Przeprawa - Jack Ketchum - ebook + audiobook + książka

Przeprawa ebook i audiobook

Jack Ketchum

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Arizona, rok 1848. Rok zakończenia wojny meksykańskiej. Przeznaczenie i pistolety sprawiły, że na swojej drodze w Little Fanny Saloon stanęli: reporter Marion T. Bell i legendarny zwiadowca John Charles Hart.

Miasteczko Gable’s Ferry, słynące z handlu rzecznego powstało niemal z dnia na dzień. Brakuje w nim jedynie kościoła, szkoły i więzienia. Choć niektórzy uważają, że potrzebne byłoby jedynie więzienie. W ciężkim miejscu w czasach bezprawia, któregoś dnia Hart i Bell natkną się na Elenę – młodą i ciężko ranną Meksykanę.

Naga kobieta opowiada im o porwaniu i niewoli, której ona i jej siostra doświadczyły z rąk hermanas de lupo – złowrogich Sióstr Balenzura i ich poplecznika – Paddy’ego Ryana. Wszystko to wydarzyło się w obozie niewolników, po drugiej stronie rzeki nazywanej Garanta del Diablo – Usta Diabła.

Minęło zaledwie trzysta lat od czasów Corteza. Trzysta lat od chwili, gdy Starzy Bogowie Meksyku byli w pełnym i przerażającym rozkwicie: Tezcalipoca – bóg księżyca i nocy; Tlazolteotl – pożeracz plugastwa czy Xipe – władca obdartych ze skóry.

Krew zamiast deszczu. Krew w nagrodę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 102

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 18 min

Lektor: Janusz Zadura
Oceny
3,9 (59 ocen)
22
18
11
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Z braku laku…

"Przeprawa" to brutalna podróż przez okrutne krajobrazy zachodniego świata w latach 1848. Autor mistrzowsko kreuje atmosferę bezprawia i desperacji, jednakże jego przedstawienie kultury meksykańskiej pozostawia wiele do życzenia. Postacie są niewiarygodnie dwuwymiarowe, a dialogi często brzmią sztucznie i nieautentycznie. Co więcej, rozbudowana opowieść o Starożytnych Bogach Meksyku nie pasuje do reszty fabuły, wydając się zagraniem na emocje bez dodania istotnej głębi narracji. Mimo to książka może przyciągnąć fanów gatunku, którzy cenią sobie brutalność i napięcie, jednak dla tych poszukujących głębszej treści może okazać się rozczarowaniem. Ponadto, choć akcja jest dynamiczna i pełna napięcia, to jednak niektóre sceny przemocy wydają się przesadzone i celowo szokujące, co może odtrącić część czytelników. Brak subtelności w przedstawieniu brutalności i okrucieństwa odbiera książce potencjał do poruszenia głębszych tematów czy budowania więzi emocjonalnych z postaciami. Co więcej, r...
20
micta

Całkiem niezła

Jako western - tak. Jako szeroko pojęta powieść grozy - nie bardzo są ku temu podstawy. Klimat westernowej fabuły - dobrzy, źli, motywa porwania, zemsty. Element pradawnego kultu - jakby tutaj nie pasuje. Właściwie jest ukazany szczątkowo, jakby przypadkiem. Lekturę można uznać za udaną lub nie - w zależności od oczekiwań czytelnika. Jeśli skierowane ku przygodzie, przy czym nie przeszkadzają dosyć brutalne opisy scen przemocy i odniesionych ran - to jest zdecydowanie na plus. Dla fanów horrorów i pokrewnych gatunków- pozostaje raczej rozczarowanie. Reasumując, z odpowiednim nastawieniem...warto przeczytać.
10
MJakubik

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
unsilent

Nie oderwiesz się od lektury

dość brutalna jednak dobrze napisana, krótka historia. spokojnie do poczytania na jeden dzień
00
Aretsee23

Z braku laku…

Uwielbiam Ketchum ale niestety to nie jest jego najlepsza książka
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:The Cros­sing by Jack Ket­chum Co­py­ri­ght © 2003 by Dal­las Mayr All ri­ghts re­se­rved
Pol­ski ty­tuł:Prze­prawa Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 Ro­bert J. Szmidt
Tłu­ma­cze­nieRo­bert J. Szmidt
Re­dak­cjaUr­szula Gard­ner
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiPiotr Cie­śliń­ski
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w In­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-73-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mom­mas, don’t let your ba­biesgrow up to be cow­boys...

[Niech żadna matka nie po­zwoli,by jej syn wy­rósł na kow­boja...]

wers pio­senki co­un­try z 1975 r. na­pi­sa­nej i śpie­wa­nej przez Eda Bruce’a i jego żonę Patsy

JE­DEN

Oto, co po­wie­działa Har­towi, Matce i mnie o tym, jak to się za­częło.

Po­noć wszystko przez ha­łas.

Po­noć ku­raki ze sto­doły do­ma­gały się po­ran­nego kar­mie­nia tak gło­śno, że z ich po­wodu nie usły­szała tę­tentu koń­skich ko­pyt.

Elena od da­wien dawna nie cier­piała dro­biu, a te­raz jesz­cze to.

Wle­pia­jąc za­spane jak za­wsze oczy w kłę­biące się stado, które po­kry­wało całe gumno, na­bie­rała pa­szę z ce­brzyka peł­nymi gar­ściami i sy­pała ją tak, by wy­wa­bić na ze­wnątrz głodne ptac­two, które wy­lało się w końcu na po­dwó­rze ni­czym lawa, po raz ko­lejny skła­nia­jąc dziew­czynę do my­śli, że kury przy­po­mi­nają za­cho­wa­niem ra­czej mrówki, albo ła­wice ma­łych ry­bek że­ru­ją­cych w rzece, niż co­kol­wiek in­nego zna­nego jej z na­tury. Tyle że żadna mrówka ani płotka nie cuch­nie tak strasz­li­wie. To, że kur­czaki są tak bar­dzo od niej za­leżne, zdu­mie­wało ją. Były prze­cież szyb­kie, zdolne do gwał­tow­nych ru­chów, i miały ta­kie zimne spoj­rze­nia. Brzy­dziło ją, że te za­cie­kłe istoty zo­stały zre­du­ko­wane do mar­nej na­miastki sa­mych sie­bie.

Zdą­żyła dwa razy za­wo­łać Ce­linę, swoją sio­strę, ka­żąc jej wy­zbie­rać jajka, lecz ta wciąż była dziec­kiem i wsta­wała z naj­więk­szą nie­chę­cią, dla­tego po­skut­ko­wało do­piero trze­cie we­zwa­nie: drzwi się otwo­rzyły i w progu po­ja­wiło się śliczne, na wpół za­spane, na­dą­sane dziew­czę, na któ­rego wi­dok Elena wbrew ro­sną­cemu roz­draż­nie­niu uśmiech­nęła się mi­mo­wol­nie. Drzwi za­trza­snęły się z hu­kiem, prze­nio­sła więc wzrok na mętne okno i pod­cią­ga­ją­cego szelki ojca, który rzu­cił im tylko prze­lotne spoj­rze­nie i za­raz się od­wró­cił.

Mi­nęła bez słowa sio­strę, a gdy Ce­lina znik­nęła w sto­dole, kil­koma za­ma­szy­stymi łu­kami roz­rzu­ciła resztę pa­szy ze sta­rego cięż­kiego ce­brzyka, po czym skie­ro­wała się w stronę domu i to wła­śnie wtedy ich zo­ba­czyła, jak pę­dzą pro­sto na nią.

Czte­rej męż­czyźni na mło­dych, sil­nych ko­niach.

Trzej Mek­sy­ka­nie i czwarty, który wy­da­wał się biały, choć wszy­scy byli równo za­ku­rzeni i spo­ceni po dłu­giej jeź­dzie w sio­dle. Za­uwa­żyła też broń, każdy miał ka­ra­bin i pi­sto­let. Pasy z amu­ni­cją krzy­żo­wały się na ich pier­siach.

Bo­jowcy, uznała.

Ich obec­ność wy­stra­szyła ją i za­gnie­wała jed­no­cze­śnie. Zwłasz­cza tego ma­syw­nego ły­sego bia­łasa, który mie­rzył ją uważ­nym i pew­nym spoj­rze­niem sza­rych oczu, gdy tak su­nął przez mo­rze pierz­cha­ją­cych pod ko­py­tami ku­ra­ków, do­póki nie zna­lazł się na tyle bli­sko niej, że wy­raź­nie zo­ba­czyła wciąż świeżą bli­znę w kształ­cie li­tery D, którą ktoś wy­pa­lił mu na twa­rzy: od żu­chwy po kość po­licz­kową i z po­wro­tem.

Niech cię pie­kło po­chło­nie, po­my­ślała, nie spusz­cza­jąc wzroku. Dość już mamy tej wojny.

Sły­szała śmie­chy Mek­sy­ka­nów, któ­rzy mieli trud­no­ści z opa­no­wa­niem wierz­chow­ców nie­na­wy­kłych do tylu ma­łych stwo­rzeń pod ko­py­tami – pło­sząc do reszty ku­rze stadko, zwie­rzęta dro­biły, pró­bo­wały sta­wać dęba i rżały wście­kle. Sły­szała od­głos wy­cią­ga­nych z ol­ster ka­ra­bi­nów i wi­działa, jak ten tycz­ko­waty, w któ­rego ży­łach mu­siała pły­nąć do­mieszka in­diań­skiej krwi jak u jej nie­ży­ją­cej matki, wy­mie­rza i strzela pro­sto w kłę­bo­wi­sko, ale kula wzbiła je­dy­nie nieco pyłu, po­pra­wił więc i tym ra­zem, tam gdzie przed chwilą stał żywy kur­czak, le­żało te­raz bez­głowe bez­skrzy­dłe tru­chło dra­piące pa­zu­rami w ago­nii.

Od tej pory wy­da­rze­nia na­brały tempa.

Tylko Bia­łas za­cho­wał spo­kój, po­zo­stali ru­szyli z ko­pyta, strze­la­jąc do kur­cza­ków i wrzesz­cząc: „Co­mida! Co­mida!”[1], czym ro­bili wię­cej za­mie­sza­nia, niż siali znisz­cze­nia. Elena do­strze­gła Ce­linę wy­glą­da­jącą ze sto­doły, by spraw­dzić, kto strzela – sio­stra cof­nęła się na­tych­miast, lecz ten gruby, na któ­rego wo­łali Fredo, jak się póź­niej do­wie­działa, zdą­żył ją za­uwa­żyć i wje­chał do środka. Gdy zer­k­nęła w okno, zo­ba­czyła ojca, który wła­śnie się od­wra­cał, by pójść po strzelbę.

Kiedy gruby wró­cił na po­dwó­rze, wiózł prze­rzu­coną przez łęk, wierz­ga­jącą i pró­bu­jącą go po­dra­pać Ce­linę. Śmiał się z tego w głos, tak samo jak jego to­wa­rzy­sze. Na­wet Bia­łas wy­szcze­rzył zęby. Zro­biła trzy kroki w stronę gru­basa i wal­nęła go ce­brzy­kiem w łeb, czemu to­wa­rzy­szył od­głos po­dobny do tego, gdy wrzu­cić ka­mień do głę­bo­kiej studni, ją zaś prze­szył ból od nad­garstka aż po bark i za­lała fala sa­tys­fak­cji na wi­dok try­ska­ją­cej krwi.

Gru­bas za­wył, zrzu­cił jej sio­strę na zie­mię i sam spadłby z sio­dła, gdyby nie to, że chwy­cił się łęku, i wła­śnie wtedy, jak twier­dziła, w drzwiach domu po­ka­zał się jej oj­ciec, co wi­dząc, Bia­łas się­gnął po broń i wy­pa­lił czte­ro­krot­nie raz po raz. Sta­ru­szek zwa­lił się na plecy z wielką dziurą w czole, a jego krew zbry­zgała odra­paną fu­trynę.

Nie po­wie­działa nam, jak to przy­jęła, a my nie do­py­ty­wa­li­śmy. Nie było ta­kiej po­trzeby. Roz­ma­wia­li­śmy wie­czo­rem, przed prze­prawą na drugi brzeg rzeki Ko­lo­rado; jej twarz, lśniąca w bla­sku obo­zo­wego ogni­ska, wy­glą­dała tak, jakby wy­kuto ją przed wie­kami w po­le­ro­wa­nym ka­mie­niu. Je­dli­śmy fa­solę, pe­klo­waną wo­ło­winę, chleb i mięso grze­chot­nika, kiedy się do nas pierw­szy raz ode­zwała na­prawdę, ga­sząc na­wet Matkę.

Po­noć za­py­tała Bia­łasa o imię, a on jej po­wie­dział, że na­zywa się Paddy Ryan.

– Przy­je­cha­li­ście po kwoki, to je so­bie bierz­cie – syk­nęła.

– Tak zro­bimy – od­parł.

Zsie­dli z koni i tam je obie wzięli po raz pierw­szy, po­śród dro­biu na po­dwó­rzu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1]Co­mida (hiszp.) – je­dze­nie. (Wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­ma­cza).