Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Imponująca antologia – druga po Dusznym kraju – towarzysząca trwającej 60 lat drodze twórczej Boba Dylana, oświetlająca go przez nowe blendy, ukazująca poetę w procesie artystycznym i ujawniająca aktualność jego dawnych songów. Zbiór piosenek zupełnie nowych, przełamujących ciszę, jaka w twórczości Dylana zapadła po Noblu; takich, do których tłumaczowi Filipowi Łobodzińskiemu dopiero po latach kombinowania udało się złamać kod; wreszcie utworów z lekceważonych lat osiemdziesiątych i innych perełek, które dopiero po latach lśnią pełnym blaskiem. Książkę uzupełniają aneksy z alternatywnymi wersjami piosenek, poetyckimi notkami z okładek płyt oraz mową noblowską Dylana, a także komentarze tłumacza.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 260
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
I.
BALLADA DLA PRZYJACIELA
Billy
Billy
Najemnicy z bronią cię zza rzeki śledzą
szeryf tropi ślad twój tuż za miedzą
łowcy nagród ci na karku siedzą
Billy, twoja wolność im nie w smak
Na werandzie całe noce spędzasz
nad kartami aż po świt, odkąd pamiętasz
dawno już chcą posłać cię na cmentarz
Billy, proszę, nie odwracaj się
W ramionach twoich piękna señorita
w ciemnej sieni słodko cię powita
w cień samotny, tam będziecie kwita
Billy, dom masz tak daleko stąd
Oczy z luster patrzą po zabawie
ślad po kuli, blizna, już po sprawie
znów karb na lufie, siódmy sen na jawie
Billy, lecz ty gnasz zupełnie sam
Pat Garrett ponoć twoje ma namiary
więc śpij jak zając, ale nie trać wiary
lada szmer mu zdradzi twe zamiary
lada cień oznacza rychłą śmierć
Gitary ci zagrają wielki finał
mrok w Tularosa spyta, czyja wina
powtórzy echo w Pecos po dolinach
Billy, dom masz tak daleko stąd
Kolejny typek chyłkiem łypie wokół
zabijaka jakiś broń wyciąga w tłoku
stara dziwka z Juárez ma cię na oku
bo myśli, że rozumie cię i zna
Bogacze z Taos już cierpliwość tracą
za twoją głową Garrettowi płacą
Billy, pewnie nie pojmujesz, za co
ma cię zabić ten, co bratem twoim był
Przytul się, jeśli do kogo masz w ogóle
w El Paso posłałeś jednej kulę
może była dziwką, lecz jej niejeden uległ
Billy, od tak dawna kryjesz się
Gitary ci zagrają wielki finał
mrok w Tularosa spyta, czyja wina
powtórzy echo w Pecos po dolinach
Billy, dom masz tak daleko stąd
Małpi Król i Pikuś
Tweeter and the Monkey Man
Małpi Król i Pikuś chcieli kasę mieć na czas
więc późną nocą ożenili kokę oraz hasz
tajniakowi, który siostrę miał imieniem Sue
a o dziwo panem serca jej był Małpi Król
Pikuś skautem był, lecz do Wietnamu wzięli ją
i choć innym dziś to wisi, spotkał ją tam ciężki los
oboje czuli, że w New Jersey będą wolni już
więc dziewiątką gnali, wcześniej skradli wóz
Mury padły w krąg
z piekieł dobiegł huk
nie widziałem ich, jak stały
ani gdy runęły w gruz
Na Małpiego Króla tajniak dawno ostrzył ząb
już w dzieciństwie marzył, że zapuszkują go
Sue za żonę gangster Bill wziął, gdy czternaście miała lat
z rezydencji do Małpiego Króla kartki jęła słać
Oślepieni światłem, z piskiem opon wpadli w Raj
zza kółka Pikuś wyskoczyła, na szosie został wrak
tajniak zaparkował, mówi: „Każdy z was tu łże
jak się zaraz nie poddacie, wszystko to się skończy źle”
Mury padły w krąg
z piekieł dobiegł huk
nie widziałem ich, jak stały
ani gdy runęły w gruz
Stanowy glina zza karetki wylazł, ale wtem
Pikuś gnata wzięła i mu przestrzeliła łeb
przy fabryce wymarłej, tam gdzie z pamiątkami kiosk
tajniak przywiązany stał i swój przeklinał los
Nazajutrz tajniak ruszył w pościg, nie zaznawszy snu
całą sprawę brał do siebie, nic go nie obchodził łup
Sue nieraz mu mówiła: „Tyś sam mnie uczył, że
ten w zgodzie z prawem w Jersey jest, kto nie da schwytać się”
Mury padły w krąg
z piekieł dobiegł huk
nie widziałem ich, jak stały
ani gdy runęły w gruz
Gdzieś koło mamra w Rahway na wiór im wysechł bak
tajniak dopadł ich, powiedział: „To się musi skończyć tak”
Sue wybiegła z łóżka, mówi: „Muszę pilnie wyjść”
z szuflady wzięła broń: „Nie pytaj po co, lepiej śpij”
Na miejscu tajniak leżał, w ustach błoto miał i pył
Małpi Król na moście stał, a Pikuś żywą tarczą był
do Małpiego Króla Sue wyrzekła słowa te:
„Pikusia znałam, zanim w dziewczę z Jersey zmienił się”
Mury padły w krąg
z piekieł dobiegł huk
nie widziałem ich, jak stały
ani gdy runęły w gruz
W Jersey City spokój, tylko ktoś gdzieś rąbie drwa
ja w szulerni siedzę, co się zwie Jaskinia Lwa
telewizor w barze ktoś rozwalił w drobny mak
gdy Małpiego Króla pokazali w wiadomościach dnia
Na Florydę się wybiorę, żeby słońca zażyć ciut
tu widoków nie ma, wszystko się zdarzyło już
czasem mi po głowie chodzi Pikuś, czasem Sue
czasem zaś nikt inny – tylko Małpi Król
Mury padły w krąg
z piekieł dobiegł huk
nie widziałem ich, jak stały
ani gdy runęły w gruz
współautorzy: George Harrison, Jeff Lynne, Roy Orbison i Tom Petty
Karciarz farciarz Willie
Rambling, Gambling Willie
Słuchajcie mnie, karciarze, wy, co sztuczek znacie sto
o największym z was opowiem tu, jak z nim postąpił los
człek zwał się Will O’Conley, każdy z was go pewnie znał
choć ślubu nigdy nie wziął, dzieci dwa tuziny miał
a ty w dal, Willie, w dal
w tas, Willie, w tas
gdzie dzisiaj ci się farci – tego nie wie żadne z nas
W Białym Domu i w spelunkach znano szelest jego kart
ludzie chętnie grali z nim, lecz tylko jemu sprzyjał fart
gdy ten najszemrańszy karciarz otrzepywał szlaku kurz
żony mężów swych w miasteczku zamykały w mig na klucz
a ty w dal, Willie, w dal
w tas, Willie, w tas
gdzie dzisiaj ci się farci – tego nie wie żadne z nas
Do Nowego Orleanu spłynął Missisipi w dół
tam na krypie „Jackson River Queen” ustawił stół
mówiąc: „Grosz by mi się przydał, dlategom tutaj wpadł”
nad ranem krypę miał na własność, gdy od stołu wstał
a ty w dal, Willie, w dal
w tas, Willie, w tas
gdzie dzisiaj ci się farci – tego nie wie żadne z nas
W górzystym Kolorado, w miasteczku Cripple Creek
zażarty poker szedł przez siedem nocy, siedem dni
dziewięciuset górników dało wciągnąć się w tę grę
Willie miasto miał na własność, gdy pozbierał karty swe
a ty w dal, Willie, w dal
w tas, Willie, w tas
gdzie dzisiaj ci się farci – tego nie wie żadne z nas
Tu jedno jeszcze dodam – Willie złote serce miał
bo wszystkim dzieciom swym i matkom ich pieniądze słał
nie lubił strojów ani złota – mówi gminna wieść
wygrywał, żeby chorym i ubogim pomoc nieść
a ty w dal, Willie, w dal
w tas, Willie, w tas
gdzie dzisiaj ci się farci – tego nie wie żadne z nas
Każdy, kto z nim grywał, potem opowiadał, że
nie sposób rzec, czy Willie prawdę mówi, czy też łże
ktoś przegrał z nim majątek i prawie potem zmarł
Willie nie miał nawet pary, tamten zaś miał kolor z kar
a ty w dal, Willie, w dal
w tas, Willie, w tas
gdzie dzisiaj ci się farci – tego nie wie żadne z nas
Aż przyszedł wieczór, kiedy było ich przy stole trzech
jeden z nich obarczył Willa winą za swój pech
więc strzela prosto w głowę mu – Will pada, chwilę drży
w ręku asy na ósemkach, a na nich kropla krwi
a ty w dal, Willie, w dal
w tas, Willie, w tas
gdzie dzisiaj ci się farci – tego nie wie żadne z nas
Słuchajcie więc, karciarze, co błądzicie tam i sam
bo morał z tej historii płynie jasny, mówię wam
grajcie, póki można, los nieubłagany jest
a ręka umarlaka niesie waszym sztuczkom kres
a ty w dal, Willie, w dal
w tas, Willie, w tas
gdzie dzisiaj ci się farci – tego nie wie żadne z nas
Lenny Bruce
Lenny Bruce
Lenny Bruce już zmarł
lecz pośród nas duch jego trwa
Złoty Glob ominął go
na terapię też nie miał szans
był outsiderem
to się wie
większym outsiderem
niż ten, co myśli, że nim jest
Lenny Bruce już zgasł
lecz jego duch będzie zawsze trwał
Może miał kłopoty
może z czymś sobie rady nie umiał dać
lecz wiedział, o czym mówi, bo prawdę znał
i kto go słuchał, nie mógł przestać się śmiać
nie rabował kościołów
dzieciom nie obcinał głów
tylko wpuszczał światło w alkowy tych
co z ambon głoszą wiarę pełną cnót
odpłynął na inny brzeg
tego życia nie mógł znieść
Lenny Bruce już zmarł
żadna zbrodnia nie skalała go
on tylko potrafił zawsze na czas
wygodną pokrywkę zdjąć
raz kiedyś taksówką
jechałem z nim
z półtorej mili
a dla mnie było to jak wiele dni
Lenny Bruce znikł stąd
przeminął tak jak ci, co zabili go
Mówili, że jest chory
bo żył na własnych prawach, z ich reguł kpiąc
on tylko mędrcom dowodził, że
głupcami zwyczajnymi są
metkowali go jak koszule
piętnowali jak stada krów
a on toczył wojnę, w której ból
sprawia również każdy triumf
Lenny Bruce, człek zły
najlepszym waszym bratem był
Ballada dla przyjaciela
Ballad for a Friend
Na tor patrzę, czuję ból
parowozu słyszę stuk...
Ten pociąg tu nie wróci już
Mknęły kiedyś dzień i noc
patrzyłem ja i patrzył on...
Ten pociąg gna na cmentarz wprost
Pięknie na Północy jest
pełno gór i rud, i rzek...
Z nim najlepiej czułem się
Lecz zły los dosięgnął go
taką wieść mi przyniósł ktoś...
W smutku więc odszedłem w mrok
Ciężki towar człowiek wiózł
w bok nie patrzył, tylko w przód...
Zostawił go u miasta wrót
Do domu ludzie nieśli go
płacz matki słysząc, siostry szloch...
Głośno łkał kościelny dzwon
Sen Boba Dylana
Bob Dylan’s Dream
Przez raj na zachód pociąg mnie wiózł
aż ukołysał mnie stukot kół
i smutny sen przyśnił się mi
moich dawnych przyjaciół i siebie widziałem w nim
Z wilgocią w oczach zaglądałem przez drzwi
do izby, gdzie razem spędzaliśmy dni
przetrwaliśmy w niej wiele deszczów i burz
nasz śpiew i śmiech do świtu nie dźwięczą dziś już
Kapoty wieszaliśmy, gdzie stał stary piec
niejedno słowo padło, brzmiała niejedna pieśń
nie brakło nam niczego, piękny był świat
a jeśli nie był, obracaliśmy to w żart
Młode serce i silne, czy to skwar, czy mróz
starość nie mogła zagrozić nam tu
zabawy nie mogło nigdy zabraknąć nam
dziś wiem, że te wizje żadnych nie miały szans
Czy łatwo odróżnić jest dobro i zło
tak łatwo jak odróżnić światło i mrok?
Decyzje były proste, nikt nie myślał, że
ta jedna wspólna droga rozdzieli się na więcej niż dwie
Ileż od tamtych chwil minęło lat
ile kości pechowych, ile szczęśliwych kart
ile szlaków i ilu na nich przyjaciół ślad
straciłem ich z oczu i dziś idę sam
Żal mi, żal mi, choć próżny to żal
że w izbie tej nie siądzie już żaden z nas
gdybym dziesięć tysięcy wygrał któregoś dnia
oddałbym je natychmiast, żeby mógł wrócić ten czas
Pod Górę Zieloną
‘Cross the Green Mountain
Pod Górą Zieloną zmorzył mnie sen
sen-bestia niebiańską spowił pożogą mnie
coś z mórz wychynęło na ludzki brzeg
na kraj wolnych, majętnych rzuciło cień
W oczy druha prawego spoglądam bez łez
zapytuję sam w duchu: czy to już kres?
Żal i szczęście ze wspomnień moja wyławia myśl
dumam o duszach, co w niebie spotkają się dziś
Ołtarze w płomieniach w poprzek kraju i wzdłuż
zza horyzontu wyłania się wróg
już oddali honory, zmarszczył generał brew
czuć, jak się zbliżają, dzielna znów spłynie krew
Znad Atlantyku napływa mgła
w krąg się rozpościera spustoszony kraj
już światło się wzmaga nad setkami dróg
tak swą wolę objawia niewzruszony Bóg
Świat się postarzał, poszarzał już świat
życia lekcję zrozumiesz nie w dzień i nie w dwa
spoglądam i czekam, wsłuchując się w ton
najpiękniejszej z muzyk, płynącej nie stąd
Całun dajcie Dowódcy, on już po wieki śni
walki noc ma za sobą, takoż i znoju dni
mężnie stawał do bitew, dzielnie szedł w każdy bój
a zabiła go kula, którą wystrzelił swój
To ostatnia godzina ostatniego dnia
czuję, oto nadchodzi inny, nieznany świat
duma pryśnie, a chwała stanie u raju wrót
nie zapominajmy najniezwyklejszych cnót
Oto wieczorny rozbrzmiewa dzwon
roje ust plują mową bluźnierczą i złą
o mnie głoście, żem wybrał światła i łaski szlak
i że stałem po stronie prawdy i Bożych praw
Służcie Panu ochotnie, patrzcie wzwyż, patrzcie tam
poza maską ciemności niespodziany jest brzask
wokół traw bujna gęstwa, wokół krwią spływa las
poddać się nie myśleli, każdy z nich w boju padł
Gwiazdy lecą w Alabamie, każdą widziałem z gwiazd
kimkolwiek jesteście, wędrujecie w snach
wychłodły niebiosa, ostry jest mróz
ziemię spętały lody, nie ma porannych zórz
Dzisiaj do matki dotarł list
Postrzał w klatkę piersiową, tak stało w nim
lecz wydobrzeje wkrótce, szpital o niego dba
a on nie wydobrzeje, on przecież zmarł
Mil dziesięć od miasta unosi mnie w dal
światło przedwieczne, nie jest to światło dnia
cichych i przygaszonych, z nas każdy ich znał
każdy bardziej ich kochał, niż przyznać by chciał
II.
ÓW OHYDNY MORD
Ciężko w miasteczku Nowy Jork
Hard Times in New York Town
Piękne panie i panowie, coś wam dziś zaśpiewać chcę
zaśpiewam jak należy, choć powiecie mi, że źle
chwilę posłuchajcie, opowiem wam raz-dwa
o mieście na Wschodzie, które każde z nas tu zna
jest ciężko, kiedy trafisz
do miasteczka Nowy Jork
Nie ma to jak mieszkać w mieście Nowy Jork
od Washington Heights aż po Brookliński Most
mrowie się tu kręci, gdzieś przed siebie każdy mknie
kopnie cię, gdy pniesz się w górę, kiedy spadniesz, walnie w łeb
jest ciężko, kiedy trafisz
do miasteczka Nowy Jork
Strasznie długo się jedzie od mostu Golden Gate
do Rockefeller Plaza i do Empire State
pan Rockefeller siedzi pod chmurami jak ptak
poczciwy pan Empire nie odzywa się i tak
jest ciężej niż na wsi
tu w miasteczku Nowy Jork
Od rana szukasz pracy, co zarobek jakiś da
i z tabliczką stoisz, możesz cały dzień tak stać
jak masz dużo forsy, hulasz sobie dzień i noc
jak miedziaka, to zostaje wycieczkowy prom
jest ciężko, kiedy trafisz
do miasteczka Nowy Jork
Pan Hudson przypłynął i tutaj zszedł na brzeg
a poczciwy pan Minuit zapłacił za swój sen
i kupił wam miasto właściwie na pniu
odsprzedałbym je zaraz, gdybym tylko mógł
jest ciężko, kiedy trafisz
do miasteczka Nowy Jork
Weź ze Złotej Kalafonii cały smog
pył dodaj z Oklahomy i pół florydzkich błot
jeszcze kurze kopalniane ze Skalistych Gór
od wszystkiego razem gorszy jest nowojorski brud
oj, ciężko, kiedy trafisz
do miasteczka Nowy Jork
Słuchajcie więc uważnie, zanieście dalej wieść
historię moją znacie i znacie moją pieśń
możecie na mnie rzucić się z powodu moich słów
gdy Nowy Jork opuszczę, na nogi stanę znów
ciężko, kiedy trafisz
do miasteczka Nowy Jork
muzyka tradycyjna
Za długo się kryłeś
(You’ve Been) Hiding Too Long
Słuchaj, superpatrioto, co wmawiasz mi, że
najważniejsze w życiu są nienawiść i lęk
że nimi ten kraj kierować ma się
masz siebie na myśli, bo na pewno nie mnie
Przez myśl ci nie przejdzie George Washington
przez myśl ci nie przejdzie Thomas Jefferson
choć przez usta ci przeszli, ja już dobrze wiem
że za tym stoi obłudny twój cel
Skończ te patriotyczne tyrady wreszcie
wygłaszane, gdy sadzasz czarne dzieci w areszcie
mówisz, że dobry czarnuch to ten, który zdechł
i ja mam pójść za tobą? Na pewno nie
Do takiej miłości nie przekonasz nas
wiedz, że twoja pięść nie trafi mnie w twarz
wiedz, że moja dłoń twoich nie weźmie kart
wiedz, że moja stopa na twój nie wstąpi szlak
Stań w pełnym słońcu, nie cofaj się w głąb
czas, by cały świat hipokryzję ujrzał twą
ja nie żartuję, więc nie śmiej się
za długo się kryłeś we flagi cień
Siedem klątw
Seven Curses
Stary Reilly skradł wierzchowca
lecz schwytali i skrępowali go
strażnik go łańcuchem skuł, wrzucił w zimny celi dół
i otoczył go więzienny mrok
Gdy do jego córki wieść dotarła
że Reilly za swój czyn zawisnąć ma
wzięła srebra, złota trzos i jechała całą noc
by ze świtaniem u sądu stanąć bram
Spojrzał sędzia na młodą pannę Reilly
i posypały mu się z oczu skry
rzekł: „Ojca twego złoto nie ocali
bo ceną, miła moja, jesteś ty”
„Już jest po mnie – zakrzyknął stary Reilly –
bo on o tobie tylko śni
dreszcz śmiertelny przejdzie mnie, jeśli tylko on cię tknie
błagam, córko, umykaj ile sił”
„Przybyłam, ojcze, by ci pomoc nieść
inaczej cię okrutna czeka śmierć
wybacz, lecz zostanę tu, żeby wet zapłacić mu
i żebyś ty mógł jeszcze długie lata żyć”
Słońce zaszło, na stryczku ptak zakrzyczał
noc zapadła, cień od lasów szedł
mrok zapadł, z gór ciągnęły chmur ławice
mrok zapadł, zapłacony został wet
Zbudziła się, kiedy już świtało
i ujrzała wiszące ojca ciało
oto złamał obietnicę sędzia, który miał dwa lica
bo o jej cześć i słowa swe dbał mało
Na sędziego złego siedem klątw rzuciła:
jeden lekarz niech go nigdy nie wybawi
dwoje oczu niech go nigdy nie zobaczy
trzech znachorów niech go nigdy nie uzdrowi
czworo uszu niech go nigdy nie usłyszy
i pięć murów niech go nigdy nie ukryje
i sześć łopat niech go nigdy nie pogrzebie
siedem śmierci niech go nigdy nie zabije
Banda jednej ręki (Piekielny bal!)
Band of the Hand (It’s Hell Time Man!)
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Zero szacunku
i wolności
ulicą rządzi tępy mir
kosy i gliny
wjazd do meliny
tak tu mijają dni
System gnije
całkiem jest zepsuty
tu giną ci, co bronią swoich praw
od zawsze tak jest
w tej grze liczy się
tylko to, kto kogo wyżej zna
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Dzieciaki tracą życie
z rąk czarnych i białych
kasa paskudny zapach ma
tak erotyczny
tak niepatriotyczny
choć obleka się w Pięćdziesiąt Gwiazd
Szaman-śmieć
w gnój spycha dzieci
w niewolę, na samo dno
tam diler naćpany
da im nirwanę
choć to on zasługuje na zgon
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Słuchaj no
Królu Ulicy
może w miękkiej pościeli ostatnią spędzasz noc
alfons musi mieć zysk
polityk musi mieć smycz
nie wypłacisz się, choćby nie wiem co
Rozwalimy ci
ten przybytek wudu
widok będzie, gdy spłonie do cna
jesteśmy u władzy
jesteśmy nowym rządem
przekonasz się, gdy nadejdzie czas
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Zaklinam się
na braci z Wietnamu
na wujów, co z Japonią bili się
już zaczęliśmy odliczać
pora się zbliża
za nami prawo stoi, dobrze wiesz
A ty, skarbie
wiem, znasz to na pamięć
nie opowiesz nic, bo dławią cię łzy
lecz kiedyś zaczniesz
mówić przez sen
ja u twego łoża wtedy chcę być
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Piekielny bal!
Banda jednej ręki
Umrzeć daj na stojąco
Let Me Die in My Footsteps
Nie zmuszą mnie, żebym zszedł w ziemi głąb
choć mówią, że śmierć ma nawiedzić mój dom
i nie dam się zepchnąć w ten ostatni dół
ja z głową wysoko chcę wkroczyć w mój grób
umrzeć daj na stojąco
nim w głębi ziemi znajdę się
Są o wojnach pogłoski, wojny bywały też
a sens życia z wichrem ulatuje gdzieś precz
ludziom zdaje się, że kres dziś może przyjść
więc się uczą umierać, zamiast uczyć się żyć
umrzeć daj na stojąco
nim w głębi ziemi znajdę się
Może mądry nie jestem, lecz i tak dobrze wiem
kiedy mydlą mi oczy i biorą na lep
więc gdy wojna nadejdzie, a wraz z nią świata zgon
mogę umrzeć, byle nad głową mieć nieba skłon
umrzeć daj na stojąco
nim w głębi ziemi znajdę się
Od zawsze są tacy, co siać lubią strach
i o kolejnej wojnie rozprawiają od lat
ja milczałem, słuchając proroctw ich dzień i noc
lecz dziś, Boże, daj, niech słaby mój zabrzmi głos
umrzeć daj na stojąco
nim w głębi ziemi znajdę się
Daj mi z górskich potoków czystą wodę wciąż pić
daj mi łąk zapach łowić i czuć bryzę we krwi
daj mi w trawie wśród liści się układać do snu
daj mi z braćmi w pokoju witać słoneczny wschód
umrzeć daj na stojąco
nim w głębi ziemi znajdę się
I ty też wyjdź na zewnątrz, wielki przed tobą kraj
wodospady, kaniony, szczytów bezkres i wiatr
Nevada, Nowy Meksyk, Arizona, Idaho –
każdy stan niech ci w duszy zagra jak wielki dzwon
umrzesz też na stojąco
nim w głębi ziemi znajdziesz się
Gadany blues o trzeciej wojnie światowej
Talkin’ World War III Blues
Niedawno miałem powariowany sen
trzecia wojna światowa rozpętała się
do lekarza poszedłem następnego dnia
myślałem, że może mi radę jakąś da
a on mówi: „To zły sen
ale nie ma się czym przejmować
takie sny to coś, co siedzi tylko we łbie”
Ja na to: „Ej, wojna światowa mi przeorała mózg”
a on: „Siostro, to wariat, zastrzyk mu zrób”
chwycił mnie, ja krzyczę: „Auć!”
na kozetce mi się kazał kłaść
„Niech pan opowiada”
Równo o trzeciej zaczęło się wszystko to
a skończyło niecały kwadrans po
siedziałem w kanałach z jedną babeczką
otworzyłem właz i znalazłem się na wierzchu
dziwiąc się, kto włączył światła
Wylazłem i zacząłem błądzić tu i tam
opuszczonymi ulicami całkiem sam
stanąłem przy parkometrze, zapaliłem i
pomyślałem, zanim zacząłem dalej miastem iść
typowy dzień, co nie?
Aż tu nagle widzę atomowy schron
więc dzwonię i krzyczę, może mi otworzy ktoś
„Głodny jestem, choć fasolki dajcie mi!”
ktoś strzelił z głębi, więc odbiegłem od drzwi
ale gość nie był winien
przecież mnie nie znał
Na rogu, gdzie kiedyś sprzedawano gazety
zobaczyłem faceta
wołam: „Siema, stary, zostałeś ty i ja”
on wrzasnął i zaraz nogę dał
bał się, że jestem komunistą
Patrzę – dziewczyna jakaś przemyka z lewej
więc mówię: „Pobawmy się w Adama i Ewę”
serce mi wali, obejmuję ją w pasie
a ona: „Ej, coś ty, masz hyzia zdaj’się
już raz próbowali i o, do czego doszło”
Salon Cadillaca, wokół żywej duszy
więc do środka bez namysłu ruszam
wsiadam, odpalam i chwilę później
Czterdziestą Drugą sunę na południe
własnym cadillakiem
najlepsze auto na powojenne czasy!
Gdzieś mignęła mi jakaś reklama
zaczynam kręcić więc gałką radia
ale że nie opłaciłem abonamentu
radio niestety milczy jak zaklęte
zamiast tego włączam gramofon
a tam Rock-a-Day Johnny śpiewa
„Niech Wie Tato i Mamusia
Będziemy Się Kochać, Usia-Siusia”
Samotność mnie dopadała już
chciałem zamienić z kimś parę słów
lub sympatyczny głos chociaż usłyszeć
więc do zegarynki dzwonię, bo wkoło cisza
„Długi sygnał oznacza piętnastą zero zero”
gadała tak przez godzinę, to się rozłączyłem
W tym momencie lekarz przerwał mi
„Wie pan, mnie też się coś takiego śni
tylko u mnie jest inaczej, widzi pan
bo jedynym, który u mnie przeżył wojnę, jestem ja
pana tam nie widziałem”
Od jakiegoś czasu także wy
wszyscy miewacie takie sny
każdy się sam po świecie błąka
nikogo innego nie widzi wokół
połowa ludzi może mieć trochę racji przez cały czas
niektórzy ludzie mogą mieć całkowitą rację przez trochę czasu
ale wszyscy ludzie nie mogą mieć całkowitej racji przez cały czas
chyba powiedział to Abraham Lincoln
„Pozwolę wam wejść w moje sny, jak wy mnie wpuścicie do swoich”
to powiedziałem ja
Ów ohydny mord
Murder Most Foul
Zdarzyło się to w Dallas, listopad 63
dzień mroczny, dzień hańby na wieki okrył wstyd
prezydent Kennedy wysokiej fali dał się nieść
dobry dzień, by żyć, dobry dzień na śmierć
jak baranka ofiarnego prowadzono go na rzeź
mówi: „Chwila, wiecie, kim jestem, wiecie czy nie?”
„Kim jesteś, bardzo dobrze wiedzą wszyscy tu!”
i gdy wciąż był w aucie, głowę przestrzelili mu
tak po prostu w biały dzień zabili go jak psa
czas zawsze ma znaczenie, wybrali świetnie czas
masz niespłacone długi, termin nadszedł już
zgładzi cię nasza nienawiść, przykryje wzgardy kurz
w twarz rzucimy ci stekiem kłamstw, drwin i kpin
nie myśl sobie, zastąpić cię mamy kim
kiedy z głowy króla płynęła struga krwi
widownię miał ogromną, a nikt nie zobaczył nic
to stało się raptownie, nagle tak, szybko tak
na oczach tłumu, dosłownie w blasku dnia
wyśmienita sztuczka, idealny plan
egzekucja na medal, dech zaparło nam
Wilku, o Wilku, wyj w imieniu wilczych hord
entliczek-pentliczek, oto ów ohydny mord
Ach, śpij, kochanie, główkę już skłoń
przybywają Beatlesi, będą trzymać twoją dłoń
dosiądź poręczy, spuść się na sam dół
weź prom przez rzekę Mersey, znajdź słaby punkt
oto trzech meneli, minęli już was
flagi opuszczone, układankę złożyć czas
Era Wodnika, na Woodstock zbieram się
a potem do Altamont, pod sceną stanę gdzieś
to będą piękne dni, przez okno patrz
za Trawiastym Kopcem zabawa trwa
cement już gotowy, murarz czeka na znak
Panie Prezydencie, Dallas kocha pana wszak
już jedną nogą w baku i do dechy gaz
byle do wiaduktu, tam odetchnąć się da
śpiewa czarny minstrel, tańczy biały klaun
gdy zapada zmierzch, lepiej by nie było tu was
przy czerwonych latarniach gliny szlifują bruk
na ulicy Wiązów koszmar trwa, świadkiem Bóg
w Deep Ellum pilnuj kasy i do domu szybko gnaj
nie pytaj, co dla ciebie może zrobić kraj
pieniądze na stół, banknot łatwo pali się
już park Dealey Plaza, teraz w lewo skręć
ja ruszam na rozstaje, jak najdalej od bram
wiara, nadzieja, miłość umarły właśnie tam
strzelaj, bo ucieka, mierz dobrze i strzel
niewidzialny też może stanowić dobry cel...
Bywaj, Bambusie! Bywaj, Wuju Sam!
Szczerze mówiąc, panno Scarlett, nic to nie obchodzi mnie
a cóż to jest prawda i dokąd poszła precz?
Oswald i Ruby muszą wiedzieć, jasna rzecz
stara sowa rzecze: „Milcz!”, zapamiętaj to
interes to interes, oto ów ohydny mord
Tommy, czy mnie słyszysz? To ja, Pani Kwas
jadę czarnym lincolnem wśród wiwatujących mas
siedzę z tyłu, przy mnie moja żona tuż
przede mną prosta droga poza życie, poza grób
przechylam się w lewo, na jej sukience krew
zaraz, to pułapka, złapaliście mnie
mówimy: nie ma przebacz, bo przebacz nie ma tu
na tej samej ulicy mijaliśmy się dzień po dniu
okaleczyli mu ciało i zabrali gdzieś mózg
co jeszcze mogli zrobić? Podwoili ból
jego dusza przepadła na amen, choć
od pół wieku szukają jej wszędzie, gdzie bądź
wolność, o wolność, dla mnie wolność dziś
wielmożny panie, niestety tylko martwi wolni mogą być
całusy mi prześlij, do rynsztoka wrzuć broń
kłamstw mi już oszczędź i przyśpiesz krok
hej, obudź się, Susie, jedźmy, by śnić
hop za rzekę Trinity, nadziei dać żyć
radio włącz, lecz gałek nie tykaj kilka chwil
szpital Parkland, zostało sześć mil
mam schizy, panno Lizzy, ołów pieści mi skroń
twój magiczny pocisk przeniknął w głąb
zostałem wrobiony jak Billy Kid
z mojej ręki dotąd nie zginął nikt
krew w oku mam i w uchu mam krew
nowe granice odpływają już precz
dzień wcześniej widziałem Zaprudera film
nie zliczę, ile razy go widziałem do dziś
coś okropnego, wstrętnego, samo zło
najpodlejsza rzecz, na jakiej spoczął mój wzrok
zabili go raz i zabili go znów
ofiara z człowieka, rytualny grób
w dniu jego śmierci ktoś tak do mnie rzekł:
„Właśnie się rozpoczął Antychrysta wiek”
Air Force One kołuje, Johnson szykuje się
składa przysięgę, jest trzecia za dwadzieścia dwie
daj znak, gdy uznasz, że lepiej złożyć broń
wiadomo, co jest grane, ów ohydny mord
Co tam, kotku? Co powiedzieć mam?
Duszę tego kraju odebrano nam
zaczynamy z wolna zbliżać się do dna
trzydzieści sześć godzin od Sądnego Dnia
Pan Wilk wieloma językami umie wyć
gardła nie żałuje, nie ma co tu kryć
Panie Wilku, graj mi dzisiaj, chcę byś grał mi tak
zagraj mi, gdy wiezie mnie mój cadillac
graj mi, że „Tylko dobrych spotyka młodo śmierć”
pokaż mi, gdzie Tom Dooley z katem spotkał się
graj Świętego Jakuba i Jakubowy Dwór
zrób lepiej listę, bo nazwisk będzie w bród
graj też Ettę James, graj Wolę stracić wzrok
graj temu, co telepatycznie odbiera wszystko to
graj Johna Lee Hookera, graj Podrap mnie tam
graj dla szefa strip-klubu imieniem Jack
Guitar Slim umie złapać właściwy ton
graj dla mnie i dla Marilyn Monroe
Graj Proszę, nie zrozum mnie źle
graj dla Pierwszej Damy, ma dziś podły dzień
niech gra Don Henley, niech gra Glenn Frey
niech leci do końca, aż po sam kres
graj dla Carla Wilsona, niech cię słyszy gdzieś tam
uważnie wzdłuż Gower Avenue patrząc w dal
graj Tragedię, graj Czekam na zmrok
na miejsce zbrodni weź mnie, do Tulsa weź mnie znów
graj jeszcze i Kolejny gryzie piach
graj Szorstki krzyż, Ufamy Bogu graj
samotnym szlakiem na różowym koniu pędź
stań tam i czekaj, aż mi na części pęknie łeb
graj Tajemniczy pociąg dla Pana Tajemnicy
który jak wyrwane drzewo padł nagle bez życia
graj dla pastora, graj dla wielebnego
graj jeszcze także dla psa bezdomnego
graj Oscara Petersona, graj Stana Getza
graj Błękit nieba, graj Dickey’ego Bettsa
niech gra Art Pepper i Thelonious Monk
Charlie Parker, ten od pokłutych rąk
cały ten hel i Cały ten zgiełk
graj dla Skrzydlaka, co w Alcatraz sczezł
graj Bustera Keatona, graj Harolda Lloyda
graj Bugsy Siegela i Pretty Boy Floyda
graj w numerki, graj bez pardonu
graj Łez pełną rzekę dla pierwszego z bogów
graj Numer dziewięć, graj Sześć i graj X
graj dla Lindsaya i dla Stevie Nicks
niech gra Nat King Cole swego Luzak boya
niech gra W kaczym dole dla Terry’ego Malloya
graj Ich noce i Noc pełną grzechu
do tuzina milionów niech dotrze choć echo
graj Kupca weneckiego, tych, co kupczą śmiercią
dla Lady Makbet graj Stellę po zmierzchu
bez obaw, Panie Prezydencie, pomoc nadejdzie
piekielny dług rośnie, bracia już w kolejce...
Zaraz, jacy bracia? Co mi gadasz o piekle?
„Czekamy, nadchodźcie”, żaden z nich nie ucieknie
wylądował na Love Field, raptem kwadrans trwał lot
więcej nie wystartował, na ziemię skazał go los
stał się wzorem dla wielu, latarnią gasnącą
ofiarą na ołtarzu wschodzącego słońca
graj Za mgłą dla mnie i Ten księżyc zły
graj Memphis w czerwcu i Dziś każdy chwyt
graj Samotność na szczycie i Samotność w walce
graj je dla Houdiniego, co się w grobie obraca
graj Jelly Roll Mortona, zagraj Lucille
graj Jestem jej sterem, graj O tobie sny
graj Księżycową w tonacji Fis-dur
graj Klucz do gościńca, by usłyszał go król
graj Bębny Dumbarton i Przez Georgię marsz
graj mrok, a śmierć przyjdzie, gdy będzie jej czas
graj Buda Powella Kochaj albo idź stąd
graj Krwawy sztandar, graj Ów ohydny mord
Dzwony wolności
Chimes of Freedom
Hen, pomiędzy zmierzchu kresem a północy srogą mgłą
biły grzmoty, dach przygodny nas ugościł
piorunów wzniosłe głosy wśród dźwięku siały cień
wyglądało to jak błysk dzwonów wolności
błysk dla wojowników, co nie z walki czerpią moc
błysk dla uchodźców, co bezbronni drżą, przez mroki mknąc
dla ofiarnych kozłów, co w mundurach cierpią w ciemną noc
i patrzyliśmy w ten błysk dzwonów wolności
W wielkim piecu miasta raptem mury się kruszyły w krąg
a my patrzyliśmy, skryci i ciekawi
echo ślubnych dzwonów targane precz przez deszcz
rozpływało się w głosach błyskawic
grzmiało dla złupionych, dla cierpiących pech
grzmiało dla wyrzutków, zagubionych, tych, co czują gniew
grzmiało dla przeklętych, którym w żyłach płonie krew
i patrzyliśmy w ten błysk dzwonów wolności
Wśród bębnienia obłędnego, gdy dziki szalał grad
niebo przeszywały przecudowne wiersze
aż dźwięk dzwonnicy w nawałnicy rozpierzchł się
tylko dzwony gromów biły wciąż na wietrze
biły dla szlachetnych, dla uczonych głów
biły dla strażników, co pilnują myśli, snów i słów
dla malarzy mało wartych, co na swój czas nie trafią znów
i patrzyliśmy w ten błysk dzwonów wolności
Deszcz rozpostarł swe historie w tę katedralną noc
zasłuchanym, obłym, bezkształtnym formacjom
grzmiało dla języków, w których odrętwiała myśl
bo zabrakło oczywistych sytuacji
grzmiało dla tych, co stracili mowę, słuch i wzrok
dla samotnej matki w matni, dziwki zdążającej w mrok
dla banity, który bity, biczowany jest co krok
i patrzyliśmy w ten błysk dzwonów wolności
Choć w zakątku oddalonym błyska biała tafla chmur
i podniosło się mgliste złudzenie
elektryczne groty biły wciąż dla tych, którym wzbrania los
by błądzili, i skazanych na błądzenie
grzmiało dla stęsknionych serc, czystych niczym biel
dla tych, którzy oniemiali wypatrują, gdzie ich cel
dla niewinnych, nieszkodliwych za kratami cel
i patrzyliśmy w ten błysk dzwonów wolności
Czas jakby stanął w miejscu, a my razem z nim
śmiech nas ogarniał, zachwyt zdjął niezwykły
jeszcze raz oczarowani, na ostatni patrząc błysk
zadziwieni, aż grzmoty zamilkły
biły dla chorego, co już przypomina wrak
dla zesłańca, jeńca, odszczepieńca, co niesie krzyż od lat
i dla wszystkich ciemiężonych, jacy przyszli na ten świat
i patrzyliśmy w ten błysk dzwonów wolności