Rewolucja Solidarności - Andrzej Friszke - ebook

Rewolucja Solidarności ebook

Andrzej Friszke

0,0
54,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Fascynująca historia jedynego okresu w całej historii Polski Ludowej, w którym władza naprawdę musiała liczyć się z Narodem. Szesnaście miesięcy dzielące porozumienia sierpniowe od wprowadzenia stanu wojennego to najdziwniejszy czas w historii rządzonej przez komunistów Polski. Wtedy po raz pierwszy społeczeństwo mogło zadać pytania, które dziś – w różnych odmianach – nie schodzą z pierwszych stron gazet. Jaka ma być Polska? Jak wyjść z biedy? W jaki sposób zasypać rosnącą przepaść cywilizacyjną między Polską a Zachodem? A wszystko to w atmosferze zagrożenia sowiecką interwencją oraz represjami ze strony „rodzimego” aparatu władzy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1923

Data ważności licencji: 5/30/2027

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.


Podobne


Projekt okładki

Michał Pawłowski / Kreska i Kropka

Fotografia na stronie 1 okładki

Aleksander Kęplicz

Opieka redakcyjna

Maciej Gablankowski

Adiustacja

Anna Kopeć-Śledzikowska / Wydawnictwo JAK

Korekta

Barbara Gąsiorowska / Wydawnictwo JAK

Joanna Hołdys / Wydawnictwo JAK

Indeks

Anna Kopeć-Śledzikowska / Wydawnictwo JAK

Książka powstała we współpracy z Europejskim Centrum Solidarności

Copyright © Andrzej Friszke

© Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o. o., 2024

ISBN 978-83-240-3007-1

Znak Horyzont

www.znakhoryzont.pl

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Wstęp

■Sierpień 1980 roku zapoczątkował prawdziwą rewolucję, choć nie obalono dotychczasowej władzy, a po 16 miesiącach władza zdołała przeprowadzić coś w rodzaju zamachu stanu. Czy zatem była to rewolucja? Jeśli rewolucja polega na szybkich i głębokich zmianach politycznych i społecznych, ogromnej i żywiołowej aktywności społeczeństwa, która rozbija dotychczasowe struktury i mechanizmy sprawowania władzy, jeśli towarzyszy jej powstawanie zarówno wizji nowego porządku społecznego, jak i nowych relacji między ludźmi, to w Polsce miała ona miejsce. Od sierpnia 1980 r. rozwijała się ogromna aktywność społeczna, obejmująca w pierwszym rzędzie wielkoprzemysłowych robotników, ale też większość inteligencji technicznej i humanistycznej, następnie studentów, później też część chłopów. System rządzenia, którego istotą było kontrolowanie społeczeństwa i zarządzanie poprzez hierarchicznie zorganizowaną władzę – PZPR i administrację – pękał i kruszył się z tygodnia na tydzień. Władza nie mogła bowiem kontrolować społeczeństwa, które spontanicznie zorganizowało się w „Solidarność”, nie mogła też zapobiec wysuwaniu żądań dotyczących zmian we wszystkich dziedzinach życia. Władza cofała się i ograniczała obszar swojej kontroli do administracji, milicji, wojska, prokuratury, oficjalnych środków przekazu, lecz traciła kontrolę nad społeczeństwem. Ludzie przestali się jej bać, skupili się w niezależnym od władzy związku zawodowym, stopniowo zaczynali odczuwać własną siłę i zapragnęli coraz większych zmian, w istocie powstania nowego, samorządowego ustroju społecznego.

O tworzących się interakcjach między cofającą się władzą a społeczeństwem rewindykującym prawo do stanowienia o sobie mówiono jako o umowie społecznej. Jerzy Jedlicki w napisanej we wrześniu 1980 r. broszurze Forma i treść umowy społecznej, którą szeroko rozkolportowała NOW-a, pisał, że 31 sierpnia zawarto pacta conventa. „Zostały podpisane dzięki temu, że rząd miał z kim pertraktować i dzięki temu, że nie mógł nie pertraktować”. Oznacza to kres absolutyzmu i paternalizmu, ale nie oznacza demokracji i rządów przedstawicielskich. „Zapoczątkowuje więc owe dziwaczne, z żadną współczesną doktryną polityczną niezgodne »stosunki partnerskie« między społeczeństwem a władzą. Partnerzy wprawdzie wzajemnie sobie nie ufają i nieprędko zapewne ufać zaczną, ale muszą się ze sobą liczyć i wzajem się ograniczać. Swoiste checks and balances, koegzystencja politycznego i ekonomicznego monopolu z demokratycznym pluralizmem zrzeszeń społecznych i opinii publicznej”. Jedlicki, podobnie jak większość obserwatorów tych zdarzeń, daleki był od łatwego optymizmu. Pytał, czy środowiska społeczne, które odzyskują swą podmiotowość i poczucie siły, nie zechcą jej wykorzystać do szybkiego rozszerzenia zakresu rewindykacji. I czy władza nie zechce odzyskać wyłączności inicjatywy i kontroli? „Wydaje się, że rezygnacje takie po obu stronach są mało prawdopodobne – w tym przynajmniej sensie, że po obu stronach będą zapewne pojawiały się tendencje ofensywne, których żadne porozumienie nie zniweczy”. Stabilność owych pacta conventa będzie zależała od tego, „czy ciśnienia wywierane przeciwstawnie ze stron obu będą się równoważyły na tyle, by zapobiec niekontrolowanej grawitacji”. Zasadniczą treścią umowy polityczno-społecznej będzie „wytyczanie granicy między tym obszarem, na którym społeczeństwo może zostać na nowo uwłaszczone, a tym, który pozostać musi obszarem off limita, zastrzeżonym dla centralistycznej władzy. Przebieg tej granicy będzie zapewne głównym przedmiotem przetargu i powodem napięć”.

Jedlicki uważał, że rewindykacje społeczne postępują w kilku kierunkach. Po pierwsze, w zakresie tworzenia i legalizowania nowych zrzeszeń, budowanych oddolnie i demokratycznie. Wariantem tego samego dążenia jest reanimacja zrzeszeń istniejących od dawna, lecz spętanych etatystyczną kontrolą, np. stowarzyszeń naukowych i twórczych. „Można sobie wyobrazić, że w instytucje o charakterze rzeczywiście przedstawicielskim i w organy samorządu lokalnego przeobrażą się rady narodowe niższych szczebli, przede wszystkim rady gminne, może rady miejskie. Zrealizowanie takiego programu oznacza cofnięcie ponad 30-letniego procesu dezintegracji społecznej”. Sieć autentycznych przedstawicielstw interesów partykularnych i ich koalicje nie wyłonią wprawdzie jednego pełnomocnego partnera do rozmów z rządem, „ale stworzą kanały przekazywania nastrojów i żądań, odrestaurują etos obywatelskiego aktywizmu i umożliwią wyłanianie się indywidualnych lub zbiorowych autorytetów”. Drugi nurt rewindykacji to walka o prawo, o jego zmianę lub egzekucję. Na mocy porozumień sierpniowych już zapowiedziano ustawę ograniczającą cenzurę i nową ustawę o związkach zawodowych, w kolejce czeka pilna ustawa o zmianie ustroju szkolnictwa wyższego, kodeksu pracy, reforma oświatowa, prawo prasowe, prawne gwarancje niezawis­łości sędziów i wiele innych. Konieczna jest zmiana schematów kierowania, nadzoru i odpowiedzialności. Najtrudniejsza będzie niezbędna reforma modelu sterowania gospodarką. Trzeci nurt rewindykacji to odzyskanie prawa do publicznego głosu, do informacji, wyrażania opinii, przekonań i wiar, a wraz z tym przywrócenie wolności kultury. Czwarty nurt stanowią żądania ekonomiczne i socjalne, obrona osiągniętego standardu życia. Ze względu na postępujący rozpad gospodarki ten nurt rewindykacyjny ma najmniejsze szanse na zaspokojenie.

Jedlicki przewidywał, że jeśli pominąć oddziaływanie sąsiadów Polski jako czynnik najmniej przewidywalny, to największego zachwiania równowagi należy oczekiwać ze względu na pogarszającą się sytuację gospodarki. Jest wysoce prawdopodobne, że rząd nie będzie się mógł wywiązać z podjętych zobowiązań płacowych, rynkowych i socjalnych, a zdobycze pracownicze będą konsumowane przez czarny rynek i rosnącą inflację. W konsekwencji mogą się ujawnić konflikty wewnątrzspołeczne, walka o zmianę klucza podziału dochodu narodowego, np. między nisko i wysoko uposażonymi grupami robotniczymi lub między miastem a wsią1.

Wywód Jedlickiego był ważny ze względu na autora, darzonego powszechnym uznaniem w kręgach opozycji, a przy tym dalekiego od radykalizmu, ostrożnego w formułowaniu ocen. Wyrażone w nim poglądy diagnozujące przyszłość były wyrazem jego przekonań, budowanych też jednak w dyskusjach toczonych przede wszystkim w kręgu Towarzystwa Kursów Naukowych, w tym zwłaszcza z głównymi doradcami „Solidarności”. Można je więc uważać za reprezentatywne dla tego kręgu, który doradzał przywódcom Związku.

Fundamentem przedstawionej tu wizji było przekonanie, a zarazem zadanie, by tworzący się ruch społeczny zachował pewną spójność, nie uległ anarchizacji, ale był odpowiedzialny i przewidywalny, poddał się koordynacji, zachował zdolność do negocjacji, wypracowywania kompromisów i ich respektowania. Było to zadanie nieoczywiste i niełatwe w sytuacji, gdy miliony ludzi bez wcześniejszego doświadczenia organizacyjnego i demokratycznego odzyskiwały wolność i zdolność formułowania swoich dążeń. Nadzieję pokładano w wielkiej dojrzałości sierpniowego ruchu strajkowego, co wielokrotnie podkreślali jego uczestnicy i obserwatorzy. Szerokim echem odbił się w środowisku inteligencji artykuł w warszawskiej „Kulturze” autorstwa Ryszarda Kapuścińskiego, znanego reportera, ale niekojarzonego z opozycją, który na własne oczy oglądał w stoczni sierpniowy strajk. Innych refleksji i reportaży ukazujących dojrzałość gdańskiego strajku, odpowiedzialność robotników, ich godność, postawę obywatelską, oznaczającą też jednak odzyskiwanie znaczenia tych pojęć, ukazało się wówczas niemało. Sierpień stworzył w środowiskach inteligencji przekonanie o dojrzałości robotników, o wspólnocie z robotnikami, którzy okazali się o wiele dojrzalsi, niż wcześniej sądzono. Po stronie robotników budowało się przekonanie o możliwości współdziałania z inteligentami, o pożytku korzystania z ich rad. Runął potężny mur oddzielający inteligencję, ludzi wykształconych, wykonujących zawody związane z nauką i kulturą, także dziennikarzy, od zatrudnionych w fabrykach. Od początku września jedni i drudzy zapisywali się do tych samych związków, spotykali się, rozmawiali, poznawali i byli gotowi do współdziałania. Tworzyło to najważniejszą socjologiczną podstawę zmian w Polsce. I wiązało się z nadzieją na zbudowanie dojrzałego racjonalnego ruchu.

Wyrażone po Sierpniu opinie miały zapewne pewne cechy idealizacji, odzyskiwania lewicowej ideowej wiary w wielką moc kreacyjną klasy robotniczej, ale wynikały też z głębokich przeobrażeń społecznych robotników, które zostały ujęte w analizach socjologicznych. W latach siedemdziesiątych w dorosłe życie weszło pokolenie wyżu demograficznego z lat pięćdziesiątych, a zbiegło się to z procesami modernizacyjnymi, rozwojem wielkich miast oraz koncentracją dużej części robotników w wielkich i względnie nowoczesnych zakładach. Ponad 9 mln Polaków mieszkało w miastach liczących ponad 150 tys. mieszkańców. Młodzież w wieku 20–29 lat stanowiła 6,5 mln obywateli, przeważnie lepiej wykształconych od pokoleń starszych. Młodzież chętnie uznawała wolne i konsumpcyjne społeczeństwa Zachodu za wzorzec cywilizacyjny. W 1980 r. obliczano, że w gospodarce uspołecznionej (czyli nie we własnych gospodarstwach rolnych) pracowników w wieku do 29 lat było 38 proc. Na 12 mln zatrudnionych w gospodarce uspołecznionej w przemyśle pracowało 4,8 mln, ponad 70 proc. robotników pracowało w zakładach liczących co najmniej tysiąc pracowników, w tym jedna czwarta w zakładach mających ponad 5 tys. pracowników. Obliczano, że przeszło 40 proc. robotników w wieku do 30 lat ma wykształcenie ponadpodstawowe, a grupa z wykształceniem średnim technicznym liczyła w 1973 r. ponad 150 tys. i zapewne w ciągu kilku następnych lat się podwoiła. Ci młodzi robotnicy zatrudnieni w wielkich zakładach będą główną siłą społeczną „Solidarności”.

Przeprowadzone w tym samym czasie badania postaw robotników dużych zakładów przemysłowych pokazywały, że nie akceptują oni głównych zasad ustroju politycznego, ale akceptują zasady ustroju społecznego. Za dbałością, by nie było zbyt dużych różnic materialnych między ludźmi, opowiedziało się ponad 78 proc. ankietowanych, za powinnością walki o lepsze jutro społeczeństwa – blisko 78 proc. robotników, przy czym zasadę, że każdy powinien dbać głównie o własny byt, akceptowało tylko 21 proc. „Drugą obok egalitaryzmu podstawową zasadą robotniczego postulatu dobrego społeczeństwa jest idea partycypacji we władzy państwowej i demokratycznych wolnościach obywatelskich” – pisali socjologowie. Jako cechy dobrego ustroju robotnicy wskazali współdecydowanie obywateli w sprawach państwa (56,8 proc.), wolność słowa i możliwość wypowiadania opinii zarówno przez zwolenników, jak przeciwników ustroju (58,7 proc.).

Zwraca uwagę postulat podmiotowości całego społeczeństwa w sferze polityki. Ma to być aktywny udział we władzy wszystkich zainteresowanych, czyli całości społeczeństwa. Postulat ten, złączony z żądaniem podmiotowości robotników w zakładzie pracy, wskazuje na demokratyczną zasadę „nic o nas bez nas” jako na podstawową wartość społeczną, której realizacja jest kryterium dobrego ustroju. Na ukształtowanie omawianego w tym miejscu obrazu optymalnego ustroju społecznego pewien wpływ wydaje się wywierać polska tradycja kultury politycznej2.

Dążenie do takich wartości i zmian systemu wyrażała „Solidarność”.

Powstanie „Solidarności” było więc związane z naturalnym pragnieniem realizacji wyznawanych wartości, szczególnie mocno wyrażanym przez wielkoprzemysłowych robotników, zwłaszcza młodszych i lepiej wykształconych. Naturalna była ich łatwość porozumiewania się z kolegami z tego samego pokolenia, którzy ukończyli szkoły średnie i studia i w większości akceptowali te same wartości.

Od społecznej dyspozycji do stworzenia ruchu wyrażającego takie dążenia do jego realnego zaistnienia droga była jednak daleka. Opisane tu preferencje zostały wskazane w czasie badań prowadzonych w roku 1973 i 1974, a „Solidarność” powstała w 1980. Aby do tego doszło, konieczne były dalsze zmiany społeczne, które oznaczały narastanie krytycyzmu wobec istniejących warunków życia oraz budowanie świadomości własnej siły i zdolności do wystąpienia. Krytycyzm i poczucie zagrożenia przyszłości narastały wraz z kryzysem ekonomicznym toczącym kraj od 1976 r., przy czym w 1979 r. był on już mocno odczuwalny. Spadły realne dochody, niedobór towarów powszechnego użytku stał się dojmujący, wiara w zdolność rządzących do wyprowadzenia Polski z kryzysu praktycznie nie istniała. Ten stan rzeczy narastał po okresie optymizmu, wiary w materialną poprawę i stały postęp warunków życia, które niosły pierwsze lata dekady. Obecnie te nadzieje zostały głęboko zawiedzione, co skutkowało złością, irytacją, rosnącym potencjałem buntu.

W tym samym czasie społeczeństwo otrzymało wyraźny impuls do budowania poczucia własnej godności, jedności i siły. Był nim wybór Jana Pawła II na papieża, a następnie jego podróż po Polsce w czerwcu 1979 r. Oprócz przeżyć religijnych Polacy po raz pierwszy od dziesięcioleci poczuli się w tak dużym stopniu częścią zachodniej cywilizacji, podmiotem na mapie Europy i świata, a w czasie papieskiej pielgrzymki do kraju zetknęli się osobiście z autorytetem, który jednoczył naród, był ośrodkiem pozytywnych odniesień i emocji. Papież był wielką postacią świata, ale zarazem był „nasz”, a przez to, że był tak ważną postacią świata, tym większe dawał „nam” poczucie wartości. Jednocześnie swoją obecnością i swoimi słowami budował identyfikację zbiorową, wywoływał przeżycia osobiste i powszechne poza realiami systemu, w którym żyło społeczeństwo. Tym samym system ten stawał się czymś zewnętrznym wobec narodowych emocji i przeżyć, a jego język i rytuały przestały być tak naturalne i niepodlegające refleksji, jak miało to miejsce poprzednio. Papieskie msze przyciągały setki tysięcy ludzi, którzy gromadzili się poza inicjatywą władzy, z własnej woli, własnym staraniem, a na wielkich zgromadzeniach odczuwali jedność, wzajemną solidarność, zdolność do porozumiewania się i współdziałania. Była to wielka nauka zachowań społecznych, bez których trudno sobie wyobrazić powstanie „Solidarności”.

Ważnym czynnikiem, który umożliwił dojrzałość ruchu protestu robotniczego, jego odpowiedni kształt organizacyjny i programowy, była działalność ośrodków opozycji demokratycznej, w tym zwłaszcza najaktywniejszego KSS „KOR”. Od 1976 r. środowisko to rozwijało praktycznie ideę wspierania przez inteligencję robotników represjonowanych przez system. Realna pomoc niesiona przez KOR prześladowanym po czerwcowym proteście była ogromnym kapitałem moralnym, który umożliwił i uwiarygodnił akcję obliczoną na budowanie grup inicjujących samoorganizację robotników poza kontrolą partii i administracji oraz uczenie podejmowania akcji protestacyjnych i akcji nacisku, w tym zasad strajkowania. Systematyczna aktywność redakcji „Robotnika” budowała przekonanie, że sprzeciw jest możliwy, że powinien przybierać odpowiednie formy, dotyczyć konkretnych spraw, że konieczne jest wyłonienie delegacji do rozmów, że najważniejsza jest solidarność protestujących. Równolegle podsuwano istotne punkty programu rewindykacji, w tym egzekwowania należnych robotnikom praw, zawartych m.in. w kodeksie pracy, oraz naliczania dodatku drożyźnianego, a postulaty specyficzne dla środowiska robotniczego osadzano w szerszej wizji potrzeby samorządności społeczeństwa budowanej obok instytucji kontrolowanych przez władzę. KOR tworzył zalążki ruchu robotniczego jako części szerokiego ruchu zmierzającego do rewindykacji praw obywatelskich, obejmującego wiele postulatów dotyczących całego społeczeństwa.

KSS „KOR” przekazał ruchowi robotniczemu 1980 r. kilka kluczowych zasad sprowadzających się do: skupienia na konkretnych sprawach ważnych dla przeciętnego robotnika, ale opartych na przekonaniu o godności każdego człowieka i jego niezbywalnych prawach; solidarnego działania, zwłaszcza w czasie protestu, przeciwstawienia się próbie dzielenia załogi i konieczności obrony każdego represjonowanego; potrzeby wyłonienia w czasie protestu komitetu, któremu załoga powinna powierzyć kontakty z dyrekcją, w tym negocjacje; występowania w czasie protestu z niewielką liczbą jasno spisanych postulatów, nad którymi powinny być prowadzone negocjacje, oraz koniecznością spisania ustaleń negocjacji czy porozumień; podkreślano też potrzebę istnienia komitetu po zakończeniu protestu jako reprezentanta załogi zdolnego do egzekwowania zawartego porozumienia.

KSS „KOR” zbudował przyczółki ruchu robotniczego w wielu zakładach, ale szczególnie rozwinęła się grupa Wolnych Związków Zawodowych w Gdańsku, głównie dzięki aktywności Bogdana Borusewicza. Od 1977 r. tworzył on grupę robotników, którzy byli odbiorcami korowskiej „bibuły”, koncentrował uwagę na praktycznych problemach związanych z warunkami pracy i obroną praw pracowniczych (m.in. uczenie prawa pracy), ale też na wskazywaniu zła tkwiącego w systemie. Szczególnie ważne było przypominanie Grudnia ’70 i w kolejne rocznice upamiętnianie jego ofiar przez składanie kwiatów przy bramie stoczni, gdzie 16 grudnia 1970 r. padli zabici robotnicy. Manifestacje te, organizowane na granicy zakładu, a nie np. na cmentarzu, stanowiły zasadniczo ważny moment mobilizacji, przełamywania strachu, oddziaływania na resztę załogi. Jeśli pierwsza taka manifestacja w 1977 r. była skromna, a uczestniczyli w niej głównie studenci, to dwa lata później zebrało się już wiele ludzi, głównie stoczniowców. Tam też po raz pierwszy z przemówieniem wystąpił Lech Wałęsa, zyskując aplauz i wyrastając na potencjalnego lidera.

Rzucona w 1978 r. nazwa „Wolne Związki Zawodowe” była hasłem, sztandarem, w istocie chodziło o niewielką grupę, której codzienną aktywność wyznaczały spotkania i dyskusje oraz kolportaż „bibuły”, w tym obok „Robotnika” sprowadzanego z Warszawy własnego pisma „Robotnik Wybrzeża”. W tym działaniu uformowała się grupa, która 14 sierpnia zainicjowała i poprowadziła strajk sierpniowy w Gdańsku, a następnie 31 sierpnia podpisała porozumienie z komisją rządową, będące podstawą powstania „Solidarności”.

Wynegocjowanie porozumienia, nadanie mu bardzo dojrzałej prawnie i ścisłej formy byłoby niemożliwe bez udziału doradców, którzy wspomagali gdański MKS. Z ich pomocą ułożono także pierwszy statut Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego. Od tej pory doradcy, zwani też ekspertami, uczestniczyli w podejmowaniu wszystkich ważnych decyzji, stali się niezbędną częścią ruchu, wpływali na jego dojrzałość organizacyjną, programową, taktyczną. „Solidarność” od początku była zatem ruchem współdziałania robotników i inteligencji.

Rewolucja „Solidarności” jest kontynuacją moich poprzednich książek: Anatomia buntu i Czas KOR-u, w których śledziłem losy, koncepcje i działania polityczne głównego nurtu opozycji, zmierzającego do kruszenia monopolu władzy i budowania zalążków wolnego społeczeństwa. Jednocześnie jednak ta historia 16 miesięcy legalnego istnienia „Solidarności” jest czymś więcej. Dotyczy bowiem masowego ruchu społecznego, aktywności milionów ludzi, która spowodowała największy w dziejach komunizmu kryzys systemu. Nie da się losów i działań środowiska KSS „KOR”, czy tylko Jacka Kuronia, oddzielić od historii „Solidarności”, od trwających w niej dyskusji, podejmowanych działań, postępującej ewolucji horyzontu programowego ruchu. Nie można pisać historii przedsierpniowej opozycji jako czegoś odrębnego od historii „Solidarności”, gdyż jej działacze włączyli się do organizowania Związku i odegrali w nim ogromną rolę. Nie można też pisać historii „Solidarności” w oderwaniu od zdarzeń po stronie jego protagonistów – władzy PRL, gdyż w ciągu owych 16 miesięcy oba te podmioty bezustannie na siebie oddziaływały. Rozwijając się, „Solidarność” i związane z nią ruchy społeczne spychały władzę do defensywy, łamiąc jej dotychczasowy monopol na organizację, informację i podejmowanie decyzji, a po stronie władzy zastanawiano się nad sposobami pohamowania tej ekspansji, próbowano zarówno kompromisów, jak prób przejścia do ofensywy. To z kolei wywierało wpływ na „Solidarność”, jej stosunek do władzy i zakres programu rewindykacji. Nie da się też narracji o zdarzeniach w Polsce oderwać od kontekstu międzynarodowego, zwłaszcza reakcji Związku Sowieckiego, gdyż bezustannie wywierał on presję na Polskę, traktował „Solidarność” jako wroga i naciskał na władze PRL, by ograniczyły jej aktywność i ostatecznie doprowadziły do jej likwidacji.

Jestem świadomy, że książce tej można zarzucić pewną niespójność wynikającą z równoległości kilku wątków głównych. Jest to zarazem biografia polityczna Jacka Kuronia i historia „Solidarności”, ale też historia polskiego kryzysu 1980–1981, w której nieogólnikowo opisano przemiany po stronie aparatu władzy. Taka konstrukcja wynika z omawiania różnych wątków wzajemnie się zazębiających i na siebie oddziaływujących, złożoności sytuacji w różnych obszarach polskiego dramatu. Zauważył to także Jerzy Holzer, pisząc w 1983 r. swoją historię „Solidarności”, w której szeroko omawiał zmieniającą się sytuację w PZPR. Od tego czasu zasób źródeł dostępnych dla historyka stał się wielokrotnie większy, stąd też wzięła się potrzeba wnikliwszego przedstawienia dylematów, tarć i ich rezultatu po stronie „Solidarności”, ale i po stronie obozu władzy.

Jeszcze przed 1989 r. ukazały się pierwsze tomy przygotowane przez działające w konspiracji Archiwum Solidarności, w tym transkrypcje nagrań posiedzeń kilku Komisji Krajowych. Po 1989 r. edycje tych stenogramów były kontynuowane. Mają one kluczowe znaczenie dla odtworzenia przebiegu dyskusji i wydatnie uzupełniają streszczenia obrad KKP/KK podawane na bieżąco w 1981 r. przez Agencję Solidarność (AS). Staraniem Archiwum Solidarności zostały także przygotowane monografie regionów śląsko-dąbrowskiego i dolnośląskiego. Niestety, dziennikarze radiowi, którzy nagrywali przebieg posiedzeń KKP, w sposób systematyczny pracowali dopiero od lutego 1981 r. Wcześniejsze posiedzenia nie były nagrywane, względnie zachowały się tylko fragmenty nagrań, stąd ich przebieg należało odtwarzać z innych zapisów, w tym nieudolnych nagrań podsłuchu dokonanych przez SB. W kwartalniku „Krytyka” przed 1989 r. zostały opublikowane dwa zapisy zarejestrowanych przez dziennikarzy „Solidarności” ważnych posiedzeń – 17 września 1980 oraz 3 grudnia 1981 r., choć ten ostatni tylko we fragmentach. W „Krytyce” ukazały się również wywiady Janiny Jankowskiej z kilkoma przywódcami „Solidarności”, którzy odnosili się do monografii Holzera, ale też uzupełniali ją o komentarze i relacje. W 2003 r. wywiady opublikowane w „Krytyce”, jak również nigdy dotąd niepublikowane, ukazały się w książce Janiny Jankowskiej Rozmowy niedokończone. Mniejszą wagę mają wspomnienia Lecha Wałęsy Droga nadziei ze względu na bardzo ogólny przekaz dziejów 16 miesięcy.

Podstawowy materiał źródłowy dotyczący „Solidarności” w latach następnych był uzupełniany głównie o wspomniane stenogramy posiedzeń KKP/KK, publikowane przez Stowarzyszenie Archiwum Solidarności. Spośród opracowań, prócz monografii Jerzego Holzera, interesującym spojrzeniem na „Solidarność” i w ogóle wydarzenia 1980–1981 wyróżnia się książka Timothy’ego Gartona Asha Polska rewolucja. Soli­darność 1980–1981, opublikowana po raz pierwszy w Londynie w 1983 r. (po polsku w 1987), a także opracowanie analityków Radia Wolna Europa Jana B. de Weydenthala, Bruce’a D. Portera i Kevina Devlina Polski dramat 1980–1982, wydane po raz pierwszy po angielsku w 1982 r. (wydanie polskie 1991). Z powstałych już znacznie później opracowań trzeba wymienić zwłaszcza studia przeprowadzone przez zespół Marcina Kuli pt. Solidarność w ruchu 1980–1981 (2000) oraz studia i szkice Jana Skórzyńskiego dotyczące różnych aspektów dziejów „Solidarności” w całym dziesięcioleciu pt. Od Solidarności do wolności (2005), a także jego syntetyczną biografię Lecha Wałęsy pt. Zadra (2010). Istotnym wkładem do poznania ludzi „Solidarności” było trzytomowe wydawnictwo Opozycja 1956–89. Słownik biograficzny (2000, 2002, 2006), przygotowane w Ośrodku Karta pod redakcją Jana Skórzyńskiego. Stosunkowo liczne książki dotyczące dziejów „Solidarności” w różnych regionach lub miastach dostarczały wiedzy, niekiedy bardzo szczegółowej, ale w nikłym stopniu poszerzały wiedzę o działaniach Związku na szczeblu ogólnopolskim i kluczowych wydarzeniach. Już po ukończeniu tej książki ukazały się dwa tomy opracowania Krzysztofa Osińskiego i Piotra Rybarczyka Kryzys bydgoski 1981, z którego ustalenia zostały wprowadzone do poniższej narracji w niezbędnym zakresie.

W pierwszym dziesięcioleciu po 1989 r. poszerzyła się wydatnie wiedza o zdarzeniach po stronie obozu władzy. Kluczowe znaczenie miało opublikowanie przez wydawnictwo „Aneks” w 1992 r. protokołów Biura Politycznego KC PZPR z okresu 1980­–1981. Wartościowe poznawczo były wspomnienia przywódców partii z tego okresu, zwłaszcza Stanisława Kani i Wojciecha Jaruzelskiego, oraz opublikowane w 2004 r. tomy dzienników Mieczysława F. Rakowskiego. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych wiele dokumentów z różnych archiwów przekazano komisji sejmowej badającej problem odpowiedzialności konstytucyjnej twórców stanu wojennego. Oparte na tych materiałach ekspertyzy, zwłaszcza Krystyny Kersten, Jerzego Holzera i Andrzeja Paczkowskiego, pozwoliły odtworzyć najważniejsze wydarzenia i problemy po stronie obozu władzy oraz główne etapy przygotowań do wprowadzenia stanu wojennego. Zawierająca ekspertyzy książka O stanie wojennym. W sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej ukazała się w 1997 r. Wcześniej, w 1993 r., opublikowano fragmenty przesłuchań przed tą komisją pt. Sąd nad autorami stanu wojennego. Otwarcie archiwów byłej PZPR przekazanych do Archiwum Akt Nowych umożliwiło przeprowadzenie kwerendy w aktach po Komitecie Centralnym, w tym szczególnie cenne poznawczo okazały się akta sekretariatu Stanisława Kani.

Po porażce puczu Janajewa w 1991 r. i rozwiązaniu ZSRR pojawiły się pierwsze istotne dokumenty ukazujące zaangażowanie Moskwy w polski kryzys. W 1993 r. opublikowano kilka dokumentów KC KPZR pt. Teczka Susłowa, rok potem w aneksie do wspomnień szefa misji KGB w Warszawie gen. Pawłowa zamieszczono wybór protokołów Biura Politycznego KC KPZR. Właściwie na tym zakończyła się publikacja dokumentów sowieckich, gdyż po dojściu do władzy Władimira Putina dostęp do takich materiałów został zamknięty. Istotne znaczenie miały jednak dokumenty niemieckie, pozostałe po kierownictwie enerdowskiej SED. Kilka dokumentów, względnie opartych na nich opracowań, ogłosił w paryskich „Zeszytach Historycznych” Tomasz Mianowicz. Ostatecznie najważniejsze dokumenty rosyjskie, niemieckie i pozyskane w archiwach innych stolic dawnego Układu Warszawskiego ukazały się w dwutomowym opracowaniu Przed i po 13 grudnia przygotowanym przez Łukasza Kamińskiego.

W 1997 r. dzięki staraniom zespołu prof. Paczkowskiego z Instytutu Studiów Politycznych PAN i przy wsparciu amerykańskiego Wilson Center odbyła się w Jachrance pod Warszawą międzynarodowa konferencja poświęcona polskiemu kryzysowi 1980–1981. Obok historyków polskich i amerykańskich wzięły w niej udział miarodajne osoby reprezentujące wszystkie strony ówczesnego konfliktu: przywódcy PRL, w tym Stanisław Kania, Wojciech Jaruzelski i Mieczysław F. Rakowski, przywódcy „Solidarności”, m.in. Karol Modzelewski, Zbigniew Bujak, Tadeusz Mazowiecki, Bogdan Borusewicz, dawni wpływowi politycy amerykańscy, w tym Zbigniew Brzeziński, szef NSA gen. William Odom, prof. Richard Pipes, z Moskwy przybyli marszałek Wiktor Kulikow i gen. Anatolij Gribkow. Trzydniowe obrady były okazją do wymiany poglądów, ocen, ale też uzupełnienia wiedzy o mało znane wcześniej szczegóły. Dawały również nadzieję na początek systematycznych badań naukowych nad tymi przełomowymi wydarzeniami.

Zapowiedzią takich badań mógł być tom Solidarność. XX lat historii, opublikowany w 2000 r. Zawierał on kompetentnie napisane eseje, w tym o okresie 1980–1981 Antoniego Dudka, oraz szczegółowe kalendarium zdarzeń. W 2002 r. Andrzej Paczkowski opublikował monografię Droga do „mniejszego zła” ukazującą genezę i przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego. Była to pierwsza systematyczna, oparta na źródłach archiwalnych monografia tego tematu, która zachowuje aktualność do dnia dzisiejszego. Paczkowski w ograniczonym stopniu odnosił się natomiast do tła tych przygotowań, szczególnie w niewielkim zakresie opisywał zdarzenia po stronie „Solidarności”.

Powstanie w 1999 r. Instytutu Pamięci Narodowej, w którym miały być zgromadzone archiwa pozostałe po dawnej SB, pozwalało na znacznie szersze opisywanie sytuacji w kraju, zwłaszcza radykalne poszerzenie wiedzy o życiu wewnętrznym „Solidarności”, kulisach dyskusji i podejmowanych działań. Pozwalało także szukać odpowiedzi na pytanie o zakres inwigilacji SB w Związku i jej ewentualny wpływ na takie czy inne decyzje. Archiwa ze służb specjalnych do IPN były przekazywane sukcesywnie, ale już w 2002 r. było możliwe podjęcie wycinkowych badań. Niestety, sposób wykorzystywania tych materiałów zbiegł się z silną tendencją do poszukiwania agentów SB w życiu publicznym, szczególnie w kręgach opozycji i „Solidarności”. Teza części środowisk skrajnie prawicowych o rzekomym spenetrowaniu kręgów przywódczych „Solidarności” przez agenturę SB, co rzekomo miało skutkować kontraktem Okrągłego Stołu w 1989 r. i „znieprawieniem” III Rzeczypospolitej, znalazła wielu wyznawców, którzy w archiwum IPN szukali potwierdzenia swych spiskowych wizji. Paradoksalnie, drogę do takich interpretacji otworzył Edward Gierek, który w opublikowanych w 1990 r. wspomnieniach próbował dowodzić, że strajki w lecie 1980 r. nie mogły być spontaniczne, mogły być inspirowane przez SB, a służyły obaleniu I sekretarza, czyli Gierka, przez Kanię, który SB nadzorował3. Przez kilka lat historycy i publicyści traktowali te rewelacje lekceważąco, teraz podjęła je grupa młodych historyków i publicystów prawicy.

Narastający po 2000 r. klimat podejrzeń powodował, że została zakwestionowana cała znana uczestnikom zdarzeń i zgodna z już ogłoszonymi dokumentami narracja, którą zastępowała historiografia podejrzeń. Postawiono hipotezy, w istocie tezy, o rzekomo istniejącym drugim dnie dziejących się wówczas zdarzeń, spiskach bezpieki, także KGB, które przy pomocy agentury sterowały „Solidarnością”, by doprowadzić ją do zaakceptowania w 1989 r. ugody z PZPR. Każdy uczestnik ruchu opozycyjnego, każdy działacz „Solidarności” stawał się potencjalnym podejrzanym. Dotyczyło to zwłaszcza przywódców ruchu zaangażowanych w budowanie podstaw III Rzeczypospolitej. Jeden z historyków tego nurtu pisał w 2003 r.: „Przed sierpniem 1980, jak wynika z wypowiedzi kierownictwa MSW i jego dokumentacji, środowiska opozycji demokratycznej w znaczącym stopniu pozostawały pod »kontrolą operacyjną« SB. Skala infiltracji i ilość agentury wśród opozycji przedsierpniowej była tak duża, że pozwalała szefom komunistycznej policji politycznej z optymizmem patrzyć w przyszłość i z przekonaniem uspokajać towarzyszy z centralnych instancji PZPR. (...) Trudno stwierdzić, na ile istnienie tego Gierkowskiego »salonu« było elementem gry globalnej imperium sowiec­kiego z Zachodem”4. Postawione pytania i hipotezy są typowe dla rozwijającej się następnie historiografii podejrzeń. Autor mógł się powołać na nieliczne jedynie materiały, gdyż badania archiwów SB dopiero się zaczynały. Na podstawie wątłych przesłanek stawiał tezy bardzo daleko idące. Polemika była właściwie niemożliwa, wymagałaby bowiem przeprowadzenia ogromnych kwerend archiwalnych, by potwierdzić te hipotezy lub im zaprzeczyć. Ponadto wobec ogromnych zniszczeń dokumentacji SB w okresie 1989–1990 zawsze można było konkluzje podważać jako niepewne i niewystarczająco udowodnione. Tymczasem znaki zapytania podważały prestiż i zasługi, budowały atmosferę niepewności i podejrzeń, pozwalały zakwestionować całą drogę przebytą przez opozycję od 1976 do 1989 r.

Taka wizja rozpalała wyobraźnię wielu młodych radykalnych publicystów i historyków, ale też ludzi starszych, którzy boleśnie doświadczyli transformacji ekonomicznej, nie znaleźli dla siebie miejsca w rzeczywistości społecznej i politycznej, względnie znielubili dawnych przywódców „Solidarności”. Historiografia podejrzeń była kreowana i rozwijana. Na okładce kolejnego numeru „Arcanów” anonsowano jeden z artykułów: O wyborze Wałęsy przez SB na I Zjeździe Solidarności. W środku numeru artykuł figurował pod nadtytułem: Genealogia III RP, ale jego autor Sławomir Cenckiewicz nadał mu bardziej neutralny tytuł5. Tekst był sprawozdaniem z kwerend w archiwum IPN i miał sporą wartość poznawczą, choć niedomówienia wpisywały się w ową historiografię podejrzeń. Autor wymieniał np. liczbę 41 tajnych współpracowników „w strukturach kierowniczych »Solidarności« w Gdańsku”, w tym pięciu w MKZ, ale nie potrafił podać ich nazwisk ani funkcji, co oczywiście tylko stymulowało wyobraźnię. Relacjonując oczekiwania i obawy SB poprzedzające wybory przewodniczącego Związku, pisał: „cel podstawowy SB na zjeździe został zrealizowany, chociaż trudno przypuszczać, by wybór Wałęsy na przewodniczącego »Solidarności« był akurat szczególną zasługą bezpieki, chociaż niewątpliwie starano się mu pomóc”.

Ten rodzaj narracji pełnej niedomówień i podejrzeń na ogół nieopartych na rzetelnej analizie źródeł, czasem zaś tylko na pojedynczych dokumentach, odczytywanych przez pryzmat silnych uprzedzeń i niechęci do przywódców „Solidarności” i ich dzieła – III Rzeczypospolitej – dominował w prawicowych mediach i środowiskach politycznych. W tym klimacie powstawała też książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka SB a Lech Wałęsa (2007). Oskarżeniu przywódcy „Solidarności” o agenturalność w latach 1970–1976 towarzyszyło mnożenie wątpliwości i stawianie pytań o autentyzm jego przywództwa w okresie 1980–1989. Pomijano lub podważano jego zasługi, wszystkie wątpliwości przesądzano na niekorzyść Wałęsy, przedstawianego ostatecznie jako postać dwuznaczna, podejrzana, wątpliwa, uwikłana, z pewnością zakłamana. O żadnej dwuznaczności nie było mowy w przypadku pracy Pawła Zyzaka, którego magisterium poświęcone Wałęsie pisane było już jednolicie czarną barwą, w oderwaniu od dokumentacji archiwalnej, także tej już opublikowanej, za to z gotowością do powtarzania absurdalnych pomówień i snucia wizji podłej zdrady.

W konsekwencji cały ten niezwykle aktywny w narracji o „Solidarności” nurt zatruł debatę polityczną i historyczną w Polsce, głęboko podzielił dawną „Solidarność” już nie wedle kryteriów przekonań, ale podejrzeń o dawno dokonaną zdradę. W rezultacie legenda „Solidarności” została podważona w szerokich kręgach społeczeństwa, pozytywne odwołanie do tego doświadczenia stało się podejrzane, niepewne, dla ludzi młodych jest to historia niezrozumiała.

Ten prawicowy nurt narracji dokonywał jeszcze innych zabiegów. Atakując elity „Solidarności”, próbował dowartościować jej szeregowych członków, podkreślając zarazem ich niezłomność i pryncypialny antykomunizm. Ten zabieg pozwalał ominąć właściwie cały okres tworzenia i legalnego działania Związku, całą grę z władzą, dyskusję o szansach i kosztach kompromisów, a przesunąć akcent na 13 grudnia, stan wojenny i uwypuklić prosty podział na ofiary i katów. W ten sposób cała opowieść o 16 miesiącach tarć i kompromisów, szans i ograniczeń stała się bezprzedmiotowa, a przywódcy PRL osadzeni zostali jedynie w roli oprawców, którzy z powodu własnej podłości dokonali wielkiej pacyfikacji kraju. Takie też było koncepcyjne podłoże prokuratorskiego aktu oskarżenia przeciw twórcom stanu wojennego oskarżonym o utworzenie „zbrojnego związku przestępczego”. Proces ten, w którym nie próbowano odtworzyć skomplikowanej sytuacji kraju w 1981 r., stopnia sowieckich gróźb oraz pola manewru obu stron konfliktu, budzi ponure refleksje.

Niezależnie od tych smutnych okoliczności powinnością historyków musi być dążenie do rekonstrukcji faktów, ukazywanie złożoności sytuacji i ograniczeń bohaterów zdarzeń. Podjęto taką próbę, publikując w 2011 r. kilkutomową historię „Solidarności” pod redakcją Łukasza Kamińskiego. Niestety, tom ukazujący wątek główny – działanie kierownictwa Związku, jego strategię, grę z władzami – dotąd się nie ukazał, pozostałe są zaś historią Związku w regionach. Reakcją na zanik wiedzy o historii „Solidarności” i utrwalanie jej czarnej legendy była decyzja o wydawaniu przy Europejskim Centrum Solidarności półrocznika „Wolność i Solidarność”.

Do czytelnika należy wybór, czy zechce wierzyć ludziom podsuwającym łatwe schematy, czy spróbuje udać się w podróż do czasu pełnego dylematów i trudności. Kieruję się zaleceniem Krystyny Kersten: „rola historyka (...) nie polega na tym, żeby oskarżać, nie na tym, żeby bronić, nie na tym, żeby sądzić. Ale na tym, żeby wiedzieć i rozumieć”6.

Nie jestem całkowicie bezstronnym historykiem tego czasu, uczestniczyłem w ruchu, który tu opisuję. Gdy powstawała „Solidarność”, byłem pracownikiem etatowym Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie i podwładnym Andrzeja Wielowieyskiego, znałem wiele osób związanych z KIK, a także wiele osób zaangażowanych w działalność KSS „KOR” i innych ugrupowań opozycji. Brałem udział w różnych spotkaniach, słuchałem relacji, opinii, ocen sytuacji. Angażowałem się także w działalność studencką na Uniwersytecie Warszawskim jako jeden z redaktorów pisma „Głos Wolny Wolność Ubezpieczający” wydawanego poza cenzurą, a także członek komitetu organizującego obchody rocznicy Marca ’68. W lutym 1981 r. Tadeusz Mazowiecki zaproponował mi redagowanie działu historycznego „Tygodnika Solidarność” i od tej pory wchodziłem w skład redakcji pisma. Było to znakomite miejsce do obserwowania ruchu, zwłaszcza jego kręgów kierowniczych, tym bardziej że podtrzymywałem bliskie kontakty ze znajomymi zaangażowanymi w regionie Mazowsze, zwłaszcza w redakcji „AS”-a i „Niezależności”, a także z pracownikami Ośrodka Prac Społeczno-Zawodowych przy KKP. Jako dziennikarz związkowy uczestniczyłem w Krajowym Zjeździe „Solidarności” w gdańskiej „Olivii”. Myślenie i dyskutowanie o Związku, jego szansach, zagrożeniach, wewnętrznych konfliktach zajmowało nam wtedy wiele czasu, zwykle do późnej nocy. Żyliśmy w gorączce, pośpiechu, całkowicie pochłonięci sprawą.

Obawialiśmy się, czy proces przemian nie zostanie udaremniony przez wchłonięcie Związku w system, ale też, czy nie przerodzi się w krwawą konfrontację. Obawialiśmy się sowieckiej interwencji, która zakończyła próbę wybicia się na wolność Czechosłowacji w 1968 r., a wcześniej Węgier w 1956 r. Byliśmy świadomi, że toczy się trudna i skomplikowana gra z aparatem PZPR o wydatne poszerzenie wolności i zbudowanie trwałych struktur poza kontrolą partii, ale że zapleczem tego aparatu jest Moskwa z jej imperialnymi ambicjami. Cały sens polskiego eksperymentu zawierał się w tym, aby wydatnie poszerzyć zakres suwerenności Polski i wolności obywatelskich, stopniowo reformować kraj i budować samorządność społeczeństwa, ale jednocześnie sprawić, by Moskwa jakoś to zaakceptowała, uznając to za koszt mniejszy niż bezpośrednia interwencja. Jak postępować, jak pobudzać i jak kontrolować erupcję oddolnej aktywności, gdzie są granice kompromisu z systemem, jak odnosić się do partii, jak do Moskwy, czy można liczyć na pomoc Zachodu i w jakim zakresie, to były pytania, które stale sobie zadawaliśmy.

Badając archiwalia z myślą o tej książce, mogłem więc konfrontować własne wspomnienia i oceny z zawartością dokumentów. Nie była to praca szokująca ani przykra, nie przyniosła zaskoczeń czy zmiany opinii o ludziach i sprawach, nie doprowadziła do konieczności rewidowania ocen. Byliśmy świadomi, że obok nas mogą być agenci SB, że istnieją podsłuchy mieszkaniowe i telefoniczne. Z zasady jednak nie ukrywaliśmy swoich myśli, ocen i przewidywań, wyczuwając zarazem, gdzie przebiega granica dyskrecji, i starając się jej nie przekraczać. Sięgając do wytworzonej przez SB dokumentacji, byłem zaskoczony jedynie tym, jak mało bezpieka wiedziała, jak płytka była jej wiedza o kuluarach, jak dalece brakowało jej agentów docierających do miejsc, gdzie prowadziło się takie dysputy, jak bardzo schematycznie oceniała zdarzenia. Odniosłem więc wrażenie całkowicie przeciwstawne do wizji, jakie próbują nam wmówić prawicowi publicyści. Zaskakujące było też to, jak niewielkie były umiejętności esbeckiego czy partyjnego przeciwnika w zakresie sporządzania analiz na podstawie tzw. białego wywiadu. „Solidarność” mało ukrywała, publikowała protokoły narad swoich gremiów kierowniczych. Nie spotkałem jednak w aktach SB lub KC PZPR ich pogłębionej analizy. Liczne zachowane, także te o najwyższym stopniu tajności, opisy i analizy wskazują na dużą bezradność tajnej policji wobec wielkiego ruchu, w tym także wobec jego gremiów przywódczych.

Nie znaczy to, że badania archiwaliów nie poszerzyły mojego stanu wiedzy. Dotyczyło to jednak przede wszystkim ocen formułowanych w kręgu aparatu władzy, pewnego ich zróżnicowania i ewolucji, ale także – gdy chodzi o „Solidarność” – wydobytych z podsłuchów zapisów pewnych narad w wąskim gronie, projektów przyszłościowych, ocen, obaw, przejawów kontrowersji i tarć między przywódcami i doradcami Związku. Nie zmieniają one wiedzy ogólnej, którą już wówczas dysponowaliśmy, pozwalają jednak na precyzyjne ich opisanie oraz datowanie. Niezwykle interesujące było odczytanie zarejestrowanych przez SB stenogramów wystąpień Jacka Kuronia na wielu zebraniach związkowych, co pozwoliło wskazać, jak i kiedy rodziły się pewne koncepcje programowe i myśl strategiczna, nim stały się przedmiotem obrad KKP.

W budowaniu wiedzy Służby Bezpieczeństwa o centralnych instancjach Związku donosy agentów pełniły rolę drugo-, a nawet trzeciorzędną, gdyż nie udało się w nich ulokować odpowiednio wpływowej i dobrze poinformowanej agentury, co potwierdza również dysertacja doktorska Grzegorza Majchrzaka. Podsłuch też nie był jednak źródłem doskonałym, gdyż zwłaszcza w wypadku większych zebrań SB nie była w stanie rozpoznać poszczególnych głosów. Stąd np. esbeckie zapisy z pierwszych posiedzeń KKP mają bardzo ograniczoną wartość. Duża część dokumentacji SB została zniszczona w okresie 1989–1990, w tym najpewniej zapisy podsłuchu w mieszkaniach i telefonach większości przywódców i doradców „Solidarności”. Niemniej sporo pozostało, najwięcej w dokumentacji gromadzonej przeciw Jackowi Kuroniowi, lecz wycinkowo także w ocalałych teczkach innych działaczy. Zachowały się także materiały inwigilacji gdańskiego MKZ, choć nie teczki jego poszczególnych działaczy, materiały inwigilacji regionu Mazowsze, ale nie teczki jego przywódców. W tych liczących wiele tysięcy stron notatkach i sprawozdaniach brak śladu agentów mających dostęp do kręgów kierowniczych, ustalających linię Związku. Pozostała ogromna dokumentacja esbecka I Krajowego Zjazdu, ma ona jednak ograniczone znaczenie poznawcze, co opisuję i wyjaśniam w odpowiednim rozdziale książki. Cennym źródłem są zapisy podsłuchów zebrań KSS „KOR”, gdyż wtedy Kuroń, względnie inni zaangażowani w działania Związku referowali sytuację i powstające problemy mniej zorientowanym kolegom. Opisanie ich tylko na podstawie esbeckiej dokumentacji byłoby jednak niemożliwe. Archiwa gromadzone w kierownictwie PZPR, zwłaszcza w sekretariacie Kani, dają pogląd na różne zamierzenia władzy, lecz w niewielkim stopniu dotyczą wewnętrznych spraw „Solidarności”. Źródłem podstawowym pozostają więc wydawnictwa związkowe, w tym zwłaszcza „AS”, który co kilkanaście, potem co kilka dni przynosił obfite sprawozdania z narad instancji kierowniczych Związku. Sięgałem też do innych wydawnictw związkowych, najczęściej do „Niezależności” i „Tygodnika Solidarność”.

Opis tworzony na podstawie archiwaliów i prasy skonfrontowałem też z pamięcią wybitnych uczestników zdarzeń – Tadeusza Mazowieckiego, Karola Modzelewskiego, Andrzeja Wielowieyskiego, a także Andrzeja Werblana. Za uwagi, które były cenne, choć nie podważały zapisów z epoki, jestem im ogromnie wdzięczny. Dziękuję także za pochylenie się nad maszynopisem Józefowi Duriaszowi, uważnemu czytelnikowi, z którym łączą mnie wspomnienia roku 1981 i lat następnych. Dziękuję za pomoc wszystkim – szczególnie z archiwum IPN – którzy ułatwiali mi prowadzenie rozległych kwerend. Dziękuję też za wsparcie kolegom z macierzystego Instytutu Studiów Politycznych PAN. Synowi Krzysztofowi dziękuję za pomoc przy tworzeniu wkładki ilustracyjnej i – jako jedynemu potomkowi – dedykuję dzieło.

1 J. Jedlicki, Forma i treść „umowy społecznej”, Warszawa 1980.

2 A. Skoczylas, J. Regent-Wojdak, J. Zawadzka, Wzór osobowy i obraz dobrego społeczeństwa w świadomości robotników, w: Obraz świadomości robotników wielkoprzemysłowych w Polsce, red. L. Gilejko, Warszawa 1980, s. 134–135.

3 J. Rolicki, Edward Gierek: przerwana dekada, Warszawa 1990.

4 H. Głębocki, „Solidarność” w grach SB 1981–1989, „Arcana” 2003, nr 50, s. 80–81.

5 S. Cenckiewicz, Służba Bezpieczeństwa wobec I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność”, „Arcana” 2003, nr 51–52.

6Wejdą nie wejdą. Polska 1980–1982. Konferencja w Jachrance, [Warszawa] 1998, s. 142.

■ SIERPIEŃ

■ Historyk Marcin Zaremba pisze, że w 1980 r. aż w trzech dziedzinach osiągnięto progi, które wedle społecznych teorii zapowiadają wysokie prawdopodobieństwo społecznego buntu lub rewolucji. Próg pierwszy to przekroczenie 20 proc. populacji przez ludzi młodych, w wieku 15–29 lat. Próg drugi to spadek poziomu społecznego optymizmu w okolice 20 proc. (w Polsce 1980 r. wyniósł on 22 proc.). Próg trzeci to niski poziom zaufania do rządzących, które deklarowała wtedy tylko jedna czwarta społeczeństwa. „Władza komunistyczna w Polsce znalazła się więc w głębokim kryzysie legitymizacyjnym, ponieważ większość społeczeństwa uznawała ją za niekompetentną i skorumpowaną, niekiedy obcą religijnie (świecką) i narodowo (związaną z obcym mocarstwem)”. Czynnikiem najważniejszym, decydującym o załamywaniu się współczynnika optymizmu i braku wiary w zdolności rządzących był postępujący kryzys ekonomiczny, coraz dotkliwsze braki w sklepach, wydłużające się kolejki, brak nadziei na poprawę1.

Następował krach gierkowskiej koncepcji zmodernizowania kraju dzięki zakupowi licznych licencji i surowców za twarde zachodnie waluty. Polska zadłużała się (w 1978 r. na 15 mld dolarów, w 1980 na 23 mld), ale poczynione inwestycje nie dawały oczekiwanych zysków. Polityka „manewru gospodarczego” mająca zawęzić front inwestycyjny nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Dążenie do zmniejszania deficytu w obrotach handlowych z Zachodem wymuszało ograniczanie importu, także tego niezbędnego do podtrzymania produkcji krajowej, i wzrost eksportu, przede wszystkim surowców, w tym węgla. W 1979 r. dochód narodowy obniżył się o ponad 2 proc., co było zjawiskiem niezwykłym w warunkach pokoju, spadły też dochody ludności. „Likwidacja deficytu płatniczego dotychczasową drogą wymagać będzie dalszego obniżania stopy życiowej. W przełożeniu na kategorie pieniężne oznacza to hamowanie wzrostu dochodów nominalnych i ruch cen w górę” – pisał Waldemar Kuczyński w książce wydanej poza cenzurą na początku 1980 r. Polityka taka akumuluje niezadowolenie, szczególnie jeśli nie towarzyszy jej poprawa zaopatrzenia, „co może doprowadzić do niepokojów na skutek zupełnie błahej i lokalnej przyczyny”2. Tymczasem wobec pogarszania się sytuacji gospodarczej w czerwcu 1980 r. nastąpiła rewizja planu gospodarczego. Polegała na dalszym ograniczeniu skali aktywności gospodarczej, by zmniejszyć zapotrzebowanie na import oraz surowce i produkty, które mogły być wyeksportowane. Kuczyński ocenia, że chodziło o udowodnienie zachodnim wierzycielom, że Polska jest w stanie spłacać corocznie tyle, ile pożycza, a to oznaczało konieczność „wypracowania” jeszcze w 1980 r. 3 mld dolarów na spłaty. Z początkiem lipca rząd podjął decyzję o przesunięciu do tzw. sklepów komercyjnych niektórych gatunków mięsa i wędlin, dotąd sprzedawanych po zwykłej cenie. Oznaczało to faktyczną podwyżkę cen3.

Tę operację przeprowadzano bez liczenia się z ryzykiem wywołania wielkiego poruszenia społecznego, choć o złych nastrojach władze były informowane przez ośrodki badania opinii publicznej, a także przez MSW, które prócz inwigilowania obywateli zajmowało się także diagnozowaniem ich nastrojów. W maju 1980 r. do cech charakterystycznych sytuacji zaliczono

wzrost nastrojów niezadowolenia społecznego oraz narastanie krytycznych wypowiedzi i komentarzy w odniesieniu do zaopatrzenia rynku, polityki cen i działalności władz – warunkowanych utrzymującymi się w wielu rejonach kraju znacznymi niedoborami zaopatrzenia rynku w artykuły spożywcze i niektóre przemysłowe, dokonanymi podwyżkami cen, występującymi zakłóceniami produkcyjnymi w niektórych zakładach pracy, a także nasilającymi się dyskusjami i pogłoskami na temat przewidywanych dalszych podwyżek cen, co niejednokrotnie jest podłożem wzmożonych okresowych wykupów niektórych artykułów4.

Negatywne nastroje w czerwcu systematycznie się pogłębiały. „Wśród załóg zakładów pracy odnotowywano pojedyncze wypowiedzi, że »strajk byłby właściwą metodą wymuszenia na władzach poprawy zaopatrzenia w niezbędne artykuły« i »nie zrobią tego warchoły tylko klasa robotnicza« oraz iż »dobry gospodarz najpierw dba o to, aby sam miał co jeść, a dopiero potem sprzedaje to, co zostanie«”5.

1 M. Zaremba, Zimno, ciepło, gorąco. Nastroje Polaków od „zimy stulecia” do lata 1989, w: Solidarność od wewnątrz, red. A. Friszke, K. Persak, P. Sowiński, Warszawa 2013, s. 37.

2 W. Kuczyński, Po wielkim skoku, wyd. 2, oficjalne, Warszawa 1981, s. 144–145.

3Idem, Po wielkim skoku, wyd. 3, uzupełnione, Warszawa 2012, s. 150–152.

4 IPN 0296/196, t. 6, k. 100. „Informacja dot. stanu rozpoznania zagrożeń bezpieczeństwa wewnętrznego kraju w maju 1980 r.” przekazana członkom Biura Politycznego i sekretarzom KC PZPR oraz kierownictwu MSW.

5 IPN 0296/196, t. 6, k. 134. „Informacja dot. stanu rozpoznania zagrożeń bezpieczeństwa wewnętrznego kraju w czerwcu 1980 r.” przekazana członkom Biura Politycznego i sekretarzom KC PZPR oraz kierownictwu MSW.

Strajk

■ 1 lipca 1980 r. 270 pracowników jednego z wydziałów WSK Mielec porzuciło pracę, żądając nowych zasad wynagradzania, poprawy zaopatrzenia miasta w żywność oraz wysuwając szereg żądań socjalnych. Ich strajk, do którego dołączyli kolejni robotnicy zakładu, trwał w dniach następnych. Niemal jednocześnie doszło do strajków w Zakładach Mechanicznych „Ursus” i w „Polmo” w Tczewie, potem też w Żyrardowie i w innych miastach. Bezpośrednim impulsem do protestu był wzrost cen mięsa w zakładowych stołówkach i kioskach garmażeryjnych. Strajki ogarniały sąsiednie zakłady w danym mieście lub regionie. Wszędzie żądano podwyżek płac z powodu wzrostu kosztów utrzymania, poprawy zaopatrzenia sklepów i kiosków zakładowych w podstawowe artykuły żywnościowe oraz podnoszono różne problemy socjalne. Często żądano też zniesienia nadmiernych dysproporcji płacowych, cen komercyjnych, likwidacji uprzywilejowania w zaopatrzeniu niektórych regionów kraju, dodatków rodzinnych podobnych do tych, jakie otrzymywali milicjanci i zawodowi żołnierze. Jak pisano w opracowaniu MSW dla władz partyjnych, załogi przerywające pracę

z obaw przed represjami nie godziły się na propozycje dyrekcji dotyczące wyboru delegacji na rozmowy z kierownictwem zakładów. W kilku przypadkach odnotowano powołanie nieformalnych grup przez uczestniczące w przerwach w pracy załogi. I tak w WSK Świdnik i Fabryce „Spomasz” w Bełżycach utworzono „Komitety Strajkowe”, w jednym z wydziałów ZM „Ursus” „Komisję Robotniczą”, a w Lokomotywowni Lublin „Komitet Robotniczy”. (...) Załogi przerywające pracę cechowała solidarność, zawziętość oraz stanowczość i konkretność w zgłaszaniu postulatów. (...) Nieomal we wszystkich wypadkach przerwy w pracy następowały po dyskusjach prowadzonych między robotnikami przy stanowiskach roboczych na temat wzrostu cen artykułów konsumpcyjnych, wysokości zarobków, kosztów utrzymania, zaniedbań socjalno-organizacyjnych itp. (...) Nieomal we wszystkich przypadkach przebieg przerw w pracy był spokojny. Nie zanotowano poważniejszych faktów naruszeń ładu i porządku, jak również dewastacji sprzętu, maszyn bądź urządzeń6.

W strajkach na ogół uczestniczyła część załogi dużych zakładów, zwykle niektóre wydziały. Wysuwane żądania stawały się jednak znane także na tych wydziałach, które bezpośrednio nie strajkowały, i pobudzały dyskusje, czy przyłączyć się do strajku, powodowały wysuwanie żądań, składanie postulatów pod adresem dyrekcji. W dyskusjach krytykowano istniejące związki zawodowe, które protestów nie popierały, tradycyjnie wspierając dyrekcję w staraniach o uspokojenie nastrojów i łagodzenie żądań. Władze dążyły do szybkiej likwidacji ognisk napięcia, godziły się więc na podwyżki i obiecywały co najmniej rozpatrzenie innych żądań, wówczas robotnicy wracali do pracy, np. w WSK Mielec po pięciu dniach, w WSK Świdnik po czterech, podobnie w warszawskiej FSO, ale często już następnego dnia. Ogniska strajkowe powstawały jednak w następnych zakładach.

W połowie lipca strajk ogarnął szereg zakładów Lublina, w tym zwłaszcza lokomotywownię. 18 lipca według danych MSW strajkowało ponad 22 tys. robotników w zakładach zatrudniających 70 tys. pracowników7. Dane te nie oddawały jednak dramatyzmu sytuacji: strajkowała komunikacja miejska, nie funkcjonował dworzec kolejowy, pojawiły się problemy z zaopatrzeniem sklepów w chleb, obawiano się strajku stacji benzynowych, przed którymi tworzyły się kilometrowe kolejki8. Opanowanie sytuacji w Lublinie wymagało zaangażowania władz wysokiego szczebla. Powołano komisję rządową pod przewodnictwem wicepremiera i członka Biura Politycznego KC PZPR Mieczysława Jagielskiego. W Lublinie nie doszło jednak do bezpośrednich negocjacji komisji rządowej ze strajkującymi. Ich żądania załatwiano na niższym szczeblu i od sobotniego wieczoru 19 lipca strajk zaczął wygasać w kolejnych zakładach, w mniejszych trwał do rana 23 lipca. „Strajki lipcowe nie miały charakteru typowo okupacyjnego – pisze historyk tych wydarzeń Marcin Dąbrowski. – Po zakończeniu swojej zmiany, strajkujący rozchodzili się do domów, powracając następnego dnia, aby kontynuować protest. Dotyczyło to także przywódców strajkowych, z wyjątkiem Lokomotywowni”. Podczas strajku na Lubelszczyźnie w WSK Świdnik doszło do zawarcia pisemnego porozumienia, co było zdarzeniem bez precedensu. Lokomotywownia wywalczyła natomiast obietnicę wyboru nowej rady zakładowej, co podważało mandat dotychczasowych władz związkowych (nowa rada zostanie wybrana 18 sierpnia)9.

Strajk lubelski stanowił kulminację lipcowej fali strajkowej, która toczyła się do końca miesiąca. Według obliczeń MSW w lipcu strajki objęły 177 zakładów, wzięło w nich udział 81 tys. robotników, czyli 21 proc. pracowników tych zakładów. Strajki miały miejsce w 30 województwach. Nie były ani inspirowane, ani kierowane przez istniejące ugrupowania opozycyjne, ale MSW zauważało, że największe zainteresowanie rozwojem sytuacji wykazał Komitet Samoobrony Społecznej „KOR”. „Odbierane przez J. Kuronia informacje były natychmiast przekazywane do ośrodków dywersji na Zachodzie oraz korespondentom zachodnim w Warszawie. (...) Aktyw KSS KOR deklarował całkowite poparcie dla żądań załóg robotniczych, które przerywały pracę oraz obronę ich interesów w wypadku stosowania represji”. W tym samym opracowaniu pisano o kolportażu wydawnictw opozycji, w tym zwłaszcza „Robotnika”, którego 7 tys. egzemplarzy zdołała przejąć bezpieka (oznaczało to, że pozostałe dwie trzecie nakładu trafiło do odbiorców)10. W pierwszej dekadzie sierpnia 1980 r. zanotowano 45 przerw w pracy w 21 województwach. Najwięcej strajków było w okręgu łódzkim, miało w nich uczestniczyć 77 tys. osób11.

Radykalna zmiana sytuacji nastąpiła 14 sierpnia rano, gdy rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Strajk przygotowała i pokierowała nim grupa opozycyjna, mająca pewien wpływ i autorytet, uzyskane w wyniku systematycznej działalności trwającej od 1978 r. Od tego czasu działał w Gdańsku Komitet Założycielski Wolnych Związków Zawodowych, kolportowano warszawskiego „Robotnika” oraz wydawano pismo własne – „Robotnika Wybrzeża”. Ponadto w grudniu organizowano obchody rocznicy wystąpień 1970 r. i czczono pod bramą nr 2 poległych wówczas stoczniowców. Działania te były możliwe dzięki zaangażowaniu i zdolnościom organizacyjnym Bogdana Borusewicza oraz współdziałających z nim Andrzeja i Joanny Gwiazdów, Aliny Pienkowskiej, Andrzeja Kołodzieja oraz robotników – Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy, ale też pozyskaniu szeregu innych współpracowników i kolporterów „bibuły”. 18 grudnia 1979 r., mimo prób przeciwdziałania podjętych przez SB i zatrzymania wielu osób, po godzinie 14 – gdy w stoczni pierwsza zmiana wychodziła, a druga rozpoczynała pracę – pod bramą nr 2 zainicjowano wiec. Do około 2,5 tys. robotników przemówili Dariusz Kobzdej, Maryla Płońska i Lech Wałęsa. Ks. Bronisław Sroka odmówił modlitwy, śpiewano hymn, Boże coś Polskę, złożono wieniec i kwiaty. Ta godzinna manifestacja była największym przed Sierpniem zgromadzeniem opozycyjnym przed stocznią, ale też ważnym przekroczeniem bariery strachu oraz prezentacją przywódców, zwłaszcza Lecha Wałęsy12. W następnych miesiącach gdańscy opozycjoniści byli nadal aktywni. W lutym Wałęsa próbował zorganizować strajk w „Elektromontażu”, akcja zakończyła się niepowodzeniem, jednak była ważnym doświadczeniem na przyszłość.

3 maja 1980 r. w centrum Gdańska, pod pomnikiem Jana III Sobieskiego odbyła się manifestacja patriotyczna w rocznicę nieobchodzonego w PRL święta narodowego. Zorganizował ją Ruch Młodej Polski skupiający aktywną od 1977 r. grupę studentów, wówczas już absolwentów, wydających pismo „Bratniak”, organizujących koła samokształceniowe, ale współpracujących też z kręgiem WZZ i uczestniczących w grudniowych obchodach. Władze odpowiedziały zatrzymaniem przemawiających pod pomnikiem Dariusza Kobzdeja i Tadeusza Szczudłowskiego, których skazano na trzy miesiące aresztu. Ich koledzy z RMP podjęli akcję obrony skazanych. Przez 90 dni codziennie o godzinie 17 w kościele Mariackim odprawiano modły w intencji uwięzionych, prowadzone zazwyczaj przez Magdalenę Modzelewską lub Bożenę Rybicką. Modlitwy gromadziły gdańskich opozycjonistów nie tylko z RMP, lecz także część robotników, często uczestniczył w nich Wałęsa. 4 lipca krótko przemówił o. Ludwik Wiśniewski, duszpasterz, który przyjechał z Lublina: „być może właśnie wy pokazujecie właściwą drogę, właściwy sposób pracy dla tego kraju”. Mówił, że modlitwa pozwoli na usunięcie uprzedzeń i nienawiści. Na początku sierpnia inwigilujący esbecy odnotowali, że gromadzący się wprowadzili nową intencję: „Módlmy się za strajkujących, aby byli rozważni i wytrwali w swoim postępowaniu”. 4 sierpnia odbyły się modlitwy z udziałem zwolnionych poprzedniego dnia Kobzdeja i Szczudłowskiego. Modzelewska podziękowała im za wytrwałość, modlono się za nieprawnie przebywających w więzieniach, za poległych w Powstaniu Warszawskim, za Polskę, jakiej byśmy pragnęli, oraz za strajkujących. Rozdano około 200 ulotek podpisanych przez Modzelewską, Rybicką i Wałęsę. Ulotka kończyła się słowami: „Być może przyjdzie nam jeszcze doświadczyć ciężkich prób. Nasza wspólna modlitwa napełnia nas nadzieją, że i wtedy będziemy umieli być razem”13. Andrzej Kołodziej wspomina, że w obronie Kobzdeja i Szczudłowskiego wydrukowano w Gdańsku ponad 100 tys. ulotek14. Dla przygotowania atmosfery i konsolidacji gdańskiego środowiska opozycyjnego działania te miały duże znaczenie.

Bezpośredni impuls do podjęcia strajku dały jednak władze stoczni, zwalniając z pracy Annę Walentynowicz. Była to zapewne część działań zmierzających do usunięcia od wpływu na załogę elementów „wichrzycielskich”. Od końca lipca Walentynowicz nie wpuszczano do pracy, wreszcie wręczono jej pismo o zwolnieniu z dniem 7 sierpnia. Akcję protestu przygotował i koordynował Bogdan Borusewicz, pisząc i wraz z Piotrem Kapczyńskim i Zbigniewem Nowakiem drukując kilka tysięcy egzemplarzy ulotki informującej o zwolnieniu Walentynowicz, następnie organizując jej kolportaż w kolejce miejskiej aż do 14 sierpnia włącznie. Borusewicz uzgodnił też z trzema młodymi robotnikami – Jerzym Borowczakiem, Bogdanem Felskim i Ludwikiem Prądzyńskim – termin i sposób zainicjowania strajku oraz przekonał Wałęsę do stanięcia na jego czele15.

W sobotę 9 sierpnia w mieszkaniu Ewy i Piotra Dyków odbyło się powitanie wracających z więzienia Dariusza Kobzdeja i Tadeusza Szczudłowskiego. Wśród kilkudziesięciu osób większość była związana z RMP, ale przyszli też Borusewicz i współpracujący z nim robotnicy, w tym Wałęsa i Walentynowicz. „Ciągle jeszcze był dystans między robotnikami a inteligencją, ale na tej imprezie przełamane zostały kolejne bariery. W trakcie popijawy u Dyków stoczniowcy zobaczyli, że inteligenci nie zadzierają nosa, a ci, że robotnicy mają swój rozum” – wspominał Arkadiusz Rybicki. W pewnym momencie Borusewicz z Wałęsą, Borowczakiem, Prądzyńskim i Felskim wyszli na podwórko. „W kamienicznej »studni« ustalili termin i sposób rozpoczęcia strajku w Stoczni Gdańskiej. (...) Uczestnicy imprezy wiedzieli, że coś się święci, szczegółów jednak nie znali”16. Wtedy Borusewicz nakłonił Wałęsę, by stanął na czele strajku.

14 sierpnia w stoczni rozpoczął się strajk okupacyjny. Trzech młodych robotników posługujących się ulotkami i plakatami zdołało pociągnąć do strajku kilka wydziałów stoczni. Szli od wydziału do wydziału, przyłączały się grupy robotników. Tłum znalazł się koło drugiej bramy. „Ludzie zaczęli krzyczeć: idziemy za bramę! Mówimy, że nie, bo się powtórzy Grudzień i wtedy minutą ciszy uczciliśmy pamięć poległych. Wszyscy zdjęli kaski. Taka cichutka minutka i wtedy gruchnął hymn”. Potem skierowali się w miejsce, gdzie stała koparka. „Od razu wskoczyliśmy na tę koparkę (...). No i wtedy ja od razu mówię, że komitet strajkowy trzeba stworzyć”. Pojawił się dyrektor, także wszedł na koparkę, próbował przekonywać do powrotu do pracy, tłum odpowiedział gwizdami. „Patrzę, że Lechu biegnie. Od razu go wpisałem jako dwudziestego pierwszego na listę [członków komitetu strajkowego]. On wskoczył na koparkę, taki zdenerwowany widać był, cholera, i do dyrektora: czy pan mnie poznaje? (...) Dziesięć lat pracowałem w Stoczni, wyrzucił mnie pan z mandatem zaufania załogi”. Żądano natychmiastowego przywiezienia do stoczni Anny Walentynowicz samochodem dyrektora. Dyrektor się zgodził. Komitet Strajkowy z Wałęsą na czele poszedł na rozmowy. Jako warunek ich podjęcia postawiono transmisję na teren zakładu, aby wszyscy mogli się im przysłuchiwać17.

Żądania, z którymi przystępowano do strajku, były skromne: powrót do pracy Walentynowicz, 1000 złotych podwyżki oraz dodatek drożyźniany18. Od razu jednak wybrano komitet strajkowy z Wałęsą na czele i podjęto negocjacje z dyrekcją, które przez głośniki transmitowano na całą stocznię, do wszystkich strajkujących. Już na początku protestu pojawiły się dalsze postulaty: przywrócenia do pracy także Wałęsy i Andrzeja Kołodzieja, gwarancji bezpieczeństwa dla komitetu strajkowego, wyrównania zasiłków rodzinnych do obowiązujących w MSW i WP, wybudowania do 17 grudnia 1980 r. pomnika ofiar poległych w 1970 r. oraz podwyżki płac o 2 tys. złotych. Żądano rozwiązania rady zakładowej i organizacji związkowych na wydziałach zakładu, a omawiając ten punkt, Wałęsa zaznaczył, że chodzi o: „wolne kompletnie wybory i wtedy te związki naprawdę będą nas broniły”. 15 sierpnia ten postulat uzupełniono: „Stworzyć Wolne Związki Zawodowe, niezależne od partii i dyrekcji zakładu pracy”19.

Obserwująca początek strajku z zewnątrz zakładu ekipa Służby Bezpieczeństwa notowała 14 sierpnia:

Od godz. 7.00 przy bramie nr 2 zaczęły gromadzić się niewielkie grupki stoczniowców. Ich ilość w miarę upływu czasu zwiększała się i jednocześnie koncentrowała na placu przed budynkiem dyrekcji zakładu. Około godz. 8.00 brama wjazdowa do stoczni została zamknięta, a w jej pobliżu pojawiła się grupka około 15 stoczniowców ubranych w kombinezony i kaski. Grupa ta wpuszczała wchodzące osoby, natomiast blokowała wyjście na zewnątrz. Przez głośniki zainstalowane w obrębie placu, na którym zebrali się stoczniowcy zaczęto nadawać odezwy nawołujące do przerwania pracy i podjęcia strajku okupacyjnego. Wśród przemawiających do zgromadzonych rozpoznano figuranta ps. „Wół” [kryptonim nadany Wałęsie przez ekipę obserwującą – przyp. AF], który przejął na siebie ciężar prowadzenia akcji strajkowej.

O godzinie 12.25 do stoczni przywieziono Annę Walentynowicz, która zaraz potem przemówiła przez głośniki, opowiadając, jak została zwolniona. Następnie w ten sam sposób przemawiali inni pracownicy stoczni. Od godziny 17 do późnej nocy pod bramę podchodziły rodziny strajkujących z żywnością, a o 22.30 wjechał samochód ciężarowy załadowany bańkami z mlekiem20.

Aleksander Hall, który z grupą działaczy RMP przyszedł do stoczni, wspomina, że robotnicy zaprowadzili ich do sali BHP, gdzie trwały negocjacje. „Wchodzimy, Wałęsa wstaje, mówi: »Witamy bohaterów, którzy cierpieli za wolną Polskę« (było to wkrótce po wyjściu Darka i Szczudłowskiego z aresztu) oraz intonuje »Jeszcze Polska nie zginęła...«. Dyrektor stoi, śpiewa hymn, wszyscy stoją, śpiewają. I to był drugi szok – zobaczyłem, że Wałęsa jest niekwestionowanym przywódcą, ma olbrzymi mir, tutaj on rządzi”21.

Nazajutrz, 15 sierpnia, o 6 rano przestała funkcjonować komunikacja miejska i kolejne autobusy zjeżdżały do zajezdni. Do strajku dołączyły m.in. Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni, gdzie strajk zorganizował Kołodziej22, Gdańska Stocznia Remontowa, porty, „Elmor”, gdzie pracowali Andrzej Gwiazda i Bogdan Lis. Postulat utworzenia WZZ wysunęła też Stocznia Północna i „Elmor”.

O 6.30 do zebranych przed bramą stoczni przemówił Wałęsa. „Nie używając środków nagłaśniających, oświadczył, że mężczyźni po wejściu na teren stoczni nie będą wypuszczani – przymus pozostania w zakładzie nie dotyczy kobiet. Ponadto stwierdził, że bramy nr 1 i 3 są zamknięte i pilnowane przez grupy robotników z opaskami koloru [biało-]czerwonego na rękach”. O godzinie 11 w głośnikach usłyszano Wałęsę, który poinformował o zaakceptowaniu niektórych postulatów przez dyrekcję. Powiedział też, że jeden z wydziałów zgodził się na podwyżkę 1300 złotych, ale ta propozycja nie jest w pełni zadowalająca i strajk będzie trwać do załatwienia wszystkich postulatów. Przez megafony podano także propozycje dyrekcji dotyczące podwyżek, które zostały skwitowane gwizdami. Pod bramę przybywały rodziny strajkujących z żywnością i wiązankami kwiatów, które wieszano na bramie. O 19.30 przemówiła Walentynowicz, a po niej Wałęsa i inni strajkujący23.

Trzeci dzień strajku, 16 sierpnia, wypadł w sobotę, w tamtym czasie dzień roboczy. Zrozumiałe więc było silne pragnienie wielu robotników przebywających już 48 godzin w zakładzie, by strajk zakończyć i pójść do domu. Zbiegło się to z rozszerzeniem składu komitetu o przedstawicieli wydziałów: „dochodzą jednak ludzie, z których wielu jest niezdecydowanych, często prezentujących stanowisko dyrekcji”24. Podsumowując ustalenia z poprzednich dwóch dni, 16 sierpnia rano Wałęsa mówił również na temat zmiany w związkach zawodowych: „organizujemy, przygotowujemy jako komisja nowe związki, z sali, z sali będą podawane kandydatury...”. Komisja robotnicza, czyli komitet strajkowy, będzie trwać po zakończeniu strajku i przekształci się w radę robotniczą25. Analiza zapisu przebiegu negocjacji pokazuje jednak, że najwięcej czasu zajmowała sprawa podwyżek płac, postulaty polityczne znalazły się na marginesie. Duża część strajkujących była skłonna do ustępstw. Około południa dyrektor stoczni zgodził się na podwyżkę w wysokości 1500 złotych, tym samym wszystkie z pięciu podstawowych postulatów zostały spełnione: podwyżka płac, gwarancje bezpieczeństwa dla uczestników strajku, zrewidowanie działalności związków zawodowych na terenie stoczni, przywrócenie do pracy Wałęsy, Walentynowicz i Kołodzieja, uczczenie pamięci poleg­łych w 1970 r. Na pozostałe postulaty – poprawę zaopatrzenia, zniesienie cen komercyjnych, zrównanie zasiłków – odpowiedzi miano udzielić w ciągu dwóch tygodni. Komitet strajkowy zdecydował o zakończeniu strajku, co Wałęsa ogłosił o godzinie 15, a robotnicy zaczęli opuszczać zakład.

Zakończenie strajku zderzyło się z oczekiwaniami innych już strajkujących zakładów, których przedstawiciele przybywali do stoczni, oraz niezłomnością części robotników. Wkrótce potem opisywano ten moment:

Rozpoczyna się dyskusja, która przenosi się pod bramę nr II, gdzie przemawiają delegaci różnych zakładów pracy z Trójmiasta, nawołując do kontynuowania strajku. Przewodniczący Komitetu Strajkowego przypomina, że on, tak jak zapowiedział wcześniej, wyjdzie ze Stoczni ostatni. Jeżeli zgromadzeni chcą, żeby strajk się nie kończył, będzie trwał dalej. – Kto chce strajkować? – pyta przewodniczący Komitetu Strajkowego Stoczni Gdańskiej.

– My!

– Kto nie chce strajkować?

Cisza...

– No to strajkujemy. Ja wyjdę ze Stoczni ostatni.

Bramy zostają zamknięte. Wcześniej jednak wyszło ze Stoczni kilka tysięcy pracowników26.

Pod trzy bramy pobiegły Anna Walentynowicz, Alina Pienkowska i Ewa Osowska, by wzywać wychodzących do zawrócenia i pozostania w stoczni. Tymczasem potężna tramwajarka Henryka Krzywonos energicznie wzywała do kontynuacji strajku rozchodzących się członków komitetu strajkowego27. Zakończenie strajku w stoczni musiałoby oznaczać skazanie na porażkę mniejszych strajkujących zakładów. Był to z pewnością zwrotny moment Sierpnia, ale w pierwszych godzinach w stoczni było mniej niż tysiąc osób.

Obserwujący bramę esbecy zanotowali, że o godzinie 15.10 ogłoszono, iż wszyscy, którzy chcą wyjść do domów, nie będą zatrzymywani. „Kiedy jednak około 10 robotników zdecydowało się na wyjście z zakładu, okrzyknięto ich zdrajcami i łamistrajkami. W związku z tym pozostała część cofnęła się z powrotem do wewnątrz”. Zauważono także wielu robotników przeskakujących przez płot i udających się do domu. Przez głośniki nadawano komunikaty, by nie opuszczać zakładu do momentu, kiedy mniejsze zakłady też dostaną podwyżki. „Przemawiający oznajmił, że pozostało już tylko około 400 osób z początkowej ilości, tj. 1500 osób”. Przemawiali przedstawiciele innych zakładów. Nawoływano do podtrzymania strajku. „Stawiano postulaty, aby stworzyć Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, który będzie kooperował poczynania strajkujących we wszystkich zakładach. Ogłoszono również, że w dniu 17.08.80 r. o godz. 9.00 odbędzie się msza święta”. O 18.30 w sali BHP zebrali się przedstawiciele „Transbudu”, Zarządu Portu Gdańsk, Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, „Elmoru”, Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, Rafinerii Gdańsk, a także PKS, by opracować postulaty, które mają być skierowane do władz centralnych. „O godz. 19.35 nowy MKS ogłosił swoje postulaty”. Dotyczyły one podwyżki o 2 tys. złotych, skrócenia czasu oczekiwania na mieszkanie, podwyżki rent i emerytur, stworzenia Wolnych Związków Zawodowych i zwolnienia więźniów politycznych. Po godzinie 20 wpuszczono na teren stoczni pierwszych dziennikarzy zagranicznych – Anglików i Szwedów. Po 21 w okolicę bramy nr 2 przyniesiono pięciometrowy krzyż na planowaną nazajutrz mszę. Minutą ciszy uczczono poległych w 1970 r. Poinformowano również, że stocznia została pozbawiona łączności telefonicznej. Wieczorem przez głośniki przemawiali strajkujący reprezentujący różne zakłady. Po godzinie 23 przyjechał ksiądz, krzyż został przymocowany do bramy, zawieszono na nim obraz Matki Boskiej i zdjęcie Jana Pawła II. O 1.30 w okolicy bramy zapadła cisza, nie było ludzi, jedynie „przez całą noc na dachach i parkanach okalających stocznię przebywały robotnicze patrole”28.

W tym czasie nadal kluczową rolę w organizacji strajku odgrywał Borusewicz, który przebywał w Stoczni Gdańskiej, ale wieczorem 15 sierpnia przybył do stoczni w Gdyni, potem jeszcze odwiedził port gdyński i stocznię „Nauta”. W Gdyni był ponownie następnego dnia, już po utrzymaniu się strajku w Stoczni Gdańskiej, by wyjaśnić zaszłe zdarzenia i podtrzymać opór, a także skonsultować zamiar utworzenia międzyzakładowego komitetu. „Ustaliliśmy tekst komunikatu o utworzeniu MKS-u i powróciliśmy do strajku”29 – wspomina Kołodziej.

W Międzyzakładowym Komitecie Strajkowym (MKS) początkowo byli przedstawiciele 25 zakładów, ale z każdą następną dobą MKS się powiększał. Z datą 16 sierpnia powielono i rozkolportowano jako ulotkę komunikat, w którym informowano o powstaniu MKS.

Celem MKS jest koordynacja żądań i akcji strajkowej zakładów i przedsiębiorstw. Opracowano tekst żądań i postulatów będących wspólną uchwałą komitetów strajkowych. Postanowiono kontynuować strajk do czasu spełnienia żądań i postulatów załóg. MKS jest upoważniony do prowadzenia rozmów z władzami centralnymi.

Ogłoszenie zakończenia strajku podejmie Międzyzakładowy Komitet Strajkowy.

Po zakończeniu strajku MKS nie rozwiąże się i będzie kontrolował realizację postulatów oraz organizował Wolne Związki Zawodowe30.

Powstanie MKS i związana z tym decyzja wspólnego występowania wobec władz, solidarnego prowadzenia negocjacji na podstawie wspólnej listy postulatów były prawdziwym przełomem. Konflikt został przeniesiony na całe Trójmiasto, w istocie cały region. Sprawy ekonomiczne i socjalne nie traciły znaczenia, ale jako nadrzędne wysunięto rozwiązania o charakterze systemowym – utworzenie wolnych związków zawodowych i przyznanie prawa do strajku. Ogromne znaczenie miało powołanie 17 sierpnia Prezydium MKS, do którego weszli przedstawiciele największych strajkujących zakładów Trójmiasta oraz najaktywniejsi działacze przedsierpniowego WZZ. Przeważali ludzie o znacznym doświadczeniu i niezłomności, oprócz Wałęsy Andrzej Gwiazda, Anna Walentynowicz, Joanna Duda-Gwiazda, Bogdan Lis i inni, a ich najważniejszym doradcą, formalnie niezasiadającym w MKS, był Borusewicz. Istotne jednak było też wejście do Prezydium robotników bez przedsierpniowej biografii, a więc takich samych jak inni strajkujący31. Borusewicz wspominał: „wiedziałem, że władza, jeśli nie zdecyduje się na użycie siły, będzie się starała rozbić solidarność strajkujących. (...) I najlepiej, jeśli przedstawiciele strajkujących będą skupieni w jednym miejscu, w sali BHP. Telefony odcięto, a powinien być kontakt. A jednocześnie musi być ciało tym wszystkim realnie kierujące i powinni w nim być ludzie, którzy to wszystko zaczęli. I dlatego tworzymy Międzyzakładowy Komitet Strajkowy oraz jego prezydium, w którym my będziemy mieli większość”32.

W nocy z 16 na 17 sierpnia w sali BHP zebrało się około 20 osób, w tym Wałęsa, Borusewicz, Gwiazdowie, Pienkowska, Hall i spora grupka jego przyjaciół z RMP. Zaglądał też Tadeusz Szczudłowski, zajęty pracą przy budowaniu krzyża, który nazajutrz miał być wkopany w miejsce przyszłego pomnika. „Dziewczyny kompletowały postulaty, które napływały z różnych zakładów. (...) Powiedziałem, żeby dziewczyny pogrupowały postulaty, podzieliły na polityczne, społeczne, ekonomiczne” – wspomina Borusewicz. Miały być ułożone, od najważniejszego poczynając. Szczudłowski bronił zgłoszenia postulatu wolnych wyborów do Sejmu, który Borusewicz i Hall oceniali jako nierealny, nie do przyjęcia przez władze. Ostatecznie Borusewicz skreślił żądanie wolnych wyborów, na pierwsze miejsce wysunął postulat utworzenia wolnych związków zawodowych, zmienił żądanie zniesienia cenzury na jej ograniczenie. Dopisał też postulat transmitowania w radio mszy św., gdyż taka transmisja odbywała się w radio NRD, było to więc żądanie realne. Pienkowska i Modzelewska zaczęły przepisywać listę 21 postulatów na maszynie33. Postulat pierwszy brzmiał: „Akceptacja niezależnych od partii i pracodawców Wolnych Związków Zawodowych, wynikająca z ratyfikowanej przez PRL Konwencji nr 87 Międzynarodowej Organizacji Pracy dotyczącej wolności związkowych”34. Listę 21 postulatów zaczęto odbijać na powielaczach i szeroko kolportować. Wkrótce też Maciej Grzywaczewski i Arkadiusz Rybicki wymalowali je na wielkiej drewnianej tablicy, która zawieszona została na bramie nr 2.

Jak wynika ze szczegółowego kalendarium (godzina po godzinie) strajku opracowanego jesienią 1980 r., 18 sierpnia był tym dniem, w którym strajk w Trójmieście umocnił się i okrzepł. Liczba zakładów zarejestrowanych w MKS przekroczyła 100, ich przedstawiciele byli na sali BHP w stoczni35. Dzień następny był jednak dniem kryzysu, gdyż przybyły do Gdańska wicepremier Tadeusz Pyka zdołał nakłonić grupę strajkujących zakładów, m.in. Portu Gdańskiego i Stoczni Remontowej, do odrębnego spotkania i podjęcia rozmów nad 21 postulatami, ale z pominięciem MKS. W rozmowach przeprowadzonych wieczorem w Urzędzie Wojewódzkim wzięli udział przedstawiciele 16 zakładów, w tym Stoczni Remontowej i Stoczni Północnej. Pyka obiecywał wiele w zakresie ekonomicznym, niczego trwałego w zakresie politycznym, dążył do zawarcia szybkiego porozumienia, rozbicia MKS i doprowadzenia do zakończenia strajku za obietnice podwyżek płac. Rozmowy załamały się wieczorem 20 sierpnia, gdy okazało się, że władze w Warszawie nie godzą się na aż tak wielkie ustępstwa ekonomiczne36. Delegaci 17 zakładów, które podjęły rozmowy z Pyką, powrócili na salę MKS.

Poczynania wicepremiera Pyki podsumowano na posiedzeniu Biura Politycznego 20 sierpnia jako nieodpowiedzialne. Na temat podwyżki wysokości 1500 złotych dla wszystkich strajkujących premier Edward Babiuch powiedział: „To, co uzgodnił tow. Pyka, równa się działaniu bomby zegarowej na całą gospodarkę”37. Nazajutrz na posiedzeniu Biura Stanisław Kania oświadczył: „2 dni temu 2 stocznie odcinały się od postulatów politycznych i podporządkowania międzyzakładowemu komitetowi strajkowemu, dziś deklarują przyłączenie się do niego. I to jest nasza klęska”. Zawiadomił, że Pyka został odwołany, a zastąpił go wicepremier Mieczysław Jagielski38.

Strajk w Stoczni Gdańskiej, zakładzie symbolicznym ze względu na pamięć grudnia 1970 r., był wiadomością elektryzującą. O początku strajku Pienkowska natychmiast powiadomiła telefonicznie Kuronia, który bez zwłoki zawiadomił zagranicznych dziennikarzy i przekazał wiadomość na Zachód39. Narzucona przez władze blokada informacyjna, m.in. odcięcie połączeń telefonicznych z Gdańskiem, była coraz mniej skuteczna. Do Gdańska ściągali bowiem korespondenci zachodnich agencji pracujący w Polsce i dziennikarze przybywający z zagranicy. Ich relacje publikowano na Zachodzie, wiadomość o strajku w Gdańsku i jego niezwykłej organizacji budziła szerokie zainteresowanie. Nigdy bowiem w dziejach państw komunistycznych nie doszło do tak masowego i dobrze zorganizowanego wystąpienia robotników przeciw władzy. Relacje na ten temat – obok informacji nadawanych przez Kuronia do Eugeniusza i Aleksandra Smolarów – następnie odczytywane w Radiu Wolna Europa, słuchane były w Polsce powszechnie. Wiadomości o przebiegu strajku w Gdańsku stymulowały nastroje społeczne i strajki solidarnościowe związane z dołączaniem się do 21 postulatów gdańskiego MKS.

18 sierpnia wybuchł strajk w Szczecinie i także tam powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, na którego czele stanął Marian Jurczyk. W Szczecinie środowisko opozycyjnych działaczy robotniczych było jednak dużo słabsze i nie cieszyło się zaufaniem przywódców strajku. Niemniej jednak także szczeciński MKS wysunął żądanie prawa do tworzenia wolnych związków zawodowych40. 19 sierpnia rozpoczął się strajk w Elblągu. Do gdańskiego MKS należało już ponad 200 zakładów, strajk całkowicie sparaliżował Trójmiasto, funkcjonowały tylko służby niezbędne dla mieszkańców, ale czyniły to w porozumieniu i na zlecenie MKS. Miasto było zasypywane ulotkami produkowanymi na powielaczach stoczniowych przejętych przez strajkujących. Różnorodną pomoc dla MKS świadczyli gdańscy współpracownicy KSS „KOR” oraz Ruch Młodej Polski41.

W warszawskim środowisku opozycyjnym strajk w Gdańsku budził wielkie nadzieje, lecz i obawy. KSS „KOR”, który od lat animował i wspierał próby samoorganizacji robotników, a od 1977 r. wydawał pismo „Robotnik”, poparł strajki robotnicze oświadczeniami i praktycznymi działaniami, głównie informowaniem o wystąpieniach opinii światowej i krajowej. Szeroko rozpowszechniano także ulotkę „Robotnika” pt. Jak strajkować. Jacek Kuroń, polityczny lider KSS „KOR”, w publikowanych artykułach i wywiadach kładł nacisk na potrzebę powstawania niezależnych od władz reprezentacji robotniczych, którymi mogły być komisje robotnicze lub wolne związki zawodowe. Takie też było stanowisko redakcji „Robotnika”. Gdy gdański strajk wybuchł i postulat niezależnych od władz związków zawodowych został zgłoszony, Kuroń poparł go, mówiąc przez telefon Bolesławowi Sulikowi w Londynie: „Jest to podstawowy warunek, który musi zostać spełniony i ma szanse takie na terenie Gdańska”42. Pełnego poparcia żądaniom MKS udzielił KSS „KOR” w oświadczeniu wydanym 18 sierpnia. Rację miał Jerzy Holzer, gdy pisał w 1983 r.: „Inspiracja myślowa KOR-u oraz innych grup opozycyjnych, które przejawiały jednak mniej aktywności, zaważyła na sposobie zorganizowania strajku Wybrzeża Gdańskiego i na treści wysuniętych żądań. Opozycja pomogła żywiołowemu ruchowi w znalezieniu odpowiednich form organizacyjnych i artykułowaniu postulatów wybiegających poza doraźne potrzeby materialne”43.