Pulp Magazyn #13 (05/2025) - opracowanie zbiorowe - ebook + audiobook

Pulp Magazyn #13 (05/2025) ebook i audiobook

Opracowanie zbiorowe

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pulp magazyn to mocna dawka popkulturowej rozrywki i wiedzy. Czekają na was opowiadania, wywiady, recenzje i felietony.

Temat numeru to „Bez dzwonka na długą przerwę. O szkole (nie tylko) fantastycznej” autorstwa Łukasza Kucharczyka.

O edukacyjnych grach pisze Mateusz Kapusta w tekście „Nauka poprzez zabawę, czyli o grach, które są czymś więcej niż zwykłą rozrywką”.

Możecie też przeczytać recenzje i artykuły autorstwa m.in. Klaudii Sołdyńskiej, Juliana Jelińskiego, Marty Sobieckiej, Tomasza Skupnia czy Marcina Kończewskiego.

Ponadto teksty naszych stałych felietonistów: Marcina Świątkowskiego – „O Thirdspace, transgresji i wysokiej cenie” i Krzysztofa A. Zajasa – „Excedrynowy ból głowy”.

W maju zapraszamy na opowiadania autorstwa: Mateusza Piotra Woźniaka (możecie go znać z opowiadań „Które wyrosło” i „Czy mogę być panu winna?”), Bartosza Hyli (autor opowiadań „Nowy dom Eurydyki”, „Małomówny” i „Lepsze miejsce”), a także Wojciecha Guni, który specjalizuje się w fantastyce grozy, ale w magazynie Pulp daje się poznać z nieco innej strony.

Nad formatem audio czuwa reżyser dźwięku - Marcin Kardach.

Lektorzy majowego numeru: Agnieszka Kołodziejska, Zuzanna Galia, Marcin Stec, Mikołaj Krawczyk, Mateusz Kapusta, Marcin Kardach.

 

Magazyn Pulp dostępny jest w formatach audio i e-book.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 143

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Spis treści:
WSTĘPNIAK • Kuba Ćwiek
TEMAT NUMERU: Łukasz Kucharczyk • Bez dzwonka na długą przerwę. O szkole (nie tylko) fantastycznej
Mateusz „Gucio1846” Kapusta • Nauka poprzez zabawę, czyli o grach, które są czymś więcej niż zwykłą rozrywką
OKIENKO GROZY: Krzysztof A. Zajas • Excedrynowy ból głowy
MAGIA I TEORIA: Marcin Świątkowski • O Thirdspace, transgresji i wysokiej cenie – China Miéville, Miasto i miasto
OPOWIADANIE: Mateusz Piotr Woźniak • Wiem, że ukradłaś moją opowieść
OPOWIADANIE: Wojciech Gunia • W dół rzeki
OPOWIADANIE: Bartosz Hyla • Niespełnione marzenie
RECENZJA: Paweł Prus „popkulcik” • Melafiry – recenzja
RECENZJA: Tomek Skryba • Wielka Wojna z Wielką Górą
RECENZJA: Tomek Skryba • Do serca nie przytulaj rzęsorka!
RECENZJA: Marcin Kończewski • Skończyłeś Null, Koniu!
RECENZJA: Marta Sobiecka • Na skraju wielkiej czarnej dziury
RECENZJA: Mateusz „Gucio1846” Kapusta • Jak wrócić do złotego okresu polskich rajdów, to tylko z #DRIVE Rally
RECENZJA: Mateusz „Gucio1846” Kapusta • Simsy mają w końcu solidną konkurencję. inZOI to symulator życia pełen potencjału
RECENZJA: Klaudia Sołdyńska • Karma: The Dark World – obietnica strachu i filmowych doświadczeń
RECENZJA: Klaudia Sołdyńska • Cabernet — winny posmak krwi
RECENZJA: Klaudia Sołdyńska • Assassin’s Creed Shadows – cień nad Japonią
RECENZJA: Marcin Kończewski • W Tajlandii nic nie jest takie, jakim się wydaje
RECENZJA: Julian Jeliński • Ależ to jest film!
RECENZJA: Julian Jeliński • Te klocki pasują do siebie!
Strona redakcyjna

■ Jakub Ćwiek

Tematem tego numeru naszego magazynu Pulp jest Edukacja, co oczywiście jest powiązane z niedawnymi maturami, ale zupełnym przypadkiem stanowi również doskonałą okazję, bym się pochwalił — wystąpiłem w serialu o adekwatnym do tematu tytule "Edukacja XD" na podstawie książki Malcolma XD.

I powiem Wam — z nowo nabytej perspektywy faceta, który przez dwadzieścia ekranowych sekund kolibie się w metrze obok Tomka Włosoka — aktorstwo to trudny, wymagający zawód! Zwłaszcza gdy w środku upalnego lata, w metrze bez klimy, przez kilka godzin udajecie z ekipą i dziesiątkami statystów, że jest… zima. Trochę takie morsowanie a rebours. Ciekawe doświadczenie i cieszę się, że mam je na koncie. Bo wiecie, cytując klasyka: Ja "cały czas czegoś się uczę, bez przerwy. Ja się uczę w mieszkaniu, ja się uczę w samochodzie, kiedy jadę…"

I tu płynnie przechodzimy do popkultury. Jak się jej uczyć?

Od czasów rozwinięcia się blogosfery i social mediów obrodziło bowiem domorosłymi ekspertami, którzy – wypowiadając się na temat popkultury — gromadzą wokół siebie coraz większe społeczności. I w pewnym momencie samą tylko liczbą obserwujących i faktem, że regularnie chodzą do kina, czytają komiksy, grają w gry czy odpalają streamingi, zyskują status autorytetów.

I żebyśmy mieli jasność, nie zamierzam tu odwalać jakiejś boomerki — sam budowałem swoją opinię w podobny sposób. A moje przekonanie, że tak właśnie trzeba, opierałem na postaciach typu Tarantino. Samouk bez specjalnych szkół, który stał się tym, kim się stał, bo pracował w wypożyczalni i chłonął film za filmem jak gąbka. I to wystarczyło!

Tyle, że jeśli przyjrzyjmy się bliżej postaci reżysera "Pulp Fiction", okaże się, że pierwsze wrażenie to tylko częściowa prawda. Bo owszem, zaczynał bez formalnego wykształcenia, ale wystarczy przeczytać jego "Spekulacje o kinie", by wiedzieć, że Tarantino ma fachową wiedzę teoretyczną. Że przeczytał sporo książek, odbył mnóstwo rozmów i może zaprezentować profesjonalne, krytyczne spojrzenie. Dzięki temu, może powiedzieć nie tylko, że podoba mu się to, co ogląda, chłonie, ale także… przeanalizować, dlaczego tak jest.

Brzmi jak banał? Powinno. Tak jak to, co napisałem powyżej powinno być standardem dla każdej osoby zajmującej się popem. Nieważne czy chcesz go recenzować czy tworzyć, znajomość narzędzi, którymi się to robi powinno być dla każdego z nas punktem wyjścia. I nie chodzi tu o intelektualny snobizm. Raczej o to, że dla nas, fanów, popkultura jest ekosystemem, w którym dobra, fachowa krytyka i rzeczowe dyskusje na temat dzieł tworzą nie tylko przestrzeń dla twórców, ale i presję, by pracowali nad rozwojem. Inaczej mówiąc — im jesteśmy lepiej wyedukowani my, odbiorcy, tym — z biegiem czasu — lepsi będą musieli być twórcy, by zaspokoić wolę ludu.

Dziś jest niestety odwrotnie — z nielicznymi, chlubnymi wyjątkami — nie umiemy oceniać tego co lubimy, boimy się, żeby nikogo nie urazić albo się nie skompromitować.

Więc może zmieńmy to wspólnie co? Przy okazji matur pomyślmy sobie: a co, jeśli to jest nasz prawdziwy egzamin dojrzałości? I jeśli go zdamy, nagle otworzy się przed nami światła przyszłość?

Życzę tego sobie i Wam, a póki co zapraszam do lektury nowego wydania naszego magazynu!

Wasz Kuba

TEMAT NUMERU

■ Łukasz Kucharczyk

Bez dzwonka na długą przerwę. O szkole (nie tylko) fantastycznej

Szkoła, czyli praktyka opanowywania trwogi

Myśmy z niej wszyscy, czy tego chcemy czy nie. Pierwsze zauroczenia, pierwsze ambicje, aspiracje, jak również porażki, rozczarowania. Przyjaźnie, które nieraz pozostają na całe życie, lub ludzie, o których istnieniu najchętniej byśmy zapomnieli, ewentualnie wysłali w okolice ostatniego kręgu piekła. Formujące nas i zostające już na zawsze doświadczenia lub podążające za człowiekiem niczym cień traumy. Z całą pewnością jednak szkoła stanowi przestrzeń inicjacji. Można ją interpretować jako wkraczanie w dorosłość, w kolejne sfery samopoznania, w coraz bardziej skomplikowane relacje międzyludzkie – czy też po prostu uświadomienie sobie, że świat i życie nie są sprawiedliwe. Według niektórych szkoła przypomina coś na kształt struktury więziennej – z wyraźnie wydzieloną hierarchią, dokładnie zaplanowanymi aktywnościami, pilnującymi ładu „strażnikami” i ciągnącymi się w nieskończoność takimi samymi dniami. Inni porównują szkołę do czegoś na wzór (chyba) kultowego młodzieżowego sitcomu Hannah Montana, gdzie granica pomiędzy szkolną ławą a popową estradą staje się niewyraźna niczym publiczny wizerunek Miley Cyrus po jednym z wielu wywołanych przez artystkę skandali. Gdziekolwiek jednak nie leżałaby prawda (a pewnie, jak to zazwyczaj w życiu bywa, leży pośrodku), pewne jest, że przestrzeń szkolna stanowi punkt wyjścia do wielu fantastycznych (i nie tylko) fabuł, które od lat oczarowują i przyciągają rzesze odbiorców. Nawet tych, którzy egzamin dojrzałości mają już dawno za sobą.

Szkoła Magii, Czarodziejstwa i Nepotyzmu

Nikogo nie trzeba przekonywać, że stworzone przez J.K. Rowling uniwersum to dziś prawdziwie korporacyjne imperium. Nie sposób zliczyć wszystkich figurek, koszulek, breloczków, maskotek, soczków, czekoladowych żab i fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta wchodzący w skład franczyzy Harry’ego Pottera lub, jak ostatnio się przyjęło mówić, Wizarding World. Piszący te słowa należy do pokolenia, które dorastało wraz z Chłopcem, Który Przeżył. Proszę mi, z coraz bardziej ciążących powodów generacyjnych, wybaczyć i łaskawie pozwolić na włączenie trybu „kiedyś to było”: gdy otrzymałem od cioci na (bodajże) dziesiąte urodziny pierwszą część przygód naznaczonego blizną czarodzieja, odkryłem zupełnie nowe, nieskażone nudą codzienności archipelagi. Harry był nami, reprezentował tych wszystkich, którzy wyrażali niezgodę na szarość wczesnych lat dwutysięcznych powiatowej Polski. Marzyliśmy, by tak jak on móc popukać w cegły jakiegoś brudnego zaułka i przejść na wypełnioną magicznym asortymentem ulicę Pokątną. Niedługo potem, dzięki bardziej obrotnym kolegom, otrzymałem grę na podstawie Kamienia filozoficznego, oczywiście ze słynnego Stadionu Dziesięciolecia. Dziś piętrzące się w tej egranizacji piksele stanowią materiał budulcowy licznych memów, wtedy świat przedstawiony zachwycał mnie, pozwalał niemalże wkroczyć w monumentalne mury Hogwartu. Nauka zaklęć, kolekcjonowanie kart z wizerunkami zasłużonych dla historii czarodziejów, wyścigi na miotłach, wizyty w chatce Hagrida – w żadnej z tych rzeczy nie przeszkadzała mi słaba rozdzielczość, cięcie się procesora czy krzaki i drzewa wyglądające jak wycięte z kartonu. W tak zwanej Polsce B również odbywały się w lokalnych księgarniach premiery kolejnych tomów Pottera, oczywiście daleko im było do tego, co działo się w stolicy czy tym bardziej na Zachodzie. Jednakże odbywająca się równo o północy premiera, choć odznaczająca się jedynie wypełnioną nowym tomem półką i kupionymi na targowisku „czarodziejskimi” lampkami, sprawiała wrażenie momentu niesamowitego, dawała obietnicę powrotu do wypełnionego tym, co ponadnaturalne, świata. Dziś po doskonale odwzorowanych salach Szkoły Magii i Czarodziejstwa mogę swobodnie chodzić w grze Hogwart’s Legacy, gdzie właściwie granice pomiędzy tym, co naturalne a wirtualne, zanikają. Rozmowa z Tiarą Przydziału? Testowanie różdżki u (przodka) Ollivandera? Dobieranie najbardziej wymyślnych szat i kapeluszy? Opieka nad fantastycznymi zwierzętami? Proszę bardzo, wystarczy uruchomić światłowody! I tylko czas nie jest już, jak dawno temu, z gumy. Nadal jednak cykl o przygodach młodego czarodzieja zawiera w sobie wiele ponadczasowych wartości. Odwaga, lojalność wobec przyjaciół, ocalająca siła miłości (we wszystkich jej znaczeniach) czy umiejętność pogodzenia się ze stratą. Harry rósł wraz z nami, czytając finałowe Insygnia śmierci, przygotowywałem się do matury z języka polskiego. Cieszy, że ten fenomen nie zakończył swej misji tylko na moim pokoleniu, ale nadal fascynuje i przyciąga dzieci z całego świata. Nie oznacza to, że wraz z wiekiem nie rosną wątpliwości co do różnych aspektów światotworzenia Rowling. Dlaczego James Potter nie mógł być Strażnikiem Tajemnicy rodzinnego domu Potterów? Czy gdyby Harry’emu podano eliksir Veritaserum w celu dowiedzenia się, czy Voldemort faktycznie powrócił, nie obyłoby się bez ostracyzmu całej społeczności czarodziei? Dlaczego bliźniacy Wesleyowie nigdy nie dostrzegli na Mapie Huncwotów, że ich młodszy brat dzieli łoże z dawno uznanym za zamordowanego Peterem Pettigrewem? Podobne wątpliwości można mnożyć, podobnie jak zastrzeżenia co do kompetencji kadry dydaktycznej, szczególnie dyrektora szkoły. Czasem można było odnieść wrażenie, że Albus Dumbledore gotów jest przyznać dodatkowe punkty Gryffindorowi za wyjątkowo wdzięczne beknięcie młodego Pottera. Sam główny bohater też z czasem zaczął mnie irytować, ale umówmy się – kto nie przechodził fazy buntu w wieku nastoletnim, niech pierwszy rzuci kamieniem. Warto też przypomnieć o tym, jakie społeczne efekty przyniósł cykl przygód o młodym czarodzieju. Szczególnie warto opowiedzieć o The Harry Potter Alliance, czyli ruchu wykorzystującym elementy Wizarding World w roli metafor nawiązujących do ważnych problemów współczesnego świata i, co najważniejsze, podejmujących konkretne, szeroko zakrojone działania. Ich świadectwem są między innymi walka z globalnym ociepleniem, zbiórka setek tysięcy dolarów dla ofiar trzęsienia ziemi na Haiti czy zareagowanie na łamanie praw człowieka podczas trwającego od 2003 roku konfliktu w zachodniej części Sudanu. The Harry Potter Alliance organizowało podcast pod tytułem Becoming Dumbledore’s Army: Harry Potter Fans for Darfur. Przyciągał on około stu tysięcy użytkowników dziennie. Jak widać, Gwardia Dumbledore’a może działać również w realnym świecie, nawet bez pomocy specjalnie oznaczonych galeonów.

Panem, czyli szkoła życia

W Igrzyskach śmierci pióra Suzanne Collins nie mamy do czynienia ze szkołą sensu stricto. W dystopijnej, dotkniętej ekologiczną katastrofą rzeczywistości nie ma miejsca na edukację, jest ona nawet niewskazana. To postapokaliptyczne totalitarne uniwersum podzielone jest na dwanaście Dystryktów ciężko, niewolniczo pracujących dla mieszkańców stolicy nazwanej… Kapitol. Główną powieściową bohaterką i zarazem narratorką jest Katniss Everdeen pochodząca z ubogiej górniczej osady w Dystrykcie Dwunastym, gdzie wraz z matką i siostrą każdego dnia walczy o przeżycie. Ostatni związek wyrazowy ma tutaj całkiem dosłowne znaczenie, ponieważ w Panem corocznie urządzane są Głodowe Igrzyska, czyli zawody polegające na walce na śmierć i życie dwadzieściorga czworga dzieci na specjalnie przygotowanej arenie. Cały „spektakl” transmitowany jest w ogólnokrajowej telewizji, widzowie mogą wybierać swoich ulubieńców, a nawet ich sponsorować. Catiniss, chcąc chronić swą młodszą siostrę Primrose, sama zgłasza się do roli trybutki w igrzyskach. Trylogia Collins to bardzo przystępna lektura pozwalająca najmłodszym na namysł nad rolą mediów i propagandy we współczesnym świecie, książki te stanowią również niezły początek w przygodzie z szeroko rozumianą fantastyką. Pisarka doskonale dobrała narzędzia pozwalające cyklowi na stanie się światowym bestsellerem. Bo, nie oszukujmy się, Igrzyska śmierci śmiało można nazwać „postapokaliptyczną Bridget Jones”. Poza walką o własne życie i wyzwalaniem uciśnionych obywateli jest to w gruncie rzeczy romans oscylujący wokół głównej bohaterki oraz Peety Mallarka, chłopaka z jej dystryktu, którego poznaje na arenie Igrzysk i z którym początkowo jedynie odgrywa romans w celu zyskania sympatii widzów, oraz Gale’a, z którym przyjaźniła się i wspólnie polowała. Czy uczynienie miłosnego dylematu dziewczyny fabularnym trzonem jest czymś złym? A skądże znowu! Grupę docelową trylogii stanowią przecież ludzie nastoletni, w dystopijnym neverlandzie pragnący odnaleźć emocje podobne do tych, które towarzyszą im na co dzień. To głównie dlatego cykl Collins można uznać za kolejny, po omawianym przed chwilą cyklu potterowskim, globalny fenomen kulturowy. I to taki, który również miał wpływ na realne życie. Konkretnie chodzi o wojskowy zamach stanu, który miał miejsce 22 maja 2014 roku w Tajlandii. Junta wojskowa przejęła kontrolę nad rządem, zawiesiła konstytucję, rozwiązała organ ustawodawczy, ograniczyła wolność wypowiedzi i zatrzymała opozycyjnych liderów. Symbolem łączącym rzeczywistość z krainą fantazji okazał się w tym wypadku gest z kart powieści Collins. Jej literaccy bohaterowie podnosili do ust trzy palce – wskazujący, środkowy i serdeczny – a następnie prezentowali je na wyciągniętej ku górze ręce. Gest ten oznaczał szacunek oddany zmarłym podczas pogrzebu, jak również milczący sprzeciw wobec sprawującej rządy despotycznej władzy. Tajlandczycy bardzo często publikowali na portalach społecznościowych zdjęcia z wieców demonstracyjnych okraszone właśnie tym konkretnym gestem, dużą popularność zdobył wtedy hasztag zatytułowany #DistrictThai. Doszło nawet do tego, że wojskowa dyktatura usunęła pierwszą część Kosogłosa z repertuaru kin w Bangkoku. Trudno o lepsze świadectwo wpływu popkultury na życie społeczne i historyczne.

Piegi i pupa, czyli rodzime przestrzenie edukacyjne

Polacy swoje literackie wizje szkoły mają. Skoro tekst ten skupiony jest na fantastycznych przetworzeniach oświatowych placówek, trudno zacząć inaczej niż od wspomnienia Akademii Pana Kleksa pióra Jana Brzechwy. Któż z nas nie chciałby uczęszczać do tego pięknego kolorowego gmachu znajdującego się przy ulicy Czekoladowej, gdzie z pryszniców leci woda z dodatkiem soku, gdzie w ogrodzie znajdują się furtki do innych bajek, gdzie zwiedzić można fabrykę dziur i dziurek, a nawet psi raj! Czy jednak znany i lubiany Kleks to wyłącznie prosta, kolorowa bajeczka? Niekoniecznie, jeśli pokusimy się o zajrzenie za jego tekstową kotarę. Wątek Filipa Golarza (swoją drogą ciekawe, że mężem kochanki Brzechwy był… fryzjer) i jego cybernetyczny twór – Alojzego – można przecież odczytać jako cyberpunkowy element tego niezwykłego świata. Kleks uzależniony od piegów, wytwarzający tabletki ze skrystalizowanych snów chłopców, podróże przez alogiczne krainy – to wszystko można przeczytać przecież przez pryzmat poetyki surrealizmu. Pochód wilków na królewski dwór, tak męczący w koszmarach pokolenie naszych rodziców, to z kolei niepokojąca wizja realizacji ideologii totalitarnej. W końcu cała przygoda Adasia Niezgódki to w gruncie rzeczy opowieść o głębinach podświadomości dorastającego ja, jego bardzo symboliczne przedstawienie, które musi zmierzyć się z nieubłaganie zbliżającą się dorosłością, upadkiem bezpiecznej krainy, kresem utopii. Pan Kleks znika, Akademia kończy działalność, a bajkę wieńczy ostatnia kropka. Podobnie rzecz ma się z dzieciństwem każdego z nas.

Felix, Net i Nika to bohaterowie będący swego rodzaju polską odpowiedzią na słynne hogwartowskie trio. Można już mówić o pokoleniach wychowanych na przygodach bohaterów cyklu pióra Rafała Kosika. Felix Polon, Net Bielecki i Nika Mickiewicz przeżywają swe przygody w okresie współczesnym ich autorowi (poza sytuacjami w których, co w przypadku literatury SF dziwić nie może, przenoszą się w przeszłość lub przyszłość). Jest to jednak rzeczywistość przetworzona przez fantastyczny (dosłownie i w przenośni) umysł Kosika. W związku z tym pełno w niej niesamowitych maszyn, wynalazków, hologramów, nanobotów, układów scalonych i innych rzeczy, wobec których prosty humanistyczny umysł ogłasza bankructwo. Pisarz przedstawia najrozmaitsze wariacje na temat komputera, od tego znanego wszystkim z lekcji informatyki aż po ucieleśnione formy sztucznej inteligencji czy cyborgi. Dlaczego jednak Kosikowy cykl stał się kultowy dla polskich nastolatków? Wydaje się, że naczelną zaletą jest tutaj udane połączenie świata przesiąkniętego wynalazkami godnymi mistrzów fantastyki naukowej z przekonująco przedstawioną rzeczywistością młodych ludzi, ich problemów, fascynacji, ambicji i lęków. Czy to właśnie zdolności telekinetyczne Niki sprawiły, że lubimy ją i pragniemy w dalszym ciągu czytać o jej losach? Raczej jej trauma, osierocenie, samotność, w których każde z nas, nawet w bardzo zawoalowany sposób, odnajdzie cząstkę siebie.

„Dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? (…) Dlatego, panowie, że Słowacki wielkim poetą był!” – ktoś z nas nie słyszał tego, wielokrotnie przerabianego lub upraszczanego, cytatu? Ferdydurke Gombrowicza do dziś doskonale obrazuje fundamenty polskiego szkolnictwa, skostniałej hierarchiczności, prymatu „wkuwania na pamięć” nad realnym zainteresowaniem tematem. Swego rodzaju chichotem losu jest fakt, że powieść Gombrowicza od lat widnieje w kanonie lektur szkolnych. Cóż, najwidoczniej Pani Fortuna ma osobliwe poczucie humoru… Skromnym zdaniem piszącego te słowa Ferdydurke należy przeczytać w okolicach trzydziestki, dopiero wtedy możliwe jest dostrzeżenie wszystkich najistotniejszych zawartych w nim sensów, na czele z legendarną lekcją języka polskiego. Przypomnijmy: uczeń Gałkiewicz nie zgadza się z profesorem Bladaczką co do geniuszu i wielkości Juliusza Słowackiego. Coś, co powinno wyglądać jak niewinna rozmowa o poezji wieszcza, przemienia się, jak wszystko pod ostrym piórem Gombrowicza, w kręcącą się bez końca karuzelę absurdu. Bladaczka nosi swą „gebę” (czyli sposób istnienia wśród innych ludzi) belfra i bezkrytycznie uwzniośla wszystko, co zawarte zostało na kartach programu nauczania. „Upupia” (czyli podporządkowuje, unieważnia) biednego Gałkiewicza, który po prostu chciał się dowiedzieć, co właściwie czyni Słowackiego takim genialnym. Oczywiście młody adept literatury nie uzyskuje żadnej odpowiedzi, rozmowa jest błędnym kołem, którego przerwanie jest możliwie tylko dzięki „poddaniu się” Gałkiewicza i przyznaniu racji profesorowi. Warto, kończąc podróż po fantasmagorycznych szkołach, zacytować zwycięskiego nauczyciela: „A widzi Gałkiewicz?! Nie ma to jak szkoła, gdy chodzi o wdrożenie uwielbienia dla wielkich geniuszów!”.

Obrazowane przez literaturę szkoły mogą być najróżniejsze. Mogą kryć w swych zakamarkach przełomowe wynalazki technologiczne, mogą mieć portale do innych fantastycznych krain, mogą nas tumanić, olśniewać i zmuszać do zastanowienia się nad tym, kim właściwie jesteśmy i jacy moglibyśmy być, gdyby inaczej przebiegły nasze szkolne lata. Najważniejsze zdaje się jednak to, by szkoła, w nawet najbardziej nieprawdopodobnej krainie, ukazywała problemy istotne dla najmłodszych pokoleń, zachęcała do wkroczenia w bogaty świat literatury i kultury. I by cierpliwie tłumaczyła, o co chodzi z tym Słowackim.

■ Mateusz „Gucio1846” Kapusta

Nauka poprzez zabawę, czyli o grach, które są czymś więcej niż zwykłą rozrywką