Przysięga miłości - Susan Anne Mason - ebook

Przysięga miłości ebook

Susan Anne Mason

4,4

Opis

Po udarze mózgu u matki studiująca medycynę Deirdre O’Leary musi podjąć trudną decyzję i zarzucić na jakiś czas swoją karierę, by zająć się chorą. Odnajduje doktora Matthew Clayborne’a, który jest wybitnym specjalistą znanym ze szczególnych wyników w pracy z tego rodzaju pacjentami. Kiedy kontaktuje się z nim, prosząc o pomoc, okazuje się, że jest on trudny i gburowaty. Deirdre ma już dość skomplikowanych związków z mężczyznami. Po tym, gdy rzucił ją narzeczony, przyrzekła sobie już nigdy nie powierzyć swojego serca takiemu człowiekowi.

Wdowiec, doktor Matthew Clayborne, jest całkowicie poświęcony dwóm sprawom: swojej pracy wśród rannych żołnierzy i czteroletniej córeczce, Phoebe. Nie zamierza porzucić własnych priorytetów tylko po to, by zająć się jakąś starszą kobietą. Jednakże, gdy okazuje się, że Phoebe podupada na zdrowiu, Deirdre proponuje doktorowi korzystny układ – będą mogli zażyć spokojnego życia w Irlandzkich Łąkach – idealnym miejscu na leczenie słabych płuc jego córki – pod warunkiem, że on weźmie pod opiekę panią O’Leary.

Matthew przyjeżdża z niechęcią wobec wszystkiego, co wiąże się z Irlandzkimi Łąkami. Na miejscu okazuje się jednak, że czuje się tam jak u siebie i wkrótce obie pacjentki – zarówno pani O’Leary, jak i Phoebe wykazują znaczną poprawę zdrowia. Mimo tego nie potrafi sobie wyobrazić, by miał porzucić życie na północy. Deirdre zaś nie widzi sposobu, by pogodzić karierę z małżeństwem.

Jak poradzą sobie z łączącym ich uczuciem, któremu żadne nie może zaprzeczyć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 486

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (69 ocen)
42
14
12
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Susan Anne Mason

Przysięga miłości

Tom III z serii Mieć odwagę, by marzyć

tłumaczenie Anna Pliś

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału:

Love's Faithfull Promise (Courage to dream)

Autor:

Susan Anne Mason

Tłumaczenie z języka angielskiego:

Anna Pliś

Redakcja:

Agata Duplaga

Korekta:

Natalia Lechoszest

Dominika Wilk

Skład:

Alicja Malinka

ISBN 978-83-65843-36-4

© 2016 by Susan Anne Mason by Bethany House Publishers, a division of Baker Publishing Group, Grand Rapids, Michigan, 49516, U.S.A.

© 2018 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo

Rzeszów, wydanie I

Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak

ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-310 Rzeszów

www.dreamswydawnictwo.pl

Druk: drukarnia Opolgraf

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.

Mojemu bratu Gregowi oraz bratowej Tinie, a także dwóm bratanicom – Samancie i Madelyn, z wdzięcznością za wsparcie i dodawanie mi otuchy w trakcie tej pisarskiej przygody. Szczególnie dziękuję też Maddy za to, że jest moją najmłodszą i największą fanką! Kocham Was!

Albowiem przywrócę ci zdrowie i z ran ciebie uleczę– wyrocznia Pana. Jr 30,17

1

WRZESIEŃ 1922 NOWY JORK

Deirdre O’Leary przemierzała szeroki korytarz na pierwszym piętrze manhattańskiego szpitala Bellevue, z każdym krokiem odczuwając niespokojne drżenie.

Ileż razy tędy chodziła? Setki? Tysiące?

Najpierw z przejęciem jako studentka pielęgniarstwa, a potem z pewnością siebie jako biegła w swoim zawodzie pielęgniarka.

Nigdy jednak nie towarzyszył jej taki lęk.

Minął zaledwie miesiąc, odkąd zrezygnowała z zatrudnienia w tym miejscu, a teraz wracała z najgorszego możliwego powodu. W kieszeni lnianego żakietu chowała dłoń zaciśniętą na kartce, którą zdążyła przeczytać już setki razy podczas podróży pociągiem z Bostonu – telegram od ojca:

Matka miała udar. Przyjedź szybko.

Jako pielęgniarka, Deirdre aż nazbyt dobrze znała wszystkie związane z tym zagrożenia i powikłania. Było bardzo prawdopodobne, że przyjdzie kolejny udar, który może okazać się śmiertelny. Dlatego gdy tylko odczytała wiadomość, natychmiast porzuciła studia medyczne na uniwersytecie w Bostonie i wsiadła w najbliższy pociąg do Nowego Jorku.

Teraz jej obcasy stukały rytmicznie i dźwięk ten odbijał się od nieskazitelnych szpitalnych ścian. Dobrze znany zapach środków antyseptycznych oraz sosnowa woń preparatu do czyszczenia niosły ze sobą pewną dozę poczucia bezpieczeństwa, przypominając jej o tak wielu przypadkach, jakie tu wyleczono. W czasie praktyki pielęgniarskiej była świadkiem licznych cudownych ozdrowień.

Na to też liczyła w przypadku swojej mamy.

Deirdre minęła poczekalnię, zaskoczona, że nie było tam nikogo z jej braci i sióstr. Spodziewała się, że wszyscy będą czuwać. Gdy doszła do pokoju, który jej wskazano, zwolniła kroku i położyła dłoń na futrynie, po czym zatrzymała się na chwilę, żeby uspokoić przyspieszony oddech. Dla dobra rodziny musi zachowywać się w sposób spokojny i opanowany.

Profesjonalnie.

Bez względu na to, jak bardzo krwawiło jej serce.

Przeszła przez drzwi i do jej uszu dotarł nienaturalny szept. Jej wzrok przykuło od razu metalowe łóżko, które dominowało w tym pomieszczeniu. Mama leżała nieruchomo pod śnieżnobiałą pościelą. Obok łóżka, przy poręczy siedział przygarbiony ojciec.

Dolna warga Deirdre drżała. Mama sprawiała wrażenie tak słabej, jak wtedy, gdy o mało co nie pożegnała się z życiem podczas duru brzusznego. Deirdre oraz jej brat Connor również zapadli na tę chorobę, ale w przeciwieństwie do mamy szybciej doszli do siebie. Choroba dała się starszej kobiecie mocno we znaki, podkopując znacznie jej witalność. Ten sam rodzaj paniki, którego Deirdre doświadczała wtedy, powrócił teraz i ścisnął jej wnętrze niczym imadło.

Westchnęła z drżeniem i weszła w głąb pokoju. Pod przeciwległą ścianą siedziała jej najstarsza siostra, Colleen. Miała odchyloną do tyłu głowę i zamknięte oczy. Przynajmniej tata nie był sam.

Ojciec podniósł wzrok, a napięte rysy rozluźniły się nieco na jej widok.

– Dee! Dzięki Bogu, jesteś!

Podniósł się, by ją przytulić. Kruchość, jaka przebijała w spojrzeniu jego niebieskich oczu, tak zupełnie niepodobna do jego potężnej sylwetki, bardzo mocno ją poruszyła. Ucałowała go w policzek, pytając:

– Jak z mamą, tato?

– Na razie stabilnie. Minęły już ponad dwadzieścia cztery godziny bez kolejnych zmian, a lekarz mówi, że to dobry znak.

– To prawda. – Podniosła kartę pacjenta zawieszoną na końcu metalowego łóżka i przejrzała zapisy. Słowo „paraliż” przebijało w kilku miejscach. Zacisnęła usta. – Czy doktor mówił, jakie leczenie zaleca?

Wyraz twarzy taty stał się bardziej surowy. Podszedł bliżej i ledwie słyszalnym szeptem rzekł:

– Porozmawiamy o tym później. A teraz twoja matka musi odzyskać siły.

Na drugim końcu pokoju Colleen wybudziła się z drzemki i rozciągając ręce nad głową, zawołała:

– Dee! Dzięki Bogu! – Zerwała się z krzesła i wzrok Deirdre spoczął na lekko powiększonym brzuchu siostry. Czyżby kolejny mały Montgomery w drodze? Jak to się stało, że przeoczyła taką nowinę?

Colleen pochwyciła Deirdre w żywiołowym uścisku.

– Skoro ty już tutaj jesteś, na pewno będzie lepiej. Kto miałby pomóc mamie, jak nie nasza pielęgniarka. – Odsunęła się trochę. – A może powinnam powiedzieć: nasza kształcąca się lekarka? – Pomimo wyraźnego zmęczenia w fiołkowych oczach siostry mignęła figlarna iskierka.

– Postaram się zrobić, co w mojej mocy, niezależnie od tego, jaki tytuł mi przydzielicie. – Deirdre się uśmiechnęła. – Wspaniale wyglądasz. Dlaczego nie powiedziałaś mi, że znowu będę ciocią?

Colleen położyła dłoń na brzuchu.

– Biorąc pod uwagę wielkość naszej gromadki, stwierdziłam, że to już się chyba zrobiło nudne.

– Nonsens! Przez wszystko, co robicie, to wydaje się jeszcze wspanialsze. Prowadzicie z Rylanem sierociniec, adoptowaliście dwójkę dzieci, macie dwoje własnych, a teraz kolejne w drodze... – Przechyliła głowę na bok. – Przy tym wszystkim studia medyczne to pestka. Poza tym dzieci nigdy nie są nudne. Prawda, tato?

– Nie moje wnuki. – Uśmiechnął się blado, ale wzrokiem uciekł w stronę łóżka, jakby martwił się, że mama nie będzie już mogła cieszyć się spodziewanym powiększeniem rodziny.

– Gdzie są wszyscy? – spytała Deirdre. – Myślałam, że poczekalnia pełna będzie O’Learych.

Tata zajął z powrotem swoje miejsce koło łóżka.

– Byli tu i pojechali. Ustaliliśmy grafik, żeby mama nigdy nie była sama.

Deirdre przeszył dreszcz paniki. Colleen położyła dłoń na ramieniu taty.

– Skoro już o tym mowa, muszę wracać do domu, zanim dzieci przyjdą ze szkoły. – Ucałowała go w policzek i jeszcze raz przytuliła Deirdre. – Porozmawiamy później.

Kiedy tylko Colleen wyszła, Deirdre popatrzyła ojcu prosto w twarz.

– Czy lekarze powiedzieli, że mamie nie grozi już nic poważnego?

Mężczyzna wstał i wskazał gestem na zewnątrz. Jego wysoka sylwetka zdawała się zajmować całą przestrzeń korytarza.

– Lekarze nie chcą mówić zbyt wiele. Tylko to, że jej stan się nie pogorszył.

Deirdre zagryzła wargę.

– Czy dają jakąkolwiek nadzieję, że po leczeniu będzie w stanie chodzić?

Szczęka taty drgnęła niespokojnie, co wyraźnie wskazało na jego zdenerwowanie. Pokręcił przecząco głową.

– Mówią, że nic się już nie da zrobić. Powiedzieli mi, abym się przygotował, że to paraliż na stałe.

– Ale przecież na pewno jest jakiś rodzaj terapii...

Tata przepuścił korytarzem salową z wiaderkiem oraz mopem i rzekł:

– Kazałem się dowiedzieć w najlepszych ośrodkach w całym kraju.

Deirdre czuła nieznośny ucisk w gardle, który sprawił, że musiała przełknąć, zanim zadała kolejne pytanie:

– Ale przecież chyba nie myślisz o tym, żeby umieścić mamę w jakimś ośrodku? – Jej pełen desperacji szept odbił się echem od szpitalnych ścian.

– Oczywiście, że nie. Zamierzam ściągnąć tu jakiegoś specjalistę.

– Dzięki Bogu! – Spięte mięśnie jej ramion rozluźniły się w poczuciu ulgi. Przez krótką chwilę martwiła się już, że ojciec postradał zmysły.

Tata otoczył ją ramieniem i ruszyli razem z powrotem do sali, gdzie leżała mama.

– W zasadzie to wujek Victor ma już na myśli jakiegoś lekarza z Toronto, który może poszczycić się znacznymi postępami w pracy z pacjentami cierpiącymi wskutek ran kończyn. Zamierza z nim porozmawiać i wtedy da mi odpowiedź. Do tego czasu muszę wiedzieć... – Odwrócił się, stając na wprost niej. – Czy wrócisz do domu, żeby zająć się matką? – Wyraz twarzy ojca stał się niemalże przepraszający. – Brianna i Colleen proponowały pomoc, ale one obie mają rodziny i małe dzieci. No i ty masz najlepsze kwalifikacje. – W jego głosie dźwięczała nuta dumy.

Deirdre przez chwilę cieszyła się tym, co usłyszała. Wcale nie był zachwycony, gdy po raz pierwszy powiedziała mu, że chce zostać pielęgniarką. A tym mniej, gdy zdecydowała, że będzie studiować medycynę.

W jej głowie na chwilę pojawiły się obrazy uniwersytetu medycznego w Bostonie. Minęło zaledwie kilka tygodni zajęć i wcale jeszcze nie zdążyła przywyknąć do życia studenckiego. Wykładowcy zapewniali ją, że rozumieją powód, dla którego musi wyjechać, ale jak długo będą trzymać jej miejsce, gdy tak wielu kandydatów domagało się przyjęcia na studia?

Bardziej bystrych i obiecujących niż ona.

Myślami wróciła do Jeffreya i tego, jak wiele już poświęciła, by podążać ścieżką swojej kariery.

Jednak wystarczyło, że dostrzegła prośbę zawartą w oczach ojca i wszelkie wątpliwości pierzchły.

– Oczywiście, tato. Nie mogłabym być nigdzie indziej.

Modliła się jedynie w duchu, aby opóźnienie w studiach, nawet na krótką chwilę, nie zniszczyło na zawsze jej marzenia o tym, by stać się pediatrą.

– Tyle na dzisiaj, Fred. Jeszcze jedno powtórzenie i wystarczy. – Matthew Clayborne podniósł niewładną nogę żołnierza pod kątem czterdziestu pięciu stopni i liczył, podczas gdy Fred miał utrzymać ją w tej pozycji przez całą minutę.

Z czoła mężczyzny lał się pot. Stęknął, kiedy wreszcie noga opadła.

– Jeśli chce mnie pan zabić, doktorze, to nieźle panu idzie.

Matthew poczuł przypływ wątpliwości, gdy rozwiązywał pasek przytrzymujący żelazny ciężarek na goleniu Freda. Czyżby zbyt mocno naciskał na mężczyznę w trakcie drugiej tury terapii w tym tygodniu?

Fred uśmiechnął się szeroko, a stężała od bólu twarz rozpogodziła się.

– Spokojnie, doktorze. Żartuję sobie. – Złapał za kule oparte o ścianę obok i wstał, a potem kuśtykając, przeniósł się na swój wózek inwalidzki. – Nie licząc bólu, to nawet miłe uczucie. Mam wrażenie, że te ćwiczenia działają.

Fala ulgi rozlała się w piersi Matthew.

– Cieszę się. Przy dalszej wzmożonej pracy będzie mógł pan zapomnieć o wózku w ciągu pół roku lub nawet szybciej. – Matthew odwrócił się, żeby zapisać coś w karcie mężczyzny.

Historia Freda była mniej więcej taka, jak wszystkich pacjentów Matthew. Młody i sprawny, potem został ranny na wojnie. Odesłany do domu jako kaleka.

Prawie tak jak Matthew.

Fred przejechał wózkiem na drugi koniec sali.

– Widzimy się w przyszłym tygodniu, doktorze. Chyba że jakaś piękna dziewczyna złoży mi lepszą propozycję. – Zaśmiał się, sięgając jednocześnie po swój kapelusz pozostawiony na niskiej półce obok drzwi.

Masując się po udzie swojej kalekiej nogi, Matthew z podziwem zastanawiał się nad tym, jak Fred potrafił zachować pogodę ducha. On, w przeciwieństwie do swojego pacjenta, mógł przynajmniej chodzić, choć lekko utykał.

– Jaka znowu piękna dziewczyna? – Marjorie, żona Freda, stanęła w otwartych drzwiach, trzymając za rękę małego chłopczyka.

Wyraz twarzy Freda zmienił się i ślady bólu, który dopiero co znosił, ustąpiły miejsca radości.

– Mówiłem oczywiście o tobie, kochanie. Jesteś jedyną piękną dziewczyną w moim życiu – zawołał ze śmiechem.

Udawany grymas Marjorie ustąpił promiennemu uśmiechowi, który niepodważalnie wyrażał jej uczucie do męża.

– Dobra odpowiedź, panie Knox. – Pochyliła się, by go ucałować.

Lekarz odwrócił się, nie mogąc stłumić w sobie nagłego uczucia zazdrości. Nawet gdyby Fred już nigdy nie miał chodzić, Matthew nie sądził, żeby to mogło jakoś zmienić uczucia Marjorie. Czy ten człowiek wiedział, jakim jest szczęściarzem? W głowie Matthew pojawiły się nieproszone obrazy Priscilli. Nigdy nie zapomni tego spojrzenia pełnego odrazy, kiedy po jego powrocie zza oceanu ujrzała koszmarną bliznę, która przecinała całą górną część jego nogi.

Syn Freda wydał głośny okrzyk, wyrywając Matthew z rozmyślań. Dziecko wskoczyło tacie na kolana i oplotło ramionami jego szyję.

– Tatusiu, możemy pójść teraz do sklepu z cukierkami? – Ta dziecięca żywiołowość elektryzowała całe pomieszczenie.

– To zależy, młody człowieku, czy byłeś grzeczny dla mamy, gdy czekaliście. – Fred przyglądał się chłopcu, który teraz wił się na jego kolanach.

– Prawie – odparł. – Mamusia musiała tylko raz powiedzieć mi: „Harrisonie”.

Usta Freda drgnęły.

– Cóż, w takim razie myślę, że zasłużyłeś na cukierki z lukrecją i żelki. Zgadza się, mamusiu? – Puścił oko do żony.

Marjorie roześmiała się.

– Jeśli ja też trochę dostanę, to tak.

Chłopczyk zeskoczył i przebiegł przez pokój. Matthew patrzył na dziecko z pełnym onieśmielenia podziwem, próbując sobie wyobrazić swoją słabowitą Phoebe tryskającą taką nieposkromioną energią.

Marjorie zwróciła się w stronę Matthew, pytając:

– Jak dzisiaj poszło Fredowi, doktorze Clayborne? – W jej głosie wybrzmiewała wyraźna nuta nadziei.

Matthew skinął głową.

– Świetnie sobie radzi. Jeśli nadal będzie robić takie postępy, pod koniec wiosny może już nie potrzebować wózka. – Tak, dał sobie i Fredowi więcej czasu, niż pierwotnie przewidywał.

Jeśli Marjorie była zaniepokojona długością oczekiwania na koniec terapii, bardzo zręcznie to zamaskowała.

– Doktorze, chciałam jeszcze raz panu podziękować za wszystko, co pan robi. Kiedy myślę o tych całych latach, które Fred zmarnował, bo nikt nie chciał się podjąć pracy z nim... – Przerwała na chwilę i przygryzła wargę. – Dziękuję Bogu każdego dnia za to, że trafiliśmy na pana.

Widząc przypływ emocji, które przesłoniły jej niebieskie oczy, Matthew zrobił krok w tył, obawiając się, że kobieta będzie próbowała wziąć go w objęcia.

– To pani mąż wykonuje całą pracę. On zasługuje na pani pochwałę, nie ja.

Położywszy rękę na ramieniu męża, uśmiechnęła się, a potem odparła:

– Obaj zasługujecie na uznanie. Do widzenia, doktorze.

Gdy tylko rodzina opuściła gabinet, zostawiając Matthew w błogosławionej samotności, ustąpiło napięcie i mężczyzna mógł znów normalnie oddychać. Podszedł do biurka i zanotował kilka uwag dotyczących kolejnej sesji terapeutycznej. Gdy skończył, wyjął zegarek z kieszeni kamizelki – dziesięć minut do przyjścia kolejnego pacjenta. Niestety pan Worthington nie był tak podatny na leczenie jak Fred Knox.

Rozległo się krótkie pukanie do drzwi. Matthew podniósł oczy i spostrzegł, że do pokoju wchodzi dyrektor medyczny, doktor Victor Fullman. Victor był jego przełożonym, odkąd Matthew zaczął pracować w Szpitalu Wojskowym w Toronto prawie cztery lata temu.

– Dzień dobry, Matthew. Możemy porozmawiać?

Lekarz starał się ukryć przejawy zaskoczenia. Rzadko zdarzało się, żeby Victor schodził tu, do gabinetu terapeutycznego. Zazwyczaj wysyłał wiadomość, prosząc Matthew, by przyszedł do niego.

– Oczywiście, Victorze. Czy coś się stało?

Rosły mężczyzna przeszedł przez pomieszczenie.

– Mam prośbę, którą chciałem ci jak najszybciej przedstawić.

Widząc jego niepewny wyraz twarzy, Matthew domyślił się, że nie będzie mu się to podobało. Zdjął okulary do czytania i odłożył je ostrożnie na blat.

– Jaką prośbę?

– Otrzymałem telefon od dobrego znajomego z Nowego Jorku. – Victor założył ręce na wydatnym torsie. – Jego żona miała udar i jest sparaliżowana po jednej stronie.

– Jaka szkoda. Tak mi przykro. – Matthew podniósł się z taboretu, na którym siedział.

– Neurolodzy z Bellevue nie rokują wielkich nadziei na przywrócenie sprawności w kończynach. James jest jednak upartym Irlandczykiem i nie przyjmuje takiej opcji. – Victor się uśmiechnął, a wokół jego oczu zarysowały się wyraźne zmarszczki.

Matthew czekał, nadal nie pojmując, co to miałoby mieć wspólnego z jego osobą.

Victor wyprostował się.

– Chciałbym, żebyś przyjął panią O’Leary jako prywatną pacjentkę. Potraktuj to, proszę, jako osobistą przysługę wobec mnie.

Matthew zmarszczył czoło, bo słowo „prywatna” wzbudzało w nim niepokój.

– Czy pan O’Leary zamierza przetransportować tu swoją żonę?

Victor spojrzał na niego bacznie.

– Nie. Chciałbym, żebyś to ty do nich pojechał. Mieszkają w rozległej posiadłości na Long Island i będzie tam...

– To wykluczone! – Matthew przemaszerował do umieszczonego wysoko na ścianie małego, prostokątnego okna, wychodzącego na poziom ulicy. Patrzył na nogi ludzi przechodzących po chodniku, a serce w piersi waliło mu nierówno. Jak Victor mógł w ogóle zaproponować coś takiego? Wiedział, jak wiele dla Matthew znaczyła pomoc dla żołnierzy. Najmniejsze choćby opóźnienie w ich terapii mogłoby sprawić, że kolejny etap oddaliłby się o tygodnie, a może nawet miesiące. – Nie mogę opuścić swoich pacjentów.

– Doktor Marlboro może cię zastąpić do czasu twojego powrotu.

Matthew obrócił się.

– Doktor Marlboro nie ma pojęcia o tym, jaką pracę wykonuję z tymi ludźmi.

Victor nawet nie mrugnął.

– Możesz go w to wprowadzić przed wyjazdem.

Matthew otworzył usta, gotów wymienić całą listę powodów, dla których nie było to możliwe. Napotkawszy jednak stalowe spojrzenie Victora, odpuścił. Nie było sensu zdzierać gardła na wyjaśnienia, które jego przełożony odrzuciłby jedno po drugim.

– To nie wchodzi w rachubę, Victorze. A teraz, wybacz, muszę się przygotować na wizytę kolejnego pacjenta.

– Czy to nie ty wspominałeś w zeszłym tygodniu, że zapotrzebowanie na twoje zabiegi maleje? Że zastanawiasz się nad nowym kierunkiem swojej praktyki? To mogłaby być okazja, żeby sprawdzić twoje metody na kimś sparaliżowanym wskutek udaru.

To prawda. Liczba jego pacjentów malała. Większość z nich osiągnęło już maksymalne korzyści, jakie były możliwe w ich przypadkach, a tylko niektórzy nadal potrzebowali zabiegów, aby zapobiec atrofii mięśni. Chcąc zachować dobry poziom praktyki lekarskiej, Matthew musiał pozyskać więcej pacjentów. Jednakże na samą myśl o tak drastycznych zmianach, o tym, że może zajść konieczność zmiany ośrodka, wzdrygał się z niechęcią.

– Przepraszam. Może jeśli mogłaby tu przyjechać, wziąłbym to pod uwagę, ale ja nie mogę teraz stąd wyjechać. – Nie w sytuacji, gdy Phoebe jest w tak delikatnym stanie. Krople potu zbierały się pod kołnierzem Matthew, ale wytrzymał wzrok Victora.

Ten ostatni, skłoniwszy w końcu głowę, rzekł:

– Rozumiem, że to ważna decyzja. Szczególnie uwzględniając twoją osobistą sytuację. Ale proszę cię, żebyś się nad tym zastanowił. James O’Leary jest dla mnie niczym brat. Jeśli mógłbym zrobić coś, żeby mu pomóc, muszę próbować.

Gdy drzwi się zamknęły, Matthew ze świstem wypuścił powietrze. To była jedyna bitwa, której jego zwierzchnik nie mógł wygrać. Niezależnie od tego, jak bardzo czuł się dłużny wobec tego człowieka, Matthew nigdy nie mógł opuścić Toronto. Nie mógł zostawić Phoebe, by zajmować się jakąś bogatą kobietą.

Jego córka i dzielący jego los żołnierze potrzebowali go dużo bardziej.

2

Deirdre po raz kolejny sprawdziła podstawowe dane mamy, porównała wyniki z ostatnimi zapisami w karcie i westchnęła cicho. Mama miała za sobą spokojną noc, a jej stan był stabilny. Sprawiała wrażenie bardziej ożywionej tego poranka i zdołała nawet zjeść trochę śniadania.

Chwała Ci, Panie!

Gdyby tylko teraz tata wrócił od Colleen z dobrymi wieściami, sytuacja wyglądałaby rzeczywiście dużo lepiej. Zamiast nadrabiać kawał drogi do domu na Long Island, ojciec pojechał do kamienicy na Manhattanie, gdzie mieszkała Colleen, żeby zadzwonić do wujka Victora i przespać się chwilę. Ale powinien już wrócić.

Mama zapadła znowu w drzemkę, więc Deirdre wymknęła się z pokoju po kawę. Skierowała się w głąb korytarza, jednak widok taty zmierzającego w jej kierunku sprawił, że natychmiast zapomniała o pragnieniu. Wyszła mu na spotkanie, zaniepokojona jego marsową miną.

– Jak się miewa matka? – zapytał bez zbędnych wstępów.

– Leży wygodnie i odpoczywa. Skontaktowałeś się z wujkiem Victorem?

Skrzywił usta w grymasie.

– Tak, rozmawiałem z nim. – Ująwszy ją za łokieć, pokierował do pustej poczekalni.

– Obawiam się, że nie przynoszę dobrych wiadomości. Victor nie zdołał przekonać doktora Clayborne’a, żeby przyjechał do Nowego Jorku.

– Tak mi przykro, tato.

– Chociaż podziwiam, z jakim oddaniem opiekuje się swoimi pacjentami, wolałbym, żeby na kilka tygodni zrezygnował trochę z tego i pomógł waszej matce. – Głośno wypuścił powietrze. – Wygląda jednak na to, że nic nie zachwieje jego postanowieniem.

– Znajdziemy kogoś innego. To niemożliwe, żeby był jedynym fizjoterapeutą.

Ojciec skrzyżował z nią zatroskane spojrzenia.

– Jest kilku lekarzy, którzy zajmują się takim leczeniem, tyle że w Anglii. Tam też sam doktor Clayborne uczył się tej metody.

Anglia? Nawet gdyby udało im się przekonać jakiegoś terapeutę do przyjazdu tutaj, podróż przez ocean oznaczałaby utratę cennego czasu.

Ojciec ujął jej ręce w swoje szorstkie dłonie i rzekł:

– Deirdre, chciałbym, żebyś pojechała do Toronto. Przekonaj tego lekarza, by zmienił zdanie.

Gdy dotarło do niej, co mówił, dziewczyna poczuła nagle, jak ścisnęło ją w środku.

– Och, tato, ja nie...

– Sam bym pojechał, gdybym wiedział, że cokolwiek osiągnę. Ale to ty znasz medyczne pojęcia. Mówicie tym samym językiem. Tylko ty możesz go przekonać, żeby tu przyjechał.

Była spięta do granic możliwości. Zrobiłaby wiele, by pomóc matce, ale jechać aż do Kanady?

– Proszę, Dee... – Jego niebieskie oczy zaszkliły się. – Mama zawsze mówiła, że potrafisz nawet rybę przekonać, by porzuciła ocean. Proszę, powiedz, że spróbujesz.

– Przepraszam, panie O’Leary? – W drzwiach pojawiła się pielęgniarka.

Wzrok Deirdre spoczął na wiklinowym wózku inwalidzkim u jej boku.

– Mamy wózek dla pańskiej żony, sir. Może, gdy się obudzi, moglibyśmy spróbować.

Twarz ojca zrobiła się ziemistoszara. Pielęgniarka zawahała się.

– Dzięki temu wózkowi będzie mogła wyjść z łóżka. Będzie mógł pan nawet wyprowadzić ją na podwórze, jeśli lekarz pozwoli.

W głowie Deirdre mignął obraz mamy siedzącej na wózku do końca życia. Nigdy nie będzie już mogła wspiąć się po schodach do sypialni. Nigdy nie pospaceruje po ogrodzie. Nie będzie biegać za wnukami. Coś ścisnęło gardło dziewczyny. Jeśli ten doktor Clayborne mógł uratować mamę od takiego losu, czyż nie było powinnością Deirdre użyć wszelkich możliwych środków, by przekonać tego człowieka, aby im pomógł?

Tata podziękował pielęgniarce, która oddaliła się zaraz korytarzem.

Deirdre wzięła głęboki wdech.

– Zrobię to, tato. Pojadę do Toronto.

Po wyrazie twarzy ojca widać było, że odczuł ulgę. Pochwycił ją w ramiona, mówiąc:

– Dziękuję ci. – Jego drżący szept był najlepszym potwierdzeniem tego, jak wielka była jego wdzięczność. Odsunął się i odchrząknął. – Dowiem się, kiedy odjeżdża najbliższy pociąg i dam znać Victorowi, żeby cię oczekiwał.

Deirdre skinęła, umacniając się w swoim postanowieniu. Uczyni, co tylko będzie trzeba, by przekonać tego mężczyznę do przyjazdu tutaj. A jeśli wciąż będzie odmawiał, wykorzysta ten wyjazd, żeby nauczyć się wszystkiego na temat tego rodzaju leczenia, jaki stosował, i przywiezie tę wiedzę do domu, by pomóc matce.

Tak czy inaczej, dopilnuje, żeby mama odzyskała sprawność i mogła chodzić.

Matthew wyszedł z gabinetu fizjoterapii i skierował się w stronę ciasnego pokoiku, który służył mu za biuro. Mógł wybrać sobie bardziej przestronne pomieszczenia na pierwszym piętrze, obok gabinetu doktora Fullmana, ale kierował się czysto praktycznymi względami, by być blisko miejsca pracy z pacjentami. Pomiędzy wizytami mógł wykonywać rozmowy telefoniczne, łyknąć trochę kawy i przejrzeć notatki dotyczące kolejnego pacjenta. Ponadto odosobnienie tego pomieszczenia dużo bardziej odpowiadało Matthew od ruchliwego otoczenia gabinetu doktora Fullmana.

Włączył światło i zamrugał kilka razy, jakby widział to miejsce po raz pierwszy, lekko zaskoczony tym, jak bardzo było zabałaganione. Kiedy ostatni raz tu sprzątał? Wysunął swoje krzesło i zanotował w pamięci, by później poświęcić trochę czasu na uzupełnienie papierów. Przesunął stertę książek na bok i znalazłszy parę okularów do czytania, nasunął je na czubek nosa.

Delikatne pukanie do drzwi przyprawiło go o rozdrażnienie.

– Tak?

Drzwi się otworzyły. Matthew uniósł brwi na widok olśniewającej młodej damy, która weszła do środka. Była ubrana w niebieską spódnicę i dopasowany żakiecik. Jej kapelusz skrywał większość kasztanowych włosów, poza starannym koczkiem upiętym na karku. Patrzyła na niego śmiało spojrzeniem swoich zielonych jak letnia trawa oczu.

Uświadomiwszy sobie nagle, że się gapi, zacisnął mocno usta i popatrzył na nią spode łba. Grymas ten zazwyczaj skutecznie odstraszał innych pracowników.

– Obawiam się, że pomyliła pani gabinet, panienko. Pewnie szuka pani lekarza z pierwszego piętra.

Kobieta, przechyliwszy głowę, odparła:

– Doktor Clayborne to pan, tak? Doktor Fullman powiedział mi, gdzie pana zastanę.

Nagle przeszył go lęk. Dlaczego Victor miałby przysyłać do niego jakąś kobietę? Przecież chyba nie próbował go znów wyswatać. Po ostatniej próbie Victora Matthew wyłożył jasno swoje stanowisko. Priscilla odeszła, a on nie miał zamiaru ponownie się żenić.

Marszcząc brwi, zdjął okulary.

– Ja jestem doktor Clayborne.

Kobieta posłała mu promienny uśmiech, ukazujący dołeczki w obu jej policzkach, a potem z wyciągniętą dłonią zrobiła krok w przód.

– Jestem Deirdre O’Leary. Miło mi pana poznać.

Choć dobre wychowanie kazało uścisnąć jej dłoń, Matthew po raz kolejny wykrzywił twarz w grymasie.

– Czego pani potrzebuje? Jak widać, jestem zajęty. – Wskazał gestem na zawalone biurko, ciesząc się teraz z tych stert papierów.

W jej niezwykłych zielonych oczach mignął gniew, ale kobieta szybko się opanowała i przybrała na twarz sztuczny uśmiech.

– Mogę usiąść? Właśnie przyjechałam z Nowego Jorku i jestem nieco zmęczona.

Nowy Jork. W głowie błysnęły mu ostrzegawcze światełka. Victor chyba nie zniżyłby się aż do tego... a może jednak?

– Jak sobie pani chce. – Machnął ręką w kierunku drugiego krzesła, zawalonego książkami i gazetami.

Niczym niezrażona młoda dama wzięła stertę i przerzuciła ją na chwiejący się już stosik w rogu biurka. Dłonią odzianą w rękawiczkę przetarła drewniane siedzisko, a potem przysiadła na krawędzi. Jej pogardliwe spojrzenie sprawiło, że nieco się zmitygował.

– W czym mogę pani pomóc?

Uniósłszy podbródek, odparła:

– Przyjechałam tu, by błagać o pańską pomoc, doktorze, dla mojej najdroższej matki, która jest sparaliżowana po udarze. – Jej piękne oczy zwilgotniały.

Matthew nie potrafił powstrzymać się przed zastanowieniem, czy te łzy były prawdziwe, czy stanowiły jedynie wybieg, by wzbudzić w nim współczucie. To była ulubiona sztuczka Priscilli.

Panna O’Leary wyjęła chusteczkę i ściskając ją między palcami, mówiła dalej:

– Wujek Vic... to znaczy, doktor Fullman bardzo pana chwalił. Jest przekonany, że może pan pomóc mojej matce odzyskać sprawność.

W jej spojrzeniu dostrzegł szczerość, która wzbudziła ukłucie współczucia w jego pancerzu opryskliwości. Ale to nie wystarczało, by przystał na jej prośbę.

– Obawiam się, że przez doktora Fullmana zmarnowała pani jedynie swój czas. Tłumaczyłem mu już, dlaczego nie mogę przyjąć pani matki jako pacjentki. Z pewnością w Nowym Jorku musi być jakiś wykwalifikowany fizjoterapeuta, który mógłby się podjąć leczenia.

Ktoś, kto nie będzie musiał zostawiać własnego dziecka, żeby to zrobić – dodał w myślach.

Nad jej lekko zadartym nosem pojawiła się drobna zmarszczka.

– Mój ojciec próbował kogoś znaleźć, proszę mi wierzyć. Ale nie ma nikogo, kto stosowałby takie metody, z jakich pan korzysta. Pańskie nazwisko jest dobrze znane nawet w Nowym Jorku.

Matthew uniósł brew.

– Odwoływanie się do mojej próżności nie zdoła mnie przekonać.

Jej policzki oblał rumieniec.

– To nie... – Wzięła wdech i ze świstem wypuściła powietrze.

Matthew wstał i zerknął na swój zegarek kieszonkowy. Pewnie już teraz nie zdąży zająć się papierami.

– Bardzo mi przykro, panno O’Leary, z powodu stanu pani matki, lecz obawiam się, że to niemożliwe, bym opuścił Toronto. A teraz proszę wybaczyć, ale mam umówionego pacjenta. – Jednego z wielu, których nie zamierzał opuścić, niezależnie od tego, jakich taktyk użyłaby ta kobieta.

Panna O’Leary podniosła się, przeszywając go pełnym determinacji spojrzeniem.

– W takim razie dobrze, doktorze Clayborne. Skoro nie chce pan ze mną pojechać, będę przyglądać się pańskim metodom, tak bym sama mogła je potem wykorzystać.

Zuchwałość, nie mówiąc już o czystym obłędzie tej dziewczyny, która zakładała, że może samodzielnie odtworzyć jego pracę, sprawiła, że Matthew o mało co nie roześmiał się w głos. Wpatrywał się w nią z otwartymi ustami, a potem zapytał:

– Skąd pani przekonanie, że zdoła się pani nauczyć metody, na opanowanie której ja musiałem poświęcić lata ćwiczeń?

Spojrzała na niego z wyniosłością.

– Tak się składa, że jestem studentką medycyny, doktorze, i mam też doświadczenie zdobyte podczas trzech lat pracy jako pielęgniarka. Mogę bez problemu nauczyć się pańskich metod. A teraz niech pan prowadzi, w przeciwnym razie spóźnimy się na umówioną wizytę.

Doktor Clayborne przewyższał wszystkich zrzędliwych, upartych lekarzy, z którymi Deirdre miała kiedykolwiek okazję współpracować. Gdy nie udało mu się odwieść jej od pomysłu dołączenia do ćwiczeń, jego pacjent – miły pan o nazwisku Worthington – wyraził zgodę, by Deirdre przyglądała się terapii, i Matthew nie miał już wyjścia. Mimo to ostentacyjnie ignorował ją na każdym kroku, odpowiadając na jej pytania zaledwie pojedynczymi chrząknięciami.

Teraz Deirdre obserwowała, jak lekarz kończył pracę. Gdyby nie był taki posępny, można byłoby go nawet uznać za atrakcyjnego. Jasnobrązowe włosy zaczesywał do tyłu, odsłaniając tym samym wysokie czoło i podkreślając przenikliwe niebieskie oczy. A jednak była w nim jakaś surowość, która wskazywała na ten mur, który wzniósł dookoła siebie. Nawet w stosunku do swojego pacjenta nie okazywał zbyt wiele emocji.

Jak tylko pan Worthington opuścił gabinet, doktor Clayborne zwrócił się do niej:

– Mam nadzieję, że otrzymała pani informacje, których pani potrzebowała. A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę odbyć parę rozmów telefonicznych w moim biurze.

– Dobrze. – Deirdre wzięła swoją torebkę i wyszła za nim. – O której godzinie ma pan jutro pierwszego pacjenta?

Zmierzył ją wzrokiem pełnym niedowierzania.

– Chyba nie zamierza pani rzeczywiście uczestniczyć we wszystkich moich zajęciach?

– Nie we wszystkich – odparła słodko. – Tylko tych w przyszłym tygodniu, do czasu, gdy upewnię się, że będę w stanie sama sobie poradzić.

Jego twarz zrobiła się nagle czerwona.

– A niech...

– Niestety, takie są właśnie wytyczne wujka Victora. – Uniosła brew i ledwie powstrzymała się, by nie mrugnąć do niego, gdyż obawiała się wybuchu furii.

Mężczyzna jeszcze mocniej zacisnął usta i gwałtownie wybiegł na korytarz, zmierzając w stronę schodów.

Kiedy szła za nim, poczuła wyrzuty sumienia za swoje impulsywne zachowanie. Miała być czarująca, namówić go, by jej pomógł, a nie robić sobie z niego wroga. Niezależnie od tego, jak bardzo go nie lubiła, musiała go przeciągnąć na swoją stronę... dla dobra matki.

– Doktorze Clayborne, proszę poczekać! – zawołała, zatrzymując się u szczytu schodów, by złapać oddech. – Chyba niezbyt fortunnie zaczęliśmy. Może moglibyśmy usiąść przy kawie i porozmawiać w bardziej cywilizowany sposób? – Posłała w jego stronę uśmiech, który miał być ujmujący.

Mężczyzna spiął się jeszcze bardziej.

– Nie, panno O’Leary. Nie możemy. Właśnie idę do doktora Fullmana, żeby powiedzieć mu...

– Matthew. – Wujek Victor wyłonił się zza rogu z promiennym uśmiechem na ogorzałej twarzy. – Cóż za miłe, choć nie tak niespodziewane, spotkanie.

– Czy moglibyśmy zamienić słówko na osobności, sir? – Suchy ton doktora Clayborne’a wskazywał na jego niezadowolenie.

Wujek Victor zerknął na Deirdre, a potem znów popatrzył na doktora Clayborne’a.

– Mogę poświęcić parę minut, ale nalegam, by dołączyła do nas Deirdre, gdyż to z pewnością jej dotyczy.

Wujek Victor ruszył korytarzem, nie pozostawiając doktorowi Clayborne’owi szansy na dyskusję. Pozostali poszli za nim do szerokiego holu wejściowego, gdzie przy dużym biurku siedziała kobieta, stukając na maszynie do pisania. Gdy tylko ich spostrzegła, podniosła się z krzesła i rzekła:

– Pańskie wiadomości, sir. – Wręczyła wujkowi Victorowi kilka świstków.

– Dziękuję, panno Howard. Proszę dopilnować, aby nam nie przeszkadzano.

Zaprosił gestem swoich gości, by przeszli do gabinetu. Deirdre weszła dostojnie i zajęła miejsce. Trzymała na kolanach zaciśnięte razem dłonie i w duchu modliła się, by udało się dotrzeć do tego trudnego człowieka.

Być może z pomocą Bożą i wsparciem wujka Victora uda im się przemówić doktorowi Clayborne’owi do rozsądku.

Matthew podszedł do okna na przeciwległym końcu gabinetu. Jeśli Victor sądził, że on ustąpi z powodu obecności panny O’Leary, grubo się mylił.

Krzesło skrzypnęło pod Victorem, gdy ten siadał.

– Hm, Matthew, powiedz, z czym chciałeś do mnie przyjść?

Matthew zmierzył surowym wzrokiem przełożonego. Włożył wiele wysiłku, by opanować głos.

– Przeraża mnie pańska zuchwałość, sir. Wyraźnie powiedziałem, dlaczego nie mogę się podjąć leczenia tej pacjentki, a pan zaprosił tu jej rodzinę, by mnie przekonywać.

Panna O’Leary zerknęła na Victora, jakby nie wiedziała, jakiej reakcji się spodziewać. Victor zaś po prostu patrzył na niego badawczo z dłońmi złożonymi na brzuchu.

– Przykro mi, że jesteś tak niezadowolony, mój chłopcze. Kiedy odmówiłeś mojej prośbie, zaprosiłem Deirdre, by przyjechała i przyglądała się twoim metodom terapeutycznym. Jako studentka medycyny będzie osobistą opiekunką pani O’Leary po jej wyjściu ze szpitala.

Matthew nie był do końca przekonany, więc nic nie powiedział na te słowa Victora.

– Nie będę ukrywał – mówił dalej doktor Fullman – iż liczyłem, że kiedy poznasz Deirdre i dowiesz się więcej na temat stanu jej matki, być może zmienisz zdanie. Zwłaszcza w świetle tego, że sam wspominałeś, iż chciałbyś kiedyś stosować te metody wobec osób cierpiących po udarze. – Jego wąsy drgnęły. – Jednak niestety, widzę, że przysłużyłem się tylko twojemu zagniewaniu. Za co też serdecznie przepraszam.

Matthew westchnął głośno. Choć nie do końca wierzył w tę historię, ufał, że Victor miał dobre intencje.

– Chyba... możliwe, że trochę... zbyt mocno zareagowałem.

Wydawało mu się, że panna O’Leary prychnęła, ale nie śmiał nawet na nią spojrzeć.

Victor podniósł się zza biurka.

– Zatem będziecie współpracować z Deirdre i pozwolisz jej przyglądać się swoim zajęciom? – Jego ton wyrażał raczej rozkaz niż pytanie.

Matthew dopiero wtedy zerknął na kobietę i dostrzegł cień nadziei w głębi jej spojrzenia.

– Jest jednak jedna mała rzecz. Ja, nawet mając medyczne wykształcenie, potrzebowałem ponad roku, żeby opanować te metody terapii. Obawiam się, panno O’Leary, że nie zdoła się pani nauczyć tego w tydzień.

Kobieta wstała z niezaprzeczalną gracją.

– Cokolwiek mogę zrobić dla dobra mojej matki, nie będzie stratą czasu.

Matthew wiedział, kiedy ustąpić. Westchnął i wzruszył ramionami.

– O ile tylko nie będzie pani przeszkadzać moim pacjentom, wydaje mi się, że nie powinno to nikomu przynieść szkody.

Olśniewający uśmiech rozpromienił jej oblicze.

– Dziękuję, doktorze. Będę bardzo wdzięczna.

Zanim zdołał powiedzieć coś jeszcze, u drzwi rozległo się gwałtowne pukanie i w wejściu pojawiła się głowa panny Howard.

– Przepraszam, że przeszkadzam, sir – zaczęła. – Ale jest pilny telefon do doktora Clayborne’a. – Kobieta odwróciła się, a w jej oczach widać było morze współczucia. – Chodzi o pańską córkę.

Przypływ paniki niemalże uniemożliwił mu oddychanie. Niania dzwoniła do niego do pracy tylko wtedy, gdy wydarzyło się coś poważnego. Wypadł z pokoju, nie pożegnawszy się nawet, myśląc jedynie o tym, by dotrzeć do córki, zanim będzie za późno.

3

Następnego dnia z samego rana Matthew cicho wszedł do sypialni córeczki. Panna Shearing drzemała na fotelu bujanym w kącie. Już samo to uspokoiło nieco doktora, gdyż oznaczało, że z Phoebe musi być trochę lepiej.

Sprawdzał jej stan kilkukrotnie w ciągu nocy i za każdym razem wydawało się, że śpi spokojnie, mimo to zdołał się zdrzemnąć jedynie dwie godziny. Wpatrywał się w śpiące dziecko. Kosmyki jasnych włosów rozrzucone były wokół jej twarzy. Jak zawsze poczuł ucisk w piersi na to wyraźne podobieństwo do Priscilli.

Położył dłoń na jej czole, z ulgą stwierdzając, że nie jest już rozpalone. Może tym razem będą mieli szczęście i ten lekki katar nie zmieni się w nic poważniejszego.

Panna Shearing dobrze zrobiła, że wezwała go do domu. Wiedziała z wcześniejszego doświadczenia, że nie ma co ryzykować. Nawet najlżejsza choroba mogła w mgnieniu oka przerodzić się w śmiertelne zagrożenie.

Poprawił kołdrę pod szyją Phoebe i wetknął obok niej jej podniszczoną szmacianą laleczkę.

W tym samym czasie panna Shearing usiadła prosto na krześle.

– Doktor Clayborne? Która już jest godzina? – Potarła oczy i poprawiła włosy.

– Trochę po siódmej. Nie musi się pani spieszyć. Phoebe pewnie pośpi dziś do późna.

Panna Shearing podniosła się i wygładziła pogniecioną spódnicę. Zerknęła na jego marynarkę.

– Idzie pan do pracy?

Powstrzymał westchnienie irytacji wobec potępienia wybrzmiewającego w jej głosie.

– Tak, tak zamierzałem. Phoebe ma za sobą spokojną noc bez śladów gorączki i mogę mieć pewność, że jeśli jej stan się pogorszy, da mi pani niezwłocznie znać.

Pospolite rysy twarzy kobiety pokrył rumieniec.

– Oczywiście.

– W takim razie dobrze. Miłego dnia, panno Shearing.

Zacisnęła wargi i przechyliła głowę.

Dlaczego dezaprobata tej kobiety tak go bolała? Zaczęła pracować u Matthew po śmierci Priscilli, ponad dwa lata temu, i była mu nieocenioną pomocą. A jednak ostatnio pojawiła się jakaś nieznaczna zmiana w jej zachowaniu, choć Matthew nawet nie potrafił dokładnie określić, na czym ona miałaby polegać.

Jakieś ukryte oczekiwania? Ledwie skrywana niechęć?

Cokolwiek to było, wyprowadzało Matthew z równowagi i wolał spędzać możliwie najmniej czasu w towarzystwie tej kobiety.

Dobrze, że miał pracę. Nie wiedział, co by bez niej zrobił. Pomaganie pacjentom było jedyną rzeczą, jaka uspokajała jego wewnętrzne demony, które domagały się, by zająć jego umysł, gdy tylko był bezczynny.

Matthew skierował się w stronę głównego wyjścia olbrzymiej rezydencji, którą niegdyś dzielił z Priscillą. Był to ślubny prezent od jego teścia, doktora Terrence’a Pentergasta.

Mężczyzna rozejrzał się dookoła ogromnego holu wejściowego i ledwie powstrzymał grymas obrzydzenia. Nigdy nie lubił tego domu i próbował się przeprowadzić po śmierci Priscilli, ale jej rodzice nalegali, by został ze względu na Phoebe. Jak tłumaczyli, potrzebowała tej swojskości, którą zapewniał jej dom z dzieciństwa. Miało jej to pomóc poradzić sobie ze stratą matki. Więc poddał się, choć rezydencja była zbyt duża jak na jego gust. Gdyby tylko ten dom był jedynym źródłem konfliktu pomiędzy nim a państwem Pentergast...

Matthew odrzucił od siebie posępne myśli i zdjął kapelusz z wieszaka w holu. Przejrzał się w lustrze i przygotował do wyjścia na tramwaj. Czy ta irytująca panna O’Leary znów będzie się dzisiaj kręcić i go denerwować? Uwzględniając upór, jaki do tej pory wykazywała, podejrzewał, że tak.

Na schodach rozległ się odgłos kroków. W przedpokoju pojawiła się panna Shearing.

– Mogłabym z panem pomówić, doktorze?

Matthew powstrzymał westchnienie.

– O co chodzi, panno Shearing?

Zrobiła niepewny krok w jego stronę.

– Nie mógłby mi pan mówić Catherine?

Matthew z zaskoczeniem dostrzegł emocje widoczne w jej brązowych oczach – połączenie współczucia i... sympatii? Na Boga, czyżby niania zakochała się w nim? To by mogło tłumaczyć jej ostatnio dziwne zachowanie, ale modlił się w duchu, żeby nie chodziło o to, bo wcale nie odwzajemniał tego uczucia. Po śmierci żony poprzysiągł sobie, że już nigdy nie będzie odpowiedzialny za nieszczęście jakiejkolwiek innej kobiety.

– To byłoby co najmniej niestosowne. Co takiego chciałaby pani omówić? – Być może, jeśli będzie bardzo opryskliwy, wyperswaduje jej w ten sposób niewłaściwe myśli.

Kobieta spłoniła się.

– Martwi mnie brak postępu u Phoebe, jeżeli chodzi o jej powrót do zdrowia.

– Jeśli mówi pani o płucach, jestem w pełni świadom ich kiepskiej kondycji.

– Chodzi mi raczej o jej stan emocjonalny. – Zmarszczyła czoło. – Phoebe znowu zaczęła chować się w szafie. Na dodatek przestała się odzywać. Myślałam już, że poczyniłam z nią pewne postępy, ale coś znów sprawiło, że zaniemówiła.

Matthew poczuł niemiły skurcz. Jej słowa potwierdzały ponowne pogorszenie stanu Phoebe, które również zaczynał zauważać. Wolał mieć do czynienia z rannym żołnierzem z amputowaną nogą niż rozmawiać o paraliżujących uczuciach. Sam chował swoje blizny tak głęboko, że nie potrzebował o nich mówić. Tylko w koszmarach nocnych wychodziły czasem z ukrycia. Jak miał pomóc swojej córce w walce z jej demonami, gdy sam był bezsilny i nie potrafił pokonać własnych?

Panna Shearing złożyła dłonie i opuściła je przed sobą na gładką, brązową spódnicę.

– Czy przychodzi panu na myśl cokolwiek, co mogłoby spowodować ten zwrot?

Przeszukiwał pamięć, chcąc odnaleźć coś niezwykłego w ciągu ostatnich kilku tygodni, ale nie przypominało mu się nic szczególnego.

– Obawiam się, że nie.

Zwilżyła usta nerwowo.

– Zdaję sobie sprawę, że nie mam kwalifikacji w dziedzinie psychologii, dlatego chciałam prosić o pozwolenie, by wezwać psychiatrę, który zająłby się Phoebe.

Coś ścisnęło go w żołądku.

– Wykluczone. Nie pozwolę, by moja córka była narażona na... coś takiego. Czy to jasne?

Panna Shearing wydęła wargi, jakby skosztowała czegoś obrzydliwego.

– Tak. Przepraszam, że marnuję pański czas. – Odwróciła się z szelestem spódnicy i odeszła.

W tak cierpkim nastroju Matthew opuścił dom, pragnąc jak najszybciej zaczerpnąć chłodnego porannego powietrza z dala od tego najeżonego problemami domu. Nigdy nie pozwoli narażać Phoebe na zabiegi psychiatrów. Nie po tym, co sam przeszedł, gdy wrócił zza oceanu. Terapia elektrowstrząsowa. Niekończące się kanonady pytań, które wyciągały na światło dzienne potworne wspomnienia z wojny.

Nie. Lepiej zapomnieć o przeszłości i iść do przodu.

Udało mu się to zrobić i jego córka będzie musiała uczynić tak samo.

Deirdre przystanęła w słabo oświetlonym korytarzu przed gabinetem fizjoterapii doktora Clayborne’a, by zebrać w sobie odwagę. Niezależnie od jego gburowatości, zamierzała ignorować jego podejście do niej i skupić się na tym, żeby nabyć jak najwięcej umiejętności, dzięki którym będzie mogła pomóc mamie.

Najwyraźniej lekarz nie zamierzał zmienić zdania co do przyjazdu na Long Island i Deirdre zaczynała myśleć, że może to i lepiej. Mama nie potrzebowała takiego niemiłego człowieka w swoim otoczeniu. Zasługiwała na kogoś radosnego i pełnego optymizmu, a jeśli nie było takiego lekarza, Deirdre będzie musiała go jej zastąpić.

Otworzyła drzwi i weszła do pustego pokoju, z zaskoczeniem odkrywając, że przyszła jeszcze przed doktorem Clayborne’em. Odnalazła włącznik światła i rozjaśniła tę przestrzeń, po czym stanęła, po raz kolejny podziwiając urządzenia, których używał do leczenia swoich pacjentów. Szereg lin i bloków, które sprawdzały wytrzymałość zwiotczałych mięśni, równoległe metalowe poprzeczki na wysokości bioder, a także różnorakie żelazne ciężarki, paski, metalowe obręcze i kule. Wyglądały trochę jak narzędzia tortur, ale skoro doktor widział postępy, musiały spełniać swoją rolę. Jak jej się uda odtworzyć takie wyposażenie w Irlandzkich Łąkach? Zanotowała w pamięci, by omówić tę kwestię z doktorem.

– Musi być pani rannym ptaszkiem, panno O’Leary.

Deirdre spięła się, słysząc niski głos za plecami. Przybrawszy na twarz uśmiech, odwróciła się na wprost doktora Clayborne’a.

Ten zdjął kapelusz i odwiesił go na hak, po czym obrzucił ją chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu. Zdecydowana nie poddawać się onieśmieleniu, kobieta przeszła przez pokój.

– Zazwyczaj wstaję wcześnie – odparła. – Jak się miewa dzisiaj pańska córka?

Przez twarz przemknął mu wyraz zaskoczenia, ale szybko ukrył go pod beznamiętną maską.

– Stabilnie jak na ten moment. Na szczęście w ciągu nocy nie przyszła gorączka.

Deirdre dostrzegła wokół jego oczu i ust oznaki zmęczenia. Pewnie miał za sobą długie bezsenne godziny czuwania nad córką. Pomimo niechęci wobec niego nie mogła przejść obojętnie nad wizją tego człowieka jako zatroskanego ojca.

– Kto jest z nią teraz?

– Jej niania, jak zawsze. – Zdjął marynarkę i wziął biały kitel z wieszaka.

Wyczuwając, że ta rozmowa dobiegła końca, Deirdre zdjęła płaszcz i wygładziła biały fartuch pielęgniarski. Przynajmniej dzisiaj czuła się bardziej profesjonalnie, nie w zwykłych ubraniach. Jeśli doktor w ogóle zauważył zmianę, nie skomentował tego.

– Kim jest pierwszy pacjent? – zapytała radośnie, zamieniając swój kapelusz w kształcie dzwonka na pielęgniarski czepek.

Doktor Clayborne wziął teczkę.

– Samuel Pickett. Lat dwadzieścia dwa, lewa noga amputowana na wysokości kolana. Ostatnio otrzymał drewnianą protezę i nie może się do niej przyzwyczaić.

Deirdre powstrzymała westchnienie. Normalnie taki przypadek byłby dla niej interesujący, ale teraz nie widziała, w jaki sposób praca z osobą po amputacji miałaby pomóc w leczeniu jej sparaliżowanej matki.

– Kolejny pacjent będzie dla pani bardziej ciekawy. – Lekarz przeszył ją znaczącym spojrzeniem.

Czyżby widać było po niej te obawy? Zwykle umiejętnie ukrywała emocje, jak ją uczono w szkole pielęgniarskiej. Ale w przypadku mamy zdawała się tracić swoją obiektywność.

– Pan Rockford cierpi na uraz kręgosłupa w wyniku postrzału i jest sparaliżowany. Techniki, które stosuję w pracy z nim, mogą przydać się pani matce. – Nie starał się ukryć niechęci w tonie głosu.

– Dziękuję. Będę się przyglądać z zainteresowaniem.

Doktor Clayborne położył teczkę na biurku i ciężko westchnął.

– Moja odmowa leczenia pani matki nie oznacza, że mam coś do pani, panno O’Leary. Po prostu nie chcę opuszczać swoich pacjentów i tym samym ryzykować postępów w ich leczeniu. Poza tym mam córkę, którą muszę brać pod uwagę. Jej wątłe zdrowie kieruje wieloma moimi decyzjami.

Po raz pierwszy Deirdre pojęła jego głęboką niechęć. Nie chciał opuszczać pacjentów i córki. Umiała to uszanować.

– Rozumiem. Nie liczyłam zbytnio, że uda mi się nakłonić pana do zmiany zdania. – Uśmiechnęła się. – O ile tylko będę w stanie wrócić z czymś, co może uratować moją mamę, będę niezmiernie wdzięczna.

Po jego ramionach widziała, że się trochę rozluźnił.

– Postaram się zrobić, co w mojej mocy, żeby pomóc.

Również jego rysy nieco złagodniały, tak iż Deirdre mogła sobie nawet wyobrazić, jak mógłby wyglądać, gdyby się uśmiechnął. To byłoby... zachwycające.

Przyjście pacjenta przegoniło to niedorzeczne zadumanie.

Przez większość czasu Deirdre jedynie obserwowała doktora w pracy z panem Pickettem – radosnym młodym mężczyzną z burzą blond włosów na głowie i ciemnobrązowymi oczami. Choć widać było, że boli go kikut, był pogodny przez cały czas trwania rygorystycznych ćwiczeń.

– Jakbym wiedział, że będzie pan miał dziś do pomocy taką piękną siostrzyczkę, uczesałbym się i założyłbym swój najlepszy garnitur. – Uroczy uśmiech chłopaka sprawiał, że nie można było się obrażać, i Deirdre roześmiała się po prostu.

– Nie ma to jak motywacja. – Puściła do niego oko, czerwieniąc się przy tym. – Bardzo dobrze sobie pan radzi, panie Pickett.

– Proszę mi mówić Sam. – Opadł na taboret, żeby odpocząć.

Deirdre przyniosła mu ręcznik i szklankę wody, lekceważąc gniewną minę doktora Clayborne’a.

– Masz rodzinę, Samie?

Opróżnił szklankę i oddał jej, a potem otarł brodę rękawem.

– Nie, proszę pani. Miałem dziewczynę przed wojną, ale jak wróciłem do domu tak... – Wskazał dłonią na swoją nogę. – Nie potrafiła tego znieść. Znalazła sobie nowego kochasia.

– Tak mi przykro. – Deirdre zachowała neutralny wyraz twarzy, choć w środku pomstowała na taką niestałość. Jeśli mężczyzna, którego by kochała, wróciłby z wojny bez nogi, Deirdre cieszyłaby się po prostu, że żyje.

– Wystarczy na dzisiaj, Samie – orzekł doktor Clayborne. – Widzimy się w piątek.

– Dziękuję, doktorze. – Sam wstał z taboretu i pokuśtykał do drzwi, chwytając po drodze swoją czapkę. – Miło było siostrę spotkać, siostro O’Leary.

– I wzajemnie, Samie. – Uśmiechnęła się, gdy wychodził z pomieszczenia, a odgłos jego drewnianej nogi odbijał się łomotem w korytarzu.

– Zawsze flirtuje pani ze swoimi pacjentami, panno O’Leary?

Deirdre odwróciła się i dostrzegła niemiły, gniewny wyraz twarzy doktora Clayborne’a. Uniósłszy podbródek, odparła:

– Robię, co mogę, by poprawić nastrój moich pacjentów. Czy to przez dowcip, uśmiech, czy mrugnięcie okiem.

W jego niebieskich oczach błysnęły gwałtowne płomienie.

– Jesteśmy tu, aby pomagać naszym pacjentom, a nie ich zabawiać.

– Nie mogę się zgodzić, doktorze. Według mnie proces leczenia jest bardziej efektywny, kiedy osoba ma dobry nastrój. Fizyczne zdrowie pacjenta jest bezpośrednio związane z jego emocjami.

– Bzdury! Gdyby pani hipoteza była prawdziwa, to przygnębione osoby w depresji nigdy by nie zdrowiały. Widziałem liczne przypadki, które temu zaprzeczają. W rzeczywistości sam jestem na to żywym dowodem. – Zarumienił się i szybko się odwrócił.

Deirdre ugryzła się w język, powstrzymując ripostę. Najwyraźniej pozwolił sobie powiedzieć coś, o czym normalnie nie rozmawiał.

Dołączyła do niego przy biurku.

– Chodziło mi po prostu o to, że leczenie postępuje dużo szybciej w przypadku osób o radosnym usposobieniu. Czy nie zauważył pan tego wśród swoich pacjentów? – Starała się mówić łagodnym, niepodżegającym tonem.

Jego ręka znieruchomiała ponad dokumentacją, którą sortował.

– Może i znalazłby się taki jeden albo dwa przypadki, które pasowałyby do tego opisu.

– Zatem, czemu by nie spróbować poprawić ich nastroju, lecząc jednocześnie fizyczne dolegliwości? Dzięki temu praca stanie się dużo przyjemniejsza.

Patrzył na nią z takim niedowierzaniem, że o mało co się nie wzdrygnęła. Wujek Victor wspominał jej trochę o tym, że doktor Clayborne był na wojnie. Najwyraźniej ten biedny człowiek sam nie był świadom tego, jak bardzo był poraniony emocjonalnie. Być może nikt nie podnosił go na duchu po tym, gdy został ranny.

Pukanie do drzwi zwróciło ich uwagę ku przeciwległemu krańcowi pokoju i zaraz potem do pomieszczenia wszedł wujek Victor. Widząc jego ponurą minę i mocno zaciśnięte szczęki, Deirdre przygotowała się od razu na złe wiadomości.

Och, Panie, nie! Proszę, spraw, żeby to nie chodziło o mamę – błagała w myślach.

– Matthew, niestety dzwoniła niania. Wzięła Phoebe do szpitala dziecięcego.

4

Następnego dnia Matthew wychodził z prywatnego pokoju w szpitalu, gdzie przebywała Phoebe. Przeszedł długim korytarzem wzdłuż rzędu okien wychodzących na College Street. Spoglądał w dół, na ludzi przechodzących chodnikiem. Jesienny wiatr rozwiewał im płaszcze. Jakże bardzo pragnął móc do nich dołączyć i pozwolić, by rześkie powietrze odświeżyło jego umysł.

Dla Phoebe to była bardzo niespokojna noc, choć na szczęście jej stan się nie pogorszył. Jednakże po uporczywych, niekończących się przytykach i dezaprobujących spojrzeniach ze strony panny Shearing Matthew odesłał w końcu tę irytującą kobietę do domu. Zachowywała się tak, jakby to on był winny choroby Phoebe. Skąd miał wiedzieć, że dziecko dostanie wysokiej gorączki zaraz po jego wyjściu do pracy poprzedniego dnia rano?

A jednak poczucie winy i lęk dusiły go wspomnieniami Priscilli i córki walczących z gruźlicą. Matthew opierał się przed wysłaniem ich do sanatorium, wierząc, że ma wystarczające umiejętności, by je wyleczyć. Jego arogancja kosztowała Priscillę życie – a i Phoebe nieomalże również.

Teraz, wyczerpany po kolejnej nieprzespanej nocy, tkwił we mgle niepewności. Czyżby znowu czekał zbyt długo ze znalezieniem odpowiedniego leczenia dla własnej córki? Oparł czoło o chłodną szybę, próbując ukoić ból głowy.

Nie zwrócił nawet uwagi na odgłos kroków na wykafelkowanej podłodze, aż do chwili, gdy zatrzymały się obok niego. Podniósł głowę i z zaskoczeniem zobaczył jasne spojrzenie zielonych oczu panny O’Leary.

Co ona tu robiła?

Uśmiechnęła się do niego niepewnie i rzekła:

– Wujek Victor chciał wiedzieć, co u Phoebe. Poszedł poszukać jej lekarza. – Położyła dłoń na jego ramieniu. – Jak ona się czuje?

Szczere współczucie malujące się na jej ekspresyjnej twarzy prawie go zgubiło. Spiął się, próbując rozpaczliwie odzyskać panowanie nad emocjami, które już chciały wypłynąć na powierzchnię.

– Ma wciąż wysoką temperaturę, co w jej przypadku nie jest zbyt mile widziane.

– Zapewne. – Nieomalże odruchowo pogładziła go lekko po przedramieniu.

Czuł, jak ciepło promieniujące od niej rozchodziło się w górę jego ręki. Odsunął się jak poparzony i ruszył w głąb korytarza. Czy ta kobieta nie znała granic?

Najwyraźniej nie, ponieważ teraz snuła się za nim jak zbłąkany psiak.

– Matthew, poczekaj.

Zatrzymał się, ale tylko z powodu szoku, w jaki wprawił go fakt, że zwróciła się do niego po imieniu, tak jakby...

Podeszła i stanęła przed nim.

– Jesteś przemęczony. Nie pomożesz Phoebe, jeśli sam się rozchorujesz. – Patrzyła na niego poważnie, a jej źrenice były wyraźnie rozszerzone. – Zostaniemy z nią razem z wujkiem Victorem. Prześpij się parę godzin.

Wpatrywał się surowym wzrokiem w jej twarz, zauważając jednocześnie uroczy pieprzyk pod brwią. Nagle poczuł ciepło w rękach, które ona ujęła, masując jego zesztywniałe palce.

– Masz zimne dłonie. Czy jadłeś coś ostatnio?

Czy jadł? Nie mógł sobie przypomnieć.

Kobieta popatrzyła w głąb korytarza.

– O, już jest! Wujku Victorze, czy twój kierowca mógłby odwieźć Matthew do domu? On musi odpocząć.

– Oczywiście. Mój samochód jest zaparkowany tuż przed głównym wejściem.

Matthew wyglądał tak, jakby mu odebrało mowę. Wycieńczenie sprawiało, że ręce i nogi miał ciężkie, jak gdyby ktoś przywiązał mu ciężarki, których sam używał w swoim gabinecie fizjoterapeutycznym.

Victor pokazał mu gestem, by poszedł za nim.

– Odprowadzę cię. Deirdre, czy zostaniesz z Phoebe?

– Oczywiście.

Chłodny powiew otoczył Matthew w chwili, gdy puściła jego dłonie z uścisku i odeszła w stronę sali, gdzie leżała dziewczynka.

Lekarz zamrugał. Może rzeczywiście potrzebował snu. Dużo snu.

Poszedł z Victorem do końca korytarza, gdzie stał lekarz zajmujący się jego córką.

Victor wymienił z nim uścisk dłoni i rzekł:

– Mam nadzieję, Matthew, że nie będziesz miał nic przeciwko. Poprosiłem doktora McElroya, by nam poświęcił chwilę.

Matthew starał się skupić.

– Czy ma pan jakieś nowiny o mojej córce?

Doktor McElroy bawił się stetoskopem przewieszonym na szyi.

– Przyznam szczerze, że jestem zaniepokojony. To już trzecie poważne zachorowanie Phoebe w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. – Potrząsnął głową. – Niestety muszę powiedzieć, że jej płuca jeszcze się pogorszyły i jeśli to będzie nadal postępować w ten sposób...

Ból ścisnął wnętrze Matthew. Podejrzewał, że tak jest, ale to stwierdzenie wypowiedziane tak otwarcie uderzyło go jeszcze bardziej.

– Zrobiłem, co było w mojej mocy, żeby odizolować córkę od potencjalnych zarazków. Nie wiem, co jeszcze mógłbym uczynić.

Victor, kładąc dłoń na ramieniu podwładnego, rzekł:

– Doktor McElroy zasugerował, żeby rozważyć przeprowadzkę na wieś, gdzie jest czystsze powietrze i mniejsze zagęszczenie ludności.

Doktor McElroy skinął.

– Myślę, że to najlepszy sposób na to, by poprawić jej stan. Ma pan trochę czasu, proszę się nad tym zastanowić. Ale nie za długo. Im szybciej zaczniemy działać, tym lepiej. A teraz panowie wybaczą, ale mam obchód.

Matthew próbował przyswoić sobie radę lekarza. Jak w ogóle mógłby przeprowadzić się na wieś, gdy praca trzymała go tu, w mieście?

Victor poklepał Matthew po ramieniu.

– Chodźmy. Moje auto czeka na zewnątrz.

Zeszli po schodach i wyszli głównymi drzwiami. Victor zatrzymał się przed przejściem i ściągnąwszy brwi, stwierdził:

– Mam nadzieję, że poważnie zastanowisz się nad sugestią doktora McElroya. To się tak zbiegło w czasie, że nie może być przypadkiem.

– Co masz na myśli? – Wiatr zwiał Matthew włosy na czoło i dopiero wtedy uświadomił sobie, że zapomniał wziąć kapelusza z pokoju córki.

– Rezydencja O’Learych na Long Island byłaby idealnym miejscem dla Phoebe. Irlandzkie Łąki otoczone są hektarami pól i lasów. Byłoby dla niej wyjątkowo korzystne, gdyby mogła tam na jakiś czas pojechać. Wspominałem już Jamesowi, że masz córkę i był otwarty na to, by przyjechała z tobą.

Matthew przygarbił ramiona.

– A co z moimi pacjentami tutaj?

Dotarli do samochodu Victora i kierowca szybko podszedł, czekając na wytyczne, dokąd jechać.

Victor obdarzył Matthew szczerym spojrzeniem.

– Większość z nich to stali pacjenci, którzy od dawna znają już te ćwiczenia na pamięć. Może wprowadziłbyś doktora Marlboro w te prostsze metody, jakie mógłby stosować podczas twojej nieobecności? Może nie będą mieli wielkich postępów, ale przynajmniej nie cofną się w procesie leczenia.

Matthew westchnął ciężko. Gdyby to chodziło jedynie o kwestię pani O’Leary i jego własnych pacjentów, nawet nie rozważałby wyjazdu. Ale jak miałby przepuścić taką okazję, by pomóc swojej córce? Jego pacjenci na pewno to zrozumieją.

– Zastanowię się nad tym i wkrótce dam ci odpowiedź.

Zmarszczki na czole Victora złagodniały trochę i mężczyzna się uśmiechnął.

– Będę się modlił o Bożą pomoc dla ciebie w podjęciu właściwej decyzji. A teraz jedź już i odpocznij. Wszystko będzie wyglądać lepiej, jak będziesz wypoczęty.

– Dziękuję. I proszę, podziękuj też ode mnie pannie O’Leary. – Matthew uświadomił sobie, jak wiele to dla niego znaczy, że ktoś pomógł mu nieść ten ciężar, choćby tylko przez kilka godzin. Nie umiał powiedzieć dlaczego – być może to żarliwe oddanie panny O’Leary wobec matki, a może fakt, że Victor tak bardzo ją cenił – ale ufał jej bezgranicznie, jeśli chodziło o dobro własnej córki.

Wsiadł do samochodu i opadł na oparcie. Gdy kierowca sprawnie przemierzał zatłoczone ulice miasta, Matthew odpłynął w sen, w którym widział córkę biegającą po zielonych łąkach i bawiącą się wśród polnych kwiatów ze śmiechem i tańcem, podczas gdy promienie słoneczne igrały w jej włosach.

– I jak się dzisiaj miewa mała Phoebe? – Ciocia Maimie z wyrazem troski na twarzy zwróciła się do męża siedzącego obok niej przy długim stole w jadalni.

Deirdre wychyliła się nieco do przodu, chcąc również usłyszeć odpowiedź. Po tym jak wczoraj przez większość dnia na zmianę czuwali przy Phoebe, przywiązała się bardzo do tej kruszyny. Kilka razy dziewczynka budziła się i wpatrywała w nią wielkimi niebieskimi oczami, porozumiewając się jedynie za pomocą skinień i potrząsania głową. Deirdre zastanawiała się, czy mała była zbyt słaba, by mówić, czy to szpital przepełniał ją takim lękiem.

Twarz wujka Victora rozpogodziła się.

– Na pewno ucieszy was, gdy powiem, że odnotowano poprawę. Gorączka zmalała i z kaszlem też jest już lepiej.

– Och, tak się cieszę. – Ciocia Maimie odetchnęła głęboko i nalała kawy do filiżanki męża.

Również Deirdre zauważyła, że ustępuje jej napięcie.

– Doktor Clayborne musi czuć znaczną ulgę.

– To prawda. Jednak zatrzymają Phoebe w szpitalu do czasu, gdy minie zagrożenie nawrotu choroby. – Wujek Victor otarł usta serwetką. – Zaproponowałem, że możemy czuwać na zmianę również dzisiaj w nocy, ale uparł się, że da sobie radę na łóżku polowym w sali chorej.

Deirdre podziwiała oddanie Matthew wobec córki, choć zupełnie jej to nie pasowało do jego opryskliwego zachowania.

– Opowiedz mi coś więcej o doktorze Claybornie – poprosiła, sącząc poobiednią kawę. Bogactwo smaku uderzyło jej podniebienie i było miłym uzupełnieniem do podanej na deser szarlotki cioci Maimie.

Wujek Victor odstawił filiżankę i zerknął na Deirdre.

– Znasz już większość jego historii. Matthew był sanitariuszem podczas wojny. Został ranny, więc wysłano go do Anglii na leczenie, a później odesłano do ojczyzny. Pomaganie rannym żołnierzom stało się jego pasją, a dla mnie zaczął pracować jakieś cztery lata temu. – Mężczyzna westchnął. – Jaka szkoda! Wojna tak bardzo go zmieniła. Nie jest już tym samym człowiekiem od tamtego czasu.

Deirdre wyczuła, że jest jeszcze jakieś drugie dno w tej historii.

– A co z jego żoną? – zapytała.

Wujek Victor zacisnął mocno usta. Myślała już, że upomni ją za to pytanie, ale wtedy ciocia Maimie położyła dłoń na jego ramieniu. Gdy patrzyła na męża, w jasnoniebieskich oczach tej krzepkiej kobiety widać było mieszankę współczucia i miłości. Rozmawiali bez słów, a potem on skinął, jakby dając jakieś przyzwolenie. Kobieta odwróciła się w stronę Deirdre, mówiąc:

– Priscilla Clayborne zmarła dwa lata temu na gruźlicę. Ona i Phoebe zapadły na tę chorobę i pomimo wysiłków Matthew, Priscilla odeszła. Na szczęście Bóg oszczędził ich córkę, chociaż Phoebe spędziła dosyć dużo czasu w sanatorium, zanim w końcu ją wypuszczono.

– A w jej płucach zaszły nieodwracalne zmiany – wyszeptała Deirdre. – Jakże wielkim zmartwieniem musi to być dla doktora Clayborne’a.

Wczoraj, gdy wrócił po krótkim odpoczynku, Deirdre wyczuła jakąś zmianę w jego zachowaniu. Głębokie poczucie rezygnacji... jakby poddał się i porzucił walkę.

Ciocia Maimie westchnęła.

– Zdrowie Phoebe jest dla niego ciągłym utrapieniem. Nie wiem, co by zrobił bez niani, która wciąż jej pilnuje.

– Czy pani Clayborne także była leczona w sanatorium? – zapytała zwykłym tonem Deirdre.

– Tak, pod koniec, ale wtedy było już za późno. – Łagodne rysy twarzy cioci Maimie spowijał teraz smutek. – Obawiam się, że Matthew obwinia się, że nie wysłał jej na leczenie wcześniej.

– Ciii, Maimie. Nie wiesz, czy tak naprawdę było – zganił żonę wujek Victor, co bardzo zaskoczyło Deirdre.

Jednak ciocia zdawała się tym nieporuszona. Uśmiechnęła się jedynie, dodając:

– Widzę to za każdym razem, gdy ktoś wspomni imię Priscilli.

Z przodu domu dał się słyszeć dźwięk dzwonka. Chwilę później w wejściu do jadalni pojawił się kamerdyner.

– Doktor Clayborne chce się z panem widzieć, sir.

Wujek Victor uniósł brwi ze zdziwieniem, które udzieliło się również Deirdre.

– Przyślij go.

Deirdre skupiła się na ciastku, starając się zignorować drżenie w środku. Wolałaby nadal żywić awersję wobec tego człowieka. To było dużo bezpieczniejsze od tego niespokojnego uczucia, które w niej wzbudzał.

Wujek Victor podniósł się z siedzenia.

– Matthew, wejdź proszę.

Doktor Clayborne zawahał się, stojąc w drzwiach.

– Przepraszam, nie wiedziałem, że jecie.

– Ależ nie ma za co. Dołącz do nas i poczęstuj się kawałkiem szarlotki Maimie.

Mężczyzna skłonił się w kierunku żony swojego przełożonego.

– Dobry wieczór, Maimie. – Przesunął wzrok w stronę Deirdre. – I panience, panno O’Leary.

Ciocia Maimie skoczyła, by przynieść filiżankę z kredensu, nie trudząc się nawet wołaniem służącej.

– Proszę, usiądź, mój drogi.

Nalała mu kawy i podała hojnie ukrojony kawałek ciasta.

Doktor Clayborne z wyraźną niechęcią wysunął dla siebie krzesło na drugim krańcu stołu.

– Nie mogę zostać długo. Chciałem tylko was powiadomić o decyzji, jaką podjąłem. – Skierował teraz uwagę na Deirdre. – Cieszę się, że jest pani tutaj, panno O’Leary, bo to też pani dotyczy.

Kobieta odłożyła widelczyk obok talerza, żeby przypadkiem nie zadławić się ciastem.

– Jeśli zgadza się pani, że będzie mi towarzyszyć Phoebe i jej niania... – Przerwał, jakby słowa uwięzły mu w gardle. – Pojadę na Long Island leczyć pani matkę.

Deirdre wahała się, niepewna, jak ma traktować ten nagły zwrot. Matthew nie spuszczał z niej wzroku.

– Panno O’Leary? Nie wydaje się pani ucieszona.

Uniósłszy brodę, zapytała:

– Czy mogłabym wiedzieć, co wpłynęło na zmianę pańskiej decyzji?

Z pewnością to nie miało nic wspólnego z jej umiejętnościami perswazji. A jednak coś musiało spowodować taki zwrot.

Wzruszył ramionami z zażenowaniem.

– Nie będę ukrywał, jaki motyw się za tym kryje. Chodzi o moją córkę.

Deirdre czekała na dalsze wyjaśnienia.

– Lekarz Phoebe zasugerował, by przeprowadzić się na wieś, gdzie jest lepsze powietrze dla osób w takim stanie. – Miał teraz niemalże przepraszający wyraz twarzy. – Victor powiedział mi, że pani farma mogłaby być idealnym miejscem.

A więc kierował się niezupełnie altruistycznymi motywami. Jednakże, jeśli może pomóc jej matce, czy to ważne, co nim tak naprawdę powodowało?

– O ile tylko będzie się pan tak poświęcał przywróceniu zdrowia mojej matce, jak pan to czyni wobec swojej córki, jestem przekonana, że moja rodzina będzie panu niezmiernie wdzięczna.

Jego dłoń znieruchomiała na filiżance kawy.

– W porządku. Proponuję miesięczny okres próbny, podczas którego obiecuję zrobić, co w mojej mocy, by pomóc pani mamie. Po tym czasie możemy dokonać ponownej oceny i uzgodnić dalszy tok działań.

Szczerość wybrzmiewająca w jego głosie sprawiła, że Deirdre poczuła się spokojniejsza. Nie wątpiła, że gdy tylko doktor Clayborne zaangażuje się w coś, włoży w to całego siebie.

– Już się nie mogę doczekać pracy z panem, doktorze.

Poczucie ulgi rozlewało się teraz miłą falą w jej wnętrzu. W końcu mama otrzyma dostęp do tak potrzebnej jej terapii. Dziękuję, Boże!

Doktor Clayborne uniósł głowę i wymienił znaczące spojrzenie z wujkiem Victorem, który skinął tylko lekko głową. Matthew westchnął cicho.

– Jest jeszcze coś, o czym powinna pani wiedzieć... jeśli chodzi o Phoebe. Moja córka cierpi na liczne fobie po śmierci matki. Chowa się czasem na długi czas w szafie i zazwyczaj prawie w ogóle się nie odzywa.

Deirdre zacisnęła usta. Wzbierała w niej litość wobec małomównego doktora. Nic dziwnego, że trudno mu było o pogodne usposobienie, gdy zżerało go tak wiele trosk.

– Tak mi przykro. Proszę dać mi znać, jeśli mogłabym jakoś pomóc.

Matthew pokręcił przecząco głową.

– Mówię to tylko po to, żeby traktowała pani Phoebe z delikatnością. Nie jest przyzwyczajona do obcych, gdyż była chowana pod kloszem przez większość życia. Nawet nie wiem, jak poradzi sobie z podróżą do innego kraju.

Serce Deirdre rozrywało się na strzępy na myśl o dziewczynce.

– Zrobię, co tylko w mojej mocy, żeby to była dla niej dobra zabawa.

Mężczyzna zmarszczył czoło.

– Nawet nie wiem, czy Phoebe w ogóle zna znaczenie tego słowa.

Deirdre odstawiła filiżankę.

– Cóż, w takim razie najwyższy czas, żeby je poznała.

Ciocia Maimie się roześmiała.

– Cała nasza Deirdre. Zawsze pełna optymizmu. Dobrze ci to zrobi, jak będziesz jej słuchał, Matthew. Jest bardzo mądra jak na swój wiek. – Odchyliła się na oparciu krzesła. – I jeśli miałabym coś powiedzieć, to myślę, że Bóg postawił was naprzeciw siebie nie bez powodu. Deirdre może być właśnie tą osobą, która pomoże Phoebe wrócić do zdrowia.

Matthew wstał od stołu, choć jego ciastko było prawie nietknięte.

– Dziękuję za gościnę, Maimie. Victorze, my się widzimy jutro. W ciągu kilku kolejnych dni wprowadzę doktora Marlboro w sytuację moich pacjentów.

– Bardzo dobrze, chłopcze. Jestem przekonany, że podjąłeś dobrą decyzję.

Sądząc po spiętych rysach twarzy doktora Clayborne’a, Deirdre obawiała się, że on się nie zgadza z tym stwierdzeniem. Mimo to nie potrafiła powstrzymać ekscytacji. Nie tylko ze względu na własną matkę, ale również z powodu Phoebe.