Risking It All - Lena M. Bielska - ebook
NOWOŚĆ

Risking It All ebook

Lena M. Bielska

4,6

197 osób interesuje się tą książką

Opis

Delaney jest młoda, niewinna i niestety także... naiwna. Dostała od rodziców wszystko: pieniądze, możliwości oraz w pełni zaplanowaną przyszłość. Została wychowana pod kloszem, nie potrafi odróżnić dobra od zła. Brakuje jej spontaniczności, poczucia bezpieczeństwa, wolności i... miłości, a zło dopada ją pod jej własnym dachem. Dziewczyna musi się bronić, choć nikt jej tego nie nauczył.

Niespodziewanie w jej życiu pojawia się znajomy jej siostry i niemal wywraca je do góry nogami. Uprawiający freestyle motocross Javier decyduje się pomóc Delaney, przekraczając z nią kolejne granice.

Ryzykowne działania i chaoc wprowadzony przez chłopaka sprawiają, że osiemnastolatka na nowo odkrywa siebie i swoje pragnienia, a także nabiera siły do walki. Buduje się w niej nawet nadzieja na szczęśliwe zakończenie z Javierem.

Ale czy to możliwe, żeby łobuz zainteresował się grzeczną dziewczyną, a jego intencje były w pełni szczere?

Książka wyłącznie dla dorosłych czytelników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 507

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (115 ocen)
81
25
9
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aniam91

Całkiem niezła

Przez pierwsza polowe ksiazki glowna bohaterka strasznie irytujaca. Ale potem wszystko nabralo tempa i zaczelo sie cos dziac chociaz spodziewalam sie czegos duzo lepszego po autorce i dotychczasowych opiniach
20
Paaulinaa88

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita historia! ❤️ Petarda! 🧨 ❤️😍❤️😍❤️😍❤️😍❤️
20
Choco1234

Nie oderwiesz się od lektury

Walczyć o siebie nawet z najbliższymi gdy Cię krzywdzą nigdy nie jest za późno W tej książce LMB pokazuje nam że zawsze trzeba walczyć o siebie Ciekawa historia warta przeczytania
10
monika7780

Nie oderwiesz się od lektury

super, polecam🥰
00
Lisiczka1981

Nie oderwiesz się od lektury

♥️
00

Popularność




Dusi, ponieważ gdybyś nie wysyłała mi masowo filmików z pokazów freestyle motocrossu,ta historia prawdopodobnie nigdy nie ujrzałaby światła dziennego <3

Słowem wstępu

Risking It All to zdecydowanie jedna z tych powieści, do których należy podejść z otwartym umysłem. Bohaterowie nie zawsze będą postępować zgodnie z normami społecznymi, a ich niektóre zachowania mogą być ryzykowne. Obie postacie ogromnie się od siebie różnią, nie tylko ze względu na status społeczny, lecz przede wszystkim przez to, jak zostali wychowani. Proszę, zanim nazwiecie główną bohaterkę głupią – spróbujcie wczuć się w to, co dzieje się w jej domu. Podobnie jest w przypadku głównego bohatera – Javier nie jest zieloną flagą, ale również nie jest czerwoną. Jego czyny nie zawsze są moralne, ale mimo wszystko kierują nim dobre pobudki, a on niejednokrotnie podkreśla, do czego tak właściwie dąży.

Historia Delaney i Javiera to romans skierowany wyłącznie do pełnoletnich czytelników. Nie popieram zachowań występujących w książce i podkreślam, że powieść jest tylko wytworem mojej wyobraźni.

W tekście występują wypowiedzi w obcym języku, do których zostały dodane przypisy z tłumaczeniem. Dłuższe rozmowy w języku hiszpańskim zostały opatrzone kursywą.

Książka zawiera wątki/problemy mogące wywołać dyskomfort; należą do nich: molestowanie seksualne, napaść na tle seksualnym, wspomnienie gwałtu, obwinianie ofiary, zażywanie narkotyków (marihuana), problemy rodzinne, kontrolowane przekraczanie granic, rasizm, odgrywanie sceny napaści na tle seksualnym (za zgodą osoby w pozycji ofiary).

Prolog

Delaney

Rodzice od zawsze powtarzają mi, że moje sukcesy będą ich największym osiągnięciem. Nieważne, czy to rodzinna kolacja, czy zwykła pogawędka – każda okazja jest dobra, żeby napomknąć, jak wzorowo zaprojektowali mi przyszłość – niczym proces technologiczny. To bezpieczna, wydajna i… niestety mocno przewidywalna perspektywa, jeśli ma się pojęcie o wszystkich jej etapach.

Mój pokój przypomina laboratorium z setką notatek rozsypanych na biurku i przypiętych do tablicy magnetycznej. Im więcej czasu w nim spędzam, tym bardziej czuję, że ściany wokół mnie się zaciskają. Czasami porównuję swoje życie do równania – rodzice dawno temu ustalili zmienne, a moja przyszła kariera ma być dla nich wynikiem. Wynikiem, którego są tak pewni, jak gdyby zapomnieli, że nawet najlepszy inżynier może się pomylić w trakcie przeprowadzania obliczeń.

Coraz częściej nachodzi mnie myśl, żeby to wszystko rzucić. Żeby wyłamać się ze schematu, uciec od ściśle określonego planu wychodzącego mi już uszami, zerwać z tablicy niekończącą się listę obowiązków i po prostu… zacząć żyć tak, jak na osiemnastolatkę przystało.

Popełniać błędy.

Złamać kilka reguł.

Pokusić się o przekroczenie granic.

Zapomnieć na moment, jak bardzo poukładane mam życie.

Poczuć na własnej skórze, jak wiele spraw mnie omija.

Ale tak jak do zapoczątkowania niektórych reakcji chemicznych potrzebny jest inicjator, tak i ja potrzebuję swojego. Czegoś lub kogoś, kto sprawi, że na moim ciele pojawią się dreszcze ekscytacji, serce przyspieszy, a z głowy znikną wszelkie wątpliwości.

1. On mnie dotknął

Delaney

– Jak było na uczelni? – Mama spogląda na mnie znad laptopa. Ostre rysy jej twarzy jak zwykle kontrastują z uprzejmym uśmiechem, który bardzo szybko może się zmienić w grymas, jeśli nie udzielę satysfakcjonującej odpowiedzi.

– W porządku – odpowiadam spokojnie i odkładam torbę na podłogę obok krzesła, po czym zajmuję miejsce przy stole i splatam przed sobą dłonie. Z całej siły staram się nie skubać skórki przy paznokciu kciuka; między zajęciami już i tak dwa razy popłynęła mi z niej krew. – Na razie mamy tylko wprowadzenia do przedmiotów, więc nie dzieje się nic ciekawego – dodaję, gdy mama nie przestaje patrzeć na mnie w ten swój wyczekujący, niemal krytyczny sposób.

– Wprowadzenia do przedmiotów są równie ważne jak inne tematy… o ile nie ważniejsze – zauważa twardo.

– Oczywiście, mamo. Nie miałam niczego złego na myśli.

Gryzę się w język, by nie powiedzieć czegoś w stylu: „To po prostu strasznie nudne, bo ileż można powtarzać jednostki ciśnienia czy wzory z hydrostatyki”. Naprawdę wolę nie kusić diabła.

– Mam nadzieję – kwituje i wreszcie, ku mojej uciesze, wraca wzrokiem do ekranu laptopa. – Odgrzej sobie obiad. Jest w lodówce.

– Może później. – Uśmiecham się łagodnie, gdy zerka na mnie z uniesioną brwią. – Jadłam na przerwie – kłamię.

Moim ostatnim posiłkiem była sałatka owocowa na śniadanie. Od tamtej pory nie przełknęłam niczego innego. Nie dałam rady. Już nawet nie pamiętam dnia, w trakcie którego nie odczuwałabym supła zaciśniętego na żołądku. Nawet ulubiona kawa, sprzedawana przecznicę od naszego domu, nie smakuje mi tak jak kiedyś. Zupełnie jakby moje ciało dawało mi nieme znaki, że coś tu nie gra.

A przecież wiem, że coś tu nie gra. Całe moje życie „nie gra”.

– Nie zapomnij, że za godzinę masz korepetycje.

– Dobrze – mamroczę i zgarniam torbę z podłogi.

Nie czekam, aż mama powie coś więcej. Nie pytam nawet, czy ojciec wrócił z delegacji, czy może znowu musiał ją przedłużyć. Nie podejmę ryzyka dalszej rozmowy. Czmycham do swojego pokoju i ledwie zamykam za sobą drzwi, a moje spojrzenie pada na notatki przyczepione do tablicy. Wzdycham niemalże z udręczeniem. Wszystko w tym pomieszczeniu przypomina mi o tym, jak bardzo nienawidzę swojego życia i jak bardzo nie potrafię niczego zmienić. Na samą myśl, że stawiam się matce, a co dopiero ojcu, i wyznaję, że naprawdę nie chcę studiować inżynierii chemicznej, oblewa mnie zimny pot i dostaję nieprzyjemnych dreszczy. Równie dobrze mogłabym się spakować, wyjść z domu i zapomnieć o tym, że kiedykolwiek miałam rodziców. Brutalne? Być może, ale wcale nie takie nieprawdopodobne. Bailey, moja dwudziesto­letnia siostra, „zakała rodziny”, przekonała się o tym na własnej skórze, gdy zaraz po osiemnastych urodzinach ogłosiła, że nie idzie na studia, a trzy godziny później pakowała walizki przy akompaniamencie ciszy ze strony rodziców oraz moich rozdziawionych z niedowierzania ust.

Nawet nie próbowałam się za nią wstawić. To znaczy, chciałam to zrobić – właściwie już szłam do rodziców, żeby przemówić im do rozsądku – ale Bailey mnie powstrzymała. Doskonale pamiętam jej słowa: „Nie rób sobie problemów, Del. Ty, prędzej niż ja, podporządkujesz się ich regułom bez wylądowania w zakładzie zamkniętym”.

Byłam wtedy przekonana, że rodzice chcą jej tylko dać nauczkę, pokazać, że nie warto im się sprzeciwiać, ale… dni mijały, a oni zachowywali się, jakby nic się nie stało. Rano wychodzili do pracy, popołudniem wracali do domu, wieczorem jedli kolację. Od tamtej pory, a minęły już dwa lata, ani razu nie wypowiedzieli imienia Bailey. I chociaż na pewno domyślają się, że utrzymuję z nią kontakt, nigdy nie zapytali, co u niej słychać albo jak sobie radzi.

I właśnie dlatego jeszcze tego nie rzuciłam.

Dlatego tańczę tak, jak mi zagrają.

Nie jestem Bailey. Może i osiągnęłam najwyższą średnią ocen i najlepszy wynik egzaminów w całej szkole, ale to nie zmienia faktu, że nie nadaję się do życia w pojedynkę. Nie wychodzę po zmroku – zbyt wiele razy słyszałam z ust matki, jakie to niebezpieczne – ani nie mam znajomych – zostałam nauczona, że są zupełnie niepotrzebni. I choć zdaję sobie sprawę, że to przesada, to drętwieję ze strachu na samą myśl o przeciwstawieniu się rodzicom. Ich słowa, którymi karmili mnie od dziecka, tak głęboko wryły mi się w świadomość, że nie byłabym w stanie ich wydrapać, nawet gdybym użyła do tego brzytwy.

Nie wiem, ile czasu spędzam pod drzwiami, ale wreszcie zmuszam się do ruchu. Za niecałą godzinę mam korepetycje z matematyki, więc muszę powtórzyć zadania z ostatniego spotkania i przejrzeć rozdział, który będziemy dziś omawiać z panem Grantem. Wzdrygam się na samo wspomnienie zeszłotygodniowych zajęć oraz tego, jak położył mi dłoń na udzie. Wierzę, że tym razem nie będziemy sami w domu.

Znowu to zrobił.

Znowu mnie dotknął.

Tym razem w kolano. Ścisnął je lekko i uśmiechnął się z uznaniem, gdy drżącą ręką dokończyłam zadane równanie. Prawdopodobnie, gdyby był młodszy, nie czułabym do niego tak wyraźnego wstrętu. To przecież normalne, że czasami ktoś nas dotyka. Pan Grant co prawda jest przystojny, przynajmniej jak na swoje trzydzieści pięć lat, i może komuś innemu by to nie przeszkadzało, ale to właśnie przez jego wiek czuję, że to niewłaściwe.

Sparaliżowało mnie, kiedy to zrobił, i chociaż czułam ciepło jego dłoni, nie drgnęłam ani o cal. A przecież specjalnie włożyłam dżinsy, dokładnie tak, jak robię to przed wizytami mężczyzn w naszym domu, bo mama od zawsze powtarza, że nie powinnam kusić ich swoim wyglądem.

A on mimo to mnie dotknął. Dlaczego?

– Robisz postępy, Delaney – chwali mnie, chowając notatki do czarnej teczki. – Jeśli tak dalej pójdzie, to wkrótce nie będziesz potrzebować korepetycji. – Uśmiecha się tak, jakby wypowiedzenie tych słów przychodziło mu z żalem.

– Dziękuję – szepczę i z niemałą ulgą orientuję się, że ktoś właśnie wchodzi do domu. Odwracam się gwałtownie w stronę przestronnego holu i oddycham pełną piersią na widok mamy.

– O, jeszcze się uczycie? – Ściąga brwi i zwraca się do pana Granta: – Tylko mi nie mów, że Delaney nie przerobiła zadanego przez ciebie materiału.

– Wręcz przeciwnie. – Pan Grant wstaje, zapina marynarkę i kładzie dłoń na moim ramieniu tak swobodnie, jak gdyby fakt, że mnie dotyka, był zupełnie normalny i akceptowalny. – Twoja córka z każdym dniem zaskakuje mnie coraz bardziej.

Głośno przełykam ślinę porażona jego dotykiem oraz tym, że mama nawet nie zwraca uwagi na to, jak ten dorosły mężczyzna próbuje się ze mną spoufalać. I to na jej oczach.

– Skoro tak twierdzisz… – mruczy pod nosem, najwyraźniej niezbyt przekonana co do jego prawdomówności, po czym rusza w stronę schodów prowadzących na piętro. – Aden?

– Tak? – Pan Grant odrywa ode mnie rękę i uśmiecha się uprzejmie do mojej matki.

Przez chwilę liczę, że go skarci, ale ona tylko wyjmuje z portfela plik banknotów.

– Za dzisiejsze i następne zajęcia. Nie będzie mnie w przyszłym tygodniu.

– Dziękuję, Erin.

Po tych słowach zaczyna mi piszczeć w uszach. Nie będzie mnie w przyszłym tygodniu. To może oznaczać wyłącznie dwie rzeczy – albo wróci później z pracy, ponieważ ma zaplanowane posiedzenie zarządu, albo w ogóle nie będzie jej w Los Angeles. A co za tym idzie – zostanę sam na sam ze swoim korepetytorem.

Sam na sam.

Z trzydziestopięcioletnim mężczyzną, który właśnie chwyta mnie za łokieć.

– Odprowadzisz mnie, Delaney?

– Przepraszam – wykrztuszam. – Muszę skorzystać z toalety – rzucam pierwszą lepszą wymówkę, jaka przychodzi mi na myśl, i szybko uciekam do łazienki dla gości.

Opieram się czołem o chłodne kafelki na ścianie, zwijam dłonie w pięści i mocno zaciskam szczęki, próbując sobie wmówić, że niepokój to tylko wymysł mojej wyobraźni, a żółć podchodząca do gardła to skutek pustego żołądka. Ale to na nic. Nie potrafię się otrząsnąć z wyrzutów sumienia, że nie zaprotestowałam, gdy znów przekroczono moją granicę.

Logicznie rzecz biorąc, wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Aden Grant to współpracownik mojej mamy. Szanowany dyrektor instytutu badań klinicznych. Człowiek, o którym mama, a nawet i tata, wypowiadają się w samych superlatywach.

Wzdłuż kręgosłupa przebiega mi dreszcz grozy. Walczę z nasilającymi się mdłościami, a kiedy wreszcie udaje mi się nad nimi zapanować, jakimś cudem znajduję w sobie siłę, aby porozmawiać z matką.

Zastaję ją w kuchni. Stoi obok ekspresu do kawy i przegląda coś na komórce. Pana Granta nigdzie nie dostrzegam, więc zakładam, że musiał już wyjść. Na szczęście.

– Mamo? – odzywam się zdławionym głosem.

Z ociąganiem odrywa wzrok od ekranu i skupia się na mnie.

– Tak?

– Czy… – Przełykam ślinę, czując, jak zapadam się w sobie pod jej chłodnym spojrzeniem. – Czy mogłabym zmienić korepetytora?

Moje pytanie chyba ją zaskakuje, bo marszczy brwi, a po kuchni roznosi się odgłos blokowanej komórki.

– Dlaczego? Źle ci się pracuje z Adenem?

Oblizuję wargi i nerwowo przestępuję z nogi na nogę. Próbuję znaleźć odpowiednie wyjaśnienia, ale żadne nie brzmią wystarczająco neutralnie. Jedyne, co ciśnie mi się na usta, to oskarżenia. I chociaż naprawdę nie chcę ich wypowiadać, nagle słyszę swój szept:

– On mnie dotknął.

Mama w żaden sposób nie reaguje na łzy napływające do moich oczu. Jej twarz pozostaje niezmiennie beznamiętna. Nie pojawia się na niej nawet cień grymasu.

– Sugerujesz, że pan Grant dotknął cię w niewłaściwy sposób? – pyta spokojnie, zbyt spokojnie jak na temat naszej rozmowy.

– Tak – odpowiadam z wahaniem. – W zeszłym tygodniu… – Milknę, bo rozlega się uporczywy dzwonek, a ona wzdycha zniecierpliwiona i spogląda ukradkiem na swoją komórkę.

– Przecież mówiłam ci, żebyś ubierała się adekwatnie do sytuacji – oznajmia surowo i wystukuje coś na ekranie. – Obcisłe dżinsy i koszulka z dekoltem to jawne zaproszenie do działania.

Zerkam na swoje ubrania i się krzywię. Wcale nie mam dużego dekoltu. Ledwie widać mi obojczyki, a kiedy się schylam, materiał pozostaje na miejscu i nie odsłania biustu. Tak, sprawdziłam to, zanim zeszłam do salonu.

– Naprawdę chciałabym zmienić…

– Delaney. – Mama wbija we mnie znudzone spojrzenie. – Skoro tak bardzo przeszkadza ci niewinny dotyk, porozmawiam o tym z panem Grantem. Niemniej uważam, że trochę przesadzasz, córeczko. Nikt, kto odnosi tyle sukcesów w branży i ma nieposzlakowaną opinię, nie spojrzałby na ciebie jak na obiekt seksualny.

Rozchylam wargi, ale wydostaje się z nich jedynie sapnięcie. Ciche, ledwie słyszalne, lecz przepełnione bólem sapnięcie.

Może faktycznie przesadzam. W końcu dlaczego ktoś taki jak on miałby… chcieć czegoś od kogoś takiego jak ja?

2. To był niewinny dotyk, Delaney

Delaney

Z sercem w gardle podchodzę do drzwi wejściowych i wyglądam przez wizjer. Na widok stojącego po drugiej stronie Adena Granta moja dłoń bezwiednie zwija się w pięść. Przez chwilę pragnę udawać, że w domu nikogo nie ma, ale mężczyzna w tej samej chwili spogląda przed siebie, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę, że na niego patrzę. Na kilka sekund zapominam, jak się oddycha. Powietrze grzęźnie mi w gardle w reakcji na delikatny uśmiech formujący się na ustach korepetytora.

Może faktycznie przesadzam? Może on wcale nie miał nic niewłaściwego na myśli? Przecież mama nie pozwoliłaby, aby stała mi się krzywda… Prawda?

Z wahaniem przekręcam klucz i powoli otwieram drzwi. W twarz uderza mnie zapach mężczyzny – ten sam co zawsze. Mdląca woń wanilii dziś zdaje się znacznie bardziej wyraźna. Mój żołądek natychmiast reaguje na nią nieprzyjemnym szarpnięciem.

– Dzień dobry, Delaney. – Nie czeka, aż się przesunę, jakby zauważył, że nie potrafię tego zrobić, sparaliżowana strachem o to, co mnie dziś czeka.

Jesteśmy sami.

– Dzień dobry, panie Grant – mówię cicho i wreszcie odwracam się na pięcie, po czym pospiesznie ruszam do stołu w salonie. Siadając, naciągam na dłonie długie rękawy miękkiego sweterka i skupiam spojrzenie na podręczniku do matematyki.

– Zanim dziś zaczniemy… – Mężczyzna zajmuje miejsce na krześle obok i odkłada na blat swoją teczkę, ale wiem, że jego oczy skupione są na mojej twarzy. Czuję jego spojrzenie tak bardzo, jakby mnie nim dotykał. – Rozmawiałem z twoją mamą na temat nieporozumienia, które wynikło z naszego ostatniego spotkania.

Podrywam głowę i wbijam w niego przestraszone spojrzenie. Nawet nie drgam, kiedy jego dłoń obejmuje moje palce. Wstrzymuję powietrze, gdy wsuwa kciuk w moją pięść, napierając stanowczo na rękę. Rozluźniam uścisk, niezdolna do innego ruchu. Powinnam uciec, zerwać się z krzesła, ale nie potrafię. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie mam pojęcia i przeraża mnie, że…

– Delaney – szepcze miękko i uśmiecha się łagodnie. – Nie musisz się mnie obawiać – zapewnia spokojnie. – Nie zrobię ci krzywdy – dodaje, nie odrywając jasnych oczu od mojej twarzy. – Nigdy bym cię nie skrzywdził.

Moje serce obija się gwałtownie o żebra, szukając drogi ucieczki. W uszach zaczyna mi piszczeć, a puls coraz mocniej tętni pod skórą. Gdyby mój sweterek nie miał wysokiego golfa, pan Grant bez trudu mógłby dostrzec, jak bardzo daleka jestem w tym momencie od bycia spokojną.

Wzdrygam się, gdy mężczyzna trąca stopą moją nogę, podczas gdy jego dłoń przesuwa się na mój nadgarstek. Obejmuje go powoli, delikatnie, jak gdyby nie chciał mnie przestraszyć, ale na to już za późno. Ja już jestem przerażona. I nie potrafię się ruszyć. Mój umysł krzyczy, serce błaga o litość, ale ciało w ogóle nie reaguje na rozkazy. Zupełnie tak, jakby jasne, stalowe spojrzenie tego człowieka sprawiło, że zamieniłam się w bryłę lodu.

– Jesteś zestresowana – oznajmia spokojnie. – Dlaczego?

Przełykam głośno ślinę i otwieram usta, ale nie potrafię się odezwać. W oczach stają mi łzy. Wściekam się na siebie, że nie umiem przejść w tryb walki. Nie jestem Bailey. Nigdy nie byłam. Potulna owieczka to moje drugie imię. I właśnie teraz, właśnie w tym momencie, dociera do mnie, jak bardzo okazuje się to dla mnie niebezpieczne.

– Wiesz, że jesteś przy mnie bezpieczna?

– Nie – wyrywa się ze mnie bezwiednie.

Sekundę później mocno zaciskam szczękę i wreszcie się poruszam. Zrywam się z krzesła, robię dwa kroki w tył i nawet nie wiem, kiedy zahaczam piętą o niewielki stopień pomiędzy holem a salonem. Z głębi mojej piersi wyrywa się okrzyk. Tracę równowagę i następne, co rejestruje mój mózg, to ból przeszywający moje plecy, pośladki i tył głowy.

Pan Grant coś krzyczy, ale przez pisk w uszach nie potrafię rozpoznać żadnego ze słów. Próbuję się podnieść na łokciach, spomiędzy moich warg wyrywa się jęk. Muszę przymknąć powieki, bo nagle światło słoneczne wpadające przez okno zdaje się wypalać mi dziurę w oczach.

Męska dłoń chwyta mnie za ramię, a serce podchodzi mi pod przełyk, gdy z opóźnieniem rejestruję, że mężczyzna gdzieś mnie prowadzi. Piszczelem zderzam się z czymś twardym.

– Nie…

– Spokojnie – ucisza mnie i chwyta w pasie, żeby sprawnie unieść.

Kręci mi się w głowie i chyba tylko dlatego uczepiam się jego karku, gdy wnosi mnie po schodach na piętro. Protestuję, staram się wyrwać, ale zbyt mocno mnie przy sobie trzyma. Z każdym jego krokiem moje protesty cichną, a łzy dotychczas wzbierające w oczach zaczynają swobodnie spływać po policzkach.

– Co cię boli, Delaney?

Nawet nie wiem, jakim cudem tak bezbłędnie trafia do właściwego pokoju. Orientuję się, że układa mnie na moim łóżku, dopiero gdy słyszę charakterystyczne skrzypnięcie drewnianego stelaża.

– Delaney – powtarza twardo. – Co cię boli?

– Nic – kłamię.

Mężczyzna wzdycha głośno, niemal z irytacji, na co zmuszam się do otworzenia oczu, żeby na niego spojrzeć. Kiedy tylko mój wzrok skupia się na jego twarzy, wstrzymuję powietrze w płucach. Pan Grant się nade mną pochyla, opierając dłoń obok mojej głowy. Patrzy na mnie ze skupieniem, marszcząc delikatnie brwi. Prześlizguje powoli spojrzeniem od moich oczu, przez nos, aż na usta.

– Nie chcę cię skrzywdzić – oznajmia poważnie. – Gdybym chciał, teraz, podczas gdy jesteś tak bardzo bezbronna, miałbym ku temu idealną okazję.

Gdy wolną rękę kieruje w stronę mojej twarzy, wzdrygam się i przekręcam głowę. Ułamek sekundy później syczę cicho w reakcji na ból przeszywający potylicę.

– Zadzwonię do twojej matki.

Przymykam powieki i oddycham cicho z ulgą, bo tuż po tych kilku słowach pan Grant odrywa rękę od mojej poduszki. Nagle nie czuję jego obecności, chociaż wiem, że nie wyszedł z sypialni. Po prostu się odsunął.

Obserwuję go kątem oka, gdy wyciąga komórkę i wybiera właściwy numer. Błagam w myślach, aby mama odebrała i kazała mu zostawić mnie w spokoju. Żeby mu powiedziała, że…

– Przepraszam, Erin, że ci przeszkadzam, ale zdarzył się mały wypadek. – Jego głos jest spokojny, a uważne spojrzenie przesuwa się po tablicy magnetycznej. – Delaney przewróciła się na schodku w salonie. Chyba uderzyła się w głowę. Nie, nie krwawi, ale… – Milknie i kiwa do siebie głową. – Sądzę, że z dzisiejszych korepetycji niczego nie wyniesie, naprawdę porządnie się uderzyła… Nie mogę jej tu zostawić samej, Erin. A co, jeśli ma wstrząśnienie? – Jego oczy spoglądają wprost na mnie; przyłapuje mnie na gapieniu się na niego. Nie wiem, o czym właśnie myśli, ale jego usta wykrzywiają się w niewielkim uśmiechu. – Mogę z nią zostać, jeśli nie masz możliwości szybciej wrócić do LA. To żaden problem, Erin. Wiesz, że dziś nie mam innych zobowiązań.

Panika zalewa moje ciało w takim tempie, że serce prawie wyskakuje mi spomiędzy żeber, a oddech staje się urywany. Ignoruję pulsujący ból w skroniach i zrywam się do siadu, ale kiedy otwieram usta, aby zaprotestować, a właściwie zapewnić, że nic mi nie jest… w pokoju nagle robi się okrutnie jasno. Do gardła podchodzi mi żółć, ciało staje się niepokojąco wiotkie. Chyba się chwieję – tak sądzę, bo nagle czuję, jakbym leciała w dół, co jest niemożliwe – przecież siedzę na łóżku. Wiem jedynie, że ułamek sekundy później tracę kontakt z rzeczywistością.

Z otępienia wyrywa mnie chłodny dotyk czegoś miękkiego na czole. Unoszę ramię i próbuję to z siebie zrzucić, ale wtedy dociera do mnie karcące cmoknięcie. Palce zamierają mi na męskiej ręce, która przytrzymuje wilgotny materiał tuż pod linią moich włosów. Z wahaniem rozchylam powieki i spoglądam wprost na… twarz pana Granta.

Mężczyzna nie ma już na sobie marynarki. Rozpiął dwa górne guziki koszuli i podwinął rękawy. Jego jasne oczy wwiercają się w moje z taką natarczywością, jak gdyby swoim spojrzeniem chciał mi coś przekazać, ale jestem zbyt skołowana, żeby cokolwiek z tego zrozumieć.

– Zemdlałaś – wyjaśnia.

– Mhm – potwierdzam mruknięciem, na nic więcej mnie w tym momencie nie stać.

W pokoju jest jeszcze jasno, ale promienie słońca są bardziej pomarańczowe niż wcześniej. Na dworze niedługo zacznie zmierzchać. A moich rodziców jak nie było, tak chyba dalej nie ma.

– Jak się czujesz?

– Lepiej – kłamię.

Tak naprawdę głowa pulsuje mi z bólu, kość ogonowa boli od upadku i odnoszę wrażenie, jakby kręgosłup zesztywniał mi na wysokości łopatek. Ruch ramieniem okazał się trudniejszy niż zwykle. Ale przecież nie mogę powiedzieć prawdy.

– Twoja matka powinna wrócić w ciągu godziny.

Przymykam powieki i nie potrafię powstrzymać ust od wykrzywienia się w delikatnym uśmiechu wywołanym ulgą.

– Delaney… – szepcze mężczyzna i obejmuje mnie za podbródek. Jego dotyk jest równie łagodny co stanowczy. – Popatrz na mnie.

Robię to z nadzieją, że za chwilę stąd zniknie i już nigdy nie wróci. Nie czuję się przy nim bezpiecznie. Właściwie… przy nim wszystkie moje zmysły szaleją – w ten negatywny sposób – a ciało nie potrafi adekwatnie zareagować.

– Co zrobiłem nie tak, że tak bardzo się mnie obawiasz?

Przełykam z trudem ślinę i rozdymam nozdrza, próbując czym prędzej wymyślić racjonalną odpowiedź, która go nie rozjuszy.

– Boisz się, bo cię dotknąłem? – Przechyla z zaciekawieniem głowę, kącik ust mu przy tym drga, a palce mocniej zaciskają się na moim podbródku, choć równocześnie nie wywołują żadnego bólu. – To był niewinny dotyk, Delaney – szepcze. – Przecież wiem, że jesteś niedoświadczona.

Otwieram szeroko oczy, bez wątpienia błyska w nich panika. Sekundę później moje ciało wreszcie reaguje na sygnały wysyłane z mózgu. Poruszam się na łóżku i z braku innej możliwości wciskam się w kąt, przywierając plecami do ściany. Podkulam nogi i owijam wokół nich ramiona, nawet na sekundę nie odrywając wzroku od oczu mężczyzny.

– Wiesz, jak trudno znaleźć w tych czasach kobietę, która się szanuje? – zagaja, jakby nie zauważył, że od niego uciekłam. Powoli odkłada czerwony ręcznik na szafkę nocną i posyła mi znaczące spojrzenie. – A do tego inteligentną?

Oddech mi przyspiesza, kiedy jego oczy zjeżdżają z mojej twarzy na falujący biust, choć niewiele może dostrzec znad moich kolan. Mężczyzna kręci powoli głową i wzdycha cicho, niemal z udręczeniem, po czym przesuwa dłonią po włosach.

– Erin bardzo chełpi się tym, że ma idealną córkę – kontynuuje i przeskakuje spojrzeniem do tablicy. – Pod wieloma względami ma rację, ale nie nazwałbym cię ideałem. Zbyt wiele czasu spędzasz w domu, za mało widziałaś, aby ktokolwiek mógł określić cię tym mianem, skoro nikt nawet nie miał szansy na to, żeby wodzić cię na pokuszenie.

Z rosnącym przerażeniem obserwuję, jak jego dłoń przesuwa się w kierunku mojej stopy po białej pościeli. Z sercem w gardle i łzami w oczach patrzę na długie palce, którymi obejmuje kostkę. Krzyk grzęźnie mi w gardle, gdy mężczyzna jednym pociągnięciem sprawia, że znowu leżę na plecach, a jego ręka zaciska się na moim biodrze.

– Proszę, nie… – szepczę błagalnie, kiedy się nade mną pochyla, wzrokiem koncentrując się na moich oczach. – Proszę…

– O co mnie prosisz, Delaney? – pyta z zaciekawieniem i odsuwa wilgotne kosmyki włosów z mojego czoła. – Żebym sobie poszedł?

– Ja nie… nie chcę… – mamroczę nieskładnie, nie potrafię nawet powiedzieć, czego nie chcę, bo tych rzeczy jest tak wiele, że wymienienie każdej z nich wydaje się niemożliwe.

– Przecież nie zrobię ci krzywdy – mruczy i kiedy napieram stopami na materac, żeby jak najszybciej zeskoczyć z łóżka, przyciska przedramię do mojego biustu i wbija we mnie twarde spojrzenie. – Chcę tylko porozmawiać – zapewnia, ale jego czyny mówią coś zupełnie innego.

Wędruje ręką od mojego kolana w górę i zaciska ją na udzie, kciukiem napierając na pachwinę. Tak blisko miejsca, którego sama nigdy nie odważyłam się w ten sposób dotknąć. Kopię nogą, próbuję się wydostać, ale wtem jego ręka ląduje na mojej szyi. Wbija palce po jej bokach, z głębi jego piersi wyrywa się odgłos przypominający ostrzegawcze warknięcie. Zamieram w bezruchu, oddychając niespokojnie i błagając w myślach, aby matka się pospieszyła.

– Jak bardzo jesteś niewinna, Delaney?

Im częściej wypowiada moje imię, tym bardziej zaczynam je nienawidzić.

Pan Grant cmoka z niezadowolenia, gdy uderzam go kolanem w bok, trafiając idealnie w miejsce, pod którym znajduje się wątroba. Mężczyzna puszcza moją szyję i przytrzymuje się za żebra, a ja wykorzystuję ten moment i wreszcie zeskakuję z łóżka. Potykam się, ale jakimś cudem udaje mi się utrzymać równowagę. Dopadam do drzwi i już mam chwycić za klamkę, ale wtem skórę na mojej głowie przeszywa piekący ból. W oczach stają mi łzy, gdy Grant przyciąga mnie do siebie za włosy. Zderzam się plecami z jego torsem. Jęczę cicho z bólu, gula w gardle nie pozwala mi nawet krzyknąć. A może to serce podeszło mi aż pod przełyk? Nie mam pojęcia. Nie wiem. Już nic nie wiem.

– Rodzice zamknęli cię w tak ciasnej klatce, że boisz się własnego cienia – syczy cicho do mojego ucha, owijając ramię wokół mojego pasa tak stanowczo, że nawet gdybym nie była obolała, nie mogłabym się uwolnić. – Nie jesteś idealna, Delaney. Gdybyś była, nie panikowałabyś przez niewinny dotyk. Nie próbowałabyś uciekać przed prawdziwym mężczyzną – dodaje, napierając kroczem na moje pośladki. Żółć podchodzi mi do gardła, gdy wyczuwam twardą wypukłość. – Erin wychowała nieudacznicę. Powodzenia na inżynierii chemicznej – prycha i wypuszcza mnie z objęcia tak gwałtownie, że upadam na kolana i ostatkiem sił podpieram się dłońmi; inaczej zaryłabym brodą o podłogę. – Do zobaczenia za tydzień – dodaje i kiedy mnie mija, muska palcami czubek mojej głowy.

Zaledwie kilka sekund później zaciskam mocno dłonie na toalecie i zwracam zawartość żołądka, chociaż im dłużej klęczę na chłodnych kafelkach, tym bardziej czuję się tak, jakbym wyrzygiwała wnętrzności.

3. Nie kłamię

Delaney

Kiedy następnego dnia schodzę na parter, rodzice spoglądają na mnie chłodno. Zostało mi niewiele ponad pięć minut do wyjścia – inaczej spóźnię się na pierwsze zajęcia. Po wczorajszych wymiotach nie jestem nawet w stanie spojrzeć na jedzenie, a co dopiero na siebie w lustrze. Wątpię więc, abym dobrze wyglądała, raczej prezentuję się jak przeorana życiem idiotka. Wyrzuty sumienia za mój upadek i wszystko to, co się później wydarzyło, zaciekle zżerają mnie od środka.

– Delaney. – Ojciec zwraca się do mnie tonem, którego używa tylko wtedy, kiedy jest na kogoś zły albo interesy nie poszły po jego myśli.

To by było na tyle z nadziei, że przejmą się tym, co mi się przytrafiło. Kiedy mama wczoraj wróciła, zajrzała tylko do mojej sypialni i zapytała, czy potrzebuję tabletek przeciwbólowych.

– Tak? – Mój głos jest szorstki przez piekące gardło.

– Siadaj. – Kiwa podbródkiem na krzesło i kładzie dłoń na blacie, ze zniecierpliwieniem bębniąc opuszkami o stół. – Musimy porozmawiać.

– Za chwilę muszę…

– Siadaj, powiedziałem – powtarza twardo, nie spuszczając ze mnie ostrego spojrzenia.

Na sztywnych nogach wchodzę do salonu i zajmuję miejsce naprzeciwko rodziców. Przeskakuję powolnym spojrzeniem pomiędzy ich beznamiętnymi twarzami, czując, jak cały wczorajszy strach i panika na nowo zalewają moje ciało.

– Co tu się wczoraj wydarzyło? – pyta ojciec.

Otwieram usta, gotowa wyznać, do czego mogło dojść, gdyby nie udało mi się uciec spod ciała pana Granta, ale zanim zdołam cokolwiek powiedzieć, matka parska suchym śmiechem.

– Jak to „co się wydarzyło”? – prycha. – Aden dał jej trochę swojej uwagi i próbowała zaciągnąć go do łóżka.

Sapię głośno, zdumiona i totalnie zdezorientowana.

– Co? Wcale nie! – protestuję i wbijam błagalne spojrzenie w ojca. – To on mnie… Mówiłam mamie tydzień temu, że mnie dotknął, ale nie słuchała i…

– Wypraszam sobie. – Matka uderza dłonią o stół i oskarżycielsko wcelowuje we mnie palec. – Słuchałam cię, Delaney, nawet z nim porozmawiałam, a Aden zapewnił mnie, że jego dotyk był podyktowany wyłącznie zadowoleniem z twoich postępów w nauce.

Z trudem udaje mi się zapanować nad drżeniem brody, ale nie umiem zatrzymać łez. Odwracam głowę i spoglądam w stronę okna, na drzewa znajdujące się przy chodniku, na liście poruszające się pod wpływem delikatnego wiatru.

– Wczoraj znowu mnie dotknął – szepczę przez zaciskające się z niepokoju gardło. – Przestraszyłam się i chciałam odejść jak najdalej, ale przewróciłam się o schodek.

– Mów dalej – prosi ojciec, ale w jego głosie na próżno szukać jakiejkolwiek czułości czy chociażby nuty obawy, że mogła stać mi się krzywda.

– Pan Grant pomógł mi wstać, a potem zaniósł do mojego pokoju i zadzwonił do mamy. Nie pamiętam dokładnie, co potem powiedział, chyba zemdlałam. Ocknęłam się, gdy przyłożył chłodny ręcznik do mojego czoła. Prosiłam, żeby mnie nie dotykał, ale mnie nie słuchał.

Mama prycha.

– I jaką jeszcze bajkę wymyślisz?

– Nie kłamię! – Spoglądam na nią z wyrzutem. – Dlaczego mi nie wierzysz?!

– Bo znam Adena od lat i wiem, jakim jest człowiekiem – odpowiada oschle. – Nigdy nie spojrzałby na ciebie jak na…

– …obiekt seksualny? – dokańczam za nią. – Najwyraźniej jednak go nie znasz, bo po tym, jak się od niego odsunęłam, przyciągnął mnie do siebie za nogę i zacisnął rękę na mojej szyi – warczę, zrywając się z krzesła. Gdy wstrząsa mną dreszcz obrzydzenia, owijam wokół siebie ramiona. – Zapytał mnie, jak bardzo jestem niewinna.

Ojciec drga na te słowa i ściąga brwi, ale oprócz tego nawet się nie porusza. Po prostu patrzy na mnie ze skupieniem, jak gdyby próbował doszukać się choćby najmniejszej oznaki nieszczerości.

Im dłużej tak stoję, drżąca i przestraszona, wracając myślami do poprzedniego wieczora, pod ostrzałem oceniających spojrzeń rodziców, tym bardziej do mnie dociera, że nic, co powiem, nie będzie dla nich wystarczającym dowodem na to, co się wydarzyło.

– Nie wierzycie mi – oznajmiam zdławionym szeptem i kręcę głową, pozwalając łzom spłynąć po policzkach.

– Powiedzmy, że faktycznie Aden niewłaściwie cię dotknął… – Mama prostuje się na krześle i chociaż jej słowa sugerują, że może weźmie pod uwagę moją ewentualną prawdomówność, to z całej jej postawy bije jasne zaprzeczenie. – Chcesz, abyśmy uwierzyli, że próbowałaś odtrącić dorosłego, odnoszącego sukcesy człowieka? – Wygina usta w kpiącym uśmieszku. – Biorąc pod uwagę książki, które tak uparcie próbujesz ukryć w komodzie pod stosem ubrań, śmiem w to wątpić.

Serce opada mi na dno żołądka, a usta rozchylają się w niemym szoku.

– Chcesz mi powiedzieć… – mówię drżącym głosem – …że skoro dla rozrywki czytam sobie wieczorami romanse, to marzę o tym, aby rozdziewiczył mnie facet, który równie dobrze mógłby być moim ojcem? Nie bądź śmieszna.

– Uważaj, jak zwracasz się do swojej matki – grzmi ojciec.

Prycham głośno z niedowierzaniem. Chyba właśnie nastał ten dzień, w którym w pełni dociera do mnie, jak ciemne klapki na oczach mają moi rodzice. Jak wiele spraw decydują się olać, byleby tylko nie skazić naszej rodziny choćby najmniejszą rysą.

– Gdyby Aden chciał cię zgwałcić, toby to zrobił – oznajmia nagle matka, wstając od stołu.

Strzelam w nią spojrzeniem, podczas gdy wzbiera we mnie gniew.

– A jeśli mnie zgwałci, to w końcu mi uwierzysz?

Matka posyła mi zniesmaczone spojrzenie. Ojciec się nie odzywa i przez to, że milczy, zaczynam go nienawidzić bardziej niż ją.

– Nigdy w życiu nie przypuszczałabym, że moja jedyna córka będzie chciała pieprzyć się z własnym korepetytorem i jednocześnie próbowała zatuszować to gwałtem. Wiesz, że takimi oszczerstwami możesz zniszczyć komuś życie?

– Nie jestem twoją jedyną córką – zauważam, unosząc podbródek. – Jeszcze jest Bailey.

– Bailey? – prycha matka. – Nie kojarzę.

Ojciec spuszcza wzrok na stół i przesuwa dłonią po twarzy, podczas gdy matka rusza w stronę schodów. Kiedy znika na piętrze, przestępuję z nogi na nogę i zwijam dłonie w pięści.

– Kiedyś, gdy byłam mała… – odzywam się drżącym głosem – …pamiętam, jak obiecywałeś, że zawsze będziesz mnie chronić, a teraz po prostu siedzisz i nic nie robisz.

Ojciec nagle się prostuje i przez chwilę mam nadzieję, że w jego oczach dostrzegę skruchę, ale światełko w tunelu szybko gaśnie. Zielone oczy pozbawione są jakichkolwiek emocji; jakby ktoś go z nich wypatroszył.

– Poszukam innego korepetytora.

Ani słowa na temat moich pretensji. Żadnego „przepraszam, że cię nie chronię”. Nic.

Od zawsze przed wyjściem z domu mówiłam, gdzie idę, o której wrócę i z kim będę przebywać, chociaż to ostatnie na przestrzeni czasu przestało się liczyć, bo od dawna nie mam już żadnych znajomych. Ale mniejsza z tym.

Dziś wychodzę bez słowa i nie wiem, czy w ogóle wrócę na noc.

Chyba pojadę do Bailey…

Redakcja: Dominika Bronk Polonistyczna Krucjata

Skład DTP: Anna Hat – anislowa.com.pl

Korekta: Paulina Kostrzyńska

Ilustracje na zadruku: Natalia Piana – natine_czyta

Asterysk: Sandra Biel – sandrabielarts

Okładka i grafiki we wnętrzu: Justyna Knapik – Justyna.es.grafik

Druk: Abedik SA

Zamówienia hurtowe oraz detaliczne:

Wydawnictwo Kreatywne – https://www.wydawnictwokreatywne.pl/

Dystrybutorzy:

Platon Sp. z o.o. – https://www.platon.com.pl/

Ateneum – https://www.ateneum.net.pl/

Copyright © Lena M. Bielska

Copyright © Wydawnictwo Kreatywne

Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.

Wydanie pierwsze

Bytom 2025

ISBN 978-83-68236-31-6

Spis treści

Słowem wstępu

Prolog

On mnie dotknął

To był niewinny dotyk, Delaney

Nie kłamię

Lista stron

1

3

4

5

6

7

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

Punkty orientacyjne

Okładka