Ring - Anna Wolf - ebook + audiobook + książka

Ring ebook i audiobook

Wolf Anna

4,3
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Carter Daring jest zawodowym bokserem. Przygotowuje się do walki, która może okazać się przepustką do pojedynku o tytuł mistrza świata w wadze półciężkiej.

Któregoś dnia, wracając z treningu natyka się na przewrócony samochód. Wzywa pogotowie i jedzie do domu, ale widok, który ujrzał na miejscu wypadku, nie daje mu spokoju; zielone oczy i ciemne włoscy śnią mu się po nocach… Nie wie jeszcze, że przeznaczenie właśnie nierozerwalnie splotło jego los z losem Alice Morset i że walka, jaką niebawem stoczy na ringu, będzie zaledwie wstępem do rozgrywki, w której stawką jest coś znacznie cenniejszego od mistrzowskiego pasa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 302

Data ważności licencji: 6/1/2027

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 34 min

Lektor: Tomasz Sobczak

Data ważności licencji: 6/1/2027

Oceny
4,3 (3325 ocen)
1935
732
451
175
32
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KarolinaZM

Z braku laku…

Szczerze, czytałam lepsze książki tej autorki. Zmęczyłam do końca, ale jestem trochę rozczarowana , spodziewałam się czegoś lepszego.
80
EwelaKar

Z braku laku…

Słaba pozycja: oklepany schemat, powtarzające się dialogi, infantylni bohaterowie. Całość niespójna i taka pogubiona, jakby książka była pisana w pośpiechu, na kolanie. Niestety takich pozycji jest ostatnio wysyp. Czy ktoś je w ogóle czyta przed wydaniem? Strata czasu.
80
Justynkka2000

Z braku laku…

Niestety, jedna z gorszych książek jakie czytałam w tym roku.
40
muckers

Z braku laku…

bardzo niedojrzała ,słaba proza ,spodziewałam się czegoś lepszego .
30
Ruddaa
(edytowany)

Z braku laku…

Jestem roczarowana. Do 100 setnej strony kompletnie nic sie nie dzieje jak dla mnie. Zdecydowanie za duzo opisów. Oklepana fabula, nudni bohaterowie i te zbiegi okolicznosci 🤦‍♀️🤦‍♀️🤦‍♀️ Masakra. Chyba Wolfowa pisala to na siłę :/ I rzeczywiście przymiotnik "infantyly" idelanie pasuje zarówno do bohaterów jak i do stylu w jakim została napisana książka.
20



Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Beata Kostrzewska

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Dorota Piekarska, Barbara Milanowska (Lingventa)

Zdjęcie na okładce

© Nestor Rizhniak/Shutterstock.com

Elementy graficzny w tekście

© Nikmatul Hidayah/Dreamstime.com

© Waranon Jankerd/123RF

© Anna Wolf

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1702-2

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2021

Mojemu M.

Alice czuła się niczym wymięta chusteczka. Nie spodziewała się, że ten dzień będzie taki zły. Był jednym z gorszych w ostatnich latach. Jednak gdzieś na dnie, w zakamarkach jej pamięci, kryło się coś jeszcze, coś o wiele straszniejszego. Dzień, w którym zmieniło się naprawdę wszystko i stała się kimś innym. Nie było już Al Trippot, istniała tylko Alice Morset. A do tego dzisiaj poczuła się upokorzona. Kolejny raz okazała się naiwna, jeżeli chodziło o Jasona. Liczyła na odpowiednie zachowanie z jego strony, a otrzymała coś całkiem odmiennego – tak właśnie wyglądała jego zapłata.

Ścierając dłonią łzy upokorzenia, wraz z którymi spływało poczucie zdrady, jechała do miejsca, w którym nikt jej nie znał. Gdzie miała zamiar zacząć od nowa. Przyłożyła dłoń do brzucha i mimo łez uśmiechnęła się sama do siebie. Ta kruszynka była niespodzianką od życia, które potrafiło naprawdę nieźle namieszać. Teraz ta istota stała się całym jej światem. To dla niej będzie żyć i codziennie stawiać czoło wszelkim przeciwnościom losu. Losu, który nigdy nie był nazbyt łaskawy.

Jej oczy spoczęły na szybie, o którą zaczął dudnić deszcz. Krople, jedna po drugiej, spadały coraz szybciej. Wycieraczki nie nadążały zbierać wody, a widoczność była na tyle kiepska, że Alice dostrzegała cokolwiek jedynie na odległość kilku metrów, i nawet to z każdą chwilą się zmieniało. Zwolniła, mając nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ale kolejny raz tego dnia miała pecha. Na zakręcie straciła panowanie nad autem i już nic nie mog­ła zrobić, gdy jej samochód zatańczył na drodze. Modliła się w duchu, by wyjść z tego cało.

Jedna minuta, a może to były dwie lub trzy? Nie wiedziała dokładnie, ile minęło czasu, bo gdy otworzyła oczy, czuła jedynie potworny ból głowy oraz lewego ramienia. Wzrok lekko się zamazywał, do tego ogarnęła ją panika powodująca, że czuła się uwięziona niczym w klatce. Nie mogła się wydostać, gdy strugi deszczu wdzierały się do środka przez rozbitą szybę. Zaczęła się szamotać, ale na nic się to zdało. W końcu poddała się, czując ogarniającą ją niemoc. Wołania o pomoc cicho spływały z jej ust i miała nadzieję, że ten na górze wysłucha jej modlitw i sprawi, że w końcu ktoś ich uratuje. Spojrzała przed siebie, a wtedy przed jej oczami zatańczyły czarne plamy i już nie do końca była świadoma tego, co się wokół niej działo. Wystarczyła chwila i znalazła się po drugiej stronie ciemności.

Alice wciąż była oszołomiona wiadomościami, jakie usłyszała jakąś godzinę temu. Czuła się tak zaskoczona, że potrzebowała czasu, żeby ochłonąć. Wydawać by się mogło, że nie powinna być zdziwiona, ale jednak. Każdy by był. I gdyby ktoś rano powiedział jej, że dzisiaj wszystko zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, wyśmiałaby go i uznała za wariata.

Od zawsze starała się panować nad tym, co działo się w jej życiu, i nie dopuszczać do zbytniego chaosu. Kontrola… To ona przede wszystkim dawała jej stabilizację, bo gdy ją miała, czuła się w jakiś sposób bezpieczna. Tak, to było dobre określenie, ale właśnie nadciągnęła burza, która zaczęła się szybko rozprzestrzeniać, i Alice jeszcze nie wiedziała, jak daleko będzie sięgać.

Poza tym miała powody do obaw, bo jej życie nie wyglądało jak egzystencja przeciętnego obywatela, jednak nie zmieniałaby tego. Chociaż miała nadzieję, że huragan, który zapanował, powoli ucichnie.

Oddychając powoli, szła z wydrukiem w ręku ulicami Madison, a łzy szczęścia, a może nieszczęścia – wielkie jak grochy – spływały jej po policzkach. Nie do końca potrafiła nazwać to, co czuła. Ale była pewna, że to, co dzisiaj usłyszała, właśnie wywróciło jej życie do góry nogami. Niecodziennie przecież kobieta dowiaduje się, że zostanie matką, którą miała nigdy nie być. Wypadek z dzieciństwa miał przekreślić jej szanse na zostanie rodzicem i, jak widać, to nigdy nie powinno się wydarzyć, a stało się. Wiadomość o ciąży, świadomość tego, że jednak mogła mieć dzieci, wytrąciła ją z równowagi do tego stopnia, że musiała ochłonąć, zanim wróci do domu i powie o wszystkim Jasonowi. Dziecka nie było w planach. Zresztą potomstwa miało nie być. Miała po prostu żyć, starać się przeżyć każdego kolejnego dnia, ponieważ gdzieś na dnie jej duszy wciąż czaiło się niebezpieczeństwo.

Tak czy inaczej, była zdecydowana. Skoro los dał jej coś tak pięknego, miała zamiar być za to wdzięczna i urodzić to dziecko. Jednak było małe „ale”. Nie była do końca pewna, jak zareaguje Jason, gdy się o tym dowie, ponieważ dwa lata temu, gdy się z nią związał, był pewien, że nie będą mieć dzieci. I był z tego powodu bardzo zadowolony, a ona czuła się szczęśliwa, że jej facetowi nie przeszkadzał brak potomstwa. Ale teraz… Teraz zmieniło się wszystko.

Udręczona tymi myślami, ale jednocześnie szczęśliwa ponad miarę, weszła do domu i zamknęła za sobą cicho drzwi. Kierując się do kuchni, musiała minąć salon, ale gdy przechodziła, w oczy rzuciły jej się porozrzucane ubrania Jasona. Cofnęła się i przystanęła. Zaskoczona patrzyła na bałagan wokół. Wyglądało, jakby rozbierał się w pośpiechu. Jednak nie to przykuło jej uwagę, a para damskich majtek. Zrobiła kilka kroków do przodu, żeby przyjrzeć się znalezisku. Tak, różowa plama z koronki leżała na podłodze i Alice była pewna jak diabli, że nie ona była właścicielką tych majteczek. Nie to, że nie nosiła seksownej bielizny, bo była posiadaczką takowej, ale nie miała niczego podobnego do tego, co teraz zdobiło jej podłogę z ciemnego drewna. Zacisnęła ze złości szczękę, a drobinki furii zaczęły powoli krążyć w jej ciele.

Ruszyła śladem ubrań, które wyznaczały ścieżkę prosto do sypialni. Jednak nawet nie dane było jej tam wejść, bo została uprzedzona przez kobiece krzyki, które zmroziły ją do szpiku kości. Zacisnęła dłonie w pięści i z żołądkiem zawiązanym w supeł przekroczyła próg sypialni, wiedząc, co może tam zastać. Jednak widok, który ukazał się jej oczom, sprawił, że zamarła. Stała i patrzyła, jak nagi Jason porusza się rytmicznie między damskimi nogami, jęcząc coraz głośniej, tak samo jak kobieta pod nim. Alice zrobiło się niedobrze na widok tego zdradzieckiego drania i jakiejś dziwki, którą śmiał przywlec do ich domu i do wspólnego łóżka, a później pieprzyć, jakby świat miał się skończyć. Tego było dla niej za dużo. Nie dzisiaj i nigdy. Nie wytrzymała.

– Macie minutę, żeby wynieść się z mojego domu! – wrzasnęła na całe gardło. Krzyk był tak głośny, że aż ją samą uszy zabolały.

Jason zamarł i spojrzał z przestrachem na Alice, której się nie spodziewał, a która w tym momencie wyglądała jak bogini zemsty.

– Ko-kochanie, to…

– Nawet się, do cholery, nie waż mówić, że to nie tak. Że to pomyłka! – krzyknęła, dając upust złości.

– Kochanie. – Zupełnie nagi mężczyzna odsunął się od swojej kochanki i wstał, spoglądając wprost na Alice, która teraz miała doskonały widok na blond lalunię w ich łóżku, w którym ta nigdy nie powinna się znaleźć. – To wszystko…

– Kochanie? – zakpiła. – Dla mnie gówno znaczą twoje słowa. Liczę do trzech i tej twojej dziwki wraz z tobą ma tutaj nie być – wycedziła przez zęby i mordowała parę wzrokiem. Żołądek podchodził jej powoli do gardła.

– To także mój dom – zaprotestował, na co Alice zaczęła się śmiać jak opętana.

– Twój dom? A czyje nazwisko widnieje na umowie, bo zdaje się, że moje?

– Alice… – wybełkotał.

Płonęła ze złości niczym pochodnia. Jak ten dupek w ogóle mógł stać tutaj i gadać do niej, zupełnie jakby nic się nie stało, podczas gdy kobieta w łóżku nawet nie zaczęła się ubierać, tylko okryła się kocem. Alice miała ochotę wytargać ją za te jej blond kudły i wyrzucić na dwór w tym, w czym była, czyli nago. Sąsiedzi na pewno mieliby niezłe przedstawienie, ale w tej chwili mało ją to interesowało, nie chciała widzieć Jasona na oczy. Podstępna, oślizgła gadzina… tym właśnie teraz dla niej był. Zakłamanym kutasiarzem, który miał czelność przyprowadzić tutaj jakieś babsko i pieprzyć je w ich łóżku. Tego było dla niej za dużo. Ten dzień nie okazał się tym, czego się spodziewała. Spojrzała na nich jeszcze raz i dała upust wściekłości, która się w niej gotowała.

– Przyprowadzając ją tutaj – kiwnęła na blondynkę – zapomniałeś, czyj jest ten dom! A teraz wypieprzać oboje! – Ruszyła w stronę łóżka, gdzie leżał powód jej złości. Pochyliła się gwałtownie, aż blond cizia się cofnęła. – Masz cholerną minutę, żeby się wynosić, inaczej pożałujesz – wycedziła do kobiety, która dopiero jakby w tej chwili zdała sobie sprawę z tego, co się działo.

– Ja… ja – zaczęła się jąkać.

– Wynocha! – ryknęła Alice. – Oboje – spojrzała po nich – macie się stąd zbierać!

Kobieta wyskoczyła ze skotłowanej pościeli i w tempie błyskawicy pozbierała swoje ubrania, świecąc przy okazji gołym tyłkiem. Szybko uciekała przed rozjuszonym wzrokiem Alice. Po domu rozległ się trzask zamykających się drzwi. Dopiero wtedy Alice obróciła się w kierunku blondyna. W jej żyłach płonęła furia i nie miała zamiaru dać się ugłaskać.

– Dlaczego? – zażądała odpowiedzi.

– Co dlaczego? – zapytał, jakby nie rozumiał.

– Jesteś tępy czy głupi?

– Uważaj – syknął i ruszył do drugiego pokoju, by włożyć bokserki.

Alice powędrowała za nim, bacznie go obserwując. Chciała poznać odpowiedź. Nie mogła uwierzyć, że Jason ją zdradził. A może to nie był pierwszy raz? Ta myśl spowodowała, że ponownie stanęła w płomieniach i aż czuła swąd palonej skóry.

– Dlaczego, do jasnej cholery, zastałam cię w łóżku z inną kobietą?

– Bo między nami się nie układało?

– Niby od kiedy? Bo jeszcze rano to ja byłam na jej miejscu i to mnie pieprzyłeś. Wiesz co? Kutas z ciebie! Masz dosłownie godzinę na spakowanie się i wyniesienie się z mojego życia oraz domu raz na zawsze!

– I tak miałem zamiar cię zostawić – rzucił, wkładając resztę ubrań. Jego słowa ugodziły Alice do żywego. Były niczym sztylet przekręcany w świeżej ranie.

– To na co czekałeś? Nie miałeś się gdzie podziać, dlatego ciągle ze mną byłeś? – zakpiła. W tej sytuacji tylko to jej pozostało.

– Miałem i mam, i z miłą chęcią się wyprowadzę.

– To to zrób, im szybciej, tym lepiej – rzuciła wściek­ła, po czym wyszła z salonu do kuchni.

Musiała się uspokoić, bo jej żołądek dawał o sobie znać, aż w końcu nie wytrzymała i ruszyła biegiem do łazienki, pochyliła się nad muszlą i zwymiotowała. Czuła się tak, jakby ktoś wypruł z niej życie i wnętrzności, ale nie miała zamiaru płakać. Nie chciała dać temu draniowi satysfakcji i nigdy przenigdy nie będzie go błagać, żeby został, nawet dla dziecka. Nie był tego wart, nie był wart jej. Umyła zęby, ochlapała twarz zimną wodą, po czym poszła sprawdzić, czy się już pakował.

Stanęła w progu sypialni i przez chwilę obserwowała, jak niedbale wrzucał swoje rzeczy do wielkiej walizki oraz torby. Tyle jej wystarczyło, nie musiała tutaj stać niczym kat nad swoją ofiarą, nie chciała tego oglądać, więc wyszła do kuchni zrobić sobie coś do picia, co ukoiłoby jej rozstrojone nerwy i żołądek. Ciężko usiadła na krześle z kubkiem herbaty w dłoni. Biła się z myślami, czy powiedzieć mu o dziecku. Nie byłoby dobrze, gdyby to przed nim zataiła. Postanowiła powiedzieć mu o ciąży i miała w sobie jakąś małą iskrę nadziei, że on mimo wszystko będzie chciał tego dziecka.

– Na mnie już pora. – Blondyn stanął w korytarzu.

– Muszę ci coś wyznać. – Alice wstała i popatrzyła na niego. Nie lubiła kłamać, jeśli nie musiała, chociaż jej życie i tak składało się w dużej mierze z kłamstw, jednak teraz chciała mu ofiarować prawdę.

– Raczej nie chcę tego słuchać i nie mamy o czym gadać. – Szarpnął za rączkę od walizki i z torbą przerzuconą przez ramię ruszył do wyjścia.

– Zaczekaj! – krzyknęła i poszła za nim. – Jestem w ciąży – wypaliła w tej samej chwili, w której Jason chwycił za klamkę drzwi wejściowych.

– Coś ty powiedziała? – Obrócił się w jej stronę i przeszył ją wzrokiem. – Jaja sobie robisz?! – wydarł się. – Nie było mowy o żadnej ciąży! Nie będę niczyim, kurwa, ojcem!

– Czyli mam rozumieć, że nie chcesz tego dziecka? – wypowiedziała to pytanie z zaciśniętym gardłem.

– Nie! – huknął. – Nie będę niańczył bachora. Ponoć nie mogłaś mieć dzieci, czyżbyś mnie oszukała?

– To taka sama niespodzianka dla mnie, jak i dla ciebie, przecież nie sądziłam…

– W dupie mam, co sądziłaś, a czego nie. Nie biorę za to odpowiedzialności. Rób, co chcesz. Jak dla mnie możesz nawet usunąć – warknął i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostawił Alice samą sobie.

Cisza, która nastała, aż zadudniła w uszach, tak samo jak ostatnie słowa mężczyzny. No tak, mogła się przecież tego spodziewać, ale gdzieś w środku tliła się jeszcze iskierka nadziei, że będzie pragnął zostać tatą. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co ją zdradził, lepiej chyba dla niej, by nie chciał dziecka. Wiedziała, że da sobie radę. Zawsze dawała. Miała pracę, a to w tej sytuacji było błogosławieństwem.

Jednak kilka dni później poczuła wściekłość. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. To powiedzenie stanowiło idealne odzwierciedlenie jej obecnej sytuacji. Kiedy wyrzucała Jasona za drzwi, nigdy w życiu nie spodziewała się, że wywinie jej taki numer. A jednak zrobił to. Wyglądało to na osobistą zemstę z jego strony. Ten dupek udowodnił, że nie był wart nawet złamanego centa. A co zrobił? Zadzwonił wczoraj do właściciela wynajmowanego domu, po czym mężczyzna wypowiedział Alice umowę w trybie natychmiastowym. Okazało się, że dostał lepszą ofertę wynajmu i przyjął ją, tym samym pozbawiając Alice dachu nad głową. Dzisiaj miała się wyprowadzić.

Nienawidziła Jasona. Jak to łatwo było przejść od miłości do nienawiści. Tylko że problem był taki, że już sama nie wiedziała, czy go wcześniej kochała, czy po prostu była z nim, bo była. Jednak zdrada i tak ją zabolała, bo przecież żadna kobieta nie chciałaby zastać drugiej we własnym łóżku z własnym facetem. Więc stała w sypialni i pakowała ostatnie ubrania. Upychała je do dwóch kartonów, bo walizki były już wypełnione po brzegi. Trochę się tego uzbierało, chociaż ze względu na swoją sytuację nie powinna mieć aż tak dużo rzeczy. Musiała zawsze pamiętać, żeby posiadać tylko tyle, żeby w razie czego móc się spakować w pięć minut i uciec. Zapomniała, że powinna być czujna. Stabilizacja spowodowała, że świadomość tego, iż zawsze należało oglądać się za siebie, uleciała z wiatrem.

Ostatni raz spojrzała na miejsce, w którym żyła dwa lata, i trochę z żalem, a trochę z wdzięcznością ruszyła z rzeczami do samochodu. Próbowała zapakować wszystko do bagażnika, a i tak się nie pomieściło, więc przerzuciła część bagaży na tylne siedzenie. Odjeżdżała stąd bez żadnego planu. W sumie chyba bez różnicy, gdzie pojedzie. Co prawda jedno miejsce chodziło jej po głowie, ale bała się, że to mogłoby być nierozsądne. Chociaż z drugiej strony minęło już tyle lat, że nie powinna się chyba aż tak przejmować. Byli bezpieczni, tak się przynajmniej jej wydawało, więc w sekundę postanowiła, że pojedzie do Green Bay, do jedynej osoby, na którą mogła liczyć. Zamknęła samochód, ruszyła do domu i usiadła na schodach werandy, po czym wyciągnęła telefon. Co wbiła numer, który zawsze trzymała w głowie, to go kasowała. Wahała się, ale naprawdę były ku temu powody. Tylko że teraz miała dosyć ukrywania się przed niebezpieczeństwem, ponoć i tak już niewielkim – ale zawsze zostawał jakiś procent niewiadomej. W końcu zebrała się w sobie, wstukała ciąg cyfr i nacisnęła słuchawkę. Po trzech sygnałach osoba po drugiej stronie odebrała.

– Alice – usłyszała znajomy głos.

– Cześć, Bruno – przywitała się, ciesząc się, że jednak się odezwał.

– Co tam, skarbie?

– Um, mam problem.

– Jason?

– Tak. – Westchnęła.

– Co zrobił ten skurwiel?

– Nigdy go nie lubiłeś, prawda?

– Nigdy. A teraz mów.

– Przyłapałam go na pieprzeniu jakiejś laski w naszym łóżku.

– Fiut – warknął Bruno. – Całe szczęście dla niego, że mam do was kawałek, inaczej zbierałby zęby z podłogi.

– I tak jakby nie mam gdzie mieszkać – powiedziała na jednym wydechu.

– Ależ masz. Zbierasz graty i przyjeżdżasz do mnie.

– Ale…

– Alice – zaakcentował jej imię – nie chcę słyszeć protestu.

– Ale na pewno mogę? Nie będę ci przeszkadzać?

– Jezu. Wciąż jesteś tak samo uparta. Musimy się trzymać razem. Nieważne, co było, ważne jest to, co tu i teraz.

– Wiem.

– Więc zbieraj tyłek i przyjeżdżaj.

– Jeszcze dzisiaj wyjadę.

– I to rozumiem. Muszę kończyć, mała, więc do później.

Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i podniosła ze stopnia, po czym przecięła trawnik i przystanęła przy aucie, nie zauważając podjeżdżającego samochodu. Zupełnie nieświadoma nadciągającego huraganu, obróciła się i po raz ostatni spojrzała na budynek.

– Jeszcze tutaj jesteś? – dobiegł ją złośliwy głos Jasona.

– Jak widać – odpowiedziała z taką nonszalancją, na jaką było ją w tym momencie stać.

– Chyba pora na ciebie. Już tutaj nie mieszkasz, więc…

– Pieprz się, złamasie – rzuciła, po czym szybko wsiadła do auta i odpaliła silnik. Spojrzała ostatni raz na mężczyznę, pokazała mu środkowy palec i bez żalu odjechała.

Po chwili zerknęła w boczne lusterko i aż zaklęła, gdy dojrzała w nim wysiadającą z samochodu blondynkę, której wcześniej nie zauważyła. Aha, to tak się sprawy miały. Z kolejnym przekleństwem na ustach dodała gazu. Nic jej już tutaj nie trzymało. Nie miała żadnych spraw do załatwienia, a ponieważ i tak pracowała w domu, więc wszystko stało się jeszcze prostsze. Zanim się obejrzała, minęła tablicę informującą, że właśnie opuszcza granice Madison. Obliczyła w głowie, że dotarcie na miejsce zajmie jej koło ośmiu godzin. Cóż, to i tak było lepsze niż podróż gdzieś na Zachodnie Wybrzeże.

– Mocniej. Szybciej. Trzymaj gardę. Jeszcze raz! – Krzyki trenera roznosiły się po hali, gdy instruował Cartera podczas kolejnego treningu.

Uderzał jeszcze mocniej swojego przeciwnika. Nie oszczędzał ani siebie, ani jego. Miał dwóch partnerów do sparingu, z którymi zawsze walczył, a każdy z nich był na innym poziome, dzięki czemu Carter mógł doskonalić się w walce. A teraz uderzał niezwykle precyzyjnie, wyprowadzając cios za ciosem, aż położył przeciwnika na deski i trening po godzinie się zakończył. Obaj byli nieziemsko zmęczeni.

– Koniec! – zawołał trener. – Carter, do mnie!

– Co jest, trenerze? – zapytał, kiedy przeciskał się między linami. Zaraz zszedł z ringu.

– Dobrze się spisałeś, synu – mężczyzna zaczął rozwiązywać mu rękawice bokserskie – ale pamiętaj, musimy dalej trenować. Trzeba jeszcze popracować nad twoim prawym sierpowym. Za kilka tygodni walka, która będzie twoją przepustką do walki o tytuł mistrza. Musimy zrobić wszystko, żebyś się tam dostał.

– Dam z siebie wszystko – obiecał Carter i otarł ręcznikiem pot z twarzy.

– Wiem, że nie odpuścisz, za dobrze cię znam. Ale to się chwali. – Starszy mężczyzna poklepał go po plecach. – Widzimy się jutro, może dam ci kogoś innego.

– Masz kogoś nowego?

– Powiedziałem może, a to nie oznacza na pewno. Pora na was, chłopaki.

Carter nie skomentował słów trenera. Wiedział, że stary wyga z niego i jeśli ten facet miał coś w planach, to na pewno zrobi wszystko, żeby je zrealizować. Poza tym dawno temu sam zdobył tytuł, i to dwa razy z rzędu, ale później kontuzja kolana i łokcia uniemożliwiła mu starty w walkach, więc postanowił wykorzystać nabytą wiedzę i trenować innych i za to Carter był mu bardzo wdzięczny.

Z ręcznikiem przewieszonym przez szyję poszedł do szatni, po czym wziął szybki prysznic. Był nabuzowany i jednocześnie zmęczony, dlatego kwadrans później z torbą w ręku opuścił halę i podszedł do swojego samochodu. Teraz marzył jedynie o tym, żeby być już w domu, opaść na kanapę i odpocząć. Jednak w drodze zmienił plany. Była pewna sprawa, która nie dawała mu od jakiegoś czasu spokoju. A ta sprawa miała na imię Jess. Carter postanowił wstąpić do baru kumpla, gdzie pracowała jego dziewczyna, z którą chciał porozmawiać. Ostatnimi czasy nie mieli dobrej passy. Od jakiegoś miesiąca nie układało się między nimi i często dochodziło do spięć, których tak naprawdę nie rozumiał. Jess wiecznie miała pretensje, ale wiążąc się z nim, wiedziała, kim był i co musiał robić, żeby znaleźć się na szczycie. Poza tym prawda wyglądała tak, że coraz więcej trenował, a jej także częściej nie było w domu. Praktycznie mijali się w przejściu, ale mimo chęci naprawy relacji z jego strony u dziewczyny nie dostrzegał na to żadnej reakcji. Sytuacja była coraz bardziej napięta, co czasem kończyło się dekoncentracją na treningu, a na to Carter nie mógł sobie pozwolić. Musiał w końcu przycisnąć Jess, zmusić do rozmowy i wyjaśnić wszystko raz na zawsze. To, co było między nimi, w tej chwili stało się niezdrowe, nie służyło ani im dwojgu, ani jego treningom. Nikomu nie służyło.

Carter zaparkował wzdłuż ulicy przy chodniku, wrzucił drobne do parkometru, po czym ruszył do budynku z neonowym szyldem, chowając kluczki od samochodu do kieszeni jeansów. Otworzył drzwi i wszedł do środka, a na powitanie uderzył go zapach tytoniu oraz szmer rozmów. Był wieczór, więc o tej porze było najwięcej klientów. Przeciskając się przez tłum ludzi stojący mu na drodze, wodził wzrokiem po zebranych w poszukiwaniu kumpla albo swojej dziewczyny. Ale jedyne, co dostrzegł, to głodne kobiece spojrzenia posyłane w jego kierunku. Nigdy nie lubił być obiektem seksualnych westchnień, ponieważ laski widziały tylko jego ciało, a on miał prócz tego coś jeszcze. Posiadał mózg, i to całkiem sprawnie działający. Wiedział, że postrzegały go tylko jako kawałek mięcha i nic więcej. Tym razem więc także olał te wszystkie napalone kocice, podszedł do kontuaru i rozejrzał się jeszcze raz, ale jak na złość nie zauważył nikogo, kogo szukał.

– Widziałeś gdzieś Spencera? – zapytał barmana, który na chwilę oderwał się od klientów.

– Nie – zaprzeczył.

– A Jess?

– Przykro mi. – Mężczyzna wzruszył ramionami i ponownie zajął się mieszaniem drinków.

Dla Cartera dziwne było, że akurat ta dwójka gdzieś zniknęła, ale z drugiej strony nie było to niczym niespotykanym. Przeszedł obok kobiet siedzących na stołkach barowych, zręcznie unikając ich dotyku, po czym skręcił w lewo na tyły lokalu, gdzie mieściło się biuro. Był praktycznie pewien, że tam zastanie kumpla. Podszedł do drzwi i już miał zapukać, kiedy dobiegł go kobiecy głos. Głos, który tak dobrze znał i który należał do jego dziewczyny, jego Jess. Chwycił za klamkę i bez pukania wszedł do środka, ale na widok, który zastał, aż oniemiał. Dziewczyna była pochylona nad biurkiem, twarz miała zwróconą do wejścia, a jego kumpel stał za nią i ją pieprzył. Byli tak zajęci sobą, że żadne z nich nawet się nie zorientowało, że mają widownię. Carter zrobił krok do przodu, czując, jak gniew wzbiera w nim niczym siejące zniszczenie tsunami. Tego, co tu zastał, się nie spodziewał.

– Co to, do chuja, ma znaczyć?! – huknął na cały głos, nie bawiąc się w subtelności, na które było zdecydowanie za późno.

Zdrajcy unieśli głowy i podskoczyli wystraszeni na jego widok. Carter miał wypisaną na twarzy chęć mordu.

– Stary…

– Skarbie… – odezwała się Jess, ale on ani myślał z nimi gadać.

– Wszystko ci wytłumaczę – zaczął Spencer, ale nie było mu dane dokończyć, ponieważ Carter ruszył na niego niczym rozjuszony byk i bez żadnych ceregieli zdzielił skurwiela pięścią w twarz, aż usłyszał donośny chrzęst.

– Oszalałeś?! – zaczęła wrzeszczeć Jess.

– Zamknij się – warknął. – Jesteś tak samo winna jak on. Masz szczęście, że nie biję kobiet, bo inaczej oberwałabyś tak samo jak on.

– Jesteś wariatem!

Dla Cartera to był koniec wszystkiego, dlatego bez cienia skruchy wyszedł z biura i skierował się do wyjścia. Może i powinien temu zdrajcy przyłożyć mocniej, ale znając siłę swojej pięści, jeszcze by go zabił, a tego nie chciał. Nie byli tego warci i nie było cholernej mowy, żeby Jess i on jeszcze kiedykolwiek tworzyli parę. On nie wybaczał zdrady. Mogła po prostu odejść, a nie pieprzyć się za plecami z jego najlepszym kumplem. Kurwa, nie wierzył, że zrobili to tuż pod jego nosem. Gdy on harował na treningach, ta dwójka urządzała sobie bzykanko. Cholera jasna, może działo się to częściej, ale tym już nie chciał sobie zaprzątać głowy. Jess i Spencer właśnie przestali dla niego istnieć.

Przepchał się przez tłum ludzi przy barze, wypadł na zewnątrz, gdzie jeszcze chłodne wiosenne powietrze uderzyło w jego rozgrzaną skórę, po czym wsiadł do auta i walnął pięścią w kierownicę, co przyniosło mu tylko niewielką ulgę. Właśnie zdał sobie sprawę z tego, że ta dziwka tylko wyświadczyła mu przysługę. Odpalił silnik i ruszył w kierunku domu, do którego dotarł szybciej niż zwykle. Zapewne złamał po drodze kilka przepisów, ale kto by się nimi przejmował, kiedy doprawiono mu rogi.

Zaparkował na podjeździe, wbiegł po schodach i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi. Pozapalał wszystkie światła, ruszył do sypialni i z szafy zaczął wyrzucać ubrania byłej już dziewczyny wprost do walizki, którą wyciągnął spod łóżka. Był na tyle grzeczny, że spakował również jej kosmetyki, które zgarnął jednym machnięciem ręki z półki w łazience, po czym wszystko cisnął na trawnik, mając w dupie, co się z tym wszystkim stanie. Jak dla niego mogli to nawet ukraść. Wszedł do domu i zamknął drzwi od środka na dwa zamki, a do jednego nie było klucza, więc wiedział, że Jess nie dostanie się do środka, choćby chciała.

Był wściekły. Nawet pozbycie się jej rzeczy nie sprawiło, że jego furia chociażby odrobinę osłabła. Musiał coś zrobić, w przeciwnym razie to się źle dla niego skończy. Ruszył niczym tornado do ogrodu, gdzie miał swój worek bokserski do treningów. Właśnie teraz potrzebował się na czymś wyżyć. Nie miał w zwyczaju upijać się ani szukać pocieszenia w dziwkach. Chociaż może to drugie rozwiązanie też nie byłoby głupie. Jednak w tej chwili wyzwaniem był dla niego wiszący naprzeciwko worek, w który zaczął sukcesywnie uderzać, i to bez rękawic. Z każdym ciosem coraz dotkliwiej odczuwał ból knykci, ale jego furia powoli malała. W końcu po kilkunastu minutach miał dosyć. Był wypompowany i na dzisiaj było już mu wszystko jedno, ale ta dziwka i tak nie miała prawa wejścia do tego domu. Z cichym westchnieniem ruszył do środka. Wziął prysznic, zrobił sobie coś szybko do jedzenia i zwyczajnie poszedł spać. O dziwo nie miał problemu z zaśnięciem.

Niestety ciszę nocą przerwało auto podjeżdżające pod jego dom. Z samochodu wysiadła jego była już dziewczyna. Miała zamiar wejść do środka, ale jakie było jej zdziwienie, kiedy na trawniku przed budynkiem znalazła walizkę ze swoimi rzeczami.

– Sukinsyn – wymamrotała i w jednej chwili pognała do drzwi wejściowych. – Otwieraj! – zaczęła wrzeszczeć i walić w nie pięścią. – Ty gnido! Otwieraj natychmiast – darła się, bo nie mogła dostać się do środka.

Cartera obudził kobiecy krzyk i dopiero po dobrej chwili zdał sobie sprawę, że słyszał Jess. Zacisnął usta i czekał, aż sobie pójdzie, ale ona nie odpuszczała. Naprawdę chciał ją zignorować, jednak nie miał zamiaru mieć policji na karku. Zapewne zaraz zadzwoniłby któryś z sąsiadów z informacją, że ktoś zakłóca ciszę nocną. Zwlekł się więc z łóżka i w samych bokserkach powędrował do drzwi, które otworzył z impetem.

– Czego się wydzierasz? – syknął, stając w progu. Umyślnie zablokował jej przejście.

– Wpuść mnie!

– Nie, idź sobie do swojego kochasia.

– Oszalałeś! To ciebie kocham. – Na jej słowa wybuchnął szyderczym śmiechem.

– I dlatego pieprzyłaś się z innym, tak? Właśnie widzę, jak bardzo mnie kochasz. Wręcz usychasz z tej miłości do mnie – kpił sobie z niej.

– Carter, to naprawdę nie tak.

– A niby jak, do cholery? Raczej mi się nie przywidziało. Ty i Spencer… Kurwa, wiesz co? Wypierdalaj i nigdy nie wracaj.

– Nie możesz!

– To patrz.

Cofnął się błyskawicznie i zatrzasnął drzwi przed samym nosem dziewczyny, po czym płasko oparł na nich dłonie. Wziął głęboki oddech i po chwili wrócił do sypialni, bo miał zamiar przespać resztę nocy. I do diabła ze wszystkim, od teraz liczyły się tylko treningi. Z tą myślą ponownie zasnął.

Następny dzień nastał szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Niestety Alice, która miała do pokonania kilkaset kilometrów, nie dała rady dojechać wieczorem do Bruna. Zatrzymała się po drodze w motelu i skłamałaby, gdyby powiedziała, że się wyspała. Ale nie wyobrażała sobie podróżować dalej, gdy czuła się wymięta niczym chusteczka. Wczorajszy dzień był kiepski pod wieloma względami. Był chyba nawet jednym z gorszych w ostatnich latach. Jednak gdzieś na dnie umysłu, w zakamarkach pamięci, kryło się coś jeszcze, coś o wiele straszniejszego – dzień, w którym zmieniło się naprawdę wszystko.

Jason ją upokorzył. Kolejny raz okazała się naiwna, jeśli chodziło o facetów, i jak zwykle przyszło jej za to zapłacić. Nadal nie była pewna swoich uczuć. Ale jednak wystarczyła zdrada i wszystkie słowa, które później padły, by zatrzeć ślad wspomnień dobrych chwil, które były między nimi.

Zostawiła klucz od pokoju na stoliku nocnym, po czym wyszła i wsiadła do samochodu. Dwie minuty później była w drodze do miejsca, w którym nikt jej nie znał. Gdzie miała zamiar zacząć od nowa. Przyłożyła dłoń do brzucha i uśmiechnęła się sama do siebie. Jej niespodzianka od losu. Ta mała istota stała się teraz całym jej światem. To dla niej będzie żyć i codziennie stawiać czoło wszystkim przeciwnościom losu. Losu, który nie był dla niej nigdy nazbyt łaskawy.

Dojeżdżała do Green Bay. Nawigacja poinformowała ją, że zostało około dziesięciu kilometrów do celu. Cieszyła się, że zobaczy Bruna, ale chwilę później tę radość popsuły deszczowe chmury, które szybko nadpłynęły, a po sekundzie zaczęło lać tak mocno, że wokół zrobiło się wręcz siwo. Jej oczy spoczęły na szybie, o którą dudnił deszcz. Krople, jedna po drugiej, spadały coraz szybciej. Wycieraczki nie nadążały zbierać wody, a widoczność była na tyle kiepska, że dostrzegała coś jedynie na odległość dwóch, może trzech metrów. Zwolniła, mając nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ale kolejny raz miała pecha. Straciła panowanie nad autem i już nic nie mogła zrobić, gdy jej samochód zatańczył na drodze.

Jedna minuta, a może to były dwie lub trzy? Nie wiedziała dokładnie, ile minęło czasu, bo gdy otworzyła oczy, czuła jedynie potworny ból głowy oraz lewego ramienia. Wzrok lekko się zamazywał, do tego ogarnęła ją panika powodująca, że czuła się uwięziona niczym w klatce. Nie mogła się wydostać, gdy strugi deszczu wdzierały się do środka przez rozbitą szybę. Zaczęła się szamotać, ale na nic się to zdało. W końcu poddała się, czując ogarniającą ją niemoc. Wołania o pomoc cicho spływały z jej ust i miała nadzieję, że ten na górze wysłucha jej modlitw i sprawi, że w końcu ktoś ich uratuje. Spojrzała przed siebie, a wtedy przed oczami zatańczyły jej czarne plamy i już nie do końca była świadoma tego, co się wokół działo. Wystarczyła chwila i była po drugiej stronie ciemności.

Deszcz nie ustawał, bębnił o dach samochodu Cartera, który wracał właśnie z treningu i liczył na spokojny wieczór we własnym domu. Tak jak się spodziewał i jak też przypuszczał jego trener, trening przebiegł jak zwykle, czyli znowu dostał wycisk, co było mu potrzebne, jeśli miał stanąć do walki o tytuł mistrza świata. Ale na dzisiaj miał dosyć i trenera, i całej reszty. Był nie w humorze, a do tego czuł się kurewsko zmęczony. Pogoda oraz ulewny deszcz zaczynały działać mu na nerwy. Nie to, że nie lubił deszczu, ale teraz wszystko wyglądało niczym w filmie, jakby ktoś stał tam na górze i wylewał na świat całe wiadra wody, ot tak dla zabawy.

Niestety ku jego niezadowoleniu hala treningowa znajdowała się na drugim końcu miasta, a najszybsza droga powrotna do jego domu prowadziła za granice miasteczka, a potem ponownie do centrum. Dzięki temu zawsze oszczędzał czas, gdyż nie musiał przedzierać się przez korki czy napotykać nieprzewidziane sytuacje drogowe, które zdarzały się niekiedy nazbyt często. Codziennie mijał tablicę witającą go w mieście Green Bay. To było nawet zabawne. Gdy wyjeżdżał z jednego końca, podobna tablica go żegnała, a dziesięć minut później inna tego typu już zapraszała do odwiedzin.

Tak było i dzisiaj. Minął drogowskaz informujący go, że do domu zostało mu jeszcze dobrych kilka kilometrów, i myślami prawie już w nim był. Wszedł w zakręt ze spuszczoną z gazu nogą, a wtedy ściana wody uderzyła ze zdwojoną siłą. Carter prawie że zatrzymał samochód, ponieważ widział może do końca maski. Jednak jechał bardzo powoli. Mimo intensywnej ulewy dostrzegł, choć ledwo czerwone światła znajdującego się na poboczu auta, którego nie powinno tutaj być. W ostatniej chwili udało mu się odbić w lewo i wrócić na swój pas. Z piskiem opon, walącym sercem i przekleństwem na ustach zatrzymał się, po czym włączył światła awaryjne. W bocznym lusterku dojrzał przednie światła miniętego samochodu. Mimo padającego deszczu i teraz już także szalejącej burzy postanowił sprawdzić panującą na drodze sytuację. Wysiadł z auta i nie zdążył przejść nawet dwóch metrów, a już przemókł do bielizny. Gdy pokonał kolejnych kilka metrów, jego oczom ukazało się przewrócone auto. Zaklął pod nosem, ponieważ sytuacja robiła się coraz bardziej nieciekawa. A potem zdał sobie sprawę z tego, co go czekało.

W strugach deszczu zmierzał do celu, a gdy już stanął przy przewróconym samochodzie, dostrzegł pękniętą przednią szybę. Ociekający wodą, z ubraniem przyklejonym do ciała tak, jakby było drugą skórą, pochylił się, otarł krople z twarzy i zajrzał do środka. Mimo słabej widoczności dostrzegał we wnętrzu samochodu nieprzytomną kobietę. Całe szczęście była przypięta pasami. Jej głowa zwisała nisko, więc było mniejsze ryzyko, że zrobiła sobie jakąś krzywdę, choć przecież nie mógł tego wykluczyć.

Carter wybrał numer pogotowia i zgłosił wypadek – każda chwila mogła zdecydować o życiu kobiety. Nie wiedział, jaki był jej stan. Obszedł auto, żeby jakoś się do niego dostać, i gdy był przy bagażniku, dostrzegł, że tylna szyba była uszkodzona na tyle, że mógł ją rozbić. Jednak wybrał inny sposób. Złapał za bagażnik i ku jego uldze dało się otworzyć klapę. Uznał to za szczęśliwe zrządzenie losu, więc zwinnie, choć z niemałym trudem, przedarł się do przodu. Kiedy znalazł się przy kobiecie, dostrzegł krew na bocznej szybie. Wyciągnął rękę na tyle, na ile mógł, i szybko sprawdził tętno nieznajomej. Ku jego uldze było wyczuwalne. Z oddali dobiegły go dźwięki syreny, a to oznaczało, że pomoc była już prawie na miejscu.

Wydostał się tą samą drogą, którą wszedł, żeby zrobić miejsce ratownikom. Gdy tylko stanął na asfalcie, znowu uderzył w niego rzęsisty deszcz. Czekał na karetkę przy masce przewróconego samochodu. Głośny dźwięk syreny aż huczał mu w uszach, a niebieskie światło przebijało się przez ścianę wody, kiedy ambulans parkował tuż obok. Ze środka wyskoczyło dwóch mężczyzn.

– Pan dzwonił? – zapytali.

– Tak. W środku jest kobieta, żyje, ale jest nieprzytomna.

– Dziękujemy, zajmiemy się wszystkim.

Carter popatrzył na ratowników i stwierdził, że nic tu po nim. Dziewczyna była w dobrych rękach, a on był mokry jak diabli. Wrócił do swojego samochodu i odjechał. I tak by już w niczym nie pomógł. Zrobił, co mógł, a reszta należała do ratowników. Miał jednak nadzieję, że rannej nie stało się nic poważnego.

Wkrótce był już w domu, gdzie wziął szybki prysznic i wylądował ze szklanką soku przed telewizorem. Nie skupił się jednak na obrazie. Rozmyślał o tym, że miał swoją misję. Musiał pokonać przeciwnika na ringu, inaczej nie dostanie się do walki finałowej o tytuł mistrza świata. Ale czuł determinację, bo był prawie u celu. Tak długo o to walczył i się poświęcał, że nie było mowy, żeby teraz coś pokrzyżowało mu plany.

Następnego dnia trening miał się odbyć później niż zwykle, ale Carter i tak wstał o swojej stałej porze, żeby trochę pobiegać. Włożył słuchawki w uszy, zasunął zamek bluzy i wyszedł z domu, po czym puścił muzykę, przeciął trawnik i wbiegł na chodnik. Miał swoją stałą trasę, która zaczynała się między budynkami i prowadziła prosto do parku. Zrobił w nim cztery okrążenia i gdy wrócił do siebie, miał zaliczone dziesięć kilometrów. I tak też wyglądał plan dzisiejszego ranka. Dziesięć kilometrów biegu i później trening.

Na drugim końcu miasta był ktoś, dla kogo ten poranek okazał się zaskoczeniem, a może po prostu chodziło o samo miejsce. Alice leżała na szpitalnym łóżku w szpitalnej piżamie świadoma tego, że coś gdzieś pikało. Powoli i z niemałym trudem uniosła powieki, dostrzegając w przytłumionym świetle białe ściany. Zamknęła oczy i opanował ją strach, kiedy wszystko wróciło niczym bumerang. Droga, deszcz, niedziałające hamulce i na końcu sam wypadek. Ale było coś jeszcze, coś, co wynurzało się powoli z przepastnej otchłani pamięci. Zielone oczy oraz niski i gruby głos, który ją wołał. To było wszystko… i zaraz zniknęło niczym mgła na wietrze, gdy tylko dotknęła ręką czoła. Wyczuła coś pod palcami.

– Alice… – Cichy i czuły głos zabrzęczał gdzieś w pobliżu. Znała go i wiedziała, do kogo należał. Odwróciła głowę, która mocno ćmiła, i napotkała zmarszczone czoło oraz przeszywające spojrzenie.

– Bruno – szepnęła, czując narastający ból w ciele.

– Tak, to ja. – Uśmiechnął się szeroko. – Boże, o mało nie zszedłem na zawał. Aleś mnie wystraszyła.

– Czuję się, jakby mnie coś przejechało.

– Wcale się nie dziwię. Też bym się tak czuł, gdybym miał spotkanie z poboczem i mój samochód… – Urwał.

– Tak – lekko kiwnęła głową i skrzywiła się z bólu – wypadek.

– Jak do tego doszło?

– Co z dzieckiem? – zapytała z lękiem.

– Wszystko z wami dobrze, co wcale nie oznacza, że nie musisz mi wyjaśniać, jak wylądowałaś na poboczu i dlaczego nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży.

– Chciałam to zrobić, jak już będę na miejscu.

– Rozumiem. Więc…

– Pamiętam, że strasznie padało. To było zupełnie tak, jakby uderzyła we mnie ściana wody, która pojawiła się znikąd. Wcisnęłam hamulce, ale chyba nie zadziałały, bo straciłam panowanie nad samochodem i chyba… dachowałam. Nawet tego dokładnie nie pamiętam. – Nie wyjawiła mu, że potem pojawił się tam ktoś jeszcze, chyba że to było tylko przywidzenie.

– Całe szczęście nic poważniejszego ci się nie stało prócz rozcięcia na czole i zapewne kilku siniaków.

– A mnie ciekawi – ujęła jego dłoń – jak ty się tutaj znalazłeś?

– Widzisz, to twoje niedbalstwo okazało się zbawienne.

– Moje niedbalstwo?

– Zawsze kazałem ci używać kodu do blokowania telefonu, ale dzięki temu, że tego nigdy nie robiłaś, jedna z pielęgniarek mogła go włączyć. Zadzwoniła pod pierwszy numer z listy i zapytała, czy znam Alice Morset.

– Szczęście w nieszczęściu – mruknęła.

– Właśnie tak. Ale dosyć czasu spędziłaś w tym przybytku, pora się stąd zabierać. Wracamy do domu, który wczoraj wynająłem.

– Jak to wynająłeś? To gdzie wcześniej mieszkałeś?

– Powiedzmy, że teraz potrzebujemy więcej przestrzeni.

Bruno nie chciał wytłumaczyć, dlaczego dopiero teraz wynajął duży dom. Miał swoje powody. Owszem, niby był osobą znaną, ale tak naprawdę żył w cieniu, nie wychylał się i unikał mediów. Jednak przez to, że był bokserem, czasem zwyczajnie nie udawało się tego zrobić.

Przez te wszystkie lata zmienił się, i to dość radykalnie. Ogolona na łyso głowa, imponująca muskulatura ciała, której się z czasem dorobił, i jeszcze coś, drobna zmiana. Już nie przypominał tamtego chłopaka sprzed lat. Teraz nikt by go nie rozpoznał. Zresztą niedawno przekonał się, że całkiem nieźle się zamaskował. Ostatnio, i to całkiem przypadkiem, spotkał kumpla z dzieciństwa, który go nie rozpoznał, kiedy podszedł po autograf. To dla Bruna było dowodem na to, że był bezpieczny. Razem z Alice byli.

– A co z twoimi treningami, przecież niedługo walczysz? – Dziewczyna wiedziała, że Bruno miał przed sobą walkę, która była dla niego ważna.

– Spokojnie. Pokonam Cartera. O nic nie musisz się martwić. Jestem w szczytowej formie, słońce. – I tak było, nie skłamał.

– Jak zwykle pewny siebie. Zero samokrytyki. – Oboje roześmiali się na te słowa.

Godzinę później Alice opuściła szpital w towarzystwie mężczyzny, który z wielką troską pomógł jej zająć miejsce pasażera i przypiął ją pasami, po czym wsiadł za kierownicę.