Przekleństwo homo sapiens. Dlaczego myślenie zabija - Justin Gregg - ebook

Przekleństwo homo sapiens. Dlaczego myślenie zabija ebook

Gregg Justin

3,9

Opis

Ta książka stawia na głowie wszystko, co do tej pory myśleliśmy o ludzkiej inteligencji.

Jak twierdzi Justin Gregg, nasze wyjątkowe umiejętności, takie jak myślenie przyczynowo skutkowe czy posługiwanie się językiem, nie sprawiają, że jesteśmy istotami lepiej przystosowanymi ewolucyjnie ani nie czynią nas szczęśliwszymi od innych gatunków.

Inteligencja pozwoliła nam rozszczepić atom, ale oddaliśmy tę wiedzę na usługi wojny, a nasze próby ujarzmienia natury doprowadziły do groźnych zmian klimatycznych. Pod względem preferencji seksualnych jesteśmy różnorodni – jak wiele innych gatunków – ale tylko my wynaleźliśmy homofobię.

Autor stawia tezę, że istnieje powód natury ewolucyjnej, dla którego inteligencja typu ludzkiego nie rozpowszechniła się w królestwie zwierząt. Okazuje się, że inne gatunki nie potrzebują jej, by osiągnąć sukces. I – co ważne – ich sukces ewolucyjny nie pociąga za sobą zniszczenia planety i ich samych.

Co jest z nami nie tak? Inteligencja to nasza chluba czy przekleństwo? Prawda jest dziwniejsza i ciekawsza, niż myślimy.

* * *

Justin Gregg jest pracownikiem naukowym Dolphin Communication Project oraz adiunktem na uniwersytecie St. Francis Xavier w Kanadzie, gdzie zajmuje się behawiorem zwierząt. Badał zdolności echolokacyjne delfinów żyjących w wodach Japonii i Bahamów.

"Prowokująca i dowcipna książka, która godzi w nasze ludzkie samozadowolenie."

THE NEW YORK TIMES

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
2
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weganka_i_Tajga
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Czy człowiek, to tak naprawdę takie super zwierzę, które jest ponad innymi? Jak świadczy o nas fakt, że wiemy, że zwierzęta cierpią tak samo jak dzieci a jednak okrutnie je traktujemy np. w hodowlach przemysłowych? Czy nasz intelekt, mowa, samoświadomość są czymś wyróżniającym spośród innych zwierząt? A może, to nie zwierzęta są niżej niż my tylko my jesteśmy zbyt głupi żeby zrozumieć zwierzęta i poznać ich intelekt. Genialna książka, która w naukowy sposób uczy gatunek ludzki pokory.
11
AroGlen

Z braku laku…

Nie wnosi za wiele. Jeśli już naprawdę nie masz, czego czytać.
00

Popularność




Za­pra­szamy na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­nałuIf Nie­tz­sche Were a Na­rwhal What Ani­mal In­tel­li­gence Re­ve­als About Hu­man Stu­pi­dity
Pro­jekt okładki NA­TA­LIA TWARDY
In­fo­gra­fiki© De Cor­re­spon­dent
Ko­or­dy­na­cja pro­jektuPA­TRYK MŁY­NEK
Re­dak­cjaELŻ­BIETA SPA­DZIŃ­SKA-ŻAK
Ko­rektaIWONA HU­CHLA
Re­dak­cja tech­nicznaLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN 
Co­py­ri­ght © 2022 by Ju­stin Gregg Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXIII (wy­da­nie elek­tro­niczne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgodne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­tora, w tym nie­le­galne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nione.
All ri­ghts re­se­rved
ISBN 978-83-271-6465-0
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fice@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wy­daw­nic­two­dol­no­sla­skie@pu­bli­cat.pl

O TEJ KSIĄŻCE

Osza­ła­mia­jąca i urze­ka­jąca lek­tura. Au­tor wy­ja­śnia, co zdol­no­ści po­znaw­cze zwie­rząt mó­wią o na­szych nie­do­stat­kach.

ADAM GRANT, au­tor książki Bun­tow­nicy. Biz­ne­sowi in­no­wa­to­rzy zmie­niają świat

W tej zaj­mu­ją­cej, na­pi­sa­nej z po­lo­tem pu­bli­ka­cji Ju­stin Gregg nie tylko sta­wia kon­tro­wer­syjne tezy, które warto po­trak­to­wać po­waż­nie, lecz także wy­snuwa zdu­mie­wa­jące, skła­nia­jące do my­śle­nia wnio­ski. (...) Nie­które przed­sta­wione tu kon­cep­cje z za­kresu ko­gni­ty­wi­styki no­szą zna­miona ge­niu­szu.

WALL STREET JO­UR­NAL, Da­vid P. Ba­rash

Gregg, na­uko­wiec pro­wa­dzący ba­da­nia w te­re­nie, jest bez wąt­pie­nia wia­ry­god­nym prze­wod­ni­kiem po świe­cie zwie­rząt, a po­nadto po­trafi prze­ka­zać spe­cja­li­styczną wie­dzę w ja­sny i zro­zu­miały spo­sób. (...) Dzięki temu daje nam ła­twą w od­bio­rze lek­turę, a przy oka­zji za­biera nas na czę­sto za­ska­ku­jącą wy­cieczkę do gra­nic świa­do­mo­ści.

THE TI­MES

Au­tor ana­li­zuje ludz­kie i zwie­rzęce funk­cje po­znaw­cze, szu­ka­jąc od­po­wie­dzi na py­ta­nie, dla­czego ludzki umysł wy­ewo­lu­ował do my­śle­nia pro­ble­mo­wego.

FI­NAN­CIAL TI­MES

Ta dow­cipna po­pu­lar­no­nau­kowa pu­bli­ka­cja za­biera nas na po­ucza­jącą wy­prawę w świat zwie­rzę­cego be­ha­wioru. Jest przy­stęp­nie i uro­czo na­pi­sana, daje fa­scy­nu­jący wgląd w dzia­ła­nie umy­słu i zdol­no­ści po­znaw­czych.

PU­BLI­SHERS WE­EKLY

W tej fa­scy­nu­ją­cej po­pu­lar­no­nau­ko­wej pracy Gregg zgłę­bia róż­nice mię­dzy in­te­li­gen­cją lu­dzi i zwie­rząt. (...) Przy­stępna i rze­czowa książka, która pro­wo­kuje do my­śle­nia.

THE OB­SE­RVER

Znajdź­cie so­bie wy­godną ka­napę, bo długo bę­dzie­cie na prze­mian śmiać się i głów­ko­wać. Po­rów­nu­jąc w tej ar­cy­cie­ka­wej książce kró­le­stwo zwie­rząt i lu­dzi, Ju­stin Gregg, ba­dacz del­fi­nów, skła­nia czy­tel­nika do roz­my­ślań mię­dzy in­nymi na te­mat świa­do­mo­ści śmierci oraz emo­cjo­nal­no­ści. Czy na pewno je­ste­śmy tacy by­strzy, jak nam się wy­daje?

MEN’S JO­UR­NAL, Best Sum­mer Re­ads

Sy­piąc za­baw­nymi cie­ka­wost­kami, Gregg wy­ka­zuje raz po raz, że w kon­kur­sie na in­te­li­gen­cję zwie­rzęta mogą nas zo­sta­wić da­leko w tyle.

THE GLOBE AND MAIL

Au­tor za­warł tu dow­cipny, lecz za­ra­zem nie­po­ko­jący akt oskar­że­nia, wy­mie­rzony w po­czu­cie ludz­kiej wyż­szo­ści.

GE­NE­TIC LI­TE­RARY PRO­JECT

Jak to jest być nie­to­pe­rzem, psz­czołą albo plu­skwą? Ju­stin Gregg otwiera nam okno, przez które mo­żemy pod­pa­trzyć pracę umy­słów in­nych istot. Bu­rzy przy tym wiele roz­po­wszech­nio­nych mi­tów o ludz­kiej wy­jąt­ko­wo­ści. Sta­wia pro­wo­ka­cyjną tezę, że ludzki spo­sób my­śle­nia jest z pew­no­ścią bar­dzo zło­żony, lecz by­naj­mniej nie naj­do­sko­nal­szy, a uni­kalne ce­chy czło­wieka mogą wręcz przy­czy­nić się do za­głady na­szego ga­tunku. Prze­kleń­stwo homo sa­piens to lek­tura bu­dząca w rów­nej mie­rze po­dziw, co po­korę.

DA­VID ROB­SON, au­tor ksią­żek The In­tel­li­gence Trap i The Expec­ta­tion Ef­fect

Książkę tę de­dy­kuję Ranke de Vries – mo­jej żo­nie, przy­ja­ciółce na całe ży­cie i nie­za­wod­nej to­wa­rzyszce w każ­dej ry­zy­kow­nej wy­pra­wie

.

Zwy­kłe zwie­rzęta z pew­no­ścią nie mo­głyby się tak za­cho­wy­wać. Trzeba się uro­dzić czło­wie­kiem, żeby osią­gnąć praw­dziwą głu­potę[1*].

Terry Prat­chett

WPRO­WA­DZE­NIE

Fry­de­ryk Wil­helm Nie­tz­sche (1844–1900) miał wspa­nia­łego wąsa i oso­bliwy sto­su­nek do zwie­rząt. Z jed­nej strony im współ­czuł, są­dząc, iż są głu­pie „przez ohydną łap­czy­wość (...) ślepo, za­wzię­cie trzy­mać się wła­snego ży­cia...”[1] – pi­sał w Nie­wcze­snych roz­wa­ża­niach. Uwa­żał, że zwie­rzęta brną mo­zol­nie przez ży­cie, nie­świa­dome, co ro­bią i dla­czego to ro­bią. Co gor­sza, brak im in­te­li­gen­cji, aby móc od­czu­wać przy­jem­ność lub cier­pie­nie rów­nie mocno jak lu­dzie[2]. Dla ta­kiego fi­lo­zofa eg­zy­sten­cjal­nego jak Nie­tz­sche to istny kosz­mar; wszak przez całe ży­cie usi­ło­wał od­na­leźć w cier­pie­niu głęb­szy sens. Ale rów­no­cze­śnie za­zdro­ścił zwie­rzę­tom, że nie od­czu­wają dusz­nych nie­po­ko­jów. Pi­sał:

Przyj­rzyj się stadu na pa­stwi­sku tuż obok cie­bie: nie wie ono, co zna­czy „wczo­raj”, a co – „dzi­siaj”; ska­cze z miej­sca na miej­sce, żre, od­po­czywa, trawi, znowu ska­cze, i tak od świtu do zmierz­chu, dzień po dniu; ze swą chę­cią i obo­jęt­no­ścią tkwi ono nie­jako na krót­kiej smy­czy, mia­no­wi­cie przy­wią­zane do kołka da­nej chwili, przeto ani me­lan­cho­lijne, ani prze­sy­cone. Czło­wie­kowi nie­ła­two na to pa­trzeć, po­nie­waż, mimo szczę­ścia, pu­szy się przed zwie­rzę­ciem fak­tem, że wy­wyż­sza go czło­wie­czeń­stwo, a za­ra­zem zerka nie bez pew­nej za­wi­ści – sam pra­gnie bo­wiem ży­wota bez prze­sytu i wol­nego od bólu, pra­gnie da­rem­nie, bo nie po zwie­rzę­cemu[3].

Nie­tz­sche ża­ło­wał, że nie jest głupi jak krowa (bo nie mu­siałby wów­czas roz­my­ślać nad eg­zy­sten­cją), lecz za­ra­zem ża­ło­wał krów, tak głu­pich, że nad eg­zy­sten­cją nie roz­my­ślają. To wła­śnie ro­dzaj dy­so­nansu po­znaw­czego, z któ­rego ro­dzą się wiel­kie idee. Bo­ry­ka­jąc się z bez­sen­sem ni­hi­li­zmu, nasz bo­ha­ter za­pi­sał się na kar­tach fi­lo­zo­fii wy­zwa­niem rzu­co­nym na­tu­rze prawdy i mo­ral­no­ści oraz znaną de­kla­ra­cją, że Bóg umarł. Ale wkład ten zo­stał oku­piony ogromną ceną – ru­iną ży­cia pry­wat­nego i roz­pa­dem oso­bo­wo­ści (cho­dzący przy­kład na to, jak zbyt wiele głę­bo­kich do­cie­kań może prze­orać mózg).

W dzie­ciń­stwie Nie­tz­sche do­świad­czał nie­zno­śnych, wy­nisz­cza­ją­cych bó­lów głowy, przez które ca­łymi dniami był nie­zdolny do funk­cjo­no­wa­nia[4]. U szczytu aka­de­mic­kiej ka­riery cier­piał na prze­wle­kłą de­pre­sję, nę­kały go ha­lu­cy­na­cje i my­śli sa­mo­bój­cze. W roku 1883, tym sa­mym, w któ­rym uka­zało się jego słynne dzieło Tako rze­cze Za­ra­tu­stra, ma­jąc lat trzy­dzie­ści dzie­więć, uznał się za „sza­leńca”. Jego kon­dy­cja psy­chiczna wciąż się po­gar­szała, choć ka­riera fi­lo­zofa kwi­tła. W 1888 roku Nie­tz­sche wy­na­jął od swego przy­ja­ciela, Da­vide Fina, nie­wiel­kie miesz­ka­nie w cen­trum Tu­rynu. Po­mimo gwał­tow­nego na­si­le­nia cho­roby do końca roku na­pi­sał jesz­cze trzy książki[5]. Któ­re­goś wie­czoru Fino zaj­rzał przez dziurkę od klu­cza do miesz­ka­nia Nie­tz­schego, by uj­rzeć, że ten „krzy­czy, ska­cze i tań­czy po ca­łym po­koju, cał­kiem nagi, jakby sam od­gry­wał dio­ni­zyj­ską or­gię”[6]. Nie­tz­sche nie spał do rana, wy­bęb­niał łok­ciem na pia­ni­nie fał­szywe me­lo­die i śpie­wał nie do końca za­pa­mię­tane li­bretta wa­gne­row­skich oper. Był twór­czym ge­niu­szem, ale zde­cy­do­wa­nie nie czło­wie­kiem zdro­wym na umy­śle. I fa­tal­nym są­sia­dem.

Bio­rąc pod uwagę jego za­in­te­re­so­wa­nie zwie­rzęcą na­turą, cał­kiem zgrab­nie się składa, że to wła­śnie koń stał się przy­czyną osta­tecz­nego za­ła­ma­nia psy­chicz­nego fi­lo­zofa, z któ­rego już się nie pod­niósł. Trze­ciego stycz­nia 1889 roku Nie­tz­sche prze­cha­dzał się na Piazza Carlo Al­berto w Tu­ry­nie, kiedy zo­ba­czył do­roż­ka­rza okła­da­ją­cego ba­tem swo­jego ko­nia. Wstrzą­śnięty, za­lał się łzami, za­rzu­cił ra­miona na szyję zwie­rzę­cia, a po­tem osu­nął się na bruk. Fino, który pra­co­wał w po­bli­skim kio­sku z ga­ze­tami, zna­lazł go tam i od­pro­wa­dził do miesz­ka­nia[7]. Nie­szczę­sny fi­lo­zof po­zo­stał w sta­nie ka­ta­to­nii przez kilka dni, za­nim umiesz­czono go w za­kła­dzie dla umy­słowo cho­rych w Ba­zy­lei. Ni­gdy nie od­zy­skał pełni władz umy­sło­wych.

Naj­wy­raź­niej koń z Tu­rynu stał się ostat­nim gwoź­dziem do trumny dla jego de­li­kat­nej kon­dy­cji psy­chicz­nej[8]. Wiele spe­ku­lo­wano na te­mat pod­łoża cho­roby psy­chicz­nej Nie­tz­schego, która pod ko­niec jego ży­cia przy­jęła po­stać w pełni roz­wi­nię­tej de­men­cji. Mo­gła to być prze­wle­kła in­fek­cja sy­fi­li­tyczna, która uszko­dziła mózg, albo dzie­dziczna de­men­cja wie­lo­za­wa­łowa (CA­DA­SIL – mó­zgowa au­to­so­malna ar­te­rio­pa­tia z pod­ko­ro­wymi za­wa­łami i leu­ko­en­ce­fa­lo­pa­tią) wy­zwa­la­jąca całe spek­trum ob­ja­wów neu­ro­lo­gicz­nych, w miarę jak tkanka mó­zgowa po­woli ob­umiera i za­nika[9]. Nie­za­leż­nie od me­dycz­nej przy­czyny nie ma wąt­pli­wo­ści, że pro­blemy psy­chia­tryczne po­tę­go­wał ge­niusz fi­lo­zofa, który pchał go do po­szu­ki­wa­nia sensu, piękna i prawdy we wła­snym cier­pie­niu i zmu­szał, by pła­cił za to zdro­wiem.

Czy Nie­tz­sche był zwy­czaj­nie zbyt by­stry? Gdy spoj­rzymy na in­te­li­gen­cję z per­spek­tywy ewo­lu­cji, bę­dziemy mieli po­wody są­dzić, że zło­żone my­śle­nie we wszel­kich jego for­mach wy­stę­pu­ją­cych w kró­le­stwie zwie­rząt czę­sto bywa cię­ża­rem. Je­śli mo­żemy wy­cią­gnąć ja­kąś lek­cję z bo­le­snego ży­wota Fry­de­ryka Wil­helma Nie­tz­schego, to brzmi ona na­stę­pu­jąco: na­zbyt in­ten­sywne pro­cesy my­ślowe nie­ko­niecz­nie przy­no­szą zy­ski.

A gdyby tak Nie­tz­sche był mniej skom­pli­ko­wa­nym zwie­rzę­ciem, nie­zdol­nym do głę­bo­kiej za­dumy nad na­turą eg­zy­sten­cji? Jak ten koń z Tu­rynu albo któ­raś z krów, któ­rym i współ­czuł, i za­zdro­ścił? Lub choćby na­rwa­lem, jed­nym z mo­ich ulu­bio­nych stwo­rzeń mor­skich? Ab­sur­dal­ność sa­mej wi­zji na­rwala do­świad­cza­ją­cego kry­zysu eg­zy­sten­cjal­nego jest klu­czem do zro­zu­mie­nia, co jest nie tak z ludz­kim my­śle­niem i dla­czego zwie­rzęta ro­bią to wła­ści­wiej. Aby na­rwal mógł cier­pieć nie­tz­sche­ań­skie psy­chozy, mu­siałby osią­gnąć za­awan­so­wany po­ziom świa­do­mo­ści wła­snej eg­zy­sten­cji. Mu­siałby wie­dzieć, że jest śmier­telny – ska­zany na śmierć w nie tak znowu da­le­kiej przy­szło­ści. Tym­cza­sem do­wody na to, że na­rwale (czy ja­kie­kol­wiek zwie­rzęta inne niż lu­dzie) mają in­te­lek­tu­alny po­ten­cjał wy­star­cza­jący, by uzmy­sło­wić so­bie wła­sną śmier­tel­ność, są – jak zo­ba­czymy w trak­cie lek­tury tej książki – wąt­pliwe. I wbrew po­zo­rom jest to dla nich cał­kiem ko­rzystne.

Czym jest in­te­li­gen­cja?

Ist­nieje za­ska­ku­jąca prze­paść po­mię­dzy tym, jak lu­dzie ro­zu­mieją świat i go do­świad­czają, a tym, jak ro­bią to zwie­rzęta. W isto­cie ni­gdy nie było wąt­pli­wo­ści, że w na­szych czasz­kach dzieje się coś, co nie za­cho­dzi w czasz­kach na­rwali. Po­tra­fimy wy­sy­łać ro­boty na Marsa. Na­rwale tego nie po­tra­fią. Po­tra­fimy zna­leźć sens śmierci. Na­rwale nie. Co­kol­wiek po­zwala na­szym mó­zgom czy­nić ta­kie cuda, ewi­dent­nie jest owo­cem cze­goś, co na­zy­wamy in­te­li­gen­cją.

Nie­stety, po­mimo na­szego głę­bo­kiego prze­ko­na­nia o wy­jąt­ko­wo­ści ludz­kiej in­te­li­gen­cji, tak na­prawdę nikt nie ma zie­lo­nego po­ję­cia, czym ta in­te­li­gen­cja jest. (To nie tylko elo­kwentny wstęp do przy­zna­nia, że nie ma do­brej de­fi­ni­cji ro­bo­czej. Cho­dzi mi o to, że na­wet nie je­ste­śmy pewni, czy in­te­li­gen­cję można uznać za mie­rzalne zja­wi­sko.

Przyj­rzyjmy się sztucz­nej in­te­li­gen­cji (AI). Od pew­nego czasu po­dej­mu­jemy próby stwo­rze­nia pro­gra­mów kom­pu­te­ro­wych lub sys­te­mów ro­bo­tycz­nych, które będą – jak sama na­zwa wska­zuje – in­te­li­gentne. Ale ci sami lu­dzie, któ­rzy z za­pa­łem two­rzą sztuczną in­te­li­gen­cję, już znacz­nie mniej ocho­czo dają się skło­nić do zde­fi­nio­wa­nia, czym ona jest. W ostat­nich ba­da­niach, w któ­rych wzięło udział 567 wy­bit­nych eks­per­tów w dzie­dzi­nie AI, nie­wielka więk­szość (58,6 pro­cent) zgo­dziła się, że de­fi­ni­cja za­pro­po­no­wana przez twórcę AI Pei Wanga jest jak do­tąd naj­lep­sza[10]:

Istotą in­te­li­gen­cji jest za­ło­że­nie ad­ap­ta­cji do śro­do­wi­ska przy po­sia­da­niu nie­wy­star­cza­ją­cej wie­dzy i za­so­bów. W związku z po­wyż­szym in­te­li­gentny sys­tem po­wi­nien po­le­gać na skoń­czo­nej po­jem­no­ści ob­li­cze­nio­wej, pra­co­wać w cza­sie rze­czy­wi­stym, być otwarty na nie­ocze­ki­wane za­da­nia i uczyć się przez do­świad­cze­nie. Ta ro­bo­cza de­fi­ni­cja in­ter­pre­tuje in­te­li­gen­cję jako formę „względ­nej ra­cjo­nal­no­ści”[11].

In­nymi słowy, aż 41,4 pro­cent spe­ców od sztucz­nej in­te­li­gen­cji uważa, że w ogóle nie o to w niej cho­dzi. W spe­cjal­nym wy­da­niu „Jo­ur­nal of Ar­ti­fi­cial Ge­ne­ral In­tel­li­gence” dano szansę dzie­siąt­kom ko­lej­nych eks­per­tów, aby od­nie­śli się do de­fi­ni­cji Wanga. Nie bę­dzie chyba za­sko­cze­niem kon­klu­zja wy­daw­ców: „je­śli czy­tel­nicy spo­dzie­wali się kon­sen­susu w spra­wie de­fi­ni­cji sztucz­nej in­te­li­gen­cji, bę­dziemy mu­sieli ich roz­cza­ro­wać”[12]. W ca­łym śro­do­wi­sku, które zaj­muje się two­rze­niem sztucz­nej in­te­li­gen­cji, nie ma i ni­gdy nie bę­dzie zgody co do tego, czym jest in­te­li­gen­cja. Nie­do­rzeczne, prawda?

Tak przy oka­zji: psy­cho­lo­gia wcale nie ra­dzi so­bie le­piej. Hi­sto­ria de­fi­nio­wa­nia in­te­li­gen­cji jako po­je­dyn­czej ce­chy ludz­kiego umy­słu nie na­pawa otu­chą. Dwu­dzie­sto­wieczny an­giel­ski psy­cho­log Char­les Edward Spe­ar­man za­pro­po­no­wał wpro­wa­dze­nie tak zwa­nego czyn­nika ogól­nej in­te­li­gen­cji (czyn­nika g) jako na­rzę­dzia, dzięki któ­remu można wy­tłu­ma­czyć, dla­czego dzieci, które spraw­nie roz­wią­zują je­den ro­dzaj te­stów psy­cho­me­trycz­nych, zwy­kle nie mają rów­nież pro­ble­mów z in­nym ro­dza­jem ta­kich te­stów[13]. Teo­ria gło­siła, że musi to być ja­kaś mie­rzalna wła­ści­wość ludz­kiego umy­słu i nie­któ­rzy lu­dzie po pro­stu mają jej wię­cej niż inni. To wła­śnie mie­rzą te­sty IQ lub SAT. Kiedy dasz ta­kie te­sty do roz­wią­za­nia lu­dziom na ca­łej kuli ziem­skiej, nie­za­leż­nie od ich za­ple­cza kul­tu­ro­wego, okaże się, że istot­nie, nie­któ­rzy wy­róż­niają się we wszel­kich aspek­tach. Ale nie ma zgody co do tego, czy wy­niki za­leżą od po­je­dyn­czej wła­ści­wo­ści ludz­kiego umy­słu – czyn­nika g – który od­po­wiada za my­śle­nie, czy też czyn­nik g jest je­dy­nie wy­god­nym na­rzę­dziem, za po­mocą któ­rego opi­su­jemy cały ogromny ze­staw zdol­no­ści po­znaw­czych ko­lek­tyw­nie kłę­bią­cych się w na­szej gło­wie. Czy każda z tych zdol­no­ści po­znaw­czych działa nie­za­leż­nie i tylko przez przy­pa­dek jest ści­śle sko­re­lo­wana z in­nymi, czy też ist­nieje ja­kiś ma­giczny pro­szek in­te­li­gen­cji, który roz­py­lony nad ca­łym sys­te­mem spra­wia, że wszystko działa le­piej? Tego nie wiemy. U sa­mych pod­staw stu­diów nad in­te­li­gen­cją ludz­kiego umy­słu leży ja­skrawa nie­ja­sność, o czym w ogóle roz­ma­wiamy.

I oto prze­cho­dzimy do zwie­rząt. Aby uka­zać, jak śli­ski jest te­mat i jak chwiejny kon­cept in­te­li­gen­cji, wy­star­czy za­py­tać be­ha­wio­ry­stę zwie­rzę­cego, dla­czego krowy są in­te­li­gent­niej­sze od go­łębi. Fa­cet taki jak ja od­po­wie mniej wię­cej: „No cóż, nie można w ten spo­sób po­rów­ny­wać in­te­li­gen­cji tak róż­nych ga­tun­ków”, co w wol­nym tłu­ma­cze­niu ozna­cza: „Py­ta­nie jest bez sensu, po­nie­waż nikt nie ma po­ję­cia, czym jest in­te­li­gen­cja ani jak ją mie­rzyć”.

Ale je­śli po­trzebny wam nie­zbity do­wód, że spór ma­jący okre­ślić, czym jest in­te­li­gen­cja, to trudna ba­ta­lia (gra­ni­cząca pra­wie z nie­moż­li­wym), wy­star­czy spoj­rzeć na SETI – po­szu­ki­wa­nie in­te­li­gen­cji po­za­ziem­skiej. Ruch SETI zo­stał za­in­spi­ro­wany przez ar­ty­kuł w „Na­ture” opu­bli­ko­wany w 1959 roku przez Phi­lipa Mor­ri­sona i Giu­seppe Coc­co­niego – dwóch ba­da­czy z Uni­wer­sy­tetu Cor­nella, któ­rzy za­su­ge­ro­wali, że je­śli po­za­ziem­ska cy­wi­li­za­cja ze­chce się z nami skon­tak­to­wać, naj­praw­do­po­dob­niej użyje do tego fal ra­dio­wych. W na­stęp­stwie ar­ty­kułu do­szło do spo­tka­nia na­ukow­ców w Green Bank w Wir­gi­nii Za­chod­niej. Wtedy to, w li­sto­pa­dzie 1960 roku, ra­dio­astro­nom Frank Drake przed­sta­wił słynne „rów­na­nie Drake’a”, czyli próbę osza­co­wa­nia, ile cy­wi­li­za­cji w na­szej Ga­lak­tyce roz­wi­nęło wy­star­cza­jącą in­te­li­gen­cję, aby wy­ge­ne­ro­wać sy­gnał ra­diowy. Samo rów­na­nie jest pełne mocno sza­cun­ko­wych (czy­taj: wy­ssa­nych z palca) czyn­ni­ków – jak choćby przy­bli­żona liczba pla­net zdol­nych pod­trzy­mać ży­cie czy pro­cent tych pla­net, na któ­rych mo­gło wy­ewo­lu­ować in­te­li­gentne ży­cie.

Pro­blem z SETI i rów­na­niem Drake’a po­lega na tym, że nie pró­bują one na­wet po­dać de­fi­ni­cji in­te­li­gen­cji. Wszy­scy spo­dzie­wają się po nas, że ją znamy. To ta rzecz, która spra­wia, że istoty są zdolne do wy­two­rze­nia sy­gnału ra­dio­wego. We­dług tej de­fi­ni­cji lu­dzie nie dys­po­no­wali in­te­li­gen­cją aż do czasu, kiedy w 1896 roku Mar­coni opa­ten­to­wał ra­dio. I prze­staną być in­te­li­gentni za ja­kieś stu­le­cie lub coś koło tego, kiedy trans­mi­sję ca­łej ko­mu­ni­ka­cji od fal ra­dio­wych przej­mie optyka. Głu­pie, prawda? To wła­śnie dla­tego Phi­lip Mor­ri­son nie cier­piał frazy „po­szu­ki­wa­nie po­za­ziem­skiej in­te­li­gen­cji”. Twier­dził, że na­zwa SETI nie­zmien­nie go iry­tuje, po­nie­waż „w ja­kiś spo­sób wy­pa­cza całą sy­tu­ację. To nie in­te­li­gen­cję mo­żemy wy­kryć, lecz ko­mu­ni­kat. Ow­szem, wska­zy­wałby on na in­te­li­gen­cję, ale to tak oczy­wi­ste, że chyba le­piej mó­wić o na­słu­chi­wa­niu sy­gna­łów”[14].

Wszy­scy – ba­da­cze AI, psy­cho­lo­go­wie, be­ha­wio­ry­ści zwie­rzęcy i ba­da­cze z SETI – zga­dzają się co do tego, że in­te­li­gen­cja jest zja­wi­skiem mie­rzal­nym. Nie ma jed­nak zgody co do me­tody jej po­miaru. Z in­te­li­gen­cją jest tak, że od razu ją po­zna­jemy, kiedy ją wi­dzimy. Fale ra­diowe emi­to­wane przez ob­cych? Ja­sne, in­te­li­gen­cja. Kruki uży­wa­jące pa­tyka, żeby wy­dłu­bać mrówki z pnia? No pew­nie, że in­te­li­gen­cja. Ko­man­dor po­rucz­nik Data z filmu Star Trek ukła­da­jący wiersz dla uko­cha­nego kota? To rów­nież in­te­li­gen­cja. Owo po­dej­ście typu „po­znam ją, kiedy ją zo­ba­czę” przy­po­mina słynną me­todę iden­ty­fi­ka­cji por­no­gra­fii sto­so­waną przez sę­dziego Sądu Naj­wyż­szego USA Pot­tera Ste­warta[15]. Wszy­scy wiemy, czym jest in­te­li­gen­cja, po­dob­nie jak wiemy, czym jest por­no­gra­fia. Nad­mierny wy­si­łek wkła­dany w próby zde­fi­nio­wa­nia, czym jest jedno z nich, spra­wia, że lu­dzie za­czy­nają się czuć nie­kom­for­towo. To­też więk­szość od­pusz­cza.

Ja­kie plusy płyną z in­te­li­gen­cji?

W sa­mym sed­nie tej dys­ku­sji o in­te­li­gen­cji, czym­kol­wiek jest i jak­kol­wiek bę­dziemy ją de­fi­nio­wać, leży nie­za­chwiane prze­ko­na­nie, że to coś do­brego. Ma­giczny pro­szek, któ­rym można ob­sy­pać starą nudną małpę albo ro­bota czy ko­smitę i stwo­rzyć w ten spo­sób coś lep­szego. Ale czy po­win­ni­śmy być tak pewni za­let in­te­li­gen­cji? Gdyby in­te­lekt Nie­tz­schego przy­po­mi­nał bar­dziej umy­sło­wość na­rwala – nie­zdol­nego do cią­głych roz­my­ślań nad nie­uchron­nie nad­cho­dzącą śmier­cią – czy nie ła­twiej by­łoby okieł­znać jego sza­leń­stwo, a być może nie do­szłoby do niego wcale? Tak by­łoby le­piej nie tylko dla niego, ale dla nas wszyst­kich. Gdyby Nie­tz­sche uro­dził się na­rwa­lem, być może światu zo­stałby oszczę­dzony kosz­mar dru­giej wojny świa­to­wej i Ho­lo­kau­stu, które, choć nie ce­lowo, za­in­spi­ro­wał.

Po za­ła­ma­niu ner­wo­wym Nie­tz­sche spę­dził rok w za­kła­dzie psy­chia­trycz­nym w Je­nie, nim po­wró­cił do ro­dzin­nego domu w Na­um­burgu pod opiekę matki Fran­zi­ski. Był w na wpół ka­ta­to­nicz­nym sta­nie i wy­ma­gał sta­łego do­zoru. Gdy po sied­miu la­tach zaj­mo­wa­nia się sy­nem Fran­zi­ska zmarła, pie­czę nad Fry­de­ry­kiem prze­jęła jego sio­stra Eli­sa­beth. Za­wsze za­bie­gała o ak­cep­ta­cję brata, ale ten przez całe ży­cie ją igno­ro­wał. Kiedy byli dziećmi, prze­zy­wał ją „lamą”, naj­wy­raź­niej dla­tego, iż lamy to tak „głu­pie i uparte stwo­rze­nia”, że kiedy są źle trak­to­wane, prze­stają jeść i „leżą w pia­chu, póki nie zdechną”[16].

Na nie­szczę­ście dla Nie­tz­schego (i reszty świata) Eli­sa­beth była skrajną na­cjo­na­listką. Wraz z mę­żem Bern­har­dem För­ste­rem po­ma­gała w 1887 roku bu­do­wać w Pa­ra­gwaju mia­sto Nu­eva Ger­ma­nia. W za­my­śle miało sta­no­wić spek­ta­ku­larny przy­kład spo­łecz­no­ści opar­tej na wyż­szo­ści rasy aryj­skiej; nowy Va­ter­land. För­ster nie krył się ze swoim an­ty­se­mi­ty­zmem. Kie­dyś na­pi­sał, że Ży­dzi są „pa­so­ży­tami na ciele Nie­miec”[17]. Jed­nakże Nu­eva Ger­ma­nia wkrótce upa­dła. Pierwsi aryj­scy osad­nicy wy­marli na sku­tek ma­la­rii, głodu i cho­rób roz­no­szo­nych przez pchły[18] – pa­so­żyty by­naj­mniej nie me­ta­fo­ryczne, które ra­do­śnie że­ro­wały na an­ty­se­mic­kich cia­łach.

Upo­ko­rzony upad­kiem osady Bern­hard po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, a jego żona wró­ciła do Nie­miec i za­jęła się opieką nad bez­rad­nym bra­tem. Sam Nie­tz­sche nie był an­ty­se­mitą i wy­po­wia­dał się z po­gardą za­równo o an­ty­se­mi­tach, jak i fa­szy­stach[19]. Ale kiedy za­jęła się nim sio­stra, był już czę­ściowo spa­ra­li­żo­wany i nie mógł mó­wić – nie był więc w sta­nie pro­te­sto­wać. Po jego śmierci w sierp­niu 1900 roku Eli­sa­beth prze­jęła pełną kon­trolę nad spu­ści­zną fi­lo­zofa i mo­gła wy­ko­rzy­stać jego pi­sma tak, by pa­so­wały do wy­zna­wa­nej przez nią ide­olo­gii.

Aby za­ist­nieć na fali umac­nia­ją­cego się w Niem­czech fa­szy­zmu, przej­rzała stare no­tatki Nie­tz­schego i wy­dała po­śmiertne dzieło za­ty­tu­ło­wane Wola mocy[20], które na­stęp­nie roz­pro­wa­dziła wśród swych fa­szy­stow­skich przy­ja­ciół jako uspra­wie­dli­wie­nie dla ich agre­syw­nej ide­olo­gii, za­kła­da­ją­cej pod­po­rząd­ko­wa­nie (a na­stęp­nie wy­ma­za­nie) „słab­szych ras”. Mimo iż, aby zro­zu­mieć idee brata, po­trzebny był jej na­uczy­ciel w oso­bie au­striac­kiego fi­lo­zofa Ru­dolfa Ste­inera, sam Ste­iner zaś uznał, że „jej ro­zu­mo­wa­niu brak ele­men­tar­nej lo­gicz­nej spój­no­ści”[21], Eli­sa­beth od­no­siła wiel­kie suk­cesy, przed­sta­wia­jąc brata jako pre­kur­sora na­ro­do­wego so­cja­li­zmu. Na po­czątku lat trzy­dzie­stych dwu­dzie­stego wieku każdy, kto się li­czył w par­tii na­zi­stow­skiej, od­by­wał piel­grzymkę do Ar­chi­wum Nie­tz­schego w We­ima­rze, które za­ło­żyła Eli­sa­beth, by pro­mo­wać prace brata – z któ­rych część sfał­szo­wała[22]. Kiedy w 1935 roku zmarła, była już tak po­pu­larna wśród człon­ków na­zi­stow­skiego re­żimu, że w jej po­grze­bie uczest­ni­czył sam Adolf Hi­tler.

Jak­kol­wiek by spoj­rzeć, fi­lo­zo­ficzne idee Nie­tz­schego były klu­czowe dla po­wsta­nia i suk­cesu par­tii na­zi­stow­skiej w Niem­czech, a także dla uspra­wie­dli­wie­nia Ho­lo­kau­stu. I to po­mimo faktu, że sam Nie­tz­sche po­gar­dzał an­ty­se­mi­ty­zmem i naj­praw­do­po­dob­niej nie­na­wi­dziłby na­zi­stów[23], za­le­ca­jąc, że na­leży się „po­zbyć z kraju an­ty­se­mic­kich dur­niów”[24]. Słu­żąc jako me­dyk w woj­nie fran­cu­sko-pru­skiej, Nie­tz­sche dość się na­oglą­dał okro­pieństw i wy­warło to na niego głę­boki wpływ. Nie był fa­nem prze­mocy. Z całą pew­no­ścią od­rzu­cał prze­moc pod au­spi­cjami pań­stwa, którą wy­ko­rzy­sty­wały szo­wi­ni­styczne ru­chy po­li­tyczne w ro­dzaju na­ro­do­wego so­cja­li­zmu. Mimo iż sam wzy­wał do „fi­lo­zo­fo­wa­nia mło­tem”[25], był po­wszech­nie znany jako miły, ła­godny czło­wiek o nie­na­gan­nych ma­nie­rach[26]. Co by się zga­dzało: pa­mię­tajmy, że mó­wimy o czło­wieku, który do­znał kom­plet­nego za­ła­ma­nia ner­wo­wego, wi­dząc że ktoś krzyw­dzi ko­nia.

To wszystko po­ka­zuje nam ogromny man­ka­ment ludz­kiej in­te­li­gen­cji. Po­tra­fimy (i czę­sto to ro­bimy) uży­wać in­te­lektu, by od­kry­wać se­krety wszech­świata. Two­rzymy fi­lo­zo­ficzne teo­rie oparte na kru­cho­ści i ulot­no­ści ży­cia. Ale po­tra­fimy także – i czę­sto to ro­bimy – wy­ko­rzy­sty­wać te se­krety, aby siać śmierć i znisz­cze­nie. Wy­pa­czamy stwo­rzone teo­rie, by móc uspra­wie­dli­wić wła­sne okru­cień­stwo. Wraz ze zro­zu­mie­niem, jak zbu­do­wany jest świat, przy­cho­dzi wie­dza o tym, jak go znisz­czyć. Lu­dzie mają za­równo zdol­ność do zra­cjo­na­li­zo­wa­nia lu­do­bój­stwa, jak i tech­niczne moż­li­wo­ści do jego prze­pro­wa­dze­nia. Eli­sa­beth För­ster-Nie­tz­sche użyła pism swego brata – owocu osza­ła­mia­ją­cego in­te­lektu – aby uza­sad­nić świa­to­po­gląd, który do­pro­wa­dził do śmierci mię­dzy in­nymi sze­ściu mi­lio­nów Ży­dów[27]. W tej kwe­stii lu­dzie w ogóle nie przy­po­mi­nają na­rwali. Na­rwale nie bu­dują ko­mór ga­zo­wych.

Święty Mac­Guf­fin

In­te­li­gen­cja nie jest bio­lo­gicz­nym fak­tem. Ta idea ludz­kiej wy­jąt­ko­wo­ści na polu in­te­lek­tu­al­nym czy be­ha­wio­ral­nym nie znaj­duje po­twier­dze­nia w na­uce. Czu­jemy gdzieś w głębi du­szy, że in­te­li­gen­cja ist­nieje i jest do­bra. Ale kiedy spoj­rzymy na wszyst­kie spo­soby, dzięki któ­rym nie-ludz­kim ga­tun­kom udaje się prze­trwać na tej pla­ne­cie – te wszyst­kie osza­ła­mia­jące roz­wią­za­nia, na które wpa­dły, by roz­wią­zać pro­blemy, ja­kie sta­wia przed nimi śro­do­wi­sko – staje się ja­sne, że na­sze od­czu­cia nie wy­trzy­mują wni­kliw­szej ana­lizy. In­te­li­gen­cja to Święty Graal, a wła­ści­wie Mac­Guf­fin[2*] – pe­wien kon­cept, za któ­rym go­nimy, stu­diu­jąc ludz­kie, zwie­rzęce czy sztuczne umy­sły. Kon­cept, który od­wo­dzi nas od re­al­no­ści na­tury. Rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej do­bór na­tu­ralny ani razu nie dzia­łał w celu wy­se­lek­cjo­no­wa­nia bio­lo­gicz­nej ce­chy, którą mo­gli­by­śmy okre­ślić jako „in­te­li­gen­cję”. Rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej na­sze zdol­no­ści in­te­lek­tu­alne i tech­no­lo­giczne – efekt kom­bi­na­cji wielu zdol­no­ści po­znaw­czych, nie­ob­cych i in­nym ga­tun­kom – nie oka­zują się ani tak istotne, ani wy­jąt­kowe, jak do­tąd wie­rzy­li­śmy. Rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej na Ziemi roi się od au­to­rów ta­kich stra­te­gii prze­ży­cia, że lu­dzie mogą im tylko za­zdro­ścić.

To bę­dzie książka o in­te­li­gen­cji – nie­ważne, czy uznamy ją za coś do­brego, czy wręcz prze­ciw­nie. Są­dzę, iż więk­szość z nas wie­rzy, że in­te­li­gen­cja (co­kol­wiek to słowo dla cie­bie zna­czy) jest z na­tury do­bra. Za­wsze pa­trzy­li­śmy na świat – i na war­tość in­nych za­miesz­ku­ją­cych go zwie­rząt – przez pry­zmat wła­snego piętna ludz­kiej in­te­li­gen­cji. Co się sta­nie, gdy stłu­mimy ten głos krzy­czący o wy­jąt­ko­wo­ści na­szego ga­tunku, a za­miast tego po­słu­chamy, co inne ga­tunki mają nam do po­wie­dze­nia? Co, je­śli przy­znamy, że z ewo­lu­cyj­nego punktu wi­dze­nia nie­które tak zwane osią­gnię­cia ludz­ko­ści są ra­czej do bani? Wszystko sta­nie na gło­wie: krowy, ko­nie czy na­rwale, uzna­wane do­tąd za mniej „ku­mate”, okażą się ge­niu­szami. Kró­le­stwo zwie­rząt eks­plo­duje na­gle piękną, pro­stą my­ślą, która zna­la­zła ele­ganc­kie roz­wią­za­nia na prze­trwa­nie.

Co nam daje in­te­li­gen­cja? To py­ta­nie drę­czyło Nie­tz­schego, tak samo jak drę­czy mnie. Prze­ko­najmy się, czy zdo­łamy ra­zem na nie od­po­wie­dzieć.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

Wpro­wa­dze­nie
[1] F. Nie­tz­sche, Nie­wcze­sne roz­wa­ża­nia, przeł. M.L. Ka­li­now­ski, Vis-à-vis, War­szawa 2020, s. 234.
[2] „Zdolni do głęb­szego my­śle­nia lu­dzie za­wsze – od nie­pa­mięt­nych cza­sów – współ­czują zwie­rzę­tom, jako że (...) nie po­sia­dają tyle siły, iżby ostrze cier­pie­nia ob­ró­cić prze­ciw te­muż, po czym do swego bytu za­sto­so­wać oso­bliwą wy­kład­nię me­ta­fi­zyczną”. Tamże.
[3] Tamże, s. 95.
[4] D. He­mel­soet, K. He­mel­soet, D. De­vre­ese, The neu­ro­lo­gi­cal il­l­ness of Frie­drich Nie­tz­sche, „Acta Neu­ro­lo­gica Bel­gica” 2008, 108 (1), s. 9.
[5]Ecce homo, Zmierzch bo­żyszcz i An­ty­chry­sta.
[6] J. Young, Frie­drich Nie­tz­sche: A phi­lo­so­phi­cal bio­gra­phy, Cam­bridge Uni­ver­sity Press 2010, s. 531.
[7] Tamże.
[8] Ist­nieją opi­nie, że hi­sto­ria z tu­ryń­skim ko­niem to mit.
[9] D. He­mel­soet, K. He­mel­soet, D. De­vre­ese, dz. cyt.
[10] D. Mo­nett, C.W.P. Le­wis, Get­ting cla­rity by de­fi­ning Ar­ti­fi­cial In­tel­li­gence–A Su­rvey, w: Phi­lo­so­phy and The­ory of Ar­ti­fi­cial In­tel­li­gence, red. V.C. Mul­ler, SA­PERE t. 44, Sprin­ger, Ber­lin 2018, s. 212–214.
[11] P. Wang, What Do You Mean by “AI”?, w: Ar­ti­fi­cial Ge­ne­ral In­tel­li­gence 2008. Pro­ce­edings of the First AGI Con­fe­rence, Fron­tiers in Ar­ti­fi­cial In­tel­li­gence and Ap­pli­ca­tions, red. P. Wang, B. Go­ert­zel, S. Fran­klin, vol. 171, IOS Press, Am­ster­dam 2008, s. 362–373.
[12] D. Mo­nett, C.W. Le­wis, K.R. Thó­ris­son, Wstęp do wy­da­nia spe­cjal­nego JAGI: On De­fi­ning Ar­ti­fi­cial In­tel­li­gence. Ko­men­ta­rze i od­po­wiedź au­tora, „Jo­ur­nal of Ar­ti­fi­cial Ge­ne­ral In­tel­li­gence” 2020, 11 (2), s. 1–100.
[13] C. Spe­ar­man, “Ge­ne­ral In­tel­li­gence” Ob­jec­ti­vely De­ter­mi­ned and Me­asu­red, „Ame­ri­can Jo­ur­nal of Psy­cho­logy” 1904, 15 (2), s. 201–293.
[14] https://www.aip.org/hi­story-pro­grams/niels-bohr-li­brary/oral-hi­sto­ries/30591-1.
[15] P. Lat­t­man, The Ori­gins of Ju­stice Ste­wart’s ‘I Know It When I See It’, „Wall Street Jo­ur­nal”, blog praw­ni­czy na The Wall Street Jo­ur­nal On­line (do­stęp: 31.12.2014).
[16] C. Die­the, Nie­tz­sche’s si­ster and The will to po­wer: a bio­gra­phy of Eli­sa­beth För­ster-Nie­tz­sche’, Uni­ver­sity of Il­li­nois Press, t. 27, 2003.
[17] H. Salmi, Die Sucht nach dem ger­ma­ni­schen Ideal. Bern­hard För­ster (1843–1889) als We­gbe­re­iter des Wa­gne­ri­smus, „Ze­it­schrift für Ge­schicht­swis­sen­schaft” 1994, 6, s. 485–496.
[18] K. El­li­son, Ra­cial pu­rity dies in the jun­gle Vi­sion: Fo­un­ders saw their Pa­ra­gu­ayan set­tle­ment as a place that wo­uld spawn a race of Aryan su­per­men. But they didn’t take into ac­co­unt di­se­ase, heat and in­bre­eding, „The Bal­ti­more Sun”, 10.09.1998, https://www.bal­ti­mo­re­sun.com/news/bs-xpm-1998-09-10-1998253112-story.html.
[19] B. Le­iter, Nie­tz­sche’s Ha­tred of ‘Jew Ha­tred’, re­cen­zja pracy R.C. Ho­lub, Nie­tz­sche’s Je­wish Pro­blem: Be­tween Anti-Se­mi­tism and Anti-Ju­da­ism, „The New Ram­bler”, 21.12.2015.
[20] F.W. Nie­tz­sche, Der wille zur macht: ver­such einer umwer­thung al­ler wer­the (stu­dien und frag­mente). Kilka pol­skich wy­dań, m.in. Vis-à-vis, War­szawa 2022.
[21] B. Ma­cin­tyre, For­got­ten Fa­ther­land: The Se­arch for Eli­sa­beth Nie­tz­sche, A & C Black 2013.
[22] W. San­ta­niello, Nie­tz­sche, God, and the Jews: his cri­ti­que of Ju­deo-Chri­stia­nity in re­la­tion to the Nazi myth, SUNY Press 2012.
[23]Nie­tz­sche, god­fa­ther of fa­scism?: on the uses and abu­ses of a phi­lo­so­phy, red. J. Go­lomb, R.S. Wi­strich, Prin­ce­ton Uni­ver­sity Press 2009.
[24] G. So­uth­well, A be­gin­ner’s gu­ide to Nie­tz­sche’s Bey­ond good and evil, John Wi­ley & Sons 2009.
[25] F. Nie­tz­sche, Zmierzch bo­żyszcz, czyli jak fi­lo­zo­fuje się mło­tem, wyd. pol. m.in. Vis-à-vis, War­szawa 2022.
[26] Mój są­siad i znawca Nie­tz­schego Dan Ahern okre­śla go jako „mi­łego, ła­god­nego, do­brze wy­cho­wa­nego czło­wieka, wbrew po­zo­rom wcale nie mi­zan­tropa”.
[27]Do­cu­men­ting Num­bers of Vic­tims of the Ho­lo­caust and Nazi Per­se­cu­tion, Uni­ted Sta­tes Ho­lo­caust Me­mo­rial and Mu­seum, 4.02.2019.
[1*] T. Prat­chett, Pi­ra­midy, przeł. P.W. Cho­lewa, Pró­szyń­ski i S-ka, War­szawa 2011, s. 120.
[2*] Mac­Guf­fin to słowo wy­trych, ozna­cza przed­miot lub cel na­pę­dza­jący fa­bułę i mo­ty­wu­jący do dzia­ła­nia bo­ha­te­rów filmu (przyp. tłum.).