Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zbiór trzynastu rozmów z polskimi pisarzami, które Jarosław Czechowicz - niezależny recenzent - przeprowadził w 2013 roku. Dwanaście wywiadów ukazywało się w regularnym cyklu "wywiad miesiąca" na jego blogu krytycznoliterackim "Krytycznym okiem". Trzynasty publikowany jest po raz pierwszy. Ważne nazwiska, nietuzinkowi rozmówcy, szczere wyznania. Cykl bez tezy, ale przez to uważny, wieloaspektowy.
To był dobry rok. Rok ważnych rozmów. Rok poznawania światów, o których istnieniu zwykle nie wiemy, kiedy czytamy książki, a nie myślimy, jak powstawały. Udało mi się poznać polskich pisarzy, ale przede wszystkim samego siebie w tym, jak o nich piszę. Teraz chyba bardziej świadomie.
Jarosław Czechowicz
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 217
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rok w rozmowie to zapis trzynastu wywiadów – szumnie tak nazwanych na potrzeby cyklu – z pisarzami, które przeprowadziłem w 2013. Niektórzy mówią, iż osoby piszące o książkach nie powinny się zbliżać do pisarzy, bo mogą przestać obiektywnie oceniać ich twórczość. Przeprowadzone rozmowy pozwoliły mi zbliżyć się przede wszystkim do samego siebie, do mojego sposobu traktowania książki, do metody analitycznej i do konwencji, w jakiej od siedmiu lat w przestrzeni publicznej dzielę się refleksjami na temat przeczytanych lektur. Było to dla mnie wyzwanie, ale kierowałem się przede wszystkim ciekawością. Tego, jak wygląda sama praca nad książką i co się dzieje, zanim efekt końcowy zostanie przez recenzenta oceniony. Te trzynaście rozmów pomogło mi inaczej, głębiej widzieć literaturę. Było mądrymi doświadczeniami i frajdą. Przyjemnością, której efektami chciałbym się podzielić.
Pomysł narodził się jesienią 2012 roku. To było późne sobotnie popołudnie, wracałem z Beatą Rudzińską z katowickich targów książki. Beata – sama będąc pisarką i wydawcą – podsunęła mi pomysł, bym zaczął rozmawiać z pisarzami. To miało ubogacić i uatrakcyjnić treść bloga krytycznoliterackiego „Krytycznym okiem”. Myślałem nad tym kilka miesięcy. Doszedłem do wniosku – o czym już wspomniałem – że to przede wszystkim ubogaci mnie, pomoże wiarygodniej i lojalniej pisać o książkach, skoro podyskutuję z ich twórcami. Kiedy rozmawiałem z Kają Malanowską, czułem instynktownie, że to nie będzie jednorazowa przygoda. Ponieważ żyję i działam zadaniowo, zaplanowałem roczny cykl rozmów. Bez żadnej tezy. To miały być szczere rozmowy z wyraźnymi ludźmi. Takich szukałem. Tak się wszystko zaczęło. Mam też wrażenie, że większość przepytanych twórców nie opowiadałaby tak osobiście o swoim życiu i pracy przy dziennikarzu ze zleceniem przeprowadzenia wywiadu.
To na pewno nie jest jednorodna publikacja; każda rozmowa oddaje przede wszystkim charakter rozmówcy, różna jest długość i jakość wywiadów, bardzo różnorodna tematyka. Czego chciałem się dowiedzieć? Rozmawiałem przede wszystkim o ich twórczości – tej, którą znam, bo do nieznajomości jawnie się przyznawałem i nie chciałem dyskutować o czymś, o czym nie mam pojęcia. Myślę, że wokół dorobku pisarskiego miały się te rozmowy koncentrować, ale przecież tak nie jest. Bo pisanie jest wyrazem przeżywania świata moich rozmówców i o tym właśnie rozmawialiśmy.
Jak wspomniałem, niniejszy zbiór zawiera zapis trzynastu rozmów. Dwanaście ukazywało się w miesięcznych odstępach na mojej stronie internetowej przez cały 2013 rok. Dobry rok do rozmowy. Rozmowy na potrzeby tej publikacji zostały wzbogacone o małe uzupełnienia. Jest jeszcze jedna, niepublikowana na stronie „Krytycznym okiem”, rozmowa – z Ingą Iwasiów. Taka między miesiącami, bo – jak wspomina moja rozmówczyni – można tam ukryć wszystko i nic. Trudno mi powiedzieć, ile moi rozmówcy chcieli przede mną ukryć, a ile odsłonić i czy byli do tego w pełni przekonani. Każdy wywiad był moim pochylaniem się w stronę mówiącego, wchodzeniem także w jego konwencję wyrażania się o świecie, a czasem trochę błądzeniem po omacku, bo niejednokrotnie rozmawiałem z osobą, której wcześniej po prostu nie znałem. W zbiorze są wszystkie – dłuższe i krótsze, te bardzo osobiste i te, które mieszczą się w obrazie tego, co odbiorcy już wiedzą, i niewiele nowego wnoszą.
Większość tych wywiadów to rozmowy bardzo osobiste. Chciałem, by pisarze opowiadali o sobie. Zrobili to dokładnie tak, jak chcieli. Opowiedzieli, ile chcieli i w takiej, a nie innej konwencji. O samym pisaniu mówili nad wyraz jednoznacznie. To trudny proces, wymagający pracy, samodyscypliny myślowej; prawdziwe pisanie to nie radosne stukanie w klawiaturę pod jabłonią, to naprawdę ciężkie zajęcie, o trudności którego wielu nie ma pojęcia.
Wierzę, że nasze rozmowy pozwolą spojrzeć na tych trzynaścioro twórców inaczej. Rozmawiam o sprawach, które dotyczą ich jako piszących, ale także, czytających i oceniających twórczość. Wiele tematów to tematy trudne; ta książka nie jest poprawna politycznie ani w żaden inny sposób; napięcia między nami czasem widać wyraźnie, a często – mimo serdecznej atmosfery – wdziera się między nas coś uwierającego, niewygodnego. Mówimy o wszystkim. Mówimy o życiu jako procesie twórczym i o twórczości, która wpływa na życie. Starałem się powiązać wyżej wymienione z emocjami, przeżyciami, nastrojami które uczynią te rozmowy prywatnymi. W większości takimi się one stały. I mnie osobiście nauczyły przede wszystkim pokory – do tego, co inni sądzą o świecie, jakkolwiek różny od mojego byłby ten świat.
Chciałem każdemu z osobna podziękować. Kai Malanowskiej – za szczerość, za entuzjazm i za rysunek (udało mi się go wreszcie odebrać od osoby, której go przekazałaś). Remkowi Grzeli – za pokazanie świata przeżyć, do jakiego na co dzień nie mam dostępu; za rady odnośnie do tego, w jaki sposób prowadzić kolejne rozmowy, by były ciekawe. Piotrkowi Czerwińskiemu – za opowieści z dalekich stron i za zaangażowanie, bo ta rozmowa była ważna dla nas obu. Dawidowi Kornadze – za zarażenie optymizmem, za przyjemny flow i za to, że mnie podpuszczał; za dobrą znajomość na co dzień. Marcie Syrwid – za pokazanie pazura i uświadomienie kilku spraw. Grzegorzowi Kozerze – za kilka mądrych zdań o istocie polskości i za szacunek do spraw, do których sam zaczynam go tracić. Jackowi Wanginowi – za szczerość, za otwartość, za mocne zaangażowanie w rozmowę i za dowcip, który był nam potrzebny. Joannie Bator – za opowiadanie z takim zaangażowaniem, że dała mi prawdziwą przyjemność rozmowy o wewnętrznej wolności, i za miłe słowa, które padły poza zapisem rozmowy. Justynie Bargielskiej – za uczynienie z wywiadu wyzwania, za nietuzinkowość, za utarcie mi nosa tam, gdzie było trzeba. Kasi Bondzie – za zaspokojenie ciekawości, którą tylko Kasia potrafiła zaspokoić, i za wskazanie, jak czytać powieści kryminalne. Ignacemu Karpowiczowi – za cierpliwość do mnie. PaniAnnie Janko – za garść ciepłych opowieści i za rzadko spotykaną serdeczność, którą czuje się nawet na odległość. PaniIndze Iwasiów – za czas, za szczerość, za dwie ważne książki i za chęć ukrycia się między miesiącami, choć to między – jak dla mnie – było jedną z ważniejszych rozmów tego zbioru.
Rok w rozmowie to zapis tego, co pisarzom bliskie i dalekie, oraz świadectwo ich świadomości bycia tym, kim są teraz. To były dobre rozmowy. Mam nadzieję, że ich lektura także da satysfakcję.
Jarosław Czechowicz
(…) każdy z nas inaczej postrzega rzeczywistość i w związku z tym każdy inaczej czyta.
Biolożka pisarką? Od kiedy zainteresowanie bakteriami zastąpiłaś fascynacją tym, co słowami – też byty drobne, choć nie żywe – można osiągnąć, opisując rzeczywistość?
Zmieniłam się z genetyka bakterii w pisarza zupełnym przypadkiem. Najpierw straciłam pracę w laboratorium. Nawet dwa razy. Dopiero rok później wydałam książkę. Nadal tęsknię za pracą naukową, chociaż wiem dobrze, że nie mam żadnych szans, żeby do niej wrócić, i powinnam zamknąć ten rozdział swojego życia, a jednak ciągle o niej myślę. Nawet śni mi się często, że pipetuję albo puszczam żele z radioaktywnym DNA. Bycie genetykiem poza tym, że również wymaga twórczego myślenia, nie ma absolutnie nic wspólnego z pracą pisarza. Wydaje mi się, że to zawód pod każdym względem fajniejszy od bycia literatem. Na pewno jest lepiej płatny. Poza tym wymaga ciągłej współpracy z ludźmi, nie izoluje, nie zamyka w domu, daje ogromną przyjemność odkrywania nieznanych stron rzeczywistości i nie grozi niezdrowym przerostem ambicji. W każdym razie nie na etapie, na którym byłam, kiedy z tego zawodu zrezygnowałam.
Co się wydarzyło?
Cztery lata temu dostałam depresji, która okazała się na tyle poważna, że nie mogłam dalej pracować. Przez kilka miesięcy siedziałam w domu. W tym czasie pisałam coś w rodzaju internetowego pamiętnika; fabularyzowaną relację z okresu choroby, która została potem wydana jako Drobne szaleństwa dnia codziennego. I tak to się zaczęło.
Paradoksalnie coś, co jest opresyjne, uwolniło w tobie nowe pokłady ekspresji. Czy pisanie pomaga, kiedy człowiek jest w kiepskim stanie psychicznym?
W pewnym sensie rzeczywiście pełni rolę terapeutyczną. Pozwala nabrać dystansu i spojrzeć z boku na własne kłopoty. To trochę jak z listem, który piszesz do osoby, na którą jesteś z jakiegoś powodu wściekły. Nigdy go jednak nie wysyłasz. Mimo że list nie dociera do adresata, złe emocje i tak częściowo wypalają się w samym akcie pisania.
Twoja najnowsza powieść Patrz na mnie, Klaro pomogła ci zdobyć nominację do literackiego Paszportu Polityki. Dość banalne pytanie, ale jak się z tym czujesz?
Oczywiście bardzo się cieszę. Patrz na mnie, Klaro, jest pierwszą książką, którą napisałam świadomie, z myślą o wydaniu. Włożyłam w tę książkę dużo wysiłku. Zwłaszcza w jej konstrukcję. Obiecałam sobie, że nie zacznę pisać, dopóki nie opracuję dokładnie fabuły, nie naszkicuję rysów psychologicznych postaci i nie wymyślę zakończenia. Później kilkukrotnie wyrzucałam po kilkadziesiąt stron, poprawiałam i zmieniałam w kółko. Pomagał mi mąż, który okazał się świetnym, ale surowym redaktorem. Jednocześnie zdałam sobie boleśnie sprawę z tego, jak bardzo niedoskonałe jest to, co robię. Muszę się jeszcze dużo nauczyć, a zaczęłam tak późno... Ta książka jest w tej chwili dokładnie tym, na co mnie stać. To bardzo frustrujące uczucie, jeśli się widzi jej niedoskonałości. A ja widzę je wyraźnie. Tak więc kiedy ją wydałam, miałam raczej poczucie klęski niż sukcesu. To, że komuś się podobała i została doceniona, niesłychanie podniosło mnie na duchu.
Uważam, że to twoja najlepsza rzecz! Może poziom frustracji blokuje cię w pisaniu?
Dziękuję. Cieszę się, że czegoś zdołałam się nauczyć w ciągu ostatnich trzech lat.
Pisarskie frustracje czasem mnie blokują. Miewam okresy, kiedy to jest trudne. Dużo bardziej niepokoi mnie fakt, że wpływają na to, jak się zmieniam; nie jako pisarka, tylko jako osoba. Zawody, które zależą w dużej mierze od społecznego odbioru, nie mają najlepszego wpływu na charakter. Trudno osiągnąć w takiej sytuacji spokój. Wiem, że bywam przewrażliwiona. Niewątpliwie daję się we znaki swojej rodzinie i to mnie poważnie martwi.
Twoją trzecią książkę często zestawia się z pierwszą i omawiając, zwracauwagę na wtórność. Tymczasem widzę w „Klarze” zupełnie nową, integralną historię. To opowieść o kobiecie, która buduje tożsamość, wpatrzona w innych. Dlaczego szukamy odbicia siebie samych w ludziach z naszego otoczenia?
Na pewno obie książki są bardzo emocjonalne. Piszę o emocjach, emocje mnie interesują. Interesuje mnie również to, co znajduje się poza tak zwaną normą. W tym sensie „Szaleństwa” i „Klara” mogą wydawać się podobne. Obie główne bohaterki to kobiety, ale na tym chyba kończą się analogie. „Szaleństwa” były autentycznym zapisem choroby. Miałam pomysł, żeby znowu oprzeć „Klarę” na osobistych przeżyciach, szczęśliwie jednak w dużej mierze od niego odeszłam. Oczywiście, jak większość pisarzy, wzoruję się na tym, co obserwuję we własnym otoczeniu. Nie potrafię, jak Marek Huberath albo Philip Dick, tworzyć zupełnie nowych światów. Wydaje mi się jednak, że niewiele łączy Klarę z bohaterką „Szaleństw”. Klara nie cierpi na depresję, nie czuje się samotna, a już na pewno nie jest zakompleksiona ani niedowartościowana. Myślę, że jej problem polega na trudnym do określenia rodzaju bierności, któremu się poddaje. Nie umie dostrzec samej siebie, dlatego próbuje żyć cudzym życiem. Jeżeli ktoś widzi poza normą tylko jedną historię i jeden możliwy schemat zachowania, to na pewno obie książki się nałożą. Ale każdy z nas inaczej postrzega rzeczywistość i w związku z tym każdy inaczej czyta. Sama nie cierpię, jak autorzy tłumaczą, o co chodziło w ich książkach, więc chyba powinnam już uciąć ten wątek. Intencje pisarza są naprawdę najmniej ważne.
Swoim pisaniem pokazujesz, iż się zmieniasz; możesz stać obok emocji, które kiedyś cię pożerały… No właśnie, piszesz emocjami. Uważasz to za wadę czy zaletę twojej twórczości?
Nie wiem. Dla niektórych wada, dla innych (mam nadzieję) zaleta. Ja chyba inaczej po prostu nie umiem. Wiem, że powieść psychologiczna nie każdemu odpowiada. Wiele osób irytuje. Ja uważam, że to dlatego, iż wszyscy boimy się emocji, nie chcemy o nich myśleć i się nad nimi zastanawiać. Ale może wcale nie mam racji. Nie wiem, to trudne pytanie. Chyba zbyt osobiste.
Prawdopodobnie najbardziej emocjonalna jest twoja pierwsza książka Drobne szaleństwa dnia codziennego. Już trochę powiedziałaś o tym, jak powstawała. Tytuł jakby głaskał problem, trywializował go. Tymczasem to opowieść o demonie odkrywanym w sobie przez kobietę, której trudno być samej ze sobą. Dlaczego sami bywamy swoimi największymi wrogami i kiedy tak się dzieje?
Miałam kiedyś kolegę, którego bardzo lubiłam, chociaż bywał nieznośny: arogancki i bezczelny. Kiedy naprawdę przesadził i czułam się obrażona, mawiał: „A widzisz, ty sobie zaraz pójdziesz, a ja tak ze sobą całe życie muszę…”. Oczywiście, że jesteśmy największymi wrogami samych siebie. Poza nielicznymi przypadkami, to my sami krzywdzimy się najczęściej i najbardziej boleśnie. Każdy psycholog ci to powie. Sztuka polega na tym, żeby nauczyć się przewidywać własne zamiary i im zapobiegać. Ale to chyba pytanie na bardzo długą i bardzo trudną rozmowę. Na dodatek nie czuję się kompetentna, nie jestem psychoterapeutą.
Wróćmy do twojego debiutu. Drobne szaleństwa dnia codziennego nawiązują do problemów emocjonalnych, które mogą pojawiać się nagle i nie mieć przyczyny. Czy uważasz, że w każdym z nas drzemie destrukcyjna siła? Kiedy się ujawnia?
We mnie bez wątpienia drzemie. Jestem poważnie obciążona skłonnością do depresji, zarówno ze strony rodziny matki, jak i ojca. Już trzy razy borykałam się z tą chorobą. Liczę się z tym, że może się to powtórzyć. Ale wiem też, że taką chorobę da się wyleczyć i zapomnieć o niej na długi czas. Jestem dużo silniejsza niż cztery lata temu, dużo bardziej świadoma; wiem, jak reagować, do kogo zwrócić się o pomoc. Depresję przechodzi przynajmniej raz w życiu co szósta osoba na świecie. To bardzo częsta przypadłość. Czasem ujawnia się pod wpływem trudnych przeżyć, czasem niestety zupełnie bez powodu.
Zapytam jeszcze o Imigracje. To zbiór tekstów o przemierzaniu różnych przestrzeni. Truizmem będzie stwierdzenie, że życie to wędrówka, ale ciekaw jestem, co ciebie nauczyło wędrowanie, pobyt w takiej prowincjonalnej Urbanie w samym środku Stanów Zjednoczonych?
Imigracje to zbiór opowiadań, które zostały napisane w różnym czasie. I znowu, jak w przypadku Drobnych szaleństw dnia codziennego, nie myślałam wcześniej o publikacji. Po tym, jak ukazała się moja pierwsza książka, wydawało się, że ze względów strategicznych dobrze byłoby wydać szybko następną. Tak też się stało. Rzeczywiście motywem przewodnim tych historii jest szeroko rozumiana podróż. Na pewno wpłynął na to mój pięcioletni pobyt w Stanach. Teraz wspominam ten okres z wielkim sentymentem. Tęsknię do spokojnego, małomiasteczkowego życia, jakie prowadziliśmy tam z moim mężem i synem. Wszyscy tęsknimy. Prawda jednak jest taka, że było nam w Stanach ciężko. Przez cały czas czuliśmy się obco i byliśmy bardzo samotni.
Myślę, że ta chwilowa emigracja bardzo dużo mnie nauczyła. Oderwałam się od warszawskiego życia. Oderwałam się od rodziny i znajomych. Musiałam zacząć żyć na własny rachunek. Zacząć w końcu samodzielnie myśleć. Dopiero w Stanach ukształtował się mój światopogląd. Trochę późno, muszę przyznać, miałam prawie trzydzieści lat. W każdym razie wróciłam zupełnie inną osobą, niż byłam przed wyjazdem.
Jakie są twoje literackie fascynacje, wzory?
Ojej, to trudne pytanie. Z fascynacji to: Virginia Woolf, Faulkner, Nabokov… Ale takie wyliczanki zazwyczaj strasznie głupio brzmią. Musiałabym to jakoś uzasadniać i to by bardzo długo trwało, i byłoby okropnie nudne.
To jakoś w skrócie.
Jeśli chodzi o wzory, to jestem chyba w fazie przepoczwarzania. Przestał mnie tak bardzo interesować język, przyglądam się za to dokładniej konstrukcji. Staram się rozgryzać pod tym względem każdą książkę, film, nawet głupi serial kryminalny. To bardzo psuje przyjemność czytania i oglądania, ale nie potrafię się powstrzymać. Chciałabym się nauczyć tworzyć mocne, spójne konstrukcje. Na razie szukam trochę po omacku.
A czy polscy współcześni prozaicy twoim zdaniem potrafią tworzyć spójne konstrukcje?
Wydaje mi się, że to pięta achillesowa współczesnej polskiej literatury. Jest dużo książek napisanych żywym, interesującym językiem, które zaczynają się świetnie, rozwijają ciekawie, a końcówki rozmywają się, rozłażą i rozczarowują. Kiedy czytam, nierzadko mam wrażenie, że autor zaczyna pisać, licząc na to, że akcja sama się z czasem rozwinie, a zakończenie samo się jakoś wymyśli. Tymczasem bardzo trudno jest zapanować na bieżąco nad kilkusetstronicowym tekstem. Właściwie wydaje mi się, że to niemożliwe. Ale wszystko brzmi prosto, kiedy się o tym mówi. Gorzej z wykonaniem. Ustawienie stabilnego rusztowania, na którym mogłaby oprzeć się książka, to chyba najtrudniejsza część pracy pisarza. Nie mam pojęcia, jak to dobrze robić. Bardzo bym się chciała tego nauczyć.
Egzystencja widziana oczyma twoich narratorek jest bardzo trudna. Co można zrobić, by ułatwić sobie życie i się nim cieszyć? Co ciebie cieszy w życiu?
Obawiam się, że nie jestem wesołą osobą. Malkontenctwo to moja najwyraźniejsza cecha. Bardzo się jej wstydzę i staram się z nią walczyć, ale słabo mi to wychodzi.
Jeżeli chodzi o życiowe przyjemności, to chyba nic oryginalnego ci nie powiem. Bardzo lubię spędzać czas z moim mężem. Zrobiliśmy się ostatnio mocno domowi. Rzadko wychodzimy do knajpy czy restauracji, nawet w teatrze czy kinie nie byliśmy od miesięcy. Ale za to lubimy podróże; kiedy mieliśmy więcej pieniędzy, odwiedzaliśmy różne egzotyczne miejsca na świecie. Teraz kupujemy piwo w sklepie i oglądamy filmy na komputerze. Niestety, nie brzmi to ciekawie, ale taka jest prawda.
Czego życzyłabyś w nowym roku czytelnikom „Krytycznym okiem”?
Dużo dobrych książek, oczywiście!
Dziękuję za rozmowę.
KAJA MALANOWSKA O SOBIE
fot. Maciej Malicki
Jedenaście lat temu wyjechałam do Stanów Zjednoczonych, gdzie napisałam doktorat z genetyki bakterii. Po powrocie do Polski miałam poważne problemy ze znalezieniem stałej pracy, nie dostałam samodzielnego grantu i nagle okazało się, że jestem bezrobotna. Musiałam przyjąć do wiadomości fakt, że nigdy nie zostanę naukowcem i zająć się czymś innym. Zaczęłam więc pisać książki. Oczywiście, nie można tego teraz sprawdzić, ale nadal jestem przekonana, że byłby ze mnie znacznie lepszy naukowiec niż pisarz.
(…) od początku chciałem być tym, który poszukuje.
Jesteś osobą bardzo aktywną w wielu sferach. Tak sobie myślę, że ludzi określają etykietki, bo w ten sposób najłatwiej zakodować w świadomości, kim jest inny człowiek. Która mówi prawdę o tobie – dziennikarz, scenarzysta, reżyser czy pisarz? Może jest inna? A może po prostu zacznijmy od pytania, kim jesteś?
Gdybym to wiedział… Kiedyś, w liceum, nasza wychowawczyni, mądra osoba, pani profesor Teresa Jankowska, kazała nam napisać na karteczkach, kim będziemy w przyszłości. Potem otworzyła je na jakimś zjeździe klasowym po latach. Okazało się, że napisałem: „Będę dziennikarzem”, a po tej deklaracji postawiłem trzy kropki. To mi uświadamia, że od początku chciałem być tym, który poszukuje. A nie tym, który określa. Czasem żartuję, za Woodym Allenem, bo od niego kupiłem to zdanie: „Jeszcze nigdy brak kompetencji nie powstrzymał mnie przed zaangażowaniem się z entuzjazmem”. Odpowiedział tak, kiedy zaproponowano mu reżyserowanie opery w Los Angeles. Nie bez powodu portret Woody’ego wisi u mnie na ścianie obok biurka i jest na pulpicie w telefonie.
Czyli entuzjazm Allena jest zaraźliwy. A co byś poradził komuś, kto teraz stawia trzy kropki i nie jest pewien, kim będzie?
Chyba odpowiedziałbym, żeby w ogóle się tym nie zajmował, żeby dał się prowadzić światu i ciekawości. Przypomina mi się coś, co napisał kiedyś ksiądz Jan Twardowski, którego znałem i w którego mieszkaniu w klasztorze sióstr wizytek bywałem wiele razy. Napisał: „Jeśli nie wiesz, dokąd iść, sama cię droga zaprowadzi”. Może to trochę patetyczne, ale najprostsze z prostych. To jest trochę tak, jak z zawodem, który uprawiam i który jest naprawdę wielką radością. Jako dziennikarz mogę bywać w wielu miejscach, w cudzych mieszkaniach, poznawać ludzi; ale nigdy nie wiem, dokąd ta droga prowadzi. Rozmowa zawsze może mieć inny przebieg, a osoba, z którą rozmawiam, może być mniej ciekawa niż ktoś, kogo spotykam przypadkiem.
Zatem czyje losy tak poznałeś?
Całkiem niedawno robiłem rozmowę z pewnym ważnym politykiem. Na spotkanie umawiała nas pani, która była więźniarką Ravensbrück. Znała Czesławę Oknińską, z którą się przyjaźniła po wojnie, i w ogóle nagle otworzyła historię, do której bym pewnie nie dotarł. Trzeba po prostu iść. Droga zawsze ma jakiś cel.
O, matko! Ale zdania wypowiadam. Jarku, zadajesz zbyt fundamentalne pytania, a ja jakoś próbuję wypaść mądrzej, odpowiadając ci na nie. Przecież nie pozjadałem żadnych rozumów, nawet swojego, żeby dawać rady komuś, kto – jak zapytałeś – nie wie, którą drogę wybrać. Ale… gdybym sam miał iść za kimś… Za Woodym Allenem poszedłbym każdą drogą. To prawda. Uwielbiam tego artystę i marzę o medaliku z jego wytłoczonym wizerunkiem. Bym sobie nosił Allena na szyi.
Biografia Woody’ego Allena jest nietuzinkowa. Interesują cię takie, ale bliżej ci chyba ciekawości kobiet. Promujesz aktualnie świetny zbiór wywiadów z kobietami Wolne. Zapewne pytano cię w kwestii tej publikacji o wiele spraw. Mnie interesuje dobór rozmówczyń. Dlaczego te, a nie inne kobiety?
Interesują mnie historie, losy, przeszłość i jej wpływ na nasze życie. Przeszłość nie istnieje – w mojej prywatnej teorii. Przeszłość jest dzisiaj i będzie jutro. Zawsze coś się wynurzy spod ziemi. Zawsze będzie miała na nas wpływ. I to mnie fascynuje. Przeszłość, której nie można zatrzasnąć.
Mamy pewne kryterium doboru. Ale wracam do pytania – jak dobrałeś bohaterki swojej książki?
Bohaterki książki Wolne chciałem po prostu poznać; czasem poznać lepiej, czasem chciałem do nich wrócić, bo rozmawiałem z nimi już wcześniej. Zazwyczaj rozmawiam z ludźmi, którzy mnie interesują. Często wracam do rozmów z nimi przez lata. Jak dokumentalista mam potrzebę pokazania swoich bohaterów w różnych momentach życia. W książce Wolne jest kilka takich rozmów, na przykład z wielką skrzypaczką Wandą Wiłkomirską, do której wracam, odkąd zacząłem pracę w zawodzie. Nasza rozmowa ukazała się na przykład w mojej poprzedniej książce Hotel Europa. Wtedy Wanda Wiłkomirska mówiła, że ma tylko skrzypce. Dzisiaj nie ma skrzypiec, bo sprzedała je na aukcji, nie gra, nie uczy, właściwie nie słucha muzyki. I próbuje wrócić na stałe do Polski. Wynajęła mieszkanie w Warszawie. Chciałem zapisać ten czas powrotu do kraju i czas odejścia od pasji, która wyniosła na szczyty światowej kariery.
Umiesz pytać, rozmawiać z ludźmi. Kiedy tak obserwuję twoje poczynania, myślę, że w relacjach z ludźmi chłoniesz to, o czym oni mówią i bacznie się przysłuchujesz. Która sztuka jest trudniejsza – zadawania pytań czy uważnego słuchania?
Jedno wypływa z drugiego. Czasem nie trzeba pytać, wystarczy dobrze słuchać. Słuchania też, tak myślę, można się nauczyć. Ale na pewno nie można się nauczyć ciekawości świata, a bez tego jednak nie ma dziennikarstwa. Przez dziewięć lat uczyłem studentów dziennikarstwa zarówno wywiadu, jak i pisania. To było ciekawe doświadczenie.
I jak uczyłeś pisania?
Zauważyłem w pewnym momencie, że są studenci, którzy fantastycznie opowiadają o tym, co chcą napisać, a nie piszą ciekawie. I są tacy, którzy nie potrafią opowiedzieć dobrze, a piszą fenomenalnie. Wpadłem na pomysł, żeby ci, którzy fantastycznie opowiadają, nagrywali to na dyktafon, a potem spisywali. Żeby został w ich tekstach ten nerw opowieści. Zaś ci, którzy gorzej mówili, a lepiej pisali, właściwie nie potrzebowali zadania, bo i tak w finale liczył się tekst. Chyba że potrzebna jest umiejętność publicznego wystąpienia. Na to też są różne metody. Podobnie jak na przeprowadzanie wywiadu. Wiesz, taka prosta metoda, kiedy ktoś mówi coś trudnego i się zatrzymuje. Nie pytać. Trwać w ciszy. Zazwyczaj rozmówca jednak podejmuje temat, szuka drogi do jego wypowiedzenia. Ale nie chciałbym tutaj zbyt szczegółowo o tym mówić, bo to właściwie kwestia na inną rozmowę.
Czy był kiedyś taki wywiad, czy było takie pytanie, które odebrało ci mowę? Chodzi mi o to, że ktoś powiedział coś, co było oczywiste, nad czym nigdy nie myślałeś?
Może aż mowy nie odebrało, ale robiłem niedawno wywiad z Lechem Wałęsą i parę takich kompletnie zaskakujących odpowiedzi padło. Najbardziej z tej rozmowy lubię odpowiedź, dlaczego nadal chodził do pracy w stoczni, kiedy dostał Nagrodę Nobla. Usłyszałem: „Bo ja chodzę na nogach, a nie na głowie”. W tym był cały Wałęsa. To jest taka odpowiedź, którą zapamiętujesz. Oczywista niby, a jednak jest w niej jakaś mądrość. Zaskoczyło mnie też, że pan prezydent robi sobie tysiące zdjęć z wszystkimi, których spotyka. Skończyliśmy rozmowę i już ktoś nam zrobił zdjęcie. Pan Wałęsa powiedział, że już to zdjęcie jest w internecie, na jego blogu, dał nawet taką specjalną wizytówkę z adresem tego bloga. Tam są dosłownie tysiące zdjęć Wałęsy z ludźmi, których codziennie spotyka.
O, temat bloga, świetnie! Pisałeś kiedyś „Z Kafką przy kawce”, obecnie już piszesz bez tego tytułu; to modelowy przykład osobistego bloga pisanego z pasją. Czy interesuje cię polska blogosfera? Co w niej przykuwa uwagę?
Chyba byłem jednym z pierwszych, którzy pisali blogi pod swoim nazwiskiem, na początku, kiedy powstawał Blog.pl. Dopiero później przeniosłem się na WirtualnąPolskę.pl, a stamtąd na własną stronę. Więc ten mój blog trochę zmieniał adres. Ale piszę go niezmiennie od lat.
Czego sam szukasz w cudzych blogach?
W blogach szukam tego, co mnie w jakiś sposób może zainspirować; szukam tego, co dotyczy kultury, podróży albo kuchni. Bo jednak jestem uzależniony od kultury. Od podróży mniej, ale czytanie to przecież też podróż. A kuchnia, no powiedz mi, kto nie lubi dobrze zjeść? Zresztą najważniejsze to mieć w życiu apetyt, na wszystko.
Blogi kulinarne robią teraz furorę! Które oprócz nich lubisz, poza moim oczywiście?
Poza twoim? Co oczywiście nie jest dawaniem ci w tej chwili łapówki, bo wiesz, że czytam go regularnie. Mam kilka, które czytam regularnie, i należą do moich przyjaciół lub osób, które znam i cenię.
Niech zgadnę – Marta Fox?
Absolutnie tak. Lubię świat jej lektur i jej dowcipu. Również Ania Janko, Tomasz Jastrun, Krystyna Kofta, Mariusz Szczygieł, chociaż się zaniedbał i mało pisze. Dzwonię do niego jakiś czas temu i mówię: „Napisz nową notkę, bo już nie mogę otwierać i od miesięcy czytać o wszach Havla”, bo taki był wtedy tytuł ostatniego wpisu. Czytam blog Jacka Bocheńskiego, Jerzego Sosnowskiego i poety Jana Henryka Cichosza. Czytam kulturalnego bloga Kamili Jansen „Przez palce” i Magdy Fres; oba na stronie, którą kiedyś zakładałem, Parnas.pl. Czytam bloga Małgosi Indii, która pięknie pisze o książkach (www.malgosia-india.blogspot.com). Czytam ostrego jak brzytwa bloga Moniki Libickiej (www.monikalibicka.blox.pl). Czytam kulinarno-podróżniczego bloga podrozeismak.pl, którego pisze mój przyjaciel. Zaglądałem też przez wiele lat do literackiego bloga na stronie „Le Monde”, którego autorem jest pisarz i krytyk Pierre Assouline. Dzięki temu dowiadywałem się o francuskich nowościach książkowych. Jak widzisz, jest tego trochę. Ale jest też wiele blogów, które czytam sporadycznie, chociaż chętnie.
Ponieważ mój cykl określiłem sobie szumnie jako „rozmowy z pisarzami”, podpytam teraz o twą twórczość jako pisarza. Sięgnijmy do 2007 roku i przypomnijmy Bądź moim Bogiem. Wykazałeś się tam talentem narracyjnym i umiejętnością prawdziwego wnikania w ludzkie losy. Czy żydowską śpiewaczkę Verę Gran można określić jako spiritus movens tej książki o wielu przecież zawikłanych biografiach?
Tak, na pewno tak było. Tę książkę napisałem z wielu powodów. Jako pierwszy, bo za życia Wiery Gran opisałem jej los. Ten wątek jest jednym z ważniejszych w powieści. Opisałem właściwie nasze rozmowy. Powód, dla którego to powieść, a nie biografia Wiery Gran, bo przecież nie moja, jest banalny. Uważałem i do dzisiaj uważam, że nie można napisać biografii Wiery, bo nie ma dostępu do jej archiwum. To archiwum przekazała do Krakowa zaprzyjaźnionemu młodemu człowiekowi i jak dotąd – z tego, co wiem – nie udostępnił tych dokumentów nikomu. Poza kilkoma zdjęciami do tekstu Joanny Szczęsnej w „Gazecie Wyborczej”. W archiwum tym są pamiętniki Wiery pisane przez całe życie, kalendarze, listy do niej i od niej pisane przez kalkę, fotografie. Wiedząc, że takie archiwum jest, ale nie ma do niego dostępu, nie można napisać biografii. Kolejnym powodem było to, że chciałem opowiedzieć los Wiery Gran trochę inaczej, rozjaśnić go biografiami innych bohaterów tej książki. Umieściłem Wierę w jednej paryskiej kamienicy z sekretarką Marleny Dietrich, którą naprawdę poznałem, i drag queen Lolą. Wiesz, starałem się to trochę pisać jak dziennikarz, dokumentalnie. I wyobraź sobie, Hanna Krall po lekturze zapytała mnie, czy naprawdę sekretarka Dietrich mieszkała w jednej kamienicy z Wierą Gran. Oczywiście nie mieszkała. Książka ukazała się kilka miesięcy przed śmiercią Wiery Gran. Zdążyłem zawieźć tekst do Paryża, do Domu Świętego Kazimierza, w którym zresztą umierał Norwid, i przeczytałem Wierze Gran fragmenty jej dotyczące. Myślę, że postąpiłem uczciwie. I w ogóle to poruszające wspomnienie, ta nasza ostatnia rozmowa, którą opisałem w książeczce do płyty cd Legendarna Wiera Gran.
A ty, jesteś w tej książce?
Proszę! Oczywiście, że dialogi dziennikarza i śpiewaczki Very