Artful - Lena M. Bielska - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Artful ebook i audiobook

Lena M. Bielska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

44 osoby interesują się tą książką

Opis

Miłość, która rodzi się między szkicem a spojrzeniem.

 

Hazel marzy o karierze modelki, ale świat wielkiej mody okazuje się bezlitosny. Gdy dostaje propozycję pracy u legendarnego projektanta Jean-Pierre’a, nie waha się ani chwili – choć nie wie, że jej nowy szef widzi w niej nie tylko asystentkę.

Jean-Pierre od lat nie stworzył nic nowego. Spotkanie z Hazel rozpala w nim dawną iskrę i budzi artystyczny głód, o którym zdążył zapomnieć. Dziewczyna staje się jego cichą muzą – nieświadomą tego, że może być kluczem do wielkiego powrotu projektanta.

Wspólne dni i noce w Paryżu, pełne emocji, napięcia i niedopowiedzeń, zbliżają ich do siebie. Ale czy nowy rozdział w życiu naprawdę należy tylko do nich?

 

Artful to poruszająca historia o natchnieniu, ambicjach i miłości, która potrafi być równie twórcza, co destrukcyjna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 472

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 53 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Ewa JakubowiczTomasz Sobczak

Oceny
4,6 (424 oceny)
309
84
17
10
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ramcia97

Z braku laku…

Wcześniejsze części dużo lepsze. Skończyłam, tylko ze względu chęci domknięcia wszystkich części.
50
Delia7268

Z braku laku…

Nie przemówiła do mnie
50
Scarlet4321

Nie polecam

Słabiutko, taki harlekin w pospolitym znaczeniu. Pomysł może był, wykonanie zawiodło. Coraz więcej scen nie oznacza ani ciekawszej treści, ani mocniejszych wrażeń. Ilość przygryzanych policzków w tej serii sięgnęła zenitu, dziewczyny powinny ograniczyć ten nawyk dla własnego dobra.
Yooeunbyul

Całkiem niezła

Mam wrazenie, ze pisala to zupelnie inna osoba niż Bitterful. Ta ksiazka po prostu była mocno średnia
40
paaula29

Całkiem niezła

Jak na modelkę słaba pewność siebie, bardzo naiwna główna bohaterka. No niestety Hazel psuła tą książkę

Popularność




Redaktorka inicjująca: Agnieszka Mazurkiewicz

Redakcja: Aleksandra Ptasznik

Korekta: Kamila Recław, Marzena Kłos

Projekt okładki: Eliza Luty

Zdjęcie na okładce: Pexels.com

Opracowanie graficzne i skład: Maciej Trzebiecki

Redaktor prowadzący: Marcin Kicki

Producent: Agora Książka i Muzyka sp. z o.o.

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

[email protected]

www.wydawnictwoagora.pl

Copyright © by Lena M. Bielska, 2025

Copyright for this edition © by Agora Książka i Muzyka sp. z o.o., 2025

Wydanie pierwsze

Wszelkie prawa zastrzeżone

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA)

Niniejsza publikacja jest chroniona prawem autorskim. Publikacja może być zwielokrotniona i wykorzystywana wyłączenie w zakresie dozwolonym przez prawo lub umowę zawartą z Wydawcą. Zwielokrotnianie i wykorzystywanie treści publikacji w jakiejkolwiek formie do eksploracji tekstów i danych (text and data mining) lub do trenowania modeli sztucznej inteligencji, bez uprzedniej, wyraźnej zgody Wydawcy jest zabronione.

Warszawa 2025

ISBN: 978-83-8380-297-8

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Od autorki

Artful to romans bohaterów z dwunastoletnią różnicą wieku, który różni się dynamiką od poprzednich części tej serii. Ich znajomość zaczyna się od (prawie) czysto zawodowej relacji. Nie oznacza to jednak, że kiedy już się do siebie zbliżą, ich więź nie stanie się intensywna – wręcz przeciwnie.

W treści występują opisowe sceny erotyczne oraz nawiązanie do patriarchatu, który nie odpowiada ani bohaterce, ani bohaterowi.

PROLOG
Blokada twórcza to suka

JEAN-PIERRE

Maj, Paryż

Czy można być bogatym, odnoszącym sukcesy projektantem mody, a jednocześnie każdego dnia walczyć z samym sobą, by nie rzucić tym wszystkim w cholerę i nie zaszyć się na bezludnej wyspie?

Można.

Jestem tego żywym przykładem.

Wystarczy wpisać moje nazwisko w wyszukiwarkę. Wyniki zawsze wyglądają podobnie – setki, jeśli nie tysiące, artykułów, a większość z nich ma wspólny mianownik:

Projektant mody Jean-Pierre Leavitt

przechodzi kryzys twórczy.

Nie przechodzę żadnego kryzysu. Przynajmniej tak myślałem. Do tej pory byłem przekonany, że słowa „kryzys twórczy” i „Leavitt” nigdy nie pojawią się w jednym zdaniu. Najwyraźniej się myliłem, skoro od prawie dwóch lat nie zaprojektowałem nic, co wzbudzałoby choć cień dumy. Mój gabinet – dotąd nieźle uporządkowany – dziś przypomina raczej pobojowisko. Każdy centymetr przestrzeni jest zawalony. Nawet drewnianą podłogę pokrywają zmięte i potargane kartki z niedokończonymi szkicami.

Wiercę wzrokiem dziurę w czarnym zeszycie, którym kilka godzin temu rzuciłem w manekina – spadł na stertę papierów. Mocniej zaciskam palce na butelce wina i upijam solidny łyk, próbując uciszyć własne myśli.

Victor wziął ślub i jest szczęśliwy z Naomi.

Santo oszalał na punkcie Daisy, adoptował jej córkę i nie widzi świata poza nimi.

Nawet cholerny Bjarne się ustatkował – nie wierzyłem w to, dopóki nie zostałem świadkiem na jego ślubie z Aną. A ich córeczka Ella... Cóż, nic dziwnego, że Norweg zmienił się nie do poznania. Teraz mógłby startować w konkursie na najlepszego ojca i męża, chociaż prawdopodobnie pobiłby się z Santem o statuetkę dla ojca roku.

I jestem ja.

Zmęczony, pozbawiony energii trzydziestoczterolatek, który nienawidzi się nad sobą użalać, a mimo to właśnie to robi. Ostatnio mam wrażenie, że bliżej mi do zgorzkniałego starca niż ekspresyjnego optymisty.

Albo się starzeję, albo straciłem to „coś”.

Już wolałbym, żeby to była kwestia wieku. Nowe zmarszczki, siwe włosy – jakoś przeżyję. Ale bez nowej kolekcji na paryski tydzień mody? Dla całej branży będę tylko kolejnym projektantem, o którym nasz świat wreszcie zapomni.

1
Bardzo ładne portfolio

HAZEL

Czerwiec, Nowy Jork

– Jeśli jeszcze raz usłyszę, że jestem „za mało ekspresyjna” albo „zbyt delikatna” do jakiejś sesji zdjęciowej czy pokazu, to naprawdę wyjdę z siebie! – wybucham, rzucając szpilki pod ścianę. Opadam na kanapę obok Kadena. – Może powinnam od progu flirtować ze zleceniodawcami, jak połowa dziewczyn! – warczę ze złością i naciągam na siebie koc, a mój przyjaciel od razu obejmuje mnie ramieniem i przytula. – Mam dość.

– Po prostu cię nie znają. – Posyła mi łagodny uśmiech. – Nie wiedzą, jak bardzo jesteś utalentowana. Gdy ktoś to wreszcie zauważy, będą sobie pluli w brodę, że wcześniej cię olali.

Wzdycham cicho i wbijam spojrzenie w ekran telewizora. Kaden puścił powtórkę z pokazu mody ślubnej sprzed kilku lat. Od razu rozpoznaję projektanta – to Jean-Pierre Leavitt. O pójściu dla niego na wybiegu mogę sobie tylko pomarzyć. Tacy jak on współpracują z najlepszymi agencjami na świecie, a ja odbijam się od drzwi nawet tych znacznie mniejszych i zdecydowanie mniej znanych. Nie rozumiem, co im się we mnie nie podoba. Może faktycznie jestem nijaka? Albo „za gruba”. Ale przecież to nieprawda. Moje wymiary są w normie – może piersi mam trochę za duże, a biodra zbyt szerokie, ale to przecież nie dyskwalifikuje mnie w branży, która powoli zaczyna doceniać różnorodność. Zresztą projektanci coraz częściej wybierają modelki spoza zbyt długo do tej pory dominujących standardów. A przynajmniej próbują przekonać media, że to robią.

– Nie zadręczaj się, Hazel. – Kaden ściska mnie delikatnie za ramię. – Próbujesz dopiero od kilku miesięcy. Potrzebujesz czasu.

– Wiem – mamroczę, nie odrywając wzroku od modelek sunących po wybiegu z taką gracją, jakby były do tego stworzone. A potem skupiam spojrzenie na projektancie.

Leavitt na pokazach zawsze jest uśmiechnięty, przynajmniej na większości z nich, chociaż równocześnie z jego twarzy nieustannie biją opanowanie oraz pełne skupienie. Ogromną uwagę poświęca każdej modelce i modelowi, śledząc ich ruchy ciemnymi oczami. Kiedy po raz pierwszy oglądałam go na nagraniu, jego włosy bez wątpienia były w kolorze ciemnego blondu wpadającego w brąz, ale teraz – szczególnie w zbliżeniach – dostrzegam siwe kosmyki.

– Ciekawe, czy w styczniu pokaże nową kolekcję – rzuca Kaden.

– Też jestem ciekawa.

Od dwóch lat nie wziął udziału w żadnym pokazie. Ten, który właśnie oglądamy, był jednym z ostatnich. Świat o nim jednak nie zapomniał.  J e s z c z e. W ostatnim czasie znowu jest o nim głośniej, bo Leavitt ogłosił, że nie weźmie udziału w tegorocznych pokazach. W branży zawrzało. Co chwilę dostaję powiadomienia o nowych artykułach z modowych portali, które obserwuję.

Proszę, o wilku mowa. Ekran mojego telefonu się rozświetla. Już sam początek nagłówka nowego e-maila podpowiada, co znajdę w środku: „Jean-Pierre Leavitt...”. Chociaż trudno mi czytać o tym, że projektant, którego uwielbiam i od lat podziwiam, wyraźnie ma jakieś problemy, to i tak to robię. Odblokowuję komórkę, otwieram wiadomość i unoszę zaskoczona brew, widząc fragment artykułu.

Projektant mody Jean-Pierre Leavitt, o którym

w ostatnim czasie pisaliśmy w kontekście

możliwego kryzysu twórczego, wczoraj wieczorem

zaatakował dwóch fotoreporterów pod jednym

z klubów na Manhattanie. Mężczyzna w wyraźnej

furii roztrzaskał pracownikom naszego serwisu

aparaty fotograficzne o wartości ponad dziesięciu

tysięcy dolarów. Jego zachowanie wyraźnie

pokazuje, że nie radzi sobie z krytyką.

[...]

Panie Leavitt, może czas pogodzić się

z tym, że nikt nie będzie pana wychwalał,

gdy nie ma ku temu powodów?

Wpatruję się z niedowierzaniem w artykuł, a potem przenoszę wzrok na kilka zdjęć. Na wszystkich widać wykrzywioną we wściekłości twarz Jean-Pierre’a. Ciemne oczy są zmrużone, prawdopodobnie z powodu oślepiających błysków fleszy, ale moją uwagę zwraca jego ubiór. Leavitt zawsze kojarzony był raczej z nienaganną starannością w ubiorze, a... Wymięta koszula, częściowo wyszarpana z garniturowych spodni, niezawiązany i smętnie zwisający z szyi krawat oraz niezbyt schludnie przewieszona przez ramię burgundowa marynarka zdecydowanie temu przeczą. Był pijany, jestem tego niemal pewna.

– Co czytasz? – Kaden zagląda mi przez ramię i wciąga z syknięciem powietrze do płuc. – Ostro poleciał.

Nawet nie wiem, co powiedzieć. Jestem zaskoczona, że Leavitt zaatakował fotoreporterów, i zwyczajnie... brakuje mi słów. Śledzę jego karierę, odkąd sama zaczęłam się poważniej interesować modą, czyli dobre sześć lat temu, i nigdy wcześniej nie natknęłam się na tego typu zdjęcia. Plotki? Były. Teorie spiskowe? Też. Że jest gejem? Może. Co mnie to obchodzi. Ale nigdy nie było mowy o problemach z alkoholem czy agresji. Albo świetnie się maskował, albo... coś w nim pękło.

I choć go nie znam, zaczynam mu współczuć. Nie dorastam mu do pięt, nigdy nie będę dorastać i na sto procent, gdybym spotkała go gdzieś na Manhattanie, to nawet nie zwróciłby na mnie uwagi. A mimo to... coś mnie ściska w środku. Jestem przekonana, że został sprowokowany. Nikt nie chce wiecznie słyszeć i czytać o tym, że się skończył. Że jego kariera zalicza od miesięcy kolosalny spadek i jedyne, co go czeka, to upadek na samo dno.

***

Kolejny tydzień, kolejna odmowa. Mimo że Kaden zrobił mi nowe zdjęcia do portfolio, włącznie z tymi w bieliźnie, nic to nie zmieniło. Ledwie przekroczyłam próg, a siedzący przy stole ludzie stracili mną zainteresowanie. Przekazałam im zdjęcia, informacje o sobie i przeszłam się dwa razy po prowizorycznym wybiegu – od kropki do kropki. „Dziękujemy” – tylko tyle usłyszałam na koniec.

Może jednak powinnam była zostać w Lubbock? Nie walczyć z rodzinnymi tradycjami, zostać czyjąś żoną, urodzić temu komuś gromadkę dzieci i zajmować się domem. Zapomnieć o marzeniach, wielkim świecie, karierze i sukcesach zawodowych. O miłości, która widzi coś więcej niż ciało.

Potrząsam głową i odkładam z trzaskiem torebkę na blacie w kuchni, po czym opieram dłonie o szafkę i oddycham głęboko. Nie mogłam tam zostać, ale nie mogłam się też wyrwać bez słowa. Gdybym teraz tam wróciła, bez żadnego papierka ze studiów, bez potwierdzenia, że faktycznie pojechałam na uczelnię i studiuję prawo, ojciec by mnie wydziedziczył. Jeszcze nie wiem, co zrobię, kiedy nadejdzie czas, gdy będę im musiała pokazać dyplom. Ale na razie nie zamierzam się tym zadręczać.

Prostuję się i kręcę głową, żeby rozluźnić spięte mięśnie, po czym sięgam po dzwoniący telefon. Uśmiecham się z ulgą na widok imienia przyjaciela. Przez chwilę miałam obawę, że to ktoś z mojej rodziny.

– Co tam? – rzucam do słuchawki, kierując się w stronę łazienki.

– Co robisz?

– Właśnie wróciłam do mieszkania. – Ustawiam komórkę na szafce i przeciągam koszulkę przez głowę. – Nie dostałam się do tego pokazu.

– Kurde, przykro mi.

– Mnie też – mamroczę z westchnieniem i pozbywam się spodni razem z majtkami. – Dzwonisz po coś konkretnego? Bo właśnie chcę wziąć prysznic.

– Hazel... – Kaden krztusi się i chrząka. – Jesteś naga...? – szepcze.

Parskam śmiechem i przewracam oczami.

– No raczej nie będę się kąpać w ubraniach – mówię rozbawiona. – Więc? Potrzebujesz czegoś?

– Właściwie... właściwie to tak – odpowiada z wahaniem. – Jesteś w stanie dostać się w ciągu pół godziny do Midtown?

Ściągam brwi.

– Po co?

– Prawdopodobnie mogę wcisnąć cię na casting do reklamy jednej z marek, nic wielkiego.

Otwieram szeroko oczy, podczas gdy moje serce gwałtownie przyspiesza. Stoję naga na środku łazienki. Powinnam wziąć chociaż szybki prysznic, bo temperatura na zewnątrz zdecydowanie nie pomaga w utrzymaniu świeżości.

– Wyślij mi adres – mówię, podejmując decyzję. – I napisz, co mam ze sobą wziąć.

Nawet się nie rozłączam, po prostu wskakuję pod prysznic i czym prędzej zmywam z siebie dzisiejsze niepowodzenia. Nie jestem naiwna, nie liczę na to, że się dostanę, ale skoro Kadenowi udało się wcisnąć mnie na listę potencjalnych modelek, byłabym idiotką, gdybym z tego nie skorzystała.

***

Cholerne korki! Dojazd z Brooklynu na Manhattan jest okropny w godzinach szczytu, ale dziś wyjątkowo dał mi w kość. Właśnie przebiegłam dwie przecznice. Musiałam wyskoczyć z taksówki, która przez kilka minut nie ruszyła się dalej niż o metr. A teraz wpadam do jednego z wieżowców i pędzę na złamanie karku w stronę wind. Wzięłam naprawdę szybki prysznic, ale teraz, po tym biegu, mogłam w ogóle się nie kąpać – wyszłoby na to samo, a przynajmniej zaoszczędziłabym kilka minut i nie byłabym spóźniona! Kaden non stop do mnie wydzwania i wiem, po prostu wiem, że prawdopodobnie zawaliłam sprawę na całej linii.

Wypadam na odpowiednim piętrze, jednym z najwyższych, i pędzę w stronę końca korytarza, gdzie dostrzegam rozmawiającego z kimś Kadena. Macham do niego, a gdy mnie zauważa, na jego twarzy natychmiast pojawia się wyraz ogromnej ulgi.

– Prze... pra... szam... – sapię głośno, opierając dłonie o uda – za spóźnienie. – Podnoszę wzrok na młodą kobietę, z którą rozmawiał mój przyjaciel.

– Panna Osborne?

– Tak – odpowiadam natychmiast i się prostuję. – Raz jeszcze...

– Proszę wejść. – Wskazuje dłonią uchylone drzwi. – Rekruterzy czekają.

Otwieram usta, by jeszcze raz przeprosić, ale Kaden dosłownie morduje mnie wzrokiem i kiwa podbródkiem, żebym się pospieszyła. Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka, starając się uprzejmie uśmiechnąć do dwóch mężczyzn i kobiety siedzących za biurkiem. Dwoje z nich się ze mną wita, natomiast ten trzeci nawet nie podnosi głowy znad komórki.

Świetnie.

Pewnie już się znudził czekaniem i w ogóle mu się nie dziwię.

– Bardzo ładne portfolio – komentuje kobieta, przeglądając zdjęcia. – Nicole? – zwraca się do drugiej, której wcześniej nie zauważyłam; stoi po przeciwnej stronie pomieszczenia, przy kolejnych drzwiach. – Dobierz coś w rozmiarze... Och. – Marszczy czoło. – Szóstka?

Przełykam głośno ślinę, podczas gdy drugi mężczyzna właśnie unosi wzrok. Moje serce gubi rytm, kiedy tylko rozpoznaję w nim Leavitta. Projektant wpatruje się we mnie ze skupieniem, a ja dosłownie zapominam języka w ustach. Chcę coś powiedzieć, ale nie potrafię. Z wrażenia zasycha mi w gardle.

O Boże, jestem w tym samym pokoju co Leavitt.

O. Mój. Boże.

– Hazel? – zwraca się do mnie ponaglająco Kaden, co wyrywa mnie z nagłego otumanienia.

– Tak, przepraszam – mówię do kobiety i uśmiecham się lekko. – Szóstka, ale to głównie ze względu na biust i trochę biodra – wyjaśniam. – Niżej są dokładniejsze wymiary – dodaję, starając się nie myśleć o tym, że obserwują mnie ciemne oczy Leavitta.

Będę to przeżywać przez następny miesiąc, chociaż nie odezwał się do mnie ani jednym słowem.

– W porządku. – Kobieta przytakuje. – Może coś się znajdzie – dodaje, ale w jej głosie nie rozbrzmiewa już ani odrobina ekscytacji sprzed kilku chwil.

Świetnie.

Kaden zapomniał im wspomnieć, że nie noszę czwórki?

Kieruję się w stronę stylistki, która przesuwa wieszaki z bielizną. Koronkową, cholernie seksowną i kompletnie nie w moim klimacie. To znaczy – nigdy w życiu nie odważyłabym się takiej włożyć, nie licząc sesji zdjęciowych z Kadenem, ale wiem też, że nie mam prawa wybrzydzać. To po prostu mój problem, a raczej pozostałość po tym, co wpajano mi przez dwadzieścia dwa lata.

Oddycham głęboko i odbieram jeden z wieszaków, po czym chowam się za kotarą. Kobieta podaje mi jeszcze naklejki zabezpieczające newralgiczne miejsca, mimo że zgodnie z wytycznymi Kadena mam na sobie bezszwowe, cieliste stringi. Na całe szczęście koronkowe majtki w odcieniu kości słoniowej są lekko rozciągliwe, dzięki czemu nie mam problemu, żeby wciągnąć je przez biodra. Biustonosz natomiast... Nie mogę go zapiąć. Męczę się, sapiąc cicho, aż Nicole chyba zaczyna się niecierpliwić, bo wsuwa głowę za kotarę.

– Nie możesz się zapiąć?

Potrząsam głową, na co wzdycha cicho i każe mi się obrócić.

Chwilę później niemal miażdży mi żebra, ale udaje jej się dociągnąć haftki. Nie muszę spoglądać w dół, aby wiedzieć, że moje piersi są zdecydowanie za duże na miseczkę. Czuję, jak koronka na brzegach wżyna mi się w skórę, ale nie zamierzam odpuszczać. Może po prostu nie wzięli ze sobą dziś odpowiedniego rozmiaru, skoro zostałam tu zaproszona w ostatnim momencie?

Tego się trzymam, kiedy wracam do pomieszczenia, aby dokonać przejścia po jego długości, aż do biurka i z powrotem. Z każdym krokiem dostrzegam jednak na twarzy rekruterów coraz większe niezadowolenie.

Jedynie Leavitt zachowuje neutralny wyraz twarzy. Tylko... co on tu tak właściwie robi?

2
Amber jej nie weźmie

JEAN-PIERRE

Siedzę tu od dobrych pięciu godzin i mam już serdecznie dość. Zupełnie nie wiem, po co tu jestem. To znaczy wiem – Lexie, moja menedżerka, niemal zaciągnęła mnie tu za ucho, żebym pojawił się na kilku zdjęciach marki Eternal Lace i pokazał, że „wspieram małych projektantów” i „nie jestem agresorem”, a „moje zachowanie sprzed dwóch tygodni to wyjątek niepotwierdzający reguły”. Więc tak, teoretycznie wiem, dlaczego tutaj jestem, ale w praktyce po stokroć wolałbym teraz siedzieć u Victora w biurze i oglądać giełdę, chociaż nigdy się tym nie interesowałem i niewiele z tego rozumiem. To jednak wiele mówi o tym, jak bardzo nie chcę tutaj być.

Sytuacja się jednak zmienia, gdy podnoszę wzrok znad telefonu i skupiam go na młodej dziewczynie stojącej przed biurkiem. Ona również na mnie patrzy, a ja staram się nie dać po sobie poznać, jak bardzo zaskakuje mnie jej uroda. Jest nietypowa, jeśli chodzi o tego typu castingi. Rude, płomienne loki okalają jej delikatne rysy twarzy; na nosie, pod policzkami i niżej, przy obojczykach, dostrzegam mnóstwo drobnych piegów. Rzadko widuję też taki typ sylwetki na castingach – owszem, jest proporcjonalna, ma wcięcie w talii, ale również szersze biodra i pełniejsze piersi. Mimowolnie wyobrażam ją sobie w jednej z moich sukienek wieczorowych w kolorze butelkowej zieleni, z dekoltem sięgającym aż do pępka.

Kiedy znika za kotarą przymierzalni, Grace, rekruterka, wzdycha z niezadowoleniem.

– Nie nadaje się – mruczy pod nosem, a Reece jej przytakuje.

– Piersi będą jej się wylewać z miseczki. – Mężczyzna kręci głową i zamyka portfolio.

Oboje zerkają na mnie z ukosa, jakby liczyli na mój komentarz, ale nie mam nic do powiedzenia. Nigdy nie dzielę się swoimi uwagami z rekruterami, zawsze robię to z osobami na wyższym szczeblu decyzyjności. Tym razem również trzymam się schematu, a oni wreszcie odpuszczają – chyba nauczeni tym, że nie odpowiedziałem również na poprzednie pytania zadane w trakcie castingu.

Gdy rudowłosa dziewczyna wychodzi zza kotary, wstrzymuję oddech. Stylistka dosłownie zmiażdżyła jej piersi. Jeden niewłaściwy ruch i wymkną się spod kontroli cienkiego, koronkowego materiału. Nigdy nie zrozumiem usilnego trzymania się „standardów” modowych. Każda kobieta jest piękna i zasługuje na to, aby tak się czuć i móc kupić od projektanta idealnie skrojoną pod swoją sylwetkę suknię.

– Dobrze, możesz się przebrać. – Grace macha lekceważąco dłonią w stronę przymierzalni i przesuwa portfolio na brzeg blatu.

Zanim zdołam się przed tym powstrzymać, chwytam teczkę i skupiam się na zdjęciach. Pierwsze to zwyczajne portrety, jakich wiele w takich katalogach. Z przodu, z jednego profilu i z drugiego. Niektóre zostały zbyt mocno wyretuszowane – nie widać na nich licznych piegów na twarzy dziewczyny. Na innych za to zielone, niemal hipnotyzujące spojrzenie kobiety wydaje się przygaszone. Wzdycham sfrustrowany, bo fotograf się nie popisał.

Ale potem jest lepiej. Zdecydowanie lepiej. Szczególnie przy ostatnich fotografiach. Są idealnym przykładem na to, jak niewiele trzeba, aby modelka wyglądała nie tylko seksownie, ale przede wszystkim świetnie zareklamowała bieliznę. Koronkowy materiał obejmuje jej pośladki niczym druga skóra, a biustonosz podkreśla atut, jakim są pełne piersi. Fotograf albo zapomniał, albo się spieszył, bo nie wyretuszował niewielkich rozstępów na biodrach, co akurat dla mnie jest cudownym widokiem. Kocham naturalność.

– Panie Leavitt...?

Podrywam głowę, słysząc rozedrgany i bez wątpienia zawstydzony głos kobiety. Orientuję się, że już się przebrała i stoi przede mną, patrząc wyczekująco na swoje portfolio.

– To twoja jedyna kopia? – pytam spokojnie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo ostatnie zdjęcia poruszyły mój umysł.

Oblizuje nerwowo wargi i chrząka.

– Nie, mam jeszcze kilka.

Przytakuję i zamykam katalog, ale zamiast oddać, układam go na udach.

– W takim razie pozwolę go sobie zostawić.

– Och. – W jej zielonych oczach rozbłyskuje zaskoczenie, a na usta wkrada się niewielki, wyraźnie nerwowy uśmiech. – Oczywiście, w porządku. Dziękuję – dodaje pospiesznie i jeszcze szybciej rusza do wyjścia. – Do widzenia!

Fotograf, który nam dziś towarzyszył, wychodzi za nią, a ja po raz pierwszy, odkąd dotknąłem oprawione portfolio, spoglądam na złocony napis: Hazel Osborne.

– Amber jej nie weźmie – zauważa ostrożnie Grace.

– Dlaczego? – pytam z ciekawości, chociaż w moim głosie na pewno nie da się jej wyczuć.

– Nie widział pan? – Wpatruje się we mnie zaskoczona. – Piersi jej się nie mieściły w miseczkach, a koronka wżynała w pośladki i w boczki. – Kręci głową z westchnieniem. – Nie tego szuka Amber.

Prycham w myślach. Zamiast skomentować, że mogli przygotować większy rozmiar, a nie na siłę wciskać wszystkie modelki w czwórkę, po prostu uśmiecham się dyplomatycznie. Udaję, że rozumiem, chociaż daleko mi do tego.

To był pierwszy i ostatni raz, kiedy pojawiłem się na castingu tej marki. Najwyraźniej nie zamierzają być inkluzywni. Pierdolę taką robotę i próbę naprawienia opinii o sobie, bo równie dobrze mógłbym oświadczyć, że mam w głębokim poważaniu kobiety o rozmiarach innych niż dwójka czy czwórka. Nie mam pojęcia, czy Lexie, moja menedżerka, była świadoma standardów, jakich poszukuje Amber, ale podejrzewam, że nie. Doskonale wie, jak ważna jest dla mnie otwartość na różnorodność.

***

Wieczorem przeglądam portfolio po raz kolejny, ale tym razem siedzę przy biurku i oprócz katalogu mam przed sobą również szkicownik. Przenoszę wymiary Hazel na papier. Rysuję jej sylwetkę, zdecydowanie zbyt długo skupiając się na burzy rudych loków. A potem na jej zielonych jak młoda trawa oczach. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem używałem flamastrów i kredek, ale dziś wreszcie to robię.

Patrząc na szkic, zupełnie nie rozumiem, dlaczego Amber nie szuka kogoś o pełniejszych kształtach. Nawet z marketingowego punktu widzenia mogłoby to popchnąć markę do przodu, chociaż dla mnie idea różnorodności ma głębszy sens niż tylko możliwość zamiany tego w zysk.

Sięgam po flamaster w odcieniu butelkowej zieleni i przesuwam nim od bioder aż do kostek. Kilkoma pociągnięciami tworzę pierwszą warstwę spódnicy, po czym skupiam się na górze sukni. Przeciągam flamastrem od ramienia, zaokrąglam na piersi i ciągnę w dół, tuż nad pępek. To samo robię po drugiej stronie i zaznaczam biust we właściwych miejscach. Ręce pozostawiam puste, bo skórę Hazel zdobią liczne piegi – szkoda byłoby je zakrywać.

Kolejne godziny spędzam na wykańczaniu sukni. Rysuję cienkopisem koronkę na brzegach dekoltu i dodaję ją do spódnicy, wykańczając dół większymi i mniejszymi detalami. Waham się, czy dorzucić długi naszyjnik, ale ostatecznie decyduję się na zapięcie z przodu, tuż pod piersiami. To dopełnia samą suknię, ale szyja ciągle jest zbyt pusta. W końcu dodaję złoty choker ze szmaragdem w kształcie łezki, zwisającym z łańcuszka.

Dochodzi pierwsza w nocy, gdy skanuję projekt i wysyłam go do Emmy.

Ja: Co o tym myślisz?

Emma: Dobrze się czujesz? Jest środek nocy.

Ja: Ty też nie śpisz.

Emma: Tylko dlatego, że mój syn ma gdzieś, że jego matka chce się wyspać.

Uśmiecham się półgębkiem. Tego, że Emma zajdzie w ciążę przed ślubem, zdecydowanie się nie spodziewałem. Doskonale pamiętam, jak panikowała, że będzie problem z jej suknią, ale dla mnie to była drobnostka. Przyleciałem do niej dwa tygodnie wcześniej, wziąłem ostatnie wymiary i dokończyłem szyć suknię już w Nowym Jorku. Wyglądała przepięknie.

Emma: Modelka wygląda inaczej niż zwykle.

Przewracam oczami. Oczywiście, że wygląda inaczej, skoro nie jest przypadkowym szkicem.

Ja: Co myślisz?

Emma: Jest piękna. Czy to znaczy, że wracasz na dobre tory?

Emma: Martwię się o Ciebie, JP.

Wzdycham sfrustrowany. Mam ochotę przestać jej odpisywać, ale zbyt długo się przyjaźnimy. Cisza z mojej strony nie będzie dla niej wystarczająca, żeby przestała zasypywać mnie pytaniami.

Ja: Też byś się na nich rzuciła, jakby za tobą non stop chodzili i próbowali udowodnić, że sięgnęłaś dna.

Emma: Chujki.

Ja: Nie powinnaś przeklinać w obecności dziecka.

Emma: Nico już zasnął.

Ja: Ty też idź spać.

Emma: Pewnie tak zrobię.

Emma: Kiedy wracasz do Paryża?

Ja: Za tydzień. Przyjadę do was przed wylotem.

Emma: No, mam nadzieję. Śpij dobrze.

Ja: Ty też.

Powinienem sprawdzić jeszcze skrzynkę pocztową, ale nie mam na to dzisiaj ochoty. Mogę się założyć, że Lexie w tym czasie ukryła większość wiadomości z prośbą o komentarz do mojego niechlubnego zachowania, ale i tak wolę się nie wkurzać przed snem. Zamiast tego proszę Bjarne’a, żeby podesłał mi zdjęcie Elli. Jej śmiejące się niebieskie oczy i dziecięcy uśmiech wywołany jakąś pierdołą są dokładnie tym, czego będę potrzebować z samego rana.

***

– Bonjour![1] – Wkraczam do gabinetu Victora z uśmiechem na ustach i w nienagannym stroju, a gdy tylko dostrzegam siedzącą obok niego Naomi, uśmiecham się jeszcze szerzej. – Kogo to moje oczy widzą?

Oczywiście, że przyciągam ją do siebie w ciasnym uścisku i dopiero po chwili witam się z Victorem. Bez zaproszenia przysuwam sobie krzesło do biurka i zajmuję miejsce, zerkając na ekran komputera. Na widok cyferek, wykresów i tabelek aż mnie skręca.

– Nad czym pracujecie?

– Czyli będziemy udawać, że wcale nie pobiłeś...?

– Victor. – Naomi szturcha go w ramię i spojrzeniem nakazuje milczenie, po czym posyła mi łagodny uśmiech. – Wszystko w porządku?

– Bywało lepiej – odpowiadam kwaśno i chrząkam. – Ale dostałem swoją dzienną dawkę słodyczy w postaci zdjęć Elli, więc już mi się poprawił humor.

– Jest urocza, prawda? – Naomi opiera łokieć o blat i podpiera brodę, spoglądając spod rzęs na męża.

– Prawda – przytakuje miękko Victor, ale kiedy jego wzrok przeskakuje na mnie, jasne oczy natychmiast poważnieją. – Na pewno wszystko w porządku? – pyta ze skupieniem. – Takie zachowanie nie jest w twoim stylu.

– Nie masz lepszych tematów do rozmów?

– Słyszałem, że straciłeś dwóch inwestorów.

– Chryste – mamroczę na bezdechu, podczas gdy Naomi spogląda na mnie ze współczuciem. – Zrezygnowali, bo nie mieli w co inwestować – odpowiadam od niechcenia i przenoszę wzrok na panoramę Nowego Jorku. – Może kiedyś wrócą.

– Potrzebujesz pieniędzy?

– Nie – prycham.

Raczej świętego spokoju i braku ciągłego przypominania mi o tym, jak bardzo zaprzepaszczam swoją szansę.

– Gdybyś jednak potrzebował, z chęcią zainwestuję – rzuca luźno Naomi i uśmiecha się swobodnie, gdy na nią zerkam. – I nie będę co chwilę pytać, jak ci idzie – dodaje. – Domyślam się, że proces twórczy nie jest prosty, kiedy wiszą nad tobą zobowiązania.

Victorowi drga kącik ust. Stara się to ukryć, kaszląc oraz zasłaniając twarz dłonią. Mamrocze pod nosem coś w stylu „przepraszam, starość”, ale ani trochę w to nie wierzę. Może na jego głowie jest zdecydowanie więcej siwych włosów niż ciemnobrązowych, ale daleko mu do dziadka. Odmłodniał przy Naomi, chyba nawet zwiększył masę mięśniową, sądząc po tym, że w ciągu ostatniego roku musiałem mu uszyć nowe garnitury, bo w poprzednich pękały mu szwy na bicepsach.

– Dzięki. Będę o tym pamiętać. – Spoglądam na zegarek. Dochodzi dwunasta. – Idziemy na lunch?

Może wśród ludzi w restauracji nie będą mi tak suszyć głowy.

3
Pan Leavitt?

HAZEL

Trzy dni po castingu, na którym prawie umarłam, gdy Leavitt zapytał, czy może zostawić sobie moje portfolio, wciąż nie potrafię o tym zapomnieć. Przypominam sobie jego głos i pytanie, w najbardziej przypadkowych momentach dnia. Jak na przykład teraz, gdy obsługuję stolik, przy którym siedzi starsze małżeństwo obchodzące rocznicę ślubu.

– Czy w trakcie oczekiwania na pierwsze danie podać państwu coś do picia? – pytam uprzejmie, starając się wymazać z pamięci wspomnienia.

– Poprosimy białe wino. – Mężczyzna uśmiecha się lekko. – Niech nas pani zaskoczy wyborem.

– Oczywiście, za chwilę przyniosę. – Odbieram od niego kartę, drugą pozostawiam na brzegu stolika i wracam do baru.

Nawet nie wiem, jakim cudem udało mi się znaleźć pracę w jednej z lepszych restauracji na Manhattanie, ale w ogóle nie narzekam. Chociaż bogate wnętrza, ludzie w wieczorowych strojach i wszędobylskie poczucie wyższości to absolutnie nie moje klimaty, to dzięki temu jestem w stanie się utrzymać i walczyć o marzenia.

Wracam do stolika małżeństwa z białym półwytrawnym winem, które kosztuje tyle, co połowa mojego czynszu. Nalewam odrobinę do obu kieliszków, a gdy oboje przytakują i uśmiechają się z wyraźnym uznaniem, rozlewam odpowiednią ilość i proszę o cierpliwość, ponieważ mamy spore obłożenie. Nic dziwnego, skoro jest sobota. Od piątku do niedzieli panuje tu istne szaleństwo, a przed wejściem stoi kilkunastoosobowa kolejka osób czekających na wolne stoliki. Chociaż obowiązuje u nas system rezerwacyjny, to czasem zdarzy się, że ktoś nie przyjdzie albo odwoła w ostatniej chwili i recepcjonista wybiera kogoś z kolejki.

Nawet nie wiem, kiedy mija czas. Dochodzi druga w nocy i gości zaczyna powoli ubywać. Żeby nie tracić czasu, sprzątam dokładnie stoliki, ale pilnuję, aby nikomu nie przeszkadzać. Nie biegam z mopem i ze stosem ścierek, po prostu przygotowuję salę, żeby późniejsze dokładne sprzątanie poszło mi o wiele sprawniej.

Restauracja jest ogromna, ma dwa piętra, a ja zwykle obsługuję to niższe, ale dziś – wyjątkowo – moja część lokalu jako pierwsza pustoszeje. Zaglądam do komputera, sprawdzam, jak się mają sprawy na górze i na widok kilku otwartych zamówień na drinki decyduję się pomóc dziewczynom.

– Pójdę do Tilly – informuję Rhysa, naszego barmana.

– Jasne. – Uśmiecha się i przytakuje. – Tylko nie połam się na schodach.

Parskam śmiechem. Chyba nigdy nie przestanie mi wypominać tego, jak spadłam z ostatnich trzech stopni pierwszego dnia mojej pracy – na szczęście widział to tylko on, ponieważ restauracja nie była jeszcze otwarta.

Ledwie docieram na wyższe piętro, a Tilly od razu posyła mi pełne wdzięczności spojrzenie.

– Jak dobrze, że jesteś. – Wciska mi do ręki tablet. – Mogłabyś ogarnąć zamknięcie rachunku w platynowej sali? Miałam tam pójść już pięć minut temu, ale...

– Jasne – przerywam jej i ściskam lekko za przedramię, bo widzę, że ma jeszcze kilka innych stolików.

Uśmiecham się do gości, przechodząc obok nich, i kieruję w stronę korytarza na końcu sali – tam, gdzie znajdują się bardziej kameralne pomieszczenia. Zwykle przebywają w nich ludzie, do których nie mam i nie będę mieć nigdy podjazdu. Miliarderzy, dokładniej mówiąc. Na początku pracy mocno się przy nich stresowałam, ale teraz ich status majątkowy nie ma dla mnie żadnego znaczenia.

A przynajmniej do tej pory myślałam, że już nie ma.

To się zmienia, gdy tylko przekraczam próg platynowej sali i moje spojrzenie skupia się na roześmianej twarzy Jean-Pierre’a Leavitta. Mężczyzna siedzi z ramieniem przerzuconym przez oparcie krzesła, w rozpiętej koszuli i ze zmierzwionymi włosami. Nijak nie przypomina siebie z afery pod klubem. Wygląda... dobrze. Powiedziałabym nawet, że bardzo dobrze.

– Dobry wieczór – witam się drżącym głosem, skołowana, ale szybko doprowadzam się do porządku. – Tilly poprosiła, abym zapytała, czy panowie potrzebują czegoś jeszcze. – Skupiam wzrok na Victorze Sanfordzie, miliarderze, który nie ma zbyt dobrej reputacji.

– Non, n’y pensez même pas[2] – zwraca się do Leavitta ostrzegawczo, a ten przewraca oczami. – Poprosimy rachunek – dodaje chłodno Sanford, wracając do mnie spojrzeniem.

– Oczywiście – przytakuję i czym prędzej odwracam się na pięcie.

Nie docieram jednak do wyjścia. Stopy wrastają mi w podłogę, gdy słyszę za sobą zaskoczone sapnięcie:

– Hazel?

Przełykam głośno ślinę i robię coś bardzo, bardzo głupiego.

– Musiał mnie pan z kimś pomylić – odpowiadam szybko i jeszcze prędzej wydostaję się na korytarz.

Dosłownie wpadam za kontuar baru, drukuję rachunek i gdy tylko Tilly podchodzi do komputera, wszystko jej wręczam.

– Nie wrócę tam – oznajmiam, czując, jak zalewa mnie fala naprawdę idiotycznej paniki.

– Co? – Marszczy brwi. – Czemu?

– Bo...

Oddech grzęźnie mi w gardle, gdy na sali nagle pojawia się Leavitt. Mężczyzna kieruje się w moją stronę, a Victor podąża za nim z chłodnym wyrazem twarzy, kręcąc głową. Przełykam głośno ślinę i robię kolejną głupią rzecz – uciekam w stronę schodów. Zbiegam po nich, jakby się za mną paliło.

I co?

Oczywiście potykam się o ten cholerny trzeci stopień.

W efekcie upadam na drewnianą podłogę, ryjąc kolanami tak boleśnie, że aż stają mi w oczach łzy. Wszystko dzieje się tak niespodziewanie, że nim udaje mi się pozbierać i schować na zapleczu, Rhys już obejmuje mnie za ramię i unosi.

– Jezu, Hazel. – Śmieje się z niedowierzaniem. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha – dodaje i zerka na moje kolana. Sekundę później uśmiech znika mu z twarzy. – Cholera.

– Co?

Spoglądam w dół i na widok krwi ściekającej mi po piszczelu, aż sapię z przerażenia.

O Boże.

O BOŻE.

– Hazel?

– Pan Leavitt?

– Jean-Pierre, co ty odwalasz?

Zaciskam mocno powieki, błagając w myślach, żeby ta noc okazała się pieprzonym snem. Może rąbnęłam się w głowę i zapadłam w śpiączkę? Wszystko byłoby lepsze od wygłupienia się przed projektantem, którego podziwiam, i od rozwalenia sobie kolan, kiedy mam zaplanowane cholerne castingi.

Boże, niech mnie ziemia pochłonie.

***

Kaden próbuje się nie roześmiać, ale kiepsko mu to wychodzi. Zaciska usta tak bardzo, że aż mu pobielały, a jego policzki są tak czerwone, jakby zjadł najostrzejszą papryczkę świata. Uderzam go dłonią po ramieniu i mierzę oskarżycielsko palcem w jego twarz.

– Nawet się nie waż – syczę, ale to oczywiście na nic.

Przyjaciel wybucha gromkim śmiechem, podczas gdy ja mam ochotę zmienić nazwisko i wyjechać na inny kontynent. Tuż po tym, jak błagałam w myślach, żeby mój upadek okazał się okropnym koszmarem, nastąpiło jakieś zamieszanie – dzięki Bogu w jego efekcie straciłam z oczu projektanta i jego znajomego. Rhys zabrał mnie na zaplecze i opatrzył mi kolana, a potem odwiózł do mieszkania, chociaż wcale nie musiał. Wróciłam do domu po czwartej i przez resztę nocy nie zmrużyłam oka. Teraz nie dość, że mam na kolanach dwie rany i nie wiem, czy na prawym nie będzie jednak konieczne szycie, to jeszcze wyglądam jak trup z podkrążonymi oczami.

A Kaden dalej się ze mnie śmieje.

– To nie jest zabawne – burczę i krzyżuję ramiona na piersiach. – Jestem skończona. Nie pokażę się tak na castingach.

Natychmiast poważnieje, a na jego twarzy pojawia się współczucie.

– Fakt... Przepraszam. – Uśmiecha się ze skruchą i przesuwa kciukiem po mojej dłoni. – Nie powinienem był się nabijać.

Wykrzywiam usta w grymasie, chociaż chciałam się uśmiechnąć.

– A miałam nadzieję, że Leavitt wziął moje portfolio, bo coś mu się we mnie spodobało... – mamroczę bardziej do siebie niż do niego.

– Może tak właśnie było?

– Nawet jeśli... – Wzdycham głęboko i kręcę głową. – To po tym, jak się przy nim efektownie wypieprzyłam, raczej natychmiast mnie skreślił.

– Nie możesz tego wiedzieć, Hazel.

– Jak nie? – Spoglądam na niego z niedowierzaniem. – Wywaliłam się w butach na niskim obcasie. Jaka modelka traci równowagę na cholernych schodach?

– Dlaczego w ogóle przed nim uciekałaś?

Otwieram usta i natychmiast je zamykam.

– Nie wiem – mamroczę z westchnieniem. – Odbiło mi trochę.

– Trochę? – podsuwa rozbawiony, ale poważnieje, gdy morduję go wzrokiem. – Mogłaś z nim porozmawiać. Uśmiechnąć się i...

– I co? – parskam. – Spróbować go poderwać?

Wzrusza ramionami.

– Niektóre modelki tylko w ten sposób dostają się do pokazów.

Sapię głośno i otwieram szeroko oczy, czując, jak przez moje ciało przepływa fala obrzydzenia i niedowierzania.

– Dzięki, Kaden – kwituję sucho i wstaję z kanapy. – Może ty mógłbyś przespać się z jakąś rekruterką albo projektantką, żeby wzięła cię do roboty jako fotografa na pokazie, ale ja nie jestem dziwką.

– Nie powiedziałem, że... – Milknie, ramiona mu opadają. – Miałem na myśli niewinny flirt, Hazel. Przecież wiem, że nie poszłabyś z nim do łóżka. Z nikim byś tego nie zrobiła.

– Czy to źle, że czekam na odpowiedniego człowieka? – prycham rozzłoszczona.

Parska z niedowierzaniem i spogląda na mnie z urazą, jakbym go zraniła. Ściągam brwi w niezrozumieniu.

– Nie, to nie jest złe – odpowiada wreszcie i posyła słaby uśmiech. – To godne podziwu, Hazel.

Nie jest szczery. Zbyt długo i zbyt dobrze go znam, żeby uwierzyć, że mówi szczerze. Ale nie ciągnę go za język. Nie pytam, co tak naprawdę pomyślał. Czasem lepiej nie wiedzieć i nie ruszać spraw, które mogą sprawić, że wszystko się zmieni i nic nie będzie już takie samo.

– Idę się położyć.

– Hazel... Obraziłaś się?

– Nie – odpowiadam i zmuszam się do tego, aby posłać mu delikatny uśmiech. – Po prostu jestem zmęczona.

***

Następnego dnia budzę się o wiele za późno, ale biorąc pod uwagę, że z rozwalonymi kolanami nie mogę się pojawić na dzisiejszym castingu, w ogóle się tym nie przejmuję. A przynajmniej staram się tego nie robić. Przekręcam się na bok, biorę komórkę w dłoń i wyłączam drzemkę, którą musiałam kliknąć w trakcie głębokiego snu. Wzdycham cicho na widok powiadomienia ze skrzynki pocztowej. Mam nadzieję, że to nie moja siostra dopominająca się o nowe zdjęcia z uczelni.

Serce na moment przestaje mi bić, gdy zaspanym wzrokiem odczytuję nadawcę jednej z wiadomości. Przecieram oczy, podczas gdy oddech mi przyspiesza, a serce zaczyna obijać się nerwowo o żebra.

Od: Jean-Pierre Leavitt

Dzień dobry, panno Osborne,

mam nadzieję, że nie zraniła się Pani zbyt mocno w trakcie upadku. Szczerze powiedziawszy, nie wyglądało to dobrze, ale cieszę się, że zajął się Panią ktoś trzeźwy i z pewnością do tego przeszkolony.

W czwartek wracam do Paryża, żeby zająć się naglącymi sprawami i projektami, nad którymi aktualnie pracuję, ale przed wylotem z Nowego Jorku chciałbym się z Panią spotkać. Na castingu dla Eternal Lace nie została Pani należycie potraktowana przez rekruterkę i chciałbym za to osobiście przeprosić.

Pozdrawiam serdecznie

Jean-Pierre Leavitt

Chyba mam zawał.

4
Potrzebuję świeżego spojrzenia

JEAN-PIERRE

Zachowuję się nielogicznie, choć to raczej niedopowiedzenie stulecia, ale nie potrafię znaleźć lepszego słowa na to, co kilka godzin temu wpadło mi do głowy.

Nie przypuszczałem, że w trakcie sobotniego spotkania z Victorem zobaczę Hazel w restauracji. Co więcej, nigdy bym nie podejrzewał, że pracuje jako kelnerka. Byłem przekonany, że zawodowo zajmuje się modelingiem, skoro na casting dla Eternal Lace bez problemu wciągnął ją wynajęty na tę okazję fotograf. Teraz jednak zdaję już sobie sprawę z tego, że najpewniej dopiero próbuje swoich sił w tym zawodzie.

Victor oczywiście wypytywał o moje niecodzienne zachowanie, ale zbyłem go machnięciem ręki i zmieniłem temat na Ellę. O moim przyjacielu można powiedzieć wiele, większość uzna go za chłodnego i surowego rekina biznesu, ale to jednocześnie wujek uroczego dzieciaka. Na dodatek w ostatnim czasie chyba włączyły się instynkty tacierzyńskie, chociaż ciągle uważa, że jest już za stary na rodzicielstwo.

A teraz siedzę w wynajętym mieszkaniu i co chwilę spoglądam w stronę laptopa, gdzie sprawdzam prywatną pocztę. Wolałbym, aby moja menedżerka o niczym nie wiedziała, oczywiście dopóki nie będzie już musiała.

Kiedy akurat nie patrzę na ekran, rysuję w szkicowniku. Naprawdę od dawna tego nie robiłem. Próbowałem, ale żaden ze szkiców nie był wystarczająco dobry. Teraz natomiast nawet nie kreślę projektów, a sylwetkę i bujne loki Hazel. Jest w tej kobiecie coś... elektryzującego. Coś, co przełączyło mój mózg na właściwe tory, podążające w odpowiednim kierunku.

To dlatego, gdy na ekranie pojawia się powiadomienie, natychmiast przysuwam do siebie laptop i czytam e-maila.

Od: Hazel Osborne

Dzień dobry, Panie Leavitt,

bardzo dziękuję za zaproszenie i chęć przeproszenia mnie za zachowanie rekruterki, ale nie sądzę, aby to było konieczne. Ten świat jest tak skonstruowany... Powiedzmy, że to kwestia przyzwyczajenia.

Mimo to dziękuję. Sprawił Pan tą jedną wiadomością, że się uśmiechnęłam.

Spokojnego lotu

Hazel Osborne

Wzdycham sfrustrowany.

Czy właśnie tak czuł się Santo, kiedy odwaliło mu na punkcie Daisy? Nie, nie sądzę. On się w niej zakochał jak szaleniec, a mnie w Hazel interesuje wyłącznie to, jak reaguje na nią moja wena. Jakby wszechświat chciał mi przekazać, że znalazłem swoją muzę, jakkolwiek patetycznie to nie brzmi. A przynajmniej tak próbuję sobie tłumaczyć nagłą fascynację tą kobietą.

Od: Jean-Pierre Leavitt

Nalegam, panno Osborne.

Od: Hazel Osborne

Naprawdę nie ma potrzeby, aby przepraszał mnie Pan za czyjeś zachowanie. Niemniej dziękuję za chęć naprawienia mojego doświadczenia z Eternal Lace.☺

Pocieram twarz dłonią i kręcę do siebie głową. Powinienem odpuścić, Hazel wyraźnie nie ma ochoty się ze mną spotkać, ale nie potrafię tego zrobić. Po raz pierwszy od dawna czuję potrzebę walki, chociaż do niedawna byłem przekonany, że już tego nie doświadczę.

Zamiast odpisać, dzwonię do La Prime, restauracji, w której pracuje Hazel. Po prośbie o połączenie mnie z menedżerem, przedstawieniu się i skłamaniu, że chciałbym osobiście przekazać kelnerce napiwek, dość szybko dostaję informację na temat grafiku dziewczyny. Dziś ma wolne, ale jutro pracuje od piątej. Z jednej strony nie chcę jej osaczać, a z drugiej... Spoglądam na porozrzucane na biurku szkice i pocieram dłonią kark, po czym pociągam za krawat i luzuję węzeł.

Odkąd zobaczyłem Hazel na castingu, wszystkie rysowane przeze mnie sylwetki są niemal idealnym odzwierciedleniem jej ciała. Zdjęcia z jej portfolio dosłownie wyryły mi się w pamięci i cholernie trudno będzie mi je wymazać, gdybym oczywiście w ogóle zamierzał to zrobić.

***

Hazel niemal od razu mnie zauważa. Ledwie przekraczam próg restauracji, a jej zielone oczy otwierają się szeroko w zaskoczeniu. Przed wejściem ciągnęła się długa kolejka, ale bez problemu udało mi się dostać do środka. Być może wspomniałem coś o tym, że byłem tu kilka dni temu z Sanfordem. Jego nazwisko działa w Nowym Jorku cuda – podobnie jak moje w Paryżu – a ja nie mam żadnego problemu z wykorzystywaniem tego do swoich celów.

– Dzień dobry, panno Osborne – witam się uprzejmie z kobietą, która niespodziewanie zbladła i wygląda, jakby zaraz miała dostać ataku paniki. – Mogę panią na chwilę porwać?

Mruga i mocniej zaciska dłoń na tablecie. Kątem oka dostrzegam, że w naszą stronę kieruje się barman, który pomógł jej w sobotę podnieść się z podłogi.

– Hazel, wszystko w porządku?

– Tak – odpowiada pospiesznie i chrząka. – Przepraszam, panie Leavitt, ale mam stoliki do obsłużenia. – Wykrzywia usta w czymś, co chyba miało być skruszonym uśmiechem, jednak przypomina raczej grymas.

– Oczywiście – przytakuję spokojnie, udając, że jestem cierpliwym człowiekiem.

Kiedy tylko Hazel odchodzi, skupiam spojrzenie na barmanie i zjeżdżam wzrokiem na plakietkę na czarnej koszuli.

– Rhys, tak?

– Tak. Podać coś panu?

– Nie – odpowiadam i zerkam na Hazel, upewniając się, że jest wystarczająco daleko, aby nas nie usłyszała. – Załatw mi pół godziny na rozmowę z Hazel, a... – sięgam do portfela i wyciągam z niego trzy banknoty studolarowe – ...drugą połowę dostaniesz później.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że za coś takiego mógłby wylecieć z roboty, ale uśmiecham się z zadowoleniem, kiedy odbiera ode mnie pieniądze i chowa do tylnej kieszeni spodni, kiwając głową na zgodę.

– Będę w którejś z sal na piętrze – dodaję i bez zwłoki ruszam po schodach na górę.

Victor wspominał, że sala platynowa jest dostępna do rezerwacji dopiero od ósmej wieczorem, więc nie martwię się, że obsługa mi odmówi. I mam rację. Gdy tylko pojawiam się przy barze i wyjaśniam sprawę, uprzejmy kelner prosi o chwilę cierpliwości i udaje się na bok, żeby zadzwonić. Nie mijają nawet trzy minuty, a już jestem prowadzony do tej samej sali, w której byłem w sobotę z kumplem. Zamawiam sobie lampkę wina i siadam na skórzanym fotelu w rogu pomieszczenia. Nie chcę nikomu dokładać pracy, więc alkohol odstawiam na mały stolik obok i czekam na Hazel.

Zachowuję się, jakbym miał na jej punkcie obsesję i prawdopodobnie, gdybym wspomniał o tym Victorowi czy Bjarne’owi, obaj uznaliby, że postradałem zmysły. A Santo? No cóż, znając go, wyraziłby swoją aprobatę. Może gdybym patrzył na to z boku, sam doszedłbym do wniosku, że oszalałem. Tyle że w tym momencie w ogóle mnie to nie obchodzi. Jeśli samo poznanie Hazel poruszyło odpowiednie struny, to co by było, gdybym nieustannie miał ją pod ręką? Projektowanie nowej kolekcji mogłoby się stać przyjemnością, a nie głazem ciążącym na ramionach.

– Jest pan jedną z tych osób, które nie przyjmują odmowy?

Podnoszę wzrok i uśmiecham się kącikiem ust na widok stojącej w progu Hazel. Ręce skrzyżowała na piersi i nie wygląda już na przerażoną. W jej zielonych oczach błyszczy niezrozumienie, ale również zaciekawienie. Dla spokoju ducha zamierzam trzymać się tego drugiego.

Wstaję z fotela i podchodzę do niej powolnym krokiem, a ona śledzi każdy mój ruch. Przełyka głośno ślinę, gdy opieram dłoń na drzwiach, żeby je zamknąć. Ciche kliknięcie sprawia, że Hazel wciąga z drżeniem powietrze do płuc i posyła mi niepewne spojrzenie.

– Są sprawy, przez które bywam bardziej zdeterminowany – odpowiadam spokojnie.

– Mhm. – Wydaje z siebie ciche mruknięcie i oddycha głęboko. – Okej. To niech pan przeprosi, żebym mogła już wrócić do pracy.

Nie mam pojęcia, czy ta kobieta stresuje się moją obecnością, bo jestem znanym projektantem, czy może tym, że znajdujemy się sami w niewielkiej sali z przytłumionym światłem, ale zakładam, że prawda może leżeć gdzieś pośrodku. Dlatego robię niewielki krok w tył, aby dać jej nieco więcej przestrzeni.

– Przepraszam, że nie została pani właściwie potraktowana na castingu.

– Dziękuję. – Uśmiecha się delikatnie. – Przeprosiny przyjęte. Czy to wszystko? – Zerka za mnie i marszczy czoło. – Chciałby pan zamówić jeszcze raz to samo?

Przez chwilę nie wiem, o czym mówi. Dopiero gdy dodaje, że mam pusty kieliszek, przypominam sobie, że wypiłem swoje wino. Nie pozwalam jednak na zmianę tematu.

– Ile pani zarabia?

– Słucham? – wykrztusza z zaskoczeniem i otwiera szerzej oczy.

– Jaką ma pani stawkę godzinową?

Rozchyla wargi, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Dziewiętnaście za godzinę plus napiwki – rzuca wreszcie po chwili ciszy, wciąż skołowana. – Dlaczego pan o to pyta?

W jaki sposób mam jej zaoferować to, o czym myślałem, bez wywołania w niej dyskomfortu czy sprawienia, że zobaczy przed sobą czerwoną flagę?

– Spodobało mi się pani portfolio i chociaż obecnie nie szukam modelek, to chciałbym panią zatrudnić.

W salce zapada cisza przerywana jedynie przyspieszającym oddechem Hazel. Jej policzki rumienią się delikatnie, a oczy niezmiennie są skupione na mojej twarzy. Nie wiem, co sobie myśli, ale mam nadzieję, że nic niestosownego, bo chociaż moja propozycja zdecydowanie jest zaskakująca, to – kurwa – nigdy bym jej nie zaproponował niczego niewłaściwego.

– Jako kogo? – pyta na bezdechu.

– Jako moją osobistą asystentkę.

– Os... – Milknie i potrząsa głową. – Ale... – Unosi brwi i patrzy na mnie tak, jakbym zaproponował jej bycie główną modelką w najbardziej prestiżowym pokazie. – Słucham?

Może jednak namówienie jej na to nie będzie tak trudne, jak sądziłem?

– Potrzebuję kogoś... nowego. Kogoś, kto nie ma zobowiązań wobec żadnej agencji, nie ma kontaktów w branży i jest w tym nowy – wyjaśniam. I chociaż mija się to z prawdą, to równocześnie jest wystarczająco prawdopodobnym wytłumaczeniem. – Potrzebuję świeżego spojrzenia.

– Ale ja nie... – urywa i pociera palcami czoło, po czym odwraca wzrok i skupia go na obrazie przedstawiającym Nowy Jork nocą. – Zaskoczył mnie pan.

Uśmiecham się ze zrozumieniem.

– Prześlę pani na skrzynkę moje wymagania razem z proponowanym wynagrodzeniem – informuję. – Proszę się spokojnie zastanowić i dać mi odpowiedź do końca tygodnia.

Przełyka ślinę i przytakuje sztywnym skinieniem.

– O-okej.

– Dziękuję, że poświęciła mi pani tych kilka minut swojego czasu – dodaję i wyciągam w jej stronę dłoń, a ona ściska ją z wahaniem. – Mam nadzieję, że do zobaczenia.

– Mhm – mamrocze i chwyta za klamkę. – Do widzenia, panie Leavitt.

Odprowadzam ją wzrokiem, a gdy zamyka za sobą drzwi, biorę głęboki oddech i przesuwam dłonią po włosach, mierzwiąc je tak bardzo, że pewnie wyglądają, jakbym właśnie skończył się z kimś pieprzyć.

Chryste.

Do reszty mi odbiło.

Od: Jean-Pierre Leavitt

Dzień dobry, panno Osborne.

Zgodnie z naszą rozmową, przesyłam warunki mojej propozycji.

Jako moja osobista asystentka byłaby Pani odpowiedzialna za harmonogram mojej pracy nad nową kolekcją, wyłączając z tego inne sprawy związane z moją działalnością zawodową (m.in. spotkania z inwestorami). Zajmowałaby się Pani wyłącznie artystyczną stroną mojej pracy, między innymi pomagała w doborze tkanin czy oceniała szkice.

Praca teoretycznie 24/7 ze względu na proces twórczy, który – jak może się Pani domyślać – nie respektuje standardowych godzin pracy. Oczywiście z przerwami na sen, jedzenie i tak dalej.

Po swojej stronie zapewniam: miejsce noclegowe (moje mieszkanie w 16. dzielnicy Paryża), jedzenie, a także wynagrodzenie za każdą godzinę Pani dostępności (niezależnie od tego, czy w trakcie Pani dostępności faktycznie będzie Pani wykonywać obowiązki osobistej asystentki).

Stawka godzinowa wynosi 50 euro. Umowa na czas określony do końca stycznia.

Oczywiście przelot z NYC do Paryża zostanie przeze mnie opłacony, a w dopełnieniu wszelkich formalności, również tych dotyczących wizy pracowniczej, pomoże Pani Lexie Pasteur, moja menedżerka.

Jak wcześniej wspominałem, wracam do Paryża w czwartek, ale rozumiem, że podjęcie decyzji może zająć Pani więcej niż dwa dni, więc prosiłbym o odpowiedź do końca tego tygodnia.

Mam szczerą nadzieję, że się Pani zgodzi.

Z pozdrowieniami

Jean-Pierre Leavitt

5
To moja szansa, Kaden

HAZEL

Chyba znalazłam się w jakiejś równoległej czasoprzestrzeni. Nie wiem, który raz z kolei czytam e-maila od Leavitta, ale za każdym razem dochodzę do tego samego wniosku – to musi mi się śnić. Przecież to niemożliwe, żeby światowej sławy projektant zaproponował pracę kompletnie niedoświadczonej osobie. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach i książkach, a nie w prawdziwym życiu.

Takie rzeczy mi się nie przydarzają – to przede wszystkim.

Kaden jest tego samego zdania. Kiedy pokazałam mu wiadomość, wykrzywił twarz w grymasie niezadowolenia. W ogóle mu się nie dziwię. To przecież śmierdzi na kilometr jakimś przekrętem i przysięgam, gdyby Jean-Pierre nie zaproponował mi tego na żywo, od razu usunęłabym e-maila i zablokowała adres, z którego przyszedł.

– Chyba nie myślisz o tym poważnie? – Mój przyjaciel wpatruje się z niedowierzaniem w wyszukiwarkę, w którą wpisuję: „wiza pracownicza Francja”. – Oszalałaś?

Nie wiem, co go ugryzło. Przecież to nie tak, że Leavitt jest jakimś zupełnie nieznajomym typem.

– Po prostu się zastanawiam – odpowiadam luźno i skupiam się na znalezionych informacjach. Wynika z tego, że zanim będę mogła złożyć wniosek o wizę, pracodawca musi wypełnić dokumenty potrzebne do wydania mu zgody na zatrudnienie obcokrajowca, czy jakoś tak.

– Ale nad czym tu się zastanawiać? – prycha i wstaje z kanapy. – Poważnie chcesz polecieć do Francji i być na każde skinienie kolesia, który ostatnio zaatakował fotoreporterów?

Przeskakuję wzrokiem z ekranu na Kadena i wpatruję się w niego z niezrozumieniem.

– Nie oglądasz za dużo filmów? – pytam spokojnie. – Bo chyba trochę przesadzasz.

– Przesadzam? – Wymachuje rękoma, a potem opiera dłonie na biodrach. – Nie znasz go, to po pierwsze. Po drugie, Francja leży na zupełnie innym kontynencie. Po trzecie...

– Po trzecie mieszkam w Nowym Jorku od roku i pracuję jako kelnerka, a moja kariera w modelingu skończyła się, zanim się w ogóle zaczęła, a pracując dla Leavitta, będę chociaż blisko mody.

Kaden wzdycha głośno i potrząsa głową.

– Od kiedy zrobiłaś się taka...

– Jaka? – pytam zirytowana, bo byłam przekonana, że mój przyjaciel się ucieszy. Jasne, domyślałam się, że będzie sceptycznie nastawiony, ale miałam nadzieję, że po chwilowym szoku uzna, że to dla mnie świetna okazja.

– Lekkomyślna – odpowiada wreszcie i wzdycha sfrustrowany. – Nawet nie znasz francuskiego.

– To się nauczę. – Wzruszam ramionami i otwieram skrzynkę e-mailową. – I tak miałabym pracować głównie z Leavittem, a on mówi płynnie po angielsku, więc...

– Ty się już zdecydowałaś – sapie zaskoczony.

– A co, mam odmówić? – Patrzę na niego jak na kosmitę. – Kaden! To Jean-Pierre-Pieprzony-Leavitt! To nie jest jakiś niszowy projektant, tylko artysta, którego do niedawna sam uwielbiałeś!

Mój przyjaciel krzywi się z niezadowoleniem, jakbym go właśnie obraziła, ale jestem zbyt wkurzona jego zachowaniem, żeby się tym przejąć. Kolejny raz przesuwam wzrokiem po propozycji Leavitta i przygryzam wnętrze policzka. Powinnam się zgodzić. To dla mnie szansa. Może nawet poznałabym ludzi z paryskich agencji? Może... może Leavitt poleciłby mnie komuś, komu moja uroda i rozmiar nie będą przeszkadzać? Wiem, że to naiwne marzenia, ale co innego mi pozostało? Skoro w Nowym Jorku mi się nie udało, to może Paryż będzie dla mnie łaskawszy, chociaż – teoretycznie – powinien być bardziej wymagający?

– Pomyślałaś chociaż o tym, co będzie ze mną?

– Co? – Ściągam pytająco brwi. – Co masz na myśli?

– Poważnie? – rzuca chamsko. – Mieszkamy razem, Hazel. Od roku.

– Wiem, ale nie rozumiem, co ma z tobą być – mamroczę, poruszając się niespokojnie na kanapie. – Przecież to ty zaproponowałeś, żebym z tobą zamieszkała, kiedy ci powiedziałam, że wyjeżdżam z Lubbock.

W jego niebieskich oczach błyska żal.

– Sądziłem, że jestem dla ciebie ważny.

– Jesteś – zapewniam pospiesznie.

– Właśnie widać. – Parska śmiechem i wykrzywia usta. – Ledwo projektancik zwrócił na ciebie uwagę, a ty już wszystko rzucasz i chcesz lecieć na drugą stronę oceanu – kpi.

– Z czym ty właściwie masz problem, co? – Zamykam gwałtownie komputer i zrywam się z kanapy, a potem podchodzę do przyjaciela. – Kiedy pół roku temu wyjechałeś na miesiąc do Włoch do pracy, nie robiłam ci krzywej akcji. Trzy miesiące temu sam byłeś w Paryżu – przypominam i wbijam mu palec w tors. – Więc dlaczego się czepiasz, kiedy też chcę pojechać do pracy za granicę?

Kaden wpatruje się we mnie ze skupieniem, mięśnie na szczęce nerwowo mu podrygują, a to sprawia, że moje serce gwałtownie przyspiesza. Chcę zrobić krok w tył, ale wtedy jego ramię owija się wokół mojego pasa. Sekundę później Kaden miażdży moje usta wargami i wzdycha sfrustrowany, kiedy napieram dłońmi na jego ramiona. Nie puszcza mnie jednak, a ja wreszcie, nie wiem dlaczego, chyba pod wpływem emocji i naszej kłótni, rozchylam usta.

– Hazel... – mruczy, pogłębiając pocałunek.

Niemal potykam się o dywan, gdy Kaden napiera na mnie ciałem, aż zderzam się plecami ze ścianą. Jego dłoń zsuwa się na moje biodro, a potem pośladek. Z głębi mojej piersi wyrywa się zaskoczony jęk, po ciele rozlewa się gorąc. Policzki mi płoną, gdy mój przyjaciel chrypi wprost do mojego ucha:

– Pragnę cię, Hazel.

Krew uderza mi do głowy, w uszach zaczyna piszczeć, serce zaś niemal wyskakuje spomiędzy żeber. Kaden rozsuwa kolanem moje nogi i gdy tylko przywiera udem do mojego krocza, oblewa mnie zimny pot. Co ja robię? Co my robimy? Otwieram usta, żeby zaprotestować, bo przecież nic nas nie łączy, jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale wtedy jego usta opadają na moją szyję. Odchylam ją bezwiednie i wzdycham przeciągle, gdy Kaden zaczyna kołysać biodrami, ocierając się o mnie.

Och, Boże.

– Pragnąłem cię od tak dawna, Hazel...

W oczach stają mi łzy. Z trudem udaje mi się zapanować nad drżeniem rąk, kiedy układam je na ramionach Kadena i go od siebie odpycham. Ten robi dwa kroki w tył i spogląda na mnie zaskoczony.

– Przyjaźnimy się – przypominam skołowana rozedrganym głosem.

– Może ty się ze mną przyjaźnisz. – Zaciska wargi i wbija spojrzenie w okno, rozdymając nozdrza.

– Kaden... – szepczę i chcę do niego podejść, ale on unosi dłonie i kręci głową, posyłając mi stanowcze spojrzenie.

– Nie jesteś mną zainteresowana, zrozumiałem.

Serce opada mi gdzieś na dno żołądka. Czasem łapałam się na domysłach, że być może przyjaciel liczy z mojej strony na coś więcej, ale byłam przekonana, że to tylko moja wyobraźnia.

– Nie miałam pojęcia, że... – Milknę i przełykam głośno ślinę. – Ja...

– W porządku. – Macha ręką i poprawia spodnie, po czym przesuwa dłonią po twarzy i parska śmiechem. – Nie powinienem był cię całować. Sorry.

– Nic się nie...

– Stało – przerywa mi chłodno. – Stało, bo teraz będę myśleć wyłącznie o tym, jak zajebiście się czułem, mogąc cię wreszcie pocałować, a ty...

Na dźwięk bólu w jego głosie, po moim policzku spływa pierwsza łza.

– Kaden...

– Przejdzie mi – zapewnia i sięga po bluzę, po czym rusza do wyjścia. – Idę pobiegać.

– Kaden!

Ruszam za nim do wyjścia i chwytam za ramię, a wtedy on wbija we mnie zbolałe, pełne smutku i żalu spojrzenie. Gardło mi się zaciska i chociaż powinnam dać mu teraz chwilę na ochłonięcie, to nie chcę, aby wychodził w takim stanie z mieszkania. Dlatego obejmuję go w pasie i układam policzek na jego torsie.

– Niech cię szlag, Hazel – mamrocze, przyciskając wargi do czubka mojej głowy.

Czuję, jak przyspieszone bicie jego serca wreszcie się uspokaja. Unoszę spojrzenie, aby zerknąć na jego twarz. Ma przymknięte powieki, ale nie przypomina już tykającej bomby.

– Przepraszam, jeśli dałam ci czymś do zrozumienia, że chciałabym z tobą... być – szepczę.

– Nie dałaś – zapewnia spokojnie i posyła mi delikatny uśmiech. – To ja sobie coś ubzdurałem – dodaje i chwyta między palce moje włosy, żeby wetknąć je za ucho. – Przejdzie mi.

– Mówisz, jakby to była choroba...

– A nie jest? – Na jego ustach pojawia się niemrawy uśmiech, ale nim zdołam cokolwiek odpowiedzieć, całuje moje czoło. Robi to tak delikatnie i długo, jakby nie chciał się ode mnie odsuwać. Boli mnie z tego powodu serce.

– Gdybym potrafiła cię w ten sposób pokochać, po twoim wyznaniu na pewno nigdzie bym nie poleciała – szepczę rozedrganym głosem.

– Mhm.

– Ale chyba się zgodzę – dodaję niepewnie, obawiając się, że znowu wybuchnie. Na szczęście przyjmuje to ze spokojem. – To moja szansa, Kaden.

– Wiem. – Chrząka. – Wiem, Hazel. – Obejmuje mnie za podbródek i przeskakuje wzrokiem między moimi oczami, a potem skupia spojrzenie na rozchylonych wargach. Kręci do siebie głową i wzdycha z udręczeniem. – Od początku wiedziałem, że kiedy przekroczę granicę, nie będę potrafił trzymać się od ciebie z daleka, więc... leć.

Broda zaczyna mi niekontrolowanie drżeć. Odnoszę wrażenie, jakbyśmy nagle przestali być dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Jakby Kaden wyganiał mnie do Francji, chociaż kilka minut temu próbował mnie od tego odwieść. Ale rozumiem, że moja nieobecność może ułatwić mu poukładanie sobie wszystkiego w głowie.

– Tak będzie lepiej, prawda? – pytam cicho. – Jeśli polecę.

– Tak – przytakuje i się pochyla, a jego ciepły oddech owiewa moje usta.

Nie całuje mnie jednak. Po prostu trąca nosem czubek mojego nosa, a potem muska delikatnie mój policzek i wychodzi z mieszkania.

Zostaję sama i gapię się na pustą ścianę po przeciwnej stronie korytarza. Staram się zrozumieć... Nie, właściwie to nie staram się niczego zrozumieć. Po prostu gapię się na białą ścianę i myślę jedynie o tym, że chciałabym cofnąć czas. Nie odpowiadać na pocałunek Kadena, bo wiem, po prostu wiem, że właśnie wtedy urodziła się w nim nadzieja, że odwzajemniam jego uczucia. Zraniłam go późniejszą odmową... Zraniłam jedyną osobę, która mnie wspierała wtedy, kiedy inni nawet nie chcieli słuchać o moich marzeniach.

Pokochanie go nie powinno być dla mnie trudne, ale jednocześnie – oprócz zaskoczenia i dezorientacji – nie poczułam zupełnie nic, gdy mnie pocałował. Żadnej ekscytacji, żadnej euforii. Zupełna pustka.

Od zawsze był tylko moim przyjacielem.

6
Chyba jednak mam obsesję

JEAN-PIERRE

Tydzień później, Paryż, Francja

Lexie wpatruje się we mnie z uniesioną brwią, jakby tylko czekała, aż wybuchnę śmiechem i powiem, że żartowałem. Ale ja jestem poważny i cholernie zdeterminowany.

Odkąd Hazel przyjęła moją propozycję i poprosiła o dalsze instrukcje, nie myślę o niczym innym, tylko o niej. W moim mieszkaniu. Blisko. Mam nadzieję, że jej obecność zburzy mur mojej twórczej blokady. To dla mnie szansa, by wrócić do pracy i pozycji, którą przez lata budowałem, a ostatnio niemal zrujnowałem.

– Żartujesz, prawda? – odzywa się wreszcie Lexie, a w jej głosie słychać cień nadziei.

– Nie – odpowiadam spokojnie.

– Jean... – Wzdycha i opiera łokieć na blacie biurka, po czym powoli przesuwa palcami po czole. – Osobista asystentka? – parska. – Która będzie mieszkać z tobą? – Wpatruje się we mnie jak w kretyna i pewnie myśli, że uderzyłem się w głowę przy wysiadaniu z samolotu w zeszły czwartek. – Przecież... – Potrząsa głową i opada plecami na fotel. – Po prostu przyznaj, że zatrudniłeś sobie luksusową prostytutkę, będzie...

– Hazel nie jest żadną prostytutką – warczę ostro, mordując spojrzeniem Lexie.

Otwiera usta, wyraźnie zaskoczona moją reakcją, po czym marszczy czoło i przygląda mi się ze skupieniem.

– Okej, zacznijmy od początku – mówi pojednawczo. – Kilka miesięcy temu, kiedy zaproponowałam ci, żebyś zatrudnił osobistą asystentkę, która przejęłaby część moich obowiązków, odmówiłeś. Stwierdziłeś, że nikomu nie zaufasz tak jak mnie.

Zaciskam usta i rozdymam nozdrza, a Lexie kontynuuje:

– Dlaczego więc chcesz zatrudnić kogoś, kogo nie znam i komu sam nie ufasz?

Logiczne pytanie.

– Szczerze?

– Dobrze by było – mamrocze z westchnieniem. Chyba zaczyna do niej docierać, że nie odpuszczę.

Sięgam do teczki, którą ze sobą przyniosłem, po czym rozkładam szkice na biurku. Lexie zdaje się zaskoczona, a po chwili jej oczy rozbłyskują ekscytacją. Zgarnia wszystkie kartki i przegląda każdy z rysunków. Kiedy kończy, kręci z niedowierzaniem głową i wraca do mnie spojrzeniem.

– To ona? – pyta, stukając paznokciem w burzę rudych loków.

– Tak.

– Masz obsesję?

Przewracam oczami i wzdycham z irytacją.

– Od razu tam obsesję – burczę pod nosem, ale zdradza mnie niewielki uśmieszek formujący się na moich ustach. – Raczej znalazłem muzę – dodaję znaczącym tonem. – Więc choćbyś trzymała mnie tu przez następnych kilka godzin, nie zmienię zdania. Hazel się zgodziła i...

– Z chęcią powiedziałabym, że cię rozumiem, ale za cholerę tak nie jest – przerywa mi spokojnie. – Artyści i te wasze... – Macha dłonią w powietrzu. – Abrakadabra.

Parskam śmiechem.

– Abrakadabra?

– Jestem kobietą, która kocha cyferki. Wszelkie twórcze potrzeby artysty to dla mnie czarna magia – przypomina i przenosi spojrzenie na ekran monitora. – Wypiszę wszystkie dokumenty i skontaktuję się z Hazel.

– Dziękuję. – Wstaję z krzesła i zapinam marynarkę.

– Jeszcze mi nie dziękuj – burczy. – Muszę się zastanowić, jak to wytłumaczyć, jeśli ktoś was przyłapie na wspólnym mieszkaniu.

– Będziemy się tym martwić, gdy do tego dojdzie.

– Poważnie? – prycha i spogląda na mnie znacząco. – Przed domem mody stoi pięciu fotoreporterów, Jean. Złapią cię z nią szybciej, niż zdążysz zaparzyć kawę.

– Nie wejdą na teren kamienicy.

– I co z tego? – kpi.

– Hazel będzie mieć ochroniarza, który będzie ją wozić z jednego miejsca do drugiego.

– Czyli dodatkowo mam jej zatrudnić ochroniarza?

– Możesz oddelegować jednego z moich.

– Oszalałeś – podsumowuje i znowu skupia się na ekranie. – Osiwieję przez ciebie przed pięćdziesiątką, Jean.

– Doskonale wiesz, że siwe włosy tylko dodałyby ci uroku. – Uśmiecham się zaczepnie.

– Idź mi stąd. – Porusza dłonią, wyganiając mnie z gabinetu. – Doliczę sobie do wypłaty za pracę w szkodliwych warunkach.

– Oczywiście. – Śmieję się i ruszam do wyjścia. – Daj mi znać, kiedy mogę się jej spodziewać.

– Przypomnij mi, dlaczego dla ciebie pracuję? – pyta, gdy chwytam za klamkę.

Spoglądam na nią przez ramię i kręcę głową.

– Bo nie potrafiłaś odmówić swojemu pasierbowi.

– Ach, no tak... – Ukrywa się za monitorem, ale i tak wiem, że się uśmiecha. – Idź już sobie.

– Miłego dnia, mamo.

– Wynocha, gówniarzu!

Parskam śmiechem i wychodzę na korytarz w akompaniamencie śmiechu Lexie.

Gdy dziesięć lat temu mój ojciec nagle oznajmił, że się żeni, podchodziłem do Lexie mocno sceptycznie. Miałem dwadzieścia cztery lata, byłem gówniarzem – i choć formalnie osiągnąłem dorosłość, zachowywałem się jak dzieciak. Naprawdę nie miałem ochoty spędzać z nią czasu. Zmieniło się to jednak chwilę przed śmiercią mojego ojca, który przekazał mi w testamencie cały swój majątek, całkowicie pomijając Lexie. Spodziewałem się, że będzie protestować, ale nic takiego się nie wydarzyło. Bardziej skupiała się na tym, aby poprawić mu poduszkę, podać wodę czy wybrać odpowiedni program telewizyjny. Dlatego, gdy tylko otworzyłem Dom Mody Leavitt, Lexie była pierwszą osobą, o której pomyślałem przy wyborze osoby na posadę menedżera. Wcześniej pracowała dla ojca i chociaż branża nieruchomości nijak ma się do mody, to o Lexie wszyscy byli pracownicy wypowiadali się w samych superlatywach.

A teraz dla całego świata pozostaje moją menedżerką. Dla mnie natomiast jest niczym matka, której nigdy tak naprawdę nie miałem. Pozwalam jej sobą rządzić, bo chce dla mnie jak najlepiej, chociaż nasza relacja to raczej przyjaźń z piętnastoletnią różnicą wieku. Biorąc pod uwagę, że Victora i mnie dzieli osiemnaście, to właściwie nic dziwnego. Przynajmniej w moim rozumieniu.

***

Lipiec, Paryż, Francja

Zamykam drzwi gabinetu na klucz i ruszam na obchód mieszkania, by się upewnić, że nigdzie nie leżą szkice, na których jest Hazel. Na wszelki wypadek sprawdzam również pokój gościnny, chociaż robiłem to już wcześniej. Jest czysto, w zasięgu wzroku nie ma ani skrawka papieru. Oddycham cicho z ulgą. Być może odrobinę się stresuję – mam nadzieję, że Hazel wsiadła do samolotu i faktycznie dziś się pojawi. Armand ma ją przywieźć bezpośrednio z lotniska i zaparkować samochód na dziedzińcu, żeby uniknąć spotkania z fotoreporterami.

Na widok imienia Hazel, które pojawia się na wyświetlaczu telefonu, moje serce gwałtownie przyspiesza.

– Słucham?

– Dzień dobry, panie Leavitt. – Głos kobiety jest bez wątpienia zmęczony. – Chciałam dać znać, że wylądowałam, ale... wyjdę później, ponieważ zgubiono mój bagaż, a kolejka do okienka jest zdecydowanie dłuższa niż krótsza.

– Rozumiem – przytakuję. – Przykro mi, panno Osborne. Przekażę Armandowi, żeby czekał na panią w umówionym miejscu. Proszę się nie martwić, nie odjedzie bez pani.

– Dziękuję. Do zobaczenia.

Rozłącza się szybko, a ja nie mam nawet chwili, by zapytać, jak jej minął lot.

Godziny mijają, a ja krążę niecierpliwie po mieszkaniu. Żeby jakoś zabić czas, przez kilkadziesiąt minut rysowałem w szkicowniku. Tym razem jednak wyłącznie ołówkiem i samą twarz Hazel. Piegi znaczące jej twarz tak bardzo zapadły mi w pamięć, że nawet nie muszę już spoglądać na jej zdjęcie, aby odwzorować je niemal co do jednego.

Chyba jednak mam obsesję.

A może to zauroczenie?

Nie, na pewno nie. To po prostu zdrowa obsesja.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, uda mi się wypuścić kolekcję i wezmę udział w styczniowym pokazie, odwdzięczę się Hazel. Przekażę jej kontakty do najlepszych agencji na świecie, poznam ją z innymi projektantami i... Po prostu otworzę przed nią drzwi. Chociaż jako dwudziestodwulatka nie będzie w czołówce wyborów, to jestem pewien, że ktoś ją w końcu doceni.

Cholera, może nawet pójdzie w moim pokazie?

Uśmiecham się pod nosem i potrząsam głową. Zdecydowanie za bardzo wybiegam myślami w przyszłość, ale nic nie poradzę na to, że nie chcę jej tak po prostu wykorzystać. Jasne, zapłacę jej za czas, który będzie mi poświęcać, jednak to zdecydowanie za mało.

Pokonanie kryzysu twórczego nie ma ceny. Jeśli faktycznie jej obecność w tym pomoże, żadne pieniądze nie wystarczą, aby jej to wynagrodzić.