Raj na ziemi - Mary Alice Monroe - ebook

Raj na ziemi ebook

Mary Alice Monroe

4,4

Opis

Wraz z ukończeniem osiemnastu lat Cara opuściła rodzinny dom, pragnąc raz na zawsze odciąć się od korzeni. Po latach ciężkiej pracy uwierzyła wreszcie w swój sukces, ale właśnie wtedy jej życie zawodowe i osobiste rozpadło się jak figurka z cennej porcelany.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 396

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (23 oceny)
13
8
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mary Alice Monroe

Raj na ziemi

Harlequin

Warszawa 2004, 2007

Tytuł oryginału: The Beach House

Pierwsze wydanie: MIRA Books, 2002

Redaktor prowadzący: Mira Weber

Korekta: Mira Weber

© 2002 by Mary Alice Kruesi

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2004, 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywychlub umarłych– jest całkowicie przypadkowe.

Znak graficzny BESTSELLERS jest zastrzeżony.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: COMPTEXT, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-1758-1

Konwersja: Nexto Digital Services

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W ciągu ostatnichlat Cara wielokrotnie myślała o podróży do domu, ale zawsze na przeszkodzie stawały jakieś inne plany, jakieś umówione spotkanie albo po prostu jej własne emocje. Teraz, zmęczona długą podróżą, przebywała ostatni odcinek nadmorskiej równiny, kierując się w stronę oceanu. Niegdyś była to kraina bawełny. Cara nie odwiedzała tychstron od ponad dwudziestu lat. Dorastając, marzyła o wyjeździe. Dokądkolwiek, byle tylko stąd uciec.

Mijała rzadkie lasy, farmy wystawione na sprzedaż, magazyny o płaskich dachach, billboardy z wypłowiałymi od słońca reklamami orzeszków ziemnych, brzoskwiniowe sady i samochody do przewozu bydła. Był koniec maja i w Karolinie Południowej wiosna przechodziła już w upalne lato. Cara uprzytomniła sobie, że żółwie niedługo rozpoczną sezon lęgowy, i zaśmiała się ironicznie.

Gdyby ktoś rok wcześniej powiedział jej, że wraz z nastaniem kolejnej wiosny wybierze się do Charlestonu na dłuższą wizytę u matki, najpierw by się roześmiała, a potem odparła, że to absolutnie niemożliwe. Po pierwsze praca nie pozwalała jej na takie ekstrawagancje. Każdy dzień miała wypełniony co do minuty. W najlepszym wypadku mogłaby sobie pozwolić na jedniodniowy wypad, tak jak to miało miejsce, gdy przyjechała na pogrzeb ojca. Po drugie Charleston był ostatnim miejscem na ziemi, które miałaby ochotę odwiedzić, a jej matka ostatnią osobą, którą pragnęłaby oglądać. Po wielu latachwrogości obecnie panowało między nimi uprzejme zawieszenie broni i był to chyba najlepszy z możliwychstan rzeczy.

Jednak jej matka jak zwykle wykazała się doskonałym wyczuciem czasu. Dokąd uciekamy, gdy nagle wszystko legło w gruzach? Do domu, to oczywiste. Cara mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy. Jak to się mogło stać, że jej uporządkowane życie do tego stopnia wymknęło się spod kontroli? Po dwudziestu dwóchlatachniezależności, budowania kariery i sukcesów, oto nagle znów znalazła się na tej cholernej drodze prowadzącej na wybrzeże.

Bezpośrednią przyczyną był list matki. Poprzedniego dnia Lovie jak zwykle przysłała kwiaty na urodziny córki. Cara odwinęła bibułkę i ciężki zapach gardenii wypełnił całe mieszkanie. Poczuła się jak w otoczonym murem ogrodzie matki w Charlestonie: stara magnolia rozpościerała szerokie, lśniące liście, a obok białe gardenie walczyły o miejsce z pnącym jaśminem. Otworzyła list napisany znajomym charakterem pisma i przeczytała:

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanaCaretto!

Zawsze gdy czuję zapach gardenii, myślę o Tobie.

Odczasuśmierciojcawszystkosięnieustanniezmienia. Teraz przyszedł czas, bym i ja uporządkowałaswojesprawy. Przyjedźdo domu,Cara, choćbynakrótko. Nie na Tradd Street, ale do domku na plaży.Zawsze byliśmy tam szczęśliwi, prawda?

Proszę, nie mów, że jesteś zbyt zajęta i nie możeszsię wyrwać. Czy pamiętasz nasze powiedzenie: „Zajmijsięswoimiurodzinami”?Zróbsobieprezentiwybierzsięnakilkadnidoswojejstarejmatki.Proszę, Cara, skarbie, przyjedź do domu jak najszybciej. Ojca już nie ma i musimy zrobić tu porządki.

Uściski,

Mama

Może to zapachgardenii sprawił, że Cara nagle poczuła się samotna. Może było to wzruszenie wywołane faktem, że ktoś pamiętał o jej urodzinach. A może przygnębienie z powodu utraty pracy. W każdym razie po raz pierwszy od czasu gdy miała osiemnaście lat, Cara rozpaczliwie i głęboko zatęskniła do matki.

Zapragnęła wrócić do domu, gdzie kiedyś była szczęśliwa.

Przekroczyła rzeki Ashley i Wando, zjechała z autostrady i znalazła się na nowej drodze łączącej stały ląd z wysepką o nazwie Isle of Palms. Przed nią rozciągał się zapierający dechw piersiachwidok na błękitne niebo i zielonkawe bagna. Połacie falujących traw przecinał jaskrawobłękitny kanał, a równolegle do niego mniejsza struga Hamlin Creek obudowana pomostami, przy którychcumowały łódki. Kolejny zakręt i oto oczom Cary ukazał się Atlantyk w całej okazałości.

Znów była na Isle of Palms. Już sama nazwa przywodziła na myśl palmowe drzewa i spokojne, słoneczne popołudnia na plaży. Od stu lat było to ulubione letnisko mieszkańców Charlestonu i Columbii. Przyjeżdżali tu, gdy upał w mieście stawał się nie do zniesienia. Przypływali promem, mieszkali w bungalowachrozrzuconychwśród sosen i dębów, a wieczorami tańczyli do muzyki granej przez głośne big-bandy. Wiele lat później do wyspy doprowadzono mosty i drogi. W dzieciństwie Cara spędzała tu każde lato w towarzystwie matki i starszego brata, Palmera. Żyli bez dyktatu zegara, w rytmie wyznaczanym przez słońce. To były bardzo szczęśliwe wspomnienia.

Słyszała, że w 1989 roku huragan o nazwie Hugo obrócił całą wyspę w gruzy, ale nie sądziła, by wywarło to wielki wpływ na krajobraz. Kiedyś było tu senne miasteczko, w centrum którego znajdowały się obok siebie sklep spożywczy, monopolowy i żelazny. A wokół mnóstwo stoisk z pocztówkami i restauracji pod gołym niebem. Dalej znajdował się Ocean Boulevard – rząd skromnychdomków letniskowych, a za nimi nadbrzeżne wydmy.

Teraz ze zdumieniem przekonała się, że wydm, na którychniegdyś się bawiła, już nie ma. Na ichmiejscu wznosiła się ściana drewnianychdomów w pastelowychkolorach, które zupełnie zasłaniały widok na morze. Cara obróciła głowę w lewo i popatrzyła na resztki świata sprzed huraganu.

Niektóre rzeczy pozostały jednak niezmienne. Nad jej głową przeleciało stado pelikanów, niczym szwadron bombowców. Otworzyła okno i wciągnęła w płuca świeże morskie powietrze. Zapadał już zmierzch. Cara powoli przejechała jeszcze dwie przecznice i ze ściśniętym sercem zatrzymała samochód przed odsuniętym od ulicy jasnożółtym domkiem z lat trzydziestych, przycupniętym na skraju niedużej wydmy.

Na tle nowychbudynków, otoczonychogrodami urządzonymi przez architektów krajobrazu, dom jej matki wyglądał jak wspomnienie z przeszłości. Otaczały go wysokie trawy, jaskrawe floksy i żółte pierwiosnki. Niski dachi szerokie, wygodne werandy wyglądały tu równie naturalnie, jak palmy. Cara nie widziała tego domku od dwudziestu lat i teraz przyszło jej do głowy, że podczas gdy ona zajęta była swoim życiem w Chicago, domek przez cały czas cierpliwie na nią czekał.

Skręciła w boczną żwirową uliczkę i zaparkowała na tyłach. Omal nie wybuchnęła śmiechem, gdy zobaczyła obok werandy starego, lśniącego volkswagena garbusa. A więc mama nadal jeździła Złotym Żżukiem? To był jej znak rozpoznawczy. Wszyscy wiedzieli, że gdy ten samochód pojawia się w okolicy, oznacza to przybycie Olivii Rutledge. Olivia przyjechała na wakacje i czeka na gości.

Cara zastanawiała się, czy ona również jest teraz tylko gościem. Czy więzy krwi stanowiły wystarczający powód, by nazwać Primrose Cottage swoim domem? Czy długie godziny spędzone na pracy w ogródku, zamykaniu okiennic przed burzą i bujaniu się na ogrodowej huśtawce dawały jej jakieś prawa? Chyba nie, pomyślała z westchnieniem. Poza tym kiedyś z wściekłością wykrzyczała matce, że nie życzy sobie mieć nic wspólnego ani z rodzicami, ani z tym miejscem.

A jednak łącząca ją z domem więź przetrwała. Wspomnienia wracały lawiną. Cara wysiadła z samochodu i bezwładnie oparła się o drzwiczki, zastanawiając się, jak ma powitać matkę. Szukała jakichś słów, które pozwoliłyby przełamać lody, a jednocześnie zachować poczucie dumy i odpowiedni dystans. Zamierzała zostać tu tydzień, najdalej dziesięć dni. Pewna, że jeśli przekroczy ten limit, to matka znów zacznie doprowadzać ją do szału, znów padnie wiele ostrych słów i pojawią się następujące w takichwypadkach długie okresy wrogiego milczenia. Z westchnieniem przesunęła ręką po czole. A może przyjazd tutaj był błędem?

Gdzieś w oddali zaszczekał pies, a potem za domem rozległ się melodyjny kobiecy głos. Cara obróciła się. Ścieżką prowadzącą od plaży szła drobna kobieta w słomkowym kapeluszu z wielkim rondem, długiej dżinsowej spódnicy i jaskrawoczerwonej koszulce. W ręku niosła duże, czerwone wiadro – wyraźny znak, że była jedną z Miłośniczek Żżółwi. Serce Cary zabiło mocniej, ale nie poruszyła się i czekała w milczeniu. Z tej odległości nadchodząca kobieta wyglądała jak młoda dziewczyna. Wydawała się taka beztroska. Nucąc głośno jakąś melodię, zatrzymywała się co parę kroków, by podziwiać kolejny rosnący przy ścieżce polny kwiat.

Wszystkie przygotowane wcześniej zdania, starannie obmyślane słowa w jednej chwili wyparowały z głowy Cary.

– Mamo! – zawołała w końcu, gdy kobieta była już tylko o parę kroków od niej.

Matka zatrzymała się jak wryta i obróciła głowę w jej stronę. Jasnoniebieskie oczy pod rondem kapelusza zabłysły radośnie. Odstawiła wiadro i wyciągnęła ramiona w powitalnym geście.

– Caretta!

Cara nie znosiła tej wersji swojego imienia, ale teraz jak dziecko pobiegła ścieżką i rzuciła się w ramiona matki. Była od niej o głowę wyższa, toteż zawsze w takichsytuacjachczuła się jak słoń przy porcelanowej lalce.

– Tęskniłam za tobą – powiedziała Olivia z twarzą przy policzku córki. – Wreszcie wróciłaś do domu.

Cara oddała uścisk, ale żadne słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Dzieliło je zbyt wiele lat milczenia. Odsunęła się o krok i dopiero teraz uważniej spojrzała na twarz matki. Poczuła wstrząs. Olivia Rutledge była już starą kobietą. Blada twarz, kości policzkowe jeszcze bardziej wyraziste niż kiedyś, oczy pozbawione blasku. Matka zawsze była szczupła, ale teraz wydawała się wręcz wychudzona.

Cara zastanawiała się, jak to możliwe, by matka do tego stopnia się zmieniła w tak krótkim czasie. Po raz ostatni widziały się przed osiemnastoma miesiącami, na pogrzebie ojca. Wtedy jeszcze Olivia nadal była piękna i pełna wdzięku. Oczywiście miała już sześćdziesiąt dziewięć lat, ale należała do kobiet, które otrzymały od losu smukłą, dziewczęcą sylwetkę i twarz naturalnie świeżą, jak polne kwiaty, które uwielbiała. Ojciec mawiał, że ożenił się z nią, bo uroda idealnie harmonizowała z jej wnętrzem. Tak, to akurat stwierdzenie okazało się prawdziwe. Wszyscy ją kochali, Cara jednak znała cenę, jaką okupiony był uśmiechmatki.

– Co u ciebie słychać? – zapytała, przypatrując się jej badawczo. – Dobrze się czujesz?

Olivia lekceważąco machnęła ręką.

– Dobrze, dobrze. Nic nie może powstrzymać upadku Rzymu. Już przestałam z tym walczyć. Ale za to ty wyglądasz wspaniale!

Cara spojrzała na swoją pomiętą białą koszulkę i dżinsy. Wstała tego dnia przed świtem, ochlapała twarz zimną wodą i ubrała się w pośpiechu, nie zawracając sobie głowy makijażem ani fryzurą. Włosy luźno opadały jej na ramiona.

– Gdzie tam. – Wzruszyła ramionami. – Jestem brudna i śmierdzę hamburgerami.

– Dla mnie wyglądasz wspaniale. Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś! Omal nie zemdlałam z wrażenia, gdy zadzwoniłaś i powiedziałaś, że przyjeżdżasz. Bogu dzięki.

– Mamo, Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Napisałaś, że chcesz, bym przyjechała, więc jestem.

– To ty tak myślisz. A ja jestem już stara i wiem swoje. Ale nie kłóćmy się o to. Modliłam się, byś przyjechała do domu, i moje modlitwy zostały wysłuchane.

Ruszyły powoli w stronę domku. Lovie zatrzymała wzrok na twarzy córki.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz?

– Jak? – zdziwiła się Cara.

– Jakbyś była wstrząśnięta.

– Nie wiem. Wydajesz mi się jakaś inna. Chyba... szczęśliwa.

– Ależ oczywiście, że jestem szczęśliwa! Dlaczego miałoby być inaczej?

Cara wzruszyła ramionami.

– Nie wiem... Sądząc po liście, spodziewałam się raczej, że czujesz się samotna, może trochę przygnębiona. W końcu od śmierci taty nie minęło tak wiele czasu.

Twarz Lovie drgnęła, ale Cara jak zwykle nie potrafiła odczytać emocji, jakie kryły się za uśmiechem matki.

– Nie chciałam, żeby ten list wywarł na tobie przygnębiające wrażenie.

– Brakuje ci ojca?

Olivia pogładziła córkę po policzku.

– Brakuje mi ciebie. Szczególnie gdy jestem tutaj. Spędziłyśmy tu kiedyś szczęśliwe chwile, prawda?

Cara skinęła głową, poruszona.

– Tak. Ty, ja i Palmer. – Nie wspomniała o ojcu. Rzadko przyjeżdżał do domku na plaży. Zwykle wolał zostać w mieście albo podróżować. I choć w rodzinie nigdy nie mówiło się o tym głośno, wszyscy uważali, że tak jest lepiej.

– Och, tak – zaśmiała się Lovie cicho. – Palmer też.

– Jak się miewa mój szalony braciszek?

– Już nie jest szalony. Szkoda.

Cara uniosła brwi.

– I ty to mówisz? Pamiętam, jak kiedyś obydwoje z tatą staraliście się go sprowadzić na dobrą drogę...

Matka tylko roześmiała się i zapytała:

– Jak długo możesz zostać?

– Tydzień.

– Tak krótko? Cara, zawsze jesteś taka zajęta. Proszę, zostań trochę dłużej!

Cara zastanawiała się przez chwilę. Właściwie nic jej nie zmuszało do powrotu, a mama nie wyglądała najlepiej.

– Może uda mi się zostać trochę dłużej. Właśnie dlatego lubię podróżować samochodem. Sama podejmuję decyzję, gdzie i kiedy jadę. Na razie nie umiem określić daty powrotu do Chicago. Nie przeszkadza ci to? – dodała z wahaniem.

– Absolutnie nie. Bardzo mi to odpowiada – ucieszyła się Olivia, skręcając na wysypaną piaskiem ścieżkę prowadzącą do drzwi domu. – Wejdź. Musisz być bardzo zmęczona po podróży. Jesteś głodna? Nie przygotowałam kolacji, ale coś się znajdzie.

– Nie rób sobie kłopotu. Przez całą drogę jadłam coś w samochodzie.

– O której wyjechałaś z Chicago?

– Przed piątą rano – ziewnęła Cara.

– Ale po co tak się spieszyłaś? Przecież mogłaś rozłożyć sobie podróż na dwa, trzy dni i przenocować gdzieś po drodze. O tej porze roku w górachjest pięknie.

– Och, przecież mnie znasz. Gdy już gdzieś jadę, to chcę dotrzeć do celu jak najszybciej.

– To prawda – pokiwała głową jej matka. – Zawsze taka byłaś.

Wchodząc po schodkach na werandę, Cara dostrzegła kolejne oznaki świadczące o tym, że dom powoli chyli się ku upadkowi. Czas nie był dla niego łaskawy, a z bliska wyglądało to jeszcze gorzej. Weranda zapadała się, krzewy rozrosły się jak w dżungli, w jednym oknie brakowało okiennicy, a farba na ścianachłuszczyła się i odpadała płatami.

– Przydałby się tu mały remont – zauważyła.

– Biedny, stary dom... Przez cały czas wystawiony na porywy wiatru i działanie wilgoci.

– To za dużo na ciebie jedną. Czy Palmer trochę ci pomaga?

– Palmer? No cóż, stara się, ale ma dosyć swoich spraw. Dom, firma, rodzina. – Olivia zawahała się, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. – Ma własne kłopoty. Ja jakoś sobie tutaj radzę. Och, spójrz na te pierwiosnki – wskazała na najbliższą kępkę. – Pięknie kwitną w tym roku, prawda? Czujesz ten cytrynowy zapach?

Cara nie była pewna, czy matka rozmyślnie zmienia temat rozmowy, ale walizka coraz bardziej ciążyła jej w ręku, toteż upajanie się zapachem pierwiosnków było ostatnią rzeczą, na jaką miała w tej chwili ochotę.

– Jestem wykończona – przyznała. – Muszę położyć gdzieś bagaże i napić się czegoś zimnego, najchętniej z odrobiną alkoholu.

– Co byś powiedziała na dżin z tonikiem?

Szeroki i promienny uśmiechCary wystarczył za całą odpowiedź.

Weszły na werandę pełną starychwiklinowych mebli i zardzewiałychnarzędzi ogrodniczych. Lovie przystanęła i zsunęła z nóg zapiaszczone buty. Gdy oparła rękę o ścianę, Cara zauważyła na jej palcu pasek jasnej skóry w miejscu, gdzie wcześniej przez czterdzieści dwa lata tkwiła ślubna obrączka z dużym brylantem.

– Mamo, gdzie jest twoja obrączka? – zapytała ze zdziwieniem.

Olivia wyraźnie się speszyła.

– Zdjęłam ją po śmierci ojca. Nosiłam ją właściwie tylko po to, żeby sprawić mu przyjemność. Nie lubiłam jej. Przeszkadzała we wszystkim, a już tutaj, na plaży, było z nią istne skaranie boskie. Chyba dam ją Copperowi, będzie miał dla swojej przyszłej żony.

Copper był młodszym dzieckiem Palmera i jako jedyny męski spadkobierca nazwiska Rutledge, ukochanym wnukiem Olivii.

– Wytrzyj buty, proszę – zwróciła się Olivia do córki. – Do tego domu nanosi się mnóstwo piasku.

Cara posłusznie zaszurała nogami o wycieraczkę.

– Co robiłaś na plaży tak późno?

– Szukałam żółwichgniazd. Są już dwa!

– Zdawało mi się, że lepiej ichszukać rano – uśmiechnęła się Cara z rozbawieniem.

– To prawda, ale chciałam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. Znasz mnie przecież. Gdy zaczyna się sezon, nie potrafię usiedzieć spokojnie. Nie ruszałam tychjaj i zastanawiam się teraz, czy dobrze zrobiłam. Są trochę za blisko brzegu – potrząsnęła głową. – Wydział Ochrony Środowiska zaostrzył ostatnio przepisy. Nie pozwalają ruszać jaj, jeśli nie ma wyraźnego zagrożenia. Ale sama nie wiem... Jeśli przyjdzie wysoka fala...

– Mamo, podjęłaś już decyzję, więc zostaw te gniazda w spokoju – westchnęła Cara, która w swojej pracy codziennie musiała podejmować wiele decyzji i nigdy nie potrafiła zrozumieć podobnychwahań. Wiedziała jednak, że bardziej od niezdecydowania matki irytuje ją sama wzmianka o żółwiach. Wiecznie te żółwie. Od maja do października, rok po roku, odkąd tylko sięgała pamięcią, jej matka nie potrafiła myśleć o niczym innym.

– Wiem, masz rację. Teraz już i tak nie mogę ich przenieść – zachmurzyła się Olivia. – Chodź, zrobię ci tego drinka.

Cara weszła do domu i czas natychmiast cofnął się o dwadzieścia lat. Domek matki był jednym z nielicznychocalałychpierwszychbudynków wzniesionychna wyspie. Pomimo kiepskiego stanu nadal był wygodny. Matka utrzymywała drewniane ściany i podłogi w nienagannej czystości. Myślą przewodnią podczas urządzania niewielkichpomieszczeń była wygoda. Na podłodze leżały przetarte wschodnie dywaniki, na kremowychścianachwisiały rodzinne fotografie i pejzaże wyspy malowane przez miejscowychartystów, spośród którychwielu było przyjaciółmi Olivii. Miękkie i wygodne, choć zupełnie niedobrane sofy i fotele, stłoczono przed dużym oknem, z którego rozciągał się zapierający dech widok na ocean.

Pamiątki rodzinne i antyki przechowywane były w domu w Charlestonie, z dala od huraganów, dzieci i rozbawionychgości. Tutaj przywożono tylko rzeczy gorszej jakości. Przyjaciele Cary z dzieciństwa zawsze lubili do niej przychodzić, bo pani domu nigdy nie gderała: „Zabierz te nogi!”, „Ostrożnie!”, „Nie dotykaj tego!”. W lodówce o każdej porze dnia stała

Życie na plaży toczyło się niespiesznym rytmem.

Poszła za matką korytarzykiem prowadzącym do dwóchsypialni – jej i Palmera. Każdy kąt tego domu był pełen wspomnień.

– Twój pokój jest gotowy – powiedziała Lovie, otwierając drzwi. – Czy chcesz, żebym zamknęła okno?

– Nie – odrzekła Cara, z przyjemnością wdychając świeże morskie powietrze.

– W łazience są czyste ręczniki.

– Dobrze.

– Jest też mydło, szampon i szczoteczka do zębów.

– Przywiozłam swoją, ale dziękuję.

– Na ciepłą wodę trzeba chwilę poczekać.

– Pamiętam – uśmiechnęła się Cara.

Lovie niespokojnie złożyła ręce.

– W takim razie zostawię cię tu, żebyś mogła się umyć.

Jeszcze raz obrzuciła córkę spojrzeniem pełnym tęsknoty i wyszła. Cara z westchnieniem ulgi postawiła walizkę na podłodze. Pierwsza runda poszła całkiem nieźle, pomyślała. Rozmasowała kark i rozejrzała się po pokoju. Wyglądał zupełnie tak samo jak przed dwudziestu laty. Łóżko z kutego żelaza nakryte dziwaczną różową narzutą zajmowało większą część podłogi. Bladoróżowe zasłonki powiewały nad sosnową komodą z różowym marmurowym blatem. Obok okna znajdowały się wąskie drzwi na werandę.

Był to dziewczęcy pokój, skromnie umeblowany, lecz wygodny. W miejscu plakatów z gwiazdami rocka wisiały teraz widoczki z palmami, ale wszystkie stare książki Cary nadal tkwiły na swoim miejscu. Przesunęła ręką po znajomych grzbietach. „Hobbit”, „Wichrowe wzgórza”, „Zen i sztuka konserwacji motocykli”. Słowa i myśli, które kształtowały umysł nastolatki.

Spostrzegła swoje odbicie w lustrze i stanęła jak wryta. Wrażenie było zupełnie surrealistyczne. Tu, w tym dziecinnym pokoju, niemal spodziewała się zobaczyć chudą dziewczynkę z prostymi włosami i oczami pełnymi łez. Biedne, żałosne dziecko.

Cara w przeciwieństwie do matki nie uchodziła za piękność. Według panującychna Południu standardów była za wysoka, za chuda, miała za mały biust i za duże stopy. Pełne usta w szczupłej twarzy również sprawiały wrażenie zbyt wydatnych. A poza tym odziedziczyła po ojcu ciemne włosy i oczy. Palmer, jej brat, był z kolei drobnej budowy jak matka, miał również jej jasne włosy i niebieskie oczy.

Lovie jednak zachwycała się urodą córki i czasem nazywała ją mewą śmieszką. Cara przysunęła twarz do lustra i przyłożyła dłonie do policzków. Z brzydkiego kaczątka wyrósł piękny łabędź. Teraz, w dojrzałym wieku, była uważana za bardzo atrakcyjną kobietę.

Jednak dawno przestała być dzieckiem, nie była również młoda. W lustrze widziała, że jej skóra zaczyna wiotczeć, w kącikachoczu i ust pojawiają się zmarszczki, a na skroniachpierwsze pasma siwych włosów. Wyglądała na równie zmęczoną życiem, jak ten stary dom.

Postanowiła położyć się na chwilę i zrzuciła ubra nie. W samej bieliźnie wsunęła się do łóżka i ziewnęła. Tylko pięć minut, pomyślała sennie.

Pościel była świeża, morskie powietrze przyjemnie owiewało jej skórę i powieki natychmiast stały się ciężkie. Dotychczasowe życie w Chicago wydało jej się naraz bardzo odległe. Odgłos fal oceanu uderzającychmiarowo o brzeg działał jak kołysanka. Przez umysł przewijały się obrazy ostatnichdni, obrazy wydarzeń, które popchnęły ją do tej podróży. Wszystko zaczęło się we wtorek rano, gdy w biurze zadzwonił telefon i nieoczekiwanie została poproszona do gabinetu Davida Alexandra. Wiadomo było, co to oznacza. Równie dobrze mogliby jej zaproponować wycieczkę samochodem w towarzystwie mafii.

Jadąc windą na trzydzieste piętro, zastanawiała się, dlaczego jej po prostu nie zastrzelą. Nawet daleko posunięty pracoholizm nie uchronił jej od perspektywy zwolnienia z pracy i odcięcia od źródła dochodów. Straciła ważnego klienta, ale w branży reklamowej coś takiego jest na porządku dziennym. Dotychczas jej kariera przebiegała wspaniale. Owszem, teraz zdarzyła jej się wpadka, ale przecież już pracowała nad pozyskaniem kolejnego klienta. Idąc korytarzem, wyraźnie uświadamiała sobie niezwykłą, pełną napięcia ciszę, od czasu do czasu przerywaną tylko dzwoniącym gdzieś za ścianą telefonem. Przy ścianachstały opróżnione szafki na dokumenty, a co gorsza, obok wind stali uzbrojeni strażnicy. A więc plotki nie kłamały, w firmie odbywała się czystka na masową skalę.

Spocona jak mysz weszła do gabinetu pana Alexandra i sztywno usiadła na krześle. Wszystko odbyło się zgodnie z jej przewidywaniami. Szef poinformował ją nosowym, wysokim głosem, że jest mu ogromnie przykro, ale jako osoba odpowiedzialna za cały dział, to właśnie ona będzie musiała ponieść konsekwencje wynikające z utraty klienta. Cara skrzyżowała nogi, złożyła ręce na kolanachi skamieniała z przerażenia patrzyła przez okno, słuchając gładkich zdań o wysokości przysługującej jej odprawy. Wreszcie, gdy ta upokarzająca sesja dobiegła końca, wstała, grzecznie podziękowała panu Alexandrowi za poświęcony jej czas, dodała, że zgłosi się po odbiór swoichrzeczy później, a potem, eskortowana przez uzbrojonego strażnika, zjechała na dół.

Wróciła prosto do swego niewielkiego, zagraconego mieszkania nad jeziorem. Kupiła je, bo było blisko wody – po wielu latachżycia z dala od domu rodzinnego w duszy Cary wciąż pobrzmiewały nuty nostalgii. To mieszkanie nie było jednak bezpieczną przystanią, gdzie można się schronić i leczyć rany zadane przez wrogi świat. Nie było tu śladów ważnychwydarzeń z przeszłości. Na ścianachnie wisiały żadne pamiątkowe fotografie. Minimalistyczny wystrój wnętrza, zimne, wpadające w błękit szarości, brak bibelotów i osobistychdrobiazgów. Patrząc na to wnętrze, niewiele można się było dowiedzieć o osobowości czy zainteresowaniachlokatorki. Było to jedynie miejsce, do którego Cara wracała na noc i gdzie trzymała swoje rzeczy.

Ale na całym świecie nie miała nic innego.

Wstrząsnął nią zimny dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że w wieku czterdziestu lat nie ma przyjaciół ani żadnychzainteresowań, nie ma nic oprócz pracy. Zbyt długo odkładała wszystko na później, skupiała się wyłącznie na życiu zawodowym, a teraz nagle rozpadło się ono jak domek z kart. I oto Cara znów znalazła się w domu swej matki, w łóżku, w którym spała jako dziecko, równie zagubiona i niepewna siebie jak w wieku osiemnastu lat.

W jakiś czas później poczuła na skroni dotyk matczynej dłoni, a na czole delikatny pocałunek, ale nie była pewna, czy to jawa, czy sen.

Samice żółwia wracają na okres lęgowy do miejsca,w którym przyszły na świat. Co skłania je do powrotu?Geny czy wyuczone zachowanie? Może kierują sięwęchem, może słuchem, może orientację ułatwiaim pole magnetyczne Ziemi. Nikt tego nie wie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Blask księżyca w Karolinie Południowej jest delikatny i kojący, ale światło słońca ostre i przenikliwe. Cara uchyliła powieki i jej wzrok zatrzymał się na otwartym oknie. Zamiast dźwięku silników samochodowych i klaksonów słyszała śpiew ptaków. Dopiero po chwili przypomniała sobie, gdzie jest. W jednym błysku wróciło do niej wspomnienie długiej podróży i utraty pracy. Naciągnęła poduszkę na głowę i w tej samej chwili usłyszała dzwonienie telefonu za ścianą.

Gdy stało się oczywiste, że nikt inny go nie odbierze, odrzuciła poduszkę, obciągnęła koszulkę i jak krab wypełzła na korytarz. Telefon, jedyny w domu, stał na drewnianym stoliku.

– Halo? – rzuciła ochrypłym głosem.

W słuchawce przez chwilę panowało milczenie, a potem jakaś kobieta zapytała niepewnie:

– Olivia?

– Nie, to nie Lovie – odrzekła Cara, tłumiąc ziewnięcie. – Jestem jej córką.

– Och– wykrztusiła rozmówczyni i znów zamilkła. – Nie wiedziałam, że Lovie ma córkę – dodała wreszcie.

Cara przetarła oczy i w milczeniu czekała na ciąg dalszy.

– Czy mogę rozmawiać z pani matką?

Nikt nie zadawał jej tego pytania od ponad dwudziestu lat. Odwróciła głowę i spojrzała w stronę salonu. Wszędzie panowała cisza.

– Nie ma jej.

– Ale... znalazłam ślady żółwi!

Sądząc po panice w głosie, musiała to być jedna z nowicjuszek zwerbowanychprzez matkę do grupy

Żółwi.

– To świetnie – ziewnęła Cara w słuchawkę. – Dziękuję za wiadomość. Powiem mamie, kiedy wróci.

– Zaraz, proszę chwilę poczekać! Jestem na plaży przy Szóstej Alei. Co mam teraz zrobić? Czy mam tu poczekać?

– Naprawdę nie wiem – westchnęła Cara. – I nawet nie będę próbowała zgadywać. Nie piłam jeszcze kawy.

Usłyszała kroki na werandzie i dodała szybko:

– Proszę chwilę poczekać, mama chyba wraca.

Drzwi otworzyły się, ale zamiast matki stanęła w nichmłoda blondynka z kaskadą włosów opadającychna oczy. Była w ciąży, kwiecista sukienka z taniej bawełny wznosiła się jej na brzuchu. W rękach dźwigała kilka wypchanych plastikowych toreb z zakupami. Zamknęła za sobą drzwi nogą, spojrzała na Carę bez zdziwienia i nie witając się nawet, poszła do kuchni. Najwyraźniej czuła się tu jak u siebie w domu. Po chwili z kuchni rozległo się trzaskanie drzwiczek od szafek.

Cara obciągnęła koszulkę i zawołała donośnie:

– Przepraszam bardzo, ale kim pani jest?

– Mama nic pani o mnie nie wspominała? – zdziwiła się dziewczyna. Miała akcent charakterystyczny dla wiejskichobszarów Południa.

Cara przypomniała sobie, że poprzedniego dnia zasnęła bez kolacji i nie zdążyła nawet porozmawiać z matką. Ta dziewczyna na pewno była sąsiadką albo dochodzącą pomocą domową.

W słuchawce telefonu znów rozległ się zniecierpliwiony głos:

– Halo? Halo? Jest pani tam jeszcze?

– Mam tu telefon w sprawie żółwi – zawołała Cara w stronę kuchni. – Może pani wie, gdzie jest moja mama?

– Ja odbiorę.

Nieznajoma podeszła bliżej i dopiero teraz Cara zauważyła, że ma do czynienia z nastolatką. Dziewczyna miała ładną twarz lalki, okrągłe policzki i pełne usta. Gdy zauważyła, że Cara patrzy na jej brzuch, obronnym gestem przyłożyła do niego dłoń. Jej jasnoszare oczy natychmiast zlodowaciały i pojawił się w nichwyzywający wyraz. Przez chwilę obie kobiety w milczeniu mierzyły się wzrokiem.

– Halo? Halo? – rozległo się znów w słuchawce.

Dziewczyna wzięła słuchawkę do ręki i demon

stracyjnie odwróciła się plecami do Cary, a potem z wielką pewnością w głosie zaczęła podawać instrukcje. A to gówniara, pomyślała Cara z urazą, ale tylko wzruszyła ramionami i wycofała się do swojej sypialni. Kimkolwiek była ta dziewczyna, przynajmniej wiedziała, co powinna zrobić zniecierpliwiona miłośniczka żółwi. Po drodze Cara zauważyła, że drzwi do pokoju jej brata są otwarte, więc zajrzała do środka. Na niezaścielonym łóżku leżała różowa koszula nocna z falbankami.

A więc rozwiązanie zagadki okazało się proste. Dziewczyna była gościem matki. Koniec nadziei na rodzinną intymność. Domek był mały, z trudem wystarczał dla dwóchosób, trzy oznaczały ciasnotę. Gdyby wiedziała wcześniej...

Podniosła poduszkę z podłogi i usiadła na łóżku. Właściwie to mogła się tego spodziewać. Dla matki zawsze inni byli ważniejsi od niej, tylko w domku na plaży Olivia bez reszty poświęcała uwagę córce. Cara miała nadzieję, że i tym razem...

Zacisnęła usta i westchnęła żałośnie. Już w dzieciństwie nauczyła się dbać o siebie i niczego nie oczekiwać od innych. W ostrym świetle poranka pokój stracił wiele ze swego uroku. Narzuta na łóżku była wypłowiała, a farba na ścianachpożółkła. W domku brakowało klimatyzacji i choć teraz jeszcze przez otwarte okno wpadał orzeźwiający wietrzyk, Cara wiedziała, że do południa zrobi się tu bardzo duszno. Zaczęła żałować pośpiesznej decyzji o powrocie do domu.

Zbyt wiele stresów i zbyt mała ilość snu zrobiły swoje. Cara poczuła narastający ból głowy. Opadła na poduszki, wyciągnęła się wygodnie i zapadła w głęboki sen.

Toy Sooner stała przy zlewie i postukując nerwowo butem o podłogę, myła dzbanek do kawy. Następnie starannie odmierzyła sześć łyżeczek świeżo zmielonychziaren, wsypała je do filtra i nacisnęła guzik ekspresu. Lovie lubiła napić się świeżej kawy po powrocie z plaży. Do kawy Toy kupiła pudełko świeżych pączków. Nie przelewało jej się, ale chciała choć w ten sposób podziękować pani Lovie, choć ta wielokrotnie powtarzała, że niczego nie oczekuje w zamian za swą gościnność i dobre serce.

Toy nie przywykła, by ludzie dawali jej coś za darmo. Pobyt u Lovie był jak sen. Nigdy jeszcze nie mieszkała w tak ładnym domu. Miała tu dla siebie cały pokój, a co najważniejsze, nikt na nią nie krzyczał ani jej nie bił. Dopiero tutaj przekonała się, że posiłek może być przyjemnością, że można jeść na czystym obrusie, używając serwetek i kompletu sztućców!

Jadały regularnie i nie była to zupa z puszki ani hamburgery z papierowej torebki, tylko prawdziwe obiady z warzywami. Lovie rozmawiała z nią, jakby Toy była kimś, do kogo warto mówić i kogo warto słuchać. Nie traktowała jej jak niewdzięcznej, nic nie wartej gówniary, która była na tyle głupia, że pozwoliła sobie zrobić dziecko. A takie słowa Toy usłyszała od własnychrodziców. Obydwoje stali w drzwiachprzyczepy kempingowej, w której mieszkali, i nawet nie wpuścili jej do środka. „Skoro byłaś wystarczająco dorosła, żeby zamieszkać z Darrylem, to jesteś też wystarczająco dorosła, żeby poradzić sobie z dzieckiem”. To wszystko, co mieli do powiedzenia. Jacy rodzice tak postępują? Nie chcieli jej pomóc, nawet wtedy gdy powiedziała im, że Darryl ją uderzył. Napomknęli tylko, że powinna pójść do kościoła i modlić się o odpuszczenie grzechów.

Lovie jednak powtarzała jej wiele razy, że miłość nie jest grzechem. Brak miłości to największy grzech, mówiła. Najgorszy. Pani Lovie była najbardziej świętą osobą, jaką Toy spotkała w całym swoim życiu, toteż ufała jej bez zastrzeżeń. Przy pani Lovie czuła się kimś innym, kimś lepszym.

Dlatego nie mogła pojąć, dlaczego córka pani Lovie nie docenia zalet własnej matki. Gdyby spędziła kilka dni z moją, myślała Toy z goryczą, od razu poszłaby po rozum do głowy.

Od chwili gdy usłyszała o przyjeździe Cary, miała złe przeczucia. Pani Lovie powiedziała jej, że Caretta zajmuje jakieś bardzo ważne stanowisko w firmie reklamowej w Chicago. Toy znała ten typ kobiet. Pochodziły z dobrych domów, kończyły najlepsze szkoły, miały ładne ubrania i piękne domy. W głębi duszy pielęgnowały przekonanie o własnej wyższości. Były pewne siebie i nie musiały nikomu nic udowadniać. Nigdy.

Dlatego właśnie bogaci zawsze pozostaną bogaci. To było jak członkostwo w klubie, do którego przyjmowano według nieznanego nikomu z zewnątrz kodu. Toy zauważyła spojrzenie, jakim Cara obrzuciła jej brzuch. Przeżyła już w życiu wiele upokorzeń, ale takie spojrzenia zawsze ją bolały, zwłaszcza w domu, w którym do tej pory zaznała wiele szczęścia.

Starannie zmiotła rozsypaną kawę z blatu szafki.

Bardzo dbała o czystość i starała się utrzymać cały dom w idealnym porządku. Tam gdzie dorastała, panował wieczny bałagan, wszędzie leżały porozrzucane ubrania i papiery, a pranie nigdy nie było zrobione na czas. Toy nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała w domu rodzinnym czyste, porządnie poskładane ręczniki w szafie czy kwiaty na stole. To był zupełnie inny świat. Otworzyła szafkę i poczuła dreszcz podniecenia na widok równo poustawianego porcelanowego serwisu.

Bardzo nie chciała się stąd wyprowadzać, ale chyba nie miała innego wyjścia. Lovie pragnęła, by jej córka spędziła tu całe lato, i choć Toy była przekonana, że Cara nie wytrzyma tak długo, nie chciała im przeszkadzać. Wiedziała, że dla pani Lovie spotkanie z córką jest bardzo ważne, a dla pani Lovie Toy gotowa była zrobić wszystko.

Wyłożyła pączki na talerz i usłyszała kroki na werandzie. W drzwiachkuchni stanęła pani Lovie.

– Dzień dobry! – zawołała Toy radośnie. – Już myślałam, że zostanie pani na plaży aż do popołudnia!

– Chyba jeszcze nie jest tak późno? – zaniepokoiła się Lovie, z trudem łapiąc oddech.

Toy zmarszczyła brwi.

– Może pani usiądzie? Przyniosę wodę i kawę.

– Dziękuję ci bardzo – sapnęła Lovie, opadając na krzesło. Toy postawiła przed nią pączki.

– Znalazła pani dzisiaj jakieś gniazda?

Twarz Olivii natychmiast się rozjaśniła.

– Już trzecie! I znalazłyśmy je już za trzecim razem! Szkoda, że nie widziałaś twarzy Emmi! Sto pięćdziesiąt cztery jaja, możesz to sobie wyobrazić? Niestety, samica ulokowała gniazdo na samym środku ścieżki prowadzącej na plażę.

– Niezbyt mądrze wybrała – uśmiechnęła się Toy.

– Na pewno nie miała pojęcia, że to droga na plażę. Musiałyśmy przenieść jaja. Tam są wysokie wydmy, więc bez trudu znalazłyśmy bezpieczne miejsce. W sumie był to udany dzień.

– Ale jest pani zmęczona – zauważyła Toy.

– Och, czuję się całkiem dobrze, tylko trochę brakuje mi tchu.

– Nic panią nie boli?

– Nie.

– A czy dostała pani wiadomość od tej ochotniczki z Szóstej Alei? – dopytywała się Toy, podsuwając Olivii fiolkę z tabletkami.

– Dostałam, dziękuję – odrzekła Lovie, krzywiąc się na widok lekarstw.

– Proszę, pani Lovie, przecież pani wie, że to konieczne. Kupiłam pączki, żeby łatwiej było przełknąć tabletki. Bardzo proszę, niechpani nie odkłada tego na później.

Olivia skrzywiła się, ale Toy nie zamierzała ustąpić i stała nad nią jak kat nad grzeszną duszą. Lekarz poprosił ją, by pilnowała pani Rutledge w kwestii regularnego przyjmowania leków.

– A czy znalazłyście to gniazdo właśnie przy Szóstej Alei?

Lovie głośno przełknęła tabletki i przecząco potrząsnęła głową.

– To był fałszywy alarm. Samica tylko przespacerowała się po plaży i wróciła. Szukałyśmy bardzo dokładnie, ale nie znalazłyśmy żadnego gniazda. Przypuszczam, że to ta żółwica, która później złożyła jaja przy Siedemnastej Alei. Ślady wyglądały podobnie.

Lovie złapała oddechi popatrzyła na resztę tabletek z rozpaczą na twarzy.

– No, jeszcze tylko kilka – tłumaczyła łagodnie Toy.

Lovie przełknęła dwie różowe pigułki i zatrzęsła się z obrzydzenia.

– No, już – sapnęła. – Nie mam pojęcia, po co zawracam sobie tym głowę.

– Proszę tak nie mówić. Dobrze pani wie, po co. Musi pani być tu z nami jeszcze przez wiele lat.

Lovie popatrzyła na nią ciepło.

– Chciałabym dotrwać przynajmniej do końca lata.

– Och, będzie pani żyła o wiele dłużej. Już zaczęłam się rozglądać za prezentem gwiazdkowym dla pani. Ale to prawda, że lato jest najlepsze. Odkąd pojawiły się żółwie, wydaje się pani bardzo szczęśliwa.

– A teraz jeszcze Caretta wróciła.

Uśmiechdziewczyny zgasł. Lovie przechyliła głowę na bok i przyjrzała się Toy uważnie.

– Widziałyście się już?

Toy odsunęła krzesło i niezgrabnie usiadła przy stole.

– Przez chwilę. Odebrała ten telefon o śladach żółwia, a ja właśnie wtedy wróciłam ze sklepu. Obie byłyśmy zaskoczone.

– Myślałam, że poznacie się wczoraj wieczorem, po twoim powrocie z kina. Ale ona od razu usnęła i nie zdążyłam jej o tobie powiedzieć.

– Domyśliłam się. Patrzyła na mnie tak, jakbym... No, po prostu nie była zadowolona, że mnie widzi.

– Cara nigdy nie należała do wylewnychosób.

Toy prychnęła.

– Słowo daję, nie mogę uwierzyć, że to pani córka. Jeszcze nigdy nie widziałam dwóchbardziej różnych od siebie kobiet.

Lovie zaśmiała się cicho, a potem rzekła ze smutkiem:

– Jestem pewna, że ona by się z tobą zgodziła.

Toy skrzywiła się i zaczęła oglądać paznokcie.

– Tak się zastanawiałam. Może powinnam się stąd wynieść, przynajmniej na jakiś tydzień, żebyście mogły przez jakiś czas pobyć same.

– A dokąd chcesz się wynieść?

– Może wróciłabym na tydzień do Darryla.

– To nie wchodzi w grę.

Ostry ton Lovie sprawił, że Toy podniosła głowę. Opiekunka wyprostowała się na krześle, jej oczy zabłysły.

– Tylko na tydzień. On chce, żebym wróciła.

– Nawet o tym nie wspominaj.

– On mnie kocha.

Przez długą chwilę siedziały naprzeciwko siebie w milczeniu. W końcu Lovie wyciągnęła rękę i położyła ją na dłoni Toy.

– Gdy zaproponowałam ci, żebyś tu zamieszkała, chciałam, byś poczuła się tu jak w domu. Dobrze nam było razem, prawda? – Dziewczyna skinęła głową. – Więc dlaczego sądzisz, że teraz chcę się ciebie pozbyć? Bo mamy gościa?

– To nie jest pierwszy lepszy gość, tylko pani córka.

– Ty również jesteś dla mnie jak córka.

Toy znów opuściła głowę i wpatrzyła się w drobną dłoń Olivii. Szczupłą, o wystającychkostkachi bladej skórze, przez którą prześwitywały niebieskie żyłki. Poczuła, że do oczu napływają jej łzy.

– Proszę, powiedz, że zostaniesz – odezwała się Lovie cicho.

Dziewczyna skinęła głową.

Cara spojrzała na zegar; dochodziło południe. Głowę miała ciężką i nadal czuła się senna, ale nie mogła przecież spędzić całego dnia w łóżku. Sięgnęła po krótkie spodenki i poszła do kuchni.

Czuła się w tym domu dziwnie, nie na swoim miejscu. Matka wyburzyła kilka ścian i zamiast dawnych, niewielkich pokoików powstało jedno duże pomieszczenie, od frontu i od tyłu wychodzące na zadaszoną werandę. Po lewej stronie wąski korytarzyk prowadził do dawnychdziecięcychsypialni, przedzielonychwspólną łazienką. Po prawej znajdowała się duża sypialnia, druga łazienka oraz malutka kuchnia, pełna lśniącychsprzętów, którychkiedyś tu nie było. Jedynym meblem, jaki pamiętała, był stary kredens na naczynia. Przez przeszklone drzwiczki widać było resztki porcelanowego serwisu przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Cara wybrała biało-niebieską filiżankę i rozejrzała się. Gorąca kawa była w termosie, a obok stał talerz z pączkami.

Zabrała kawę i pączki na werandę i usiadła na dużym fotelu bujanym. Przed nią rozciągał się widok na niskie wydmy, za którymi leniwie przetaczał się ocean.

– Tu jesteś! – usłyszała i odwróciła głowę. Zza rogu domu wyszła matka w szortachkoloru khaki i koszulce z żółwiem na piersi. Na głowie miała baseballową czapeczkę. Cara leniwie pomachała jej ręką.

Lovie wspięła się na schodki, przytrzymując się poręczy i oddychając ciężko. Zaniepokojona Cara podbiegła i przytrzymała ją za ramię.

– Dobrze się czujesz?

– To tylko wiek – westchnęła Lovie.

– Kiedy ostatni raz byłaś u lekarza?

– Jestem bardzo blisko zaprzyjaźniona z doktorem Pittmanem. Za każdym razem, gdy kicham, mówi mi „na zdrowie”.

– Pytam poważnie, mamo. Nigdy nie miałaś takich kłopotów z oddychaniem.

Lovie zatrzymała się na schodku i popatrzyła na córkę z ukosa.

– Cara, kochanie – powiedziała z lekką irytacją – nie widziałaś mnie od dość dawna. Twoje wspomnienia nie są najświeższej daty. Już od lat często brakuje mi tchu.

Cara w milczeniu weszła za nią na werandę. Po przebyciu ostatniego schodka Lovie głęboko zaczerpnęła powietrza.

– Widzisz? Już wszystko w porządku. Jestem jak żółw, chodzę powoli, ale dotrę dosłownie wszędzie. A ty jak się czujesz?

Cara zauważyła na twarzy matki drobne kropelki potu, ale nie powiedziała już nic więcej.

– Przepraszam za wczorajszy wieczór. Nie chciałam tak od razu znikać, ale łóżko wyglądało niezwykle zachęcająco... Położyłam się tylko na chwileczkę, a gdy otworzyłam oczy, był już ranek.

– Nie rób sobie żadnychwyrzutów. Na pewno byłaś bardzo zmęczona po podróży. Będziemy miały jeszcze bardzo dużo czasu, żeby porozmawiać. Wyspałaś się?

– Nie, jakoś nie. Nadal mam ciężką głowę. Chyba zaczynam odreagowywać stresy.

– To normalne. Wielu ludzi, którzy przyjeżdżają tu z północy, potrzebuje kilku dni, żeby dojść do siebie. Może jutro wybierzesz się z nami na plażę na poszukiwanie żółwichgniazd? Świeże powietrze i słońce dobrze ci zrobią.

– Kiedyś bardzo lubiłam się opalać, ale teraz już nie. Za dużo się naczytałam o zmarszczkachi raku skóry. Teraz wolę cieszyć się słońcem, nie wychodząc z domu. A poza tym nie zapominaj, że ja nie chcę mieć nic wspólnego z żółwiami.

Lovie tylko machnęła ręką.

– W takim razie chodź z nami dla towarzystwa. Pamiętasz Emmaline Baker? Bardzo chciałaby cię znowu zobaczyć.

Przed oczami Cary stanęła twarz przyjaciółki z dawnychlat.

– Emmi tu jest?

– Co roku przyjeżdża na wakacje ze swoimi chłopcami. Pytała o ciebie.

– Ja też bardzo bym chciała zobaczyć się z nią, ale nie dzisiaj. Może później – odrzekła Cara. Nie miała w tej chwili głowy do towarzyskich pogaduszek.

Lovie spojrzała na nią z ukosa i usiadła z wdziękiem na bujanym fotelu.

– Usiądź, Caro, porozmawiamy chwilę.

Cara posłusznie weszła za matką na werandę. Lovie zdjęła czapeczkę i wachlowała nią twarz. Cara przyjrzała się matce uważnie i z trudem stłumiła jęk. Włosy matki, niegdyś gęste i złociste, teraz były całkiem siwe i tak przerzedzone, że prześwitywała między nimi skóra głowy. Cara nie umiała przejść nad tym do porządku dziennego.

– Może przynieść ci szklankę wody? – zapytała niepewnie.

– Nie. Zaraz przygotuję coś na lunch. Na pewno jesteś bardzo głodna.

– Nie rób sobie żadnego kłopotu z mojego powodu – zaprotestowała Cara gorąco. – I tak prawie nigdy nie jadam regularnie. Już do tego przywykłam.

– Jesteś o wiele za szczupła i bardzo blada.

Cara roześmiała się.

– A ja właśnie myślałam to samo o tobie...

Lovie szeroko otworzyła oczy.

– Naprawdę? Ale cóż ja mogę kogokolwiek obchodzić? Jestem już staruszką, a ty kobietą w kwiecie wieku! – Obrzuciła długim spojrzeniem włosy luźno opadające na ramiona córki, pogniecioną koszulkę, tę samą, w której Cara przyjechała z Chicago, i luźne niebieskie spodenki. – Zawsze potrafiłaś znaleźć najlepszego fryzjera w okolicy, ale wyglądasz na zmęczoną i zestresowaną. Masz podkrążone i trochę przekrwione oczy.

– Cudownie – mruknęła Cara, powoli popijając kawę. Znów zaczynała ją boleć głowa.

– Nie jesteś przypadkiem chora? Na początku lata nietrudno złapać grypę.

– Nie, tylko boli mnie głowa.

– Ach... nadal masz z tym problemy?

– Niestety.

– Uhm. Widzisz? To wszystko z powodu stresów. Gdy byłaś mała, głowa zawsze zaczynała cię boleć przed klasówką, pamiętasz? Albo gdy... – urwała.

– Gdy tata wpadał w szał – dokończyła za nią Cara.

Matka uśmiechnęła się blado i zapanowało niezręczne milczenie.

– Zapomniałam ci powiedzieć, że ktoś dzwonił, gdy cię nie było – powiedziała Cara po chwili, sięgając po pączka. – Jakaś kobieta znalazła żółwie gniazdo.

– O której to było?

– Jakoś przed południem. Ta dziewczyna odebrała telefon.

– A, tak. To był fałszywy alarm. Ta dziewczyna? – powtórzyła Lovie. – Zapewne chodzi ci o Toy Sooner?

Cara wiedziała, że niezbyt dobrze sobie radzi z ukrywaniem emocji.

– Toy? Nie wiedziałam, że tak ma na imię. Nie przedstawiłyśmy się sobie. Patrzyła na mnie tak, że wolałam się oddalić na bezpieczną odległość. A kim ona właściwie jest? I czy nie jest trochę za młoda na ciążę?

Lovie patrzyła na nią tak samo jak wtedy, gdy Cara była jeszcze dzieckiem i mówiła z pełnymi ustami.

– Tak, jest bardzo młoda. To prawie dziecko. Biedne dziecko. Ale takie rzeczy się zdarzają, jak sama wiesz. Nawet w Charlestonie.

Cara wzniosła oczy do nieba i sięgnęła po serwetkę.

– Mamo, nie jestem zgorszona, tylko zastanawiam się, co ona tutaj robi właśnie teraz.

– Masz na myśli: właśnie teraz, gdy ty przyjechałaś? Czy tak?

– Szczerze mówiąc, tak. Przecież nie pojawiam się tu zbyt często. A właściwie to raz na dwadzieścia lat. Miałam wrażenie, że chcesz spędzić ze mną trochę czasu. Jestem głupia, bo łudziłam się, że będziemy tylko we dwie – dodała z nieoczekiwaną goryczą w głosie.

– Cara, daruj sobie ten ton. Zaprosiłam cię, bo naprawdę chciałam spędzić z tobą trochę czasu.

– Rozumiem. A tę Toy zaprosiłaś, bo...?

– Ja jej nie zapraszałam. Cara, Toy nie jest tu gościem. Ona tu mieszka. Nie mogłam jej przecież wyrzucić z powodu twojego przyjazdu.

– Mieszka tu? Od kiedy? Przecież sezon dopiero się zaczął.

– Ja przyjechałam w styczniu, a Toy pojawiła się w marcu.

– W styczniu?! Przecież nigdy nie pojawiałaś się tu tak wcześnie! Dlaczego przyjechałaś w środku zimy? Pokłóciłaś się z Palmerem?

– Nie, nie pokłóciłam się z Palmerem, dlaczego tak sądzisz? Ale nie mogę, czy też raczej nie chcę już mieszkać sama. Jestem na to za stara. Powiedziałam o tym Flo i ona poznała mnie z Toy.

Na twarzy Cary odbiło się niezrozumienie.

– Pamiętasz chyba Florence Prescott, naszą sąsiadkę? – dodała Lovie tonem wyjaśnienia.

– Oczywiście, że pamiętam. To ta ruda z wielką szopą włosów.

– Teraz już jest całkiem siwa. Ale nie wiem, czy pamiętasz również, że Flo przez wiele lat pracowała w pomocy społecznej w Summerville. W ciągu tygodnia mieszkała w mieście, a w weekendy i wakacje remontowała stary dom rodzinny na wyspie. W końcu jej matka zaniemogła i wtedy Flo postanowiła przejść na emeryturę i zamieszkać tutaj, by się nią opiekować. Boże, to już chyba dziesięć lat. Ależ ten czas leci. Bardzo się z nimi zaprzyjaźniłam. Mam szczęście, że mieszkają tuż obok.

– Ale co to wszystko ma wspólnego z Toy?

– Właśnie do tego zmierzam. Flo nadal pracuje jako wolontariuszka w schronisku dla kobiet i gdy jej kiedyś powiedziałam, że chcę zamieszkać na wyspie na stałe i wolałabym mieć jakieś towarzystwo, od razu przystąpiła do działania. Opowiedziała mi o młodej dziewczynie, która doskonale by się do tego nadawała.

– Znalazłaś ją w schronisku dla kobiet?

– Mówisz to tak, jakby chodziło o psa – obruszyła się Olivia. – Tak, była w schronisku, biedactwo. Po to właśnie są takie miejsca, i Bogu dzięki. Kobiety muszą mieć dokąd pójść, gdy obawiają się o swoje życie i zdrowie.

– Wiem, wiem, nie musisz mi tego tłumaczyć. Przecież stale wpłacam pieniądze na konto schroniska w Chicago.

Matka w zamyśleniu pokiwała głową.

– Nie bez powodu opowiadam ci historię Toy. Rozmawiałam z nią o tym i ona też uznała, że najlepiej będzie, gdy wszystkiego się dowiesz. Toy zaszła w ciążę z chłopakiem, z którym mieszkała i którego zostawiła, gdy ją uderzył.

– Uderzył ją?!

– Właściwie to pobił. Dziecku nic się nie stało, ale Toy bardzo się przestraszyła i odeszła.

– I bardzo dobrze zrobiła. Za to ma u mnie dziesięć punktów. Ale jest za młoda na to, żeby mieszkać z chłopakiem i zachodzić w ciążę. A co z jej rodziną?

– Okropni ludzie, którzy nie chcieli jej przyjąć z powrotem do domu. Wyrzucili ją i nazwali dziwką. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak okrutnie się z nią obeszli. Jak można zrobić coś takiego własnemu dziecku?

Owszem, Cara potrafiła to sobie wyobrazić. Poczuła nagły przypływ sympatii do dziewczyny. Dobrze znała takie historie. Ulice miasta nie były przyjaznym miejscem, zwłaszcza dla kogoś tak młodego.

– Ile ona ma lat? Szesnaście? Siedemnaście?

– Prawie osiemnaście. Ale wygląda na mniej.

Cara poczuła, jak coś ściska ją za gardło.

– Ja też wyjechałam z domu, gdy miałam osiemnaście lat.

Matka popatrzyła na nią ze zdumieniem.

– Ale to przecież zupełnie co innego! Wyjechałaś, bo sama tego chciałaś. Obydwoje z ojcem próbowaliśmy wybić ci to z głowy, ale ty zawsze byłaś uparta i bardzo pewna siebie. Toy jest zupełnie inna. To tylko biedne, wystraszone dziecko!

Cara zamknęła oczy, usiłując nie pokazać po sobie cierpienia, jakie sprawiły jej te słowa. Nie mogła uwierzyć, że jej matka mówi takie rzeczy po tym wszystkim, na co naraziła własną córkę. Czyżby zapomniała, że Carę także wyrzucono z domu? Może wolała o tym nie pamiętać?

– Toy nie miała się gdzie podziać– tłumaczyła Lovie.

Ja też nie miałam się gdzie podziać, pomyślała Cara. O mnie się nie martwiłaś?

– Więc po prostu wzięłaś ją do siebie? – zapytała, otwierając oczy.

– Wydawało mi się, że to doskonałe rozwiązanie. Ja potrzebowałam towarzyszki, a Toy miejsca, gdzie mogłaby zamieszkać.

Cara podniosła dłonie.

– To twoje życie.

– Znów chcesz się ode mnie odciąć – oskarżyła ją matka.

– Nie – odrzekła spokojnie, powstrzymując gniew. – Po prostu się nie wtrącam. Jest pewna różnica.

Znów zapadła między nimi znajoma, bolesna cisza. Ból głowy Cary nasilał się coraz bardziej. Jej matka patrzyła na ocean.

– Jestem pewna, że polubisz Toy, jeśli tylko dasz jej szansę. Na początku może wydawać się trochę szorstka, ale ona jest jak żółw. Pod twardą skorupą kryje się bezbronna istota, która potrzebuje opieki i miłości – powiedziała Lovie, kładąc rękę na dłoni córki. – Spróbuj odnosić się do niej przyjaźnie, proszę. Zrobisz to dla mnie?

Cara ze znużeniem odchyliła się na oparcie fotela, myśląc z goryczą: dlaczego bronisz Toy, a nie mnie? Dlaczego wolisz ją od własnej córki? Nie była w stanie stłumić zazdrości o tę obcą dziewczynę. Od wielu lat jej stosunki z matką były uprzejme, lecz dalekie od ciepła. Dzieląca je odległość była im obu na rękę. Ale teraz, gdy patrzyła na twarz Lovie znajdującą się tak blisko jej twarzy, dzieląca je przestrzeń wydała się nagle ogromna, niemal nie do przebycia.

– Dobrze, mamo – powiedziała, cofając rękę. – Postaram się.

W końcu samica żółwia dociera na znajome tereny i czeka w pobliżu brzegu, aż nad Atlantykiem wzejdzie księżyc. Jej domem jest morze, ale instynkt podpowiada, by pozostawiła za sobą wszystko, co zna i złożyła jaja na plaży, w zupełnie jej obcym środowisku. Czy to miejsce jest bezpieczne, czy też powinna popłynąć jeszcze trochę dalej?