PrzyPiSy czyli krótka historia 8 długich lat - Jerzy Baczyński - ebook

PrzyPiSy czyli krótka historia 8 długich lat ebook

Jerzy Baczyński

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

PrzyPiSy czyli krótka historia 8 długich lat to książka, którą Jerzy Baczyński, redaktor naczelny POLITYKI pisał przez ponad czterysta tygodni - równolegle do trwających nieprzerwanie od 2015 r. rządów Jarosława Kaczyńskiego i jego formacji. Teksty, składające się na PrzyPiSy, których skromny tylko wybór trafił do książki, były publikowane pierwotnie na łamach POLITYKI w formie cotygodniowych komentarzy. Cotygodnik Baczyńskiego to szczegółowy opis i interpretacja tego szczególnego eksperymentu, jakiemu przez niemal dekadę została poddana Polska pod rządami PiS-u i tzw. Zjednoczonej Prawicy. Dla samego autora te na bieżąco kreślone zapiski stały się „osobistym dziennikiem podróży przez nową rzeczywistość - Polskę-PiS w budowie”. Autor z wnikliwością doświadczonego redaktora i wieloletniego obserwatora życia publicznego kreśli obraz Polski i polskiego społeczeństwa pod rządami PiS i destruktywnego wpływu tej partii na wszystkie obszary i dziedziny życia. Przypomnijmy sobie te tygodnie i sprawy, którymi żyliśmy i które nas oburzały, żenowały, rozpalały, bulwersowały, zniesmaczały i wprawiały w zażenowanie. Głownie po to, by nie przeżywać tego po raz trzeci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 368

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




BI­BLIO­TEKA PO­LI­TYKI
Ty­tuł: Przy­PiSy, czyli krótka hi­sto­ria 8 dłu­gich lat
Au­tor: Je­rzy Ba­czyń­ski
© co­py­ri­ght by Je­rzy Ba­czyń­ski, 2023 © co­py­ri­ght by PO­LI­TYKA Spółka z o.o. SKA, 2023
Ry­sunki: Ja­nek Koza
Re­dak­to­rzy: Ja­cek Ko­wal­czyk, Anna Re­ichel, Piotr Zme­lo­nek
Pro­jekt okładki: Frycz i Wi­cha
Opra­co­wa­nie gra­ficzne, skład: Ja­nusz Fajto
Ko­rekta: Kry­styna Ja­wor­ska, Agnieszka Fila
Do­ku­men­ta­cja: Iwona Ko­cha­now­ska, Ju­styna Sa­dow­ska
Wy­da­nie I, War­szawa 2023
ISBN 978-83-968721-1-1
Wy­dawca: PO­LI­TYKA Sp. z o.o. S.K.A. ul. Słu­pecka 6, 02-309 War­szawa e-mail:po­li­tyka@po­li­tyka.plwww.po­li­tyka.plsklep.po­li­tyka.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

WSTĘP DO EPI­LOGU

Tak też mo­głaby się na­zy­wać ta książka: Wstęp albo Pro­log do epi­logu.

Uka­zuje się na kilka ty­go­dni przed wy­bo­rami par­la­men­tar­nymi, czyli fi­na­łem 8-let­nich rzą­dów Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści. Bo, bez względu na wy­nik wy­bo­rów, obie ka­den­cje wła­dzy Zjed­no­czo­nej Pra­wicy do­bie­gają końca. I mało praw­do­po­dobne, aby w tej po­staci miały swój dal­szy ciąg. W grun­cie rze­czy, całe to ośmio­le­cie (które chcę tu, w dość nie­ty­powy spo­sób, przy­po­mnieć) można po­trak­to­wać jako bar­dzo długi wstęp do epi­logu, za­pla­no­wa­nego na je­sień 2023 roku. Oczy­wi­ście, dzień wy­bo­rów ni­czego nie koń­czy, co naj­wy­żej sym­bo­licz­nie za­myka ko­lejny roz­dział w hi­sto­rii, ale też da nam tego roz­działu po­intę, jego po­li­tyczną in­ter­pre­ta­cję.

Pod każ­dym wzglę­dem to był czas nie­zwy­kły, wy­jąt­ko­wych do­świad­czeń zbio­ro­wych i oso­bi­stych: nie tylko se­tek kon­flik­tów i afer ge­ne­ro­wa­nych przez po­li­tykę, ale też pierw­szej we współ­cze­snej hi­sto­rii pan­de­mii, kry­zysu hu­ma­ni­tar­nego i mi­gra­cyj­nego na gra­nicy z Bia­ło­ru­sią, wojny w Ukra­inie i wy­zwa­nia, ja­kim było przy­ję­cie w Pol­sce mi­lio­nów ucie­ki­nie­rów, także ogrom­nej, bez­pre­ce­den­so­wej w tym stu­le­ciu in­fla­cji. Wszy­scy by­li­śmy czę­ścią tej hi­sto­rii, ona też na­chal­nie wdzie­rała się w na­sze ży­cie. Po­my­śla­łem, że by­łaby szkoda zbyt szybko pu­ścić ją w nie­pa­mięć. I po to jest ta książka, bar­dziej hi­sto­ryczny pa­mięt­nik niż pod­ręcz­nik.

Kiedy par­tia Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego obej­mo­wała wła­dzę w 2015 r., mało kto przy­pusz­czał, że bę­dzie ją spra­wo­wać tak długo. Po­przedni rząd PiS upadł w 2007 r. le­d­wie po dwóch la­tach, roz­bity skan­da­lami i kon­flik­tami we­wnętrz­nymi. Po­dwójna wy­grana PiS w 2015 r. uwa­żana było za wy­jąt­kowo szczę­śliwy dla tej par­tii zbieg oko­licz­no­ści, sku­tek „awa­rii” sys­temu po­li­tycz­nego. Naj­pierw, jak pa­mię­tamy, urzę­du­jący pre­zy­dent Bro­ni­sław Ko­mo­row­ski do­znał sen­sa­cyj­nej po­rażki z po­li­tycz­nym de­biu­tan­tem An­drze­jem Dudą; po­tem, już w wy­bo­rach do Sejmu, prze­pa­dło, czyli nie za­mie­niło się na man­daty, aż 11 proc. gło­sów od­da­nych na par­tie le­wi­cowe. To „nie miało prawa się zda­rzyć”. Przy­po­mnia­łem so­bie na­strój i roz­mowy pod­czas wiel­kich an­ty­pi­sow­skich de­mon­stra­cji w la­tach 2015–2016; sta­li­śmy z fla­gami, za­baw­nymi trans­pa­ren­tami, prze­ko­nani, że ta ekipa wkrótce prze­wróci się „o wła­sne sznu­ro­wa­dła”, a w osta­tecz­no­ści i tak prze­gra w 2019 r. Ale do wła­dzy wró­cił już inny PiS.

W kilka ty­go­dni po po­wo­ła­niu przez nową więk­szość sej­mową rządu Be­aty Szy­dło można było się prze­ko­nać, co to zna­czy. Pre­zy­dent od­mó­wił wrę­cze­nia no­mi­na­cji le­gal­nie po­wo­ła­nym sę­dziom Try­bu­nału Kon­sty­tu­cyj­nego; w ciągu kil­ku­dzie­się­ciu go­dzin Sejm uchwa­lił, a An­drzej Duda pod­pi­sał spe­cjalną ustawę „na­pra­wia­jącą” Try­bu­nał, po­tem 3 grud­nia 2015 r. nocą na­stą­piło za­przy­się­że­nie sę­dziów-du­ble­rów. Wszystko do­ko­nało się mimo wy­roku sa­mego TK, pro­te­stów pol­skich i eu­ro­pej­skich kon­sty­tu­cjo­na­li­stów. Był to wy­raźny sy­gnał, że rząd PiS, ma­jący w Sej­mie le­d­wie 5-man­da­tową prze­wagę, nie za­mie­rza re­spek­to­wać kre­pu­ją­cych „wolę po­li­tyczną” pro­ce­dur, na­wet za­war­tych w kon­sty­tu­cji. Mar­sza­łek-se­nior, po­seł PiS Kor­nel Mo­ra­wiecki, na in­au­gu­ra­cji no­wego Sejmu po­wie­dział przy en­tu­zja­stycz­nym aplau­zie no­wej więk­szo­ści: „Prawo to nie świę­tość. Nad pra­wem jest do­bro na­rodu”. Po­tem już nie­mal każdy ty­dzień przy­no­sił wy­da­rze­nia nad­zwy­czajne, czę­sto „nie­miesz­czące się w gło­wie”, które pu­bli­cy­ści i po­li­tycy opo­zy­cji pięt­no­wali jako jawne ła­ma­nie prawa, norm mię­dzy­na­ro­do­wych, cy­wi­li­zo­wa­nych oby­cza­jów. Ale mimo obu­rze­nia, pro­te­stów, a na­wet przej­ścio­wych so­ju­szów ca­łej opo­zy­cji, PiS wy­gry­wał ko­lejne wy­bory, w tym te naj­waż­niej­sze, par­la­men­tarne w 2019 r.

Te­raz mamy więc dru­gie po­dej­ście do epi­logu. W ko­men­ta­rzu, który otwie­rał pierw­szy nu­mer „Po­li­tyki” w 2023 r., na­pi­sa­łem, że to będą wy­bory po­wszechne, także w tym sen­sie, że cho­dzi w nich o wszystko. „Gło­su­jąc (lub nie idąc na wy­bory), zde­cy­du­jemy „o ustroju Pol­ski, jej spo­łecz­nym, ale i mo­ral­nym po­rządku, o przy­szło­ści go­spo­darki, o na­szej obec­no­ści w Unii Eu­ro­pej­skiej, o pra­wie do nie­za­leż­nego sądu, o wol­no­ści me­diów, edu­ka­cji, wol­no­ściach oso­bi­stych – co­kol­wiek tu do­pi­szemy, bę­dzie prawdą. Trze­cia ka­den­cja PiS ozna­cza­łaby ko­niec pol­skiego eks­pe­ry­mentu z de­mo­kra­cją”. Na­dal tak jest, tyle że ten kla­rowny zero-je­dyn­kowy ob­raz, gdzie po jed­nej stro­nie jest PiS, a po dru­giej par­tie de­mo­kra­tycz­nej opo­zy­cji, mocno się skom­pli­ko­wał. We­dług son­daży trudno wy­klu­czyć, że paź­dzier­ni­kowa kon­fron­ta­cja po­zo­sta­nie nie­roz­strzy­gnięta, nie przy­nie­sie wy­raź­nej, sta­bil­nej więk­szo­ści, i w na­stęp­nym roku będą nas cze­kać po­nowne wy­bory. Jed­nak to nie zmie­nia stawki nad­cho­dzą­cego gło­so­wa­nia, a na­wet ją pod­nosi.

Dla mnie naj­istot­niej­sze jest py­ta­nie, czy po wy­bo­rach zo­sta­nie prze­rwana cią­głość rzą­dów PiS? Czy no­mi­naci tej par­tii opusz­czą, a wła­ści­wie zo­staną wy­pchnięci – choćby na czas do no­wych wy­bo­rów – z mi­ni­sterstw, urzę­dów, in­sty­tu­cji pu­blicz­nych? Czy jed­nak utrzy­mają się przy wła­dzy, obo­jęt­nie, w ja­kim try­bie i w ja­kiej for­mie: jako rząd więk­szo­ściowy, mniej­szo­ściowy, pre­zy­dencki, ga­bi­net tym­cza­sowy czy za­rząd stanu wy­jąt­ko­wego? In­nymi słowy: czy uda się ro­ze­rwać, na­ru­szyć wzno­szoną przez 8 lat kon­struk­cję pi­sow­skiego par­tio-pań­stwa? Wy­ję­cie z sys­temu PiS choćby kilku klu­czo­wych ele­men­tów – pro­ku­ra­tury, te­le­wi­zji, służb spe­cjal­nych, spółek Skarbu Pań­stwa – sprawi, że układ nie­odwo­łal­nie za­cznie się sy­pać. Je­śli to się nie sta­nie – bę­dziemy mieli de­spe­racką, bez­względną kon­so­li­da­cję apa­ratu wła­dzy. Więc cze­goś bę­dzie ko­niec: albo „ka­czy­zmu”, jak lud opo­zy­cyjny na­zywa oso­bi­ste rządy Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego, albo de­mo­kra­cji, albo po­koju spo­łecz­nego.

Na­wet za­kła­da­jąc, że w wy­niku wy­bo­rów, „pre­sji ulicy i za­gra­nicy”, roz­padu Zjed­no­czo­nej Pra­wicy i in­nych sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ści Ka­czyń­ski straci wła­dzę, PiS zo­sta­nie z nami na długo. I jako mocno osa­dzona spo­łecz­nie i świet­nie za­bez­pie­czona ma­te­rial­nie par­tia, i jako ustro­jowe dzie­dzic­two, z któ­rym na­stępcy będą bo­ry­kać się przez lata. Dwie ka­den­cje sa­mo­dziel­nych rzą­dów Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści prze­orały pol­ską po­li­tykę, zmie­niły cha­rak­ter pań­stwa, re­la­cji i re­ak­cji spo­łecz­nych, na­mie­szały w gło­wach, emo­cjach, in­sty­tu­cjach.

Nie jest tak, że od po­czątku było ja­sne, jaki sce­na­riusz po­li­tyczny ma w gło­wie Ja­ro­sław Ka­czyń­ski, ani jak bę­dzie wy­glą­dał ten pol­ski po­pu­lizm w wer­sji 2.0. W 2015 r. i w teo­rii po­pu­li­zmu, i w prak­tyce by­li­śmy po­cząt­ku­jący – w każ­dym ra­zie ja się do tego przy­znaję. Wtedy to po­ję­cie ro­zu­miane było po­tocz­nie, po pro­stu jako pęd do au­to­ry­tar­nych rzą­dów, uza­sad­nia­nych, jak za ko­muny, fra­ze­sami o woli i in­te­re­sie zwy­kłych lu­dzi. Tak zo­stały za­pa­mię­tane po­przed­nie rządy PiS z lat 2005–2007: pa­smo awan­tur, nad­uży­wa­nia i bez­praw­nego roz­sze­rza­nia wła­dzy, na­dę­tej re­to­ryki, nie­kom­pe­ten­cji. Ale wtedy to był co naj­wy­żej ama­tor­ski pra­po­pu­lizm. Więc za­nim wró­cimy do dziś, jesz­cze mała wy­cieczka w prze­szłość, pre­quel opo­wia­da­nej tu hi­sto­rii.

Chciał­bym przy­po­mnieć, że „pierw­szy PiS” był jesz­cze par­tią głów­nego, po­so­li­dar­no­ścio­wego nurtu, co wię­cej, był fak­tycz­nie par­tią li­be­ralną. Mi­ni­strem fi­nan­sów i wi­ce­pre­mie­rem w rzą­dzie PiS, czyli wtedy osobą kie­ru­jącą po­li­tyką go­spo­dar­czą, zo­stała Zyta Gi­low­ska, na­zy­wana na­wet „pol­ską Mar­ga­ret That­cher”, wcze­śniej dzia­łaczka Kon­gresu Li­be­ralno-De­mo­kra­tycz­nego i PO. To ona do­pro­wa­dziła m.in. do ob­ni­ża­nia po­dat­ków dla naj­za­moż­niej­szych. Ka­czyń­skiego go­spo­darka nie in­te­re­so­wała, sku­piał się na grach po­li­tycz­nych. Dla utrzy­ma­nia chwiej­nej więk­szo­ści nie za­wa­hał się, ku obu­rze­niu śro­do­wi­ska by­łych dzia­ła­czy So­li­dar­no­ści, na ko­ali­cję z neo­en­de­kami Ligi Pol­skich Ro­dzin Ro­mana Gier­ty­cha i z ra­dy­kalną, „lu­dową” Sa­mo­obroną An­drzeja Lep­pera. A po­tem za­czął swo­ich ko­ali­cjan­tów nisz­czyć; na­zy­wano to po­zże­ra­niem przy­sta­wek.

Wy­bor­cza klę­ska PiS w 2007 r. in­ter­pre­to­wana była na ogół jako ko­niec am­bi­cji Ka­czyń­skiego i po­czą­tek osta­tecz­nej mar­gi­na­li­za­cji jego par­tii. „Po­li­tyka” – co za­pi­sane jest w rocz­ni­kach ga­zety (także w książ­kach jej pu­bli­cy­stów, zwłasz­cza du­etu Ma­riusz Ja­nicki – Wie­sław Wła­dyka) – prze­strze­gała, aby przed­wcze­śnie nie skła­dać tej par­tii do grobu. Opi­sy­wa­li­śmy pro­ces prze­obra­ża­nia się PiS z for­ma­cji li­be­ralno-kon­ser­wa­tyw­nej w po­pu­li­styczną, przej­mo­wa­nia wy­bor­ców i po­li­tycz­nego ję­zyka po LPR i Sa­mo­obro­nie. Im­po­no­wał or­ga­niczny pro­ces bu­dowy wo­kół par­tii ca­łego eko­sys­temu pra­wi­co­wych or­ga­ni­za­cji i śro­do­wisk. Tę ewo­lu­cję przy­spie­szyła i przy­pie­czę­to­wała ka­ta­strofa smo­leń­ska, a wła­ści­wie jej po­li­tyczny fi­nał, czyli prze­grana Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego z Bro­ni­sła­wem Ko­mo­row­skim w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich 2010 r. Star­tu­jąc jako na­stępca, kon­ty­nu­ator mi­sji tra­gicz­nie zmar­łego, „po­le­głego w służ­bie oj­czy­zny” i po­cho­wa­nego na Wa­welu brata bliź­niaka, nie zdo­łał po­ko­nać „no­mi­nata Tu­ska”. Za­pewne to wtedy Ka­czyń­ski uznał, że aby kie­dy­kol­wiek wy­grać z PO, musi zmie­nić re­guły gry. Od­su­nął od sie­bie ekipę z czasu „ła­god­nej” kam­pa­nii pre­zy­denc­kiej (z pa­mięt­nym orę­dziem „Do przy­ja­ciół Ro­sjan”), po­zbył się współ­pra­cow­ni­ków Le­cha, zra­dy­ka­li­zo­wał i upro­ścił re­to­rykę, dawny po­dział na „Pol­skę li­be­ralną i so­li­darną” za­stę­pu­jąc po­dzia­łem na zdraj­ców (już oskar­ża­nych o zbrod­nię smo­leń­ską) i pa­trio­tów.

Mówi się, że wy­bór na­ro­dowo-ka­to­lic­kiej opcji pod­su­wał mu były pre­mier Jan Ol­szew­ski, ale ja sa­dzę, że praw­dziwą in­spi­ra­cją dla Ka­czyń­skiego był nowy pre­mier Wę­gier Vik­tor Or­bán. Or­bán sam prze­szedł ewo­lu­cję od li­be­rała do na­ro­do­wego kon­ser­wa­ty­sty, a po­tem bez­względ­nego, po­zba­wio­nego skru­pu­łów po­pu­li­sty – i to dało mu przy­gnia­ta­jące zwy­cię­stwo wy­bor­cze naj­pierw w 2010 r. (roku klę­ski Ka­czyń­skiego), a na­stęp­nie we wszyst­kich wę­gier­skich wy­bo­rach do dziś. Mie­szanka hoj­nych trans­fe­rów so­cjal­nych i pa­trio­tycz­nych unie­sień, god­no­ścio­wej nar­ra­cji „wiecz­nej ofiary” i rosz­czeń wo­bec są­sia­dów, a przy tym bez­względne ła­ma­nie nie­za­leż­no­ści są­dów, me­diów, bru­talne zwal­cza­nie opo­zy­cji, przy­własz­cza­nie pań­stwo­wych i unij­nych fun­du­szy – to istota or­ba­ni­zmu. To Or­bán był w Unii Eu­ro­pej­skiej pre­kur­so­rem „au­to­ry­ta­ry­zmu wy­bor­czego”, spro­wa­dze­nia de­mo­kra­cji wy­łącz­nie do (nie­rów­nego dla opo­zy­cji), aktu wy­bor­czego.„Ka­czyzm” jest ustro­jem na li­cen­cji wę­gier­skiej. Także po zdo­by­ciu wła­dzy w 2015 r. Ka­czyń­ski do­kład­nie re­ali­zo­wał agendę Or­bána, za­czy­na­jąc od ataku na Try­bu­nał Kon­sty­tu­cyjny, na­stęp­nie na Sąd Naj­wyż­szy i Kra­jową Radę Są­dow­nic­twa. Ale to od­kry­wa­li­śmy stop­niowo. I o tym roz­po­zna­wa­niu, „ucze­niu się PiS” też jest ta książka.

Wła­ści­wie do­piero te­raz po 8 la­tach mamy już w miarę spójne i wia­ry­godne teo­rie „pi­so­lo­giczne”. Jedna z naj­cie­kaw­szych jest przed­sta­wiona w no­wej książce prof. Prze­my­sława Sa­dury i Sła­wo­mira Sie­ra­kow­skiego „Spo­łe­czeń­stwo po­pu­li­stów”. Au­to­rzy, na pod­sta­wie roz­bu­do­wa­nych i po­wta­rza­nych ba­dań so­cjo­lo­gicz­nych, pro­po­nują od­po­wiedź na naj­bar­dziej doj­mu­jące py­ta­nie cza­sów PiS: jak to moż­liwe, że mimo tylu skan­dali, afer, jaw­nego zło­dziej­stwa, nie­udol­no­ści wła­dzy, buty i agre­sji – nie traci ona po­par­cia? Wy­tłu­ma­cze­niem jest oczy­wi­ście po­la­ry­za­cja, która nie tyle roz­dwo­iła, co uni­ce­stwiła opi­nię pu­bliczną, ale także zja­wi­sko dwóch elek­to­ra­tów PiS: fa­na­tycz­nego, ul­tra­kon­ser­wa­tyw­nego, uwie­dzio­nego re­to­ryką obrony na­rodu i wiary oraz cy­nicz­nego, który po­piera par­tię Ka­czyń­skiego przede wszyst­kim ze względu na świad­cze­nia pie­niężne. W tle mamy głę­boką nie­uf­ność wo­bec in­sty­tu­cji pań­stwa, wy­soki po­ziom lęku przed zmia­nami cy­wi­li­za­cyj­nymi, nie­chęć wo­bec ob­cych, an­ty­eli­ta­ryzm, po­czu­cie krzywdy.

Je­śli przy­po­mnieć so­bie całą hi­sto­rię Pol­ski po 1989 r., te po­stawy, na któ­rych PiS zbu­do­wał swą siłę, były słabo wi­doczne w prze­strzeni po­li­tycz­nej, trak­to­wane jako men­talne re­likty, za­wsty­dzane, przy­kry­wane we­zwa­niami do „bra­nia spraw we wła­sne ręce”, fa­scy­na­cją Za­cho­dem. PiS tę „we­ster­ni­za­cję” za­trzy­mał i za­czął od­wra­cać, wy­do­był na wierzch za­war­tość po­li­tycz­nej pod­świa­do­mo­ści Po­la­ków. W la­tach rzą­dów Zjed­no­czo­nej Pra­wicy mo­gli­śmy ob­ser­wo­wać fa­scy­nu­jący pro­ces for­mo­wa­nia, wielu mówi – świa­do­mej ho­dowli – elek­to­ratu. O tym też bę­dzie w tej książce, która po­wsta­wała rów­no­le­gle z rzą­dami PiS.

Przez 8 ostat­nich lat pi­sa­łem do „Po­li­tyki” co­ty­go­dniowe (z nie­licz­nymi prze­rwami) ko­men­ta­rze otwie­ra­jące ko­lejne wy­da­nia ga­zety. Ta­kie tek­sty re­dak­tora na­czel­nego no­szą w branży dzien­ni­kar­skiej na­zwę wstęp­nia­ków, co nie brzmi spe­cjal­nie po­cią­ga­jąco i na ogół za­po­wiada ja­kiś oko­licz­no­ściowy ko­men­tarz albo omó­wie­nie wy­bra­nego te­matu nu­meru. To był je­den z po­wo­dów, dla któ­rych przez dłu­gie lata dy­stan­so­wa­łem się od tego, po­wszech­nego w cza­so­pi­smach, przy­wi­leju-obo­wiązku. Jed­nak jako ga­zeta mu­sie­li­śmy za ową „do­brą zmianą” na­dą­żać, opi­sy­wać ją, po­ka­zy­wać jej me­cha­ni­zmy, do­my­ślać się kon­se­kwen­cji. Za­da­nia nie uła­twiała szcze­gólna po­li­tyka in­for­ma­cyjna no­wej wła­dzy, czyli prak­tyczne od­cię­cie nie­za­leż­nych me­diów od ofi­cjal­nych kon­tak­tów, od do­stępu do in­for­ma­cji pu­blicz­nej, brak moż­li­wo­ści za­da­wa­nia py­tań na kon­fe­ren­cjach pra­so­wych. To był jesz­cze je­den po­wód, żeby tej wła­dzy nie spusz­czać z oka.

Zde­cy­do­wa­li­śmy – tyle może zro­bić re­dak­cja – roz­sze­rzyć dział po­li­tyczny o do­dat­kowe strony i au­to­rów, zle­cać wła­sne son­daże, py­tać eks­per­tów kra­jo­wych i ze świata. Moje tek­sty miały być ro­dza­jem prze­wod­nika po po­li­tyce i „Po­li­tyce”, fo­to­gra­fią ty­go­dnia, ale przede wszyst­kim próbą sys­te­ma­tycz­nego opisu i in­ter­pre­ta­cji tego szcze­gól­nego eks­pe­ry­mentu, ja­kiemu zo­sta­li­śmy pod­dani. Dla mnie te za­pi­ski stały się oso­bi­stym dzien­ni­kiem po­dróży przez nową rze­czy­wi­stość – Pol­skę-PiS w bu­do­wie. Po la­tach w tym „dzien­niku co­ty­go­dnio­wym” ze­brało się nie­mal 400 tek­stów, z któ­rych można by uło­żyć w su­mie z pięć to­mów ta­kich jak ten: za­pis fak­tów, zda­rzeń, zdzi­wień, re­flek­sji wła­snych i za­po­ży­czo­nych, ko­lej­nych na­dziei i roz­cza­ro­wań. Także ocen, wy­ni­ka­ją­cych ze zde­rze­nia ide­olo­gii i prak­tyki no­wej wła­dzy z za­sa­dami li­be­ral­nej de­mo­kra­cji, które od prze­łomu 1989 r. uwa­ża­li­śmy za na­tu­ralne i oczy­wi­ste. Tej oczy­wi­sto­ści trzeba było te­raz bro­nić.

W otwie­ra­ją­cym nowy cykl tek­ście „Kod PiSu” w lu­tym 2016 r. pi­sa­łem: „przez lata prze­ko­ny­wa­li­śmy, jak wi­dać z umiar­ko­wa­nym suk­ce­sem, że par­tia na­zy­wa­jąca się Prawo i Spra­wie­dli­wość to nie jest nor­malne ugru­po­wa­nie po­li­tyczne, na­wet na tle naj­bar­dziej ra­dy­kal­nych i mar­gi­nal­nych par­tii eu­ro­pej­skich. W dzi­siej­szych cza­sach trudno zna­leźć for­ma­cję po­li­tyczną, któ­rej li­der peł­niłby za­ra­zem rolę jej wła­ści­ciela, je­dy­nego stra­tega, du­cho­wego guru, ko­goś w ro­dzaju na­czel­nego ka­płana, czy też hip­no­ty­zera, za­rzą­dza­ją­cego zbio­ro­wymi emo­cjami. Trudno wska­zać też inną par­tię, któ­rej fun­da­men­tem by­łyby mity, ob­se­sje, bar­dzo szcze­gólna – głę­boko pe­sy­mi­styczna i mroczna – wi­zja świata, hi­sto­rii, ludz­kiej na­tury”.

Nową, stałą ru­brykę po­świę­coną ana­li­zie pi­sow­skiej re­wo­lu­cji na­zwa­łem naj­pro­ściej, jak się dało: „Przy-PiSy”. Po roku zre­zy­gno­wa­łem z myśl­nika, eks­po­nu­ją­cego „obiekt ob­ser­wa­cji”; zo­stały „Przy­pisy”. Jak w słow­ni­ko­wej de­fi­ni­cji: ko­men­ta­rze, dy­gre­sje, ob­ja­śnie­nia, od­sy­ła­cze do ko­lej­nego nu­meru „Po­li­tyki”, ale przede wszyst­kim do wy­da­rzeń ty­go­dnia. Przez lata nie wra­ca­łem do tych tek­stów, kro­nika sta­wała się czę­ścią ar­chi­wum. Ale przed „epi­lo­giem”, czyli roz­strzy­ga­ją­cym o przy­szło­ści Pol­ski wy­bo­rem, po­my­śla­łem, że nie bę­dzie już lep­szego mo­mentu, aby wró­cić do tych spo­rzą­dza­nych co week­end za­pi­sów.

Ta książka nie jest li­ne­arną hi­sto­rią „8 lat ży­cia z PiS”. Jest to, co prawda, opo­wieść chro­no­lo­giczna, która roz­po­czyna się od „po­li­tycz­nej ka­ta­strofy roku 2015” i wę­druje aż do ostat­nich ty­go­dni przed wy­bo­rami 2023, ale zo­stała zbu­do­wana ina­czej, niż two­rzy się kla­syczne pod­ręcz­niki. To jest hi­sto­ria w zbli­że­niach, ob­raz skła­dany z puz­zli. Każdy rok (z wy­jąt­kiem spe­cjal­nie po­trak­to­wa­nego roku 2015) otwiera się krót­kim przy­po­mnie­niem naj­waż­niej­szych po­li­tycz­nych i spo­łecz­nych wy­da­rzeń, które nas wtedy roz­grze­wały i po­chła­niały, ale po­tem już pro­po­nuję skie­ro­wać uwagę na kilka wy­bra­nych punk­tów – to są wła­śnie „przy­pisy do hi­sto­rii”. Są­dzę, że nie ma po­wodu, aby już te­raz de­ta­licz­nie po­wta­rzać i po­rząd­ko­wać fakty, re­kon­stru­ować do­kładne ka­len­da­rium; chciał­bym od­two­rzyć ła­pane wtedy na go­rąco emo­cje i re­flek­sje, smak – na ogół gorzki – tego czasu.

Tek­sty kon­kret­nych „Przy­pi­sów” – po kilka na każdy rok – wy­bie­ra­łem nie tylko pod ką­tem po­li­tycz­nej wagi opi­sy­wa­nych wy­da­rzeń, ale także spo­śród hi­sto­rii czę­sto bła­hych, na­wet za­baw­nych czy ku­rio­zal­nych, jed­nak cha­rak­te­ry­stycz­nych dla opo­wie­ści o fe­no­me­nie PiS, mo­ich z nim zma­gań i na­szego – re­dak­cji i czy­tel­ni­ków – z PiS sporu. Ar­ty­kuły zo­stały prze­nie­sione w za­sa­dzie tak, jak je na­pi­sa­łem, z za­cho­wa­niem ory­gi­nal­nych ty­tu­łów, ale z nie­zbęd­nymi nie­kiedy re­dak­tor­skimi skró­tami, do­ty­czą­cymi nie za­wsze dziś zro­zu­mia­łych od­wo­łań czy kon­tek­stów. Czę­sto „Przy­pi­som” to­wa­rzy­szyły w druku świetne, dow­cipne ry­sunki Janka Kozy. Wiele z nich udało się po­mie­ścić w tej książce.

Mam na­dzieję, że to spo­tka­nie z hi­sto­rią, a wła­ści­wie hi­sto­riami, se­rią opo­wia­dań z lat 2015–2023, bę­dzie wciąż jesz­cze cie­kawe i może na­wet po­ru­sza­jące. To nie były do­bre lata dla Pol­ski, ale, po­cie­szam się, że przy­naj­mniej wię­cej dziś o so­bie wiemy, le­piej ro­zu­miemy, co i dla­czego nam się przy­tra­fiło. Po­zby­li­śmy się wielu złu­dzeń, na­iw­no­ści, mo­gli­śmy spraw­dzić so­lid­ność swo­ich po­staw i prze­ko­nań. Po tej szko­dzie, jaką pol­skiemu pań­stwu wy­rzą­dziły rządy po­pu­li­stów, po­win­ni­śmy być – wkrótce okaże się, czy bę­dziemy – mą­drzejsi i ostroż­niejsi. Za­tem prze­żyjmy to jesz­cze raz, choćby po to, żeby już wię­cej tego sa­mego nie prze­ży­wać.

Roz­dział

I

2015: KLĘ­SKA

.

W 2015 r. miały się od­być po­dwójne wy­bory: pre­zy­denc­kie w maju i par­la­men­tarne je­sie­nią. U progu se­zonu wy­bor­czego son­daże da­wały przy­tła­cza­jące zwy­cię­stwo urzę­du­ją­cemu pre­zy­den­towi Bro­ni­sła­wowi Ko­mo­row­skiemu; nie­pewny był wy­nik wy­bo­rów par­la­men­tar­nych – mię­dzy Pra­wem i Spra­wie­dli­wo­ścią a ko­ali­cją Plat­formy Oby­wa­tel­skiej i PSL utrzy­my­wała się chwiejna rów­no­waga. Trze­cia ka­den­cja PO-PSL wciąż jed­nak zda­wała się praw­do­po­dobna. Nic nie za­po­wia­dało nad­cho­dzą­cego trzę­sie­nia ziemi.

Pa­trząc na tam­ten czas z dzi­siej­szej per­spek­tywy, trzeba jed­nak wpro­wa­dzić do ka­len­da­rza ko­rektę: otóż po­li­tyczny rok 2015 za­czął się 22 wrze­śnia 2014 r. Tego dnia ze sta­no­wi­ska ustą­pił Do­nald Tusk, spra­wu­jący funk­cję pre­miera nie­prze­rwa­nie od 7 lat, naj­dłu­żej w krót­kiej hi­sto­rii pol­skiej de­mo­kra­cji. Od 1 grud­nia miał ob­jąć pre­sti­żowe sta­no­wi­sko prze­wod­ni­czą­cego Rady Eu­ro­pej­skiej, in­sty­tu­cji sku­pia­ją­cej sze­fów państw człon­kow­skich, a więc de­cy­du­ją­cej o kie­run­kach dzia­ła­nia Unii Eu­ro­pej­skiej. Tusk jako pierw­szy przed­sta­wi­ciel no­wych kra­jów UE zo­stał wska­zany na „pre­zy­denta Eu­ropy”, naj­pierw na 2,5 roku, ale z moż­li­wo­ścią po­now­nego wy­boru. Nie­wąt­pli­wie sil­nym pro­mo­to­rem kan­dy­da­tury Tu­ska była kanc­lerz Nie­miec An­gela Mer­kel, która wcze­śniej wsparła także no­mi­na­cję in­nego Po­laka, Je­rzego Buzka, na sta­no­wi­sko prze­wod­ni­czą­cego Par­la­mentu Eu­ro­pej­skiego. To miały być sym­bo­liczne ka­drowe pie­czę­cie, do­my­ka­jące pro­ces roz­sze­rze­nia Unii na wschód, czego Niemcy były orę­dow­ni­kiem i pa­tro­nem. Także gest uzna­nia dla Pol­ski, uwa­ża­nej w Bruk­seli za „pry­musa in­te­gra­cji” i nie­for­mal­nego li­dera środ­ko­wej Eu­ropy. Nie wcho­dząc w roz­wa­ża­nia na te­mat ca­łego kon­tek­stu wy­jazdu Tu­ska do Bruk­seli – on sam za­wsze bro­nił tej de­cy­zji – stało się tak, że na­gle i de­fi­ni­tyw­nie naj­waż­niej­szy pol­ski po­li­tyk zszedł z kra­jo­wej sceny.

Do­nalda Tu­ska na sta­no­wi­sku pre­miera za­stą­piła wska­zana przez niego Ewa Ko­pacz, była mi­ni­ster zdro­wia i mar­sza­łek Sejmu, osoba dzielna – czego do­wio­dła do­bro­wol­nie po­dej­mu­jąc się urzę­dowo-me­dycz­nej mi­sji na miej­scu ka­ta­strofy smo­leń­skiej – po­li­tycz­nie już do­świad­czona, a przede wszyst­kim bar­dzo lo­jalna wo­bec Tu­ska. Ta suk­ce­sja oka­zała się jed­nak kom­plet­nie nie­tra­fiona i nie cho­dzi tu o nie­do­sta­tek ener­gii czy ce­chy oso­bo­wo­ści no­wej pre­mier, ale o nie­do­pa­so­wa­nie do mo­mentu hi­sto­rycz­nego. Ewa Ko­pacz po Tu­sku ob­jęła także sta­no­wi­sko prze­wod­ni­czą­cej par­tii (for­mal­nie – „peł­nią­cej obo­wiązki”, co też jej nie po­ma­gało), nie ma­jąc ku temu ani pre­dys­po­zy­cji, ani au­to­ry­tetu wśród dzia­ła­czy. W kam­pa­nie wy­bor­cze, do któ­rych PiS przy­go­to­wy­wał się od 5 lat, PO wcho­dziła z no­wym, zdez­or­ga­ni­zo­wa­nym kie­row­nic­twem, bez po­my­słów pro­gra­mo­wych i spraw­nego sztabu – a przede wszyst­kim po znik­nię­ciu Tu­ska – nie­zdolna do obrony do­robku wła­snych 8-let­nich rzą­dów. Kam­pa­nia PiS, przed­sta­wia­jąca „Pol­skę Tu­ska” jako kraj w ru­inie, prak­tycz­nie nie na­po­ty­kała oporu. Plat­forma i jej sze­fo­stwo za­po­wia­dali mo­bi­li­za­cję i pro­mo­cyjną kontr­ofen­sywę do­piero la­tem i je­sie­nią, czyli przed wy­bo­rami do Sejmu, bo się­ga­jące 70 proc. po­par­cie dla Bro­ni­sława Ko­mo­row­skiego, nie­jako za­pew­niało bez­kosz­tową i bez­wy­sił­kową re­elek­cję.

Ka­ta­strofa w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich 2015 r. była szo­kiem dla obozu wła­dzy i jedną z naj­więk­szych po­li­tycz­nych sen­sa­cji 25-le­cia. Także dla nas w „Po­li­tyce” i dla mnie była za­sko­cze­niem i roz­cza­ro­wa­niem, tym więk­szym, że tuż przed pierw­szą turą jaw­nie po­par­li­śmy urzę­du­ją­cego pre­zy­denta. Przy­po­mi­nam frag­ment tam­tego tek­stu i ów­cze­sną ar­gu­men­ta­cję.

„Czy­tel­ni­ków, któ­rzy za­mie­rzają w nie­dzielę gło­so­wać na Pa­nów An­drzeja Dudę, Pawła Ku­kiza, Ja­nu­sza Kor­win-Mik­kego, pa­nią Mag­da­lenę Ogó­rek czy in­nych kan­dy­da­tów na urząd pre­zy­denta, chciał­bym ostrzec, że tekst ten bę­dzie za­wie­rał su­ge­stie, na kogo gło­so­wać i dla­czego na Bro­ni­sława Ko­mo­row­skiego. Zwy­kle przed wy­bo­rami na­sza ga­zeta uni­kała kon­kret­nych wska­zań, ale te wy­bory są kom­plet­nie nie­nor­malne. Fakt, że żadna z du­żych par­tii nie wy­sta­wiła do ry­wa­li­za­cji swo­jego li­dera, ba, na­wet nie osobę z dru­giego rzędu, jest po­li­tycz­nym ku­rio­zum. Ale je­śli doj­dzie do dru­giej tury, to do­pro­wa­dzą do tego zbio­rowo wła­śnie owi kan­dy­daci kil­ku­pro­cen­towi. Sym­pa­tyczny Pa­weł Ku­kiz, który sam mówi, że nie star­tuje na­prawdę do pre­zy­den­tury, ale w spra­wie jed­no­man­da­to­wych okrę­gów wy­bor­czych, bo – jak wie­rzy wbrew wszel­kim po­li­to­lo­gicz­nym da­nym – JOW mogą od­mie­nić los kraju. Ja­nusz Kor­win-Mikke, jak za­wsze w swo­ich po­li­tycz­nych fe­lie­to­nach śmieszny i straszny. Mag­da­lena Ogó­rek, która za­wsty­dza na­wet naj­wier­niej­szy elek­to­rat SLD i która nie ujaw­nia swego po­par­cia dla tej par­tii, ale za to po­piera pewną firmę mo­dową. Adam Ja­ru­bas... Prze­pra­szam kan­dy­da­tów, ale czy na­prawdę można i warto so­bie wy­obra­żać, że któ­raś z tych osób bie­rze udział w szczy­tach NATO, jest kom­pe­tent­nym (i zrów­no­wa­żo­nym) zwierzch­ni­kiem sił zbroj­nych, spo­tyka się z Obamą czy Mer­kel, o Pu­ti­nie już na­wet nie wspo­mnę, bo tu ka­ba­re­towy mo­no­pol ma pani Ogó­rek (go­towa, jak za­de­kla­ro­wała, pierw­sza za­dzwo­nić do pre­zy­denta Ro­sji). Czym nasz umę­czony kraj za­słu­żył so­bie na ta­kie wy­bory? Ta uwaga do­ty­czy także An­drzeja Dudy, który w ewen­tu­al­nej dru­giej tu­rze mógłby za­gro­zić Ko­mo­row­skiemu”.

Zło­śli­wo­ści wo­bec An­drzeja Dudy, „czło­wieka zni­kąd”, któ­rego na po­czątku po­wszech­nie my­lono z bar­dziej zna­nym sze­fem So­li­dar­no­ści Pio­trem Dudą, było wtedy co nie­miara. Są­dzi­li­śmy, że Duda, rzu­cony w wy­bo­rach pre­zy­denc­kich na po­żar­cie, ma w przy­szło­ści (gdyby PiS wy­grał wy­bory sej­mowe) kan­dy­do­wać na szefa rządu, jako „nowe wcie­le­nie Ka­zi­mie­rza Mar­cin­kie­wi­cza”.

„Nic nie uj­mu­jąc mi­łemu, jak na PiS, dzia­ła­czowi śred­nio-młod­szego po­ko­le­nia par­tii, jest on stu­pro­cen­to­wym pro­duk­tem kam­pa­nij­nym, do­wo­dem na to, że – jak ma­wiał pe­wien guru mar­ke­tingu po­li­tycz­nego – z każ­dego można zro­bić kan­dy­data do wszyst­kiego. Je­śli z pana Dudy otrze­pać kon­fetti, po­zo­staje mało do­świad­czony, z kró­ciut­kim po­li­tycz­nym ży­cio­ry­sem, kam­pa­nijny za­stępca pre­zesa Ka­czyń­skiego. Zresztą w kam­pa­nii, obie­cu­jąc mło­dym miesz­ka­nia, eme­ry­tom wyż­sze eme­ry­tury, gór­ni­kom wę­giel, ro­dzi­nom za­siłki itd., An­drzej Duda wy­raź­nie ubiega się o urząd pre­miera. Je­dyne istot­niej­sze de­kla­ra­cje w ob­sza­rze rze­czy­wi­stych kom­pe­ten­cji pre­zy­denta to ja­kieś dzi­waczne stwier­dze­nie, że nie po­win­ni­śmy pły­nąć w głów­nym nur­cie eu­ro­pej­skim oraz że w kwe­stiach świa­to­po­glą­do­wych «ma ta­kie samo zda­nie jak bi­skupi» (co spo­wo­do­wało uza­sad­nione py­ta­nia, czy pan An­drzej kan­dy­duje rów­nież na urząd pry­masa). Po­waż­niej mó­wiąc, An­drzej Duda jest kan­dy­da­tem we­wnątrz­par­tyj­nym, który w ewen­tu­al­nej dru­giej tu­rze może do­dat­kowo ze­brać głosy po­za­pi­sow­skich śro­do­wisk roz­cza­ro­wa­nych rzą­dami PO lub w ogóle pol­ską rze­czy­wi­sto­ścią”. („Na kogo i dla­czego” nr 19/15).

I tak się stało. W pierw­szej tu­rze An­drzej Duda wy­grał z Bro­ni­sła­wem Ko­mo­row­skim mi­ni­mal­nie, jed­nym punk­tem 34,7 do 33,7, a po­nad 20 proc. sen­sa­cyj­nie zdo­był Pa­weł Ku­kiz (Kor­win-Mikke 3,2 proc., Mag­da­lena Ogó­rek 2,3 proc.). Nie po­mo­gły ner­wowe ak­cje sztabu Ko­mo­row­skiego przed drugą turą, w tym ko­kie­tu­jąca wy­bor­ców Ku­kiza za­po­wiedź roz­pi­sa­nia re­fe­ren­dum w spra­wie JOW (nie­szczę­sne, już ni­komu nie­po­trzebne re­fe­ren­dum od­było się 6 wrze­śnia, już po za­przy­się­że­niu Dudy, z fre­kwen­cją 7,8 proc.). Osta­tecz­nie wy­bory pre­zy­denc­kie 24 maja 2015 r. prze­wagą 51,5 do 48,5 wy­grał An­drzej Se­ba­stian Duda.

W „Po­li­tyce” od­by­li­śmy długą na­radę, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, dla­czego „prze­grał pre­zy­dent cie­szący się przed kam­pa­nią ol­brzy­mim spo­łecz­nym za­ufa­niem, spra­wu­jący swój urząd w apro­bo­wany przez spo­łe­czeń­stwo spo­sób?”. Pierw­szy wnio­sek był taki, że chęć uka­ra­nia Plat­formy oka­zała się sil­niej­sza niż obawy przed ra­dy­ka­li­zmem PiS. Ale też kam­pa­nia Ko­mo­row­skiego była fa­talna, nie po­tra­fiła za­trzy­mać pę­dzą­cego spadku no­to­wań pre­zy­denta. Ma­riusz Ja­nicki i Wie­sław Wła­dyka za­uwa­żyli („Co zmie­nia Duda” nr 22/15), że to szta­bow­com Dudy udało się na­rzu­cić dy­cho­to­mię mię­dzy sta­gna­cją a zmianą, mię­dzy sytą sta­ro­ścią a ener­giczną, bun­tow­ni­czą mło­do­ścią. Do­ko­nała się też rzecz nie­by­wała: za­tar­cie związ­ków kan­dy­data z par­tią Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego. „Fa­chowo, choć pro­sto przy­go­to­wana kam­pa­nia Dudy wy­ko­rzy­stała nad­zwy­czaj ak­tyw­nie me­dia spo­łecz­no­ściowe, in­spi­ro­wała hejty, memy, eventy na skalę ni­gdy wcze­śniej w Pol­sce nie­spo­ty­kaną. Par­tia, która za­wsze ucho­dziła w po­rów­na­niu z PO za ana­chro­niczną, po­tra­fiła być bar­dzo sprawna, no­wo­cze­sna, czujna, re­agu­jąca. Trzeba przy­znać, że Ka­czyń­ski, wy­sta­wia­jąc Dudę do wy­bo­rów, nie po raz pierw­szy po­pi­sał się in­tu­icją po­li­tyczną (we­dług Be­aty Szy­dło: ge­niu­szem) wbrew wszyst­kim pro­gno­zom, wbrew po­wszech­nym szy­der­stwom”.

Gorz­kie mie­li­śmy re­flek­sje na te­mat rzą­dzą­cych. Zszy­wam frag­menty na­szych tek­stów z maja 2015 r.: „Pre­zy­dent mu­siał za­pła­cić cenę za rządy PO, która za­częła być od­bie­rana przez mło­dych wy­bor­ców (a także wielu star­szych, któ­rzy wcze­śniej nie gło­so­wali) jako par­tia kon­for­mi­styczna, ospała, biu­ro­kra­tyczna, po­zba­wiona em­pa­tii, która cie­szy się przede wszyst­kim z suk­ce­sów III RP, a nie wi­dzi ich ceny. I to od­czu­cie – na­wet je­śli nie­spra­wie­dliwe, gdy zbi­lan­suje się suk­cesy i nie­po­wo­dze­nia – było w tej kam­pa­nii obez­wład­nia­jące i po­wszechne. Pre­ten­dent wy­ko­rzy­sty­wał bar­dzo świa­do­mie pi­sow­ską opo­wieść o szko­dli­wych rzą­dach, któ­rych sym­bo­lami stała się «praca do śmierci», ta­śmy pod­słu­chowe, fa­talna służba zdro­wia, ob­cią­że­nia VAT («na dzie­cinne ubranka»), cy­gara, «ośmior­niczki», pań­stwo jako «ka­mieni kupa». Wszystko się sku­mu­lo­wało”.

I jesz­cze jedno ważne od­kry­cie: „Duda zdo­był pol­ską pro­win­cję, przede wszyst­kim wieś i małe mia­sta. Oka­zuje się, że po­za­miej­ska Pol­ska jest w sta­nie wy­grać z me­tro­po­liami, że PiS ma do niej men­talne i emo­cjo­nalne doj­ście, a Plat­forma nie ma, i na­wet się nie bar­dzo stara. Prze­grana Ko­mo­row­skiego jest smut­nym za­pi­sem mar­nej kon­dy­cji i mo­bil­no­ści PO. Mó­wiąc wprost – za­bra­kło Do­nalda Tu­ska, który za­wsze po­tra­fił wstrzą­snąć swoją par­tią, a też do­trzeć do wy­bor­ców. Tym­cza­sem przez wiele lat trwa­nia w opo­zy­cji udało się Ka­czyń­skiemu zbu­do­wać pań­stwo w pań­stwie, któ­rego ją­drem jest PiS, ale ono ma już swoje struk­tury, kluby, sto­wa­rzy­sze­nia, ko­mi­tety, ga­zety, banki, ma swoją ide­olo­gię, książki, au­to­ry­tety. Siły an­ty­pi­sow­skie, li­be­ralne, są na tym tle co­raz słab­sze, co może po­twier­dzić się w wy­bo­rach par­la­men­tar­nych”.

Tak, nie­ocze­ki­wa­nie prze­grane wy­bory pre­zy­denc­kie za­po­wia­dały ciąg dal­szy w paź­dzier­niku. Ale zo­stały jesz­cze po­nad cztery mie­siące.

Tym­cza­sem An­drzej Duda roz­po­czy­nał urzę­do­wa­nie. Wciąż nie wie­dzie­li­śmy, kim jest nowy Pre­zy­dent Rzecz­po­spo­li­tej, jaki ma cha­rak­ter, po­glądy, ja­kimi ludźmi się oto­czy? W tek­ście po­wy­bor­czym („Po dru­giej, przed trze­cią” nr 22/15) za­uwa­ży­łem, że An­drzej Duda „spek­ta­ku­lar­nie nie zło­żył pre­ze­sowi mel­dunku z wy­ko­na­nia za­da­nia. Czy to coś zna­czy, czy to tylko ko­lejna gra w cho­wa­nego przed wy­bo­rami par­la­men­tar­nymi? Pre­zy­dent wy­gląda na mi­łego i kul­tu­ral­nego czło­wieka; bę­dzie tym lep­szym pre­zy­den­tem, im bar­dziej od­dali się od par­tyj­nego ma­tecz­nika”. Py­ta­łem: „Oszli­fuje tro­chę par­tyjny be­ton, czy sam zo­sta­nie oszli­fo­wany?”. Ogól­nie taki był wtedy kli­mat po prze­gra­nej stro­nie, że „de­mo­kra­cja prze­mó­wiła”, trzeba się po­go­dzić z wer­dyk­tem i wy­cią­gnąć wnio­ski.

Na­pi­sa­łem w re­dak­cyj­nym ko­men­ta­rzu: „Aby po­przeć kan­dy­data PiS w wy­bo­rach, mu­sie­li­by­śmy naj­pierw zjeść tony pa­pieru, na któ­rych od lat dru­ko­wa­li­śmy po­li­tyczne ana­lizy i ostrze­że­nia przed po­wro­tem do wła­dzy PiS – na­szym zda­niem for­ma­cji nie­bez­piecz­nej dla pol­skiej de­mo­kra­cji, go­spo­darki, sto­sun­ków z są­sia­dami i mię­dzy nami sa­mymi. Nie ży­czy­li­śmy panu An­drze­jowi Du­dzie zwy­cię­stwa, ale na­wet nie przy­cho­dzi nam do głowy, aby kon­te­sto­wać wy­nik wy­bo­rów, tak jak to kie­dyś ro­bili dzi­siejsi wy­grani. Gra­tu­lu­jemy pre­zy­den­towi elek­towi i bie­rzemy za do­brą mo­netę de­kla­ra­cję z wie­czoru wy­bor­czego, że nie za­mie­rza być pre­zy­den­tem tylko swo­jej par­tii”.

Wma­wia­łem rzą­dzą­cej eki­pie (przy­po­mi­nam: wciąż rzą­dziła ko­ali­cja PO-PSL) – pew­nie w try­bie „ga­dał dziad do ob­razu” – że prze­grane wy­bory da się ob­ró­cić na plus, po­trak­to­wać jako lek­cję, sy­gnał do mo­bi­li­za­cji, bo prze­cież je­śli Duda mógł wy­grać z urzę­du­ją­cym pre­zy­den­tem dzięki spraw­nej kam­pa­nii, to przed wy­bo­rami par­la­men­tar­nymi po pro­stu trzeba zro­bić to samo – sprawną kam­pa­nię. Ko­mo­row­skiemu za­bra­kło do zwy­cię­stwa ze 200–300 tys. gło­sów. Do od­wró­ce­nia, pod wa­run­kiem wszakże, że an­ty­pi­sow­ski elek­to­rat nie podda się smu­cie i zwąt­pie­niu, nie ule­gnie fa­ta­li­zmowi, że pój­dzie i za­gło­suje. Ale na co? No, na przy­kład, na „ko­ha­bi­ta­cję”. Taki mia­łem wtedy po­mysł na le­cze­nie po­wy­bor­czego kaca: Duda wy­grał, więc tym bar­dziej trzeba mu zbu­do­wać prze­ciw­wagę. W wy­da­niu na za­przy­się­że­nie An­drzeja Dudy (nr 33/15) się­gną­łem po słynny ty­tuł z „Ga­zety Wy­bor­czej” z 1989 r. „Wasz pre­zy­dent, nasz pre­mier”, do­da­jąc rok 2015. Oto skrót, ilu­stra­cja ów­cze­snych na­stro­jów i złu­dzeń.

„Za główną wadę pol­skiej kon­sty­tu­cji na ogół uznaje się dwu­po­dział wła­dzy wy­ko­naw­czej – mię­dzy szefa rządu i głowę pań­stwa. To, jak pa­mię­tamy (Lech Wa­łęsa, Lech Ka­czyń­ski), może pro­wa­dzić do gor­szą­cych spo­rów kom­pe­ten­cyj­nych. Ale je­śli mamy dą­żyć do wy­ga­sza­nia na­szej do­mo­wej wojny ple­mion, na­gle kon­sty­tu­cja ujaw­nia nie­ocze­ki­waną za­letę: po­zwala na swo­isty pakt o nie­agre­sji. Głosy wy­bor­ców roz­ło­żyły się nie­mal pół na pół mię­dzy nie-Plat­formą i nie-PiS. Wiemy już, że żadna Pol­ska dru­giej nie zdo­mi­nuje ani nie wy­rzuci z kraju. Duda jest wia­ry­godny, wręcz ubó­stwiany obec­nie w swoim obo­zie, a jed­no­cze­śnie bu­dzi cie­ka­wość, na­wet ro­dzaj sym­pa­tii i nie­śmia­łej na­dziei po dru­giej stro­nie frontu. Nie po­wi­nien więc pa­lić mo­stów. I jesz­cze jedna prze­stroga: na­wet gdyby PiS z ko­ali­cjan­tem lub sa­mo­dziel­nie, dzięki roz­cza­ro­wa­niu rzą­dami PO, zdo­był więk­szość kon­sty­tu­cyjną w par­la­men­cie, to nie ozna­cza, że w dzi­siej­szej Pol­sce, z silną i li­be­ral­nie na­sta­wioną klasą śred­nią, można bez cięż­kiego i nie­prze­wi­dy­wal­nego w skut­kach kon­fliktu wpro­wa­dzić ja­kąś ustro­jową so­cja­li­styczno-na­ro­dowo-ka­to­licką fan­ta­sma­go­rię. Ale co do ko­rekt można się do­ga­dać”.

Zwra­cam uwagę, że do­pusz­cza­li­śmy wtedy na­wet wa­riant więk­szo­ści kon­sty­tu­cyj­nej dla PiS i stąd ten apel do pre­zy­denta, aby rów­no­wa­żył, ha­mo­wał żą­dzę wła­dzy i od­wetu w swoim obo­zie. „PiS ma w Pol­sce i poza nią ogromny pro­blem re­pu­ta­cyjny, marny wi­ze­ru­nek i wia­ry­god­ność, ucho­dzi za ugru­po­wa­nie ra­dy­kalne, po­pu­li­styczne, an­ty­eu­ro­pej­skie, na­cjo­na­li­styczne. Rynki fi­nan­sowe, in­we­sty­cyjne, me­dialne, po­li­tyczne bar­dzo ta­kich part­ne­rów nie lu­bią i de­gra­dują do po­zy­cji tro­uble­ma­kera, co jest w roz­ma­itym sen­sie kosz­towne”. I na ko­niec wy­wodu jesz­cze spo­rzą­dzi­łem coś w ro­dzaju apelu ad­re­so­wa­nego w stronę wy­bor­ców nie-PiS, że „ko­ha­bi­ta­cja” jest stawką, o którą warto po­wal­czyć w nad­cho­dzą­cych, już par­la­men­tar­nych, wy­bo­rach.

„PiS w urzę­dzie Pre­zy­denta Rzecz­po­spo­li­tej do­staje, już do­stało, ten ka­wa­łek wła­dzy, na któ­rym po­winno mu naj­bar­dziej za­le­żeć. To wła­dza sym­bo­liczna, god­no­ściowa – nad dys­try­bu­cją ho­no­rów, or­de­rów, sza­cunku, nad po­li­tyką hi­sto­ryczną, po­mni­kami walki i mę­czeń­stwa, z kom­pe­ten­cjami w dzie­dzi­nie ar­mii, obrony, po­li­tyki za­gra­nicz­nej i geo­po­li­tyki, kon­ty­nu­acja mi­sji Le­cha Ka­czyń­skiego. Ale le­piej, żeby spra­wami przy­ziem­nymi zaj­mo­wała się ekipa może mniej am­bitna, bar­dziej trzy­ma­jąca się ziemi, mniej skrę­po­wana przed­wy­bor­czymi obiet­ni­cami. Czyż nie by­łoby to do­bre i pa­su­jące ja­koś obu stro­nom roz­wią­za­nie: baza dla nie-PiS, nad­bu­dowa dla nie-PO? Bę­dzie jak bę­dzie. Ale po­nie­waż pi­szę to wszystko w cha­rak­te­rze oko­licz­no­ścio­wych ży­czeń dla no­wego pre­zy­denta, więc ży­czę mu szcze­rze, aby PiS nie wy­grało wy­bo­rów par­la­men­tar­nych. Po de­ka­dzie wy­nisz­cza­ją­cego Pol­skę kon­fliktu po­li­tycz­nego po raz pierw­szy jest szansa na roz­sądny po­dział wła­dzy. Amen”. Taki się wtedy na se­rio, choć tylko przez chwilę, ry­so­wał wa­riant hi­sto­rii al­ter­na­tyw­nej.

Z ilu­zją współ­rzą­dze­nia, jako naj­lep­szego roz­wią­za­nia dla Pol­ski, pu­blicz­nie po­że­gna­łem się po wy­bo­rach par­la­men­tar­nych („Na­dzieja bez wiary” nr 44/15): „Po zde­cy­do­wa­nej wy­gra­nej PiS roz­pa­dają się także wszel­kie na­dziej zwią­zane z au­to­no­mią Dudy i młod­szego po­ko­le­nia PiS. Pre­zy­dent prze­staje mieć po­li­tyczne zna­cze­nie”.

Nie spraw­dzimy już, czy Duda byłby inny, gdyby wy­nik wy­bo­rów par­la­men­tar­nych był inny; jak funk­cjo­no­wałby pre­zy­dent, ma­jąc na­prze­ciwko nie­pi­sow­ski rząd. Być może taki eks­pe­ry­ment od­bę­dziemy po wy­bo­rach 2023 r., ale chyba nikt już nie ma złu­dzeń co do An­drzeja Dudy jako po­ten­cjal­nego „pre­zy­denta wszyst­kich Po­la­ków”, sa­mo­dziel­nego bytu po­li­tycz­nego.

Jed­nak w maju 2015 r. nic jesz­cze nie było prze­są­dzone: 8 mln wy­bor­ców Ko­mo­row­skiego nie znik­nęło, a kam­pa­nia wy­bor­cza do­piero ru­szyła. Tyle że już po paru ty­go­dniach było wi­dać, że ma ona zu­peł­nie inną tem­pe­ra­turę i inne środki wy­razu niż wszyst­kie po­przed­nie. Tak to opi­sy­wa­li­śmy w tek­ście „Pol­ska dla wku­rzo­nych” (współ­au­to­rem był Ma­riusz Ja­nicki, nr 25/15):

„Zwy­cięzcy wy­bo­rów pre­zy­denc­kich An­drzej Duda i Pa­weł Ku­kiz wy­zna­czyli nowy typ tzw. po­li­tycz­nej nar­ra­cji: ma być wzru­sza­jąco, współ­czu­jąco, ale też twardo, z unie­sie­niem, obu­rze­niem, ża­rem. Przede wszyst­kim zaś nie wolno nu­dzić szcze­gó­łami, fak­tami, wąt­pli­wo­ściami, trzeba po­ka­zać, że się jest «bli­sko lu­dzi», po­dziela ich wku­rze­nie. Po za­ska­ku­ją­cej prze­gra­nej Bro­ni­sława Ko­mo­row­skiego, w me­diach, w in­ter­ne­cie, w roz­mo­wach pry­wat­nych do do­brego tonu na­leży przy­wa­la­nie wła­dzy. Do­mi­nuje at­mos­fera po­wszech­nego gniewu, go­rączki, ra­dy­kal­nych, bez­li­to­snych, szy­der­czych ocen. Każdy jed­nost­kowy, lo­kalny, in­dy­wi­du­alny przy­pa­dek głu­poty, za­nie­dba­nia, po­myłki, nie­udol­no­ści jest pod­no­szony jako do­wód na za­nik pań­stwa, de­mo­kra­cji, wy­miaru spra­wie­dli­wo­ści, przy­kład de­ge­ne­ra­cji klasy po­li­tycz­nej, par­tii i elit. Me­dia, na­tu­ral­nie kry­tyczne wo­bec wła­dzy, czują in­te­res w przy­czer­nia­niu, skan­da­li­zo­wa­niu, a je­śli cho­dzi o tzw. me­dia pra­wi­cowe – w nie­po­ha­mo­wa­nym szczu­ciu, po­gar­dzie, słow­nej agre­sji. Za­pa­no­wała swo­ista, w ja­kiejś mie­rze ste­ro­wana moda na wku­rze­nie, przy któ­rej jest co­raz mniej miej­sca dla nie­wku­rzo­nych”.

I da­lej: „To, co wcze­śniej wy­da­wało się symp­to­mem cy­wi­li­za­cyj­nego awansu kraju – in­fra­struk­tura, drogi, cy­fry­za­cja, nowe opery i domy kul­tury, sta­diony i or­liki, od­świe­że­nie wi­ze­runku miast, in­we­sty­cje gmin – na­gle zy­skało prze­ciwny znak. Wszystko jest nie ta­kie – spar­ta­czone, roz­kra­dzione, a przy oka­zji ośmie­szone. Au­to­strady nie­do­koń­czone, sta­diony pu­ste, opery kosz­towne, wzrost PKB za mały, szkoły wyż­sze nędzne, me­dia «pol­skie, ale nie­miec­kie». Bez końca. Oka­zało się, że wie­lo­let­nia or­ga­niczna pi­sow­ska praca u pod­staw przy­nosi wresz­cie ob­fite plony. PiS udało się ma­sowo za­szcze­pić w oby­wa­te­lach swoją fir­mową ce­chę: po­czu­cie krzywdy, oszu­ka­nia, nie­spra­wie­dli­wo­ści. W tym se­zo­nie każdy może i po­wi­nien się czuć skrzyw­dzony, źle po­trak­to­wany – przez banki, urzędy, sądy, szkoły, ZUS itd. Na­wet je­śli so­bie do­tąd tego nie uświa­da­miał, na­gle do­strzega bez­na­dziej­ność pań­stwa, które rap­tem cztery mie­siące temu – je­śli wie­rzyć son­da­żom – wy­glą­dało cał­kiem nie­źle. Z prze­strzeni pu­blicz­nej i me­dial­nej znik­nęli lu­dzie za­do­wo­leni, od­no­szący suk­cesy, dumni z «faj­nego kraju», kpiący z pi­sow­skiej fru­stra­cji, mści­wo­ści, mar­ty­ro­lo­gii. Plat­forma nie ma du­żego pola ma­newru. Sama Ewa Ko­pacz też pró­buje nie ukry­wać obu­rze­nia, choćby na wła­sną par­tię”.

To ostat­nie zda­nie było alu­zją m.in. do prze­pro­wa­dzo­nej przez Ewę Ko­pacz sze­ro­kiej i ra­czej pa­nicz­nej re­kon­struk­cji rządu. Kiedy ujaw­niona zo­stała część akt afery pod­słu­cho­wej u Sowy i Przy­ja­ciół z 2014 r., pre­mier, pod na­ci­skiem opo­zy­cji, zdy­mi­sjo­no­wała aż ośmiu człon­ków rządu, a mar­sza­łek Sejmu Ra­do­sław Si­kor­ski, także wy­stę­pu­jący w ak­tach, wkrótce sam po­dał się do dy­mi­sji.

Twar­dych, spo­łecz­nych, przy­czyn co­raz bar­dziej praw­do­po­dob­nej po­rażki PO szu­ka­li­śmy w se­rii eks­perc­kich ra­por­tów „Pol­ska przed wy­bo­rem”. Ten swo­isty au­dyt pań­stwa pod­su­mo­wa­łem – do­słow­nie na kilka dni przed gło­so­wa­niem – w ar­ty­kule „Pro­gnoza ostrze­gaw­cza” (nr 43/15). Warto jesz­cze do tych ra­por­tów, choćby na mo­ment, wró­cić, bo roz­ra­chu­nek z „rzą­dami Tu­ska” ni­gdy póź­niej nie zo­stał uczci­wie prze­pro­wa­dzony.

Jaki jest stan Rzecz­po­spo­li­tej AD 2015? Naj­pierw oczy­wi­ste plusy. „Je­śli przy­ło­żyć miary po­wszech­nie sto­so­wane dla mię­dzy­na­ro­do­wych po­rów­nań, lo­ku­jemy się w końcu trze­ciej dzie­siątki naj­le­piej roz­wi­nię­tych kra­jów świata. Je­śli jed­nak po­rów­ny­wać po­stęp na tle in­nych państw, awan­su­jemy do wą­skiej grupy świa­to­wych li­de­rów. W la­tach rzą­dów PO-PSL by­li­śmy naj­szyb­ciej ro­snącą go­spo­darką w gro­nie 34 kra­jów OECD, or­ga­ni­za­cji sku­pia­ją­cej naj­bo­gat­sze kraje. W ciągu 7 lat nasz PKB wzrósł o 45 proc. Co wię­cej, za­gra­niczni ana­li­tycy są zgodni, że mamy dziś naj­le­piej zrów­no­wa­żoną go­spo­darkę Eu­ropy. Wszystko, co ma ro­snąć, ro­śnie, co ma spa­dać, spada. Nad­wyżka w han­dlu za­gra­nicz­nym jest dziś naj­wyż­sza w hi­sto­rii Pol­ski, a bez­ro­bo­cie po raz pierw­szy od dawna spa­dło do tzw. po­ziomu jed­no­cy­fro­wego. Ro­śnie dłu­gość ży­cia, zmniej­sza się po­ziom nie­rów­no­ści: śred­nie do­chody w go­spo­dar­stwach rol­ni­czych są wyż­sze niż w pra­cow­ni­czych. Na in­we­sty­cje mo­der­ni­za­cyjne do­sta­li­śmy z Unii re­kor­dowe 270 mld zł”.

Więc dru­gie py­ta­nie: co po­szło nie tak? Tu nasi au­to­rzy zgod­nie przy­wo­ły­wali (dziś już kom­plet­nie za­po­mniany) wielki kry­zys 2008 r., kiedy to wstrząs sys­temu ban­ko­wego w USA spo­wo­do­wał naj­głęb­szą od czasu dru­giej wojny glo­balną re­ce­sję. „Pol­ska dzięki od­por­no­ści sek­tora ban­ko­wego oraz ostroż­nej po­li­tyce za­dłu­ża­nia kraju po­zo­stała w Eu­ro­pie «zie­loną wy­spą», czyli unik­nęła za­pa­ści. Ale cenę za­pła­ci­li­śmy. Pol­skie firmy wo­bec za­ła­ma­nia ko­niunk­tury mu­siały szu­kać oszczęd­no­ści, więc ob­ni­żały płace i za­trud­nie­nie. Wzro­sło bez­ro­bo­cie, liczba tzw. śmie­cio­wych umów, za­mro­żone zo­stały płace w bu­dże­tówce (w kra­jach nad­bał­tyc­kich wy­na­gro­dze­nia ścięto na­wet o jedną trze­cią). Po wy­gra­nych w 2011 r. wy­bo­rach rząd po­peł­nił po­li­tyczny, a może bar­dziej emo­cjo­nalny błąd. Chcąc po­zo­stać eu­ro­pej­skim pry­mu­sem, przy­cią­ga­ją­cym in­we­sto­rów i ka­pi­tał z ca­łego świata, jesz­cze bar­dziej od­ciąć się od skom­pro­mi­to­wa­nego nie­od­po­wie­dzialną po­li­tyką eu­ro­pej­skiego po­łu­dnia (Gre­cja, Wło­chy, Hisz­pa­nia), Pol­ska wpro­wa­dziła po­li­tykę fi­nan­so­wej su­ro­wo­ści, au­ste­rity. Uchwa­lono dys­cy­pli­nu­jącą bu­dżet re­gułę wy­dat­kową; żeby ogra­ni­czyć do­płaty do ZUS, pań­stwo prze­jęło część środ­ków z OFE; utrzy­mano za­mro­że­nie płac; za­po­wie­dziano stop­niowe pod­wyż­sze­nie wieku eme­ry­tal­nego. Na po­czątku 2015 r. przy­szedł wresz­cie suk­ces: nasz de­fi­cyt bu­dże­towy spadł z 8 do wzor­co­wych 3 proc. PKB, a Unia zdjęła z Pol­ski pro­ce­durę nad­mier­nego de­fi­cytu. Rząd mógł wresz­cie po­lu­zo­wać wy­datki, ale to już nie był ten rząd.

Plat­formę do­biła pro­gra­mowa wolta pi­sow­skiej opo­zy­cji. Za­miast tra­dy­cyj­nie trzy­mać się swo­ich ob­se­sji (ubecki układ, zdrada, zbrod­nia smo­leń­ska), PiS za­po­wie­dział cał­ko­wity od­wrót od po­li­tyki po­przed­ni­ków, czyli re­zy­gna­cję z wy­rze­czeń oraz po­wszechne roz­da­wa­nie pie­nię­dzy. Za­pewne rząd PO-PSL mógł sam wcze­śniej po­lu­zo­wać po­li­tykę fi­skalną i przed wy­bo­rami prze­jąć ini­cja­tywę, ale chaos per­so­nalny zwią­zany z tzw. aferą ta­śmową i odej­ściem Tu­ska do Unii na­ru­szyły po­li­tyczną cią­głość tej ekipy. Pa­ra­dok­sal­nie, naj­więk­szy suk­ces rządu Tu­ska i mi­ni­stra fi­nan­sów Jacka Ro­stow­skiego, czyli in­te­li­gentne prze­pro­wa­dze­nie Pol­ski przez wielki świa­towy kry­zys, stał się za­rze­wiem po­rażki”.

I jesz­cze jedna uwaga, po­śred­nio na te­mat owej Plat­for­mia­nej ide­olo­gii „cie­płej wody”. „Tusk nie był re­for­ma­to­rem, na ta­kiej re­pu­ta­cji w ogóle mu nie za­le­żało, ra­czej po­zwa­lał swoim mi­ni­strom, je­śli już ko­niecz­nie chcieli, wpro­wa­dzać ja­kieś nie­zbyt ry­zy­kowne po­li­tycz­nie no­winki i udo­sko­na­le­nia. Brak ra­cjo­nal­nej, me­ry­to­rycz­nej opo­zy­cji był za­bój­czy dla for­ma­cji Tu­ska. Po pierw­sze, da­wał jej nad­mierny kom­fort („bo lep­sza marna PO niż sza­leńcy z PiS”), ale też pa­ra­li­żo­wał stra­chem. To­talna kry­tyka wszel­kich bez wy­jątku de­cy­zji rzą­dzą­cych, od­bie­ra­nie przed­sta­wi­cie­lom wła­dzy (pre­zy­den­towi, pre­mie­rowi, mar­szał­kowi) po­li­tycz­nego i mo­ral­nego prawa do spra­wo­wa­nia funk­cji nie zo­sta­wiała ani cen­ty­me­tra pola na ja­ki­kol­wiek kom­pro­mis, czyli upra­wia­nie po­li­tyki”. To samo pi­sa­łem o PiS: „Za­sada Be­aty Szy­dło «każ­demu damy, ni­komu nie od­bie­rzemy» była i jest po­li­tycz­nie obez­wład­nia­jąca, bo nie na­daje się do rze­czo­wej po­le­miki ani do ry­wa­li­za­cji. Wła­ści­wie ża­den z wiel­kich pro­ble­mów, przed ja­kimi sto­imy i o któ­rych mó­wiły na­sze ra­porty, nie zo­stał po­waż­nie po­trak­to­wany. Co naj­wy­żej – od gór­nic­twa po eme­ry­tury – otrzy­my­wa­li­śmy ja­kieś «bajki z mchu i pa­proci». Nasz or­ga­nizm pań­stwowy jest za­ra­żony po­pu­li­zmem”.

Cho­roba, którą wtedy dia­gno­zo­wa­li­śmy, oka­zała się, jak wiemy, prze­wle­kła i po­stę­pu­jąca.

Wszyst­kie son­daże po­ka­zy­wały, że de­cy­du­ją­cym cio­sem, który zdru­zgo­tał kam­pa­nię Plat­formy, była za­po­wiedź wpro­wa­dze­nia przez PiS 500-zło­to­wego za­siłku na każde dru­gie i na­stępne dziecko (po­mysł zgła­szany był przez le­wicę już wiele lat wcze­śniej) oraz obiet­nica na­tych­mia­sto­wego po wy­bo­rach cof­nię­cia re­formy eme­ry­tal­nej, która w ciągu de­kady miała stop­niowo prze­dłu­żać wiek za­koń­cze­nia pracy. W od­po­wie­dzi rząd Ewy Ko­pacz za­pro­po­no­wał wła­sny sche­mat pod­no­sze­nia płac i świad­czeń, ale zbyt skom­pli­ko­wany i spóź­niony wo­bec pro­stoty ko­mu­ni­ka­cyj­nej 500 plus. Ko­men­tarz mi­ni­stra Ro­stow­skiego, że na 500 plus „pie­nię­dzy nie ma i nie bę­dzie”, stał się po­tem jed­nym z naj­czę­ściej uży­wa­nych przez pia­row­ców PiS cy­ta­tem me­mem, do­wo­dem na „an­ty­spo­łeczną” po­stawę rządu PO-PSL. Już w kam­pa­nii pre­zy­denc­kiej An­drzej Duda pod­wa­żał i ośmie­szał oszczęd­no­ściową po­li­tykę rządu Tu­ska („Nie wierz­cie, że pie­nię­dzy nie ma”), co przed wy­bo­rami do Sejmu Be­ata Szy­dło pod­bi­jała jesz­cze ha­słem „Wy­star­czy nie kraść!”.

W koń­co­wej fa­zie kam­pa­nii 2015 r. PiS się­gnął po jesz­cze jedną broń, wtedy o nie­wia­do­mej sku­tecz­no­ści. Cho­dziło o uchodź­ców. Krótko przy­po­mnę: wio­sną tam­tego roku, wsku­tek gwał­tow­nego za­ostrze­nia się wo­jen do­mo­wych w Sy­rii i Li­bii, ru­szyły do Eu­ropy – za­równo szla­kiem lą­do­wym przez Tur­cję, Gre­cję, Bał­kany, jak i przez Mo­rze Śród­ziemne do Włoch – tłumy uchodź­ców. Po­cząt­kowo, zgod­nie z pra­wem unij­nym, pierw­sze kraje, w któ­rych po­sta­wili stopę, roz­po­częły przyj­mo­wa­nie wnio­sków azy­lo­wych. In­for­ma­cje o rze­ko­mym otwar­ciu się Eu­ropy na wo­jen­nych ucie­ki­nie­rów spo­wo­do­wały la­wi­nowy wzrost mi­gra­cji z ko­lej­nych kra­jów Bli­skiego Wschodu i z Afryki, w tym co­raz czę­ściej or­ga­ni­zo­wa­nej przez lo­kalne ma­fie. Na mo­rzu to­nęły za­tło­czone ku­try i pon­tony, za­peł­niały się obozy dla uchodź­ców, a na­stępne dzie­siątki i setki ty­sięcy lu­dzi po­dej­mo­wały próby prze­do­sta­nia się do Eu­ropy. Aby po­móc kra­jom unij­nego po­łu­dnia, kanc­lerz Nie­miec An­gela Mer­kel oświad­czyła, że Niemcy, będą przyj­mo­wać wnio­ski azy­lowe, z po­mi­nię­ciem „prawa pierw­szego kraju”. Ta de­kla­ra­cja na­tych­miast pchnęła mi­gran­tów na szlak bał­kań­ski. Do­piero uzgod­nie­nia unijno-tu­rec­kie po­zwo­liły (za pie­nią­dze) przy­ha­mo­wać tę wę­drówkę lu­dów, ale i tak w roku 2015 zło­żono w kra­jach Unii 1,2 mln wnio­sków azy­lo­wych.

Bruk­sela pod na­ci­skiem kra­jów przyj­mu­ją­cych azy­lan­tów za­pro­po­no­wała re­lo­ka­cję ok. 100 tys. osób do nie­ob­cią­żo­nych jesz­cze mi­gra­cją kra­jów Unii. Mó­wiło się o kilku ty­sią­cach, które ewen­tu­al­nie mia­łyby tra­fić do Pol­ski. Za­pewne nie sta­no­wi­łoby to pro­blemu ani w sen­sie or­ga­ni­za­cyj­nym, ani po­li­tycz­nym, bo Po­lacy byli po­ru­szeni tra­ge­dią to­ną­cych w mo­rzu, zde­spe­ro­wa­nych lu­dzi, a wcze­śniej bez pro­te­stów przy­jęli choćby kil­ka­dzie­siąt ty­sięcy ucie­ki­nie­rów wo­jen­nych z Cze­cze­nii. Ale Ja­ro­sław Ka­czyń­ski znów wy­ka­zał się in­tu­icją: PiS roz­po­czął w swo­ich me­diach kam­pa­nię stra­chu. Mó­wiono o mu­zuł­mań­skich hor­dach, 100 tys. „na­chodź­ców”, któ­rych rząd Ko­pacz chce ścią­gnąć do Pol­ski, pro­pa­ganda an­ty­rzą­dowa sta­wiała znak rów­no­ści mię­dzy mi­gran­tami i ter­ro­ry­stami. Kul­mi­na­cją tego prze­kazu było pa­miętne wy­stą­pie­nie sa­mego Ka­czyń­skiego, który na wiecu (tuż przed wy­bo­rami) ostrze­gał – uży­wa­jąc jaw­nie fa­szy­stow­skiego ję­zyka – o prze­no­szo­nych przez uchodź­ców „pa­so­ży­tach i pier­wot­nia­kach”. Za­dzia­łało.

Wy­niki wy­bo­rów 25 paź­dzier­nika 2015 r. były ka­ta­stro­falne dla do­tych­cza­so­wego obozu wła­dzy. PiS zdo­był 37,5 proc. gło­sów, PO tylko 24 proc., Ku­kiz’15 pra­wie 9 proc., No­wo­cze­sna Ry­szarda Pe­tru 7,5, PSL – 5,1. Ale naj­waż­niej­szym zda­rze­niem była klę­ska Ko­ali­cyj­nego Ko­mi­tetu Wy­bor­czego Zjed­no­czona Le­wica, zrze­sza­ją­cego SLD, Twój Ruch Ja­nu­sza Pa­li­kota i kilka po­mniej­szych or­ga­ni­za­cji. Otrzy­mane 7,5 proc. gło­sów nie wy­star­czyło do prze­kro­cze­nia 8-pro­cen­to­wego progu usta­no­wio­nego w or­dy­na­cji wy­bor­czej dla ko­ali­cji. A je­śli do­li­czyć także 3 proc. zdo­byte przez nową par­tię Ra­zem, „zmar­no­wało się”, to jest nie dało żad­nego man­datu, nie­mal 11 proc. gło­sów. Dzięki czemu PiS otrzy­mał pre­mię od sy­temu D’Hondta: 37,5 proc. za­mie­niło się na 235 miejsc po­sel­skich, czyli sa­mo­dzielną więk­szość. Wkrótce mie­li­śmy się prze­ko­nać, że par­tia Ka­czyń­skiego po­trak­tuje ten pre­zent od le­wicy jako „wy­rok de­mo­kra­cji”, da­jący PiS 100 proc. wła­dzy.

Ko­men­tarz, pod­su­mo­wu­jący na go­rąco pierw­sze od de­kady zwy­cię­stwo wy­bor­cze PiS (nikt nie przy­pusz­czał, że to po­czą­tek wie­lo­let­niej se­rii), był gorzki, ale jesz­cze nie od­bie­ra­jący na­dziei na po­kam­pa­nijne uspo­ko­je­nie po­li­tyki. Oto nieco dłuż­szy cy­tat.

„Na okładce wy­bor­czego nu­meru «Po­li­tyki» za­da­li­śmy, je­dyne istotne w tych wy­bo­rach py­ta­nie: czy chcesz, żeby Ja­ro­sław Ka­czyń­ski prze­jął peł­nię wła­dzy w Pol­sce? Tak–nie. Po­lacy od­po­wie­dzieli: tak. Skala zwy­cię­stwa PiS nie ma pre­ce­densu w na­szej 25-let­niej de­mo­kra­cji: sa­mo­dzielna więk­szość par­la­men­tarna, więk­szość w Se­na­cie, do tego wła­sny pre­zy­dent. Ja­ro­sław Ka­czyń­ski, główny au­tor tego suk­cesu, staje się fak­tycz­nym Na­czel­ni­kiem Pań­stwa, ma wszyst­kie in­stru­menty po­li­tyczne, aby na­rzu­cić pań­stwu swoją wolę. Gra­tu­lu­jemy, ale się nie cie­szymy.

W obo­zie zwy­cięz­ców, po 7 la­tach chu­dych i smęt­nych, za­pa­no­wał zro­zu­miały en­tu­zjazm, choć triumf ma swoje li­mity: więk­szość sej­mowa jest nie­znaczna, ugru­po­wa­nia nie-PiS ze­brały po­nad 60 proc. od­da­nych gło­sów, co ozna­cza, że na PiS od­dało głos le­d­wie 20 proc. ogółu wy­bor­ców (czyli 80 proc. nie od­dało). Nie cho­dzi o aryt­me­tyczne triki, któ­rymi można osła­biać wy­mowę każ­dego de­mo­kra­tycz­nego wy­boru, lecz o pewne po­wścią­gnię­cie eu­fo­rycz­nego po­czu­cia, że oto Na­ród po­wie­rzył swój los w ręce naj­god­niej­szych. PiS ma skłon­ność mi­stycz­nego trak­to­wa­nia swo­jej mi­sji, a zda­rzyło się tyle, że wolą nieco po­nad 1/3 gło­su­ją­cych par­tia otrzy­mała na 4 lata man­dat za­rzą­dza­nia pań­stwem. I bę­dzie po­no­sić pełną od­po­wie­dzial­ność, nie tyle wo­bec Boga i Hi­sto­rii, ile wo­bec wszyst­kich miesz­kań­ców «tego kraju», także tej więk­szo­ści, która PiS nie po­parła.

No­wym wła­dzom na­leży się pe­wien kre­dyt na­dziei i my go nie od­ma­wiamy, ale jest to na­dzieja bez wiary. Po­wta­rzam: nie­wiele po­tra­fimy po­wie­dzieć o tym, jak na­prawdę będą wy­glą­dały rządy PiS, bo je­śli taki plan jest, to tylko w gło­wie pre­zesa. Wiemy je­dy­nie, jak wy­glą­dało po­przed­nie (w la­tach 2005–2007) wcie­le­nie IV RP, sły­sze­li­śmy, co li­de­rzy tej par­tii za­po­wia­dali w ostat­nich la­tach i co obie­cy­wali w kam­pa­nii. Był na­wet ja­kiś pro­jekt kon­sty­tu­cji PiS, de­mon­tu­jący wszel­kie bez­piecz­niki chro­niące oby­wa­teli przed sa­mo­wolą wła­dzy – nie­za­leżne są­dow­nic­two i pro­ku­ra­turę, nie­za­leż­ność Banku Cen­tral­nego, me­diów pu­blicz­nych i pry­wat­nych, neu­tral­ność re­li­gijną pań­stwa, ochronę praw mniej­szo­ści itd., ale prze­cież Be­ata Szy­dło mó­wiła, że te­raz «trzeba się za­jąć spra­wami Po­la­ków», a nie par­tyj­nymi do­ku­men­tami. Pa­ni­ka­rze mają uro­czy­ste słowo sa­mego pre­zesa, że od­wetu ma nie być, tylko spra­wie­dliwe roz­li­cze­nia, a opo­zy­cja do­sta­nie «pa­kiet de­mo­kra­tyczny». Te­raz, po wy­bor­czym zwy­cię­stwie, do­mi­nuje nar­ra­cja, że PiS za­pewne się zmie­niło, że nie po­wtó­rzy eks­ce­sów pierw­szej IV RP, że bę­dzie re­spek­to­wać pod­sta­wowe re­guły obec­nej kon­sty­tu­cji, że nie bę­dzie tra­gi­ko­micz­nej po­wtórki z PRL. Oby. Jako lu­dzie ma­łej wiary, nad czym pew­nie trzeba ubo­le­wać, bę­dziemy się jed­nak przy­glą­dać, cze­piać, kry­ty­ko­wać, jak bę­dzie za co – po­chwa­limy. Dziś mamy mnó­stwo obaw, że to mogą być mroczne, złe, stra­cone lata”.

Po­li­tyczny rok 2015 że­gna­li­śmy w pod­łych na­stro­jach: nie­pew­no­ści, fru­stra­cji, za­sko­cze­nia i za­że­no­wa­nia. Na ko­niec po­wy­bor­czego tek­stu do­da­łem de­kla­ra­cję, która w ja­kimś sen­sie jest też po­cząt­kiem tej opo­wie­ści, roz­cią­ga­ją­cej się w co­ty­go­dnio­wych „Przy­pi­sach” mię­dzy 2016 a 2023 r.:

„Tym, któ­rzy ra­zem z nami mają po­czu­cie, że ich wi­zja Pol­ski jako kraju eu­ro­pej­skiego, otwar­tego, li­be­ral­nego, no­wo­cze­snego, so­li­dar­nego ucier­piała, że pod ad­re­sem pań­stwa, z któ­rym się utoż­sa­miamy i z któ­rego przy wszyst­kich nie­do­stat­kach je­ste­śmy dumni, pa­dło wiele słów nie­spra­wie­dli­wych, po­gar­dli­wych, głu­pich, oszu­kań­czych – chcemy po­wie­dzieć, że zo­stały prze­grane tylko wy­bory. Po­lacy do­staną, co więk­szość wy­brała, choć nie wia­domo, czy tego na pewno chcieli. Po­li­tyczną grę raz się prze­grywa, raz wy­grywa. Bę­dziemy pró­bo­wali opi­sać i zro­zu­mieć tę nową rze­czy­wi­stość po­li­tyczną. Bę­dziemy pil­no­wać przede wszyst­kim re­guł gry, żeby Pol­ska wciąż była de­mo­kra­tycz­nym pań­stwem prawa. Nie tylko Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści”.

Roz­dział

II

2016: PIERW­SZE STAR­CIA

.

Pierw­szy pełny rok rzą­dów no­wej więk­szo­ści sej­mo­wej roz­wiał ilu­zje, ale i na­dzieje, ja­kie zwy­kle to­wa­rzy­szą zmia­nie wła­dzy. Tych na­dziei było sporo, mimo złej pa­mięci o po­przed­nich, sprzed de­kady, rzą­dach Prawa i Spra­wie­dli­wo­ści. Jed­nak zmę­cze­nie rzą­dami PO-PSL było ogromne, a ekipę Ewy Ko­pacz na­wet prze­ciw­nicy PiS że­gnali bez żalu. Za­po­wie­dzi po­kaź­nych trans­fe­rów so­cjal­nych, pod­wyżki płac mi­ni­mal­nych, od­wró­ce­nia – źle wy­tłu­ma­czo­nej i źle przy­ję­tej – re­formy eme­ry­tal­nej PO, rów­nie źle wpro­wa­dza­nej „re­formy sze­ścio­lat­ków”, także wy­ru­go­wa­nia tzw. umów śmie­cio­wych miały na­prawdę sze­ro­kie spo­łeczne po­par­cie, od le­wicy do pra­wicy.

Po paź­dzier­ni­ko­wej prze­gra­nej po­li­tycy PO i PSL z tru­dem do­sto­so­wy­wali się do no­wego sta­tusu, po­zba­wieni do­stępu do urzę­dów, do­rad­ców, tech­nicz­nej ob­sługi, ru­go­wani z po­sad. Na­wet dys­ku­sje o przy­czy­nach po­rażki były ane­miczne. Ewa Ko­pacz spek­ta­ku­lar­nie prze­grała wy­bory na szefa Klubu Par­la­men­tar­nego PO. Wkrótce, w stycz­niu 2016 r., na sta­no­wi­sku prze­wod­ni­czą­cego par­tii za­stą­pił ją Grze­gorz Sche­tyna, wcze­śniej, po tzw. afe­rze ha­zar­do­wej, usu­nięty przez Do­nalda Tu­ska z kie­row­nic­twa PO i ze­pchnięty do sej­mo­wej „pie­czary”, jak na­zy­wano ulo­ko­wany w pod­zie­miu marny ga­bi­net by­łego mi­ni­stra, wi­ce­pre­miera, mar­szałka Sejmu, p.o. pre­zy­denta Rzecz­po­spo­li­tej – bo wszyst­kie te funk­cje Sche­tyna już spra­wo­wał.

Par­tię i jej sfru­stro­wa­nych zwo­len­ni­ków obu­dził do­piero kry­zys wo­kół Try­bu­nału Kon­sty­tu­cyj­nego, pierw­szy front star­cia no­wej wła­dzy z nową opo­zy­cją. Ten kry­zys zdo­mi­no­wał po­li­tycz­nie cały 2016 r., stop­niowo też od­sła­niał cele, me­tody i styl spra­wo­wa­nia rzą­dów przez Zjed­no­czoną Pra­wicę, jak na­zwał się klub po­sel­ski sku­piony wo­kół PiS i Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego.

Na po­czątku nie­wiele za­po­wia­dało, że ten kry­zys bę­dzie się cią­gnął przez na­stęp­nych 8 lat i sta­nie się bo­daj głów­nym sym­bo­lem nad­uży­wa­nia wła­dzy i na­ru­sza­nia za­sad de­mo­kra­cji przez PiS.

Do po­łowy li­sto­pada 2015 r. można było od­nieść wra­że­nie, że PiS je­dy­nie re­aguje na pro­wo­ka­cję, ja­kiej do­pu­ściła się po­przed­nia więk­szość par­la­men­tarna. Już po prze­gra­nych wy­bo­rach pre­zy­denc­kich, a przed ob­ję­ciem urzędu przez An­drzeja Dudę, w czerwcu 2015 r. ko­ali­cja PO-PSL przy­jęła ustawę da­jącą jej prawo po­wo­ła­nia pię­ciu no­wych sę­dziów TK na miej­sce tych, któ­rzy koń­czyli ka­den­cję do końca roku – w tym dwojga sę­dziów, któ­rych mógłby już wy­brać nowy Sejm, nie­jako „na za­pas”.

Sam Try­bu­nał Kon­sty­tu­cyjny, od 2010 r. kie­ro­wany przez sę­dziego An­drzeja Rze­pliń­skiego, od­po­wia­da­jąc na zło­żoną przez po­słów PiS skargę, uznał tę część ustawy za nie­zgodną z kon­sty­tu­cją, co zna­czyło, że trzech no­wych sę­dziów wy­brano pra­wi­dłowo, a dwóch nie, więc te­raz po­winna ich wy­zna­czyć nowa więk­szość. To mógł być i po­wi­nien być ko­niec sprawy. Ale PiS – dla wielu ob­ser­wa­to­rów nie­spo­dzie­wa­nie – po­sta­no­wił prze­li­cy­to­wać. Duda od­mó­wił ode­bra­nia przy­rze­cze­nia od trójki le­gal­nie po­wo­ła­nych sę­dziów. Na­stęp­nie w ciągu kil­ku­dzie­się­ciu go­dzin 19 li­sto­pada 2015 r. Sejm, Se­nat i pre­zy­dent przy­jęli „na­praw­czą” no­we­li­za­cję ustawy o TK, która po­zwa­lała na po­nowny wy­bór pię­ciu sę­dziów i wy­ga­szała ka­den­cję pre­zesa Rze­pliń­skiego. 2 grud­nia więk­szo­ścią gło­sów PiS po­wo­łano tych pię­ciu no­wych sę­dziów (m.in. Ju­lię Przy­łęb­ską), w tym, oczy­wi­ście, trojkę „du­ble­rów” na już pra­wi­dłowo ob­sa­dzone sta­no­wi­ska.

To