Przestań się bać - ks. Piotr Pawlukiewicz - ebook + audiobook

Przestań się bać audiobook

ks. Piotr Pawlukiewicz

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

JEŚLI BÓG NIE CZYNI CUDU W TWOIM ŻYCIU,

TO CHCE, ŻEBY TWOJE ŻYCIE STAŁO SIĘ CUDEM

Chcesz żyć pełną piersią, ale zawsze coś staje ci na drodze?

Ksiądz Piotr mawiał, że Bóg nie stworzy nam świata bez problemów. Legendarny duszpasterz pomaga odnaleźć w codziennych trudnościach sens. Pokazuje, gdzie szukać siły do walki.

Do wojowania w chrześcijaństwie nie trzeba być pakerem. Można być bożymprostaczkiem i zwyciężać.

NIE BÓJ SIĘ, TYLKO UWIERZ!

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 43 min

Lektor: ks. Piotr Pawlukiewicz

Data ważności licencji: 11/27/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Projekt okładki

Michał Jakubik

Fotografia na okładce pochodzi z prywatnego archiwum ks. Piotra Pawlukiewicza, udostępniona dzięki RTCK S.A.

Wybór tekstów i opracowanie

Adam Gutkowski

Redaktorka prowadząca

Marta Brzezińska-Waleszczyk

Opieka redakcyjna

Paulina Gwóźdź

Adiustacja

Beata Trebel-Bednarz

Korekta

Katarzyna Onderka

Barbara Wójcik

Copyright © by Ryszard Pawlukiewicz

Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024

ISBN 978-83-8367-229-8

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Wstęp

Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo.

Łk 12, 32

Chrześcijanin to człowiek odważny. Takie przesłanie zdaje się wypływać z homilii księdza Piotra Pawlukiewicza zamieszczonych w tym zbiorze. Nie jest to oczywiście żadne novum. Od najdawniejszych czasów wyznawcy Chrystusa, pokładając zaufanie w swoim Bogu i Mistrzu, musieli odrzucić strach.

W pierwszych wiekach istnienia Kościoła zagrożenie było wręcz namacalne. Prześladowania – więzienie, śmierć na arenach, w strasznych męczarniach, po nabiciu na pal. Ci, którzy wybierali Chrystusa, musieli mieć na uwadze, że ich życie może zakończyć się dużo szybciej, niżby tego chcieli. Wystarczyło, żeby ktoś zauważył, że się modlą, żeby nieprzychylny sąsiad złożył donos… Wiara w Trójjedynego Boga była przejawem ogromnej odwagi.

To ziemskie zagrożenie nie było jednak jedynym, z jakim musieli się mierzyć pierwsi chrześ­cijanie. Co więcej, z niebezpieczeństwem, o którym mowa, mierzymy się także dziś. Święty Augustyn w Kazaniu 276, poświęconym Świętemu Wincentemu z Saragossy, pisał: „Świat będzie was nienawidził. Świat niszczy, ale nie zniszczy; walczy, ale nie zwalczy. Przeciw żołnierzom Chrystusa wysyła dwie armie: schlebia, aby zwieść, trwoży, aby załamać”. Gdy biskup Hippony używa słowa „świat”, chodzi mu o szatana. To on z jednej strony schlebia nam, gdy zbaczamy w stronę zła, a z drugiej straszy nas, gdy zmierzamy w stronę dobra. Wszystko po to, żebyśmy wpadli w jego szpony. Potrzeba ogromnej odwagi, by się mu przeciwstawić, tym bardziej że – jak wielokrotnie pod­kreśla ksiądz Pawlukiewicz – rzeczywistość, która nas otacza, część ludzi, z którymi się spotykamy, materiały, które możemy zobaczyć w telewizji czy internecie, odciągają nas od Boga.

Ksiądz Piotr zdaje sobie sprawę, że zadanie, jakie przed nami stawia – żebyśmy się nie bali i całkowicie zaufali Jezusowi – nie jest proste. Przecież bycie odważnym, pozbycie się lęku, nie jest czymś, co można osiągnąć ot tak, po pstryknięciu palcami. Dlatego ksiądz Pawlukiewicz robi wszystko, żeby nam w tym pomóc. W kazaniach, które zostały zebrane w tej książce, daje nam przydatne wskazówki i rady, jak powinniśmy postępować, a czego się w życiu wystrzegać. Ich najważniejsze przesłanie można zawrzeć w słowach, które Jezus wypowiedział do Jaira: „Nie bój się, wierz tylko!”1. Niby proste, ale okazuje się, że tak bardzo trudne do wykonania! Wiara, zaufanie, poddanie się czemuś, czego nie możemy zobaczyć albo poznać empirycznie w jakiś inny sposób, zawsze są trudne, a przez niektórych wręcz wyśmiewane. Czy to jednak znaczy, że powinniśmy się poddać, przestraszyć i zaszyć w kącie własnego mieszkania?

Papież Benedykt XVI w wydanej przez Wydawnictwo Znak prawie dwie dekady temu książce Bóg i świat pisał: „Wiara ma zawsze coś z ryzyka i skoku w niewiadome, dlatego wymaga odwagi przyjęcia tego, co niewidzialne, za najbardziej rzeczywiste i zasadnicze”2. Do podjęcia tego ryzyka namawia nas ksiądz Pawlukiewicz. Nie bójmy się ekstremalnego zawierzenia, skoczmy – tak jak nam radzi ksiądz Piotr – w ramiona Chrystusa. To nie będzie proste, bo dopóki w nie nie wpadniemy, nie będziemy ich widzieć. Będziemy musieli stanąć nad przepaścią, odbić się i skoczyć w nieznane, widząc pod sobą jedynie niekończącą się mgłę. Świat będzie nas wołał, byśmy tego nie robili, byśmy tak nie ryzykowali, byśmy nie skakali, ale nie przejmujmy się tym. Przestańmy się bać i zaufajmy. Przestańmy się bać i uwierzmy. Przestańmy się bać i bądźmy szczęśliwi.

Adam Gutkowski

Jaskrawa ciemność i połamana światłość

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz [posłanym], aby zaświadczyć o światłości. Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było [Słowo], a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy.

J 1, 1–14

Od dziesięciu dni3 słuchamy w Ewangeliach o Betlejem, stajni, pieluszkach, pasterzach i o niedob­rym Herodzie. O tym samym mówi nam Święty Jan, choć w nieco inny sposób. Może to dlatego, że pisał Ewangelię jako czwarty, więc nie chciał się powtarzać? To te same wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat, tylko opowiedziane językiem teologicznym, filozoficznym. „Na początku było Słowo”, „Światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła”, „Była światłość prawdziwa” – tajemnicze to zdania. Trudne. Ale jednocześnie przecież znamy je z codzienności. One są o nas. To tekst o świecie, w którym ścierają się światło i ciemność. Istnienie tego dualizmu jest jednym z najważniejszych problemów, z jakimi musimy sobie radzić.

Myślę, że wielu z nas mogłoby powiedzieć: „Jeszcze pięć lat temu, jeszcze rok temu, jeszcze miesiąc temu byłem taki głupi… Czego to ja nie robiłem… Czego to ja nie myślałem… Byłem jakby zaklęty, zaczarowany, nie byłem sobą”. W ilu z nas wydarzyło się coś, nastąpił ten przełom, który sprawił, że dostrzegliśmy, jak dziwne decyzje podejmowaliśmy! Jednak nawet jeśli zdajemy sobie z tego sprawę, wcale nie znaczy to, że stan, w którym teraz jesteśmy, jest już światłem. To może być dopiero jakaś szarość, a ciemność wciąż może w nas wygrać.

W Betlejem wszyscy się radowali. Maryja z Józe­fem się radowali, pasterze się radowali i Trzej Królowie bili pokłony z radości. Tylko Herod się wściekał. W nim zwyciężyła ciemność. On to Dziecko postrzegał jako zagrożenie. Dla niego narodziny Jezusa były przejawem niesprawiedliwości, zamachem stanu. Dlatego wysłał swoje sługi, aby mordowali dzieci. On uważał, że postępuje słusznie, i nie powinno nas to zaskakiwać. Kiedy w człowieku wygrywa ciemność, jego myślenie jest całkowicie spaczone, to, co on uważa za dobro, staje się parodią prawdziwego dobra.

Szatan jest genialnym parodystą Pana Boga. On świetnie blefuje. Potrafi udawać jasność. Proszę zwrócić uwagę na jego bezczelność. Pamiętacie, jak się zachował trzydzieści lat po wydarzeniach w Betlejem, kiedy Jezus przyszedł na pustynię, żeby stoczyć z nim bitwę? Kogo szatan udawał przed Jezusem? Boga. „Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje”4. Zaczął stawiać warunki i traktować Jezusa z góry. Blefował, mając nadzieję, że mu się uda.

Kochani, uważajcie! Szatan do was przyjdzie. Zwłaszcza jeśli doświadczacie w swoim życiu Bożej obecności, macie bliską relację z Bogiem, szatan będzie robił wszystko, aby was od Niego oddalić, aby tę relację zniszczyć. On jest słaby. Boi się. Powiem nawet więcej – trzęsie się ze strachu przed Jezusem. Ale mimo to przychodzi do człowieka. Może ktoś z was przerabiał to nawet niedawno, na przykład w sylwestra. „No co, nie napijesz się? Ze mną się nie napijesz w ostatnią noc roku? Wstydziłbyś się. Masz tu kielicha i pij, bracie”. To blef, próba pokazania swojej nieistniejącej siły. Tak jak się blefuje w kartach, kiedy nic się w nich nie ma, ale udaje się, że jest wręcz przeciwnie. Tak jak w cyrku blefuje treser dzikich zwierząt, który wchodzi do klatki z lwami. Jest od nich słabszy, ale strzela z bata i udaje silnego, a lwy się go boją. My jesteśmy Bożymi lwami, a szatan przychodzi z batem, strzeli, gwizdnie, postraszy nas wyśmianiem i zaczynamy robić wszystko, co nam każe.

Tylko Bóg jest mocą, tylko Bóg jest światłem. Trzeba umieć odróżnić światłość od ciemności, a one często się nam mylą. Ile miałem takich rozmów, kiedy ktoś przychodził i opowiadał, jak to wziął ciemność za jasność. „Proszę księdza – mówił – żyłem w jakimś marazmie. Byliśmy pięt­naście lat po ślubie i już czułem się jakiś taki wypalony. Nagle w pracy pojawiła się kobieta – młoda, inteligentna, dowcipna. Wydawało się, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Nasze rozmowy były takie pasjonujące. Rozumieliśmy się jak nikt na świecie. Nie musiałem nawet kończyć zdań, bo ona już wcześniej wiedziała, co chcę powiedzieć. Przy niej stałem się na powrót elegancki i szarmancki. W moim życiu znowu zapłonęło światło. Zaczęło mi się chcieć żyć. Starałem się lepiej ubierać, wysławiać, zostawałem po godzinach w pracy, rozmawiałem z tą panią godzinami przez telefon. Jak mi się zdawało, wyszed­łem ze stanu marazmu i ciemności, w jakim znajdowałem się w rodzinie. Wszystko naprawdę wspaniale się układało, tylko kiedy zachorowałem, ta pani nie miała ochoty się mną opiekować, więc mnie zostawiła. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem zgliszcza. Zgliszcza mojego małżeństwa, zgliszcza mojej relacji z synem i córką, których tak bardzo poraniłem swoim romansem”.

To, co nam się wydaje światłością, często jest ciemnością. Ciemność bywa jaskrawa, kolorowa i głośna. Ludzie przychodzą do mnie i mówią: „Proszę księdza, jestem zdołowany, załamany, smutny. Mam wrażenie, jakbym był w jakimś bardzo ciemnym miejscu, gdzie nie ma już dla mnie ratunku”. Ja im wtedy odpowiadam:

Tylko Bóg jest mocą, tylko Bóg jest światłem. Trzeba umieć odróżnić światłość od ciemności, a one często się nam mylą.

„Bracie, jeśli przyszedłeś do mnie szukać pomocy, to znaczy, że zacząłeś już z tej ciemności wychodzić. Nie jesteś w niej pogrążony do końca. Tak było, kiedy się upijałeś, brałeś narkotyki i cudzołożyłeś, choć świat mógł wtedy błyszczeć i wydawać się kolorowy. Grzech błyszczy, a to, co prawdziwe, może się wydawać mniej sympatyczne”.

Gdy długo przebywamy w ciemnym pomieszczeniu, po wyjściu z niego czujemy się oślepieni, światło wręcz sprawia nam ból. Dlatego tak trudno nam wyrwać się z grzechu. Boimy się tego, bo wyjście do Chrystusowego światła wiąże się z jakiegoś rodzaju bólem.

Po wielu rozmowach mam jeszcze jedno spostrzeżenie – ludzie mają sentyment do grzechu. „Ach, proszę księdza, kiedyś to się grzeszyło. To były czasy. Fiu, fiu. Na imprezach do rana się balowało, a często potem nawet nie pamiętałem, jak do domu wróciłem. Co miesiąc nowa dziewczyna, raz brunetka, raz blondynka, a na randkach przecież w chińczyka nie graliśmy. Jak ja wtedy żyłem! A teraz – w kościele, na różańcu, i jakoś tak smętnie…”.

Szatan robi wszystko, żeby przyzwyczaić nas do ciemności. To dlatego, gdy już znajdziemy się w jasności, wydaje nam się, że wszystko jest obró­cone do góry nogami. Świat stoi na głowie. Gdy zapalimy w swoim życiu prawdziwe światło, w pierwszej chwili wcale nie będzie nam przyjemnie. Zaboli. Pan Bóg otworzy nam oczy i zobaczymy, w jakim bagnie tkwiliśmy. Po doświadczeniu chwilowego szczęścia na imprezach czy w innych niekoniecznie chlubnych sytuacjach to będzie szok, ale nasz umysł sobie z tym poradzi. On ma bardzo ciekawą konstrukcję.

Parę dni temu położyłem się wieczorem i nie mogłem zasnąć. Pomyślałem, że włączę sobie jakąś konferencję, a przy niej pewnie zasnę. Magne­tofon będzie się kręcił do rana, ale przecież nic się nie stanie. Jednak konferencja była tak ciekawa, że wysłuchałem jej aż do końcowego „amen”. Gdy nagranie umilkło, wstałem i wyłączyłem magnetofon. Następnego dnia stwierdziłem, że odsłucham konferencję jeszcze raz, bo do pewnych wątków chciałbym wrócić. Włączyłem magnetofon i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że w nocy niemal niczego nie słyszałem. Docierało do mnie parę zdań, a potem przysypiałem i budziłem się, przysypiałem i budziłem się; jednocześnie cały czas wydawało mi się, że słucham. Przyswoi­łem sobie może pięć procent nagrania, a co z resztą? Pozostałe treści były dla mnie nowe, a ja przecież dałbym sobie rękę uciąć, że leżąc w łóżku, przesłuchałem całość.

Rozmawiałem kiedyś z jednym panem, który opowiadał mi: „Proszę księdza, jechałem pewnego razu pociągiem nocnym z kuszetkami do Koło­brzegu. Na drogę kupiłem dwa czy trzy piwka i po jakimś czasie z nudów zacząłem rozwiązywać krzyżówkę w gazecie. Okazała się ona jednak wyjątkowo trudna, wpisałem tylko może z połowę haseł. Następnego dnia popatrzyłem na tę krzyżówkę bez piwa i na trzeźwo szybko uzupełniłem luki. Poprzedniego dnia, po tych dwóch piwach, nie mogłem sobie z nią poradzić, a okazało się, że hasła tak naprawdę były proste. Ale gdyby ktoś mi wtedy powiedział: »Zostaw to. Jesteś pijany. Mózg ci nie pracuje«, tobym się popukał w głowę. Przecież w swoim przekonaniu byłem trzeźwy jak harcerz, no bo co to dla mnie dwa piwa”.

Ciągle nam się wydaje, że wszystko widzimy, wszystko wiemy, a zwłaszcza, że wiemy, co robimy. Ileż to razy w naszych rozmowach z rodzicami, z braćmi padają słowa: „Ja wiem, co robię. Nie musisz mi mówić”! Prawda jest taka, że często nasze oczy są przysłonięte.

Szatan potrafi udawać Pana Boga. To tak jak na symulatorze lotu samolotem albo jazdy samochodem – widzisz dookoła siebie świat, który tak naprawdę nie istnieje. Szatan robi taki numer, że dokonując złych, grzesznych wyborów, widzisz przed sobą autostradę, piękną, szeroką drogę o suchej jezdni.

Wielu ludzi, którzy opuścili żonę czy męża, opuś­cili dzieci, twierdziło, że są szczęśliwi. Mówili: „Znalazłem miłość swojego życia. Teraz to już dla mnie jasne. Mój związek małżeński był po prostu nieudany. To była niestety pomyłka. Nigdy nie powinienem się ożenić z tą kobietą”. Szatan robi wszystko, żeby od momentu wejścia na drogę grzechu widzieli świat w różowych kolorach, bo w ten sposób niszczy nie tylko ich życie. Bardzo często się zdarza, że za dwadzieścia czy trzydzieści lat dzieciom takiej osoby albo jej wnukom za pięćdziesiąt lat też posypie się małżeństwo.

Często, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, powielamy wzorce, które wynieśliśmy z domu. Nasze dzisiejsze nieszczęścia i małżeńskie prob­lemy mogą stanowić następstwo tego, że dziadkowie byli skłóceni i potem się do siebie nie od­zywali. Nasza mama wzrastała w takiej atmosferze, a kiedy sama wyszła za mąż, nie potrafiła zbudować zdrowego związku z ojcem. My też możemy tego nie potrafić. Oczywiście to nie jest jakieś przekleństwo, mamy szansę z tym wygrać, ale musimy mieć świadomość, co stanowi głębszą przyczynę naszych problemów. A mogę was zapewnić, że szatan będzie robił wszystko, żebyśmy się nie zorientowali w sytuacji.

Bardzo często trudno nam właściwie osądzić, co jest światłem, a co ciemnością. Ich odróżniania nie można się raz na zawsze porządnie nauczyć, bo władca piekieł ciągle wymyśla nowe sposoby maskowania mroku. Tak naprawdę dopiero Sąd Ostateczny pokaże, co było ciemnością, a co jasnością.

Powtórzę jeszcze raz: ciemność bywa kolorowa i jaskrawa. Ciągle musimy pytać i prosić Pana Boga, aby pomógł nam rozeznać, czy nie tkwimy w ciemności. Żadna sytuacja, nawet codzienne uczestnictwo we mszy świętej nie sprawi, że się przed tym ustrzeżemy. Ja teraz, mówiąc do was jako ksiądz kazanie w kościele, też mogę być w jakiejś ciemności, bo szatan jest bezczelny.

Przypomnę tutaj ten genialny dialog, który nieraz już przywoływałem, a który usłyszałem niegdyś w warszawskim tramwaju czy autobusie. Chłopak trzymał dziewczynę na kolanach. Siedzieli przytuleni do siebie, a on jej prawił „świet­liste” komplementy:

– Moje ty słoneczko. Mój ty promyczku. Moje ty światełko.

– Nie ściemniaj – odpowiedziała ona.

Szatan ściemnia. Ale nie robi tego, przygaszając światło, wręcz przeciwnie. Myślisz, że szatan założy ci koc na głowę? Że da ci czarne okulary? Nie, on zapali reflektory, chcąc cię przekonać, że dopiero dzięki niemu wszystko widzisz wyraźnie. Jak więc rozpoznać, co jest prawdziwym świat­łem, a co światłem fałszywym? Po czym to poznamy? Po owocach. Dobre drzewo nie wyda złych owoców. Złe drzewo nie wyda dobrych owoców. Ciemność nie wyda owoców światła, a światłość nie wyda owoców ciemności.

No dobrze, ale skąd ja mam dzisiaj wiedzieć, jakie owoce wyda moje życie? Jakie moje wnuki będą miały życie za pięćdziesiąt lat? Nie możemy tego wiedzieć, ale możemy słuchać Kościoła. Słuchaj Kościoła, żyj tak, jak ci Kościół nakazuje, a obronisz się przed ciemnością. Twój rozum cię nie obroni, Twoi przyjaciele cię nie obronią, nauka cię nie obroni. Tylko Chrystus cię obroni.

Naprawdę musimy być bardzo uważni, bo nigdy nie wiemy, skąd przychodzi ciemność, a skąd światło! Na warszawskim podwórku, na którym się wychowywałem, mieliśmy nietypową „atrakcję” – nie wiem, czy kiedykolwiek opowiadałem o tej historii z mojego życia. – Była nią taka stara babcia, która chodziła po śmietnikach i miała duży worek na plecach – przepraszam w ogóle, że o człowieku mówię „atrakcja”. Myśmy ją nazywali „Demokratyczne Trampki”, bo miała trampki i ciąg­le mówiła nam o demokracji. Gdy pojawiała się na podwórku przy śmietniku, zostawialiśmy nasze czołgi, samoloty, rakiety i piaskownice i biegliśmy do niej, krzycząc: „Demokratyczne Trampki przyszły”. Ona wtedy stawiała ten swój wór na ziemi, wyciągała jakieś jedzenie dla kotów, które też zbiegały się na jej widok, i mówiła: „Dzieci, ten Gomułka jest głupi, a Cyrankiewicz jeszcze głupszy. A ten komunizm to dopiero jest głupi”. Ja kiedyś nawet zaoponowałem: „Co pani opowiada? W szkole co innego nam przecież mówią. W szkole mamy apele na temat Lenina, na uniwersytetach istnieją instytuty marksizmu i leninizmu…”. Ale babcia w demokratycznych trampkach była mądrzejsza od wszystkich profesorów, którzy uwierzyli komunie.

Ciemność w naszym życiu może sięgać bardzo głęboko. Możemy też jej ulegać zbiorowo. Setki tysięcy ludzi uwierzyło przecież w kłamstwo komunizmu. Setki tysięcy ludzi uwierzyło w kłamstwo narodowego socjalizmu. Proszę zwrócić uwagę, jak działa ciemność. Faryzeusze usłyszeli, że Łazarz wyszedł z grobu. Jednak nawet ich to nie zaciekawiło. Nie poszli go dotknąć, porozmawiać z nim. Zamiast tego usiedli, aby się naradzić, i postanowili zabić Jezusa5. Tak działa ciemność.

Po czym poznasz, że w niej tkwisz? Po wściek­łości, jaką poczujesz za każdym razem, gdy ktoś powie ci prawdę. Dosłownie zareagujesz tak, jak diabeł pokropiony wodą święconą. Wściek­łość, niepokój, niecierpliwość to przejawy życia w ciemności. Człowiek, który żyje w jasności, ma wewnętrzny pokój.

Jeśli chcecie odczuwać wewnętrzny pokój, sięg­nijcie po Biblię. Ona jest źródłem światłości. To trudna lektura, nieraz was zdenerwuje. Nieraz będzie dla was wyrzutem sumienia, gdy przeczytacie w niej słowa prawdy o was samych. Ale sięgnijcie po nią. To dzięki niej będziecie mogli żyć w jasności.

Spotkałem się kiedyś z pięknym porównaniem dotyczącym Trójcy Przenajświętszej i opisującym równocześnie tajemnicę Wcielenia. Bóg Ojciec jest Słońcem. Duch Święty jest Światłem. Gdy patrzymy na żarówkę, trudno oddzielić ją od emitowanego przez nią światła. To punkt, który świeci. Żarówka i światło w jednym miejscu. Ze Słońcem jest podobnie – to punkt na niebie, który świeci. Tak samo Trójca Święta: Bóg Ojciec i Duch Święty to jedno. A Syn Boży? Gdzie On jest w tym porównaniu? Starsi z was pamiętają pewnie jeszcze, że przy lampach naftowych było lusterko, które odbijało światło płomienia i w ten sposób doświet­lało całe pomieszczenie. Wydaje mi się, że Jezus jest takim właśnie zwierciadłem. Wyobraźcie sobie lampę naftową świecącą nieprawdopodobnie intensywnym światłem. Wówczas płomień, światło i lus­terko będą dla nas jedną jasną plamą – jednością.

Krzyż na Golgocie rozbił to Zwierciadło, ale nie powinniśmy z tego powodu wpadać w rozpacz. Krzyż rozbił wcielonego Syna Bożego po to, aby każdy z nas mógł dostać Jego cząstkę. Za chwilę my, kapłani, pójdziemy między lud i będziemy rozdawać cząstkę rozbitego na krzyżu Zwierciadła. Po co? Bo ty też masz się stać zwierciadełkiem.

Człowiek, który żyje w jasności, ma wewnętrzny pokój.

To jest twoje chrześcijańskie powołanie. My wszyscy, świeccy i kapłani, mamy być zwierciadłami, niektórzy może kieszonkowymi lusterkami, inni pokojowymi lustrami, ale każdy z nas ma być źródłem odbitego Światła. To Duch Święty będzie świecił w nasze lusterka, żeby oświetlały one drogę innym ludziom. Naprawdę musimy pilnować, by ktoś na to nasze zwierciadło nie zarzucił jakiejś płachty.

Kochani, początek roku sprzyja podejmowaniu duchowych postanowień. Ośmielę się więc zaproponować wam pewien program duchowy, taki ogólny, chrześcijański, eucharystyczny. Pamiętajcie o tym, że słowa konsekracji są światłem Bożym, promyczkiem, który pada na wasze serce. Że Hostia to Chrystus, który rozpala w was jasność. Przypilnujcie w tym roku, żeby co niedzielę przyjąć Go do siebie. Jeśli w waszym życiu pojawi się grzech, nie czekajcie do świąt lub innej okazji, przystąpcie do sakramentu pojednania od razu. To żaden wstyd, raczej świadectwo dużej dojrzałości.

A skoro mówimy o Hostii, to zauważmy, jaka Ona jest krucha! Opłatek, którym łamaliśmy się przy wigilijnym stole, jest kruchy. Ja jestem opłatkiem i ty jesteś opłatkiem. Kruchym i słabiutkim, który pęka pod lekkim naciskiem. Tacy jes­teśmy. Co Chrystus robi z tym chlebem? „Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał…”6 Bierze ciebie, błogosławi, ale potem łamie. Bóg nas musi złamać. Łamanie odbywa się w konfesjonałach, proszę państwa. Tam musimy się ukorzyć, przyznać do słabości, a nikt z nas tego nie lubi. Mimo to dajmy się złamać. To jest program duchowy na ten rok.

Na koniec tego kazania powiem wam jedno. Wiecie, co jest pewne w tym roku? Bo wszystko inne to tylko gdybania, horoskopy, wróżby i przepowiednie. Pewne jest tylko to, że przez cały ten rok, od teraz do 31 grudnia, do godziny 23.59 i 59 sekund, Bóg z nas nie zrezygnuje. Niezależnie od tego, czy narozrabiamy, czy będziemy niezwyk­le pobożni, czy nam wyjdzie, czy nam nie wyjdzie, czy się uda, czy plany się ziszczą, Bóg z nas nie zrezygnuje. On będzie nas brał, będzie nas błogo­sławił i… będzie nas łamał, by dać nas swoim uczniom. Taki jest program, bo żaden chrześcijanin nie jest powołany do tego, aby był sam. Nie każdy jest powołany do życia w małżeństwie czy kapłaństwie, ale żaden nie jest powołany do samotności.

Bóg z nas nie zrezygnuje. Niezależnie od tego, czy narozrabiamy, czy będziemy niezwykle pobożni, czy nam wyjdzie, czy nam nie wyjdzie, czy się uda, czy plany się ziszczą, Bóg z nas nie zrezygnuje.

Dalsza część w wersji pełnej

1 Zob. Mk 5, 36.

2 Zob. J. Ratzinger, Bóg i świat. Z kardynałem Josephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald, Wydawnictwo Znak, Kraków 2005, s. 48.

3 Homilia ta została wygłoszona przez ks. Piotra 3 stycznia 2010 roku, czyli w 10 dni po Bożym Narodzeniu.

4 Zob. Łk 4, 1–13.

5 Zob. J 11, 1–53.

6 Zob. Mt 26, 26.