Roma i Amor – historia prawdziwa - Jerzy Zieliński - ebook

Roma i Amor – historia prawdziwa ebook

Jerzy Zieliński

0,0

Opis

Roma i Amor – historia prawdziwa” Jerzego Zielińskiego to współczesna powieść obyczajowa o walce z niesprzyjającym losem, popełnianych w życiu błędach i pragnieniu miłości.

Główną bohaterką jest Roma. Jest to kobieta w średnim wieku, która postanawia wyjść za mąż za starszego od siebie o dwadzieścia pięć lat niewidomego przedsiębiorcę. Małżeństwo nie należy do udanych. Zazdrosny o młodszą żonę Igor znęca się nad nią fizycznie i psychicznie. Pewnego dnia podczas intymnego zbliżenia serce mężczyzny nie wytrzymuje...

Po śmierci znienawidzonego męża, Roma przejmuje firmę, zaczyna dbać o siebie, stając się atrakcyjną kobietą w średnim wieku. Podczas wyjazdu z przyjaciółmi kobieta poznaje czułego, wrażliwego i wykształconego Piotra. Po pewnym czasie mężczyzna zaczyna tracić wzrok. Pomimo lęków wynikających z wcześniejszych doświadczeń Roma postanawia związać się z nim. Dość szybko po ślubie okazuje się, że zza fasady kulturalnego i wrażliwego mężczyzny wydostaje się zupełnie inne oblicze tego człowieka... Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego, ale czy Romie uda się ułożyć życie po raz trzeci?

Jerzy Zieliński delikatną kreską rysuje obrazy toksycznych związków głównej bohaterki, procesów wydostawania się z nich i żałoby po utracie tego, co było dla niej najważniejsze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 213

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jerzy Zieliński "Roma i Amor – historia prawdziwa"

Copyright © by Jerzy Zieliński, 2015

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o., 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Opowieść oparta na autentycznych wydarzeniach - niektóre szczegóły i dane, które mogłyby prowadzić do identyfikacji osób w niej występujących, zostały przez autora zmienione.

Konwersja i skład wersji elektronicznej: Arkadiusz Woźniak Projekt okładki: Jerzy Zieliński Korekta: Paweł Markowski

ISBN: 978-83-7900-407-2

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail: [email protected]

Jerzy Zieliński
Roma i Amor
historia prawdziwa
Wydawnictwo Psychoskok

I. Wymazać z pamięci

Roma była pełną życia, atrakcyjną kobietą o smukłej sylwetce, ciemnokasztanowych włosach i wyraziście błękitnych oczach. Trochę zwariowana, ale rozważna w sprawach życiowo strategicznych, zanim - mając 33 lata - wyszła za starszego o 25 lat zamożnego mężczyznę, prowadzącego swój własny, dobrze prosperujący interes - zakład produkcji artykułów szczotkarskich. Zakład ten mieścił się w murowanym, podłużnym baraku, po tej samej stronie ulicy, niespełna 50 metrów od niewielkiego, jednorodzinnego domu, w którym mieszkali. Igor był niewidomy od urodzenia. Genetycznie był zakotwiczony na dawnych, polskich kresach wschodnich - był powieleniem genów swoich przodków, zamieszkałych gdzieś na terenach dzisiejszej Białorusi.

Był Polakiem, a jedyna zauważalna cecha wskazująca na jego pochodzenie to lekki, niemal niezauważalny wschodni akcent, szczególnie wyczuwalny, gdy wypowiadał słowa w gniewie. Był krępy, o jasnej karnacji, prawie łysy.

Jego głowę okalał jedynie niezbyt szeroki pas jasnosiwych włosów.

Igor stwarzał pozory dobrego, czułego, zapobiegliwego męża i z zewnątrz małżeństwo mogło uchodzić za zgodne i udane.

Było jednak inaczej. Raz po raz dochodziło w nim do poważnych konfliktów, wywoływanych najczęściej jego bezpodstawną, chorobliwą, wyimaginowaną zazdrością. Utarczki słowne przechodziły często w rękoczyny i, mimo że Roma broniła się jak mogła, obrywała razy wymierzane w szale, przy użyciu białej laski, którą zawsze miał przy sobie.

Ten przedmiot, powszechnie używany przez niewidomych w celu bezpiecznego poruszania się w przestrzeni i stanowiący swoisty znak rozpoznawczy, znalazł w rękach Igora nowe, okrutne zastosowanie. W napadach szału bił nim na oślep, gdy udało mu się zapędzić przestraszoną kobietę w narożnik pomieszczenia. Nie widząc od dziecka, dysponował bardzo wyczulonym słuchem i niemal bezbłędnie lokalizował położenie swej ofiary.

Poczucie bezradności przeplatane wściekłością narastało w Romie  stopniowo, z upływem lat, aż w końcu przerodziło się w postawę buntowniczą.

Nauczyła się stosować uniki, a nawet niekiedy oddawać ciosy. Biała laska coraz częściej trafiała w próżnię, ze świstem prując powietrze.

Do świadomości Igora, przez lata karmionej uległością żony, z trudem przedzierał się fakt, że nie jest już tak bezkarny i wszechwładny. Podczas tych ekscesów zdarzało się, że Roma odepchnęła go z takim impetem, że upadł na podłogę. Raz nawet przy takim upadku uderzył tyłem głowy w krawędź szafki i na chwilę stracił przytomność.

Kobieta nie miała innego wyjścia – wszelkie próby cywilizowanego rozwiązania tej sprawy nie przynosiły pozytywnych efektów, jak choćby wielokrotne próby przeprowadzenia szczerej, spokojnej rozmowy z mężem, w stosownych, wolnych od napięć chwilach.

Także kilkukrotne zgłaszanie policji faktu maltretowania, spotykało się tylko z uszczypliwymi, drwiącymi komentarzami w rodzaju: „pani chyba żartuje - jak taki kaleka, starszy, ociemniały człowiek byłby w stanie panią pobić!?” lub wręcz sugerujące, że siniaki i opuchlizny powstały przy innej okazji, a nawet, że zrobiła je sobie sama.

Tak mijały lata w przygnębieniu, strachu, bólu i poczuciu bezsilności.   Roma dobiegała już czterdziestki. W międzyczasie urodziła im się córeczka Natasza, której imię narzucił oczywiście Igor, nawet nie pytając żony o jej propozycje. Dziewczynka miała już 5 lat i była z konieczności świadkiem wielu strasznych, hałaśliwych scen, raz po raz rozgrywających się pod ich dachem. Była dzieckiem spokojnym, mizernym i chorobliwym. Białaczka pojawiła się nagle i uderzyła z taką mocą, że po trzech miesiącach - mimo ogromnych starań, do których niespodziewanie włączył się dotychczas niezbyt interesujący się dzieckiem ojciec - Nataszka zmarła. Był to ogromny cios dla obojga rodziców, a szczególnie dotkliwy dla Romy, która w dziecku znalazła pociechę w swej niedoli i nadzieję na przyszłość. Natasza była rezultatem ich intymnego współżycia, do którego dochodziło rzadko. Zdarzało się jednak, że – po wymierzonych razach i wulgarnych wyzwiskach – odczekawszy kilkanaście minut, nabuzowany samiec rzucał się na Romę, by zaspokoić swoje żądze. Ta niepohamowana chęć odbycia stosunku pojawiała się z reguły właśnie po takich awanturach. Dla Romy te czułości były bodaj cięższe do zniesienia niż bicie i obelgi.

Życie toczyło się dalej, a ogromna niechęć Romy do męża przerodziła się w nienawiść. Śmierć dziecka przypisywała podświadomie, nie naturze i losowi, nie zbiegowi przypadków, ale atmosferze panującej w ich domu.

Właściwie wprost winiła za tę śmierć swojego męża. Przez głowę niekiedy przelatywały jej samobójcze myśli. Jednocześnie buntowała się całym swoim wnętrzem przeciw tym myślom i w głębi duszy czuła, że taka decyzja byłaby poddaniem się, rezygnacją, straszną niesprawiedliwością. Dlaczego właśnie ona, która tyle wycierpiała, miałaby pozbawić się życia, a mąż tyran będzie żyć dalej, pewnie nawet bez wyrzutów sumienia.

Jej stan psychiczny był bardzo zły. Nie mogła spokojnie i rzeczowo myśleć. Chwilami miała wrażenie, że zwariuje, ale obowiązki związane z utrzymaniem domu, absorbowały ją na tyle, że nie pozwalały jej wpaść w całkowite otępienie.

Pewnego dnia, sprzątając mieszkanie, zupełnie przypadkiem natrafiła na buteleczkę z dziwnym, nieznanym jej specyfikiem pod nazwą „Johimbina”. Od koleżanki, jedynej powierniczki jej cierpień, z którą spotykała się rzadko, na krótko i ukradkiem, dowiedziała się, że to silny afrodyzjak, zwiększający ukrwienie narządów płciowych, wzmagający potencję. Dowiedziała się też, że musi być jednak stosowany z umiarem, bo podnosi znacznie ciśnienie tętnicze krwi.

Dotarło do niej, że Igor na pewno to zażywa i stąd u niego ten niestosowny do wieku wigor seksualny.

Zakiełkował w jej głowie pewien plan. Początkowo odpychała go od siebie ilekroć stawała jej przed oczyma jego wizja. Nie mogła oswoić się z myślą, że byłaby zdolna w jakikolwiek sposób przyczynić się do czyjejś śmierci. Jednak uporczywa myśl, gdy raz zakiełkowała w jej komórkach mózgowych, niełatwo dawała się usunąć. Podstępny plan pojawiał się w różnych, nieoczekiwanych momentach, na jawie i we śnie. Czasem jako realne, łatwe rozwiązanie, innym razem jako koszmar.

Mijały miesiące i wydawało jej się, że to minie, ale myśli o fizycznym pozbyciu się męża wręcz się nasilały.

Igor, mimo swych 65 lat, stawał się coraz bardziej nachalny i krewki seksualnie. Przykładał coraz większą wagę do życia erotycznego w ich związku. Wiedziała już, że jest to skutek „cudownego leku”, ale wiedziała też, że nie należy zażywać go w dużych ilościach, według własnego uznania. Właśnie to było częścią jej podstępnego zamysłu.

Igor, w swych niepohamowanych żądzach, zmuszał Romę do wyrazistego okazywania przyjemności, mimo że odczuwała jedynie obrzydzenie. Było to dla niej bardzo trudne, ale nagabywana, zaczęła udawać i spełniać jego oczekiwania. Wkładała w to ogromny wysiłek i cały, na miarę swych możliwości, kunszt aktorski. Odgrywała miłosne uniesienia i widziała jak wzbierała w nim duma z własnej sprawności seksualnej. Częstotliwość tych kontaktów rosła, a jego kondycja rzeczywiście sięgała szczytów.

Jej aktorstwo, w ślad za tym, przybierało coraz bardziej wyraziste formy. Często nawet manifestowała udawany niedosyt. Słusznie zakładała, że to skłoni go do picia większych ilości „Johimbiny”.

Rzeczywiście zwiększał dawki, nie bacząc na zagrożenie dla zdrowia i życia. Miał słabo wydolny układ krążenia – jego serce było niewydolne w trzydziestu procentach.

Miewał znaczne, raptowne skoki ciśnienia, o czym oboje wiedzieli od lat.

Igor wpadł w erotyczny amok i robił wrażenie jakby seks był najważniejszy w jego życiu.

Roma, w pełni świadoma zagrożenia (przeczytała też o tym w jakiejś kolorowej prasie), nadal symulowała niezaspokojenie.

Na pytania Igora wykrzykiwane podczas stosunków: „ Mało ci, mało?!”, odpowiadała z premedytacją, odgrywając swoją rolę: „Tak, chcę więcej, mocniej!”.

Pewnego wieczoru, jak to często bywało, po jednej z wielu kłótni okraszonych niewybrednymi epitetami pod jej adresem, właściwie bez konkretnego powodu, wypowiadanymi jakby profilaktycznie, na zapas, popchnął ją na łóżko. Wszedł w nią od tyłu. Był w tym dniu wyjątkowo podniecony i brutalny. Sapał i chrząkał wykonując dość szybkie, chaotyczne ruchy. Po kilku, może kilkunastu minutach nagle zamarł w bezruchu, po czym wydał chrapliwy pomruk i runął bezwładnie, najpierw na łóżko, potem z hukiem na podłogę.

Leżał na plecach w bezruchu z szeroko otwartymi, nigdy niewidzącymi oczami. Gałki jego oczu były zawsze mętne, bez wyrazu i martwe. Teraz wydawały jej się jakby inne. Malowało się w nich zdziwienie, może zaskoczenie, a otwarte szeroko usta robiły wrażenie jakby zaraz miała z nich wypłynąć wiązanka wyzwisk.

Zaległa niemal absolutna cisza, a Roma patrzyła w osłupieniu na tę twarz, jego nieruchome, rozkrzyżowane ręce i nienaturalnie skręcony korpus. Dopiero po kilku minutach nachyliła się nad nim i nasłuchiwała, przykładając ucho do jego ust. Chciała być pewna czy to już śmierć, czy tylko omdlenie. Cisza. Przyłożyła jeszcze palce do jego szyi, z boku, jak to widywała w filmach kryminalnych.

Znowu nic – pod palcami nie wyczuła żadnych oznak tętna. Przypomniała sobie jeszcze, że przykłada się też lusterko w okolicy ust i nosa – obserwowała czy pojawi się na nim chmurka pary. Nie pojawiła się.

Wszystkie te czynności wykonała bardzo sprawnie, niemal profesjonalnie. Była zdziwiona, że jest taka spokojna i opanowana.

- Nie żyje! – powiedziała głośno do siebie, jakby chciała tę śmierć  przypieczętować, potwierdzić oficjalnie. Nie miała żadnych wątpliwości. Wezwanie karetki pogotowia uznała za bezzasadne, ale zaraz też pojawiła się świadomość, że - w pewnym stopniu – miała w tej śmierci swój maleńki udział.

Nie czuła jednak, co wydało jej się dziwne, wyrzutów sumienia. Szybko ochłonęła, pomyślała, że musi trzymać się procedur i postępować  racjonalnie. Wykręciła numer pogotowia i spokojnie czekała, wystukując palcem na blacie biurka rytm sygnałów przywołujących połączenie.

Była spokojna, ale niepokoiło ją milczenie w słuchawce. Po kilkunastu sygnałach wreszcie odezwał się surowy głos męski:

- Pogotowie ratunkowe, słucham.

Roma, ściszając nieco głos, powiedziała:

- Mój mąż miał chyba zawał przed chwilą, nie rusza się, nie wiem, nie jestem lekarzem, nie wiem, proszę przyjechać.

Podała jeszcze nazwisko i adres, a na kolejne pytania zadawane przez operatora, odpowiadała zniecierpliwiona:

- Nie wiem, proszę przyjechać!

Opadła w głęboki fotel i tak trwała nieruchomo, a przez jej mózg  przelatywał film złożony z dziesiątków urywanych scen, związanych z jej okropnym, smutnym życiem.

- Co dalej? - myślała.

Jeszcze nie docierało do niej, że jest wolna, że nikt już nie będzie jej bił, wyzywał, gnębił, że nie będzie już bezpodstawnych scen zazdrości, pełnych pretensji, wulgarnych wyzwisk, poniżania i wygadywania, że weszła w dobrobyt w jednej koszuli.

Nim zadzwonił domofon i nim wszedł lekarz z pielęgniarzem, pomyślała jeszcze, że staje się właśnie właścicielką całego domu i zakładu z niemałym parkiem maszynowym, ale w tym momencie odbierała to jako obciążenie, a nie korzyść. Nie mieli dzieci, Igor nie miał w ogóle żadnych krewnych – spadek ustawowo przypadał więc żonie.

Myśli te przerwał ostry dzwonek. Po chwili obaj mężczyźni przykucnęli nad ciałem. Usłyszała z ust lekarza zdecydowane, ale z nutą żalu wypowiedziane słowa: - Przykro mi, nie żyje. Po chwili spytał:

- Czy to pani ojciec?

Leżący na podłodze Igor wydawał się jeszcze starszy niż za życia.

- Nie, to mąż. Jest, był ode mnie znacznie starszy. I niewidomy – dodała.

Na twarzach obu mężczyzn widać było zdziwienie, jakby niedowierzanie.

Zadawali jej jeszcze wiele pytań odnośnie jego stanu zdrowia, kondycji. Roma przyniosła teczkę z wynikami jego badań lekarskich, z których jednoznacznie wynikało, że chorował na nadciśnienie, dusznicę bolesną i cukrzycę a także arytmię. Lekarz wystawił medyczny akt zgonu. Ciało poło- żyli na łóżku. Już po godzinie przyjechał karawan. Włożono zwłoki do trumny i zabrano do kostnicy. Została sama.

Nie mogła jeszcze uwierzyć w to, co się stało, choć od jakiegoś czasu właśnie na to czekała. Natychmiast odsunęła natrętne myśli i przyrzekła sobie, że nie będzie się nigdy obarczać odpowiedzialnością za śmierć Igora.

- To rozdział zamknięty! Po prostu serce nie wytrzymało! - powiedziała do siebie, ale tak głośno, jakby chciała wypełnić tym stwierdzeniem cały dom.

Załatwianie formalności związanych z pogrzebem poszło bardzo sprawnie – było to dla niej miłym zaskoczeniem. Nie dawała anonsu prasowego. Na cmentarzu pojawiło się niewielkie grono osób. Na pogrzeb szefa oczywiście przyszli pracownicy i kilku znajomych Romy.

Wdowa szła za trumną cała w czerni, trzymając pod rękę matkę. Pani Jadwiga przyszła na ten pogrzeb wyłącznie po to, aby dodać otuchy córce i wesprzeć ją duchowo. Nienawidziła swego zięcia szczerze i od dawna.

Była kobietą spokojną, rozsądną i zgodną z natury, ale nie mogła znieść cierpień swojej córki. Domyślała się, że nie miała ona łatwego życia, chociaż Roma nigdy nie zdradzała jej sekretów małżeńskich. Wiedziała, że byłoby to dla matki zbyt bolesne – nie chciała jej tym obciążać, wiedząc, że jest kruchego zdrowia. Wielokrotne pytania matki zawsze kwitowała stwierdzeniem w rodzaju: ” Nic się nie dzieje, to są nasze sprawy, dam sobie radę”. Doświadczona wdowa nie dawała się zwieść, wiedziała, że Igor to tyran i córka cierpi w tym związku, ale nie mogła z niej zerwać zasłony milczenia.

Jedyne, co mogła od niej uzyskać to to, że Roma nigdy nie stawała w jego obronie i nie próbowała usprawiedliwiać, gdy matka wyrażała swoją  nienawiść do Igora, lub gdy ubolewała nad dolą córki. Często mawiała:

– Ciężko mi na sercu, że musisz znosić na co dzień takiego wstrętnego, starego dziada.

Igor w ogóle nie tolerował teściowej i dlatego z córką widywała się bardzo rzadko. Były to raczej kontakty telefoniczne, a w nich trudno roztrząsać tak delikatne kwestie. Obie liczyły, że teraz wszystko nadrobią i będą mogły spędzać ze sobą tyle czasu ile zechcą.

Pogrzeb odbył się błyskawicznie i obie kobiety wróciły do pustego domu. Był to dom w kształcie regularnego sześcianu, postawiony pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Struktura wewnętrzna niezbyt dobrze zorganizowana architektonicznie. Pomieszczenia, poza jednym, dużym pokojem na parterze, były małe, w dodatku niezbyt funkcjonalnie urządzone.

W tym dniu nie robiły już nic – usiadły w fotelach i rozpoczęły szczerą rozmowę. Dotychczasowa skrytość córki zmieniła się w wylewność. Opowiadała matce chaotycznie o latach spędzonych z Igorem, o wielkiej krzywdzie, jaką jej wyrządził, o swoim pełnym przemocy życiu. Nalały sobie po kieliszku koniaku z butelki, którą znalazły w barku w pokoju, do którego nikt – oprócz Igora – dotychczas nie miał wstępu.

Nie wiadomo czy sprawił to alkohol, czy szok po jego śmierci, bo Roma otworzyła się przed matką do tego stopnia, że z łatwością opowiedziała o swoim podstępie, o przedawkowaniu tajemniczego afrodyzjaku, który jej zdaniem z pewnością przyczynił się do śmierci.

Matka słuchała tych zwierzeń w ciszy i skupieniu, ani słowem córce nie przerywając. Doczekawszy końca jej zwierzeń, westchnęła tylko głęboko i stwierdziła:

- No tak, ja cały czas podejrzewałam, przecież pamiętasz jak często cię pytałam i pamiętasz też, że ty mnie uspokajałaś, bagatelizowałaś moje obawy lub wręcz zmieniałaś temat.

- Wiem – odparła cicho i łzy potoczyły się jej po policzkach.

- Wiem, ale nie mogłam nic zrobić i dlatego wpadł mi do głowy ten chytry plan – powiedziała jednym tchem.

- Dziecko – spokojnym tonem zaczęła matka - ty mu tego nie kupiłaś, ty mu tego nie podałaś, to był jego wybór. Nie ma więc mowy o wyrzutach sumienia.

- No właśnie – odparła Roma i od razu poczuła się lepiej.

Jeszcze kilka minut przedtem, głęboki smutek przemieszany z poczuciem winy przeszywał jej duszę, a teraz nagle stała się jakby inną istotą. Zdecydowana postawa matki, a przede wszystkim sam fakt podzielenia się tym ciężarem z drugą osobą, dodały jej skrzydeł.

Niemal wykrzyknęła:

- To rozdział zamknięty! Było – minęło!

Poczuła ulgę i poprosiła matkę, aby do tego tematu już nie wracały.

- Mamy ważniejsze sprawy na głowie, jutro weźmiemy się za porządki. Trzeba wszystko przejrzeć, posegregować, powyrzucać. Zaczniemy od rana, zaraz po śniadaniu – oznajmiła z werwą w głosie.

Położyły się spać z obawą, że nie będą mogły zasnąć, ale po kilku minutach obie, prawie jednocześnie, zapadły w głęboki, spokojny sen.

II. Nowe życie

Rano weszły do Igora pokoju. Był zawsze zamknięty na klucz. Ilekroć wychodził z domu, nie zapominał przekręcić zamka. Robił to także, gdy był wewnątrz, w pokoju. Dostęp do tego pomieszczenia miała Roma tylko wtedy, gdy chciał, żeby go posprzątała. Siadał wtedy w fotelu i  wsłuchiwał się w odgłosy jej krzątaniny. Wyczuwał, co robiła w danym momencie. Gdy na przykład odkurzała biurko i zalegające na nim przedmioty, robił uwagi:

- Nie poprzestawiaj mi niczego! Co tak się guzdrzesz, jak długo mam czekać?!

Właśnie podczas takiego sprzątania Roma natrafiła kiedyś na buteleczkę  z napisem „Johimbina”, którą on nieopatrznie zostawił na blacie biurka.

Zaczęły właśnie od tego biurka. Poza maszyną do pisania alfabetem Braille`a, biurowym dziurkaczem i zszywaczem, leżały na nim całe wiązki pisaków, ołówków i długopisów, a także breloczki, zapalniczki, zapachowe świeczki, muszle, ceramiczne figurki i wiele jeszcze innych drobiazgów.

Zaczęły wysuwać szuflady. Dla odmiany – w nich panował absolutny ład. Wszystko było poukładane w idealnym porządku. Każda rzecz miała swoje odrębne miejsce – żadna z nich nie była przykryta przez inną.

Widać było, że – z uwagi na swoje kalectwo – posegregował i rozmieścił wszystko niezwykle starannie, żeby po omacku poruszać się w przestrzeni tych szuflad. Były tam więc poukładane w rządku klucze, opakowania z lekarstwami, braille`owski kalendarz, tekturowe teczki i taśmy magnetofonowe, oklejone nalepkami z wyciśniętymi znakami alfabetu Braille`a oraz wiele różnych artykułów i drobiazgów.

Z drugiej strony biurka były drzwiczki zamknięte na klucz, które z  łatwością otworzyły przy pomocy jednego z kluczy z szuflady. W tej części były półki, a na samym dole metalowa skrzynka. Dopasowały bez trudu kolejny klucz. Po przekręceniu go w zamku, skrzynka odskoczyła od podłoża – wyciągnęły ją na zewnątrz i postawiły na biurku. Obie jednocześnie aż jęknęły z zachwytu. W pudełeczkach o różnych kształtach i kolorach leżało mnóstwo złotej biżuterii: dwa piękne, ciężkie naszyjniki, trzy sygnety, kilkanaście pierścionków.

Niektóre z nich Roma znała – w pierwszych latach małżeństwa Igor dawał jej do ponoszenia. Pamiętała też niektóre kolczyki i klipsy, którymi w przeszłości ozdabiała sobie uszy przy różnych okazjach. Zawsze potem musiała je oddawać Igorowi, a on – jak się teraz okazało – chował je skrzętnie w tej skrzynce. Było tak tylko na początku małżeństwa, potem nigdy już ich nie widziała.

Leżały tam jeszcze piękne, cenne bransolety. Od cienkich, łańcuszkowych po ciężkie, o grubych ogniwach. Roma od razu zwróciła uwagę, że nie ma dobrze jej znanej, bardzo kosztownej, wykładanej brylantami bransolety. Igor zakładał ją czasem w komplecie z sygnetem.

Zdziwił ją jej brak. Przypomniała sobie po chwili, że Igor miał zwyczaj chować kosztowności także w ukrytych, wewnętrznych kieszonkach  marynarek, specjalnie na ten cel umieszczonych przez krawca. Skrupulatnie sprawdziły każde ubranie wiszące w szafie – bez rezultatu. Z rezygnacją opuściły ręce i usiadły.

- Gdzie się mogła podziać, przecież to była najdroższa rzecz z całej  biżuterii - powiedziała Roma i nagle ciarki przebiegły jej po plecach. Doznała olśnienia.

- Tak, na pewno tak! – wykrzyknęła. - Ona na pewno była w garniturze, w którym był pochowany, teraz jestem tego pewna!

Osobiście, przy wydatnej pomocy matki, ubierała Igora do trumny i wtedy do głowy jej nie przyszło, że w tym ubraniu może być ukryte to cudeńko.

- Trudno, przeżyję, nic na to nie poradzę! - zamruczała pod nosem. Jednak ani w tym dniu, ani w następnych, nie mogła przestać o tym myśleć. Stale stawał jej przed oczyma widok męża leżącego w trumnie, w garniturze z ukrytą w nim bransoletą. Nie miała natury pazernej i wobec odziedziczenia tak znacznej ilości kosztowności, które stały się jej własnością tak  niespodziewanie, nie powinna ubolewać nad stratą zaledwie cząstki tych dóbr. Sprawa ta jednak długo nie dawała jej spokoju.

Powróciły do przeglądania zawartości biurka i natrafiły na teczkę z naklejoną kartką, pokrytą pasmem wypukłych punktów i koślawo  wykaligrafowanym napisem :”bank”. Wewnątrz była karta wzoru podpisów, a na niej podpis męża, właściciela konta i poniżej Romy, jako pełnomocnika.

Od razu przypomniała sobie, że kilka lat temu zabrał ją do banku i coś kazał podpisać, ale wtedy nie wnikała nawet, czego to dotyczyło – był to okres jej bardzo złego stanu psychicznego i wszystko było jej obojętne.

Postanowiły, że następnego dnia pójdą do banku, by przede wszystkim, poznać stan konta, a może także pobrać pieniądze. Obie wiedziały, że takie pełnomocnictwo działa tylko za życia właściciela konta, ale matka wiedziała też, że informacje o śmierci docierają do banków tylko w  przypadkach zgłoszenia się zainteresowanych osób lub sądów. Roma więc będzie mogła zadysponować kontem według swego uznania. Mogła to  zrobić bez obaw, że sprawa wyjdzie na jaw, bo nie ma żadnych innych spadkobierców. Zakładała, że Igor nie zostawił żadnego testamentu - nie sprawiał bowiem wrażenia człowieka spodziewającego się tak rychłej śmierci.

Zdawały sobie sprawę, że ewentualne środki, które leżą na koncie i tak przypadłyby Romie z mocy ustawy, gdyby przyszła z sądowym postanowieniem nabycia praw spadku, ale wiadomo powszechnie, że sprawy w polskich sądach ślimaczą się niezmiernie. Wolała mieć dostęp do konta od razu.

W banku pojawiły się jako pierwsze klientki, zaraz po otwarciu. Okazało się, że na koncie spoczywa kwota prawie dwustu tysięcy złotych. Było to zwykłe konto obrotowe. Pieniądze te nie były oprocentowane i nie stanowiły lokaty terminowej. Obie doznały szoku. Roma złożyła wniosek o założenie konta na swoje nazwisko i przelanie na nie całej tej sumy. Pracownica w okienku zdawała się być zaskoczona i dwukrotnie upewniała się, czy rzeczywiście ma przeprowadzić taką operację.

Poszła nawet na zaplecze, jak podejrzewały, wesprzeć się konsultacją z szefostwem, bo wróciła do kasy już nieco spokojniejsza i rozluźniona. Dalej operacja potoczyła się gładko.

Wróciły do domu. Roma, od nadmiaru wrażeń, opadła z sił i długo jeszcze, patrząc w sufit, rozmyślała o konsekwencjach ogromnej zmiany, jaka była jej udziałem. Miała pełną głowę kotłujących się myśli.

Wiedziała, że teraz jej życie zmieni się całkowicie – stała się panią swego losu.

- Nareszcie mogę swobodnie spotykać się z matką, przyjaciółmi, może poznam kogoś, kogo pokocham i przynajmniej w drugiej połowie życia zaznam szczęścia – szeptała do siebie po cichutku.       W całym okresie małżeństwa, Roma nie dbała o siebie i stopniowo traciła swój dawny urok i wdzięk.

Podkrążone i podpuchnięte oczy, wybite, podczas jednej z awantur dwa przednie, górne zęby, ręce, które od lat nie zaznały zabiegów  kosmetycznych. Wszystko to, wraz z coraz wyraźniej zaznaczającymi się zmarszczkami, dawało obraz kobiety zaniedbanej. Nawet sylwetka, niegdyś dumnie wyprostowana, pochyliła się nieco i utraciła dawną sprężystość.

Wiedziała, że musi odmienić swoje życie – zadbać o ciało, a poprawa nastawienia psychicznego do życia, do otoczenia, wreszcie do samej siebie, nastąpi w ślad za tym.

Następnego dnia zaprosiła swoją najlepszą koleżankę z lat szkolnych, Marię. Spędziły razem prawie cały dzień i wspólnie roztrząsały każdy szczegół tej ogromnej zmiany, jaka stała przed Romą. Analizowały niemal każdy aspekt jej dotychczasowego życia i wyciągały wnioski na przyszłość. Obie zgodnie uznały, że Roma, mając dopiero niespełna 40 lat, ma pełne prawo i szansę ułożyć sobie życie na nowo, w harmonii i szczęściu.

- Musisz kogoś poznać, otrząsnąć się z tego marazmu! - zdecydowanie stwierdziła Maria.

- Nie myślę jeszcze o tym, to wymaga czasu, zbyt dużo doznałam cierpień i poniżeń. Muszę wymazać to z pamięci – odparła i nagle ogarnął ją taki smutek i żal, że jej oczy wypełniły się łzami, a głos załamał.

- Nie mówmy dzisiaj o tym więcej, to mnie przygnębia – poprosiła lekko drżącym głosem.

Dni mijały, a każdy z nich był bardzo pracowity. Roma musiała załatwić wiele spraw urzędowych, związanych z przepisaniem na siebie zakładu. Wszystkie media w domu i zakładzie były fakturowane na Igora. Przy tej okazji - na dodatek - okazało się, że właśnie upłynęła ważność jej dowodu osobistego.

Pracownicy zakładu, dla których Roma stała się teraz prawdziwą, nową szefową, okazali jej stosowny szacunek. Robili wrażenie zadowolonych z nagłej zmiany szefa. Zapewnili ją o wielkim przywiązaniu do firmy i  lojalności wobec niej. Pomyślała, że pewnie ciężko znosili rządy Igora i nieraz musieli zacisnąć zęby oraz położyć uszy po sobie, by nie stracić pracy.

Ze swej strony, zapewniła ich o swoim pozytywnym nastawieniu i o  uczciwych zasadach współpracy opartej na sprawiedliwości, właściwej ocenie zasług i nagradzaniu za zaangażowanie – cała czwórka zgodnie przyjęła to oklaskami.

Na tym polu nie przewidywała więc większych problemów na przyszłość. Jeden z pracowników, najstarszy, najdłużej tu pracujący zapewnił, że od dawna prowadzi wszystkie firmowe sprawy z pomocą biura rachunkowego i, że poza kontrolą, nie będzie musiała angażować się bezpośrednio, a pieniądze popłyną jak dotychczas.

Ulżyło jej, bo była to jedna ze spraw, której obawiała się najbardziej. Początkowo bała się i myślała, że będzie musiała zakład zamknąć, ludzi zwolnić i sama poszukać pracy.

Nadchodziła wiosna. Roma, w miarę upływu czasu i pokonywania wielu przeszkód, powoli odzyskiwała dawną stabilizację emocjonalną. Na początku pełna obaw i splątanych myśli, teraz stawała się, z dnia na dzień, bardziej rezolutna. Zdawało się jej, że jedyną przeszkodą do pełnej harmonii jest samo przebywanie w pomieszczeniach budzących przykre wspomnienia.

Wyposażenie i wystrój wnętrza domu były niezmienne od dnia, gdy się wprowadziła, na miesiąc przed ślubem. Przez cały ten czas Igor nie pozwolił wymienić czy dołożyć ani jednego sprzętu czy mebla. Nie pozwalał też na nawet niewielką zmianę w ich ustawieniu. Tłumaczył to zakłóceniem orientacji przy poruszaniu się, z uwagi na swoje kalectwo. Nawet kolory ścian, co już nie mogło mieć przecież takiego uzasadnienia, kazał malarzom odtwarzać z maksymalną dokładnością. Kolory te były bardzo ostre, przesycone i Roma czuła się w nich niekomfortowo.

Przypomniała sobie, jak kiedyś, w tajemnicy przed mężem, wyprosiła u malarzy, aby każdy kolor nieco rozjaśnili.

Teraz miała zupełnie odmienną wizję tego domu – postanowiła, że zleci wykonanie remontu wnętrz z wymianą okien włącznie.

Dotychczasowe okna były drewniane, kasetowe, starego typu i pobejcowane niemal na czarno. Robiło to przytłaczające wrażenie, a światło wpadające z zewnątrz było jakoś dziwnie ponure. Postanowiła, że wymieni też większość mebli – wszystkie były bardzo ciemne, mahoniowo-czarne. Chciała rozjaśnić przestrzeń wokół siebie, aby było przytulnie, przyjaźnie, a przede wszystkim, aby nic nie przypominało przeszłości.

Miała pieniądze i przekonanie, że prace pójdą gładko. Zamierzała zlecić wszystko profesjonalnej firmie, dysponującej wieloma pracownikami, żeby trwało to jak najkrócej.

Rzeczywiście, cały remont przebiegł sprawnie i zakończył się w niespełna 10 dni. Pozostała tylko wymiana mebli. Z wydatną pomocą matki i Marii wybrała je i zakupiła, płacąc przelewem ze swojego, bogatego konta. Wszystko przywieziono w jednym dniu – sprawna ekipa zmontowała je i ustawiła w z góry zaplanowanych przez klientkę miejscach. Stare meble, oprócz biurka i szafy z pokoju Igora, ta sama ekipa zabrała ze sobą.

To był teraz zupełnie inny dom i poczuła w pełni, że naprawdę rozpoczął się dla niej nowy etap życia, a przeszłość odsunęła się w nieokreśloną dal.

Nowe szafy i komody wypełniły się modnymi, eleganckimi rzeczami. Wymieniła niemal całą bieliznę, kupiła kilka sukienek na różne okazje, śliczne futerko, mnóstwo bluzek i sweterków. Od lat nie kupowała sobie nic nowego, a spodni, których kupiła teraz kilka par, w ogóle – z rozkazu męża – nie mogła przedtem nosić.

Po paru wizytach u dentysty pojawiły się nowe zęby, które humorystycznie nazywała kanoldami, prezentując je w uśmiechu coraz bardziej  powiększającemu się gronu znajomych. Przestała z tych zębów drwić dopiero wtedy, gdy z czasem przyzwyczaiła się i uznała je, jako swoje.

Poszła na kurs prawa jazdy i zaczęła interesować się markami i modelami samochodów. Po zdanym egzaminie kupiła dwuletniego VW Golfa od dentystki, u której się leczyła i która przesiadła się do nowego Audi A4.

Wszystkie te zmiany były prawdziwą rewolucją. Chodziła teraz regularnie do kosmetyczki, solarium i fryzjera. Fantazyjnie wymodelowana fryzura z łagodnie stonowanymi pasemkami dodawała jej uroku. Odmiana była tak znaczna, że trzeba było się bardzo skoncentrować i wysilić, żeby ją  rozpoznać. Zdarzało się, że sąsiedzi, którzy dotychczas się kłaniali i zazwyczaj wymieniali z nią kilka słów, teraz przechodzili tuż obok, obojętnie. Początkowo myślała, że jest to jakaś manifestacja niechęci, ale zrozumiała, że – po prostu – biorą ją za kogoś innego.

Przekonała się o tym, gdy raz sama odezwała się do jednego z nich z irytacją w głosie:

- Witam pana, panie Szczerski, chyba pan mnie nie poznaje, jestem sąsiadką spod szesnastki!

Widziała jego zdziwioną minę, nieudawane zaskoczenie i musiała  wysłuchać wielu słów usprawiedliwienia, a także komplementów pod swoim adresem.

Jeździła po okolicy swoim nowym autem, aby nabrać wprawy i poczuć się pewniej za kierownicą. Nawet do sklepów w bliskiej okolicy nie chodziła pieszo. Z czasem sąsiedzi oswoili się z jej widokiem - uśmiechali się przyjaźnie i zagadywali życzliwie.

III.  Smak wolności

Zbliżało się lato. Dobrzy znajomi, nieco młodsze od niej małżeństwo, Barbara i Tadeusz, zaproponowali jej wyjazd na dwutygodniowe wakacje na Mazury. Miał to być dość luksusowy ośrodek wypoczynkowy nad czystym, ładnie położonym jeziorem.

Przystała na to chętnie i pełna entuzjazmu zaczęła przygotowania do drogi. Basia i Tadziu początkowo zamierzali ją zabrać swoim samochodem, ale ostatecznie wybrali się jej Golfem. Przeważył argument, że jej auto jest młodsze i w lepszym stanie od ich wysłużonej Skody. Poza tym, Roma szukała stale okazji, by doskonalić swoje nowo nabyte umiejętności.

Sama podróż była niezwykle udana i miła.

Zatrzymywali