Prawda o kłamstwach - Aja Raden - ebook + książka

Prawda o kłamstwach ebook

Raden Aja

5,0

Opis

Dlaczego kłamiemy, czemu wierzymy w kłamstwa, w jaki sposób nas oszukują.

Jesteś zaskoczony, że uwierzyłeś w kłamstwo. Ale czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, dlaczego uwierzyłeś w prawdę? A może powinieneś, jak twierdzi autorka bestsellera „New York Timesa” Aja Raden, trafnie i wnikliwie analizując krainę oszustów i kłamstw.

Wsparta naukową wiedzą z dziedziny historii i psychologii uniwersalna, a zarazem dojmująco aktualna Prawda o kłamstwach precyzyjnie obnaża sztukę hochsztaplerstwa, od gry w kubki po piramidę finansową, od fałszerstw i mistyfikacji po fejki. Badawczo przygląda się społeczeństwu i mechanizmom wiary: dlaczego kłamiemy, dlaczego wierzymy, czym się różni jedno od drugiego, jeśli w ogóle istnieje różnica. W opowieściach o oszustach i ich ofiarach Raden poszukuje odpowiedzi na pytanie, jak funkcjonuje kłamstwo i jaką odgrywa rolę począwszy od ewolucji, a kończąc na tym, co mówi o nas samych.

Prawda o kłamstwach zmieni wszystko, co dotąd sądziłeś, że wiesz na temat tego, co wiesz - i czy rzeczywiście to wiesz.

Pełen niekonwencjonalnych anegdot przewodnik po ciemnym świecie oszustw. - „Publishers Weekly”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 334

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dedy­kuję tę książkę wszyst­kim, któ­rzy mnie kie­dyś okła­mali.

Dzięki wam jestem bystrzej­sza.

Wszystko trzeba przyj­mo­wać na wiarę, prawdą jest tylko to, co zosta­nie uznane za prawdę. To jest waluta, która obo­wią­zuje w życiu. Być może nic się za tym nie kryje, ale to nie ma zna­cze­nia, dopóki jest hono­ro­wane.

Tom Stop­pard

Wstęp

WALUTA ŻYCIA

Poznasz prawdę, a ona dopro­wa­dzi cię do sza­leń­stwa. ALDOUS HUX­LEY

Dla­czego wie­rzysz w to, w co wie­rzysz?

Okła­mano cię. Naj­praw­do­po­dob­niej wiele razy. Wie­dzia­łeś o tym albo nie. Być może dopiero póź­niej to odkry­łeś. Cho­dzi o to, że zawsze jeste­śmy zasko­czeni, kiedy zdamy sobie sprawę, że ktoś nas oszu­kał. Z tru­dem możemy uwie­rzyć, że dali­śmy się nabrać: Co ja sobie myśla­łem? Jak mogłam w to uwie­rzyć?

Zawsze jeste­śmy zdu­mieni, że uwie­rzy­li­śmy w kłam­stwo. Ale czy kie­dy­kol­wiek zdzi­wiło cię, dla­czego uwie­rzy­łeś w prawdę? Ludzie wciąż opo­wia­dają różne praw­dziwe rze­czy i wie­rzysz im, a kiedy póź­niej sty­kasz się z dowo­dami potwier­dza­ją­cymi, że histo­ria rze­czy­wi­ście była praw­dziwa, nie zasta­na­wiasz się, dla­czego od razu w nią uwie­rzy­łeś.

A może by nale­żało.

Fakty pozo­stają nie­zmienne bez względu na to, czy w nie wie­rzysz czy nie. Nic w tym szcze­gól­nego. Fałsz nie brzmi ina­czej niż fakt. Prawda nie jest zapi­sana kur­sywą. Skąd więc wiemy, jak roz­po­znać, co jest czym?

Prawda o kłam­stwach to książka o słyn­nych oszu­stwach, która stara się poka­zać obraz spo­łe­czeń­stwa przez zja­wi­sko i mecha­ni­zmy zaufa­nia: dla­czego kła­miemy, dla­czego wie­rzymy, czym różni się jedno od dru­giego, jeśli w ogóle ist­nieje taka róż­nica.

Tak jak w zbio­ro­wej świa­do­mo­ści ludz­ko­ści ist­nieje tylko garstka ory­gi­nal­nych histo­rii, a wszyst­kie inne są tylko ich warian­tami, nie­wiele jest rów­nież uni­ka­to­wych, pod­sta­wo­wych kłamstw. Z kilku pier­wo­wzo­rów wywo­dzą się wszyst­kie inne, bez­u­stan­nie powta­rzane i szli­fo­wane na miarę coraz to nowej publicz­no­ści. Ame­ry­kań­ski eko­no­mi­sta John Ken­neth Gal­bra­ith, autor książki Wiek nie­pew­no­ści, pisze tak: „Czło­wiek, któ­rego podzi­wiamy za pomy­słową kra­dzież, pra­wie zawsze odkrywa jakąś już wcze­śniej ist­nie­jącą formę oszu­stwa”. Jak­kol­wiek nie­ba­nalne może się wyda­wać kłam­stwo w danej chwili, ist­nieje tylko kilka spo­so­bów, by oszu­kać. Prawda o kłam­stwach przy­gląda się dzie­wię­ciu pod­sta­wo­wym misty­fi­ka­cjom z róż­nych punk­tów widze­nia: kan­cia­rzom, któ­rzy ich doko­nali, kłam­stwom, jakie opo­wia­dali, oraz ludziom, któ­rzy dali się zwieść.

Każdy roz­dział opo­wiada bul­wer­su­jącą histo­rię jed­nego z kla­sycz­nych oszustw oraz przed­sta­wia mecha­nizm zapew­nia­jący ich sku­tecz­ność. Przy­kłady pocho­dzą zarówno z daw­nych, jak bliż­szych nam cza­sów. Od histo­rii rze­ko­mej inwa­zji Mar­sjan, która dwu­krot­nie wywo­łała praw­dziwe zamieszki, po współ­cze­sne sza­leń­stwo Twit­tera; od dia­men­to­wego prze­krętu na Dzi­kim Zacho­dzie z 1872 roku, tak roz­le­głego, że wystrych­nął na dudka (a w nie­któ­rych wypad­kach na kry­mi­na­li­stę) nadzia­nych inwe­sto­rów (wśród nich zna­lazł się też Char­les Tif­fany), po prze­kręt z przy­nętą w postaci nowej oka­zji inwe­sty­cyj­nej zna­nej jako hipo­teczne papiery war­to­ściowe, co w 2008 roku nie­mal dopro­wa­dziło do upadku świa­to­wego sys­temu ban­ko­wego.

Książka bada sche­mat pira­mid, o któ­rych na pewno sły­sza­łeś, takich, o któ­rych nic nie wiesz, a także tych, w które zosta­li­śmy uwi­kłani, nie mając o tym poję­cia.

Co waż­niej­sze, każdy roz­dział ana­li­zuje mecha­ni­zmy zaufa­nia i trwałą, wręcz fun­da­men­talną rolę, jaką zbyt-dobre-by-były-praw­dziwe, oparte na wie­rze trans­ak­cje ode­grały w dzie­jach. Czy naprawdę sza­lona histo­ria oleju wężo­wego, która zapo­cząt­ko­wała modę na tak zwane leki bez recepty i dopro­wa­dziła w Ame­ryce epoki wik­to­riań­skiej do kry­zysu opio­ido­wego oraz restryk­cji wpro­wa­dzo­nych przez nowo powstałą FDA, jest tylko kwe­stią naiw­no­ści? Czy dziwna kon­cep­cja pla­cebo wię­cej mówi o bio­lo­gii wiary, niż nam się wydaje?

Książka, zło­żona z trzech czę­ści: Jak okła­mu­jemy innych, Jak sami się okła­mu­jemy oraz Kłam­stwa, w które wie­rzymy, wyko­rzy­stu­jąc wie­dzę i przy­kłady z zakresu neu­ro­lo­gii, histo­rii, socjo­lo­gii i psy­cho­lo­gii, bada związki prawdy z kłam­stwem, prze­ko­nań z wiarą, oszu­stwa z pro­pa­gandą. Suge­ruje, że nie­które z naszych naj­bar­dziej cenio­nych insty­tu­cji są w isto­cie masową wer­sją tych samych, bar­dzo sta­rych oszustw; skom­pli­kuje naszą wizję zarówno nało­go­wego kłamcy, jak typo­wego „fra­jera”.

Moja pierw­sza książka, Sto­ned, choć z pozoru trak­tuje o biżu­te­rii, w isto­cie poszu­kuje odpo­wie­dzi na jedno pyta­nie: dla­czego ludzie cenią to, co cenią? Im wię­cej o tym myśla­łam, tym wyraź­niej dostrze­ga­łam w tych opo­wie­ściach dru­gie dno. Zda­łam sobie sprawę, że nie­mal każda opi­sana w Sto­ned histo­ria, czy to skan­dal ze skra­dzio­nym naszyj­ni­kiem, czy wyspa kupiona za szklane paciorki, czy kon­cep­cja zarę­czy­no­wego pier­ścionka z bry­lan­tem, oparta była na kłam­stwie. To odkry­cie wraz z wnio­skami, do jakich doszłam w Sto­ned, dopro­wa­dziły wprost do Prawdy o kłam­stwach, z klu­czo­wym tutaj pyta­niem: dla­czego ludzie wie­rzą w to, w co wie­rzą?

Zadaj sobie pyta­nie: Co wiem na pewno? Możemy zacząć od łatwego – od zasad­ni­czych fak­tów. Ile znasz takich, któ­rych jesteś pewien? Zapewne kilka. Znasz alfa­bet, sto­lice państw, wiesz, że czą­steczka wody składa się z dwóch ato­mów wodoru połą­czo­nych z jed­nym ato­mem tlenu.

Wiesz, że Zie­mia jest okrą­gła, prawda?

Jesteś pewien? Skąd masz tę pew­ność? Bez wąt­pie­nia sam tego nie obli­czy­łeś. Praw­do­po­dob­nie gdy­byś chciał to zro­bić teraz, nie umiał­byś, ponie­waż nawet nie wiesz, jakie obli­cze­nia geo­me­tryczne sto­so­wano tysiące lat temu, kiedy pierw­szy raz usta­lono ten fakt. A nawet gdy­byś to wie­dział, praw­do­po­dob­nie nie posia­dasz wystar­cza­ją­cych umie­jęt­no­ści mate­ma­tycz­nych. Nie chcę cię prze­ko­ny­wać, że Zie­mia jest pła­ska, bo oczy­wi­ście nie jest. Chcę poka­zać, jak wiele rze­czy uzna­jesz za prawdę, nie zasta­na­wia­jąc się, dla­czego wie­rzysz w ich praw­dzi­wość. Nie pytam, czy Zie­mia jest okrą­gła czy nie, chcę tylko uświa­do­mić ci, że ni­gdy nie zada­łeś sobie takiego pyta­nia.

Ślepo ufamy nie­któ­rym fak­tom, temu, czego nas uczono, co możemy zaob­ser­wo­wać lub wyro­zu­mo­wać. A kiedy już coś „wiemy”, ni­gdy nie poda­jemy tego w wąt­pli­wość. Czę­sto też wie­rzymy, że coś jest fak­tem, dla­tego że tak nam powie­dziano. Neu­ro­lo­dzy nazy­wają tę ten­den­cję błę­dem wia­ry­god­no­ści (hone­sty bias). Pra­wie cała nasza wie­dza pocho­dzi wła­śnie stąd, że ktoś nam powie­dział albo poka­zał, albo prze­czy­ta­li­śmy w książce. Choć być może błąd wia­ry­god­no­ści brzmi zbyt głu­pio, aby był praw­dziwy1, to wła­śnie dzięki niemu w dziwny, okrężny spo­sób jeste­śmy – jako grupa – tak nie­sa­mo­wi­cie inte­li­gentni.

Gdy­by­śmy byli pozba­wieni zdol­no­ści ufa­nia innym, przyj­mo­wa­nia, że coś jest prawdą, krótko mówiąc wiary, każdy czło­wiek musiałby zaczy­nać od zera, nie mogąc korzy­stać ze zbio­ro­wej wie­dzy ludz­ko­ści. Skłon­ność do przyj­mo­wa­nia za praw­dziwe tego, co mówią lub poka­zują inni, pozwo­liła ludziom budo­wać wyżej, widzieć dalej i stać się domi­nu­ją­cym gatun­kiem na Ziemi, dzięki wspól­nej, zbio­ro­wej inte­li­gen­cji. Jed­nak ta ważna zdol­ność, koniecz­ność „sta­nia na ramio­nach gigan­tów” i przyj­mo­wa­nia za praw­dziwe infor­ma­cji z dru­giej ręki, jest też ułom­no­ścią, która spra­wia, że dajemy się oszu­kać.

Dwu­li­co­wość i łatwo­wier­ność nie są prze­ci­wień­stwami, to tylko dwie strony tej samej sta­rej monety, któ­rych nie można wydać oddziel­nie. Czy to moż­liwe, że pra­dawną, zszar­ganą istotą czło­wie­czeń­stwa, budow­ni­czym cywi­li­za­cji jest zdol­ność każ­dego z nas zarówno do oszu­ki­wa­nia, jak do wiary, i że bez tej zło­żo­nej dwo­isto­ści nie byłoby postępu, spo­łecz­nej spój­no­ści, zaufa­nia ani zdol­no­ści do współ­pracy?

Być może trzeba uwie­rzyć w pewne kłam­stwa, aby w ogóle uwie­rzyć w cokol­wiek?

Choć jeśli cze­goś jestem pewna, to tego, że nic nie jest zbyt głu­pie, aby było praw­dziwe. [wróć]

Część I

JAK OKŁA­MU­JEMY INNYCH

Per­cep­cja, prze­ko­ny­wa­nie i ewo­lu­cja oszu­stwa

Dobór natu­ralny jest niczym innym, jak tylko przy­pad­kiem. RICHARD DAW­KINS

Mając zwy­cię­ską kartę, zawsze należy grać uczci­wie. OSCAR WILDE

Zakła­damy, że roz­myślne kłam­stwa są szko­dli­wym odstęp­stwem od normy typo­wym dla kłam­ców, być może na sku­tek defektu umy­sło­wego lub – co bar­dziej praw­do­po­dobne – swego rodzaju upadku moral­nego. Tak nie jest. Wszy­scy kła­miemy i robimy to stale, ty także.

Zanim odrzu­cisz tę myśl, zasta­nów się. Oszu­stwa i wybiegi sto­so­wane przez ludzi nie róż­nią się od ich odpo­wied­ni­ków u zwie­rząt: kamu­flażu, pla­mek i pasków. Wdzięk to nasza wer­sja fal­ba­nia­stych płetw i pawich piór. Paty­czaki przy­sto­so­wały się, by oszu­ki­wać, ukry­wa­jąc się w gałę­ziach, a piękna różowa modliszka stor­czy­kowa czyha na oka­zję, by pożreć nie­win­nego koli­bra, który szuka odro­biny nek­taru. Wysiłki w celu oszu­ka­nia, od kamu­flażu po wydu­mane bred­nie, sta­no­wią ewo­lu­cyjny wyścig broni, tak stary jak samo życie.

Ludzie by­naj­mniej nie są jedy­nym gatun­kiem, który posłu­guje się kłam­stwem, każdy żyjący gatu­nek, który potrafi się komu­ni­ko­wać za pomocą mowy lub nie­wer­bal­nie, z pew­no­ścią na to wpadł. Choćby orchi­dea Cryp­to­sty­lis, która tak się przy­sto­so­wała, że wygląda i pach­nie jak uwo­dzi­ciel­ski odwłok osy słusz­nie nazwa­nej ofiarą orchi­dei (orchid-dupe wasp), nada­jąc cał­kiem nowe zna­cze­nie słod­kiej pułapce [ang. honey trap to zasadzka pole­ga­jąca na tym, że wyko­rzy­stuje się atrak­cyjne osoby do pozy­ski­wa­nia kom­pro­mi­tu­ją­cych infor­ma­cji – przyp. tłum.]. Albo wężo­po­dobne gąsie­nice motyla z rodziny zawi­sa­ko­wa­tych: ich wzór przy­po­mi­na­jący głowę węża ma zmy­lić i odstra­szyć każ­dego ptaka, który mógłby dostrzec w nich smaczny posi­łek.

Pod­stęp jest pod­stawą inte­rak­cji, wro­dzona zdol­ność do zmy­le­nia lub prze­kła­ma­nia obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści, tak by dopa­so­wać ją do wła­snych potrzeb, ma w komu­ni­ka­cji zasad­ni­cze zna­cze­nie.

W ewo­lu­cji oszu­stwa język poja­wił się dopiero nie­dawno, miliony lat póź­niej niż pod­sta­wowe i bar­dziej sku­teczne oszu­kań­cze narzę­dzia. Ist­nieje nawet hipo­teza, że ludzie stwo­rzyli język wła­śnie po to, by w nowy i bar­dziej prze­bie­gły spo­sób mani­pu­lo­wać innymi. To ostat­nia inno­wa­cja w roz­gry­wa­nej od milio­nów lat par­tii sza­chów. Pro­fe­sor antro­po­lo­gii i nauk przy­rod­ni­czych na Uni­wer­sy­te­cie Rut­gersa, Robert Tri­vers, ujmuje to nastę­pu­jąco: „Nasz naj­cen­niej­szy naby­tek – język – nie tylko zwięk­sza zdol­ność do kłam­stwa, ale znacz­nie roz­sze­rza jego zasięg”1.

Pomyśl: kiedy zwo­dzisz swoim zapa­chem, wzo­rem czy płat­kami, możesz pozo­ro­wać prawdę wyłącz­nie w zakre­sie tego, czym jesteś, i oszu­ki­wać tylko tu i teraz. Kła­miąc za pomocą słów, jesteś w sta­nie przed­sta­wić w fał­szy­wym świe­tle wszystko, wszę­dzie każ­dego oszu­kać, zafał­szo­wać fakty z prze­szło­ści, teraź­niej­szość i przy­szłość.

Mowa pozwala oszu­stwom poko­nać prze­strzeń i czas.

Nauka kła­ma­nia jest jed­nym z naj­wcze­śniej­szych eta­pów w roz­woju dziecka, jaki musi ono osią­gnąć, by spraw­nie funk­cjo­no­wać. Kiedy dowia­du­jemy się, że ist­nieje prawda, to następ­nym eta­pem nor­mal­nego roz­woju jest próba ukry­cia, prze­ina­cze­nia lub zamiany tej prawdy. Kłam­stwo jest naszym pod­sta­wo­wym ele­men­tem kon­struk­cyj­nym. W znacz­nej mie­rze sta­nowi nie o tym, kim jeste­śmy, lecz jacy jeste­śmy. Gdy cho­dzi o ludzi, nie­uczci­wość jest cechą, a nie błę­dem opro­gra­mo­wa­nia.

Trzy kolejne roz­działy eks­plo­rują mecha­nizm oszu­stwa – jak kła­miemy i jak działa kłam­stwo – przez pry­zmat trzech naj­star­szych, naj­bar­dziej fun­da­men­tal­nych oszustw świata: wiel­kiego blefu, gry w muszelki i tak­tyki prze­krętu z przy­nętą.

Pierw­sze z nich, wielki blef, opiera się na teo­rii umy­słu i wyko­rzy­stuje wro­dzoną zdol­ność ludzi do nie­wiary. Kłam­stwo jest tak wiel­kie, że nie­uwie­rze­nie w nie mogłoby zagro­zić zbio­ro­wemu poczu­ciu obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści. Jeśli jest dosta­tecz­nie śmiałe – a wiel­kie kłam­stwo to prze­kręt dla śmiał­ków – możesz także mani­pu­lo­wać czy­jąś per­cep­cją fizyczną; tak jak gra w muszelki wyko­rzy­stuje wro­dzony błąd naszej per­cep­cji wzro­ko­wej. Wresz­cie, ponie­waż w spo­sób natu­ralny wie­rzymy wła­snym oczom (choć gra w muszelki uczy, że nie powin­ni­śmy), prze­kręt z przy­nętą pozwala, by praw­dziwe dowody defor­mo­wały rze­czy­wi­stość, skła­nia­jąc ofiarę do uwie­rze­nia w to, na czym ci zależy.

Oszu­stwo jest ewo­lu­cyj­nym narzę­dziem nie­róż­nią­cym się od innych. Czy jesteś kłamcą, czy ofiarą oszu­stwa, dzia­łasz zgod­nie z instynk­tem, pro­ce­sami poznaw­czymi i umie­jęt­no­ściami ukształ­to­wa­nymi przez miliony lat. Bada­jąc trzy pod­sta­wowe posta­cie oszu­stwa, zgłę­bimy nie tylko jego prak­tyczne aspekty, ale także to, jak działa kłam­stwo i dla­czego jest sku­teczne, poczy­na­jąc od jego ewo­lu­cyj­nej funk­cji i formy, a koń­cząc na tym, co o nas ujaw­nia. Część I: Jak okła­mu­jemy innych bada mecha­nikę kłam­stwa, ewo­lu­cję oszu­stwa i sta­wia pyta­nie: jak kła­mać?

A teraz się zre­lak­suj: uro­dzi­łeś się, by to robić.

1

NAJ­STAR­SZA SZTUCZKA ŚWIATA

Wia­ry­god­ność, dwu­li­co­wość i jak przed­sta­wić wielki blef

Nie­moż­liwe czę­sto ma pewien rys inte­gral­no­ści, któ­rego bra­kuje temu, co nie­praw­do­po­dobne. DOUGLAS ADAMS

Wielki tłum ludzi łatwiej pada ofiarą wiel­kiego blefu niż małego kłam­stwa. ADOLF HITLER2

WIELKI BLEF

Gdyby oszu­stwa jeź­dziły, to wielki blef miałby dodat­kowe kółka. Wielki blef polega na wyra­że­niu szo­ku­jąco nie­wia­ry­god­nego twier­dze­nia z cał­ko­witą pew­no­ścią sie­bie. Jest to po pro­stu ogromna bzdura. Co cie­kawe, ludzie prę­dzej ci uwie­rzą, gdy będziesz uda­wać wła­ści­ciela wyspy, niż kiedy skła­miesz, że posia­dasz jacht. Ocze­ku­jesz zdro­wego scep­ty­cy­zmu, ale nie oba­wiaj się, że twoja ofiara jest cał­ko­wi­cie pozba­wiona mózgu. Wielki blef działa w parze z naszą wiarą w prawdę, a nie w opo­zy­cji do niej, jego suk­ces zależy od zro­zu­mie­nia przez ludzi wspól­nej, obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści i wiary w nią.

Zacznijmy od drob­nostki

Wielki blef jest w rze­czy­wi­sto­ści naj­prost­szym oszu­stwem. Musisz tylko opo­wie­dzieć – a jesz­cze lepiej sprze­dać – hor­ren­dalny hum­bug. Choćby taki: „Mam działkę na Mar­sie i sprze­daję udziały”. Nie musisz wcale posia­dać rze­czo­nego dobra ani nawet dowodu na to, że jesteś wła­ści­cie­lem. Oszu­stwo opiera się wyłącz­nie na nie­zbi­tym prze­ko­na­niu każ­dej roz­sąd­nej osoby, że nor­malny, rozumny czło­wiek nie skła­mie tak bez­czel­nie. Bar­dziej podej­rzane niż sama kłam­liwa histo­ria i jesz­cze bar­dziej nie­wia­ry­godne wydaje się to, że ktoś mógłby coś tak absur­dal­nego wymy­ślić i ocze­ki­wać, że inni mu uwie­rzą. Jak się jed­nak oka­zuje, zazwy­czaj wie­rzą.

Siła wiel­kiego blefu tkwi w zuchwal­stwie.

Ludzie, aby funk­cjo­no­wać, potrze­bują wspól­nej kon­cep­cji rze­czy­wi­sto­ści, na przy­kład upusz­czona piłka spad­nie, a nie poleci do góry; czas bie­gnie naprzód; rze­czy są prze­waż­nie tym, czym się wydają (mokre, twarde, poła­mane itp.). Kłamcy są źli, sza­leńcy na takich wyglą­dają. Wszy­scy wie­rzymy w te rze­czy, a nasze prze­ko­na­nie o ist­nie­niu uni­wer­sal­nej, obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści jest nie­zbędne, nawet jeśli nie zawsze trafne. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku przy­nosi nam wię­cej korzy­ści niż szkody, ale pozo­staje fak­tem, że wiara we wspólną, obiek­tywną rze­czywistość może być wyko­rzy­stana zwy­czaj­nie przez rażące kłam­stwo.

Powiemy w tym roz­dziale wię­cej o two­rze­niu wspól­nych wzor­ców i ocze­ki­wań nazy­wa­nych rze­czy­wi­sto­ścią, jak do nich docho­dzimy i dla­czego ich potrze­bu­jemy, aby funk­cjo­no­wać, nie mówiąc już o wie­rze lub braku wiary w cokol­wiek. Warto zapa­mię­tać naj­waż­niej­szą rzecz: im ści­ślej trzy­mamy się cał­kiem nor­mal­nej i bar­dzo potrzeb­nej idei wspól­nej, obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści, tym bar­dziej jeste­śmy podatni na jej sabo­to­wa­nie.

Chcesz poznać naprawdę wielki blef?

Gre­gor MacGre­gor był przy­stoj­nym, peł­nym uroku oso­bi­stego spad­ko­biercą sta­rego klanu szla­chec­kiego pocho­dzą­cego z Glen­gyle w Szko­cji. Jak wiele takich rodów fami­lia MacGre­gora dobry okres miała już za sobą. W cza­sach, kiedy uro­dził się Gre­gor, jego rodzice zara­biali na życie jako lokalni han­dla­rze. Jak wielu innych zubo­ża­łych ary­sto­kra­tów MacGre­gor wstą­pił do woj­ska i wyru­szył na poszu­ki­wa­nie bogac­twa i chwały.

Przede wszyst­kim bogac­twa.

Nie­stety odkrył, że w Royal Navy nie ma wiel­kich szans ani na jedno, ani na dru­gie, tak więc w 1811 roku porzu­cił armię i popły­nął do Ame­ryki Połu­dnio­wej, gdzie pod wodzą legen­dar­nego El Liber­ta­dora, Simóna Bolívara, uczest­ni­czył w woj­nie o wyzwo­le­nie Wene­zu­eli spod pano­wa­nia hisz­pań­skiego. Bolívar mia­no­wał go ofi­ce­rem na mocy wcze­śniej­szej rangi w armii bry­tyj­skiej, a raczej tej, jaką dekla­ro­wał Mac­Gre­gor. W 1811 roku trud­niej było wery­fi­ko­wać życio­rysy ludzi.

Mac­Gre­gor, choć nie był dobrym żoł­nie­rzem, a tym bar­dziej dobrym przy­wódcą (podobno bywało, że kiedy sytu­acja robiła się nie­cie­kawa, brał nogi za pas, porzu­ca­jąc swo­ich ludzi), był cza­ru­jący, eks­tra­wa­gancki i kon­tro­wer­syjny. Zdo­był sławę i szybko awan­so­wał. W rze­czy­wi­sto­ści wspiął się tak wysoko, że mógł się oże­nić z córką Bolívara. Jed­nakże pozba­wiony wyra­zi­stego świa­to­po­glądu i oso­bi­stej lojal­no­ści Mac­Gre­gor porzu­cił La Revo­lu­ción i wal­czył w róż­nych miej­sco­wych potycz­kach. W 1820 roku, kiedy został najem­ni­kiem w eks­pe­dy­cji prze­ciwko hisz­pań­skiej osa­dzie Por­to­bello na Wybrzeżu Moski­tów w Pana­mie, zasma­ko­wał w zabi­ja­niu za pie­nią­dze.

To wła­śnie tam, jak póź­niej utrzy­my­wał, natra­fił na dzie­wi­czy raj Poy­ais, nie­od­krytą jesz­cze kra­inę na Wybrzeżu Kara­ib­skim nie­da­leko dzi­siej­szych Hon­du­rasu i Nika­ra­gui. Wybrzeże Moski­tów błęd­nie koja­rzy się z owa­dami, swoją nazwę zawdzię­cza bowiem India­nom z ple­mie­nia Miskito, któ­rzy zasie­dlili tam­tej­sze rejony. Słowo moskit pocho­dzi od hisz­pań­skiego mosca, czyli mucha, a mosqu­ito ozna­cza małą muchę. Fakt, że w kró­le­stwie Miskito było rów­nież mnó­stwo moski­tów, jest jed­nym z tych dziw­nych zbie­gów oko­licz­no­ści przy­wo­dzą­cych na myśl pyta­nie: czy może kon­cep­cja skutku poprze­dza­ją­cego przy­czynę wcale nie jest nacią­gana?

Dostrze­ga­jąc poten­cjał tego cudow­nego, idyl­licz­nego nowego Nowego Świata, Mac­Gre­gor skło­nił lokal­nego wła­dykę (upiw­szy go naj­pierw do nie­przy­tom­no­ści), by ten zapi­sał mu tery­to­rium o powierzchni 12 500 mil kwa­dra­to­wych wraz z osadą Black River (obec­nie w Hon­du­ra­sie) oraz ofi­cjal­nie przy­znał mu tytuł Gre­gor I, Cazi­que (książę) Poy­ais3. Być może to on sam się tak nazwał, wydaje się bar­dziej praw­do­po­dobne, ale nic nie jest pewne, bo jeden z męż­czyzn był nie­po­spo­li­tym kłamcą, a drugi – pijany w sztok. Tak czy owak, spę­dziw­szy dzie­sięć lat na wal­kach i wędrów­kach po dżun­glach Ame­ryki Środ­ko­wej, w paź­dzier­niku 1822 roku Gre­gor MacGre­gor powró­cił z tego raju odna­le­zio­nego do Anglii. Nie jako zwy­kły żoł­nierz ani nawet uho­no­ro­wany odzna­cze­niami boha­ter wojenny. Powró­cił jako Gre­gor I, książę kara­ib­skiego pań­stwa Poy­ais4.

Raj odna­le­ziony

Po powro­cie do Lon­dynu Mac­Gre­gor bez­zwłocz­nie przy­pu­ścił szturm medialny, aby powia­do­mić opi­nię publiczną o ist­nie­niu Poy­ais. W reno­mo­wa­nych cza­so­pi­smach publi­ko­wał arty­kuły, opi­su­jąc w nich dzie­wi­cze piękno kra­iny i ogrom jej bogactw natu­ral­nych. Tek­stom towa­rzy­szyły szcze­gó­łowe ilu­stra­cje, które, jak twier­dził, przy­wiózł pro­sto stam­tąd. Obrazki przed­sta­wiały kraj nieco więk­szy od Walii, zasobny w czy­ste wody i żyzną glebę nada­jącą się pod uprawy, lasy o gęstym drze­wo­sta­nie obfi­tu­jące w zwie­rzynę łowną oraz egzo­tyczną florę i faunę. Koryta rzek pokryte były wiel­kimi bry­łami złota i mno­go­ścią cudow­nych kamieni szla­chet­nych, a wszystko to było do wzię­cia5.

Mac­Gre­gor przy­wiózł z Poy­ais nawet żywego czło­wieka, któ­rego nazy­wał amba­sa­do­rem, jak rów­nież kopię Kon­sty­tu­cji Poy­aisańskiej, akt przy­zna­nia ziemi i doku­ment, który nada­wał mu tytuł Cazi­que of Poy­ais. Tubylcy, jak twier­dził, są przy­jaź­nie nasta­wieni wobec obcych, mia­sta epa­to­wały kul­turą, a doj­rzała do wyda­nia plo­nów zie­mia tylko czeka na zago­spo­da­ro­wa­nie i chrze­ści­jań­skiego władcę – oferta szcze­gól­nie atrak­cyjna w rodzi­mej Szko­cji, która nie posia­dała wła­snych kolo­nii.

Gdy ktoś chciał sko­rzy­stać z innego źró­dła infor­ma­cji, Mac­Gre­gor pole­cał wydaną w Poy­ais książkę, napi­saną przez nie­ja­kiego kapi­tana Tho­masa Stran­ge­waysa, zaty­tu­ło­waną Szkic o Wybrzeżu Moski­tów z kra­iną Poy­ais włącz­nie1. Rela­cja kapi­tana potwier­dzała, a nawet wzbo­ga­cała wizję Mac­Gre­gora i jego zapew­nie­nia, że Poy­ais to kra­ina obfi­to­ści, pełna nie­wy­ko­rzy­sta­nych bogactw natu­ral­nych. Jesz­cze bar­dziej obie­cu­jąco wyglą­dał roz­ta­czany przez Stran­ge­waysa obraz wiecz­nie trwa­ją­cego lata i trzy­krot­nych żniw w ciągu roku, cie­płego i przy­ja­znego kli­matu tro­pi­ków, w któ­rym przez cały czas doj­rze­wają owoce, a mimo to nie jest tak gorący i wil­gotny, by roiły się tam gry­zące owady i sze­rzyły cho­roby tro­pi­kalne – Euro­pej­czycy bar­dzo się ich oba­wiali.

Ponadto prócz nie­wia­ry­god­nego poten­cjału rol­ni­czego, moż­li­wo­ści poszu­ki­wa­nia bogactw natu­ral­nych czy choćby tylko pla­żo­wa­nia i racze­nia się tro­pi­kal­nymi owo­cami ist­niała także per­spek­tywa atrak­cyj­nego spę­dza­nia czasu w mie­ście, ponie­waż Poy­ais miało swoją sto­licę – Saint Joseph – mia­sto nie­wiel­kie, ale cał­ko­wi­cie w zachod­nim stylu: z uli­cami, domami, budyn­kami uży­tecz­no­ści publicz­nej, ban­kiem, służ­bami cywil­nymi, a nawet operą6. Jeśli więc nie odpo­wia­dała ci uprawa ziemi ani gór­nic­two (nie wspo­mi­na­jąc o wałę­sa­niu się), było mnó­stwo innych zajęć i oka­zji do han­dlu dla przed­się­bior­czych kolo­ni­stów. Tym bar­dziej że Saint Joseph mogło się poszczy­cić głę­bo­ko­wod­nym por­tem, zna­ko­mi­cie nada­ją­cym się do przyj­mo­wa­nia i odpra­wia­nia stat­ków han­dlo­wych, co stwa­rzało szanse roz­woju dla wszel­kich form han­dlu trans­atlan­tyc­kiego.

Kli­mat, zasoby natu­ralne i obfi­tość siły robo­czej w postaci „Poy­erów” tylko cze­kały, aby ktoś zbił na nich for­tunę. Poy­erzy byli nacją nad wyraz przy­ja­zną, legen­dar­nie pra­co­witą7 i dosta­tecz­nie liczną, by zbu­do­wać całe euro­pej­skie mia­sto, obsa­dzić służby cywilne, zor­ga­ni­zo­wać nie­wielką armię i zaspo­koić wszel­kie inne potrzeby. Byli zara­zem tak nie­liczni, że nie zaj­mo­wali dużo miej­sca, nie posia­dali ziemi ani w żaden spo­sób nie wcho­dzili nikomu w drogę. W zasa­dzie byli tubyl­cami Schrödingera. Byli tak pod­eks­cy­to­wani wizją przy­jazdu bia­łych kolo­ni­stów, któ­rzy nad nimi zapa­nują i ich wyko­rzy­stają, że podobno napi­sali nawet mowę powi­talną na tę oka­zję.

Uczci­wość, auto­ry­tet i inne dys­ku­syjne tezy

Czy nie brzmi to nazbyt pięk­nie, aby było prawdą? Oczy­wi­ście, że tak. Cała kon­cep­cja Poy­ais jest tak per­fek­cyjna pod wzglę­dem wszel­kich dogod­no­ści, że aż głu­pio brzmi, by kto­kol­wiek mógł choć przez sekundę w nią uwie­rzyć. Ale usta­wie­nia domyślne czło­wieka powo­dują, że akcep­tuje rze­czy­wi­stość taką, jaką mu przed­sta­wiono.

Tak się dzieje, ponie­waż zakłó­ce­nie w naszym myśle­niu zwane błę­dem wia­ry­god­no­ści sta­nowi jeden z dwu­na­stu pod­sta­wo­wych błę­dów poznaw­czych ogra­ni­cza­ją­cych naszą per­cep­cję rze­czy­wi­sto­ści. Te błędy sys­temu poznaw­czego ujaw­niają się w deko­do­wa­niu i prze­twa­rza­niu infor­ma­cji pobie­ra­nych z ota­cza­ją­cego nas świata. Nie są to nie­pra­wi­dło­wo­ści w potocz­nym rozu­mie­niu ani błędy rozu­mo­wa­nia logicz­nego, tylko ogra­ni­cze­nia zako­do­wane w samym pro­ce­sie myśle­nia. Błąd wia­ry­god­no­ści jest tym wła­śnie: heu­ry­styką (rodza­jem myślo­wego skrótu uży­wa­nego przez mózg), dzięki któ­rej przyj­mu­jemy za prawdę wszystko, co jest nam pre­zen­to­wane, przy braku narzu­ca­ją­cego się sprze­ciwu. Na przy­kład, kiedy kogoś zapy­tasz: „Która godzina?”, a on spoj­rzy na zega­rek i odpo­wie: „Pięt­na­sta” – uwie­rzysz w to. Nie zasta­na­wiasz się, czy aby cię nie okła­muje lub czy jego zega­rek dobrze wska­zuje czas. Chyba że na dwo­rze jest za ciemno jak na godzinę pięt­na­stą albo masz powód podej­rze­wać, że ten ktoś chce, byś się spóź­nił.

Choć za sprawą błę­dów poznaw­czych nie­wła­ści­wie oce­niamy nie­które sytu­acje, z jakie­goś powodu ist­nieją. Psy­cho­lo­go­wie spo­łeczni twier­dzą, że nie są po to, by nas wkrę­cać, raczej mają nam uła­twiać efek­tyw­niej­sze prze­twa­rza­nie infor­ma­cji. Błąd wia­ry­god­no­ści spra­wia, że jesteś podatny na oszu­stwo, jed­nak bio­rąc pod uwagę ilość otrzy­my­wa­nych infor­ma­cji, można przy­jąć, że więk­szość z nich jest praw­dziwa. Nie ma powodu w każ­dej mili­se­kun­dzie zasta­na­wiać się nad każ­dym bitem otrzy­my­wa­nych danych i dla­tego skróty, dzięki któ­rym lepiej funk­cjo­nu­jemy i uczymy się, sta­no­wią cenną zdol­ność układu ner­wo­wego. Błąd wia­ry­god­no­ści, zmu­sza­jący do przyj­mo­wa­nia za prawdę wszyst­kiego, co nam mówią inni, w znacz­nej mie­rze kreuje wspólny model rze­czy­wi­sto­ści, który wpływa na nasze ocze­ki­wa­nia i osądy.

Zasta­nów się, czy mi uwie­rzysz, jeżeli powiem, że w tym roku wystar­tuje komer­cyjny prom kosmiczny wio­zący na Księ­życ klien­tów, któ­rzy kupili bilety. Praw­do­po­dob­nie tak; ludzie wie­rzą w pod­sta­wową rze­czy­wi­stość, którą im się przed­sta­wia, i ta jest nasza. Takie absur­dalne rze­czy naprawdę dzieją się każ­dego roku w prze­strzeni kosmicz­nej. Kilka lat temu facet, bez żad­nego powodu, wystrze­lił bez­pow­rot­nie w pustkę kosmiczną album Bowiego w czer­wo­nym kabrio­le­cie. Twoi dziad­ko­wie 70 lat temu nie uwie­rzy­liby w histo­rię o komer­cyjnym waha­dłowcu pasa­żer­skim lata­ją­cym na Księ­życ. 40 lat temu twoi rodzice także by nie uwie­rzyli. Ale ty i ja już tak, ponie­waż całe życie więk­szo­ści z nas toczy się już po lądo­wa­niu na Księ­życu, po wystrze­le­niu sta­cji kosmicz­nej, po Spa­ceX. W erze kosmicz­nej komer­cja­li­za­cja podróży mię­dzy­pla­ne­tar­nych jest rze­czywistością, o jakiej czę­sto sły­szymy.

Pamię­ta­jąc o tym – czy Poy­ais na­dal wydaje się tak piękne, że nie może być praw­dziwe?

Wciąż się takie wydaje. Ale w 1822 to była rze­czy­wi­stość Nowego Świata – epoka budo­wa­nia impe­riów, zagar­nia­nia obcych tery­to­riów, bez­pod­staw­nych rosz­czeń wobec ziem wiel­ko­ści całych państw i kra­dzieży nie­wy­obra­żal­nych bogactw. Indie, z lśnią­cymi zło­tem pała­cami i ogrom­nymi klej­no­tami, ist­niały naprawdę. Bli­ski Wschód, z roz­le­głymi oce­anami pia­sku i sta­ro­żyt­nymi kamien­nymi mia­stami, ist­niał naprawdę. Austra­lia, ze swoją dzi­waczną, egzo­tyczną florą i fauną, ist­niała naprawdę. Dla­czego mia­łoby nie ist­nieć Poy­ais?

Histo­ria o bogac­twach oraz idyl­licz­nej przy­ro­dzie Poy­ais i rosz­cze­nia Mac­Gre­gora do tego kraju w latach 20. XIX wieku, u szczytu bry­tyj­skiego kolo­nia­li­zmu, nie wyda­wały się nie­wia­ry­godne. Ta opo­wieść w pew­nej mie­rze jest odzwier­cie­dle­niem tam­tych cza­sów – XVIII i począt­ków XIX wieku. Nie było niczym nad­zwy­czaj­nym stwier­dze­nie, że ist­nieje daleka, dziwna kra­ina pełna pie­nię­dzy cze­ka­ją­cych na chęt­nych, ponie­waż ktoś z Europy tam był i na nią się natknął.

W takim kon­tek­ście to twier­dze­nie wydaje się dość roz­sądne.

Kiedy więc Gre­gor MacGre­gor powró­cił do Lon­dynu jako Jego Wyso­kość Gre­gor I, książę Poy­ais, i ogło­sił światu, że został nowo upie­czo­nym księ­ciem połu­dnio­wo­ame­ry­kań­skiego raju, któ­rego nikt nie widział ani o nim nie sły­szał, więk­szość mu uwie­rzyła i za wszelką cenę chciała dowie­dzieć się wię­cej. Nie prze­szka­dzało im, że Wielka Bry­ta­nia, mniej wię­cej 40 lat wcze­śniej, stra­ciła kolo­nie w Ame­ryce Pół­noc­nej, zapra­gnęli mieć tam wła­sne posia­dło­ści. Zarówno rodzina kró­lew­ska, jak lon­dyń­ska ary­sto­kra­cja nad­zwy­czaj szybko i gładko przy­jęły, co mówił MacGre­gor o Poy­ais8. Kiedy klasa wyż­sza z Lon­dynu dała sygnał, że wie­rzy w jego opo­wie­ści, pozo­stała część angiel­skiej socjety szybko dołą­czyła, a w następ­nej kolej­no­ści zro­bił to także gmin Anglii i Szko­cji. Zaufa­nie każ­dej war­stwy spo­łecz­nej wzmac­niała wiara tej wyż­szej.

Jest w naszych umy­słach wiele zabaw­nych dzi­wactw, które psy­cho­lo­gicz­nie i neu­ro­lo­gicz­nie wyja­śniają, dla­czego poja­wia się ta kaska­dowa usterka zdro­wego roz­sądku. Pierw­sze i zasad­ni­cze zna­cze­nie ma nie­zno­śny błąd wia­ry­god­no­ści. Inny błąd poznaw­czy, nazy­wany efek­tem auto­ry­tetu, odpo­wiada za to, że ufamy i jeste­śmy skłonni wie­rzyć ludziom, któ­rym przy­pi­su­jemy pew­nego rodzaju wła­dzę (łącz­nie ze sta­tu­sem spo­łecz­nym). To ozna­cza, że jeste­śmy zapro­gra­mo­wani, by wie­rzyć i ufać „lep­szym”. Efekt auto­ry­tetu odpo­wiada za to, że wzo­ru­jemy się na oso­bach postrze­ga­nych jako auto­ry­tety lub wyko­nu­jemy ich pole­ce­nia nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że nie mają racji.

Eks­pe­ry­ment bada­jący posłu­szeń­stwo, prze­pro­wa­dzony w 1961 roku9 przez pro­fe­sora Uni­wer­sy­tetu Yale – Stan­leya Mil­grama, po raz pierw­szy badał efekt auto­ry­tetu. Dzi­siaj jest uwa­żany za złoty stan­dard nie­etycz­nego eks­pe­ry­mentu psy­cho­lo­gicz­nego. Uczest­nicy-ochot­nicy otrzy­mali infor­ma­cję, że biorą udział w bada­niu „ucze­nia się i pamięci”. Zostali dobrani w pary, w któ­rych mieli prze­pro­wa­dzić test. W każ­dej parze jedna osoba, „pod­miot”, testo­wała dru­giego uczest­nika, „uczą­cego się”. Za każ­dym razem, gdy uczeń udzie­lał nie­pra­wi­dło­wej odpo­wie­dzi, pod­miot miał sto­so­wać bole­sne i poten­cjal­nie nie­bez­pieczne wstrząsy elek­tryczne o sile od 15 wol­tów („deli­katny wstrząs”) na początku, a w miarę postę­po­wa­nia bada­nia zwięk­szać ją, docho­dząc do 450 wol­tów („nie­bez­pie­czeń­stwo: silny wstrząs”) pod koniec bada­nia.

Mil­gram w tym bada­ją­cym posłu­szeń­stwo eks­pe­ry­men­cie nie zamie­rzał śmier­tel­nie razić uczest­ni­ków prą­dem, celem było okre­śle­nie, czy i jak długo można zmu­szać pod­miot bada­nia, aby robił to, co mu naka­zano, w sytu­acji gdy nie ma poten­cjal­nej nagrody ani ryzyka kary10. Czy osoby badane będą posłuszne nawet wtedy, gdy poczują, że to, co robią, jest złe, jest prze­ja­wem sady­zmu? Czy będą kon­ty­nu­ować apli­ko­wa­nie wstrzą­sów elek­trycz­nych, gdy rze­komy wolon­ta­riusz będzie chciał zakoń­czyć, gdy będzie bła­gał, by zaprze­stali, gdy z prze­ra­że­niem wyzna, że cho­ruje na serce, gdy prze­sta­nie bła­gać i krzy­czeć z bólu i nagle nie­po­ko­jąco zamilk­nie? Czy na­dal będą to robić, tylko dla­tego że osoba kie­ru­jąca bada­niem im naka­zuje?

Przy­gnę­bia­jąca odpo­wiedź brzmi: tak.

Więk­szość uczest­ni­ków eks­pe­ry­mentu tak postą­piła, wyłącz­nie dla­tego że zmu­sił ich do tego auto­ry­tet osoby kie­ru­ją­cej bada­niem. 65 pro­cent bada­nych kon­ty­nu­owało pro­ce­durę do samego końca, nawet gdy ich part­ner prze­stał bła­gać o łaskę i zamilkł. Tak działa w ludz­kiej świa­do­mo­ści efekt auto­ry­tetu. Dopiero po zakoń­cze­niu eks­pe­ry­mentu uczest­nicy dowie­dzieli się, że ich „uczniom” nic się nie stało, ponie­waż tylko odgry­wali role, a wstrząsy były sfin­go­wane11.

Jesz­cze dziw­niej­sze jest to, że respek­tu­jemy opi­nie i pole­ce­nia osób, które uzna­jemy za auto­ry­tety, nawet gdy ich auto­ry­tet nie ma nic wspól­nego z oma­wianą kwe­stią. Naj­praw­do­po­dob­niej uwie­rzysz leka­rzowi, który powie, że jesteś chory, a przy­ja­cie­lowi – już nie­ko­niecz­nie. Ma to sens: intu­icyj­nie ufamy i wie­rzymy oso­bom, które uzna­jemy za auto­ry­tety. Cie­kawe jest to, że uwie­rzył­byś leka­rzowi, a nie przy­ja­cie­lowi także wtedy, kiedy instru­owałby cię, jak zapro­gra­mo­wać kom­pu­ter w samo­cho­dzie, nawet jeśli wiesz, że się na tym nie zna. Tak samo jest w wypadku poli­ty­ków, spe­cja­li­stów, wszel­kiej maści „eks­per­tów”, nawet cele­bry­tów. Nie­świa­do­mie zakła­damy, że ludzie ci są lepiej poin­for­mo­wani od nas, i jeste­śmy skłonni przy­jąć na wiarę wszystko, co mówią. Dla­tego cele­bryci lan­su­jący pro­dukty są bez­cenni dla firm, które słono im za to płacą. Jesteś tak zapro­gra­mo­wany i uwie­rzysz, że znana aktorka wie naj­le­piej, jaki sok należy pić dla zacho­wa­nia mło­do­ści, a two­jemu ulu­bio­nemu muzy­kowi intu­icja pod­po­wiada, jakie orga­ni­za­cje cha­ry­ta­tywne dzia­łają legal­nie. Uwie­rzy­li­śmy im nie dla­tego, że mie­li­śmy powód, to nasz mózg zadzia­łał na skróty.

Efekt auto­ry­tetu, tak jak wszyst­kie heu­ry­styki, jest korzystny zarówno dla jed­nostki, jak dla współ­pracy – nie musimy wie­dzieć wszyst­kiego o nauczy­cielu mate­ma­tyki, by mu zaufać, kiedy uczy nas dzie­le­nia pisem­nego. Jed­no­cze­śnie w naszym pro­ce­sie myślo­wym ist­nieje luka, która może się obró­cić prze­ciwko nam, jak w powyż­szym przy­padku, albo zostać celowo wyko­rzy­stana przez złych akto­rów. Fakt, że ary­sto­kra­tyczne sfery Anglii i Szko­cji dały się nabrać na wielki blef Jego Wyso­ko­ści Gre­gora I, księ­cia Poy­ais, a za nimi efek­tem domina poszły klasy niż­sze w hie­rar­chii spo­łecz­nej i eko­no­micz­nej, nie jest pomyłką ani absur­dem. To było do prze­wi­dze­nia i dowo­dzi, że mózgi tych ludzi funk­cjo­no­wały w stu pro­cen­tach nor­mal­nie.

Prze­stęp­stwo się opłaca, zwłasz­cza finan­sowo

Poy­ais była kra­iną bogatą we wszystko z wyjąt­kiem bia­łych kolo­nia­li­stów chrze­ści­jań­skich i nie­wiel­kiej gotówki na start. Zro­zu­miałe, że Mac­Gre­gor szu­kał kapi­tału inwe­sty­cyj­nego na zago­spo­da­ro­wa­nie kraju oraz osad­ni­ków, któ­rzy tam wyjadą. Zaczął od objazdu po Anglii w towa­rzy­stwie nie­zwy­kle teatral­nej i barw­nej świty tubyl­ców, ucy­wi­li­zo­wa­nych, a jed­no­cze­śnie uro­czo egzo­tycz­nych. Publicz­nie i pry­wat­nie opo­wia­dał o Poy­ais, udzie­lał wywia­dów, orga­ni­zo­wał pokazy eks­po­na­tów, obraz­ków i pism, które stam­tąd przy­wiózł. Wresz­cie, kiedy publicz­ność nie mogła dłu­żej cze­kać, prze­stał sprze­da­wać swoje księ­stwo sym­bo­licz­nie i zaczął robić to dosłow­nie. I wszyst­kie nor­mal­nie funk­cjo­nu­jące umy­sły osza­lały na punk­cie Poy­ais.

Bur­mistrz Lon­dynu nie­zwłocz­nie wydał przy­ję­cie na cześć Mac­Gre­gora. Jeden z mece­na­sów gościł Mac­Gre­gora i jego żonę w ele­ganc­kiej posia­dło­ści na wsi. Książę Poy­ais był już gwiazdą lon­dyń­skiej socjety, gdy król Jerzy IV uho­no­ro­wał go tytu­łem rycer­skim, co uczy­nił głów­nie po to, żeby zmo­ty­wo­wać Mac­Gre­gora do ogło­sze­nia Poy­ais (cen­nego tery­to­rium) lojalną kolo­nią bry­tyj­ską.

Kiedy już został sir Gre­go­rem MacGre­go­rem, co w jego wła­snym mnie­ma­niu czy­niło go praw­nie usank­cjo­no­wa­nym auto­ry­te­tem, bez trud­no­ści uzy­skał 200 tys. fun­tów pożyczki w pre­sti­żo­wym lon­dyń­skim banku Sir John Per­ring & Co. i wypu­ścił na rynek udziały w przed­się­wzię­ciu Poy­ais12. Tak działa więk­szość roz­sąd­nie uza­sad­nio­nych wiel­kich ble­fów – eta­pami: każde mniej­sze kłam­stwo, w które ludzie uwie­rzą, zwięk­sza szanse na to, że kolejne kłam­stwo zosta­nie uznane za wia­ry­godne.

Nie­długo póź­niej sir Gre­gor utwo­rzył w Lon­dy­nie przed­sta­wi­ciel­stwo Poy­ais w Wiel­kiej Bry­ta­nii, a następ­nie biura w Edyn­burgu, Stir­ling i Glas­gow, w któ­rych kolo­ni­stom in spe sprze­da­wał poy­aisań­skie grunty. Sprze­dał też dobra ary­sto­kra­tom bry­tyj­skim i szkoc­kim. Takie same posia­dło­ści z towa­rzy­szą­cymi im tytu­łami szla­chec­kimi upłyn­nił boga­tym ple­be­ju­szom, któ­rym marzył się awans spo­łeczny w Nowym Świe­cie. Sprze­da­wał roz­le­głe plan­ta­cje nie­do­szłej kla­sie wyż­szej Poy­ais i skromne stu­akrowe farmy licz­nym zwy­kłym osad­ni­kom13. Mac­Gre­gor, umo­co­wany jako jedyny magnat z Poy­ais, han­dlo­wał także pozy­cjami spo­łecz­nymi i zawo­do­wymi w swoim nowym świe­cie. Bogaty, choć nie cał­kiem ary­sto­kra­tyczny inwe­stor mógł kupić wszystko, od sta­no­wi­ska waż­nego urzęd­nika pań­stwo­wego po nomi­na­cję ofi­cer­ską w poy­aisań­skiej armii. Przed­się­bior­czym kup­com lub inwe­storom biz­ne­so­wym sprze­dał mono­pol na prze­mysł i prawa do wyłącz­nego han­dlu okre­ślo­nymi towa­rami.

I co nie mniej ważne, Mac­Gre­gor sprze­da­wał pie­nią­dze, to zna­czy pośred­ni­czył w wymia­nie wiel­kich sum waluty bry­tyj­skiej na ofi­cjalne środki płat­ni­cze Poy­ais2 w sto­sunku jeden do jed­nego. Bo na co mogły się przy­dać bry­tyj­skie funty w Nowym Świe­cie, a już zwłasz­cza w kraju takim jak Poy­ais, który miał nie tylko wła­sne banki i ban­kie­rów, ale dzięki Mac­Gre­go­rowi także wła­sne dru­ko­wane, ofi­cjal­nie uzna­wane środki płat­ni­cze? Jeśli ktoś zamie­rzał się tam osie­dlić, potrze­bo­wał pie­nię­dzy i dobrze zro­bił, pozby­wa­jąc się bry­tyj­skich bank­no­tów, które z chwilą przy­jazdu do nowego kraju stra­ci­łyby wszelką war­tość. Takie rozu­mo­wa­nie dopro­wa­dziło setki osad­ni­ków do pozby­cia się wszyst­kich zaso­bów do ostat­niego pensa i wymie­nie­nia ich na walutę poy­aisań­ską, któ­rej będą uży­wać w nowym życiu.

Mac­Gre­go­rowi udało się zdo­być sie­dem wiel­kich stat­ków do prze­wie­zie­nia kolo­ni­stów, prze­ko­na­nych, że warto sprze­dać lub wymie­nić wszystko, co posia­dają, opu­ścić dotych­cza­sowy dom i wyru­szyć w podróż do Nowego Świata, gdzie w słyn­nym raju zaczną wszystko od początku. We wrze­śniu 1822 i stycz­niu 1823 roku dwa statki, Hon­du­ras Pac­ket i Ken­ner­sley Castle z set­kami pasa­że­rów na pokła­dzie wypły­nęły do Poy­ais, pod­czas gdy w Anglii następni pasa­że­ro­wie zapeł­niali kolejne statki i szy­ko­wali się do podróży, a każda głowa to były pie­nią­dze.

W ciągu osiem­na­stu mie­sięcy poprze­dza­ją­cych 1823 rok Mac­Gre­gor zebrał sporo ponad 200 tys. fun­tów w gotówce i pod­niósł war­tość ryn­kową obli­ga­cji Poy­ais do 1,3 mln fun­tów, co w prze­li­cze­niu na dzi­siej­szą walutę sta­nowi 3,6 mld fun­tów (lub 4,6 mld dola­rów). Zaro­bił setki tysięcy fun­tów, zanim jesz­cze pierw­szy sta­tek pod­niósł kotwicę.

Kiedy Hon­du­ras Pac­ket dobił wresz­cie do lądu, kolo­ni­ści nie mieli poję­cia, gdzie są, ale byli pewni, że to nie jest Poy­ais.

Odkryli, że nie ma miast, w któ­rych mogliby zamiesz­kać, nie ma cen­nych zaso­bów, pól pod uprawę ani nawet poży­wie­nia, które nada­wa­łoby się do spo­ży­cia. Wtedy uznali, że dotarli w nie­wła­ściwe miej­sce. Nie witali ich przy­jaź­nie nasta­wieni tubylcy. Nie było też tubyl­ców o wro­gich zamia­rach. W rze­czy­wi­sto­ści nie napo­tkali żad­nych śla­dów czło­wieka, ponie­waż nawet infor­ma­cje o kli­ma­cie były kłam­stwem; ten frag­ment wybrzeża pora­sta tro­pi­kalna, bagni­sta, opa­no­wana przez moskity dżun­gla, nie­na­da­jąca się do zamiesz­ka­nia i do dziś nie­za­go­spo­da­ro­wana.

Nie­do­szli osad­nicy pró­bo­wali wszel­kimi siłami zbu­do­wać jakieś schro­nie­nie, wyko­rzy­stu­jąc gałę­zie i błoto, oraz zna­leźć źró­dła pit­nej wody, ale więk­szość, pozo­sta­wiona swo­jemu losowi na odlud­nym, nie­bez­piecz­nym i pustym Wybrzeżu Moski­tów, zmarła z głodu, gorąca lub zara­żona cho­ro­bami tro­pi­kal­nymi, mala­rią i żółtą febrą. Dopiero po jakimś cza­sie nie­wielką grupę jesz­cze żywych nie­do­bit­ków – jedy­nych, któ­rzy prze­trwali – oca­lił bry­tyj­ski sta­tek pły­nący z pobli­skiej kolo­nii w Belize. Na jego pokła­dzie powró­cili do Lon­dynu, gdzie kata­strofa wyszła na jaw. Gre­gor MacGre­gor nie prze­ce­nił zalet Poy­ais ani nie wyol­brzy­mił swo­ich praw czy wła­dzy na tym tere­nie, on wymy­ślił cały kraj.

Ni­gdy naprawdę nie było Poy­ais.

Teo­ria umy­słu a wielki blef

Można wymy­ślić przy­ja­ciółkę, która mieszka w Kana­dzie. Ale kto wymy­śla Kanadę? Przy­pusz­czal­nie pomy­ślisz: sza­le­niec. W pew­nej mie­rze to prawda, w każ­dym razie wie­rzymy, że tak jest. Jeśli jakiś czło­wiek, z pozoru zdrowy, mówi o ist­nie­niu prze­pięk­nej kra­iny, któ­rej nikt ni­gdy nie widział ani nawet o niej nie sły­szał, ludzie naj­praw­do­po­dob­niej mu uwie­rzą.

Brzmi to szo­ku­jąco, wręcz prze­ra­ża­jąco. Uka­zuje, jak łatwo można wyko­rzy­stać w oszu­kań­czym celu nasze prze­ko­na­nia i zało­że­nia na temat prawdy; na przy­kład pogląd, że tylko ktoś sza­lony mógłby kła­mać na temat ist­nie­nia cze­goś tak ogrom­nego (i ewi­dent­nie albo praw­dzi­wego, albo fał­szy­wego) jak cały kraj, sam w sobie może zostać wyko­rzy­stany w celu oszu­stwa.

Wielki blef opiera się na twoim braku wiary w to, że wiele spo­śród fun­da­men­tal­nych zało­żeń na temat obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści może być błę­dem – znacz­nie więk­szym błę­dem niż potrzeba, by uwie­rzyć w kłam­stwo. I dla­tego wielki blef nie musi być prze­ko­nu­jący. De facto im jest więk­szy i bar­dziej absur­dalny – im mniej wia­ry­godny – tym bar­dziej intu­icja pod­po­wiada nam, że nikt nie wymy­śliłby tak nie­do­rzecz­nego kłam­stwa. Ale skąd wzięło się nasze prze­ko­na­nie o obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści i skąd wiemy, że inni też je podzie­lają?

Roz­wi­ja­jąca się obec­nie dzie­dzina neu­ro­nauki spo­łecz­nej poja­wiła się trzy­dzie­ści pięć lat temu, wraz z tak zwaną teo­rią umy­słu. Po raz pierw­szy użył tego okre­śle­nia ame­ry­kań­ski psy­cho­log David Pre­mack przy oka­zji słyn­nego eks­pe­ry­mentu, pod­czas któ­rego badał reak­cje szym­pan­sicy Sarah, aby spraw­dzić, czy jest ona samo­świa­doma. Eks­pe­ry­ment, nazwany testem lustra, pole­gał na tym, że zespół Pre­macka zmie­nił wygląd Sarah, malu­jąc na jej czole czer­woną kropkę. Następ­nie posta­wiono ją przed lustrem. Sarah, zamiast uznać, że widzi inną małpę róż­niącą się od niej wyglą­dem i pac­nąć wyobra­żo­nego intruza, zbli­żyła się do lustra i badaw­czo przy­glą­dała swo­jemu odbi­ciu. Pod­nio­sła rękę do swo­jego, a nie widocz­nego w lustrze, czoła i zaczęła je trzeć, aby zma­zać czer­woną kropkę, któ­rej nie powinno tam być. Tym dowio­dła, że roz­po­znaje swoje odbi­cie (to ona odbija się w lustrze), rozu­mie, że sta­nowi odrębną jed­nostkę, i że zauwa­żyła nie­po­żą­daną zmianę wyglądu.

Wystar­czy powie­dzieć, że Sarah śpie­wa­jąco zdała test „Czy wiesz, że ist­nie­jesz?”.

Od tam­tego czasu okre­śle­nie „teo­ria umy­słu” roz­sze­rzyło się, obej­mu­jąc zdol­ność jed­nostki do przy­ję­cia tej samo­świa­do­mo­ści („ej, tam w lustrze to ja”) i poczu­cia obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści („mam brudne czoło”) oraz do zro­zu­mie­nia, że: po pierw­sze, ktoś ist­nieje jako odrębna jed­nostka – jak Sarah – i ma wła­sne spo­strze­że­nia, myśli, uczu­cia i prze­ko­na­nia, które wywo­łują lub mogą prze­wi­dy­wać reak­cje na infor­ma­cje; po dru­gie, że inni ludzie także mają wła­sne spo­strze­że­nia, myśli, uczu­cia i prze­ko­na­nia, które podob­nie powstają i można prze­wi­dy­wać ich reak­cje na infor­ma­cje.

W skró­cie: teo­ria umy­słu ozna­cza zdol­ność myśle­nia o tym, co inna osoba może myśleć.

Teo­ria umy­słu opi­suje zdol­ność do przy­pi­sy­wa­nia sta­nów umy­słu lub inten­cji zarówno sobie, jak innym. Albo, jak defi­niuje to A.M. Leslie w Inter­na­tio­nal Encyc­lo­pe­dia of the Social and Beha­vio­ral Scien­ces: „Teo­ria umy­słu mówi o naszej zdol­no­ści do posia­da­nia prze­ko­nań jako takich, jak rów­nież posia­da­nia prze­ko­nań o sta­nach men­tal­nych, w tym rekur­sywną zdol­ność do posia­da­nia prze­ko­nań na temat prze­ko­nań”14. Świa­do­mość tego, że inni, podob­nie jak my, spo­strze­gają, myślą, odczu­wają, a nawet kła­mią, pozwala na poczu­cie obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści, jakie zakłada każda osoba, a mil­cząco zga­dzają się na to wszy­scy.

Roz­ważmy przy­kład: jesteś w parku i widzisz kamienny mur. Natu­ral­nie zakła­dasz, że ktoś inny będący w pobliżu rów­nież widzi ten mur. Przyj­mu­jesz także wiele innych zało­żeń, jak choćby takie, że to jest mur, że mur jest nie­oży­wiony, że jest mate­rią stałą – nie możesz w niego wejść – i że jest w dużej mie­rze nie­ru­chomy. To nic nie­zwy­kłego. Nie­zwy­kłe jest to, że zakła­dasz rów­nież – jesteś o tym abso­lut­nie prze­ko­nany – iż każdy, kto widzi ten mur, auto­ma­tycz­nie zakłada te same „fakty” i przyj­muje je jako obiek­tyw­nie praw­dziwe.

To aktywne zasto­so­wa­nie teo­rii umy­słu – moje myśle­nie o tym, co widzisz, w co wie­rzysz lub co wiesz o tym murze – okre­śla się jako „men­ta­li­zo­wa­nie”, czyli „kry­tyczną zdol­ność do wnio­sko­wa­nia o inten­cjach innych ludzi i ich prze­ko­na­niach oraz dedu­ko­wa­nia, czy emo­cje oraz inne stany ujaw­niane poprzez sygnały spo­łeczne są bądź nie są dokład­nym odzwier­cie­dle­niem aktu­al­nego stanu emo­cjo­nal­nego jed­nostki”, ina­czej mówiąc, do roz­wa­ża­nia, czy inni mogą nas okła­my­wać15.

Teo­ria umy­słu pozwala nam myśleć o tym, co druga osoba może myśleć, wie­dzieć, zakła­dać lub odczu­wać. Ponadto nasza zdol­ność rozu­mie­nia, że inni – podob­nie jak my – myślą, czują, mają okre­ślone zamiary, pozwala przy­pi­sy­wać róż­no­rodne stany men­talne i emo­cjo­nalne innym ludziom, a następ­nie na pod­sta­wie tych zało­żeń inter­pre­to­wać, wyja­śniać lub prze­wi­dy­wać ich reak­cje. Nasza teo­ria umy­słu i zdol­ność men­ta­li­zo­wa­nia pozwala też wywo­ły­wać u innych okre­ślone reak­cje i wpły­wać na ich rozu­mo­wa­nie: mani­pu­lo­wać, kła­mać.

Wróćmy do muru będą­cego przy­kła­dem wspól­nej, obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści. Wiem, że kamie­nie są twarde i mają zwartą kon­sy­sten­cję – i w zasa­dzie nie posia­dają gotówki. Ponie­waż dys­po­nuję funk­cjo­nalną teo­rią umy­słu, wiem, że ty także to wiesz. Gdy­bym ukra­dła ci port­fel i chciała go scho­wać tam, gdzie nie przyj­dzie ci na myśl go szu­kać, fał­szywy kamień w murze byłby cał­kiem dobrym pomy­słem. Mógł­byś przeszu­kać moje kie­sze­nie, samo­chód, a nawet spraw­dzić moje konto ban­kowe, ale ponie­waż oboje „wiemy”, że kamie­nie są stałe, w ogóle nie pomy­ślisz o wnę­trzu kamie­nia. Jak się oka­zuje, wszystko, czego potrzeba, by skła­mać, to zro­zu­mieć, że inni myślą mniej wię­cej tak samo jak ty. Kiedy już to wiesz, łatwo przed­sta­wić komuś infor­ma­cje – praw­dziwe lub nie – które wywo­łają pożą­daną reak­cję.

Teo­ria umy­słu, która pozwala nam zro­zu­mieć, że ist­nieje obiek­tywny fakt – i że inni mogą pró­bo­wać go oba­lić – daje nam moż­li­wość okła­my­wa­nia.

Ponie­waż inni ludzie myślą mniej wię­cej w ten sam spo­sób jak ty, drobne kłam­stwa z tru­dem się udają. Pamię­tasz, jak mówi­łam, że łatwiej prze­ko­nać kogoś, że jesteś wła­ści­cie­lem wyspy, niż że masz jacht? Ponie­waż wszy­scy dys­po­nu­jemy taką samą teo­rią umy­słu, wiemy, że inni kła­mią. Dla­tego jeste­śmy naj­bar­dziej czujni wtedy, kiedy myślimy, że ktoś pró­buje nam coś sprze­dać: ostroż­ność się opłaca. Można by pomy­śleć, że im więk­sze poten­cjalne oszu­stwo, tym bar­dziej będziemy ostrożni. Ale para­dok­sal­nie jest na odwrót. Wielki blef działa nie dla­tego, że żeruje na naiw­no­ści ludzi, lecz ponie­waż wyko­rzy­stuje ich anty­cy­pa­cję oszu­stwa. Żadna zdrowa, nor­malna osoba nie będzie z całym prze­ko­na­niem wypo­wia­dać tak jaw­nie nie­wia­ry­god­nych twier­dzeń, nie mając dowodu na ich popar­cie. Z dru­giej strony, nasza teo­ria umy­słu zapew­nia nas, że ktoś taki nie mógłby ocze­ki­wać, że mu uwie­rzymy. Wielki blef cał­ko­wi­cie obala nasze wspólne poczu­cie obiek­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści przez gło­sze­nie kłam­stwa tak bul­wer­su­ją­cego, że musi być prawdą – kłam­stwa o całym kraju i fik­cyj­nej gospo­darce, która pod­nio­sła war­tość jego obli­ga­cji do rów­no­war­to­ści 4,6 miliarda dola­rów, kłam­stwa, które wysłało setki osad­ni­ków na sze­ro­kie wody ku nie­chyb­nej śmierci.

Uro­dzeni kłamcy

Roz­wi­ja­jąc teo­rię umy­słu, zaczy­namy roz­po­zna­wać obiek­tywną rze­czy­wi­stość i wie­rzyć w nią. A kiedy już w nią uwie­rzymy, natych­miast szu­kamy spo­so­bów, aby ją oba­lić – to zna­czy oszu­kać. Mam tu na myśli: kłam­stwo to nie tylko zwy­czajne zacho­wa­nie ludzi i zna­cząca prze­waga przy­sto­so­waw­cza, jest to umie­jęt­ność tak fun­da­men­talna, że roz­wi­jamy i dosko­na­limy ją od dzie­ciń­stwa, jak cho­dze­nie, mówie­nie czy małą moto­rykę.

Błąd wia­ry­god­no­ści cha­rak­te­ry­zuje się więk­szą inten­syw­no­ścią u dzieci niż u doro­słych. One przyj­mują za prawdę wszystko, co sły­szą, nawet kiedy mają powody, by wąt­pić, i dla­tego uczą się szyb­ciej i sku­tecz­niej niż my. Błędy poznaw­cze mają za zada­nie pomóc nam szybko i efek­tyw­nie prze­twa­rzać nie­skoń­czone ilo­ści infor­ma­cji, nawet kosz­tem poja­wie­nia się pew­nej liczby pomy­łek. (Z tego samego powodu małe umy­sły tak pochła­nia zabawa w „a ku-ku”). Oprócz błędu wia­ry­god­no­ści jed­nak nie­mow­lęta i kil­ku­latki mają w pełni funk­cjo­nu­jącą teo­rię umy­słu, gotową do oszu­ki­wa­nia innych.

Skąd to wiemy – nie­za­leż­nie od faktu, że są małymi mani­pu­lu­ją­cymi głup­ta­sami? Wła­śnie stąd wiemy. Ist­nieje wiele waż­nych spo­łecz­nych umie­jęt­no­ści poznaw­czych, jak usta­no­wie­nie pola wspól­nej uwagi, inten­cjo­nalna komu­ni­ka­cja każ­dego rodzaju, zdol­ność naśla­do­wa­nia kon­kret­nych ruchów i gestów (na przy­kład zabawa w „koci-łapci” czy macha­nie do kogoś) oraz eks­pre­sja mimiczna – wszyst­kie te umie­jęt­no­ści kryją funk­cjo­nu­jącą teo­rię umy­słu. Więk­szość nie­mow­ląt opa­no­wała je przy­naj­mniej do dzie­wią­tego mie­siąca życia. Do pół­tora roku malu­chy zaczy­nają wyka­zy­wać nie tylko mani­pu­la­cyjne, ale wręcz celowo „wywro­towe” lub oszu­kań­cze zacho­wa­nia: zakłó­ca­nie spo­koju, ukry­wa­nie jedze­nia, któ­rego nie chcą jeść, a nawet naśla­do­wa­nie wła­snych emo­cji w celu wywo­ła­nia pożą­da­nej, wcze­śniej zaob­ser­wo­wa­nej reak­cji (znane jako uda­wany płacz).

Piszę o nich, jakby to byli mali socjo­paci, ale w rze­czy­wi­sto­ści dzieci po pro­stu gro­ma­dzą punkty odnie­sie­nia i ćwi­czą inte­rak­cje z innymi oso­bami, w nie­wia­ry­god­nie szyb­kim tem­pie dosko­na­ląc zdol­ność men­ta­li­zo­wa­nia. Wszystko, co robią, jest nor­malne i ważne – do tego stop­nia, że jeśli trzy- lub czte­ro­let­nie dziecko nie odkryło jesz­cze, jak jaw­nie mówić nie­prawdę, uważa się to za nie­po­jący znak opóź­nie­nia w roz­woju.

Na pod­sta­wie wszyst­kich tych prze­sła­nek bada­cze suge­rują, że zdol­ność do rozu­mie­nia i prze­wi­dy­wa­nia zacho­wa­nia innych osób (men­ta­li­zo­wa­nia) ma „wro­dzone, bio­lo­giczne i modu­larne pod­stawy”16. Innymi słowy: uro­dzi­łeś się, by kła­mać.

I nie jesteś jedyny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Mac­Gre­gor nie tylko opu­bli­ko­wał Szkic o Wybrzeżu Moski­tów z kra­iną Poy­ais włącz­nie, sam go rów­nież napi­sał. Kapi­tan Stran­ge­ways [kapi­tan Dziw­nej­kon­dy­cji – dop. tłum.] był naj­bar­dziej ade­kwat­nym pseu­do­ni­mem lite­rac­kim, jaki mógł, z iro­nicz­nym uśmiesz­kiem, sobie nadać. [wróć]

Sam wydru­ko­wał te pie­nią­dze w Szko­cji, ponie­waż Poy­ais było jego pań­stwem; twier­dził, że wyłu­dził od pija­nego władcy, co mu się nale­żało. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Robert Tri­vers, The Folly of Fools: The Logic of Deceit and Self Decep­tion in Human Life, New York 2011, xiii. [wróć]

Czy­ta­jąc ten cytat, zapewne zdzi­wisz się, co niniej­szy roz­dział ma wspól­nego z Hitle­rem. Odpo­wiedź brzmi: nic. Adol­fowi Hitle­rowi przy­pi­suje się spo­pu­la­ry­zo­wa­nie okre­śle­nia „wielki blef” w obłą­ka­nym mani­fe­ście Mein Kampf z 1925 roku, gdzie zwraca on uwagę na to, że „wiel­kie kłam­stwo zawsze posiada pewien poten­cjał wia­ry­god­no­ści”, ponie­waż ludzie „nie wie­rzą, że inni są na tyle zuchwali, by tak hanieb­nie znie­kształ­cić prawdę”. Hitler dobrze wie­dział, jak działa wielki blef, z pew­no­ścią był potęż­nym kłamcą, ale ani nie wymy­ślił, ani nie zapre­zen­to­wał wiel­kiego blefu. To naj­star­sza sztuczka świata, naprawdę. [wróć]

Maria Kon­ni­kova, The Con­fi­dence Game: Why We Fall for It Every Time, New York 2016, s. 134–136. [wróć]

Carl Sifa­kis, Hoaxes and Scams: A Com­pen­dium of Decep­tions, Ruses and Swin­dles, New York 1993, s. 21. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Kon­ni­kova, Con­fi­dence Game, op.cit., s. 134–136. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

S. Mil­gram, Beha­vio­ral Study of Obe­dience, „Jour­nal of Abnor­mal and Social Psy­cho­logy” 1963, nr 67, s. 371–378. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Sifa­kis, Hoaxes, op.cit., s. 211. [wróć]

Kon­ni­kova, Con­fi­dence Game, op.cit., s. 134–136. [wróć]

A.M. Leslie, The­ory of Mind, Inter­na­tio­nal Encyc­lo­pe­dia of the Social and Beha­vio­ral Scien­ces, Else­vier, 2001. [wróć]

David C. Geary, Evo­lu­tion of Vul­ne­ra­bi­lity, Else­vier Aca­de­mic Press, 2015. [wróć]

Mar­jo­rie Tay­lor, A The­ory of Mind Per­spec­tive on Social Cogni­tion, „Per­cep­tual and Cogni­tive Deve­lop­ment”, Else­vier, 1996. [wróć]

Tytuł ory­gi­nału: The Truth about Lies

Copy­ri­ght © 2021 by Aja Raden

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Mał­go­rzata Chwa­łek

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Piotr Majew­ski

Ilu­stra­cja na okładce: tsu­ponk/Shut­ter­stock

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Prawda o kłam­stwach, wyd. I, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-927-8

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer