Real. Zwycięstwo jest wszystkim - Leszek Orłowski - ebook

Real. Zwycięstwo jest wszystkim ebook

Leszek Orłowski

4,3

Opis

Piłkarskie uniwersum znajduje się w ciągłym ruchu: gwiazdy murawy pojawiają się i znikają, a zespoły wdrapują się na szczyt, by zaraz potem z niego spaść. W świecie futbolu jest niewiele stałych punktów odniesienia, ale jedno wydaje się pewne: Real Madryt był, jest i będzie wielkim klubem. Prawdopodobnie największym w historii piłki nożnej. Bo nawet jeśli pogrąża się w kryzysie, to wiadomo, że raczej wcześniej niż później znowu okaże się najlepszy.

Leszek Orłowski w charakterystycznym dla siebie stylu – z pasją i dbałością o szczegóły – odmalowuje ostatnie lata w wykonaniu Los Blancos, okres pełen wzlotów i upadków, kiedy to kibice Realu musieli znosić fiasko rozgrywek 2020/21, ale i przecierali oczy ze zdumienia, gdy ich zespół w nieprawdopodobnych okolicznościach pokonywał kolejnych wielkich rywali w legendarnych już dwumeczach Ligi Mistrzów w sezonie 2021/22. To historia bajkowa – bo tak wiele w niej zwrotów akcji, wielkich rozczarowań i jeszcze większych triumfów.

Poznaj opowieść o królewskim klubie największego pasjonata hiszpańskiego futbolu w Polsce – bo nikt nie potrafi oddać w taki sposób emocji towarzyszących fanom Realu Madryt. Rozsiądź się wygodnie w fotelu i przypomnij sobie, co działo się w niedalekiej przeszłości w największym klubie świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 320

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra.
00

Popularność




Wstęp

KONIEC ERY GALÁCTICOS

W 2017 roku nakładem wydawnictwa Sine Qua Non ukazała się książka mojego autorstwa pt. Real Madryt. Królewska era Galácticos. Opisywałem w niej dzieje klubu z Madrytu w latach 2000–2017, kiedy to zespół z Santiago Bernabéu odnotował w Lidze Mistrzów zwycięstwa numer dziewięć w 2002 roku, dziesięć w 2014 i jedenaście w 2016. W 2017 roku Real jako pierwszy klub w historii wygrał najważniejsze rozgrywki klubowe na Starym Kontynencie po raz drugi z rzędu. Gdy kończyłem ową książkę opisem tej kampanii, nie miałem prawa zakładać, że już 12 miesięcy później Los Blancos powtórzą tak mało prawdopodobne ze statystycznego punktu widzenia osiągnięcie. A jednak – w 2018 roku znów okazali się najlepsi w Europie.

Niestety, kolejne trzy sezony – 2018/19, 2019/20, 2020/21 – nie były specjalnie udane. Realowi trafiały się wprawdzie triumfy krajowe, ale kolejne zwycięstwo w Lidze Mistrzów mu się wymykało, stale ktoś okazywał się lepszy. I jeśli chodzi o perspektywy klubu z Concha Espina na ponowne wygranie tych rozgrywek, można było popaść w pesymizm. Aż tu nagle (możliwość użycia zwrotu „aż tu nagle” jest warunkiem powstania jakiejkolwiek interesującej opowieści – mawiał Janusz Atlas, jeden z czołowych dziennikarzy sportowych starszego pokolenia) w sezonie 2021/22 Real niespodziewanie i w sposób iście czarodziejski znów zagonił do kąta wszystkich rywali i zdobył uszatkę.

Cudowna forma podopiecznych Ancelottiego sugerowała, że ta sztuka powiedzie im się również w kolejnym sezonie. Tak się nie stało, choć niewiele zabrakło, Real dotarł wszak aż do półfinału Ligi Mistrzów. Nie obronił też mistrzostwa Hiszpanii. Carlo Ancelotti zasugerował zaś, że za rok może zrezygnować z posady.

Najważniejszym jednak wydarzeniem ostatnich sezonów było odejście Karima Benzemy. Fakt ten wyznacza koniec pewnej ery w historii Realu. Francuski napastnik był bowiem ostatnim w kadrze Realu zawodnikiem z zaciągu z 2009 roku, kiedy to Florentino Pérez kupił jeszcze Cristiano Ronaldo, Kakę i Xabiego Alonso. Można więc śmiało stwierdzić, że było to najważniejsze okno transferowe w historii klubu. To wtedy narodził się (a wraz z odejściem francuskiego piłkarza umarł) termin „Galácticos numer dwa” – określono w ten sposób nową drużynę zbudowaną przez Florentino Péreza. Potem jednak Realu nie było już stać na kupowanie najlepszych piłkarzy świata, gdyż na rynku pojawili się inni, zamożniejsi gracze, mający gwiazdom więcej do zaoferowania. Galaktyczne zespoły zaczęto tworzyć w Londynie, Barcelonie, Monachium, Manchesterze, Turynie, Paryżu, wskutek czego galaktyczność Realu Madryt uległa rozmyciu i niebawem termin ten się zużył i odszedł w zapomnienie. Tak więc decyzja Karima Benzemy symbolicznie kończy galaktyczną epokę w dziejach Los Blancos – odejście Francuza z Bernabéu spina klamrą rok 2000, kiedy idea Galácticos się narodziła, z rokiem 2023.

Zobaczmy zatem, jak wiodło się ukochanemu klubowi setek tysięcy polskich kibiców w latach 2017–2023. A był to okres pełen wzlotów i upadków, zwycięstw i klęsk. Dwa Puchary Europy w sześć lat to jednak wynik imponujący, godny przedstawienia w szerszym ujęciu.

1

Lato, czyli świetny początek – triumfy w superpucharach

Latem 2017 roku w Realu rozpoczęło się czyszczenie szatni. Bez wielkiego żalu pożegnano się z dwoma zawodnikami, którzy generalnie rozczarowali w poprzednim sezonie – Álvaro Moratą oraz Jamesem Rodríguezem. Istotnie, ani jeden, ani drugi nie wywalczył miejsca w wyjściowym składzie, ale Morata w lidze jako rezerwowy strzelił 15 goli, a James osiem! Pozbycie się tych graczy wydawało się więc ruchem ryzykownym, może nawet ryzykowniejszym niż oddanie za darmo do Beşiktaşu Pepe, który w poprzednim sezonie rozegrał w lidze tylko 12 meczów, by wreszcie ustąpić miejsca w jedenastce Raphaëlowi Varane’owi. „Z nimi wszystkimi mieliśmy bardziej doświadczony zespół, a doświadczenie jest ważne” – skomentował te ruchy najwyraźniej niezbyt nimi zachwycony Cristiano Ronaldo.

Za Moratę Chelsea zapłaciła 66 milionów euro, za wypożyczenie Jamesa Bayern wyłożył aż 13 milionów, więc z biznesowego punktu widzenia były to korzystne transakcje. Ale może właśnie dlatego, że ławka została tak osłabiona, w nadchodzącej kampanii Real miał sromotnie polec w walce o mistrzostwo Hiszpanii i Puchar Króla? Może do zajęcia przynajmniej drugiego miejsca na mecie La Liga zabrakło owych 23 bramek? Może pozbawionym jakościowych zmienników gwiazdorom nie starczyło już sił, by na pełny gaz walczyć na krajowych arenach? Nigdy się tego nie dowiemy, ale tamtej nauki nie wolno lekceważyć – wielki klub musi mieć dobrych rezerwowych, którzy nawet jeśli często zawodzą, to jednak od czasu do czasu potrafią przesądzić o zwycięstwie w trudnym meczu, gdyż nie odstają zanadto poziomem od liderów ekipy. To stara, ale często ignorowana prawda.

Z nowych zawodników wymienić należy tak naprawdę tylko dwóch: zakupionego z Atlético za 24 miliony lewego obrońcę Theo Hernándeza oraz sprowadzonego z Betisu za 16,5 miliona pomocnika Daniego Ceballosa. Obaj oceniani byli wtedy jako bardzo zdolni, ofensywni, techniczni gracze wprost stworzeni dla Los Blancos. Wydawało się, że ściągając ich, Real zrobił świetny interes. Łącznie latem 2017 roku madrytczycy zarobili na transferach 132,5 miliona euro, a wydali tylko 40,5 miliona.

Pretemporada nie zwiastowała wielkiego sezonu. Real podczas tournée po Stanach Zjednoczonych zremisował 1:1, a potem przegrał po karnych z Manchesterem United w Santa Clara, w Los Angeles z Manchesterem City (1:4) i w Miami z Barceloną (2:3), a więc uległ obu rywalom, z którymi niebawem miał toczyć boje o superpuchary.

Najpierw na Los Blancos czekał Manchester United, prowadzony przez José Mourinho, który triumfował w poprzednim sezonie w Lidze Europy. Portugalczyk oczywiście nie zaniechał przed meczem przeciwko swej byłej ekipie charakterystycznych dla siebie brudnych gierek. Wypalił na przykład, że gdyby był Garethem Bale’em, to nie zagrałby przeciwko United, bo przecież na horyzoncie rysuje mu się bardzo korzystny transfer do klubu z Old Trafford. Dodał, że jeśli Walijczyk wystąpi, to przestanie go interesować jako kandydat do zespołu. „Nie obchodzi mnie, co mówi Mourinho. Stara się dodać benzyny własnej ekipie. Bale miał trudny koniec poprzednich rozgrywek, przez cztery miesiące nie było go z zespołem, ale teraz jest w pełni zaangażowany w przygotowania do nowego sezonu i nie wspomina o tym, że chce odchodzić” – odpowiedział na te zaczepki Zizou. „Finał Superpucharu Europy z tym rywalem to dla nas prawdziwe spotkanie z historią, dlatego nie zawiedziemy” – zapewniał Sergio Ramos, a Marcelo, zapytany o różnice między Mou a Zidane’em, stwierdził krótko: tytuły. Okazało się, że była to trafna prognoza.

Choć wynik 2:1 tego nie oddaje, 8 sierpnia w Skopje Real okazał się zdecydowanie lepszy od Czerwonych Diabłów, a gole dla madrytczyków strzelili Casemiro w 24. i Isco w 52. minucie (dla MU w 62. minucie trafił Lukaku). Zidane zaskoczył ustawieniem 4-4-2 oraz składem, w którym pierwszy raz za jego kadencji zabrakło Cristiano Ronaldo. Choć Portugalczyk miał dłuższe niż koledzy wakacje i odbył tylko trzy treningi z zespołem, to dzień przed meczem Zizou mówił, że gwiazdor może zagrać od początku, gdyż fizycznie prezentuje się tak jak podczas ostatniego finału Ligi Mistrzów. A jednak Francuz zatrzymał Ronaldo w rezerwie. Już w drugiej minucie bliski strzelenia gola był Bale. A potem rozpoczął się koncert Casemiro, który po akcji Carvajala i świetnym uderzeniu lewą nogą mógł strzelić już swojego trzeciego gola, bo wcześniej wypracował sobie dwie dobre pozycje – na przykład w 15. minucie trafił w poprzeczkę. Manchester oglądał piłkę tylko z daleka. Po golu na 2:0 – autorstwa Isco, asystował zaś Bale – oraz uderzeniu w poprzeczkę przez Walijczyka chwilę później inicjatywę przejął MU. Znakomicie spisywał się jednak Keylor Navas, który obronił dwa groźne strzały Paula Pogby i został bohaterem numer dwa Realu w tym meczu. Bardzo chwalono też Isco.

Tak oto w piątym finale za kadencji Zidane’a Real odniósł piąte zwycięstwo i po raz czwarty zdobył Superpuchar Europy. Media pisały o najlepszej na świecie czteroosobowej linii pomocy CKIM. Zidane zaś powiedział: „Rozegraliśmy perfekcyjny mecz, choć w końcówce musieliśmy trochę pocierpieć, co jest jednak normalne w starciach z tak silnymi rywalami. Do 70. minuty w pełni kontrolowaliśmy przebieg spotkania. Wysoki pressing powodował, że przeciwnik w ogóle nie mógł grać w piłkę. Szkoda, że Bale nie trafił na 3:0, bo mecz by się skończył, a tak pojawiły się problemy. Moi zawodnicy wciąż mają ambicję, by w każdym spotkaniu zagrać lepiej niż w poprzednim. Ich głód kolejnych trofeów jest wspaniały!”.

Następnie nadszedł czas na Superpuchar Hiszpanii z Barceloną. Oba sierpniowe klasyki w 2017 roku miałem okazję oglądać na żywo, gdyż zostałem wysłany wraz z Rafałem Wolskim przez Canal+ Sport do Hiszpanii, by je skomentować. Na Camp Nou Real, który po raz pierwszy nie zagrał tam w białych koszulkach, wygrał 3:1, u siebie natomiast 2:0, ale wyniki te nie oddają masakry, jaką Los Blancos urządzili rywalom w obu meczach. Może triumf na stadionie Barcelony przyszedł im tak łatwo, ponieważ – jak ustalono po spotkaniu – 65 procent widzów na trybunach stanowili turyści? Wynikało to zarówno z letniego oblężenia stolicy Katalonii przez gości, jak i z polityki klubu, który chciał rozprowadzić jak najwięcej drogich biletów i dlatego karnet na cały sezon dla socios nie upoważniał do wejścia na mecz z Realem. Widownia licząca 89 tysięcy osób – co nie było bynajmniej jakąś wyjątkową liczbą na Camp Nou – zapewniła najwyższy w historii dochód w wysokości około dziesięciu milionów euro. Tyle że na trybunach było równie dużo zagranicznych fanów Barçy, co Realu, bo przecież na zwiedzanie do Ciudad Condal przyjeżdżają sympatycy obu zespołów. „Marca” pisała, że obiekt Barcelony nigdy nie był tak biały, a Andrés Iniesta stwierdził, że reakcje kibiców na udane zagrania Realu wydawały mu się dziwne.

Atmosfera na Camp Nou była znakomitą ilustracją przetaczających się wówczas przez Barcelonę protestów mieszkańców miasta przeciwko najazdowi turystów. Real zaś świetnie potrafił wykorzystać sprzyjający mu klimat, choć o jego zwycięstwie zadecydowały przede wszystkim czynniki czysto piłkarskie. Przy czym do 50. minuty i samobójczego gola Gerarda Piqué na 0:1 różnica między rywalami nie rzucała się specjalnie w oczy, a momentami Barça była nawet trochę lepsza. Potem Messi wyrównał z karnego, gospodarze rzucili się do ataku, lecz dwie kontry Realu zakończyły się niezwykłymi strzałami Cristiano Ronaldo oraz Marco Asensio, którzy pojawili się na boisku w drugiej połowie.

CR7 na pewno zapamięta ten mecz na zawsze. Najpierw w 80. minucie dostał pierwszą żółtą kartkę, za zdjęcie koszulki po golu, a w 82. minucie drugą, za nurkowanie, lecz w tym przypadku sędzia Ricardo de Burgos Bengoetxea popełnił poważny błąd, bo Samuel Umtiti naprawdę pomógł Portugalczykowi w upadku. Nic dziwnego, że Cristiano gorąco protestował. Nieco jednak przy tym przesadził – popychając sędziego, naruszył zasadę nietykalności arbitra. Dostał za to zachowanie cztery mecze dyskwalifikacji i można uznać, że potraktowano go łagodnie, bo groziło mu nawet 12 spotkań kary. Piąty mecz dorzucono mu za czerwoną kartkę samą w sobie, więc początek rozgrywek Portugalczyk miał z głowy i gdyby chciał, mógłby wrócić na wakacje.

Real grał z kontry, Barça osiągnęła posiadanie piłki na poziomie 61,6 procent. Zespół Zidane’a poradził sobie bez pauzującego za kartki z poprzedniego sezonu Modricia. Świetnie zagrał Isco (doprawdy warto pamiętać, że dwa trofea zdobyte w sierpniu 2017 roku Real w dużej mierze zawdzięcza właśnie jemu) oraz pilnujący Leo Messiego Mateo Kovačić. Najgorsi na boisku okazali się Benzema i Bale, tworzący parę napastników w systemie 4-4-2, przygotowywanym przez Zizou na zaczynający się sezon. Francuski trener potraktował ich jednak odmiennie. Trzy dni później, 16 sierpnia, Benzema znów znalazł się w pierwszej jedenastce i spędził na boisku 90 minut, podczas gdy Walijczyk nie podniósł się z ławki rezerwowych.

W Madrycie przewagę na trybunach mieli oczywiście fani Realu, bo to miasto nie przyciąga tylu turystów co Barcelona. Na meczu w dużej liczbie pojawili się też kibice Los Blancos z Polski. Ustawili się przed wejściem na główną trybunę Santiago Bernabéu i machając szalikami, krzyczeli: „Hala Madrid! Hala Madrid!”, co wzbudziło konsternację u innych fanów, szczególnie u miejscowych, gdyż w Madrycie jako żywo nikt nie zachowuje się tak, jak to jest normą w Polsce. Real, grający tym razem w o wiele bardziej pasującym Benzemie systemie 4-3-3, wygrał pewnie 2:0 po golach Asensio w 4. minucie i Benzemy w 39. Gospodarze dominowali przez cały mecz, choć wystąpili bez Isco. Pierwsza połowa należała do największych popisów zawodników Realu w erze Zidane’a – mieli piłkę przez prawie dwie trzecie czasu gry i niemal nie dali jej powąchać rywalom. Wychodziły im też najtrudniejsze kombinacje. Tomás Roncero z „Asa” napisał: „Nie budźcie mnie” – bo też gra madrytczyków była jak ze snu. O Asensio, który znów strzelił zjawiskowego gola, ten sam dziennikarz napisał, że w 2020 roku zdobędzie Złotą Piłkę, co dobrze ilustruje, jak szacowano wówczas skalę talentu tego zawodnika i otwierające się przed nim perspektywy.

Po efektownej wygranej w dwumeczu z Barceloną madrycka prasa wpadła w euforię. Na serio stawiano pytanie, czy aby obecna drużyna pod wodzą Zinédine’a Zidane’a nie jest najlepsza w historii klubu. Jesús Sánchez na łamach „Marki” twierdził, że trzykrotne wygranie Ligi Mistrzów w latach 2014, 2016 i 2017 było o wiele trudniejsze niż sześć triumfów z lat 50. i 60., a to ze względu na znacznie silniejszą obecnie konkurencję. Co jednak z zespołem z lat 1998–2002? Tylko Zidane zachowywał chłodną głowę. „Nie czas na euforię. Najtrudniejsze dopiero przed nami” – powiedział. Przyznał jednak, że u progu sezonu mierzy się w zasadzie z jednym problemem: bogactwa, jeśli chodzi o ludzi do gry.

Dla Barcelony natomiast ów dwumecz też okazał się brzemienny w skutki. Po tak wyraźnej i źle rokującej na sezon ligowy porażce zebrał się sztab kryzysowy i uradził, że 222 miliony otrzymane właśnie od PSG za Neymara należy natychmiast wydać. Blaugrana bez targów kupiła więc Coutinho oraz Ousmane’a Dembélé (a na pniu wzięto także Paulinho). Dziś wiemy, że nie była to mądra decyzja – to przez nią Barça popadła w wielki kryzys finansowy, co prawdopodobnie na pewien czas usunęło ją z drogi Realu w walce o zaszczyty w Lidze Mistrzów. Gdyby w sierpniu 2017 roku madrytczycy nie byli w tak znakomitej formie, historia Barcelony na pewno potoczyłaby się inaczej, a Real miałby trudniej.

2

Marco Asensio – król jokerów

Marco Asensio zamknął wynik w pierwszym meczu z Barceloną, w którym był rezerwowym, oraz otworzył w drugim, kiedy zagrał w wyjściowym składzie. To charakterystyczne dla kariery tego piłkarza w Realu – jeden mecz na ławce, drugi w podstawie. Ładny gol, nagroda w postaci miejsca w jedenastce na kolejny, ale za chwilę znów odstawka. W odróżnieniu od Nacho, któremu rola luksusowego rezerwowego w pełni odpowiada, Asensio w 2023 roku miał jej dość i postanowił odejść. Mimo to jego siedem lat gry na Santiago Bernabéu, 286 meczów i 62 gole zobowiązują do poświęcenia mu nieco miejsca w tej książce.

W dzieciństwie przeszedł ciężką chorobę kolan (aseptyczne zapalenie guzowatości kości piszczelowej, inaczej choroba Osgooda-Schlattera), przez pewien czas nie mógł nawet chodzić, ale nie zapomniał, jak się gra w piłkę. Talent miał przeogromny, zresztą także do tenisa, który również z zapałem uprawiał, bo marzył, by zostać drugim Rafą Nadalem. Carlos Sureda, odkrywca jego futbolowego talentu, powiedział po latach dziennikowi „As”: „Od razu było widać, że chłopak ma wielkie zdolności. Można go porównać do dziecka obdarzonego słuchem absolutnym”. Sureda polecił młodzieńca z Balearów znanemu agentowi Horacio Gaggiolemu, który umieścił go w szkółce Espanyolu. Stamtąd jednak, ku zadowoleniu rodziny, szybko wrócił na rodzinną Mallorcę.

A potem już poszło. O młodego zawodnika zaczęły ubiegać się najsilniejsze hiszpańskie kluby, w tym Real i Barça. W końcu w 2015 roku pozyskał go klub z Bernabéu, płacąc 5,5 miliona euro, na których wydanie Barça się nie zdecydowała. Marco, nazwany tak na cześć Marco van Bastena (jego nieżyjąca już mama – zmarła, gdy chłopak miał 16 lat – była Holenderką), zjednał sobie kibiców Los Blancos następującą wypowiedzią: „Zawsze marzyłem o grze w Realu, spałem w pidżamie z herbem tego klubu. Dlatego jestem bardzo szczęśliwy, że trafiłem tutaj, a nie do Barcelony”.

Zdecydowanie postawił na niego Zinédine Zidane. Francuz tłumaczył, że u nikogo poza Leo Messim nie widział takiej lewej nogi. Już w swym debiucie, meczu o Superpuchar Europy w 2016 roku, Asensio strzelił gola. Z biegiem czasu nabrzmiewał jednak problem, na jakiej konkretnie pozycji Marco powinien grać w Realu. Carlo Ancelotti, objąwszy zespół ponownie w 2021 roku, powiedział: „Nie przejmujcie się jego pozycją. Wielcy piłkarze, a on do takich należy, poradzą sobie na każdej”. Wszystkim się to zdanie spodobało, ale z czasem, jak to często bywa, wszechstronność zaczęła Asensio ciążyć. Prawe skrzydło, lewe skrzydło, środek ataku, ofensywna pomoc – wszędzie był dobry, nigdzie wielki.

Do Realu trafił w 2014 roku, a już trzy lata później Florentino Pérez zaoferował mu nowy kontrakt z klauzulą odejścia w wysokości 350 milionów euro. To najlepiej obrazuje, jakie nadzieje wtedy wiązano z Asensio, i pokazuje, że w Realu traktowało się go jak skarb. Czy zawodnik spełnił te oczekiwania? Zapewne nie, bo nigdy nie stał się gwiazdą zespołu ani na dłuższy czas bezdyskusyjnym członkiem podstawowej jedenastki. Na 191 ligowych meczów rozegranych dla Realu aż w 84 wchodził z ławki, a w Lidze Mistrzów wyglądało to jeszcze gorzej: zagrał w tych rozgrywkach 59 razy, lecz aż 42 jako rezerwowy. Z drugiej jednak strony dał Realowi tyle zwycięstw, że nie może być mowy o wielkim zawodzie. W 2023 roku też nikt go z klubu nie wypychał – miał propozycję podpisania nowego kontraktu, ale skoro z ofertą zgłosił się Paris SG, to zawodnik wybrał rozpoczęcie nowego rozdziału w zawodowej biografii.

Wszyscy w Madrycie bardzo Asensio lubili, bo jest pogodnym, dobrze wychowanym chłopakiem. W dodatku zawsze walczył do ostatniej kropli potu – inaczej niż Isco, z którym często bywał jakże niesłusznie wrzucany do jednego worka. Dlatego jego odejście w 2023 roku nie ucieszyło kibiców.

Ale wracajmy do czasów, kiedy przed Asensio świat stał otworem.

3

Jesień, czyli w cieniu Barcelony i Tottenhamu

Po wyśmienitym starcie sezonu i zdobyciu dwóch superpucharów kibice Realu w bardzo dobrych nastrojach oczekiwali początku regularnych rozgrywek. Zapomnieli przy tym chyba o tym, o czym głośno mówił swego czasu Unai Emery: że kto przygotuje wielką formę na sierpień, będzie jej daremnie szukał w listopadzie. Sezon ligowy zaczął się dla ekipy z Bernabéu od dwóch wygranych i dwóch remisów, a więc przeciętnie. Tymczasem Barcelona, która w Superpucharze Hiszpanii była w bardzo kiepskiej formie, wygrywała wszystko. W Madrycie czekano, aż skończy się dyskwalifikacja Cristiano Ronaldo za wyczyny w Superpucharze. Portugalczyk wrócił na mecz piątej kolejki z Betisem, ale efekt okazał się kiepski – Real doznał pierwszej porażki. CR7 nie był sobą, wyglądał, jakby rzeczywiście znów wyjechał na wakacje i wyszedł na boisko prosto po wypoczynku. W kolejnych meczach też nie zdobywał bramek. Z niepokojem obserwowano, jak powoli się rozgrzewa, i liczono mu minuty bez strzelonego gola. Ostatecznie było ich 355, w trakcie których Portugalczyk oddał 28 strzałów. Wreszcie za 29. razem pokonał w ósmej kolejce bramkarza Getafe i zapewnił drużynie zwycięstwo 2:1.

Ciekawostka statystyczno-historyczna: Real tracił punkty u siebie, na wyjeździe natomiast odniósł owego 14 października 2017 roku 13. z rzędu ligowe zwycięstwo, co stało się nowym rekordem La Liga! Tydzień później, w dziewiątej kolejce, pokonał Eibar i w tym momencie jego strata do liderującej Barcelony, która do tej pory zanotowała osiem wygranych i jeden remis, wynosiła pięć punktów. To był tak naprawdę ostatni moment sezonu, kiedy ekipa z Bernabéu mogła realnie myśleć o tytule mistrza Hiszpanii.

W następnej serii w Gironie, gdzie Real gościł po raz pierwszy w historii, dobiegła bowiem końca wspomniana seria wyjazdowych triumfów; mimo oddania aż 23 strzałów madrycki zespół sprawiedliwie przegrał i Barcelona odpłynęła w siną dal. To był specyficzny mecz, toczony w mateczniku katalońskich independystów niedługo po ogłoszeniu przez nich referendum w sprawie niepodległości Katalonii. Dla bezpieczeństwa Los Blancos jechali przez miasto nieoznakowanym autokarem. Dobrze, że pochodzący z tego miasta Carles Puigdemont, częsty gość na Montilivi, akurat tego dnia nie wybrał się na stadion. „Osiem punktów to dużo, ale możemy to odrobić” – ogłosił Zidane po przegranej. Do podobnej kategorii należy zaliczyć wypowiedź Cristiano Ronaldo z początku listopada (wciąż miał wtedy jednego gola w lidze), kiedy to oświadczył, że mimo straty 11 bramek do Messiego zamierza wywalczyć Trofeo Pichichi. Z napastników pięciu najsilniejszych lig Europy Cristiano miał wtedy najgorszy stosunek liczby goli do oddanych strzałów: 1:48. A i tak był najlepszy z tercetu BBC; akronim ten zaczęto wówczas złośliwie zapisywać jako bbC. Benzema został na Santiago Bernabéu sążniście wygwizdany podczas meczu z Las Palmas w 11. kolejce, kiedy strasznie partolił i nie miał udziału przy żadnym z trzech goli.

Real gnębiły liczne dolegliwości. Niemal w każdym spotkaniu notował fazę przestoju. Tracił dużo piłek w środku pola i potem nieźle dysponowani środkowi obrońcy nie mogli uratować sytuacji. Uwaga o dobrej grze defensorów nie dotyczy Marcelo, który prezentował skrajny brak dyscypliny taktycznej – ruszał do przodu i nie dbał o to, co dzieje się za jego plecami. W efekcie z pierwszych 17 goli straconych przez Real w tamtym sezonie sześć padło po akcjach stroną, którą w teorii winien zabezpieczać Brazylijczyk. Jego zmiennikiem był Theo Hernández, ale za każdym razem, gdy ZZ puszczał go do boju, wypadał jeszcze gorzej, bo Francuz okazywał się Marcelo do kwadratu. Dziś, w 2023 roku, gdy rezygnację z Theo, być może najlepszego lewego defensora świata, uważa się za jeden z największych błędów kierownictwa sportowego Realu w ostatnich latach, warto pamiętać, jak skandalicznie prezentował się w sezonie 2017/18. Zresztą Achraf Hakimi, przesunięty do teamu Zidane’a z zespołu rezerw, też nie rzucał swą grą na kolana, miał co najwyżej dobre momenty. W styczniu, gdy boczni obrońcy Barcelony zaliczyli już 11 asyst, kwartet bocznych defensorów Realu (bo był jeszcze Carvajal) zanotował raptem jedną. A więc nie dość, że defensorzy słabo bronili, to jeszcze byli nieproduktywni w ataku. Doprawdy trzeba było być wielkim znawcą futbolu, by przewidzieć eksplozję talentu Hakimiego oraz Theo i nie sprzedać tych zawodników mimo dobrych ofert. José Ángel Sánchez, który decydował o transferach w Realu, to z wykształcenia filozof, więc trudno było odeń oczekiwać takiej fachowości.

Coraz słabiej grał Isco, a właśnie na nim opierał się przygotowany przez Zidane’a na ten sezon system gry, zakładający długie posiadanie piłki i ustawienie z rombem w środku pola. Zespół cały czas pracował na Cristiano, co wobec nieskuteczności Portugalczyka nie miało sensu. Koledzy czekali biernie, aż gwiazdor wróci do wielkiej formy, punkty zaś uciekały. Kontuzje gnębiły tak ważne postaci w drużynie jak Dani Carvajal, Raphaël Varane i Keylor Navas oraz oczywiście Bale’a, który we wrześniu doznał 24. urazu, odkąd pojawił się w Realu. Naprawdę nie było komu strzelać goli. „Mimo wszystko to nie jest tak zły początek sezonu, jak się go przedstawia, choć wiadomo, że moglibyśmy mieć więcej punktów. Ale gromadzimy kapitał doświadczenia, który jeszcze zaprocentuje” – mówił Zidane w listopadzie przed derbami Madrytu na Wanda Metropolitano.

Był to jeden z najsłabszych meczów między madryckimi gigantami w historii, istna kpina z kibiców. „Wszyscy wyszli głodni i pognali do restauracji, by przy kolacji porozmawiać o czymś innym” – napisała „Marca”. Również Zidane po spotkaniu był w kpiarskim nastroju, bo stwierdził: „Zagraliśmy dobrze, zabrakło tylko goli”. A Barcelona oczywiście wygrała i zwiększyła przewagę nad Realem do dziesięciu punktów. W historii La Liga żadna drużyna nigdy nie odrobiła takiej straty do przyszłego mistrza, aczkolwiek nigdy też po 12 kolejkach między tymi rywalami nie pojawiła się dwucyfrowa różnica w zdobyczy punktowej.

Co do Zidane’a, to konsekwentnie, nawet po najsłabszych meczach, bronił swoich piłkarzy i wbrew temu, co wszyscy widzieli, mówił, że zespół zagrał dobrze. Czy chodziło o z góry obraną strategię, by nie popsuć jedynego, co było dobre w tamtym czasie w Realu, czyli dobrych relacji między sztabem a zawodnikami? A może Zidane’owi było już wszystko jedno? Media i kibice zarzucali mu zresztą apatyczność na ławce i robienie spóźnionych zmian. Pojawiła się teza, że Francuz nie ma już motywacji do pracy z Realem, chce dociągnąć sezon do końca i objąć reprezentację Francji, jeśli ta na mundialu w Rosji nie zdobędzie medalu…

Drugie miejsce w końcowej tabeli grupy G w Lidze Mistrzów oczywiście nie było żadną porażką, Real nie przykładał bowiem specjalnej wagi do tego, by zdobyć pierwszą pozycję i mieć łatwiejszego rywala w 1/8 finału. Niemniej musiało niepokoić to, że w dwumeczu z Tottenhamem przeciwnicy okazali się wyraźnie lepsi – prasa od razu zaczęła pisać, że Zidane’a może wkrótce zastąpić Mauricio Pochettino. Na Santiago Bernabéu remis ekipie Kogutów uratował Hugo Lloris, ale już w Londynie wynik 3:1 nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Jednak 26 września Real w końcu, za siódmą wizytą, zdołał wygrać w Dortmundzie z Borussią. Dwa zwycięstwa nad ekipą z Niemiec i dwa nad APOEL-em dały madrytczykom łatwy awans do fazy pucharowej. Co ciekawe, nieskuteczny w lidze Cristiano Ronaldo (cztery gole w pierwszej rundzie rozgrywek!) w Lidze Mistrzów trafiał jak na zawołanie, rywalizację grupową zakończył z dorobkiem dziewięciu bramek. Jako pierwszy w historii imprezy strzelił gola w każdym meczu tej fazy rozgrywek!

Jesień nie zwiastowała więc tego, że Real wiosną może znów zdobyć Puchar Europy. U kibiców narastała irytacja na trenera podejmującego ich zdaniem dziwne decyzje. Chodziło głównie o to, że cały czas w wyjściowym składzie wybiegali Karim Benzema i Gareth Bale, choć obaj byli dalecy od optymalnej formy, a Walijczyk na dodatek stale łapał kontuzje. Fani w jedenastce zdecydowanie woleliby widzieć Marco Asensio. Bale’a i Benzemę postrzegano jako duet pasożytów, z niezrozumiałych względów ciągle wystawianych przez Zidane’a. Na terapię ławkową wobec nich Francuz zdecydował się znacznie później: w przypadku Benzemy dopiero w meczu z Betisem w 24. kolejce, a w przypadku Bale’a w pierwszym spotkaniu 1/8 finału Ligi Mistrzów. To posunięcie przyniosło pewne efekty, ale do tego jeszcze wrócimy.

Najtrafniejszym określeniem było chyba to, że drużyna znalazła się na zakręcie i nie dało się przewidzieć, co ją za nim czeka. Zidane powiedział: „Nie jestem ani najlepszym trenerem świata, ani najgorszym. Fajnie jest wznosić kolejne trofea, ale trzeba też umieć wyprowadzić zespół z kryzysu. Czuję się wystarczająco silny, by niebawem tego dokonać”.

Real Madryt. Zwycięstwo jest wszystkim

Copyright © 2024 Leszek Orłowski

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2024

Redakcja – Grzegorz Krzymianowski

Korekta – Dominik Leszczyński, Maciej Cierniewski

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografia na I stronie okładki – David Ramos / Getty Images

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików. Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2024

ISBN mobi: 9788383301808

ISBN epub: 9788383301815

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Paulina Gawęda, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska, Kamila Piotrowska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl