Przestań biec! Zacznij żyć - Dariusz Michalski SJ - ebook

Przestań biec! Zacznij żyć ebook

Dariusz Michalski SJ

5,0

Opis

Trochę już przeżyłeś. Masz swoją mądrość. Nie dajesz się nabrać szybkim i łatwym przepisom na szczęście. I bardzo dobrze – już wiesz, że nie wszystko złoto, co się świeci.

 
.
Ta książka to nie kolejny cudowny poradnik. Autor jednak przekonuje, że codziennie możesz zacząć od nowa. Na spokojnie, bez hurra-optymizmu, ale z nadzieją. Zaakceptować niewykorzystane szanse, niespełnione oczekiwania i z wdzięcznością spojrzeć na swoje tu i teraz.
Jakkolwiek trudne, bolesne czy nudne wydaje ci się twoje życie, gdy spojrzysz na nie w perspektywie wiary – odkryjesz ze zdziwieniem, że dzisiaj jest nowym początkiem. Wprawdzie nie takim, jakiego się spodziewałeś, ale jednak twoim własnym. Takim, który nie należy do nikogo innego. Odkryj go w sobie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 121

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

Da­riusz Mi­chal­ski SJ

PRZE­STAŃ BIEC,

ZA­CZNIJ ŻYĆ!

© Moc­ni w Du­chu

© Da­riusz Mi­chal­ski SJ

Łódź 2019

Ni­hil ob­stat: L.dz. 2019/4/NO/P

Za po­zwo­le­niem

Prze­ło­żo­ne­go Pro­win­cji Wiel­ko­pol­sko-Ma­zo­wiec­kiej

To­wa­rzy­stwa Je­zu­so­we­go – To­ma­sza Ort­man­na SJ

War­sza­wa, 30 mar­ca 2019 r.

Książ­ka nie za­wie­ra błę­dów teo­lo­gicz­nych.

Re­dak­cja

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

Anna La­soń-Zy­ga­dle­wicz

Pro­jekt gra­ficz­ny i skład

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

Ilu­stra­cje

Syl­wia Cwy­nar

ISBN 978-83-65469-44-1

MOC­NI W DU­CHU – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia:

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

Wy­da­nie pierw­sze

„Jest sens roz­po­cząć od nowa,

niech two­je nie­po­ko­je i lęki

nie wy­zna­cza­ją gra­nic

two­im moż­li­wo­ściom”.

ks. Krzysz­tof Grzy­wocz

Na po­czą­tek

Prze­stań zmie­niać,

za­cznij ak­cep­to­wać.

I ciesz się tym,

co nie­sie każ­dy dzień.

Każ­dy nowy dzień, któ­ry roz­po­czy­na­my o po­ran­ku, jest ja­kimś no­wym po­cząt­kiem w na­szym ży­ciu. Gdy przy­glą­da­my się uważ­niej hi­sto­rii, od­kry­wa­my, że ta­kich no­wych po­cząt­ków jest bar­dzo wie­le. Prak­tycz­nie co chwi­la roz­po­czy­na­my coś no­we­go. Kie­dyś, daw­no temu, miał miej­sce po­czą­tek świa­ta. Pew­ne­go dnia za­ist­niał też twój świat, gdy po­ja­wi­łeś się na nim! Być może świat tego nie od­no­to­wał, ale z pew­no­ścią był to nowy po­czą­tek ży­cia – twój po­czą­tek. Nie tyl­ko nowy po­czą­tek dla cie­bie, ale i dla świa­ta, któ­ry już od­tąd nie był taki sam. Wąt­pisz w to?

Je­śli tak, to po­myśl o na­ro­dzi­nach Je­zu­sa. Bez­sprzecz­nie był to nowy po­czą­tek dla świa­ta, choć na po­cząt­ku tyl­ko nie­wiel­ka garst­ka – Ma­ry­ja, Jó­zef, pro­ści pa­ste­rze czy Ma­go­wie mie­li tego świa­do­mość. A prze­cież ży­cie Je­zu­sa zmie­ni­ło tak wie­le! Nie za­po­mi­naj, że On obie­cał być z tymi, któ­rzy w Nie­go wie­rzą. Gdy po­ja­wi­łeś się na świe­cie, Je­zus po­now­nie po­ja­wił się na nim – przez cie­bie!

A po­tem były ko­lej­ne nowe po­cząt­ki w two­im ży­ciu, jed­ne bar­dziej do­strze­gal­ne, inne mniej: two­je pierw­sze sło­wo „nie” pod­kre­śla­ją­ce, że nie je­steś już tą samą psy­chicz­ną jed­no­ścią ze swo­ją mat­ką, ale kimś zu­peł­nie od­ręb­nym. Pierw­szy dzień w szko­le. Pierw­sza Ko­mu­nia świę­ta. A po­tem ma­tu­ra, eg­za­min z doj­rza­ło­ści na tam­tym eta­pie two­je­go ży­cia. I da­lej – pierw­sza mi­łość. Na­stęp­nie de­cy­zja o dal­szej dro­dze ży­cia, któ­ra tak wie­le zmie­ni­ła. A po­tem pierw­sza pra­ca. I pierw­szy po­waż­ny kry­zys ży­cio­wy. Da­lej, być może, do­świad­cze­nie prze­ło­mu ży­cia, gdy od­kry­wa­łeś, że świat po czter­dzie­st­ce – za­rów­no ten na ze­wnątrz cie­bie, jak i ten we­wnątrz – wy­dał się zu­peł­nie inny niż wcze­śniej. Chwi­le, gdy czu­łeś, że Bóg daje ci szan­sę, aby za­cząć od nowa. A może też ko­lej­ne eta­py doj­rza­łe­go ży­cia, sta­ro­ści...

Tro­chę już prze­ży­łeś. Masz swo­ją mą­drość. I bar­dzo do­brze – już wiesz, że nie wszyst­ko zło­to, co się świe­ci. Nie da­jesz się ła­two na­brać bły­ska­wicz­nym i cu­dow­nym prze­pi­som na szczę­śli­we ży­cie (nie oba­wiaj się, nie za­mie­rzam ich po­mna­żać za­war­ty­mi w tej książ­ce re­flek­sja­mi). A sko­ro już wiesz do­sta­tecz­nie dużo, to za­pew­ne wiesz tak­że i to, że sam nowy po­czą­tek nie wy­star­cza. Że moż­na go zmar­no­wać. Moż­na go nie za­uwa­żyć lub zlek­ce­wa­żyć, albo nie pod­jąć – bo prze­cież tak, jak było do tej pory, było do­brze. Albo moż­na uznać hur­ra­opty­mi­stycz­nie, że te­raz już na pew­no wszyst­ko mi się uda. Ale moż­na też zwy­czaj­nie za­trzy­mać się nad swo­im obec­nym miej­scem w ży­ciu. Jak­kol­wiek trud­ne, bo­le­sne czy nud­ne by się nie wy­da­wa­ło, gdy spoj­rzysz na nie w per­spek­ty­wie wia­ry – od­kry­jesz ze zdzi­wie­niem, że jest… no­wym po­cząt­kiem. Wpraw­dzie nie ta­kim, ja­kie­go się spo­dzie­wa­łeś, ale jed­nak two­im wła­snym. Ta­kim, któ­ry nie na­le­ży do ni­ko­go in­ne­go.

Chcę cię za­pro­sić do od­kry­cia go w so­bie. Do tego, abyś dał so­bie czas i po­czuł go w so­bie. Bez po­śpie­chu. Masz wiel­ką szan­sę spo­tkać się z nim i zo­ba­czyć, co on z sobą nie­sie, do cze­go za­pra­sza. Być może, sta­wia­jąc so­bie py­ta­nie: „Od kogo po­cho­dzi?”, od­kry­jesz na nowo, jak wie­le mi­ło­ści ma w so­bie Bóg? A może py­ta­jąc się: „Po co jest mi dany?”, zdo­bę­dziesz się na od­wa­gę na­zwa­nia tego, czym do tej pory kie­ro­wa­łeś się w ży­ciu i za czym obec­nie tę­sk­ni two­je ser­ce? Może po pro­stu od­kry­jesz, jak bar­dzo pra­gniesz być sobą – tym, kim na­praw­dę w głę­bi sie­bie je­steś, i że to nic strasz­ne­go. Choć do tej pory jesz­cze tego nie do­świad­cza­łeś...

W tej ksią­żecz­ce za­war­łem czter­dzie­ści róż­nych my­śli. Dla­cze-go czter­dzie­ści? To sym­bo­licz­na licz­ba no­we­go po­cząt­ku. Czter­dzie­ści dni wzbie­ra­ły wody po­to­pu, po któ­rym na­sta­ła nowa zie­mia. Po czter­dzie­stu la­tach Moj­żesz uj­rzał pło­ną­cy, a nie­spa­la­ją­cy się krzew na pu­sty­ni Sy­naj. A po­tem usły­szał we­zwa­nie do oswo­bo­dze­nia Izra­eli­tów. Czter­dzie­ści lat szedł Izra­el po pu­sty­ni, aby wejść do Zie­mi Obie­ca­nej. Czter­dzie­ści dni po­ścił Je­zus na pu­sty­ni przed roz­po­czę­ciem pu­blicz­nej mi­sji gło­sze­nia Kró­le­stwa Bo­że­go. Przez czter­dzie­ści dni od Zmar­twych­wsta­nia uka­zy­wał się Je­zus swo­im uczniom, prze­ko­nu­jąc ich o tym, że na­praw­dę żyje.

Wresz­cie, z ludz­kie­go punk­tu wi­dze­nia, umow­na czter­dziest­ka to zna­czą­cy mo­ment w ży­ciu, gdy do­świad­cza­my kry­zy­su wie­ku śred­nie­go. Gdy coś w nas pęka, prze­ła­mu­je się. Gdy ży­cie już bez żad­nych ogró­dek mówi nam: „Za­trzy­maj się, zwol­nij, prze­stań biec i zo­bacz, że tak, jak ży­łeś do tej pory – da­lej po pro­stu się nie da. Zgódź się na sie­bie i na in­nych. Prze­stań zmie­niać, za­cznij ak­cep­to­wać. Nie kon­cen­truj się już tak bar­dzo na zdo­by­wa­niu. Za­ak­cep­tuj po­trzeb­ne i ko­niecz­ne stra­ty. I ciesz się tym, co nie­sie każ­dy dzień”.

Mam na­dzie­ję, że tych czter­dzie­ści krót­kich my­śli po­mo­że ci od­kryć, jak wiel­kim da­rem jest każ­dy nowy po­czą­tek w two­im ży­ciu. Na­wet ten naj­bar­dziej zwy­czaj­ny, jak choć­by po­ra­nek – nasz po­wsze­dni, nowy po­czą­tek. Mam na­dzie­ję, że za­war­te tu re­flek­sje po­mo­gą ci spoj­rzeć w nowy spo­sób na sie­bie, lu­dzi i Boga. Ży­czę ci... do­bre­go po­cząt­ku!

1. Od­na­leźć sens

Czy wiesz, ilu lu­dzi

cie­szysz tym, że się roz­wi­jasz

i pięk­nie­jesz we­wnętrz­nie?

Choć może sam tego

nie do­strze­gasz.

Za­pew­ne nie raz dzi­wi­łeś się, że pięk­ne kwia­ty wy­ra­sta­ją w naj­bar­dziej za­ska­ku­ją­cych miej­scach. I to wca­le nie w tych eks­po­no­wa­nych czy naj­lep­szych, jak moż­na by się tego spo­dzie­wać. Lu­bię być za­ska­ki­wa­ny wie­lo­barw­ny­mi pą­ka­mi róż­nych roz­mia­rów ro­sną­cy­mi w przy­droż­nych ro­wach, cza­sem na nie­użyt­kach, a na­wet po­mię­dzy chod­ni­ko­wy­mi pły­ta­mi. Na pierw­szy rzut oka wy­da­je się, że to, co ro­bią, jest głu­pie. Cze­mu ro­sną w miej­scach tak nie­uży­tecz­nych i nie­po­zor­nych? Wy­da­ją się tam zu­peł­nie zbęd­ne, jak­by za­błą­ka­ne. A jed­nak wy­wo­łu­ją uśmiech na twa­rzy ob­ser­wa­to­ra, za­sko­czo­ne­go ich obec­no­ścią.

Każ­dy z nas zo­stał za­sa­dzo­ny przez Boga w okre­ślo­nym miej­scu świa­ta. I może ci się wy­da­wać, że jest ono cał­ko­wi­tą po­mył­ką – na­wet to miej­sce geo­gra­ficz­ne, w któ­rym przy­szło ci żyć, pra­co­wać i miesz­kać. Wąt­pli­wo­ści za­wsze jest ła­two wzbu­dzić: brud­ne, sza­re mia­sto. Albo: opusz­czo­na i nie­cie­ka­wa wieś. A może two­je wąt­pli­wo­ści się­ga­ją jesz­cze da­lej i my­ślisz, że two­je miej­sce we wspól­no­cie: ro­dzi­nie, mał­żeń­stwie, pra­cy czy za­ko­nie, jest cał­ko­wi­tą po­mył­ką? Jed­no­cze­śnie przy­cho­dzi ci na myśl, że musi gdzieś być zu­peł­nie inne, cu­dow­ne miej­sce, w któ­rym bę­dziesz mógł wy­ka­zać cały swój po­ten­cjał albo od­na­leźć upra­gnio­ny spo­kój. Gdy ustę­pu­ją uczu­cia nie­za­do­wo­le­nia, zmę­cze­nia czy roz­cza­ro­wa­nia, od­kry­wasz, że choć miej­sce, w któ­rym przy­szło ci żyć, wy­da­je się nie do koń­ca ta­kie, jak byś tego ocze­ki­wał, to jed­nak jest wy­star­cza­ją­ce do tego, byś mógł być taki jak te kwia­ty – roz­wi­jać się i być waż­ny dla in­nych.

Bóg na­dał sens każ­de­mu z nas. Wy­ra­ża się on choć­by w tym, że mamy kwit­nąć tam, gdzie zo­sta­li­śmy po­sa­dze­ni. Jak­kol­wiek nie­wła­ści­wym miej­scem wy­da­wa­ło­by się nam to, gdzie je­ste­śmy, nie mu­si­my ule­gać po­ku­sie szu­ka­nia lep­sze­go. Tego DO­SKO­NA­ŁE­GO. Nie mu­si­my prze­sa­dzać się do bo­ta­nicz­ne­go ogro­du: w lep­sze miej­sce na świe­cie, w lep­sze po­wo­ła­nie niż to, któ­re obec­nie mamy do speł­nie­nia. Tak na­praw­dę, ta­kie miej­sce nie ist­nie­je. Jak ma­wiał św. Igna­cy Lo­y­ola: „Zmia­na miej­sca po­by­tu nie zmie­nia oby­cza­jów”. Na­to­miast mo­że­my zgo­dzić się na sie­bie sa­mych: na miej­sce na­sze­go za­sa­dze­nia, na na­sze oto­cze­nie, cza­sem na sa­mot­ność lub inne nie­do­god­no­ści czy utra­pie­nia wy­ni­ka­ją­ce z na­sze­go po­ło­że­nia. Dla Boga nie ma miejsc bez­na­dziej­nych. Choć cza­sem sami tak my­śli­my o prze­strze­ni na­sze­go ży­cia.

Mo­żesz dziś na nowo spoj­rzeć na sie­bie i na swo­ją sza­rą co­dzien­ność. Mo­żesz kwit­nąć w każ­dym miej­scu, zmie­nia­jąc je ła­god­no­ścią i pięk­nem, któ­re masz w so­bie. I do tego z pew­no­ścią uzdol­nił i po­wo­łał cię Bóg.

Nie rze­czy­wi­stość sama,

ale ser­ce, z ja­kim ku niej przy­stę­pu­je­my,

daje rze­czom kształ­ty i ko­lo­ry.

(H. Sien­kie­wicz)

2. Nowe ser­ce

Lu­dzie wiel­kie­go ser­ca

nie umie­ra­ją z po­wo­du za­so­le­nia,

po­nie­waż do­pływ i od­pływ

dzia­ła u nich rów­nie sku­tecz­nie.

W Zie­mi Świę­tej u stóp Góry Her­mon bie­rze po­czą­tek po­tok Jor­dan. Jego wody, pły­nąc w dół, two­rzą pierw­szy zbior­nik, któ­rym jest Je­zio­ro Ge­ne­za­ret. Jest to miej­sce peł­ne ży­cia: w wo­dzie są ryby, na brze­gach ro­sną wie­lo­barw­ne ro­śli­ny, a nad po­wierzch­nią uno­szą się pta­ki. Wody Jor­da­nu pły­ną da­lej i two­rzą ko­lej­ny zbior­nik. Tym ra­zem cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ny ży­cia. Jest nim Mo­rze Mar­twe. Wy­glą­da pięk­nie – w róż­nych od­cie­niach la­zuru. Ale na dnie leży sól. Nie ma tam ani ryb, ani ro­ślin, ani pta­ków. Bra­ku­je wi­docz­nych oznak ży­cia. Czy wiesz, dla­cze­go te same wody Jor­da­nu raz two­rzą zbior­nik pe­łen ży­cia, a raz cał­ko­wi­cie inny? Od­po­wiedź jest pro­sta. Bo przez Je­zio­ro Ge­ne­za­ret woda wpły­wa i wy­pły­wa. Na­to­miast do Mo­rza Mar­twe­go tyl­ko wpły­wa.

Po­dob­nie jest z nami. Każ­dy z nas nosi w so­bie pe­wien zbior­nik, po­wszech­nie uwa­ża­ny za źró­dło ży­cia. Jest nim ser­ce. To na­rząd, do któ­re­go krew wpły­wa i z któ­re­go wy­pły­wa. To dzię­ki temu prze­pły­wo­wi tęt­ni w na­szych ser­cach krew, do­star­cza­jąc tle­nu na­szym or­ga­nom. Mo­że­my więc cho­dzić, my­śleć, śmiać się, od­czu­wać – ge­ne­ral­nie: funk­cjo­no­wać na róż­ne spo­so­by. To na­rząd, któ­ry ni­cze­go dla sie­bie nie za­trzy­mu­je. Wszyst­ko, co do­sta­je, od­da­je da­lej. Gdy­by krew za­trzy­ma­ła się w ser­cu, prze­sta­li­by­śmy żyć.

Tak jest w bio­lo­gicz­nym wy­mia­rze ser­ca. Ale każ­dy z nas ma tak­że ser­ce w wy­mia­rze du­cho­wym. Księ­ga Przy­słów mówi o tym wy­raź­nie: „Z całą pil­no­ścią strzeż swe­go ser­ca, bo ży­cie ma tam swo­je źró­dło” (Prz 4,23). Zo­sta­li­śmy we­zwa­ni do tego, aby strzec ser­ca w wy­mia­rze du­cho­wym, jest ono bo­wiem ośrod­kiem, z któ­re­go bie­rze po­czą­tek na­sze na­sta­wie­nie do świa­ta, lu­dzi i nas sa­mych. To z nie­go wy­pły­wa na­sza po­sta­wa, nasz spo­sób funk­cjo­no­wa­nia, my­śle­nie, mo­ty­wa­cje. Je­ste­śmy ludź­mi wol­ny­mi. Każ­dy z nas ma ser­ce w sen­sie bio­lo­gicz­nym. Ale do­pie­ro po­przez co­dzien­ne de­cy­zje i wy­bo­ry de­cy­du­je­my o tym, czy bę­dzie ono or­ga­nem peł­nym ży­cia, czy też po­zba­wio­nym go. Czy bę­dzie­my ludź­mi wiel­kie­go ser­ca, to zna­czy ludź­mi mi­ło­ści (któ­rzy nie tyl­ko dużo bio­rą, ale i dużo dają), czy też bę­dzie­my sta­wać się ludź­mi mar­twe­go ser­ca, sku­pio­ne­go wy­łącz­nie na bra­niu.

Są lu­dzie, któ­rzy gro­ma­dzą i za­trzy­mu­ją wszyst­ko tyl­ko dla sie­bie. Ale są tak­że i tacy, któ­rzy umie­ją da­wać, a nie po­tra­fią przyj­mo­wać. Spójrz w swo­je ser­ce i zo­bacz, cze­go ci naj­bar­dziej po­trze­ba. Pa­mię­taj, że Bóg w ni­czym się nie po­my­lił i stwo­rzył two­je ser­ce zdol­ne za­rów­no do bra­nia, jak i da­wa­nia.

3. Umniej­szyć się

Je­śli chcesz spo­tkać się

z dru­gim czło­wie­kiem,

po­trze­bu­jesz wła­sne­go

umniej­sze­nia.

Po­trze­bu­jesz za­milknąć,

by usły­szeć dru­gie­go.

Ist­nie­je ży­dow­ski midrasz, czy­li mą­dro­ścio­we opo­wia­da­nie, któ­re mówi, że gdy Bóg stwa­rzał świat, sam mu­siał się umniej­szyć. Po­stą­pił tak, aby mo­gło po­wstać coś no­we­go: słoń­ce, pla­ne­ty, zwie­rzę­ta czy ro­śli­ny. Stwór­ca mu­siał nie­ja­ko sam się skur­czyć, aby zro­bić miej­sce dla tego, co mia­ło się po­ja­wić. Na po­cząt­ku bo­wiem Bóg wy­peł­niał sobą wszyst­ko. Wy­da­je się, że to pierw­sze umniej­sze­nie się Boga po­wtó­rzy­ło się póź­niej jesz­cze co naj­mniej dwu­krot­nie. Bóg umniej­szył się, gdy Je­zus Chry­stus przy­szedł na świat pod po­sta­cią ma­łe­go, ży­dow­skie­go no­wo­rod­ka. Chło­piec ten przy­jął na zie­mi nie­wy­go­dy, chłód i ubó­stwo. A osta­tecz­ne i naj­więk­sze umniej­sze­nie się Boga mia­ło miej­sce w oso­bie już do­ro­słe­go Je­zu­sa, któ­ry po­zwo­lił przy­bić się do krzy­ża i osta­tecz­nie na nim umarł. Przy­jął cier­pie­nie, od­rzu­ce­nie i śmierć. Zde­cy­do­wał się na ra­dy­kal­ne umniej­sze­nie sie­bie, aby stwo­rzyć wiel­ką prze­strzeń w swym ser­cu. Prze­strzeń na dzia­ła­nie Ojca. Owo­cem tego dzia­ła­nia sta­ło się na­sze po­jed­na­nie z Bo­giem-Oj­cem. Wła­śnie tam, na krzy­żu, w prze­strze­ni ser­ca Je­zu­sa każ­dy z nas zo­stał na nowo przed­sta­wio­ny Bogu-Ojcu, przy­cią­gnię­ty do Nie­go. To wła­śnie naj­więk­sza ta­jem­ni­ca Naj­święt­sze­go Ser­ca Je­zu­sa!

Święty Jan Chrzci­ciel wy­po­wie­dział zna­czą­ce sło­wa o Je­zu­sie i o so­bie sa­mym: „Po­trze­ba, by On wzra­stał, a ja się umniej­szał” (J 3,30). Umniej­sza­nie się nie jest sztu­ką dla sztu­ki. Nie jest asce­tycz­nym ćwi­cze­niem po­ko­ry w celu zdo­by­cia cnót czy bu­do­wa­nia wła­snej do­sko­na­ło­ści. Umniej­sze­nie się Boga przy stwo­rze­niu świa­ta było stwo­rze­niem prze­strze­ni dla czło­wie­ka. Po­patrz na sie­bie. Je­śli chcesz spo­tkać się z dru­gim czło­wie­kiem, po­trze­bu­jesz wła­sne­go umniej­sze­nia. Po­trze­bu­jesz zo­sta­wić to, czym do tej pory się zaj­mo­wa­łeś. Po­trze­bu­jesz za­milknąć, by usły­szeć dru­gie­go. Po­trze­bu­jesz tak­że zre­zy­gno­wać z wła­snych wy­obra­żeń o tym, jaki po­wi­nien być ten dru­gi, abyś mógł go przy­jąć po pro­stu ta­kim, jaki jest. Bez tego ko­niecz­ne­go umniej­sze­nia się nie mo­żesz na­praw­dę spo­tkać dru­gie­go czło­wie­ka. Je­śli tego za­brak­nie, wte­dy kon­takt z dru­gim po­zo­sta­nie wy­łącz­nie czymś ze­wnętrz­nym, bez re­al­ne­go spo­tka­nia.

Czę­sto bo­imy się umniej­sze­nia sie­bie, po­nie­waż je­ste­śmy prze­ko­na­ni, że coś stra­ci­my. To praw­da, ale pa­ra­dok­sal­nie utra­ta ja­kiejś czę­ści sie­bie pro­wa­dzi do peł­niej­sze­go by­cia sobą. Re­zy­gnu­ję z ja­kiejś czę­ści „ja” na rzecz „my”. Tym sa­mym sta­ję po stro­nie wspól­no­ty. Tak jak Je­zus sta­nął po stro­nie na­szej wię­zi z Bo­giem. Bóg umniej­szył sie­bie, aby zro­bić miej­sce czło­wie­ko­wi: to­bie i mnie. I udzie­lił nam ła­ski, aby­śmy mo­gli umniej­szać się na co dzień. Dzię­ki temu two­rzy­my nową ja­kość: wspól­no­tę z Bo­giem i dru­gim czło­wie­kiem.

Mi­łość trze­ba pie­lę­gno­wać jak dziec­ko,

aby się nie za­zię­bi­ła, nie zwa­rio­wa­ła,

nie wy­le­cia­ła przez okno jak ptak.

(ks. Jan Twar­dow­ski)

4. Spoj­rzeć ina­czej

Bóg stwo­rzył wszyst­ko ta­kie,

ja­kie mia­ło być.

Wszyst­ko było do­bre.

Dziś po­trze­bu­je cie­bie,

abyś do­bry­mi oczy­ma

pa­trzył na lu­dzi,

z któ­ry­mi przy­szło ci żyć.

I na sa­me­go sie­bie też.

Gdy kil­ka lat temu otrzy­ma­łem od ojca pro­win­cja­ła dys­po­zy­cję, aby po­słu­gi­wać w domu re­ko­lek­cyj­nym w Gdy­ni, mo­głem cie­szyć się przy­wi­le­jem ko­rzy­sta­nia z ta­ra­su wi­do­ko­we­go. Roz­ta­cza się z nie­go prze­pięk­ny wi­dok na Pół­wy­sep Hel­ski, Za­to­kę Gdań­ską oraz samą Gdy­nię. Na po­cząt­ku fa­scy­no­wa­ło mnie pa­trze­nie tak da­le­ko, jak mo­głem się­gnąć wzro­kiem. A po­tem zna­la­złem upodo­ba­nie w przy­glą­da­niu się mia­stu. Lu­bi­łem pa­trzeć na nie w cią­gu dnia i sta­wiać so­bie py­ta­nie: „Jak to moż­li­we, że całe mia­sto: au­to­bu­sy, po­cią­gi, szpi­ta­le, port itp., że to wszyst­ko jesz­cze funk­cjo­nu­je? Co spra­wia, że rano mia­sto się bu­dzi i funk­cjo­nu­je? Le­piej czy go­rzej, ale jed­nak żyje!”.

To spo­strze­że­nie za­chę­ca mnie, by pójść da­lej i spró­bo­wać spoj­rzeć ina­czej na świat, w któ­rym sam żyję. Pew­nie jak więk­szość lu­dzi, mam skłon­ność do częst­sze­go do­strze­ga­nia zła a nie do­bra. Ła­twiej przy­cho­dzi mi za­uwa­żyć, że we wspól­no­cie za­kon­nej ktoś dzie­li się przede wszyst­kim swo­im roz­cza­ro­wa­niem albo coś za­nie­dbu­je. Po­dob­ne spoj­rze­nie na­rzu­ca się w pa­trze­niu wstecz: na mi­nio­ny czas. Nie ina­czej jest z róż­ny­mi sy­tu­acja­mi i re­la­cja­mi, z któ­ry­mi mie­rzę się każ­de­go dnia – do­świad­czam po­ku­sy, by przede wszyst­kim do­strze­gać to, co mi się nie po­do­ba. A osta­tecz­nie się temu pod­dać i za­prze­stać czy­nie­nia do­bra. Pi­sze o tym św. Pa­weł: „Ła­two przy­cho­dzi mi chcieć tego, co do­bre, ale wy­ko­nać – nie. Nie czy­nię bo­wiem do­bra, któ­re­go chcę, ale czy­nię to zło, któ­re­go nie chcę” (Rz 7,18-19). Ta po­sta­wa nie musi od­no­sić się wy­łącz­nie do czy­nie­nia cze­goś, ale może tak­że do­ty­czyć na­sze­go spo­so­bu pa­trze­nia na to, co nas ota­cza, i na nas sa­mych.