Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
A ja będę bezczelny i będę chciał świętości.
ks. Piotr Pawlukiewicz w drugim, rozszerzonym wydaniu bestsellera!
Jeśli czujesz, że nie jesteś szczęśliwy, pomimo że naprawdę o to walczysz, być może czujesz się tak dlatego, że nie jesteś z tego świata i Twoje serce wie o tym od zawsze. Przypomnij więc sobie, kim naprawdę jesteś, i wstań, żeby zobaczyć w swoim życiu wspaniałe owoce. Nie ma znaczenia, ile razy upadniesz – bo zawsze możesz wstać. I niech nie zniechęcają Cię trudne emocje – bo chodzi o to, jaką podejmiesz decyzję.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 100
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstań. Albo będziesz święty, albo będziesz nikim
ks. Piotr Pawlukiewicz dla RTCK SA
Autor: ks. Piotr Pawlukiewicz
Produkcja: RTCK SA
Nowy Sącz 2022
Wydanie II rozszerzone
© RTCK 2022
ISBN EPUB: 978-83-67290-32-6
ISBN MOBI: 978-83-67290-33-3
ISBN PDF: 978-83-67290-34-0
Wydanie I: ZNAK, RTCK, 2018
Redakcja wydania I: Adam Gutkowski
Redakcja wydania II: Krystyna Sadecka
Korekta: Dominika Małyjurek; Seiton, www.seiton.pl
Skład i łamanie: Adam Gutkowski, goodkowskydesign.com
Wersje epub i mobi: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl
Grafiki: Cudaki Karo – Karolina Brodowska
Opracowanie graficzne książki oraz projekt okładki: Jakub Kosakowski
Zdjęcie na okładce: Aleksandr Ryzhof / shutterstock
Fragmenty Pisma Świętego za:
Biblia Tysiąclecia Online, Pallotinum, Poznań 2003, www.biblia.deon.pl.
RTCK wydawnictwo książki, ćwiczenia rozwojowe, kursy
RTCK SA
ul. Zielona 27, WSB, bud. C
33-300 Nowy Sącz
tel. 531 009 119
www.rtck.pl/sklep
Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają.
Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze, wysyłając wartościowe materiały!
Kto z nas może powiedzieć, że osiągnął taki spokój serca, o jakim marzył? Zawsze coś nam doskwiera – but gniecie, kamyczek uwiera, dziecko wylało wodę z wazonu, a do tego dowiedziałam się, że mąż ma nowotwór. Takie wiadomości docierają do nas stale i pewnie z ich powodu wielu ludziom wydaje się, że potrzebują jeszcze czegoś, może jakiegoś ostatniego osiągnięcia, by poczuć się szczęśliwymi.
W pewnym sensie każdy człowiek bez przerwy jest w kryzysie. Ktoś powiedział nawet, że tu, na ziemi, życie człowieka jest podobne do noclegu w hostelu drugiej kategorii. Wydaje nam się, że ciągle tkwimy w przedpokoju lepszego życia, że dopiero kiedyś będziemy zaproszeni na salony, ale jeszcze na tych salonach nie jesteśmy.
Mówi się czasem, że Kościół jest ciągle w trakcie reformy. Z drugiej strony zmiany stale dotykają całej naszej egzystencji – nie tylko Kościoła. I te zmiany są potrzebne. One powinny się nam przytrafiać.
Kiedyś, gdy często jeździłem pociągami, spotykałem wielu żołnierzy. Wiedziałem, że to żołnierze, bo oni jeszcze wtedy chodzili w mundurach. Teraz już ich nie widzę, ale to nie oznacza przecież, że nasza armia przestała istnieć. Po prostu się zreformowała. Żołnierze nie noszą już mundurów na okrągło, pewnie nie jeżdżą też pociągami. Podobnie jest z zakonami żeńskimi. Kiedyś ciągle widywałem na ulicach czy na dworcu jakieś siostry zakonne (podobnie jak żołnierzy). Dzisiaj jest to o wiele rzadsze, ale pewnie dlatego, że pojawiło się dużo zakonów bezhabitowych. Siostry częściej niż kiedyś korzystają też z samochodów.
Jesteśmy w stanie ciągłego reformowania się i nieustannej zmiany. Ona jest konieczna, bo ciągle musimy odpowiadać na coraz to nowe działania Szatana. Diabeł już się o to stara, żebyśmy nie spali spokojnie i ciągle musieli sobie radzić z przeróżnymi pokusami, którymi chce nas zwieść.
***
Co to znaczy być szczęśliwym? Czym jest szczęście? Profesor Suchodolski1 powiedział kiedyś, że szczęście to stan, w którym niektóre dzieci trwają do piątego roku życia. Pamiętacie, jak to było? Jak się choinkę ubierało, jak Mikołaj przychodził, jak mama dawała ciasteczka, jak się bawiliśmy z koleżankami albo z kolegami? – Pierwsze lata naszego życia wydawały nam się pasmem niekończącego się szczęścia.
My niestety mamy taki odruch, że szybko chcemy pozbywać się trudnych emocji. Gdy pojawia się smutek, depresja, emocje bolesne, niewygodne, natychmiast mamy odruch ich likwidowania. Specjalnie nie wspominam o złych emocjach – takich nie ma, bo wszystkie emocje z moralnego punktu widzenia są neutralne. Ktoś może być wkurzony na kogoś od lat i nie może nic z tym zrobić. Próbował nie raz, nawet modlił się o pokój w sercu, ale ciągle, gdy widzi danego delikwenta, otwiera mu się nóż w kieszeni. To nie jest zależne od nas.
Są różne emocje: bolesne i przyjemne, trudne i łatwe. Nie pozbywajmy się ich za szybko. Nie likwidujmy ich zbyt pochopnie. My mamy rozmaite swoje sposoby „przywracania się” do pierwotnego stanu spokoju.
Przychodzi smutek, a my od razu albo umawiamy się z koleżanką, albo muzykę głośniej puszczamy, albo sięgamy po kieliszek koniaku – wszystko po to, by z powrotem „spokojnie” przeżywać rzeczywistość. Tymczasem, jak powtarza ksiądz Dziewiecki2, uczuć trzeba słuchać. Emocje są jak zakodowane listy, które wysyła do nas nasze prawdziwe „ja”. Uczucia są bardzo mądre, naprawdę każdemu radzę, żeby ich posłuchał.
Podejrzewam, że wielu z nas zdarzyło się siedzieć przy stole lub jechać samochodem i nagle poczuć się po prostu smutnym. Z jakiego powodu jestem smutny?! – przechodzi wtedy przez głowę. I zaczyna się szukanie źródeł emocji: „Aha, szkoła, biskup, katedra, rodzina, choroba, samochód… A, no i miałem zapłacić ubezpieczenie!”. Kiedy lekarz nas diagnozuje i szuka źródła choroby, to nas w różne miejsca dotyka, a jak gdzieś nas zaboli, to jest to dla niego informacja: „O, tutaj, tak? Pan pokaże…”. Tak samo my starajmy się sprawdzić, gdzie jest źródło naszych emocji. Szukajmy go. „Ojoj! To tutaj widać zranienie, to tu jest źródło tego smutku, bólu duszy”.
Źródeł emocji trzeba szukać, a nie likwidować je. Dobry lekarz nie zaproponuje choremu człowiekowi jedynie proszków przeciwbólowych. Nieraz musi je podać, ale one powinny być tylko dodatkiem do właściwej kuracji. Dobry lekarz będzie starał się leczyć chorobę, a nie tylko niwelować jej skutki. Oczywiście musimy pamiętać, że są też choroby nieuleczalne, na które nie pomaga już nic prócz morfiny uśmierzającej ból, ale takie zdarzają się o wiele rzadziej niż te, którym możemy w jakiś sposób zaradzić.
Jeśli spotka nas kryzys, nie trzeba od razu od niego uciekać. Ktoś powiedział, że wielkie dzieła są dziełami nocy i samotności. A ja bym dodał do tego jeszcze: wielkie dzieła są często owocem bólu. Przecież nie o jednym pisarzu, aktorze czy reżyserze ludzie dowiadywali się – dopiero po jego śmierci – że przez całe lata trwał w depresji. Niby pisał komedie, niby publikował śmieszne felietony, niby kiedy pokazywał się w studiu, to wyglądał całkiem normalnie, a tak naprawdę jego depresja była niesamowicie głęboka.
Trzeba zbadać, trzeba się przyjrzeć temu, co moje wewnętrzne „ja” chce nam powiedzieć. Co nam mówi to dziecko ukryte w nas – ten pięcioletni chłopiec, ta kilkuletnia dziewczynka? Co to dziecko do nas mówi od wewnątrz? Od środka?
1 Profesor Bogdan Suchodolski (1903–1992) – polski filozof, historyk nauki i kultury, wykładowca uniwersytetów we Lwowie i Warszawie. Autor licznych prac naukowych z zakresu pedagogiki.
2 Czytelników, których interesuje temat emocji, odsyłamy do książki ks. Marka Dziewieckiego Emocje. Krzyk do zrozumienia (RTCK, 2018). Warto sięgnąć też do innych publikacji tego autora; książek, e-booków oraz audiokonferencji wydanych przez RTCK, m.in. Nie ma sytuacji bez wyjścia, Bóg vs cierpienie, Komunikacja. Kochaj i mów co chcesz, w których ks. Dziewiecki porusza zagadnienia z dziedziny psychologii, przygotowania do życia w rodzinie oraz profilaktyki i terapii uzależnień.
Zacznę od grzechu pierworodnego, bo to on jest źródłem, z którego pochodzą wszystkie nasze pozostałe grzechy. Skutkiem grzechu pierworodnego było zerwanie więzi z Bogiem, utrata stanu łaski, zaburzenie wewnętrznej harmonii w człowieku, w końcu śmierć. Duchowa śmierć. Musimy bardzo dobrze zrozumieć, czym jest grzech pierworodny, jakie są jego następstwa, by móc pójść dalej.
Od dzieciństwa popełniamy różne grzechy. Mama zabroniła nam jeść czekoladę, ale my poszliśmy, ułamaliśmy sobie i zjedliśmy kawałek. Potem było nam smutno, mamie było smutno, może był klaps. Czekolada lądowała w lepszym schowku, a my czuliśmy się trochę głupio, zwłaszcza jeśli mama opowiadała o całym zdarzeniu swoim znajomym, i to w naszej obecności. Grzech pierworodny nie ma jednak nic wspólnego z tego rodzaju sytuacją. To nie tak, że ktoś coś zrobił, potem poczuł się głupio i przepraszał… Nie! Wtedy w ogóle zmienił się świat. Zmienił się cały kosmos.
Co by się stało, gdybym kogoś niechcący ochlapał atramentem? Ktoś coś daje mi do podpisu, ja podpisuję i nagle atrament z pióra tryska mu na ubranie. Tragedii nie ma. Może nie będzie widać? Może uda się coś z tym zrobić? A gdyby ktoś ochlapał atramentem pannę młodą na pięć minut przed ślubem? Latami by się o tym mówiło! Byłby skandal, awantura, byłyby łzy i nerwy. Dopiero myśląc o tym, możemy próbować zrozumieć, czym jest grzech pierworodny.
Bóg jest tak piękny, tak dobry i tak czysty, że nigdy nie uda nam się zrozumieć do końca tego, co Bóg czuł, kiedy Adam i Ewa powiedzieli mu: „Nie!”. Nigdy nie zrozumiemy, jak się czuł Bóg w momencie popełnienia przez człowieka grzechu pierworodnego. Może ktoś usłyszał kiedyś od swojego dziecka trudne słowa, to będzie wiedział, o czym mówię… Gdyby mi pijaczyna powiedział na ulicy: „Głupi jesteś, klecho!”, to pewnie za pięć minut bym zapomniał. Gdyby to samo powiedział mi kolega, przyjaciel, byłoby mi z tym źle. Ale nawet to w żaden sposób nie koresponduje jeszcze z tym, jak poczuł się Bóg.
Przejmujemy się mniej lub bardziej tym, co słyszymy, w zależności od tego, jakie relacje mamy z osobą, która mówi nam trudne słowa. Gdy jest to przyjaciel, dziecko, jego wypowiedź tym oddziałuje na nas bardziej negatywnie. Jeśli więc każdy z nas jest Bożym dzieckiem… Jak musi czuć się Bóg?
Świat był pełen Boga. On był we wszystkim. Spełniała się Jego wola. Świat istniał na Jego chwałę. Dlatego grzech pierworodny to był wstrząs.
Porównuję sobie nieraz sytuację grzechu pierworodnego z tym, co spotkało głównego bohatera filmu Znachor. Telewizja przypomina nam go raz na pół roku, więc zapewne każdy go zna. Na samym początku filmu szlachetny lekarz Rafał Wilczur odkrywa, że żona go zdradza. Wychodzi z domu, upija się w spelunie i dostaje pałką w głowę. Rano budzi się, nie pamiętając, jak się nazywa, nie ma portfela, nic nie wie. Policja go nęka, wymagając od niego dokumentów, których nie posiada, dlatego kradnie dowód osobisty na nazwisko Antoni Kosiba i najmuje się we wsi na parobka. Ciągle nie pamięta, skąd się wziął. Pamięta tylko, że zna się na medycynie. Patrzy na kości i wie, co zrobić, by je dobrze poskładać.
Dlaczego o tym piszę? Bo to jest sytuacja wielu z nas. Dostaliśmy pałką w głowę, wyrobiliśmy sobie nowe papiery. Jestem studentem, jestem księdzem, jestem dyrektorką – jestem tym kimś tylko po to, żeby się ode mnie odczepili. Tymczasem warto byłoby zadać sobie pytanie: Co ty robisz!? Jak ty żyjesz?! Całe życie poświęcasz na wykonywanie jakiejś funkcji społecznej, ale tak naprawdę jesteś kimś zupełnie innym, tylko nie pamiętasz kim…
Patrzę nieraz na jakiś królewski taniec, na piękno przyrody i coś mi zaczyna stukać w głowie, że ja to już gdzieś kiedyś widziałem. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie, ale na pewno widziałem. Coś mi świta. Jestem nędzarzem, ale czuję się tak, jakbym był królem albo królewskim synem. Bóg Ojciec jest przecież Królem całej ziemi, więc my jako Jego dzieci uczestniczymy w Jego królewskim dziedzictwie. Jesteśmy dziedzicami Króla. Pytanie, czy o tym pamiętamy.
Fakt niepamiętania o swojej prawdziwej tożsamości jest zarazem tragiczny i śmieszny. Proszę przypomnieć sobie postaci esesmanów z Auschwitz. Oni kochali swoje córeczki (wysyłali im czekoladki, sukienki), słuchali Mozarta, Beethovena, rozmawiali o sztuce, a rano szli do bloków, chwytali żydowskie dzieci i uderzali ich głowami o ścianę. Jak w jednym człowieku mogą istnieć dwie aż tak różne natury? Pewien tatuś kochał synka ponad wszystko. Któregoś dnia synek podczas wakacji wziął patyk i zarysował lakier na samochodzie ojca. „Wpadłem w szał! – mówił potem ten facet. – Po prostu w szał wpadłem! Żona musiała mnie uspokajać i za ręce trzymać, tłumaczyć, że taką rysę da się przecież naprawić”.
Kim ja jestem?! Czytałem kiedyś w popularnonaukowej gazecie artykuł, w którym napisano, że każdego człowieka po odpowiedniej „obróbce” psychologicznej można zamienić w mordercę. Nikt z nas przecież nie wyobraża sobie, że mógłby kogoś zabić. Okazuje się jednak, że wystarczyłoby, by ktoś namącił nam trochę w głowie, a nasze myślenie całkowicie by się zmieniło.
Żyjemy w półmroku, w półśnie. W jednej z ekranizacji Lalki Prusa jest taka scena, gdy Wokulski ze swoją ciągle niezdobytą Izabelą poszli na spacer do ruin zamku. Napotkany przypadkowo mężczyzna opowiedział im legendę związaną z tamtym miejscem. Podobno pod ruinami zamku spała królewna, która miała wbitą w głowę szpilkę. Dookoła niej znajdowały się niezliczone skarby, ale – żeby nie było zbyt prosto – były tam też rozmaite diabły, na które nie wolno było spojrzeć, jeśli trafiło się już do tej sali. W końcu pojawił się pewien chłopak ze wsi, który zdecydował się pójść do owej komnaty. Potwory oczywiście chciały go zjeść, okaleczyć, zabić, ale on na nie ani spojrzał. Szedł prosto do królewny. Zobaczył ją leżącą, ze szpilką wbitą w głowę, więc zaczął tę szpilkę powoli wyciągać, a w tym czasie potwory ciągle go atakowały. Królewna nagle przemówiła: „Dlaczego mi to robisz? To mnie tak strasznie boli!”. Kiedy chłopak to usłyszał, przestał, a wtedy potwory rzuciły się na niego.
My właśnie jesteśmy takimi ludźmi, którzy mają wbitą w głowę szpilkę. Jest Chrystus, Kościół, Bóg, spotkanie z księdzem, spowiedź, ale wystarczy nieco inna sceneria: telewizja, kieliszek, dziewczyna, chłopak, impreza, przyciemnione światło, by zupełnie o najważniejszym zapomnieć. Potem pojawiają się pytania: „Co ja zrobiłem? Dlaczego byłem taki głupi? Mam przecież żonę, mam dzieci, jestem szczęśliwy”. To jest właśnie zagadka: „Kim ja tak naprawdę jestem?!”.
***
Ludzie bardzo często pytają o to, co mają robić.
– Co ja mam robić, proszę księdza?!
– A kim ty jesteś?
– Jestem Marek, jestem Zofia.
– Nie, nie! Kim ty jesteś w głębi serca?
W głębi serc różnych ludzi spotykam najczęściej dziewczynki i chłopców. Przestraszonych, od trzydziestu lat siedzących na trawniku, z którego nikt ich nie zabrał. Ja sam mam w pamięci ciągle moment, kiedy jako czterolatek uciekałem przed psem po podwórku. Tamtego dnia moja męska duma została zhańbiona na oczach wszystkich ludzi. Biegłem ile sił w nogach do klatki. Byle do klatki schodowej, byle do domu! Wreszcie klamka. Jest, wchodzę! A ojciec wziął mnie na ręce i powiedział: „Chłopie, czego ty się boisz? Przecież ten pies cię nie ugryzie”. W tamtej chwili stałem się zhańbionym mężczyzną. Pamiętam, że następnego dnia oświadczyłem rodzicom: „Wyprowadzamy się stąd! Zmieniamy mieszkanie”. Oczywiście potem mi przeszło, ale w tamtym momencie wydawało mi się, że moje życie się skończyło.
My się boimy czasem zajrzeć w siebie, boimy się śmieszności. Obawiamy się, że dowiemy się któregoś dnia, czego chce to dziecko ukryte w nas. Żyjemy w półmroku. I strasznie się tym męczymy.
Przypomina mi się Seksmisja. Wszyscy męczyli się pod ziemią, bo żyli w przekonaniu, że na górze jest śmiertelnie groźne promieniowanie. Dopiero gdy główny bohater wyszedł na powierzchnię i zobaczył lecącego bociana, zrozumiał, że całe to zmęczenie było niepotrzebne. Z nami też tak jest. Jest taki świat, na który patrzymy z nostalgią: widzimy, że ktoś się modli, ktoś jest prawy, uczciwy. Mamy wrażenie, że takie życie jest nie dla nas. A dlaczego niby ono nie ma być dla ciebie? A może wystarczy wyjść na powierzchnię i zobaczyć bociana! Zazdrość jest złą rzeczą, ale życzę każdemu, kto czyta te słowa – z całego serca zazdrośćcie świętym ich życia! Zazdrośćcie świętym.
Ksiądz Piotr Pawlukiewicz (1960-2020) – legenda polskiego kaznodziejstwa, ceniony duszpasterz i rozchwytywany rekolekcjonista, autor kilkunastu audiokonferencji i książek, w tym bestsellerów Ty jesteś marką i Czarny humor (wraz z ks. Bogusławem Kowalskim).
Od lat 90. znany z radiowych audycji; przez lata wygłaszał homilie podczas słynnych „dziewiątek” transmitowanych przez Polskie Radio; na „piętnastkach” w warszawskim kościele św. Anny gromadził młodzież i studentów; przez dziesięć lat był duszpasterzem parlamentarzystów.
Jego poczucie humoru oraz umiejętność mówienia o sprawach ważnych lekkim i prostym językiem przyciągały do Kościoła tłumy. Miał niezwykły dar docierania z Dobrą Nowiną do ludzi z różnych środowisk. „Już taki jestem” – mówił o sobie. – „Jestem jak rewolwerowiec wynajęty przez Pana Boga. Jadę tam, gdzie mi każe, na jakiś Dziki Zachód, i robię… strzelaninę”.
Zawsze motywował do czynienia dobra. Jego przesłanie: „Świat potrzebuje ludzi, którzy robią to, co ich ożywia” dało początek marce RTCK.
Zmarł w wieku 60 lat. Za wybitne osiągnięcia w pracy duszpasterskiej i działalności społecznej został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
O swoim życiu opowiedział (w rozmowie z Renatą Czerwicką) w autobiografii, wydanej kilka miesięcy po jego śmierci, pt. Z braku rodzi się lepsze…