Prawdy. Człowiek z blizną. Tom 1 - Janusz Kamil Gajdemski - ebook

Prawdy. Człowiek z blizną. Tom 1 ebook

Janusz Kamil Gajdemski

0,0

Opis

Czy kiedy dusza cierpi od zranień, lekarstwem zawsze jest miłość?

Młody mąż, przyszły ojciec i początkujący, zdolny powieściopisarz wiedzie spokojne życie. Wszystko odmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w momencie gdy odbiera telefon ze szpitala, który zmienia życie całej jego rodziny.


Janek siedział na sofie, trzymając na kolanach swą debiutancką powieść. Już tysiące ludzi miały ją w swoich domach i podobnie jak on teraz, czytały ją, strona po stronie, chcąc poznać zakończenie. Niektórzy szczęśliwcy robili to powoli, nie chcąc zbyt szybko zjeść dania, które najwidoczniej im smakowało. Patrzył na okładkę. To niewątpliwie mój wielki sukces, myślał. A czym jest to, co teraz robię? To koniec. Definitywny koniec. Zamknięcie pewnego etapu życia. Odkreślenie go grubą, czarną kreską od tego, co czeka na mnie w przyszłości. Czy to tylko wygodna wymówka – próba uciszenia sumienia, które wrzeszczy teraz z całych sił? Jeśli tak, to jest to bardzo nieudana próba.
Myślał o tych, których teraz przy nim nie ma – o Samancie i Kamilku. To oni powinni tu być. Nic nie jest jednak tak, jak powinno. Janek zacisnął zęby.


Janusz Kamil Gajdemski (ur. 1993) - powieściopisarz, poeta i autor tekstów piosenek . "Człowiek z blizną", otwierający trylogię "Prawdy", jest jego debiutancką powieścią. Wcześniej ukazał się tomik "Amour". Prywatnie interesuje się psychologią oraz historią współczesną. W przygotowaniu są już jego kolejne powieści: "Trzy miesiące to dwadzieścia godzin", "Powrót do przeszłości", będący kontynuacją "Człowieka z blizną", oraz "I help.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 565

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prolog

Osiedle nie różniło się niczym od tysięcy innych. Bloki, sklepy, kościół. Ludzie znający się tylko z widzenia. Większości taka sytuacja pasuje. Jeśli nic nie zrobię, myślą, nikt o mnie nie będzie mówił. Bo i po co mają mówić? Dobrze żyje się w spokoju i ciszy. Prawie jak na wsi. Człowiekiem, któremu ta sytuacja bardzo pasowała, był także pewien starszy pan, który swoje dzieciństwo spędził właśnie na wsi. Wychowany w prostej rodzinie rolniczej, zawsze pragnął zostać kimś większym od swoich rodziców. Nie wynikało to bynajmniej z jego braku miłości do nich. Kochał ich bardzo. Był najstarszym spośród trójki dzieci, jakie przyszły na świat w jego domu. Mama zajmowała się domem i potomstwem. Ojciec uprawiał pole i pracował w gospodarstwie. Rodzice nigdy nie szczędzili pieniędzy na naukę swoich dzieci.

Robert od najmłodszych lat zapowiadał się najlepiej. W związku z tym zawsze wiązano z nim duże nadzieje. Nie zawiódł ich. Po wielu latach żmudnej nauki został najpierw magistrem, a następnie doktorem i profesorem. Spełniał się zawodowo. W pogoni za nauką zapomniał o życiu prywatnym. Nie miał dzieci ani żony. Owszem, w jego życiu pojawiło się kilka kobiet, z którymi był przez jakiś czas, ale żadna nie była „tą”. Wolał żyć sam niż z kimś, kogo naprawdę, całym swoim sercem, nie pokochał. Kochał za to pracę i swoich studentów. Miał poczucie humoru, dystans do siebie, świata i tego, co robi. Uczniowie to doceniali. Na jego wykładach sala była zawsze pełna. W kompletnej ciszy wykładał im to, co sam wiedział, to, w co sam przez całe życie wierzył. Miał hipnotyzujący głos. Po zakończeniu wykładu dziękował studentom za przybycie. Dopiero po kilku sekundach opadała ta niesamowita aura i słuchacze wracali do rzeczywistego świata.

Siedział teraz przy swoim dębowym biurku, pochylony nad lampką, która rzucała liche światło na leżące przed nim kartki. Cały salon, w którym teraz znajdował się Robert, był urządzony w rustykalnym stylu. Kupując właśnie takie meble, myślał o tym, by w ich otoczeniu dobrze się czuć. Ja jestem stary, myślał, to niech one też na takie wyglądają. Przed nim znajdował się ogromny stos papierów. Profesor czytał teraz prace magisterskie swoich studentów. Uwielbiał ten moment, gdy miał już je w ręku. To jest efekt ich i mojej ciężkiej, pięcioletniej pracy. Od wczoraj siedział nad pracą studenta, który był dla niego wielką zagadką. Chodził na wszystkie wykłady, miał świetne wyniki, pisał zawsze najlepsze prace. Jednak nigdy nie zgłosił się podczas wykładu, nigdy nie powiedział niczego, czym przyćmiłby swoich, o wiele mniej inteligentnych kolegów. Tylko w momencie, gdy profesor poprosił go o odpowiedź, udzielał jej. Zawsze była poprawna. Robert nigdy nie mógł rozgryźć wyjątkowego pod każdym względem chłopaka. Jego praca nosiła tytuł Odcienie tego samego uczucia, czyli względność świata a nasze wnętrze.

Profesor zaczął czytać:

Prawda, podobnie jak fałsz, nie jest czymś, co da się potwierdzić za pomocą jakiejś definicji czy wzoru. Jest raczej względna, elastyczna, podobnie jak elastyczne może być nasze sumienie. Prawdziwa miłość kojarzona jest z miłością idealną. Ale skoro wszystko, co prawdziwe, jest względne, to może niepotrzebnie dodaje się słowo „prawdziwa”. Przecież miłość sama w sobie jest czymś idealnym, nie musi mieć przed sobą żadnego określenia, które potęguje jej moc. W takim razie co powiemy o miłości nieidealnej, nieszczerej, niepełnej czy nieszczęśliwej? Niewiele, po prostu nie nazwiemy żadnej z nich tym wyjątkowym słowem.

Miłość ma nie tylko moc stwórczą, ale także silnie destrukcyjną. Jest jak potężny potok lub rzeka, która zniszczy wszystko, by dopłynąć do celu. Jeżeli napotka jakiekolwiek przeszkody, neutralizuje je – po to, by w przyszłości kolejne pokłady wody nie miały żadnych problemów; po to, by mogły tylko i wyłącznie delektować się przyjemnością płynięcia po dobrze już skonstruowanym i doświadczonym wcześniejszymi troskami korycie.

Miłość (nie muszę już chyba dodawać tego zbędnego słowa „prawdziwa”, prawda?) jest czymś zupełnie niezrozumiałym, nie tylko dla zwykłych śmiertelników. Zapewne nawet najznakomitsi filozofowie nie potrafią wytłumaczyć jej istoty. Bo bez wątpienia jest ona czymś absolutnie idealnym. Dlatego chyba częściej jest matką procesów twórczych niż niszczycielskich. Tworzy, a raczej powoduje, uśmiech na twarzy drugiej osoby, sprawia, że jest jej lżej na sercu. Ale jak miłość może cokolwiek tworzyć? Przecież jest tylko uczuciem, zresztą jednym z wielu, jakie mają swoje źródło w człowieku. I tu dochodzimy do genezy miłości. Istnieje ona w każdym człowieku. Człowiek, żyjąc miłością, powinien krok po kroku stawać się nią. Choćby dlatego, że został stworzony przez Boga, który jest nieskończoną miłością.

Nie wchodźmy teraz jednak w zawiłości teologiczne, które jeszcze bardziej utrudnią nam zrozumienie tego, co i tak jest bardzo trudne do zrozumienia. Moralność jest kolejnym atrybutem człowieka, który dostał ją, nierozerwalnie połączoną z sumieniem, od Boga. Przyczyną naszego nieczystego sumienia jest brak poczucia moralności w przeżywaniu i praktykowaniu miłości. Te dwa elementy, miłość i sumienie, możemy porównać do małych, choć mających kolosalne znaczenie, trybików funkcjonujących (lub nie) w naszym wnętrzu, stają się często problemem. Bo jak pogodzić moralność z miłością? To jak pogodzenie dwojga zwaśnionych dzieci. Nie da się rozwiązać ich konfliktu, nie robiąc tego kosztem jednego na rzecz drugiego. Stajemy zatem przed dylematem: mieć ciastko czy zjeść ciastko?

Do momentu, kiedy nie zdecydujemy, co jest dla nas ważniejsze, mamy nie lada problem. Chociaż mniemam, że mamy go nawet po podjęciu decyzji. Jest to o tyle przykre, że zawsze, nie tylko w tym przypadku, dostajemy jakieś rozwiązanie alternatywne. Jak trudną decyzją jest wybranie tej właściwej drogi dla samego siebie, nie trzeba chyba pisać. Każdy z nas stanął kiedyś przed takim problemem. Wybór związany jest zawsze z konsekwencjami. I to nie tylko tymi dotykającymi nas samych, ale również, a może przede wszystkim, innymi. Niestety, jesteśmy skazani na to, co robią postronni ludzie. Mają oni na nas ogromny wpływ. Nie ma od tego ucieczki, bo przecież człowiek jest istotą stadną, skazaną na drugą osobę. Osobę, która może go nieodwracalnie i niewyobrażalnie skrzywdzić.

Podsumowując powyższe rozważania, łatwo dojść do wniosku, że ludzka egzystencja stawia człowieka przed ciągłym wyborem, który może skrzywdzić osobę ów wybór podejmującą lub, co gorsza, innych ludzi. Miłość jest szalenie niebezpiecznym uczuciem. Dlatego powinna być doznaniem przeznaczonym tylko dla odpowiedzialnych i dojrzałych ludzi. Jeżeli trafia w nieodpowiedzialne ręce, może być tym, czym są zapałki w rękach dziecka. Miłość jako taka jest bardzo niebezpieczna. Jednak nie ma nic piękniejszego i bardziej uzależniającego niż pierwsza miłość. Pierwsza miłość, która pozostaje na zawsze w naszej pamięci i sercu. Każda następna jest tylko niepełnym i mało wartościowym substytutem, a każda następna kobieta jest dla mężczyzny tak zwaną „kryzysową narzeczoną”. Nie sądzimy, aby było to najwłaściwsze określenie, ale żadne inne i być może lepsze nie nasuwa się nam w tej chwili. Jeżeli wydaje się komuś złe lub niepełne, pozostaje nam jedynie ubolewać.

– Może nie będziesz geniuszem, ale magistrem zapewne zostaniesz – powiedział profesor.

Z uśmiechem na ustach wstał i wyszedł z gabinetu.

CZĘŚĆ IRóży pąk

ROZDZIAŁ 1Biologia

– Gdzie jest portfel? – zapytał Janek, który jak zwykle szukał wszystkiego, co jest mu potrzebne, na ostatnią chwilę. Przetrząsnął już cały swój gabinet i salon. Po dwudziestu minutach intensywnych poszukiwań wiedział stosunkowo niewiele, bo tylko tyle, że w tych dwóch pomieszczeniach nie ma jego portfela.

– Tam, gdzie są kluczyki – odpowiedziała Samanta, piękna, wysoka kobieta o czarnych włosach.

Uwielbiała się droczyć ze swoim mężem. Zawsze w takich momentach miała uśmiech na twarzy.

– Czyli gdzie?! – zapytał lekko już zirytowany Janek. – Nie mam czasu na te twoje gierki.

– Nasze gierki, kochanie. Spokojnie, portfel razem z kluczykami jest w szafce koło łóżka.

– Nie można było tak od razu?! – Janek nie potrafił się powstrzymać i też się uśmiechnął. On również lubił te ich rozmowy przed wyjściem z domu. To dawało mu pozytywnego kopa na cały dzień.

– Też cię kocham.

– Aha – odpowiedział Janek, przechodząc koło Samanty.

– A buziak w nagrodę?

– Nie zasłużyłaś. – Mówiąc to, pochylił się i cmoknął ją w policzek.

– Zapomniałabym, jutro przyjeżdżają do nas moi rodzice. Mówiłam im, że masz wiele pracy, ale oni… No, w każdym razie powiedzieli, że skoro my do nich nie przyjeżdżamy, to oni przyjadą do nas. Zgodziłam się. – Kątem oka zobaczyła groźne spojrzenie męża. – A co miałam zrobić?

– Nie mam nic przeciwko twoim rodzicom. Skoro chcą, to pewnie, niech przyjeżdżają. Zresztą moich też już u nas dawno nie było. Może zaprosimy ich na jutro? Spotkają się, porozmawiają. Sama wiesz, jak rzadko się widują. Hm? Co o tym myślisz, kochanie?

– Świetny pomysł. Ależ mam mądrego męża. – Samanta wiedziała, że Janek jest bardzo uczulony na takie komentarze i dlatego właśnie często je powtarzała, choćby po to, żeby utrzymać tę lekką, spokojną atmosferę.

– Taaa, mądrego masz męża. Dzięki za naprowadzenie mnie na zgubę. Uciekam. I tak już jestem spóźniony.

W tym momencie zadzwonił jego telefon.

Janek zatrzymał się w pół kroku, wyciągnął go i obserwując wyświetlacz, zastanawiał się, czy odebrać. Jego nowe blackberry pokazywało, że numer, który do niego dzwoni, nie jest zapisany w książce telefonicznej. Nie miał w zwyczaju odbierać połączeń od nieznanych numerów, ale w związku z ostatnim sukcesem zawodowym dostawał teraz mnóstwo telefonów, choćby od dziennikarzy, którzy chcieli umówić się z nim na wywiad. Po latach miał żałować tej decyzji, którą właśnie teraz podejmował. Postanowił odebrać telefon. Telefon, który miał obrócić jego spokojne, poukładane, czasami wręcz idylliczne życie do góry nogami.

– Jan Dobrzyński, słucham.

Samanta obserwowała każdy krok męża. Lubiła patrzeć, jak się porusza. Uważała, że ma specyficzny, delikatny, trochę niemęski sposób chodzenia. Ale nie uważała, że jest to złe. Wręcz przeciwnie. Przecież jest artystą. Oni są inni niż reszta społeczeństwa, ale właśnie dlatego są wyjątkowi. Tworzą, chcą coś przekazać światu. Fakt, za drobną opłatą, pomyślała radośnie, ale zawsze. Byli młodym, szczęśliwym, dobranym małżeństwem. Obydwoje spełniali się w swojej pracy i realizowali marzenia z dzieciństwa. Mieli podobne zainteresowania. Oglądali nawet razem mecze, chociaż kibicowali innym drużynom. Z tego powodu było wiele utarczek, z których większość kończyła się na pocałunku.

Nieszczęścia ponoć chodzą parami, jednak ich związek był żywym dowodem na to, że szczęścia również można doświadczać podwójnie. Nie brakowało im niczego. Mieli siebie, przyjaciół, wspaniałą rodzinę, pieniądze. A od niedawna mieli także i kogoś, kto sprawił, że ich miłość stała się pełna, zmaterializowała się w postaci dziecka. Kilka tygodni temu Samanta wróciła od lekarza ze wspaniałą wiadomością. Zostanie mamą, a Janek… On był przeszczęśliwy.

– Ale co się konkretnie stało? – Samanta po raz pierwszy od dawna usłyszała w głosie męża przerażenie.

Stał wyprostowany. Był zesztywniały, jakby spędził zimą kilka godzin na kilkunastostopniowym mrozie. Na jego czole pojawiła się wiele znacząca zmarszczka. Złączył brwi. Obie ręce zaczęły mu drżeć. Zresztą cały drżał, co zauważyła dopiero po chwili. Jego twarz nagle stała się szara, straciła swój naturalny jasny kolor. Popatrzył na nią. Dopiero teraz mogła mu spojrzeć w oczy. Było w nich tyle smutku… W ciągu kilkunastu sekund z jego oczu zniknęła iskierka szczęścia, która była w nich cały czas, odkąd Samanta pamiętała. Od kogo jest ten telefon, zastanawiała się, co się mogło stać. Wyglądało na to, że osoba, z którą rozmawia, przekazuje mu złe wieści. Zapytała go bezgłośnie, o co chodzi, ale on nawet tego nie zauważył. Wydawało jej się, że stracił kontakt z rzeczywistością.

– To niemożliwe, przecież… Ale dlaczego podała mój numer? Jak to nie wiecie?! – Janek po raz pierwszy od wielu lat stracił panowanie na sobą. Czuł, że nogi się pod nim uginają, że leci w głęboką przepaść, że grunt, który stwarzał wiele lat, nagle znika. To niemożliwe, pomyślał, to jest po prostu niemożliwe.

– Co się stało? – zapytała szeptem Samanta.

Janek tym razem zareagował. Wykonał tak szybki i niespodziewany ruch, że aż odskoczyła o krok do tyłu. Wyciągnął przed siebie wyprostowaną rękę i dłonią uniesioną ku górze dał jej znać, żeby przestała do niego mówić. Była w szoku. Janek nigdy się tak nie zachowywał. Był zawsze spokojny, nie dawał się ponosić emocjom, nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Co też musiało się stać, że zachowuje się w taki nietypowy dla siebie sposób?

Spojrzała w drugą stronę, w kierunku okna. Było lato, wyjątkowo upalne. Wiedziała, że nie jest to dla niej dobra informacja. Ciąża w takich warunkach nie jest czymś, co można by uznać za przyjemne. Ale da radę. Przecież nie jest sama. Ma Janka, męża, który pomaga jej we wszystkim. Niekiedy nawet nie musi mu mówić o niektórych troskach czy potrzebach. Zna ją na tyle dobrze, że wie, czego jej trzeba lub co jej leży na sercu, nawet gdy z nią o tym nie rozmawia. Czego mogłaby chcieć więcej od życia? Jednak teraz była poważnie zmartwiona. Widok Janka napawał ją niepokojem. Ale ta rozmowa prędzej czy później się skończy, a ona w końcu dowie się, co go tak zdenerwowało.

Od momentu, kiedy odebrał telefon, nie minęła jeszcze minuta, a zarówno Jankowi, jak i Samancie wydawało się, że upłynęła cała wieczność. Samanta przez tę minutę przeanalizowała setki możliwości i osób, które mogły dzwonić do męża. Jednym z pierwszych pomysłów, jaki przyszedł jej do głowy, było to, że dzwonią ze szpitala, że stało się coś złego jego mamie lub ojcu. Nikim innym nie mógłby się tak bardzo przejąć. Poza rodzicami nie miał nikogo bliskiego. Był jedynakiem. Zawsze powtarzał, że to dobrze, bo nigdy mu niczego nie brakowało, a wiedział, że gdyby jego rodzice mieli więcej dzieci, ich sytuacja nie wyglądałaby już tak dobrze. Nie pochodził z zamożnej rodziny, dlatego tym bardziej cieszył się, że już w tak młodym wieku jest samodzielny finansowo. Od momentu gdy wydał książkę, oboje z Samantą nie mogli narzekać na brak pieniędzy. Stać ich było nie tylko na spokojne, godne życie, ale także na drogie przyjemności. Bo jak nie teraz, to kiedy? – mówili. Od niedawna wiedzieli, że za kilka miesięcy na świat przyjdzie ich dziecko. To było wyłącznie dopełnienie ich idealnego związku i życia, które od początku małżeństwa wiedli.

Ale wystarczyło odebrać połączenie, które w pierwszej chwili miał zamiar zlekceważyć. Po latach zastanawiał się, jak potoczyłoby się ich życie, gdyby zignorował dzwoniący w kieszeni telefon i zgodnie z planem poszedł do pracy. A teraz nie mógł już nic zrobić. Nie dało się cofnąć czasu i wymazać tego, co usłyszał od kobiety, która spokojnym, wytrenowanym i doświadczonym latami takich rozmów głosem powiedziała mu, że musi się niezwłocznie stawić do szpitala, ponieważ osoba, którą tak bardzo kocha, właśnie się w nim znalazła. Wypadek. Jakie to prozaicznie, prawda? Zbyt proste i prawdziwe… Po prostu nierealne.

– Ma operację, tak? Ale żyje, prawda? Dobrze, wiem, że pani mówiła, ale ja nie mogę zrozumieć… Tak, przyjadę. Już jadę. Gdzie ją znajdę? OIOM… Ale to ze względu na dziecko, tak? Boże, czemu teraz? – Janek był załamany. Nie widział, co ma robić. Z jednej strony chciał dalej rozmawiać z pielęgniarką, która co chwila go uspokajała i przekazywała mu w miarę, zważywszy na okoliczności, optymistyczne wiadomości. Jednak z drugiej strony, miał ochotę rzucić słuchawką i pobiec co sił w nogach do garażu, by jak najszybciej dotrzeć do szpitala. – Dziękuję za informację.

Wyłączył telefon. Spojrzał na Samantę. Miał kamienną minę. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że z jego oczu lecą łzy. Samanta była przerażona. Nie pamiętała, żeby mąż kiedykolwiek płakał. Nawet na pogrzebach bliskich mu osób zachowywał spokój. Pod koniec rozmowy usłyszała kilka słów z odpowiedzi i pytań, jakie zadawał osobie po drugiej stronie, i miała już pewność, że telefon, który tak bardzo poruszył jej męża, był ze szpitala.

– Kto? Co się stało? – zapytała najciszej i najdelikatniej, jak tylko umiała. Nie wiedziała, jak ma się zachować w tej sytuacji. To było dla niej, a jak się później okazało, dla nich, coś nowego, coś, z czym będą musieli się nauczyć żyć, coś, z czym będą musieli się zmierzyć. Nawet nie wiedzieli, jak poważna i krwawa będzie ta bitwa, która z czasem zamieni się w wojnę.

– Dzwonili ze szpitala – powiedział Janek i urwał tak nagle, jak nagle zaczął mówić. Pękł. Maska spokoju i opanowania spadła z jego twarzy. Teraz już miał świadomość, co się z nim dzieje. Wiedział, że po twarzy lecą mu łzy i że cały drży. Nie wiedział tylko, nad kim tak naprawdę płacze – nad sobą, nad Samantą czy nad osobą, która leży teraz na sali operacyjnej w szpitalu.

– Janek, kto jest w szpitalu? Komu coś się stało? Mamie? Tacie? – Samanta była pewna, że gdy usłyszy od niej o rodzicach, rozleci się na setki kawałeczków.

On jednak nie zareagował. Czyżby nie chodziło o nich? Była coraz bardziej zdezorientowana.

– Nie, nie chodzi o nich. W szpitalu jest… – Nie potrafił wypowiedzieć jej imienia. Nie chciał go wypowiadać na głos, bo wtedy to wszystko stałoby się jeszcze bardziej realne, a tego by już nie zniósł. – Miała wypadek… Muszę jechać. Przepraszam.

Samanta nie rozumiała, co mąż próbował jej powiedzieć. Wiedziała, że chodzi o kobietę. Ale skoro nie jego mama jest w szpitalu, to kto mógłby być dla niego równie ważny? Odpowiedź przyszła kilka minut później i spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Chciała się upewnić, czy dobrze wywnioskowała, ale wtedy męża nie było już w domu.

– Przepraszam – powtórzył i w ciągu kilku sekund, za sprawą szybkich ruchów i ogromnego poziomu adrenaliny, ściągnął kurtkę z wieszaka, wsunął stopy w buty i wybiegł z domu. Zanim zamknął drzwi, odwrócił się jeszcze raz za siebie, popatrzył w oczy Samancie, nie mając już w spojrzeniu tej iskry szczęścia, którą tak kochała, i po raz kolejny powiedział coś, co miała zrozumieć dopiero za jakiś czas.

– Przepraszam, kochanie. – Z oczu nadal płynęły mu łzy.

Zamykając za sobą drzwi, zamknął również pewien etap w swoim życiu.

Ich idylliczny świat runął.

 

Trzynaście lat wcześniej…

 

– Patrz, synek, jak te gamonie jeżdżą. Czasem się zastanawiam, czy oni w ogóle znają przepisy. – Mężczyzna prowadzący wysłużony, ale ciągle, przynajmniej w oczach jego właściciela, dobry samochód, był zdenerwowany. Miał niewiele ponad czterdzieści lat. Wszystkim mówił, że czuje się na o wiele młodszego. Niestety czas jest nieubłagany. Dosięgnął także Pawła, ojca Janka, szesnastoletniego chłopca, który właśnie dzisiaj rozpoczynał nowy etap w swoim życiu. Pierwszy września, pierwszy dzień w nowej szkole. Janek bardzo się stresował. Fakt, że mógł się spóźnić na apel, który miał rozpocząć całą tę, jak to określił jego ojciec, szopkę, wywoływał u niego spore emocje, ponieważ odkąd pamiętał, zawsze starał się być punktualny.

– Tato, jak czegoś nie zrobisz, to się spóźnię. – To były pierwsze słowa chłopaka, odkąd ruszyli z domu.

– Pewnie, że coś zrobię. Wezmę jednego z drugim i palnę w łeb. Gdzieś tam jeszcze powinna być ta moja dubeltówka. Ostatnio, o ile pamiętam, leżała w bagażniku. – Zaśmiał się radośnie. Jego lekarstwem na stres był dobry żart lub jakieś śmieszne powiedzonko, którym rozładowywał atmosferę. Janka jednak nie bawiło to wcale. Nie tylko dlatego, że był dzisiaj wyjątkowo zestresowany. Wszystko wskazywało na to, że wdał się w matkę, która, owszem, lubiła się od czasu do czasu pośmiać, jednak brakowało jej tego, co miał jej mąż – lekkości w mówieniu żartów, łatwości śmiania się, praktycznie na zawołanie.

– Tato, to nie jest śmieszne. Ja naprawdę nie chcę się dzisiajspóźnić do szkoły.

– Nie chcesz, powiadasz. – Ojciec ciągle miał uśmiech na twarzy. – I bardzo dobrze, jeszcze nie raz się spóźnisz, a dzisiaj nie musisz. Voilà, jesteśmy.

Paweł wjechał na parking, który znajdował się koło szkoły. Zaparkował, zgasił auto, odpiął pasy i spojrzał na syna.

– Janek, spokojnie. Przecież nie idziesz na ścięcie. Uśmiechnij się, odpręż. Jak pójdziesz tam z taką miną, to nie spodziewaj się, że twoi nowi koledzy do ciebie podejdą. Zresztą, co ja, głupi, mówię. Co tam koledzy, ty masz tam iść pewny siebie po to, żeby zapoznać jakąś niezłą dziewczynę. Słyszałem, że na twoim profilu jest ich sporo, dwie trzecie klasy to młode sarenki, które tylko czekają na takiego przystojniaka jak ty.

– Tato, spóźnię się. – Janek miał mieszane uczucia. Z jednej strony mógłby słuchać godzinami monologów ojca, ponieważ sprawiało mu to przyjemność. Z drugiej jednak chciał jak najszybciej wyjść, stanąć na placu, odśpiewać hymn i ogólnie mieć już to wszystko za sobą. Dla niego najlepiej byłoby, gdyby już dzisiaj rozpoczęły się lekcje. W ławce, słuchając nauczycielki, czuł się pewnie. Świat książek i nauki był jego światem. Nie, żeby był odludkiem. Lubił przebywać z rówieśnikami i dorosłymi ludźmi. Potrafił rozmawiać na wszystkie tematy. Ale tak często życie uczyło go, że świat jest trudny, w zasadzie niepojęty. Przynajmniej dla niego. Natomiast nauka była dla niego łatwiejsza do zrozumienia. Wszystko miało sens. Nawet trudne zagadnienia z matematyki dało się wytłumaczyć. Janek, mimo młodego wieku, wiedział już, że niestety, ale często, zbyt często, niektórych poczynań ludzi nie da się nijak wytłumaczyć.

– Idź, bystrzaku. Powodzenia! – Zanim Janek wyszedł, ojciec zdążył jeszcze zmierzwić mu krótko ścięte włosy.

– Na razie. Jak wyjdę, zadzwonię. – Jankowi zrobiło się cieplej na sercu, gdy popatrzył na promienną twarz ojca. Kochał go. Tak, zdecydowanie, bardzo go kochał.

– Tak jest, pułkowniku! – powiedział Paweł i elegancko zasalutował. – Miłych łowów, czy jak wy to, młodzi, nazywacie.

Janek nie skomentował. Zamknął drzwi samochodu, odwrócił się i ruszył w stronę szkoły, która przez najbliższe cztery lata miała być miejscem, w którym będzie spędzał najwięcej, oczywiście poza swoim domem, czasu. Wiedział, że nowa szkoła oznacza zmiany. Nie wiedział jednak, że będą aż tak duże.

Pozbawiony stresu, ale także i optymizmu, ruszył w kierunku nieznanego mu jeszcze świata.

***

– Do hymnu! – powiedział chłopak, który prowadził apel.

Janek spojrzał na swoją nową szkołę. Była ładna, w jasnym, zielonym odcieniu. Zielony był jego ulubionym kolorem, dlatego taki, z pozoru banalny, element napawał go optymizmem. Spojrzał na boki. Jego nowi koledzy wydali mu się bardzo wysocy. Zdziwiło go to, ponieważ sam również nie był niski. Odkąd pamiętał, zawsze górował wzrostem nad rówieśnikami. Dlaczego zatem teraz był taki niski na ich tle? Odpowiedź przyszła dość szybko.

Pani dyrektor zaczęła od przywitania pierwszaków.

– Moi drodzy, zaczynacie kolejny etap w swoim życiu. Nowa szkoła to nowe wyzwania. Nie tylko dla was, ale także dla waszych rodziców. Dzisiaj, z tego miejsca, chciałabym was zapewnić, że my, jako grono pedagogiczne, zrobimy wszystko, abyście kształcąc się w naszej szkole, nabywali nie tylko wiedzy szkolnej, czy jak wolicie, książkowej, ale także, a może przede wszystkim, życiowej. Wspólnie z waszymi rodzicami będziemy chcieli was wychować najpierw na porządnych ludzi, a dopiero później na dobrych uczniów. Dziękuję.

Pani dyrektor, przemawiając do pierwszaków, odwróciła się w prawo, ustawiając się do niego bokiem. Widział tylko dwie możliwości – albo dyrektorka pomyliła grupę, do której powinna przemawiać, co uważał za mało prawdopodobne, albo to on pomylił grupę i nie stoi razem z pierwszoklasistami. Ta druga opcja była o wiele bardziej prawdopodobna. Ładnie zaczynam, pomyślał. Jednak w tym momencie przypomniał sobie jedno z powiedzonek swojego ojca, że nieważne, jak mężczyzna zaczyna, tylko jak kończy. Mówiąc to, ojciec nie miał zapewne na myśli szkoły, jednak mimo wszystko to wspomnienie pocieszyło Janka. Rozchmurzył się i ruszył w kierunku pierwszaków. Tylko która spośród trzech klas jest moja, rozmyślał.

– Jejku, jak ta baba nudzi. – Usłyszał, gdy dochodził do grupy, do której jeszcze niedawno przemawiała pani dyrektor.

– Nudzi? Nudzi to moja matka. Ta klientka po prostu… Sam nie wiem, chodźmy. Mamy w trzydzieści dwa, gdziekolwiek to jest.

Janek był lekko skonsternowany, słysząc, co mówi jego przyszły kolega. Najchętniej przed słowem kolega dałby cudzysłów, ale stwierdził, że na to pewnie jeszcze przyjdzie czas. Nie ma co, zapowiada się świetnie, pomyślał ironicznie.

– Marek, widziałeś tę, co stała koło mnie? Miała… Ma się czym chwalić. Od razu ją polubiłem. – Włosy postawione na żelu, jeansy i trampki, w jakich Janek chodził, owszem, ale tylko na lekcje wychowania fizycznego. To były znaki szczególne drugiego potencjalnego kolegi z klasy. Rewelacja!

– Zbok! – skomentowała Julia, ładna, wysoka dziewczyna, która miała piękną twarz. To przez oczy, pomyślał Janek, są hipnotyzujące. Sam w myślach też nazwał swojego kolegę takim określeniem. Julia dostała u niego punkt za to, że miała tyle odwagi, żeby powiedzieć chłopakowi, który szedł przed Jankiem, co o nim myśli.

Weszli do szkoły. Technikum, do którego od jutra miał chodzić Janek, było dużym, świeżo odrestaurowanym budynkiem o czterech, w pełni wykorzystanych kondygnacjach. Kilkadziesiąt lat wcześniej był tu szpital. Tłumaczyło to, dlaczego klasy są takie duże. Zresztą nie tylko to. Jakby się dobrze przyjrzeć, szczególnie mając w pamięci wcześniejszą funkcję budynku, wiele elementów potwierdzało to, że był tu właśnie szpital. W klasach, w których mam się uczyć, umierali kiedyś ludzie, pomyślał Janek. Nie była to zbytnio pocieszająca myśl.

Nie czekali długo pod salą. Wychowawczyni przyszła szybko. Była kobietą w średnim wieku, z włosami trochę poniżej ramion. Otworzyła im drzwi. Wpuściła ich do środka z serdecznym uśmiechem na twarzy, który miał być zapowiedzią tego, że jest to kobieta pogodna i ogólnie rzecz biorąc, łaskawa.

– Dzień dobry! Nazywam się Bożena Delek i będę przez najbliższe cztery lata waszą wychowawczynią – powiedziała to spokojnym, lecz żywym głosem.

Widać było, że po wakacjach jest zrelaksowana i wypoczęta. To, że właśnie ta kobieta będzie wychowawczynią Janka, było dla niego pierwszą dobrą wiadomością owego dnia. Od razu przypadła mu do gustu. Miał skłonność do oceniania ludzi już po pierwszym spojrzeniu. Według niektórych była to jego wada, lecz on postrzegał to jako swoją zaletę. Z jego doświadczenia wynikało, że często się to sprawdza. Może po prostu znam się na ludziach, myślał.

– Przeczytam teraz listę z waszymi nazwiskami. Nie po to, oczywiście, żeby wpisywać już dzisiaj nieobecności, tylko po to, żeby zacząć przypisywać twarze do nazwisk. Jestem waszą wychowawczynią i chcę, żebyście jak najkrócej byli dla mnie anonimowi.

Miła, z poczuciem humoru i konkretna, pomyślał Janek. W jego oczach była zdecydowanie bliżej ideału wychowawczyni niż dalej.

– Robert Błoński.

Po usłyszeniu swojego nazwiska wstał chłopak z przedostatniej ławki.

– Jestem! – odezwał się zdecydowanym głosem.

– Sebastian Łacki.

Teraz wstał chłopak, który siedział w ławce koło Janka. Był raczej niskiego wzrostu, ogolony na łyso. Godziny spędzone na siłowni dały pożądany efekt, był solidnie zbudowany. Jednak patrząc na niego, nie odnosiło się wrażenia, że jest typem, którego można by się obawiać, mijając się z nim w ciemnej uliczce. Jak się później okazało, stał się on najlepszym przyjacielem Janka.

Wychowawczyni wyczytywała następne nazwiska, powodując, że podnosiły się z krzesełek kolejne osoby. Jak dotąd nikt nie przykuł specjalnie uwagi Janka. Dziewczyny, owszem, były atrakcyjne czy, jak kto woli, ładne, jednak żadna z nich nie wzbudziła prawdziwie wielkiego, pożądanego przez niego, stanu dogłębnego zainteresowania.

– Karolina Sas.

W tym momencie podniosła się niska dziewczyna, z rozpuszczonymi włosami, które sięgały jej trochę poniżej ramion. Od razu dało się zauważyć, że jest nieśmiała. Co prawda uśmiechała się naprawdę pięknie, wręcz zjawiskowo, jednak mimo wszystko nie udało jej się ukryć wewnętrznej niepewności. Zapewne, jak każda dziewczyna, ma mnóstwo kompleksów, pomyślał Janek. Jednak akurat w jej przypadku były one zupełnie bezpodstawne. Miała okrągłe, piękne policzki i przykuwające uwagę oczy. Tak, to były te oczy. Patrząc w nie, można było utonąć. Jednak tylko szczęśliwcy otrzymali taką możliwość. Janek miał nadzieję, że będzie jednym z nich. Więcej, bardzo tego pragnął. Jeśli wcześniejszych kilkanaście dziewczyn nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia, to ona wręcz przeciwnie. I to jakie! Ogromne! Była wypadkową wszystkiego, co Jankowi podobało się w dziewczynach. A to mruganie oczami… Śliczne!

– Karolina – powtórzył cichutko Janek. Na jego twarzy pojawił się wielki, szczery i w pełni naturalny uśmiech.

***

– Wstawaj, śpiochu… – Kobieta, która stała nad Jankiem, patrzyła na niego z zatroskaniem. A jak miała patrzeć mama na swojego syna w dniu, w którym po raz pierwszy ma wziąć plecak i pójść do nowej szkoły? Wiedziała, że sobie w niej poradzi. Nigdy nie miała z nim żadnych problemów. Dobre, czasem bardzo dobre oceny, które przynosił od lat, nie były jedyną radością, jaką dawał jej syn. Analizując to, jak się zachowywała w jego wieku, potrafiła docenić, że nie musi być wzywana do szkoły z powodów złego zachowania syna. Takie problemy były jej obce. Uważała, że ma idealne dziecko. Oczywiście jej ocena nie była obiektywna, jednak inni ludzie, znający Janka, również uważali, że jest dobrym człowiekiem, twierdzili, że z tej mąki kiedyś będzie bardzo smaczny i pożywny chleb.

– Już? Jest tak rano, ciemno i w ogóle. – Janek zauważył pytający wzrok matki. – Tak, nie chce mi się iść do szkoły. Wiesz dobrze, że lubię się uczyć, ale jak wczoraj chwilę słuchałem moich nowych kolegów, to zupełnie uszło ze mnie powietrze. Mamo, żebyś słyszała, jak oni się wyrażają. I to ma być przyszła polska inteligencja, kwiat narodu… Ja dziękuję! – Wstał, przeciągnął się i ruszył w kierunku łazienki.

Droga na dworzec zajęła mu nie więcej niż dwadzieścia minut. Wykorzystał je na słuchanie muzyki przez małe słuchawki. Idąc między polami, spojrzał w górę i zobaczył księżyc, który jeszcze, jak zawsze mawiał, nie poszedł spać. Jedno spojrzenie w jego stronę wystarczyło, żeby zaczął rozmyślać.

Gimnazjum, które niedawno skończył, było szkołą, która mu wiele dała. Może nie w sensie edukacyjnym, chociaż trzecią klasę zakończył z wyróżnieniem. Przez te trzy lata poznał grono osób, przy których otworzył się na świat i ludzi. Pewnie, że nie wszyscy go lubili, jednak nie o to chyba chodzi. Miał tam, co prawda wąskie, ale wierne, grono przyjaciół, na których zawsze mógł liczyć, zresztą z wzajemnością. Inaczej niż w szkole podstawowej. Zawsze był wiernym i oddanym kompanem tych, którzy byli dla niego ważni. Lubił i potrafił im pomagać. Gorzej mieli jego wrogowie, których może nie było wielu, ale wyznawali zasadę, że Janek musi mieć za ich sprawą jak najbardziej utrudnione życie. Słysząc docinki i komentarze szeptane pod swoim adresem, nigdy nie pozostawał dłużny. Twierdził, że to, iż jest katolikiem, nie musi oznaczać, że będzie potulnie czekać, aż go w oczach innych zniszczą. W stosunku do swoich wrogów stosował zasadę „oko za oko, ząb za ząb”.

Dzisiaj miał rozpocząć edukację w nowej szkole, z nowymi kolegami i nauczycielami. Nie wiedział, czy ma się z tego powodu cieszyć, czy raczej przeciwnie. Rozmyślania w brutalny sposób przerwała kobieta, która zapowiadała pociąg. Niecałą minutę później podjechała na stację stara, wyglądająca na bardzo wysłużoną, lokomotywa, ciągnąc za sobą kilka równie starych wagonów. Janek wsiadł i zaczął szukać wolego miejsca. Pociąg ruszył powoli. Czekała go półgodzinna podróż.

***

Miasto, do którego przyjechał, nie napawało go strachem. Nie miał problemów z odnalezieniem się w nim. Co prawda całe życie przeżył na wsi, jednak dość często je odwiedzał, ponieważ było to najbliższe „poważne” miasto, do jakiego Janek mógł się udać w razie jakichś potrzeb, które musiał w nim załatwić.

Przeszedł tunelem pod peronem, minął dworzec autobusowy i ruszył do szkoły, idąc koło parku. Był romantykiem. Przebywanie na łonie natury to coś, co bardzo lubił. Relaksowała go cisza przerywana tylko szumem traw czy poruszaniem się koron drzew. Spojrzał tęsknym wzorkiem na park. Od zawsze mieszkał blisko lasu. Jako dziecko, pierwsze lata swojego życia spędził razem z dziadkami, niedaleko lasu, gdzie miał możliwość przebywania wśród drzew, leśnych zwierząt i spokoju, o który nie było zbyt łatwo w rodzinnym domu jego mamy. Wielopokoleniowe domy… Czy ktoś ma z tego jakieś dobre wspomnienia? Mama mówiła, że nie. Jako że Janek nie miał jeszcze żadnego doświadczenia w tym temacie, musiał jej uwierzyć na słowo. I wierzył. Nie tylko zresztą w tej kwestii.

Po wyjściu z dworca miał do pokonania dwa kilometry. Taka bowiem odległość dzieliła miejsce, w którym jeszcze niedawno się znajdował, od szkoły, w której dzisiaj rozpoczynały się zajęcia. Cieszył się na to. Szkoła nie była co prawda tym, co lubił w życiu najbardziej, bo to miejsce zajmowały książki, jednak nie musiał się zbyt długo zastanawiać, by wiedzieć, że zajmuje ona drugie miejsce na tej liście. Tak, zdawał sobie sprawę, że książki nie są popularne wśród dzisiejszej młodzieży. Ale nie zależało mu na tym, by być popularnym czy oryginalnym. Chciał być sobą. To była dla niego najważniejsza wartość. Bycie sobą i czucie się z tym dobrze, a czasem nawet wspaniale, to coś, na co nie każdy może sobie pozwolić. Ludzie zakładają dzisiaj tysiące masek. Tyle, ile jest potrzeb, tyle można mieć wcieleń. Często zakłada się nawet kilka jednocześnie. Z czasem zapominamy o ich istnieniu. Nie potrafimy odszukać w tym wszystkim naszego prawdziwego „ja”, które jest chyba najważniejsze w tym całym naszym jestestwie.

Nysa nie jest miejscem pełnym zabytków i atrakcji. Nawet sklepów nie ma w niej tylu, aby zrobić sobie w weekend porządny shopping. McDonald, KFC i inne tego typu fast foody to dla mieszkańców tego około pięćdziesięciotysięcznego miasta coś, o czym można tylko pomarzyć. Za marzenia nie trzeba na szczęście płacić. Janek był już mniej więcej w połowie drogi do szkoły. Mijał teraz kościół, którzy jedni nazywali bazyliką, a inni katedrą. Dla niego było to nieistotne. Kościół, bez względu na to, jak nazywany, był piękną budowlą, chlubą miasta. Skręcił w prawo i przeszedł na drugą stronę ulicy.

***

– Wygląda na to, że jesteśmy pierwsze.

– Ciekawe, z kim będziemy chodzić do klasy – powiedziała Aneta, ładna dziewczyna z włosami sięgającymi trochę poniżej ramion. Miała w sobie coś, co bardzo pociągało prawie wszystkich chłopaków. W przypływie dobrego humoru stwierdzała, że te pięć procent męskiej populacji, którym się nie podoba, to przyszli księża albo chłopcy… lubiący chłopców. Bluzka z głębokim dekoltem nic nie dodawała do tego, już prawie idealnego, obrazu pięknej nastolatki. Był to tylko element, który podkreślał i uwidaczniał to, co miał podkreślić i uwidocznić. Rano, ubierając się, przypomniała sobie słowa mamy, która powiedziała jej kiedyś, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie. Między innymi właśnie dlatego ubrała się tak, a nie inaczej.

– Przystojniaków tu raczej nie spotkamy – odpowiedziała Karolina, jej „odwieczna” koleżanka. Znały się i przyjaźniły od przedszkola, chociaż, co ciekawe, nigdy nie były sobie naprawdę bliskie. Każda z nich miała swój krąg znajomych. Różniły się nie tylko wyglądem, Karolina była niższa i nie miała tej wyjątkowej cząstki kobiecości, która była największym atutem Anety.

– Nie ma to jak pozytywne nastawienie – zaśmiała się Aneta. – Dlaczego od razu zakładasz, że będziemy przez najbliższe cztery lata chodzić z „przyszłymi panami księgowymi”? – Mówiąc to, spojrzała sugestywnie w prawo, na swoją przyjaciółkę. – Chociaż może masz rację. Chyba ktoś za chwilę do nas dołączy – powiedziała, słysząc, że ktoś powoli wchodzi na piętro.

Chłopak, który do nich dołączył, spojrzał niepewnie. Był wyraźnie spięty, a widok dwóch nowych koleżanek sprawił, że dodatkowo się speszył i zestresował, nie wiedząc za bardzo, co ma zrobić, oczywiście poza standardowym powiedzeniem „cześć”. Uznał, że na początek to musi wystarczyć i zrobił w ich kierunku kilka niepewnych kroków.

– Hej – powiedział niewyraźnie i bardzo niepewnie. Mówił, jakby miał problem z gardłem. Jego głos nie był skutkiem nieprzebytej jeszcze mutacji ani żadnym innym problemem medycznym. Zwyczajnie miał taki delikatny głos, który w sytuacjach stresowych stawał się jeszcze cieńszy. Wiedział, że to nie dodaje mu męskości, ale miał też świadomość, że ma dopiero szesnaście lat i mnóstwo czasu na stanie się „prawdziwym mężczyzną”.

– Siadaj – powiedziała do niego dziewczyna, której, jak miał się za chwilę dowiedzieć, było na imię Aneta.

Od pierwszej chwili zrobiła na nim piorunujące wrażenie – śliczna twarz oraz włosy doprowadzone do takiego stanu, że żaden nawet nie ważył się odstawać. Uznał, że jest piękna. Jego analiza i jej ostateczny wynik były zapewne jednym z tysięcy, do jakich wcześniej doszli już inni przedstawiciele brzydszej płci.

– Janek. Mam na imię Janek – wydukał.

– Karolina – odparła dziewczyna, koło której przed chwilą usiadł.

Czy przypadkiem nie ta sama, którą wczoraj tak bardzo się zachwycił? Nie zawracał sobie tym głowy. Nie miał na to czasu. Jego umysł już zapisywał każdy szczegół, który udało mu się zobaczyć w ciągu tej chwili, kiedy patrzył na koleżankę Karoliny. Jak ona ma na imię? Skoro sama się nie przedstawiła, to chyba nie zostaje mi nic innego, jak ją o to zapytać, stwierdził.

– Aneta – powiedziała, przedstawiając się, dziewczyna, która zapanowała już nad umysłem Janka. Uprzedziła jego pytanie.

Czyżby czytała mi w myślach? – zastanawiał się Janek. – Oby nie, bo dowiedziałaby się tego, czego dowiedzieć się nie powinna. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Biologia, substancje, które rządzą ciałem młodego człowieka. Myślenie, analiza i układanie skomplikowanych życiowych równań – tak, to wszystko właściwe i pragmatyczne, ale nie dla niepełnoletniego jeszcze młodzieńca. Jest czymś praktycznie niemożliwym, aby chłopak mający szesnaście lat kierował się czymś innym niż zwykłym, prymitywnym instynktem, w momencie kiedy widzi dziewczynę ze swoich snów. Smutne jest jednak to, że w takich chwilach dziewczyny, które sprawiają, że młode jeszcze nogi przyszłych mężczyzn miękną na ich widok, są tak samo piękne, co nierealne.

Chyba miałam rację, mówiąc, że przystojniaków tu nie zaznamy, niestety, pomyślała Karolina. Niedawno rozstała się z chłopakiem. Żywiła cichą nadzieję, że następnego spotka właśnie w nowej szkole. Chciała się zakochać. Ale jak się zakochać w takim chłopaku? Wydawało jej się to niemal niemożliwe. Nie mogła przecież wtedy jeszcze wiedzieć, że z chłopakiem o imieniu Janek już niedługo będzie ją bardzo dużo łączyć. Życie jest takie piękne właśnie dlatego, że jest nieprzewidywalne.

***

Stres wiele znaczy w naszym codziennym życiu. Życie to stres, lubiła powiadać babcia Janka. Akurat w tej kwestii zgadzał się z nią w pełni. Nie przypuszczał, że pierwszy dzień w nowej szkole będzie taki trudny, tak bardzo stresujący. Wszystko zaczęło się już rano. Kto to widział wstawać o takiej godzinie? Cóż, wstał i poszedł na dworzec, ale dojazdy, szczególnie codzienne, były dla niego czymś zupełnie nowym. Droga do szkoły przez jeszcze puste o tej porze nyskie ulice dłużyła mu się niemiłosiernie. A teraz ponad dwadzieścia nowych osób do poznania. Dużo, bardzo dużo. Jednak największym przeżyciem było spotkanie z samego rana dwóch dziewczyn, które, co już teraz wiedział, miały na imię Karolina i Aneta. Karolina dzień wcześniej była dla niego wielkim odkryciem. Podziwiał każdy jej szczegół. Czy się w niej zakochał? Nie, za dużo powiedziane. Co najwyżej zadurzył. Podobnie jak dzisiaj w jej koleżance Anecie. Czym one się różniły? W zasadzie wszystkim. Karolina – cicha, spokojna, nieśmiała, jednak, co Janek zauważył już wczoraj, mająca w sobie wielką radość, taki ogień, który potrafiłby rozpalić każdego, kto się do niego zbliży. Bardzo tego chciał. Zobaczyć delikatny uśmiech pojawiający się w kącikach ust i rozpływający się na całą twarz, zmieniający całe ciało. A wsparty jeszcze delikatnym, lecz głośnym, dziewczęcym śmiechem, robił piorunujące wrażenie. Aneta zaś sprawiła, że na nowo zdefiniował pojęcie pięknej, wręcz idealnej dziewczyny. Patrząc na nią, miał wielką ochotę nawiązać kontakt. Perspektywa chodzenia z taką dziewczyną była podobna do snów – tyleż piękna, co nierealna.

Życie nie kreci się jednak wokół dziewczyn. A przynajmniej nie w pełni.

– Idziemy na zewnątrz? – zapytał chłopak o wiele niższy od Janka.

– Co? Tak, możemy iść – powiedział Janek, wracając do rzeczywistości po długich rozmyślaniach o dwóch dziewczynach, które były jak dotąd najlepszym punktem pierwszego dnia szkoły.

– Palisz? – zapytał Sebastian.

– Nie. Szkoda kasy. – Janek był speszony.

Sebastian, mimo nie najwyższego wzrostu, robił wrażenie swoją postawą. Szerokie ramiona, krótka szyja i ogolona na łyso głowa. Przyszły ochroniarz? Tak. Przyszły księgowy? Janek miał co do tego duże wątpliwości.

– Ja też nie palę – powiedział Sebastian i roześmiał się, jakby usłyszał jakiś zabawny dowcip. – A laski jakieś już obczaiłeś?

– No, dziewczyny… mamy naprawdę ładne.

– Która ci się najbardziej podoba?

– Znam je dopiero od kilku godzin, ciężko oceniać ludzi po tak krótkim czasie. – Janek był speszony tym, jak bardzo bezpośredni jest Sebastian.

– Spięty jesteś, kolego. O co chodzi? Nawijamy o dziewczynach, a ty masz taką minę, jakby ci, za przeproszeniem, chomik wykitował.

– Za to tobie wigoru i optymizmu raczej nie brakuje – powiedział wesoło Janek.

Sebastian miał rację, był spięty. Ale stres związany z dzisiejszym dniem ulotnił się z prędkością TGV.

– Bo w życiu twardym trzeba być, a nie miękkim.

Janek nie bardzo wiedział, jak ta odpowiedź ma się do jego stwierdzenia, jednakże właśnie to zupełnie oderwane z kontekstu zdanie sprawiło, że uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia.

***

– Julia, poczekaj! – krzyknęła za ładną blondynką Karolina.

Julia miała wszystko długie – włosy, nogi i paznokcie. Jej twarz była bardzo delikatna, dziewczęca. Mimo wysokiej samooceny nie wywyższała się. Po prostu znała swoją wartość. Nigdy nie bała się wygłaszać własnego zdania, niezależnie od tego, czy miała to zrobić w stosunku do koleżanki, nauczycielki czy mamy.

Szła pewnie przed siebie, zadowolona z dzisiejszego dnia. Optymizm to kolejna rzecz cechująca Julię. Po usłyszeniu swojego imienia zwolniła i odwróciła się. Zobaczyła idące za nią dwie nowe koleżanki. Nie rozmawiała z nimi dzisiaj zbyt długo, ponieważ od razu zauważyła, że trzymają się razem, więc nie chciała między nie wchodzić. Zresztą nie miała takiej potrzeby, poznała dzisiaj kilka innych dziewczyn.

– Ależ ty masz tempo! – powiedziała, śmiejąc się, Karolina. Miała przyspieszony oddech.

– Gdzie tak pędzisz? – spytała Aneta.

– Nigdzie, po prostu wracam do domu. – Julia miała minę, która niewiele wyrażała.

– A gdzie mieszkasz? – zapytała ciekawska z natury Karolina.

– W Nysie, na osiedlu Południe. Na dobrą sprawę mogłabym pojechać autobusem, ale wolę się przejść. Jest taka ładna pogoda.

Wolę się przejść i zaprezentować wszystkim moje długie, zadbane włosy i jeszcze dłuższe nogi, pomyślała złośliwie Aneta. Od chwili, kiedy zobaczyła Julię, wiedziała, że to właśnie ona będzie jej największą rywalką o nigdy nienadawany, ale bardzo zaszczytny, tytuł miss klasy.

Karolina, na co dzień gadatliwa, nie bardzo wiedziała, jak ma kontynuować rozmowę – o czym mówić, o co zapytać. To nie było proste, szczególnie dla kogoś, kto zazwyczaj w relacjach z nowo poznanymi osobami jest trochę skryty, wręcz wstydliwy.

Aneta nie miała takich dylematów. Stwierdziła jedynie, że nie ma ochoty na rozmowę z Julią i była zła na Karolinę, która sprawiła, że musiała teraz iść ramię w ramię obok tej laluni.

***

Kilkanaście metrów za trójką nowo poznanych koleżanek szedł chłopak, który poznawał nową okolicę, z którą, czy tego chce czy nie, będzie się musiał zaprzyjaźnić. Od dzisiaj drogę, którą właśnie idzie, będzie przemierzał pięć razy w tygodniu.

Trzymał się za dziewczynami, które przed nim szły, nie dlatego, że chciał je podsłuchiwać czy podziwiać od tyłu. Absolutnie nie było to w jego stylu, chociaż, owszem, musiał przyznać, że dwie z trzech dziewczyn, które go wyprzedzały, zapewniały mu bardzo ładny widok. Powoli dochodził do mostu. Miał ochotę podejść do nowych koleżanek i zwyczajnie do nich zagadać. Ale nie zawsze „po prostu” jest proste. Nie, nie bał się rozmawiać z dziewczynami. Zwyczajnie trudno mu się przełamywało pierwsze lody. Brakowało mu kilofa, jeśli można tak to określić. Dysponował tylko małym młoteczkiem, który stukając o twardy lód, powodował dwa zachowania – zdenerwowanie u osoby po drugiej stronie bariery i zrezygnowanie u Janka. Zazwyczaj uczył się na błędach, dlatego, nauczony doświadczeniem, nie podchodził zbyt blisko. Stojąc za blisko ognia, można się oparzyć.

***

– Nie wiem jak wy, ale ja tutaj skręcam – powiedziała Julia i nie czekając na odpowiedź koleżanek, poszła w lewo, w kierunku ulicy, przy której mieszkała. Poczuła na plecach zdziwione spojrzenia Karoliny i Anety. Uśmiechnęła się. Zrobiła to odruchowo.

– Kurczę, co ona sobie myśli? Że niby jest księżniczką jakiejś wysepki czy co?! – Aneta była rozsierdzona. Nie lubiła być ignorowana. Spojrzała na Karolinę. Była zdziwiona, że jej koleżanka się śmieje.

– Co cię tak bawi? – spytała.

– To, że jesteś taka wkurzona. Co? Dziwisz się, że są dziewczyny lepsze w ignorowaniu ludzi? Jak widzisz, są. – Karolina, zadowolona ze swojej wypowiedzi i widocznej na twarzy Anety wyraźnej złości, roześmiała już się na cały głos.

– Dobra, chodź. Wstąpimy jeszcze po drodze po coś do picia? – Aneta powoli się uspokajała. Nie wiedziała, czy bardziej denerwuje ją zachowanie Julii, czy rozbawienie Karoliny.

– Musisz zapić smutki? Dobra, rozumiem. Ja kupię coś bez procentów. – Karolina powiedziała to, śmiejąc się do rozpuku.

– Boże, jaka ty jesteś dziecinna. – Aneta przyspieszyła kroku. Sama jednak nie wiedziała dlaczego. Może miała nadzieję, że oddalając się z tego miejsca, zostawi za sobą tę denerwującą sytuację. Cóż, gdyby to było takie łatwe – oddalić się pieszo albo rowerem, spakować się i wyjechać. Nie da się jednak tego zrobić. Można uciec przed każdym człowiekiem, nawet przed całym światem, jednak nigdy nie uciekniemy przed samym sobą, czyli przed kimś, kto tak naprawdę cały czas nas ściga.

Weszły do sklepu.

Po chwili Aneta zobaczyła swoją ciocię. Kobieta miała na imię Magdalena i stała odwrócona do nich plecami, ale mimo to dziewczyna od razu rozpoznała w niej swoją chrzestną. Stała przy półce z nabiałem i trzymała w ręku serek homogenizowany. Lubiła ją, nie tylko ze względu na to, że mieszkała blisko jej domu rodzinnego, dzięki czemu często się widywały, ale także dlatego, że miały dobry kontakt.

– Cześć, ciociu! – powiedziała wesoło Aneta.

O mało go nie upuściła, słysząc głos swojej Anetki, jak często lubiła nazywać chrześnicę. Zanim się odwróciła, co nie zajęło jej więcej niż dwie sekundy, przez głowę przebiegło jej tysiąc różnych przyjemnych myśli. Miała na dzisiejsze popołudnie tylko jeden cel – kupić ładną, modną sukienkę. Słysząc głos swojej siostrzenicy, od razu wyobraziła sobie, jak stoi i przymierza sukienkę za sukienką, czekając na jej opinię, w której wygląda najlepiej.

– Aneta! Co ty tu robisz? – zapytała z uśmiechem, który już wypełnił całą jej twarz.

– Wracam ze szkoły. Z nowej szkoły – powiedziała z triumfem dziewczyna. Spotkanie z ciocią od razu wprawiło ją w dobry humor.

– Cześć, Karolciu! – powiedziała ciotka Magda, dopiero teraz zauważając obecność odwiecznej koleżanki Anety.

– Dzień dobry – odpowiedziała grzecznie Karolina. Ona również lubiła Magdę, która była nie tylko ciocią i chrzestną Anety, ale także sąsiadką i dobrą koleżanką jej mamy, w związku z czym często bywała w domu Karoliny.

– Anetko, masz jakieś plany na resztę dnia? – zapytała Magda.

– Poza tym, żeby wrócić do domu, zjeść obiad i odpocząć na łące, to chyba nie. – Aneta rozmawiała z ciocią, mówiąc w taki sposób, jaki był zarezerwowany dla chwil, w których czuła się w pełni zrelaksowana.

– A masz coś przeciwko temu, żebym zmieniła twoje plany? Chcę dzisiaj kupić nową sukienkę i bardzo dobrze się składa, że się spotkałyśmy. Może pochodziłabyś ze mną po sklepach i pomogła mi wybrać coś wystrzałowego? Co ty na to? Wiesz przecież, jaka jestem niezdecydowana. – Magda wiedziała, że nie musi zbytnio namawiać Anety, jednak mimo tego postanowiła dodać do swojej oferty jeszcze jeden argument. – Oczywiście nie wypuszczę cię głodnej. Po zakupach pójdziemy na jakiś dobry obiad, a później odwiozę cię do domu. Pasuje? – Wiedziała, że nie musi pytać. Szybkie, entuzjastyczne kiwnięcie głową wcale jej nie zdziwiło. – W takim razie chodźmy. Skasuję tylko tych kilka drobiazgów i ruszamy. – Magda, mówiąc to, podeszła do kasy i zaczęła wyciągać z koszyka wszystkie rzeczy, które kilka minut temu do niego włożyła. Nie było ich wiele.

– W takim razie idę na PKS – stwierdziła Karolina, widząc, że nic tu po niej. – Do widzenia! – powiedziała, żegnając się z panią Magdą. – Pa! – krzyknęła do Anety, przeciskając się między ludźmi stojącymi w kolejce.

Wyszła ze sklepu. Nie myśląc o niczym specjalnym, ruszyła w stronę dworca. Przechodząc przez mały park, na środku którego stał pomnik, spojrzała na starsze małżeństwo siedzące na ławce. Pomyślała mimo woli, że kiedyś też będzie stara, o ile dożyje takiego wieku. Nie mogła sobie wyobrazić, jak to jest mieć pięć razy więcej lat od niej. Ktoś o pięć lat straszy był w jej mniemaniu kimś, kto ma inne rozumowanie, a tym samym zachowanie. A co dopiero ktoś pięć razy starszy. Tego sobie nie umiała wyobrazić. Stwierdziła, że nie jest to kwestia jej zbyt małej wyobraźni, tylko zbyt dużych liczb. Liczby, matematyka, wyobraźnia – to zawsze było jej obce. Myśląc o starszym małżeństwie i kilku innych rzeczach, doszła na dworzec. Nie spodziewała się przeżyć na nim niczego nadzwyczajnego. Po prostu chciała wrócić do domu i opowiedzieć mamie o naprawdę ciekawym pierwszym dniu szkoły.

***

Pogoda była ładna. Typowa dla końcówki najcieplejszej pory roku. Promienie słońca, bardzo ciężko pracującego tego lata, sprawiały, że było naprawdę ciepło. Delikatny wiaterek nie powodował, że powietrze stawało się chłodniejsze. Dodawał tylko świeżości kończącemu się latu, które w tym roku było wyjątkowo upalne. Karolina skierowała swoje myśli ku chłopakowi, z którym spędziła prawie cały lipiec. Często jeździli na plażę, gdzie spędzali kilka godzin, opalając się, skupieni na intensywnym nicnierobieniu. Po błogo spędzonym czasie zazwyczaj szli na pizzę albo inne pyszności, które oferowało miasto.

Ze słodko-gorzkiego rozmyślania nad chłopakiem, który krótko po miło spędzonym okresie wyjechał za granicę i zostawił ją za pośrednictwem esemesa, wyrwał ją czyjś głos. Była tak zagłębiona we wspomnieniach, że nawet nie zauważyła, jak ktoś do niej podszedł. Stał blisko i mówił praktycznie wprost do jej ucha, czym spowodował, że drgnęła. Odwróciła się szybko, przestraszona, jakby była sama w ciemnej uliczce, a nie na dworcu w słoneczne wrześniowe popołudnie. Nie miała pojęcia, kto się niespodziewanie zakradł i za nią stanął.

Spojrzała w górę, ponieważ osoba, która znajdowała się teraz naprzeciw niej, była o wiele wyższa.

– Hej, to znowu ja – powiedział chłopak, którego poznała jako pierwszego ze swoich nowych kolegów.

– Ach, to ty. Ale mnie nastraszyłeś. – Karolina odprężyła się, widząc Janka.

– Przepraszam, nie chciałem.

– To czemu się tak skradałeś? Nie mogłeś normalnie podejść? – Chociaż zabrzmiało to groźnie, nie była zła.

– No, chciałem ci zrobić niespodziankę. Widziałem, jak szłaś. Zauważyłem cię już przy rondzie. A gdzie Aneta? – Janek patrzył prosto w jej oczy. Oczy… Oczy są zwierciadłem duszy, nieprawdaż? Są także czymś więcej. To dwa piękne, w tym wypadku brązowe magnesy, od których nie sposób się oderwać.

– Aneta spotkała w sklepie swoją ciocię i razem poszły na zakupy. – Karolina w jednej chwili ucieszyła się z obecności Janka. Sama nie wiedziała dlaczego. Przecież siedem godzin temu uważała go za kogoś, z kim na pewno nie nawiąże kontaktu, nie wspominając już o przyjaźni czy, broń Boże, czymś więcej. A jednak zaczynała go lubić.

– To się dobrze składa, bo nie lubię tłumów. Najbardziej pasuje mi liczne towarzystwo, ale takie, które nie przekracza dwóch osób, włącznie ze mną. – Janek uśmiechnął się, rozbawiony własnym, miał nadzieję, że udanym, dowcipem.

Z poczuciem humoru… Masz u mnie punkt, kolego. Pierwszy, ale podejrzewam, że nie ostatni, pomyślała Karolina i skwitowała jego słowa uśmiechem. Nie ironicznym, nie sarkastycznym, lecz szczerym, jednym z piękniejszych, jakie miała w swoim arsenale.

– To nie tak, że jestem wstydliwy czy coś. Po prostu ciężko podejść do dwóch nieznajomych dziewczyn i tak zwyczajnie, jakbyśmy się znali od zawsze, rozmawiać o wszystkim i o niczym. – Mówiąc to, Janek nie patrzył w jej oczy. Nie znaczyło to bynajmniej, że kłamał. Po prostu, kiedy patrzył na jej twarz, nie potrafił się skupić.

Skąd ja to znam? Czy on nie jest przypadkiem trochę do mnie podobny? – zastanawiała się Karolina. – To dobrze czy źle? Przyciągają się przecież nie podobieństwa, a przeciwieństwa.

– Na jaki autobus czekasz? To znaczy dokąd jedziesz? – Janek kontynuował wypowiedź. Zastanawiało go milczenie dziewczyny. Nie rozmawia ze nim, bo daje znać, że ma sobie iść, czy z jakiegoś innego powodu?

– Na autobus w kierunku Opola – odpowiedziała. Były to pierwsze słowa, jakie wypowiedziała po dłuższej chwili milczenia. – Ma być za pięć minut.

– Czy mi się zdaje, czy dajesz mi jasny znak, że mam powoli zbierać manatki i iść do chatki? – Kolejny, wymyślony przez Janka tekst podziałał na dziewczynę podobnie jak pierwszy – uśmiechnęła się.

– Nie. Mówię tylko, kiedy ma planowo odjechać. Ale wiadomo, jak to z nimi jest. Planowo to się tylko spóźniają.

– Czyli nie wyganiasz mnie? – Janek zadał to pytanie umyślnie. Chciał ją wziąć pod włos. Efekt zaskoczył jego oczekiwania.

– Nie, nie wyganiam. Czemu miałabym to robić? – Sama się dziwiła temu, co mówi, jednak była zupełnie szczera. – Przecież miło nam się rozmawia, prawda? – zapytała, chociaż znała jego odpowiedź na to pytanie.

– Miło. Bardzo miło. Wiadomo, jak jest fajna dziewczyna, to nie może być inaczej.

Dwa-zero. Komplement był, co prawda strasznie tani, ale zawsze przyjemnie usłyszeć coś miłego o sobie, zwłaszcza po niedawnych przygodach z jednym z przedstawicieli brzydszej płci, pomyślała Karolina.

– Mam rozumieć, że to był komplement? – Uśmiechała się. Tym razem był to objaw szczęścia, które powstało na skutek… No właśnie, czego? Może bardzo delikatnego, ale wyczuwalnego ciepła, jakie zaczęło wypełniać jej wnętrze.

– Nie inaczej, madame! – powiedział rozentuzjazmowany Janek.

– Mój autobus podjechał. Muszę iść – rzuciła w jego stronę Karolina, a duchu dodała: Czy ja przypadkiem nie powiedziałam tego z nutką żalu? – Do jutra. Pa.

– Na razie – odparł i natychmiast się zbeształ: Tylko tyle jesteś w stanie z siebie wydusić? „Na razie?” Co to ma znaczyć?

Janek miał Karolinie do powiedzenia tysiąc słów, setki zdań, dziesiątki komplementów i jedno wyznanie. A ona, wchodząc do autobusu, odwróciła się za siebie, odnalazła Janka w tłumie i uśmiechnęła się. Jak mało trzeba nam do szczęścia. Jeden krótki uśmiech. Jedno dobre słowo. Magia świata zapisana jest w małych rzeczach. Nie inaczej, madame! – pomyślał Janek.

***

Patrzyła przez okno. Lubiła miejsca przy szybie. Widok na zewnątrz codziennie był taki sam. A jeśli się zmieniał, to nieznacznie. Dlatego nie wybierała tych siedzeń ze względu na ciekawe widoki. Patrzyła na nie często niewidzącym wzrokiem. Robiła to tylko po to, aby móc pogrążyć się w myślach. Nie zawsze można pozwolić sobie na taki komfort, dlatego wyłapywała i doceniała te chwile, które jej się trafiały. Codzienna jazda do szkoły i z powrotem na pewno sprzyjała rozmyślaniom. Nie potrzebowała muzyki, żeby się wyłączyć. Wystarczyło, że miała o czym albo o kim myśleć. Wtedy następowała stała sekwencja reakcji – najpierw powoli wyciszały się głosy, które ją otaczały, następnie kierowała wzrok w jeden punkt (tym razem była to szyba w autobusie), a trzecim i ostatnim krokiem do głębokich rozmyślań było nakierowanie całej uwagi i myśli na konkretną rzecz albo osobę. W tym przypadku na Janka.

Było w nim coś frapującego. Jeszcze kilka godzin temu zrobił na niej fatalne wrażenie Czy nie mówi się przypadkiem, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze? Zaprezentował się najgorzej, jak tylko mógł. Był niepewny, przestraszony. Ramiona, nie dość, że wąskie, to skierowane do środka. Owszem, był wysoki, co przemawiało na jego korzyść, bo mimo swojego niskiego wzrostu lubiła wysokich chłopaków, ale był również chudy. Nie miała wątpliwości, że siłownia jest dla niego czymś obcym. A przecież przyjemnie jest się przytulić do chłopaka, który jest ładnie zbudowany. Przy takich mężczyznach czuła się pewniej.

Jednak to niespodziewane ponowne spotkanie sprzed kilku minut sprawiło, że spojrzała na niego inaczej. Nie, nic nie zmieniło się w jego wyglądzie. Ona też przez tych kilka minut nie zmieniła gustu. Fakt, że teraz myślała o nim inaczej – a wygląda na to, że pierwsze wrażenie było mylne – spowodowany był tym, że zamieniła z nim więcej niż dwa zdania, poznała go. Co prawda tylko pobieżnie, jednak ta krótka, ale miła rozmowa sprawiła, że Karolina polubiła Janka, choć nawet samej przed sobą trudno było jej się do tego przyznać.

Karolina, zdaniem Joasi, jej koleżanki, to taki mały, słodki aniołek. Jednak aniołek miewa czasem rogi, zamiast aureoli. To jedyna zmiana, jaka w niej raz na jakiś czas zachodzi. Reszta – śliczna buzia i wszystkie inne atuty pozostają.

Szczegóły są jak mała kulka śniegu pchnięta z góry na dół. Po pewnym czasie urastają do wielkich rozmiarów i zamieniają się w niszczycielską masę, która zrównuje z ziemią wszystko, co napotka. Robi to bez zastanowienia. Nie ma na nie czasu. Nie ma też uczuć.

Szczegóły… Z pozoru nieistotne, w rzeczywistości są najważniejsze.

Janek usiadł na ławce. Nadal czekał na autobus. Ale teraz nie to było najważniejsze. Karolina – co z nią? Przecież nie można się w kimś zakochać po jednej krótkiej rozmowie. Miłość od pierwszego wejrzenia? Jedno spojrzenie, jeden gest czy dotyk może oczywiście sprawić, że się w kimś zadurzymy, ale czy zakochamy? Raczej nie. Co prawda droga od zadurzenia do zakochania jest niedługa, ale te dwa uczucia różni jeden szczegół. A wiadomo, jak to jest ze szczegółami.

Czuł się, jakby stracił pamięć krótkotrwałą i dopiero teraz wszystko sobie przypomniał. Układanka, do której dopasował właśnie ostatnie dwa elementy, uderzyła go jak bokser wagi ciężkiej. A dokładniej nie sama układanka, tylko obraz, jaki się z niej wyłaniał.

Jeszcze wczoraj – choć czuł się, jakby to wydarzyło się to co najmniej rok temu – był początek roku szkolnego. Teraz przypomniał sobie wszystko bardzo wyraźnie – wychowawczyni wyczytująca kolejne nazwiska, dziewczyna podnosząca się niepewnie ze swojego miejsca, jego własne spojrzenie w jej stronę i porażenie, jakby został uderzony piorunem, jednak nie tym lecącym z nieba, tylko emocjonalnym. Dlaczego zatem tak szybko o wszystkim zapomniał? Dlaczego, spotykając rano Karolinę i Anetę, myślał tylko o tej drugiej? Dlaczego potrzebował owej zakończonej niedawno rozmowy, by przypomnieć sobie o tym, co było wczoraj, a zapomnieć o tym, co było dzisiaj rano? Teraz nie liczyła się już biologia.

Skończyło się działanie „na autopilocie”.

Teraz, owszem, nadal funkcjonował automatycznie, ale po pierwsze, świadomie, a po drugie, na sprzęcie o innej nazwie – serce.

Do teraz jego organizmem rządziła biologia.

Od teraz w jego wnętrzu panuje już co innego.

Chemia.

ROZDZIAŁ 2Chemia

Ludzie, którzy przeżyli swoją śmierć i po powrocie postanowili o tym opowiedzieć, twierdzą, że jednym z elementów rozliczenia się z Bogiem jest zobaczenie swojego życia krok po kroku, wydarzenie po wydarzeniu. Historia rozpoczyna się już w momencie poczęcia. Widzimy samych siebie wewnątrz mamy, po raz pierwszy i ostatni w swoim… no właśnie czym? Życiu? Ale przecież wtedy już nie żyjemy.

Nasze życie to zdjęcia, jedynie tanie pocztówki wysyłane do nieba. Nie są to jednak zwyczajne zdjęcia, bo podczas oglądania ich po śmierci przypominają króciutki (co po śmierci jest długie, a co krótkie? czy istnieje tam czas?) film, który przypomina nam o – z pozoru nawet bardzo błahych – wydarzeniach.

– No i mamy jesień, drodzy państwo! Mamy jesień! – Dziennikarz w radiu wydawał się Jankowi strasznie irytujący. Mówi o tym, jakby jesień była czymś nadzwyczajnym, pomyślał. A nie jest, bo ma więcej wad niż zalet. Po pierwsze, następuje po lecie, czyli po zakończonych wakacjach, po drugie w ośmiu na dziesięciu przypadkach jest deszczowa. Janek nie lubił jesieni także za to, że niebo często było wtedy zachmurzone. I nie dość, że nie mógł cieszyć się słońcem, to jeszcze te ciemne chmury zapowiadały najczęściej deszcz.

Jednak mimo wszystko nie był w ponurym nastroju.

– Chodź, obiad stygnie – odezwała się zza ściany mama.

– Idę, idę. – Jankowi spieszyło się jak na klasówkę z matematyki, czyli wcale. Nie należał do ludzi, którzy rzucają się na jedzenie jak wygłodniałe wilki na mięso.

– Co my tu dzisiaj mamy? – zapytał z uśmiechem.

– Pierogi z… – Mama zaczęła ich rodzinną grę słowną.

– Ruskie. – Janek, mimo szesnastu lat, nadal lubił tę i inne zabawy. Przypominały mu o dzieciństwie, czyli czasie, kiedy wszystko było proste. Tak cudownie proste…

– Bystrzak. Skąd wiedziałeś? – Mama odwróciła się do niego. Na jej twarzy widniał szczery, niezmącony zmartwieniami uśmiech.

– Mamo, przestań – powiedział Janek, najdelikatniej, jak potrafił. – Sam sobie nałożę.

– W takim razie ile mam ci dać? – Kolejny etap zabawy.

– Osiem. – Janek wiedział, że ta rozmowa jest bardzo dziecinna, ale nie widział w niej nic złego.

Każdy, nawet dorosły czy starszy człowiek, ma w sobie trochę z dziecka.

– Dobra, my tu gadu-gadu, a Niemcy się zbroją. – Mama Janka nie lubiła trzech rzeczy: po pierwsze Niemców, po drugie szwabów, po trzecie germańców, co też często lubiła powtarzać jako jeden ze swoich żartów.

Z natury była pogodną osobą. Nie miała w sobie tyle luzu i spontaniczności, co jej mąż, ale od czasu do czasu lubiła się pośmiać. Tylko ten humor… Nie każdy go rozumiał, nie każdego bawił. – A jak tam w szkole? Wszystko dobrze? Co u Karoliny vel Mai? – To, dlaczego Karolina jest nazywana Mają, stanowiło temat niejednej rozmowy Janka z mamą. Kiedy w końcu to zrozumiała, nie dawała mu spokoju swoim „vel Maja”, ale cóż, każdy ma jakieś słabości, pomyślał ironicznie Janek.

– W szkole, wiadomo, dobrze. Nawet prawo jest ciekawe. Może nie samo prawo, ale nasza pani jest, jak by to ładnie powiedzieć? Miłą, starszą panią, która potrafi nam te paragrafy ciekawie wyjaśnić. Czasem też opowiada o sobie. Nie jest źle. Zastanawiam się tylko, po co mi chemia, biologia i inne tego typu przedmioty.

– Życie jest, jakie jest. A jakie jest, to każdy widzi – powiedziała mama, jakby to zdanie miało cokolwiek Jankowi wyjaśnić.

I weź tu zrozum kobiety, pomyślał.

– Dobre. Nie, nie dobre, pyszne. Jak zresztą zawsze! – Tania pochwała, którą mama zawsze lubiła usłyszeć. Dlaczego? Janek domyślał się, że sama nie do końca wie.

– Co dobre? A, pierogi. No, postarałam się – powiedziała z delikatnym, ale już nie w pełni szczerym uśmiechem.

Czym się przejmuje? Przecież jeszcze przed chwilą była wesoła i swobodnie sobie z niego dowcipkowała, zastanawiał się.

– Dobra, ale czy mi się wydaje, czy ty uciekasz, jak tylko możesz, od tematu Karoliny?

– Uciekam? Dlaczego miałbym od niej uciekać? Lubię ją. – Nawet nie wiesz, jak bardzo, pomyślał.

– A ona ciebie? Chodzicie ze sobą? – Pytając, patrzyła mu prosto w oczy.

Tego nie było w planach, mamo. Nie jestem gotowy na tę rozmowę.