Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pulp magazyn to mocna dawka popkulturowej rozrywki i wiedzy. Czekają na was opowiadania, wywiady, recenzje i felietony.
Temat numeru to „Miłość, nienawiść i wszystko pomiędzy, czyli rodzeństwa na ekranie” Marcina Kończewskiego. Łukasz Kucharczyk zadaje pytanie, czy „Braci się nie traci? Natomiast Mateusz Kapusta pisze o „Idealnych grach dla rodzeństwa”
Na wywiad z Bartoszem Staszczyszynem, głównym scenarzystą „Drelicha”, zaprasza Agnieszka Włoka.
Możecie też przeczytać recenzje i artykuły autorstwa m.in. Klaudii Sołdyńskiej, Juliana Jelińskiego, Marty Sobieckiej, Tomasza Skupnia czy Marcina Kończewskiego.
Ponadto teksty naszych stałych felietonistów: Marcina Świątkowskiego „Smok, jaki jest, każdy widzi (2)” i Marcina Mortki „Książę ciemności”.
We wrześniu zapraszamy na opowiadania autorstwa: Jan Bartosz Bełkowskiego i Pawła J. Nertza.
Nad formatem audio czuwa reżyser dźwięku - Marcin Kardach.
Lektorzy wrześniowego numeru: Agnieszka Kołodziejska, Zuzanna Galia, Mikołaj Krawczyk, Mateusz Kapusta, Marcin Kardach.
Magazyn Pulp dostępny jest w formatach audio i e-book.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 130
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 3 godz. 16 min
Rok wydania: 2025
Lektor: Mikołaj KrawczykZuzanna GaliaMarcin KardachMateusz KapustaAgnieszka Kołodziejska
■ Jakub Ćwiek
Ktoś powiedział kiedyś, że z rodziną to najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Moim zdaniem ten ktoś gada bzdury, bo nigdy nie miał sióstr. Ja z moimi mam mnóstwo fotek, na których one wyglądają świetnie, a ja jak debil i… Chwileczkę, a co jeśli to któraś z nich wymyśliła to porzekadło? To by do nich, złośliwych małpiszonów, nawet pasowało!
Niezależnie jednak od rodzinnych albumów, faktem jest, że więź między rodzeństwem to coś szczególnego.
Po części wynika to z faktu, że chcesz tego czy nie, zwykle jesteś z siostrą czy bratem związany w cholernie ważnym, formacyjnym okresie swojego życia. Trochę jakbyś utknął pod celą i nagle dostał do pokoju jakiegoś nowego ziomka. I tak z początku się nie lubicie, potem się do siebie przyzwyczajacie, a finalnie okazuje się, że on od dziesięciu lat robi małym młoteczkiem podkop ukryty za plakatem z Michaelem Jacksonem. I potem on spierdziela nad morze, a ty masz nadzieję, że któregoś dnia…
No generalnie zmierzam do tego, że rodzeństwo, to z krwi, to nie do końca kwestia naszego wyboru, ale na pewno coś, co będzie miało na nas ogromny wpływ po kres naszych dni. Pozytywny, negatywny — bywa różnie…
Ale, by nie siać defetyzmu, skupię się raczej na tych przykładach, w których nikt nie odwala Kaina i Abla.
Ot, chociażby, jak chcecie, możecie się razem bawić. Ulepić wspólnie bałwana, włazić do starej szafy i zostać zbawcami dziwnej krainy rządzonej przez lwa, ćwiczyć skomplikowany taneczny układ, by po latach, już jako dorośli, zaprezentować go w telewizji.
Czasami da się tę więź przekuć w sprawnie działającą relację zawodową. Coś na ten temat mogą powiedzieć na przykład dwaj wąsaci hydraulicy z awersją do żółwi, rodzina Shelby, królowie cygańskiej stylówki, czy wreszcie bracia ze strzelbą w nazwisku, którzy odziedziczyli po tacie samochód, kolekcję rockowych płyt i know how w nietypowym biznesie.
Bywa też, nie ukrywajmy tego, że tego typu relacje idą za daleko. A to ktoś pocałuje siostrę zbyt namiętnie w szybie kosmicznej bazy, a to przeleci ją na quasi-średniowiecznej wieży, by jakoś się rozgrzać, gdy idzie zima. Nie moja rzecz, ale nie oceniam, bo najwyraźniej bywa i tak. Po prostu myślę, że warto pamiętać, że ilekroć ktokolwiek zapyta Was jak blisko jesteście z rodzeństwem… to spektrum jest naprawdę szerokie.
Czasami braterstwo nie oznacza więzów krwi. Najlepszym dowodem dwóch kolesi, których łączą ciemne garnitury, kapelusze i jedna wspólna dusza, czyli… uwaga, gierka słowna… soul. Tak, mam na myśli słynnych braci Blues, którzy, nie wiem czy pamiętacie, biologicznie nie są braćmi. Nie są nimi również — zaskakujące — Murtaugh i Riggs z "Zabójczej broni" i wielu innych bohaterów buddy movie. Znaczy nie są i są zarazem… rozumiecie, nie?
Bo w byciu rodzeństwem nie chodzi moim zdaniem o to, czy macie jednych rodziców czy jedno nazwisko. Chodzi o świat. O to czy wydaje się Wam lepszym miejscem, ze świadomością, że gdzieś tam, na końcu świata jest ktoś, kto po nagłym telefonie wsiądzie w samochód, mając w bagażniku zestaw do ratowania sytuacji. Każdej sytuacji, także takiej wymagającej siekiery, łopaty i worka.
Życzę Wam właśnie kogoś takiego. A póki co zachęcam do lektury najnowszego numeru PULP
Wasz Kuba
TEMAT NUMERU
■ Marcin Kończewski
Czasem wspierają się bezwarunkowo, czasem chcą się zabić. Czasem dzielą geny, czasem tylko wspólne traumy. Ach, te ekranowe rodzeństwa – tak różne, a jednak zawsze rozbrajająco znajome. Potrafią pokazać to, co w naszych relacjach z siostrami i braćmi najgorsze, ale i najpiękniejsze.
Każde z nas ma pewne wyobrażenie o relacji między braćmi, siostrami. Jak kultura masowa ukazuje relacje między rodzeństwem? Otóż zawsze… inaczej. Bo tyle, ile mamy przykładów więzi braci i sióstr, tyle możliwości narracji – od farsy po tragedię. Rodzeństwo to temat pierwotny, jedna z najdłuższych i najintensywniejszych więzi w życiu. Bywa mocniejsze od relacji z rodzicami, szczególnie w przypadku bliźniąt. I właśnie dlatego dla kina jest studnią bez dna: bracia i siostry bywają najwierniejszymi sojusznikami, ale równie często – rywalami, lustrzanymi odbiciami, a nawet wrogami.
Ciekawostką jest, jak często twórcy wykorzystywali podobieństwo bliźniąt w czysto filmowy sposób. I nie chodzi mi tu o legendarne role naszych braci Mroczków w M jak miłość, które wyznaczają kierunek polskiej kinematografii. Terminator 2 – ikona sequelu i rewolucji CGI – zaskakiwał nie tylko cyfrowymi efektami. James Cameron zatrudnił bliźniaków Dona i Dana Stantonów oraz Leslie i Lindę Hamilton, by nakręcić sceny „klonów” bez komputerowego podwajania. Mały trik, ale to właśnie takie szczegóły budują legendę kina.
Zacznę analizę poszczególnych przykładów ekranowych rodzeństw dość… schematycznie, wręcz niemal stereotypowo. Na początek – cukier i lukier. Rodzeństwa, które wspierają się ponad wszystko, nawet ponad logikę.
Jeżeli miałbym wskazać najmocniejszą relację między bratem i siostrą, którą pamiętam z dzieciństwa, byłaby to ta między Kajem i Gerdą z rosyjskiej adaptacji KrólowejŚniegu z 1966 roku. Fundament mojego dziecięcego rozumienia lojalności: siostra, która rusza w niemożliwą podróż, by uratować brata. Kaj, zaklęty i odrzucony przez wszystkich, odchodzi do złej Królowej, ale i tak pozostaje dla niej wart każdej ofiary. Potęga tej więzi tkwi właśnie w jej jednostronności – Gerda wierzy w coś, w co nikt inny już nie wierzy. I jako jedyna ma rację.
Nic dziwnego, że Kraina Lodu – wariacja na temat tej baśni – stała się globalnym fenomenem. Elsa i Anna to duet sióstr, których miłość napędza całą opowieść. Elsa, uwięziona we własnej mocy, i Anna, optymistka wierząca w niemożliwe, tworzą kontrast idealny. Zniuansowanie postaci jest fundamentem sukcesu animacji opierającej się właśnie na miłości i lojalności wbrew absolutnie wszystkiemu. Anna i jej niegasnący optymizm, wiara w niemożliwe i miłość do siostry są w stanie dosłownie i przenośni zmieniać świat. To ckliwe? Owszem. Ale działa bezbłędnie, bo pokazuje, że więź sióstr jest silniejsza niż cokolwiek innego.
Bardzo blisko tej dynamiki plasują się Lilo i Nani z kultowego Lilo i Sticha. Historia, która z pozoru jest o kosmicznym stworku, w gruncie rzeczy opowiada o dwóch siostrach próbujących przetrwać po stracie rodziców. Nani – za młoda, by być matką, a jednak zmuszona nią zostać. Lilo – dziecko zbyt szczere, dziwne, nieprzystające, ale dzięki temu prawdziwe. Ich relacja nie jest wygładzona: bywa bolesna, chaotyczna, pełna nieporozumień. A jednak – to właśnie ona nadaje filmowi emocjonalną siłę. W tle mamy opiekę społeczną, groźbę rozdzielenia, walkę o normalność. I choć całość ujęta jest w formę familijnej animacji, trudne tematy pulsują pod powierzchnią. Ostatecznie właśnie dlatego te siostrzane więzi – czy to w bajce o śnieżnej królowej, czy w opowieści o kosmicznym psie – działają tak mocno. Bo pokazują lojalność i miłość, która nie potrzebuje logiki.
Żeby nie było zbyt baśniowo i różowo, czas przeskoczyć w rejony mroczniejsze – wciąż fantastyczne, ale podszyte grozą i dramatem. Pierwszy przykład to bracia, którzy potrafią kochać i nienawidzić się w tej samej chwili. Sam i Dean Winchester z Supernatural uosabiają ambiwalencję więzi braterskiej: raz kłócą się do granic, innym razem chcą się od siebie odciąć, a jednak w kluczowych momentach zawsze stają ramię w ramię. Walczą z demonami, aniołami, a przede wszystkim – z własnym przeznaczeniem. To nie jest cukierkowa wizja lojalności, ale właśnie dlatego wybrzmiewa tak mocno. Bo Winchesterowie uczą, że rodzeństwo nie musi być idealne, by było niezastąpione.
Pozostańmy w fantastyce, ale skierujmy się do Westeros. W Grze o tron najwięcej uwagi zgarniali Lannisterowie – toksyczni, uwikłani w zakazane więzi, fascynujący swoją destrukcyjnością. Ale dla mnie równie mocny przykład daje ród Starków. Robb, Sansa, Arya, Bran, Jon i dorastający z nimi TheonGreyjoy – każde inne, każde z własnym bagażem, a jednak w momentach krytycznych wszyscy zdolni do lojalności, która w świecie pełnym zdrady jest towarem luksusowym. Owszem, ich drogi wielokrotnie się rozchodzą, napięcia bywają skrajne, ale ostatecznie każde z nich potrafi stanąć za drugim. W Westeros, gdzie każdy dzień może być ostatnim, właśnie ta bratersko-siostrzana więź czyni ich wyjątkowymi.
Zejdźmy na ziemię. Raymond i Charlie Babbittowie z Rain Mana to przykład rodzeństwa, które musi się dopiero odnaleźć. Film z dzisiejszej perspektywy bywa krytykowany za stereotypowe przedstawienie autyzmu, jednak siła opowieści tkwi w czymś innym – w procesie dojrzewania do bycia bratem. Charlie (Tom Cruise), egoista i cwaniaczek, dowiaduje się, że ma brata w spektrum. Na początku widzi w nim tylko problem, a potem – narzędzie do własnych interesów. Przemiana, jaką przechodzi, jest kwintesencją historii o odkupieniu. Ale piękno Rain Mana polega na tym, że zmienia się nie tylko Charlie. Także Raymond, w swojej zamkniętej perspektywie, znajduje przestrzeń na zaufanie i obecność drugiego człowieka. To relacja dwukierunkowa, opowieść o spotkaniu, które przedefiniowuje obu bohaterów. I to jest piękne.
Ze współczesnych przykładów trudno nie wspomnieć o rodzinie Berzato z serialu The Bear. To jedno z najbardziej realistycznych i bolesnych przedstawień rodzeństwa w ostatnich latach. Carmy (Jeremy Allen White) – zamknięty, rozdarty, genialny, ale nieustannie na krawędzi – dziedziczy po zmarłym bracie Michaelu (John Bernthal) nie tylko restaurację, ale i ciężar rodzinnych traum. Michael, charyzmatyczny, impulsywny, obecny w retrospekcjach, ciągle kształtuje życie rodzeństwa, choć fizycznie już go nie ma. Całość próbuje spajać ich siostra – rozsądna, ciepła, próbująca wprowadzić harmonię w chaos. To serial o gotowaniu i gastronomii, ale tak naprawdę o rodzinie: o tym, jak trudno się porozumieć, jak łatwo zranić, a jak mimo wszystko mocno się kocha. Dlatego Berzato są tak uniwersalni – każdy widz odnajduje w nich kawałek siebie.
Na koniec tej części eseju przykład z nieco innej półki – rodzeństwo Baudelaire’ów z Lemony Snicket: Serii niefortunnych zdarzeń. Violet, Klaus i mała Sunny to kwintesencja tego, że w pojedynkę można być bezradnym, ale razem – niezwyciężonym. Każde z nich ma własne talenty, każde uzupełnia pozostałych, a tylko wspólnymi siłami mogą przeciwstawić się knowaniom Hrabiego Olafa. To prosta, wręcz podręcznikowa lekcja, ale dzięki niej opowieść ma taką siłę: różnorodność i współpraca stają się fundamentem przetrwania.
Było słodko, cukierkowo, a lojalność i miłość wylewały się szerokimi strumieniami. No to czas teraz na coś diametralnie innego. Oto relacje, które ranią, rozczarowują, kończą się zdradą lub śmiercią. Tu krew nie wystarcza, aby czuć się bezpiecznym.
Relacje rodzinne z Ojca Chrzestnego bardzo często są mylnie traktowane jako wzorcowe – poszczególni członkowie rodziny troszczą się o siebie, a więzy krwi wydają się dla nich najważniejsze. To jednak raczej kwestia zasad i tradycji, co bardzo mocno obnaża sama opowieść o rodzinie Corleone. Zwłaszcza relacja Michaela i Fredo. Rozciągnięta na dwie części, długofalowa historia ich tragicznej więzi to – moim zdaniem – najdoskonalszy element sagi Puzo. To ona dopełnia ostateczny upadek Michaela, zarysowuje konflikt i tragizm sytuacji, w której bracia się znajdują – obaj napędzani podobnymi pobudkami, kompletnie jednak odmienni charakterologicznie, obaj rządzeni przez tę samą okrutną rzeczywistość. Starszy nie może wybaczyć pominięcia, młodszy patrzy na świat w sposób wyzuty ze złudzeń. Każdy z nich wbija sobie sztylet w plecy, a jeden z nich robi to ostatecznie. Niemal szekspirowski tragizm tej historii to dla mnie najdoskonalszy element całej opowieści o rodzinie Corleone.
W świecie animacji na czele najbardziej toksycznych i trudnych relacji między braćmi stoją Mufasa i Skaza. Król Lew to produkcja, która stała się wyznacznikiem narracyjnym wielu opowieści o zdradzie, odkupieniu i powrocie. To jeden z tych filmów, które zyskały i wciąż zyskują ogromny rezonans emocjonalny, nie bały się mocnych i odważnych decyzji fabularnych. Dlatego właśnie pomysł na kinowego Mufasę miał sens – opowieść o braciach, którzy byli dla siebie wszystkim, by w końcu stać się wrogami, miała ogromny emocjonalny potencjał. Problem w tym, że finał znamy od początku, więc napięcie siada. W oryginalnym Królu Lwie motorem napędzającym relację braci jest genialnie napisany złoczyńca, czyli Skaza. To diabeł w czystej postaci – jego jedyną motywacją jest władza, chęć dominacji i upodlenia innych zwierząt. Jest wyrachowany, inteligentny, przewyższa w tym aspekcie wszystkich innych bohaterów filmu. Trudno mi nazwać emocje, jakie wzbudza ta postać. W zderzeniu ze szlachetnym Mufasą jego złowieszczość tylko rośnie. To dowód na to, że kontrast to doskonały mechanizm konstruowania relacji, które wzbudzają w widzach silne emocje.
Wspominałem już o Starkach, ale nie mogę zapomnieć o Lannisterach. Cersei, Jaime i Tyrion tworzą jeden z najciekawszych zestawów rodzeństw w historii – na pierwszy rzut oka absolutnie toksyczni, pozbawieni skrupułów, cyniczni, bezwzględni, łamiący wszelkie zasady moralne i tabu. Wszyscy przechodzą pewną drogę, a jednak w ostatecznym rozrachunku pozostają Lannisterami. W świecie Gry o Tron nie ma bowiem zbyt wielu pozytywnych postaci, a nasza trójka najlepiej to pokazuje. Do dziś uważam, że Peter Dinklage za scenę z Jaime’em w lochu powinien dostać jakąś nagrodę – szkoda tylko, że później zrobiono z jego postaci takiego naiwniaka, co zresztą sam aktor przyznawał pod koniec serialu.
Kolejny przykład poprzedzę faktem, a nie opinią. Mało kto wzbudzał taką wściekłość jak Tom Hardy w Wojowniku. Esencja nieokiełznanej furii, synonim dzikiej energii. Po drugiej stronie twórcy postawili jego stonowanego, spokojnego brata, który zawsze był w cieniu. Ten film to mięso i dynamit głównie dzięki ich relacji – to historia zrozumienia, wybaczenia i walki o siebie nawzajem. Największą robotę odwalił, rzecz jasna, szalejący i szarżujący niczym dzikie zwierzę Tom Hardy, ale Joel Edgerton był dla niego doskonałą odskocznią i odniesieniem, dając filmowi równowagę. No i jest jeszcze wybitny Nick Nolte. Historia dwóch braci walczących w MMA to wciąż jeden z najlepszych filmów o walkach w historii. I nie ma znaczenia, że nie oddaje wiernie realiów klatki – to opowieść o dwóch braciach, która rozniosła mnie na strzępy.
Rodzeństwa balansujące między groteską, absurdem a gotykiem to takie… które chyba najbardziej ukochałem w kinie, bo przekraczają schematy, granice i normy. A czy wszyscy trochę nie marzyliśmy o tym, aby… zrobić coś szalonego i mrocznego swojej siostrze albo bratu?
Wednesday i Pugsley Addamsowie to absolutnie flagowy przykład tego, jak nieszablonowo można przedstawić relację rodzeństwa. Zarówno filmy, jak i serial Netflixa dostarczają nam podobny schemat, który jednocześnie bawi, zastanawia i trochę… straszy. Świetną kwintesencją jest scena otwierająca pierwszy sezon Wednesday, w której mroczna bohaterka o magnetyzmie celebrytki mści się na prześladowcach brata, mówiąc: „Nikt inny nie może krzywdzić Pugsleya oprócz… mnie”. Co ciekawe, mimo wybitnie oschłego, niemal pogardliwego stosunku do brata Wednesday ma z nim silną więź. To kwintesencja Rodziny Addamsów – groteska i makabra skrywają tu sporo rodzinnego ciepła, wzajemnej miłości i dawania przestrzeni do wyrażania siebie. Nawet w najbardziej brutalny sposób. Stąd też nie dziwią kolejne tortury, którym poddawany jest Pugsley. Widzowie podświadomie rozumieją konwencję i wiedzą, że to forma przerysowanej zabawy starszej siostry z młodszym bratem, a nie prawdziwa próba jego zabójstwa. Umowność konwencji to klucz do zrozumienia ich dynamiki – w której ostatecznie każde z nich jest gotowe poświęcić życie w obronie drugiego.
Bardzo intrygującą, niemniej równie mroczną i groteskową relację mają bohaterowie adaptacji noweli Stephena Kinga Małpa. Film OsgoodaPerkinsa to produkcja, która nie bierze jeńców i potrafi podzielić odbiorców, ale ma mnóstwo ciekawych rozwiązań i momentów. Niemal wszystkie dotyczą bliźniaków Hala i Billa, których brawurowo zagrał Theo James. To absolutne przeciwieństwa – wrogowie, których łączy wspólna klątwa i nemezis w postaci złowieszczej małpy grającej na werbelku. Perkins sprytnie obudował ich konstrukcję, dając Jamesowi szansę na aktorski popis i przełamując schemat bliźniaczej relacji, kojarzonej zazwyczaj ze wsparciem, współodczuwaniem emocji i więzią silniejszą niż prawa fizyki. Tutaj te granice także są przekraczane, ale w zupełnie innej, mrocznej formie, której trudno się spodziewać.
Jest mnóstwo seriali animowanych dla nieco starszych widzów, które świetnie pokazują rodzeństwa – Family Guy i Stewie, Chris i Meg, Simpsonowie z Bartem i Lisą. Ale absolutnie moimi ukochanymi pozostają DeeDee i Dexter z Laboratorium Dextera