Poza zaświaty - Anna Magosz - ebook

Poza zaświaty ebook

Magosz Anna

0,0

Opis

Jak wyglądają zaświaty? Czy można istnieć w niebycie i co może nas tam spotkać? Niniejsza książka przedstawia jedną z takich wizji. Bohaterka budzi się po wypadku samochodowym, którego… nie przeżyła. Dlaczego więc oddycha, mówi i ma ciało, w którym bije serce? Lena Wojnarowska trafia na planetę Arię, gdzie musi oddać dług, zaciągnięty za życia na ziemi. Co to za dług i jak wygląda spłata? Książka porusza temat przyjaźni i jej wartości dla człowieka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 318

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anna Magosz

Poza zaświaty

© Anna Magosz, 2024

Jak wyglądają zaświaty? Czy można istnieć w niebycie i co może nas tam spotkać? Niniejsza książka przedstawia jedną z takich wizji. Bohaterka budzi się po wypadku samochodowym, którego… nie przeżyła. Dlaczego więc oddycha, mówi i ma ciało, w którym bije serce? Lena Wojnarowska trafia na planetę Arię, gdzie musi oddać dług, zaciągnięty za życia na ziemi. Co to za dług i jak wygląda spłata?

Książka porusza temat przyjaźni i jej wartości dla człowieka.

ISBN 978-83-8351-829-9

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział 1Przebudzenie

Obudził mnie cichy szum. Z trudem otwarłam oczy. Próbowałam coś dojrzeć, ale widziałam tylko gęstą mgłę. Zamknęłam oczy i skupiłam się na tym, żeby przypomnieć sobie, co się stało. Teraz wszystko wróciło: jechałam samochodem, nagle przed sobą usłyszałam huk i ostatnie, co zarejestrowałam, to oślepiający blask reflektorów ciężarówki, która mnie staranowała. Z tego wynika, że miałam wypadek, pewnie jestem teraz w szpitalu, a ten szum to musi być jakaś aparatura. Tylko dlaczego prawie nic nie widzę? Czyżbym miała uszkodzony wzrok? Postanowiłam sprawdzić, czy nie mam na twarzy jakichś opatrunków, ale ręce odmówiły mi posłuszeństwa. Nie jestem w stanie nimi ruszyć! Ani nogami! Ani żadną inną częścią ciała! Jestem sparaliżowana! Zaraz, zaraz, tylko bez paniki — upominałam się w duchu — przecież otwarłam oczy, a więc przynajmniej moje powieki pracują. Muszę przyciągnąć uwagę pielęgniarki, ona na pewno poinformuje mnie, co się dzieje. Chrząknęłam i wtedy usłyszałam męski głos:

— Nie denerwuj się, jesteśmy tutaj i chętnie odpowiemy na wszystkie twoje pytania.

— A z kim rozmawiam? — zapytałam i jednocześnie z ulgą przyjęłam fakt, że mogę mówić. Chciałam się dowiedzieć, czy to pielęgniarz, czy też jakiś specjalista, zanim zasypię go milionem pytań, które właśnie rozsadzały mi czaszkę.

— Możesz mnie nazywać… lekarzem — odparł ten sam głos, ale w tle usłyszałam też inny, kobiecy, który dodał:

— I nie musisz się spieszyć, mamy mnóstwo czasu.

Jej słowa nieźle mnie zaniepokoiły. Co to znaczy mnóstwo czasu? Czyżbym miała zostać unieruchomiona na dłużej? Czyżby mój stan był aż tak kiepski?

— Muszę się dowiedzieć, jak poważny jest mój stan zdrowia. I dlaczego prawie nic nie widzę?

— Twój stan jest, a raczej był, pożałowania godny. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie przeżyłaś tego wypadku. Zmarłaś. Nie widzisz, bo przytępiliśmy twoje zmysły. Nauczona doświadczeniem, wiem, że ludzie różnie reagują na…

— Jak to zmarłam? — przerwałam kobiecie. — To jest jakiś dowcip?

— Nie, to nie jest dowcip. Jesteśmy poważni, mogę wręcz powiedzieć, że śmiertelnie poważni, ale na tym etapie chyba nie chwycisz celności żartu słownego. Mówiąc poważnie, umarłaś i jesteśmy tutaj, żeby pomóc ci zaakceptować twój nowy stan — odpowiedział tym razem mężczyzna.

— Aha. Czyli pan nie jest doktorem! — Raczej stwierdziłam niż zapytałam.

W głowie mi huczało. Wkręcają mnie, tylko w co i dlaczego?

— To prawda, nie jestem doktorem, ale pomyślałem, że tak będzie ci łatwiej.

Nie podobał mi się ton jego głosu — jakby traktował mnie z lekceważeniem albo jakby po prostu spełniał swój obowiązek bez próby przekonania mnie o swojej racji.

— Więc jak mam pana nazywać?

— A jak chciałabyś mnie nazywać?

— Co to w ogóle za pytania?! — Zdenerwowałam się i podniosłam głos. — Mieliśmy mówić o mnie. To w końcu żyję czy umarłam? Jeśli umarłam, to albo ciało jest mi zupełnie niepotrzebne, albo jeśli nadal je mam, to powinnam nim dowolnie poruszać. Dlaczego tak nie jest? Jakoś nie wierzę w paraliż po śmierci.

— To może ja odpowiem — zaoferowała się kobieta. — Nazywam się Ada. Po śmierci masz nieograniczony dostęp do twojego ciała i zmysłów, ale w tej chwili niektóre z nich są nieczynne. Wyłączyliśmy je, bo ludzie zbyt często próbowali uciekać, krzyczeć, rzucać się na nas i tym podobne. Dlatego zmieniliśmy procedury. Pierwsza rozmowa odbywa się w lekko… ograniczonych możliwościach. Twój mózg jest w pełni sprawny. Jeśli zdecydujesz się nas zobaczyć, to wystarczy, że poprosisz, a przywrócimy ci pełnię wzroku. Gdy poczujesz się gotowa do zaakceptowania faktów i będziesz chciała ruszyć dalej, również przywrócimy ci sprawność ruchową. Ale zanim to nastąpi, musimy uzgodnić parę szczegółów.

— Jakich szczegółów? — zapytałam nieufnie.

— Nie tak szybko. — Usłyszałam głos Ady. — Musimy się upewnić, że akceptujesz twój obecny stan i nie uważasz nas za wytwór twojej wyobraźni albo, co gorsza, za wariatów, których najpierw trzeba unieszkodliwić, a potem szybko uciekać.

— À propos uciekania. Czyli mówisz, że jeśli będę grzeczna, to będę mogła wstać i chodzić. Udowodnij! — pomyślałam, że to powinno załatwić sprawę. Zaraz się przekonam, czy to halucynacje, czy rozmawiam z kimś realnym.

— Nie ma problemu. Możesz teraz ruszać prawą ręką, spróbuj.

Natychmiast wykonałam wysiłek, żeby podnieść obie ręce, ale tylko prawa posłuchała. Zbliżyłam ją do twarzy i zobaczyłam mętnie zarys własnej dłoni.

— Sprawdzasz nas — stwierdził mężczyzna. — Czyli jednak nam nie wierzysz.

— Ale przynajmniej chcesz dociec prawdy, więc chyba jesteś gotowa, żeby przywrócić ci widzenie — przerwała mu Ada. — O ile tego chcesz…

— Tak, bardzo chcę widzieć. Proszę przywrócić mi wzrok i może, tak w razie czego, sprawność w lewej ręce. Jestem leworęczna, więc…

— Wiemy — przerwał mi mężczyzna, a ja w końcu zobaczyłam ich oboje bardzo wyraźnie. Na moje oko byli w średnim wieku, może krótko po pięćdziesiątce. Wyglądali śmiesznie, jakby siedzieli na tak malutkich siedziskach, że odnosiło się wrażenie, że usiedli w powietrzu. Cały pokój, który teraz widziałam, znacząco różnił się od znanych mi pokoi szpitalnych. Może to sala w szpitalu psychiatrycznym, a ja jestem na jakichś prochach? To by mogło tłumaczyć zwidy, niewyraźne widzenie i dziwny wygląd pomieszczenia bez okien, w którym mnie zamknęli. Postanowiłam przekonać ich, że nie jestem niebezpieczna. Uznałam, że nie warto pytać, bo i tak nie otrzymam odpowiedzi na pytanie, co przeskrobałam, że się tu znalazłam. No ale z drugiej strony zapewniać ich, że uwierzyłam we własną śmierć, też trochę głupio.

— No dobrze, przyznaję, że czuję się skołowana, ale zapewniam, że nikogo nie skrzywdzę ani nie będę próbować uciekać. Myślę, że dużo lepiej będzie się nam rozmawiać, jeśli będę mogła przybrać pozycję pionową. Mogę usiąść? — zapytałam w nadziei, że racjonalna postawa przekona ich o moich pokojowych zamiarach.

— Dobrze, ale pomyśl, zanim wykonasz jakiś bezmyślny ruch. Możemy to odczytać jako działanie niepożądane i padniesz na łóżko jak szmaciana lalka — odezwał się mężczyzna, a ja poczułam z powrotem władzę w moim ciele.

Wolno i ostrożnie usiadłam na łóżku, plecami opierając się o ścianę. Jak dobrze móc znowu kontrolować ręce i nogi. Przez parę sekund tak bardzo skupiłam się na poruszaniu palcami i dotykaniu swoich dłoni, że zignorowałam parę siedzącą naprzeciw mnie. Mężczyzna trwał w bezruchu, jakby mu to nie przeszkadzało, ale kobieta nie wyglądała na zadowoloną, jakby się gdzieś spieszyła. Nie było sensu przedłużać, czas stawić czoła nowemu wyzwaniu.

— Jestem w niebie czy w piekle? — wypaliłam trochę bez sensu, ale tylko tak widziałam dla siebie jakąkolwiek szansę na… nawet nie wiedziałam na co.

— Nie ma piekła, czyśćca ani nieba w takim rozumieniu, jakie znałaś, kiedy jeszcze żyłaś. Jesteś tu, żeby spłacić swój dług wobec naszej cywilizacji, tylko tyle i aż tyle.

— Jakiej cywilizacji? Jaki dług? Kiedy go zaciągnęłam? — Chciałam pytać dalej, ale już przy drugim pytaniu mężczyzna podniósł ostrzegawczo dłoń i w porę sobie przypomniałam, że nie wolno mi się ekscytować, bo mnie znowu unieruchomią.

— Będziesz miała okazję prześledzić naszą historię na szkoleniu, więc teraz tylko w największym skrócie. To nasza cywilizacja podniosła mieszkańców Ziemi na wyższy poziom inteligencji. Poddaliśmy stymulacji wasze mózgi i potem jeszcze parę razy pomagaliśmy wam, kiedy staliście na skraju zagłady. Od tej pory każde wasze życzenie trafia do nas. Rejestrujemy je i jeśli się spełnią, zaciągacie dług.

— Aaaa, czyli jesteś kimś w rodzaju Boga i rozliczasz mnie z moich modlitw? — ciągnęłam rozmowę, by zrozumieć, do czego zmierzają moi rozmówcy.

— Jesteś ateistką i nigdy się nie modliłaś. Twoje życzenia najczęściej kierowane były do matki.

— Jakiej matki? — zgłupiałam doszczętnie, bo faktycznie nie wierzyłam już od wielu lat, ale raczej się nie afiszowałam z moim ateizmem, wolałam określenie „niepraktykująca”. Było bezpieczniejsze.

— Mówiłaś: „O matko, żebym tylko zdążyła!”. Albo: „O matko, niech to nie będzie rak!”.

— Skąd wiesz? — zwróciłam się do mężczyzny i nagle zaczęło mi przeszkadzać, że nie znam nawet jego imienia. — A tak w ogóle to nie przedstawiłam się, jestem Lena…

— Wiemy, znamy wszystkie szczegóły twojego życia. Kiedy złamałaś nadgarstek w lewej ręce, błagałaś, żeby obeszło się bez operacji, a kiedy rzucił cię Konrad…

— Zaraz, zaraz — przerwałam mu tak samo bezceremonialnie jak on mi przed chwilą. — Ja przynajmniej się przedstawiłam, a ty jeszcze nie podałeś mi swojego imienia.

— Mam na imię Bert. Gwoli wyjaśnienia, u nas obowiązują nieco inne normy i nie zawsze używamy imion. Zresztą szybko nauczysz się komunikować z nami za pomocą myśli i życzeń, więc imiona na szczęście nie będą potrzebne.

— Nie chciałabyś już opuścić tego pokoju? — Ada zmieniła temat i natychmiast przestałam zajmować się Bertem.

— Oczywiście, że chcę — odpowiedziałam energicznie. — Czy to znaczy, że mogę?

— Możesz co? — zapytał Bert takim tonem, jakby to był egzamin.

No trudno, trzeba pobawić się w tę ich gierkę.

— Czy mogę zobaczyć już, co jest poza tym pokojem i jak wygląda ta wasza cywilizacja? — odpowiedziałam wolno, bezczelnie patrząc Bertowi w twarz.

— Nie sądzę, że uwierzyłaś w choć jedno wypowiedziane tu słowo — odpowiedział na moją niewerbalną zaczepkę.

— Jak dla mnie jest gotowa — powiedziała Ada i w tej chwili ściany pokoju dosłownie się rozmyły, jakby nigdy nie istniały. Siedziałam na łóżku stojącym pośrodku jakiegoś placu, a moi rozmówcy wstali z niewidocznych stołków. Ada przeciągnęła się i jakby przestała mnie zauważać. Stanęła tyłem do mnie i zwróciła się do Berta:

— Cieszę się, że dzisiaj szybko poszło, właściwie to mi się spieszy, bo jestem umówiona. Przekażesz ją sam opiekunowi? Nie powinno być problemów, najwyżej zostawię ci mój paralizator zmysłów.

— Cwaniara, chyłkiem się wymiksujesz, a ja będę za ciebie kończył… a tak w ogóle to nie potrzebuję twojego paralizatora, mam własny.

— Kłamiesz jak zwykle, sama widziałam, jak w nim grzebałeś, pewnie rozregulowałeś go kompletnie.

Słuchałam ich rozmowy i bałam się zrobić jakikolwiek ruch, nawet oddychać. Gdybym była oparta o ścianę, to pewnie spadłabym z tego łóżka w chwili, gdy ściany się rozpuściły. Dobrze, że lekko pochyliłam się do przodu, kiedy rozmawiałam z Bertem. Do tej pory myślałam, że tylko on jest gburem, a Ada jest mi bardziej przychylna. Teraz zobaczyłam, że dla obojga stanowiłam tylko przypadek do odhaczenia i zależy im tylko na tym, żebym nie narobiła jakichś głupot. Kiedy wymieniali zawoalowane, niezbyt uprzejme uwagi świadczące o tym, że chyba za sobą nie przepadają, zbliżył się do nich jakiś blondyn, mniej więcej w moim wieku, i skłonił się z szacunkiem. Nie oddali ukłonu, ale przestali ze sobą rozmawiać.

— Skieruj ją do pawilonu 5B — zarządziła Ada.

— I uważaj, bo wciąż nie wierzy, może ci narobić kłopotów. Przez najbliższy tydzień przydzielam ci ją pod opiekę. Jeśli nie będzie do tego czasu gotowa, to wiesz, co cię czeka — dodał Bert, po czym oboje odwrócili się i odeszli w kierunku najbliższego budynku. Starali się zepchnąć na siebie nawzajem obowiązek zaksięgowania mojego przypadku.

— Milusia para — podsumowałam, odprowadzając ich wzrokiem. A potem skierowałam spojrzenie na blondyna. — To może ty mi powiesz, o co tu chodzi. A tak w ogóle to przedstawię się po raz kolejny: jestem Lena.

— Tak, wiem, czytałem twoje akta. Wojnarska?

— Wojnarowska — sprostowałam. — Mogę sobie nie żyć, ale to nie powód, żeby mi przekręcać nazwisko.

— Przepraszam, czytałem w pośpiechu. Jestem Kostek. Nie gniewaj się, ale musimy iść. W twoim pawilonie wszystko ci wytłumaczę. Tylko proszę, nie zrób mi jakiegoś numeru z histerią albo uciekaniem nie wiadomo gdzie, bo to i tak nie ma sensu, a ja miałem dziś ciężki dzień.

— No dobrze, wyglądasz mi na sympatycznego. Nie będę ci dokładać.

Szliśmy obok siebie dość szybko w kierunku majaczących na horyzoncie budynków przypominających klocki Lego. Wszystkie w takim samym kształcie i w kolorze ziemi. Różniły się znacznie od pięknych budowli otaczających plac, na którym się znalazłam.

— Niby taka wysoko rozwinięta cywilizacja, a nie mają tu żadnych środków komunikacji? Jakieś samochody, może metro albo chociaż rower? — W końcu odezwałam się pierwsza, po około dziesięciu minutach szybkiego marszu.

— Oni nie potrzebują środków komunikacji. Opanowali technikę dematerializacji i mogą się przenosić w dowolne punkty w przestrzeni. Musisz kiedyś zobaczyć ich kłótnię, kiedy im się przytrafi zmaterializować w tym samym punkcie jednocześnie — odparł Kostek, nie zwalniając tempa.

— A długo tak będziemy iść? Bo te ziemianki majaczące w oddali wyglądają, jakby były z dziesięć kilometrów stąd.

— Dokładnie dwadzieścia siedem kilometrów i parę metrów. Zmierzyłem — odparł Kostek, a po chwili dodał z uśmiechem: — Fajna nazwa: ziemianki. Podoba mi się.

Pomyślałam, że skoro idziemy tak szybkim tempem, nie ma sensu nawiązywać teraz rozmowy. Odpuściłam sobie zadawanie pytań, ale tylko do czasu — nie potrafię tak iść bez jednego słowa, więc pomyślałam, że może Kostek odpowie mi chociaż na mniej ważne pytania.

— To dziwne, za życia taki forsowny marsz by mnie wykończył. Jak to jest, że nie mam zadyszki i nie bolą mnie nogi?

— Masz włączony tryb podróżny, nie będziesz czuła głodu, pragnienia, potrzeb fizjologicznych ani zmęczenia, póki nie zalogujesz się w twoim baraku.

— A ty będziesz musiał jeszcze dojść do twojego i dopiero wtedy ci przywrócą czucie w członkach? — starałam się nadążyć.

— Nie, jesteśmy w tym samym baraku, tylko ja mieszkam na innym piętrze.

— A jak się nazywa miasto, do którego zmierzamy?

— O tym później — urwał rozmowę Kostek i znowu dłuższy czas szliśmy w milczeniu.

— To powiedz chociaż, co mnie technicznie czeka w tym baraku, żebym wiedziała, czego się spodziewać. Wiesz — dodałam, chcąc go jakoś namówić na rozmowę — w końcu nie chcę zareagować niewłaściwie, gdyby mnie czymś zaskoczyli. Po co robić sobie nawzajem problemy?

Spojrzał na mnie z uznaniem.

— Bystra i szybko się uczy. To lubię. Może faktycznie ten tydzień nie będzie taki tragiczny.

— Dlaczego miałby okazać się tragiczny?

Odpowiedział mi tylko przeczącym ruchem głowy. Aha, czyli na zewnątrz lepiej nie mówić za wiele, przynajmniej nie o rzeczach ważnych.

— OK, to jaki będzie pierwszy krok, kiedy już dojdziemy? — wróciłam do bardziej bezpiecznego tematu.

— Zameldujemy cię w rejestratorni, dostaniesz kod do twojej lokacji i razem tam pójdziemy. Objaśnię ci znaczenie wszystkich udogodnień i pójdziesz spać.

— Jak to spać? Bez kolacji? — przerwałam mu, chociaż całe moje życie obiecywałam sobie przestać przerywać ludziom. Ciekawy dylemat: czy człowiek, który umarł i jest teraz częścią innej cywilizacji, jest nadal człowiekiem? Uznałam, że tak, i przyszło mi na myśl, żeby popytać go, kim był za życia i kiedy umarł, ale szybko się poddałam. Domyślałam się, że odpowiedzią byłoby i tak tylko milczenie. Kiedyś go o to zapytam.

— Potrzeby fizjologiczne włączą ci dopiero rano. Tak jest zawsze z nowymi. Takie mają procedury. Pierwszej nocy ludzie robią różne rzeczy, więc nie chcą ryzykować i pewnie szybko cię wyciszą, więc przyjmij moją dobrą radę i właściwie natychmiast po moim wyjściu pakuj się do łóżka.

Przypomniało mi się uczucie paraliżu, kiedy leżałam w pokoju o mlecznych ścianach, i zrobiło mi się zimno na myśl, że dziś w nocy znowu to odczuję.

— Poradź mi, Kostek, jak dać się sparaliżować i nie zwariować? To było okropne uczucie. Nie wiem, jak ty sobie z tym radzisz, ale potwornie boję się tego momentu, kiedy mi znowu odłączą zmysły.

— Brak mobilności to nie to samo, co odłączenie zmysłów, nie myl pojęć. I to wcale nie jest najgorsze, co cię może spotkać. Co ci poradzić? — przez chwilę myślał. — Może rozłóż się wygodnie w łóżku, żeby być pewną, że nie spotka cię żadna niespodzianka. Poza tym to nie będzie paraliż, oni ci włączą głęboki, regeneracyjny sen, więc nie powinno być źle.

Nie poprawił mi humoru i odechciało mi się rozmowy na dłuższy czas. Wciąż w głowie brzęczały mi słowa Berta: „I padniesz na łóżko jak szmaciana lalka”.

W końcu doszliśmy do budynków i teraz już wiedziałam, co rozbawiło Kostka w określeniu „ziemianka”. Budynki, które ze sporej odległości wyglądały jak malutkie kosteczki, w miarę zbliżania się rosły i rosły, aż osiągnęły kolosalne rozmiary. Każdy budynek był wysokościowcem długim na odległość ulicy. Sam pawilon 5B robił przygnębiające wrażenie. Brzydki, a przy tym solidny jak… no właśnie — jak co? Nie potrafiłam go do niczego porównać, aż nagle przyszło mi do głowy porównanie. Jak obora dla zwierząt. No tak. Jesteśmy dla nich pewnie połączeniem niewolnika z tanią siłą roboczą. Czyżbym naprawdę trafiła do piekła?

Postanowiłam na razie się nie dzielić tymi przemyśleniami, tylko jak najszybciej zaaklimatyzować się w nowych warunkach. Jedno z wejść podświetliło się i tam skierowaliśmy kroki. Rejestratornia okazała się praktycznie małym boksem. Stała w nim piękna, młoda kobieta o kreolskiej urodzie i na przywitanie uśmiechnęła się ciepło, ale nie wykonała żadnego gestu.

— Lena Wojnarowska? — zapytała miłym głosem.

— Tak, to ja, któżby inny? — odpowiedziałam zaczepnie, za co zganiłam się w duchu. W końcu ona jest dla mnie miła, a ja niepotrzebnie popisałam się sarkazmem.

— Twoja lokacja to 4271, jak się możesz domyślić, znajduje się na 42 piętrze. Przyłóż tu palec. Gotowe. Witamy w baraku 5B. Mam nadzieję, że przez ten tydzień przygotujesz się wystarczająco. Jeśli będziesz mnie potrzebować, to mam numer 111. Numer twojej lokacji to będzie jednocześnie twój numer osobisty. Gdziekolwiek poproszą cię o numer, odpowiesz: 5B4271.

— Ale wciąż będę mogła używać swojego imienia? — zażartowałam, tyle że nikogo nie rozbawiłam.

— Wszystkiego się dowiesz. Radzę nie przedłużać konwersacji, bo za parę minut włączy ci się tryb spanie. Miłej nocy. Dziś wyjątkowo możecie skorzystać z windy towarowej.

Po tych słowach kobieta wyłączyła zasilanie w rejestratorni, a Kostek szybkim krokiem oddalał się w kierunku windy. Pobiegłam za nim.

— Mamy ze cztery minuty — powiedział, kiedy widna w ekspresowym tempie ruszyła. — Najlepiej nie marnuj energii na pytania i rób, co ci powiem. Szybko, wysiadamy.

Winda zatrzymała się zaledwie po paru sekundach, więc nie byłam pewna, czy to już moje czterdzieste drugie piętro. Drzwi windy, widoczne w czasie jazdy, rozmyły się teraz w ten sam sposób co ściany mojego domniemanego pokoju szpitalnego parę godzin temu. Wyskoczyliśmy na dość skąpo oświetlony hall, pobiegliśmy w głąb jednego z korytarzy i wtedy Kostek złapał mnie za rękę, wystawił ją do przodu w kierunku drzwi oznaczonych numerem 4271 i bez uprzedzenia pchnął mnie w ich kierunku. Również i tutaj nie musieliśmy niczego otwierać, po prostu weszliśmy, a za nami przestrzeń zamknęła się sama. Domyśliłam się, że był mało delikatny, bo próbował jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu i pewnie nie chciał marnować czasu na zbędne tłumaczenia.

— Tu jest łóżko, kładź się. — Pokazał palcem, a ja grzecznie się położyłam, podczas gdy Kostek gorączkowo krzątał się po mieszkaniu. Otwierał drzwi do wszystkich pomieszczeń, puścił wodę w kranie, zapalił światło w maleńkiej ubikacji, a ja obserwowałam to bez słowa. Kiedy podchodził do łóżka z jakimś grubym pledem w ręce, zapadłam w sekundę w głęboki sen.

Na drugi dzień obudziłam się zregenerowana, jakby kilkudziesięciokilometrowa podróż pieszo wczoraj wcale się nie odbyła. Przeciągnęłam się i poczułam, że materac jest bardzo wygodny. Powróciło wspomnienie Kostka zbliżającego się do łóżka.

A to dranie. Gdybym chciała obejrzeć mieszkanie, wyłączyliby mnie gdzieś pośrodku przedpokoju i teraz podnosiłabym się z podłogi. OK. Łóżko sprawdzone, teraz trzeba rozejrzeć się po mieszkaniu. Chociaż trudno ten minipokoik z miniłazienką nazwać mieszkaniem. Muszę zapytać Kostka, czy tu się jakoś awansuje i zarabia na większe lokum czy też wszyscy tutaj mają po równo, czyli nic. Podeszłam do lustra w łazience. Przyjrzałam się sobie. Zainteresowały mnie moje włosy. Zawsze podniszczone i łamliwe, teraz stały się gładkie i błyszczące. Moje, a jak nie moje. Kolejne pytanie dla Kostka. Otwarłam usta i obejrzałam swoje zęby. A to niespodzianka. Gdzie się podziały plomby? Teraz z czystym sumieniem mogę uwierzyć, że umarłam. Takich zębów nie miałam nigdy, nawet jako nastolatka, bo do dentysty musiałam chodzić już nawet w przedszkolu. No dobrze, teraz sprawdzimy stopy. Ciekawe, czy mam jakieś odciski. Ooo, moje pięty są mięciusieńkie jak po zabiegu u kosmetyczki. Czyli trochę jakby mnie poprawili — ciekawe dlaczego… Jestem w stanie zaakceptować taką poprawioną wersję siebie, choć to nie to, co mój nieidealny oryginał. Podróby wzbudzały we mnie na ogół obrzydzenie, więc i teraz moja ulepszona wersja jakoś mnie nie zachwyciła.

Zajrzałam do szafy. Wisiał tam jeden komplet ubrań na zmianę. Dokładnie taki sam jak to, co mam na sobie. Bluzka bawełniana, na to lekka tunika, luźne spodnie, przynajmniej zestaw kolorystyczny mi pasuje. Muszę się przyjrzeć, jak ubierają się inni. Ciekawe, czy tu panuje jakaś moda? Zajrzałam do szafek. Większość była pusta, znalazłam tylko trochę podstawowych przedmiotów, jak w tanim hotelu. Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Czyli miałam rację. Drzwi znikają tylko przed właścicielem. Obcy nie wejdzie. Muszę sprawdzić, czy tu też używa się kluczy.

Tak rozmyślając, otwarłam drzwi Kostkowi. Wyglądał dokładnie tak samo jak wczoraj. Zainteresowało mnie, czy przebrał się w identyczne ubrania wiszące na wieszaku jak u mnie, czy nie miał czasu.

— Przebierałeś się? — zapytałam ciekawie.

— Tu nie trzeba się przebierać, bo ubrania się nie brudzą. Ale… niektórzy ludzie nie mogą bez tego żyć, więc wprowadzono rodzaj imitacji. Jeśli lubisz się przebierać, to stare ubranie wrzuć do szafy, a nowe weź z wieszaka. Na drugi dzień zastaniesz swoje rzeczy czyste, powieszone na wieszaku.

— A jeśli chciałabym mieć więcej ubrań? — zapytałam, ale Kostek mnie zgasił.

— Mamy ważniejsze sprawy. Włączyli ci potrzeby fizjologiczne, więc pewnie albo teraz jesteś głodna, albo zaraz będziesz. Idziemy do kantyny. Tylko proszę, nie staraj się zaprzyjaźniać ze wszystkimi, nie przedstawiaj się. To tutaj nie jest mile widziane. Dość szybko sama zrozumiesz dlaczego.

A właśnie chciałam zapytać dlaczego. Postanowiłam spisać sobie na spokojnie wszystkie nurtujące mnie pytania, najlepiej wieczorem, kiedy zostanę już sama. Tylko czy będzie to możliwe? Nie udało mi się jednak spytać Kostka, bo ten już gnał długim korytarzem, a obok nas znalazło się sporo ludzi idących w tym samym kierunku. Zjechaliśmy tym razem normalną windą. Teraz dopiero zrozumiałam, dlaczego tamta kobieta zrobiła mi wczoraj uprzejmość, pozwalając skorzystać z windy towarowej. Widocznie komfort ludzi jest tu niżej oceniany niż efektywność pracy, bo nasza winda wlokła się niemiłosiernie, nie mówiąc już o tym, że co piętro przybywało osób zdążających zapewne w tym samym kierunku. Ludzie w windzie nie rozmawiali, nie pozdrawiali się, nie patrzyli na siebie. Dostosowałam się, na pytania przyjdzie czas później. Ciekawe, dlaczego oni wszyscy zdają się tacy niedostępni? Już chciałam o to zapytać, ale winda stanęła na parterze i wypluła nas wszystkich. Szliśmy dość zwartą grupą i weszliśmy do kantyny. Była ogromna. Z trzech stron obudowana ladami oferującymi setki potraw, a pośrodku zapełniona małymi, dwuosobowymi stoliczkami, w większości zajętymi, zawsze jednak tylko przez jedną osobę. Kiedy wodziłam wzrokiem po wielokolorowej ofercie posiłku, przyszło mi na myśl skojarzenie z wczasami all inclusive, na które jeździłam co roku z przyjaciółmi, ale to wrażenie szybko się ulotniło, kiedy przeniosłam wzrok na jedzących. Nie słyszało się żadnych rozmów, śmiechu, tylko brzęk naczyń i dudnienie jakichś pomp czy filtrów.

Kostek wskazał mi jeden ze stoliczków stojących bezpośrednio pod źródłem hałasu. To miejsce nie cieszyło się popularnością i wszystkie stoliczki stojące pod buczącymi silnikami pozostawały niezajęte. Kostek wziął do ręki lnianą serwetkę leżącą na stoliczku, zmiął ją i położył z powrotem na środek stoliczka.

— To oznacza, że teraz to twój stolik. Nikt do niego nie podejdzie, nawet sprzątacze, dlatego uważaj. Kiedy skończysz, zabierasz serwetkę ze sobą i wrzucasz do kosza przy wyjściu. Nie zapomnij, bo możesz mieć kłopoty, jeśli zostawisz serwetkę na stole, a ktoś z obsługi na ciebie naskarży.

Odnotowałam w myśli, żeby zapytać później, o jakich kłopotach mówimy, i poszłam nałożyć sobie jedzenie. Byłam bardzo głodna, więc spróbowałam dość sporo apetycznie wyglądających potraw. Pomyślałam, że przynajmniej karmią dobrze. Kostek nie przysiadł się do mnie. Jadł sam, ale dyskretnie mnie obserwował, gotów pomóc w razie potrzeby. Postanowiłam pokazać mu, że potrafię się dostosować i posiłek przebiegł bez problemów. Kiedy się podniosłam i wzięłam moją serwetkę do ręki, on zrobił to samo. Dopiero po opuszczeniu kantyny znowu się odezwał.

— Kantyna jest czynna przez dwie godziny trzy razy dziennie. Możesz przyjść, kiedy chcesz, ale ludzie lubią mieć stałe miejsca i godziny posiłków, dlatego zanim zmienisz stolik na lepszy, zaobserwuj przez parę dni, czy ten, który zamierzasz zająć, zawsze jest pusty o twojej porze. Nikt tu nie chce kłopotów, więc lepiej nie naruszaj niczyjej przestrzeni, OK? Najlepiej spędzić w kantynie nie więcej niż dwadzieścia minut. Jedz, ile chcesz, nie przytyjesz, ale możesz mieć kłopoty, jeśli przesadzisz, na przykład zaczniesz się obżerać albo głodzić. Na każdym piętrze są automaty z wodą, więc nie musisz zjeżdżać na dół, jeśli chce ci się pić. Twoim zadaniem jest dbać o ciało, które dostałaś. To chyba tyle, jeśli chodzi o jedzenie.

W tym czasie weszliśmy z powrotem do mojego mieszkania. Zaczęłam o nim myśleć jak o czymś własnym, chociaż z takimi wymiarami nie zasługiwało na miano mieszkania.

— Miałam cię wcześniej zapytać, ale nie było okazji. Jak mogę zdobyć papier i coś do pisania? Wieczorem spiszę sobie wszystkie pytania na jutro.

— Z tym może być problem. Jesteś nowa i obowiązują cię trochę inne przepisy. Nie sądzę, żeby dali ci cokolwiek ostrego do ręki na tym etapie.

— Ale ja nie chcę nic ostrego! — oburzyłam się. — Chcę pisać! Jeśli się tak boją, że kogoś skrzywdzę długopisem, to niech mi dadzą tablicę i kredę albo kredki świecowe, nikomu tym nie wydłubię oka.

— Ha, ha, ha, kredki świecowe, już widzę ich miny. Ale to dobre. Wiesz co, dla samej przyjemności zobaczenia ich reakcji poproszę o to jeszcze dzisiaj. Ojej, nie śmiałem się tak od dziesięcioleci.

Ten wybuch radości szybko minął i chłopak spoważniał. Pomyślałam, że Kostek fajnie wygląda, kiedy się śmieje, i trzeba go będzie trochę rozruszać w przyszłości.

— Jak długo tu jesteś? — zapytałam.

— O tym nie wolno rozmawiać. Każdy ma swoją długość zapłaty i to jest bardzo indywidualne. Mogę tylko powiedzieć, że średnio ludzie dostają wyroki od kilkudziesięciu nawet do kilkuset lat.

— A potem?

— Tego nikt nie wie. Ostatniego dnia twojego pobytu przyjeżdżają po ciebie takim specjalnym pojazdem, wygląda jak pudło, wsiadasz i nikt cię więcej nie widzi. Tylko rejestratorka jest obecna, kiedy wchodzisz do klatki, więc nikt z nas nie zna żadnych szczegółów. Nie wolno nam na ten temat nawet dyskutować, więc każdy ma tylko swoje domysły.

— Czyli to rodzaj czyśćca? Spłacasz dług i jesteś wolny, możesz iść do nieba — powiedziałam, ale bardziej chciałam rozbawić Kostka, niż zachwycić go dedukcją.

— Dość popularny pogląd wśród wierzących, ale ty podobno nie wierzysz? — Kostek spojrzał na mnie podejrzliwie.

— Jestem ateistką, a raczej chyba byłam — przyznałam. — A właśnie, skąd masz moje dane? Dostałeś jakieś portfolio do przeczytania, co w nim jest? Co o mnie wiedzą?

— Nie oczekujesz chyba, że ci powiem, sam zostałbym ukarany. Poproszę o inny zestaw pytań.

— Mówisz i masz. Co my tu robimy? Jaka jest twoja rola? Dobra, na razie dwa pytania. — Musiałam sama siebie powstrzymać, bo znowu zaczęłabym zasypywać mojego gościa pytaniami.

— W największym skrócie spłacamy dług zaciągnięty za każdym razem, kiedy czegoś sobie zażyczymy i to dostajemy. Proszę, nie komentuj tego, ani nie kwestionuj głośno. Każdej nowo narodzonej istocie na ziemi nadaje się rodzaj licznika i w momencie śmierci licznik pokazuje stan długu. Ponieważ zginęłaś w wypadku i jesteś młoda, stanowisz dla nich smaczny kąsek. Masz pewnie krótki wyrok, bo najwięcej życzeń wypowiadają starzy i schorowani ludzie. Moim zadaniem będzie nauczyć cię, jak wykonać najlepiej pracę, do której cię przeznaczyli. Jeszcze nie wiem, co to jest, ale mam tydzień, żeby nauczyć cię naszych zasad i przypilnować, żebyś ich nie łamała.

— Czyli podsumujmy: mam lekko poprawione ciało, ale to nie ja nim rządzę, moje zmysły są pod kontrolą i w każdej chwili ktoś może je odciąć, jeśli coś przeskrobię. Nie mogę umrzeć, ale mogę cierpieć, to dlatego oni wszyscy są tacy grzeczni i tacy zamknięci w sobie. Boją się narazić w jakikolwiek sposób, dobrze myślę?

— Dodam więcej. Zakazane jest tworzenie związków, przyjaźni czy nawet luźnych grup. Wszelkie tego typu działanie jak odwiedzanie się w mieszkaniach, pogaduszki na korytarzach, czy nawet rozmowy w kantynie są surowo zakazane. Moja obecność u ciebie ma profesjonalny charakter i też podlega kontroli, nie mogę na przykład zostać tutaj na noc.

— Aha, boją się naszych relacji, warto zapamiętać. To jakie są kary za nieprzestrzeganie zasad?

— O tym pogadamy dopiero w dniu czwartym, o ile wcześniej nie wpakujesz się w tarapaty, ale szczerze odradzam. Za to opowiem ci o nagrodach.

— To są i nagrody? A za co? — zainteresowałam się.

Uparcie przychodziła mi na myśl tresura psa. Kary, nagrody, wykonywanie sztuczek, przestrzeganie zasad i mieszkanie w budzie.

— Źle postawione pytanie. Nagrodę możesz dostać za cokolwiek. Generalnie nagrodę dostaniesz, jeśli twój egzekutor będzie z ciebie zadowolony. Kiedy dasz z siebie więcej niż powinnaś. Chociaż niektórzy wypruwają sobie żyły i nigdy nie dostają nagród.

Umilkł, a ja pomyślałam, że mówi o sobie.

— O co jeszcze powinnam zapytać?

— O to, co będzie twoją nagrodą. Otóż może to być praktycznie wszystko. Jeden pragnie mieć jakieś luksusowe przedmioty, inny zdjęcia bliskich, a ktoś inny poprosi o stymulację mózgu…

— O co? — przerwałam zaskoczona. — A po co komu stymulacja mózgu?

— Nawet nie wiesz, jak wiele osób tego pragnie. To jak wyniesienie twojego komputera na inny poziom, wymiana na najnowszy model. Sam zginąłem pod kołami dorożki, więc o komputerach nie powinienem mieć bladego pojęcia, ale za życia byłem podobno wyjątkowo dobrym nauczycielem, więc co jakiś czas stymulują mój mózg, żebym był na bieżąco. A za wyjątkowo skuteczne szkolenie dostaję nagrody.

A więc nie mówił o sobie. Kogoś tu zna i jest z tym kimś na tyle blisko, żeby wiedzieć o poczuciu niedocenienia. Albo był. Pomimo że związki są zabronione. Trzeba to zapamiętać, może się przydać.

— Rozumiem, że najpierw otrzymam takie szkolenie ogólne, a potem zaczniesz mnie przygotowywać do jakiejś pracy. Naprawdę nie masz pojęcia, co będę robić?

— Mam niejasne domysły, przekonamy się już za parę dni. Teraz najważniejsze to nauczyć cię komunikacji z Arianami. Pamiętaj, masz się do nich zwracać z szacunkiem, nie musisz ich tytułować, choć co poniektórzy są łasi na tytuły i pochlebstwa. Jutro przerobimy cywilizację Arian. Im więcej zapamiętasz, tym lepiej dla ciebie.

— Jacy oni są? Nie chcę wersji oficjalnej, tylko twoje spostrzeżenia.

— Prawie nieśmiertelni i przez to okropni. Zblazowani, zanikają u nich wszelkie dobre cechy. Często w stosunku do siebie cyniczni i złośliwi. Nie są okrutni w stosunku do nas, bo okrucieństwo i sadyzm to cechy prymitywne, za to złośliwość uchodzi za przejaw inteligencji, jeśli jest umiejętnie podciągnięta pod inne cechy. Będziesz miała z tym często do czynienia. Chyba dlatego młode osoby są dla nich atrakcyjne. Nie ze względu na młode ciało, oni mogą sobie takie łatwo zafundować. Masz w sobie coś daleko bardziej atrakcyjnego: świeżość, optymizm, który oni już dawno utracili.

— Czyli rozumiem, że jeśli nie będę podskakiwać, to mogę trafić do kogoś ważnego…

— Kto obsypie cię prezentami — dokończył za mnie zdanie Kostek.

Zaskoczył mnie. Wcale nie prezenty były mi w głowie, ale może to i dobrze, że tak pomyślał. Gdybym dokończyła zdanie i wyznała, że dostęp do elit pomoże mi znaleźć ich słabe strony, to pewnie namawiałby mnie na zmianę stanowiska albo — co gorsza — od razu by mnie zadenuncjował. A ja już wczoraj w czasie wielogodzinnej podróży przemyślałam swoje stanowisko. Nie buntować się, ale i nie podlizywać, nie łamać przepisów, ale też żadnej kolaboracji. Rozgryźć ich słabe strony. Zobaczyć, co się da zrobić, nawet gdybym miała na okazję czekać lata. I wtedy zapłacić im za wykorzystywanie biednego rodzaju ludzkiego. Bo miejsce trupa ma być w grobie albo gdzieś tam w wiecznej otchłani, a już na pewno nie w ziemiance, pucując buty przedstawicielom zbutwiałej cywilizacji. Jeszcze zobaczą, z kim mają do czynienia.

— No to jak się z NIMI skomunikować? — zapytałam, chcąc przerwać ciszę.

— To proste, musisz tego chcieć i wypowiedzieć to w formie życzenia, formułki, chęci.

— Jeszcze czego, przecież każde życzenie nabija się na licznik, nie chcę mieć u nich kolejnych długów.

— To nie tak. Licznik przestał ci naliczać życzenia w chwili twojej śmierci. Teraz możesz bez przeszkód o czymś marzyć, życzyć sobie tego. Nie obawiaj się, że to wydłuży twój pobyt. Jeśli będziesz wykonywać swoją pracę sumiennie, to któregoś dnia twoje ukryte marzenia się spełnią, tak Arianie nagradzają nas za dobrą pracę.

— Czyli muszę pragnąć kogoś z nich zobaczyć i wysłać to w formie przywołania? Trochę bez sensu, zważywszy na fakt, że to my jesteśmy ich niewolnikami. Nie wyobrażam sobie, żeby tak przyszli na zawołanie tylko dlatego, że ja sobie tego życzę — powątpiewałam.

— Nie wolno ci przywołać żadnego Arianina bez wyraźnego powodu. Ale trening jest wystarczającym powodem. Wystarczą dwa, trzy razy i tę umiejętność zachowasz do końca wyroku… Chciałem powiedzieć „do końca pobytu”. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to wezwiesz Arianina w ułamku sekundy.

— I oni przybędą na każde moje żądanie? Przecież sama słyszałam, że mają jakieś życie osobiste.

— Oni sami dawno doszli do konkluzji, że muszą mieć jakiś rodzaj zajęcia czy obowiązków, inaczej by się wykoleili. Jeśli kogoś konkretnego wzywasz, a on nie ma dyżuru, to pojawi się ktoś inny, kto w danej chwili wykonuje jego zadanie.

Kostek mówił i mówił o zasadach a ja odnosiłam wrażenie, że nie mówi mi wszystkiego. Nie dałam tego po sobie poznać. Niech się najpierw do mnie przekona, zaufa mi, a wtedy z pewnością dowiem się więcej.

— Do roboty — pogonił mnie. — Ja też muszę się wykazać progresem, a obiad niedługo. Skup się. Tak jak tłumaczyłem.

Zrobiłam głęboki wdech. OK, jestem gotowa. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie Berta, jego minę, gdy mówiłam mu, że mu wierzę, i w myślach powiedziałam: Bert, potrzebuję cię tutaj, czy możesz się pojawić?

Otworzyłam oczy i zobaczyłam go, opierającego się o szafę. Patrzył na swoje paznokcie.

— Dobra robota, 319, pierwsza próba i udana. A ty — tutaj zwrócił się do mnie — teraz mi już wierzysz?

— Wystarczyło dwadzieścia siedem kilometrów marszu, żebym uwierzyła bez zastrzeżeń.

Osiągnęłam tyle, że jednak spojrzał na mnie.

— Jako trzecią osobę masz wezwać kogoś funkcyjnego.

Po tych słowach zdematerializował się.

— Funkcyjni to taki trochę gorszy sort Arian. Oni nie wykonują prac czy zadań, tylko mają funkcje, co oznacza, że muszą być dostępni zawsze. Czasem dostają funkcję za karę, na przykład jeśli im się udowodni znęcanie nad nami.

— Tylko że pewnie ciężko to udowodnić? — Domyśliłam się. Poczułam, że jeszcze dla nich nie pracuję, a już ich nie lubię. — Zaraz, zaraz, a jak on cię nazwał? 319? To twój numer? Czemu taki niski? To dobrze czy źle?

— Numery w miarę upływu czasu lub ilości zasług mogą się zmieniać. Ja też zaczynałem od wysokiego piętra…

— Teraz rozumiem, dlaczego Bert był tak niechętny, kiedy pytałam go o imię. Oni wolą nas ponumerować, nie jesteśmy dla nich ludźmi, tylko numerami…

— Hej, hej — ostrzegawczo odezwał się Kostek — tylko się nie nakręcaj. Ta rozmowa idzie nie w tym kierunku, co trzeba. Skoncentruj się, musisz teraz wezwać…

Przerwał po tych słowach, bo potrzebowałam tylko sekundy, żeby wezwać Adę, i ta pojawiła się, zanim biedak skończył zdanie. Ada była dzisiaj w lepszym humorze, bo odezwała się łaskawie:

— Widzę, że nie próżnujecie, niektórym udaje się dopiero na drugi dzień. Ciekawa jestem, czy to nauczyciel tak dobry, czy uczennica taka pilna.

— Zapewne i jedno, i drugie. Dzięki temu mamy szansę na duże postępy — odpowiedziałam, udając, że nie zauważyłam złośliwości ukrytej za tym pytaniem. Ada wydawała się zadowolona.

— Dobrze ci idzie, mała, zrobię coś miłego dla ciebie. Jako trzeciego wezwij funkcyjnego medycznego i niech cię zabierze do działu regeneracji ciała. Spodoba się wam.

Po tych słowach zniknęła. Zanim skupiłam się na wezwaniu odpowiedniej osoby, zapytałam:

— Zabierze nas? Czyli że my też się zdematerializujemy? Mam się bać?

— Nie. Sama dematerializacja jest praktycznie niewyczuwalna. Każdy z Arian może nas przesyłać w dowolne miejsca, przechodzę to codziennie. Kiedy czegoś ode mnie chcą, to mnie dematerializują. Chyba nie myślisz, że poczekają, aż przybiegnę do nich te kilkadziesiąt kilometrów — odparł Kostek. — Ale muszę ci przyznać, że cieszę się jak dziecko, bo sam jeszcze nigdy nie byłem w tym dziale. Ada coś knuje, skoro jest taka miła. — Po tych słowach umilkł, jakby przestraszył się, że powiedział o jedno słowo za dużo.

— Dzięki, będę ostrożna — odpowiedziałam i przywołałam myślami funkcyjnego.

Jego pojawienie wywołało u mnie zaskoczenie, bo pojawił się żwawy starzec z bardzo długą brodą.

Opanowałam się, skłoniłam głowę z szacunkiem i przekazałam życzenie Ady.

— Ta smarkula Ada myśli, że ja mam czas oprowadzać numery po moim dziale — prychnął ze złością i zanim mrugnęłam, znajdowałam się w ogromnej sali zbudowanej na kształt tureckich łaźni.

— Macie dziesięć minut, tylko mi nie dotykać sprzętu! — Po tych słowach otworzył jakieś drzwi i szybko za nimi zniknął.

— Dla kogo ten sprzęt, dla nich czy dla nas? — zapytałam, zaglądając ciekawie do licznych komór. Część z nich była zajęta, a ściany okazały się matowe tak bardzo, że nie dało się zajrzeć i ustalić, kto w nich przebywa.

— Dla nas. Tu cię naprawili, żebyś mogła wykorzystać sto procent możliwości twojego ciała. Pozbawiają nas chorób, uszkodzeń, zwyrodnień, nawet znamion. Część z nas jest im za to tak wdzięczna, że z prawdziwą radością wykonują najgorsze roboty. Wyobraź sobie kogoś, kto przed śmiercią cierpiał niewyobrażalne męki, bo chorował na cholerę, a teraz budzi się w pełni swoich sił, ze zdrowym ciałem i bez bólu. Czasem im zazdroszczę. Popatrz, to jest komora, o której słyszałem, że można w niej poprawić to, co zdrowe, a czego nie lubimy. Marzenie połowy naszych kobiet.

Nie skomentowałam. Nie musiał wiedzieć, że ja akceptowałam się w całości i lubiłam nawet moje cienkie i łamliwe włosy. Zanotowałam w myśli, że skoro o Wdzięcznych ludziach mówi w trzeciej osobie, to oznacza, że sam do nich nie należy. Parę minut później wyciągnęłam rękę, żeby włożyć palec do basenu wypełnionego jakimś żelem, kiedy znalazłam się znowu w moim pokoju. Mój palec trafił w Kostka.

— Miły dziadzio. Trochę rasista, ale przynajmniej nie kryje się jak Ada. Nie wiesz, jak ma na imię? — pociągnęłam Kostka za język.

— Przez przypadek wiem. Leon. To tak naprawdę dziadek Ady. Ma jej za złe, że nigdy nie chciała dzieci i że to jej pokolenie zdecydowało się zakończyć prokreację. Ona za to udowodniła mu złe traktowanie ludzi i wylądował jako funkcyjny.

— Milusia rodzinka. Teraz rozumiem, skąd taka dobroduszność Ady. Nie ma to jak dopiec dziadkowi, jeśli się tylko da.

— Może zmieńmy temat — przestraszył się Kostek. — Proszę, nie wypowiadaj prywatnych poglądów nigdzie poza własnym mieszkaniem.

— Wszędzie podsłuchy? Czyli żeby sobie ponarzekać, można się spotykać tylko w mieszkaniach?

— Dziewczyno, co ja do ciebie wcześniej mówiłem? Pod żadnym pozorem nie wolno ci nikogo przyjmować w mieszkaniu. Oficjalna wersja brzmi, że to dlatego, żeby nikt nie zobaczył twoich prezentów. Podobno dawno temu ludzie zazdrościli sobie dóbr i wynikały na tym tle zbrodnie, i od tej pory mamy zakaz gromadzenia się w mieszkaniach. A potem, oczywiście dla naszego dobra, rozszerzono ten zakaz na jakiekolwiek grupy, nawet pary. Będziesz to miała jutro na szkoleniu. Wszystko dla naszego dobra — zakończył cierpko.

— Czy to oznacza, że po tym tygodniu nigdy się już nie zobaczymy? Nawet przypadkiem? Może chociaż w kantynie?

— No cóż… — Kostek zmienił ton na milszy. — Na szczęście nawet oni nie mogą ingerować w nasze nawyki żywieniowe. Prawo do trzech posiłków dziennie i snu jest niezbywalne. Myślę, że w ciągu tego tygodnia wypracujemy ci jakiś lepiej zlokalizowany stolik.

— No to chociaż tyle. A czy można wracać z kantyny, no wiesz, tak dla zdrowia, schodami? Na przykład pierwsze trzy piętra? Potem ty skręcałbyś w swój korytarz, a ja mogę resztę drogi przebyć windą — zaproponowałam.

— Nikt nie powinien ci mieć tego za złe — odpowiedział Kostek, szeroko się uśmiechając.

Pierwszy sukces — ich prawa da się częściowo obejść. Dopiero drugi dzień pobytu, a jakże owocny. Wyskoczyłam po coś do picia dla nas. Zrobiłam to sprintem i poczułam przyspieszone bicie serca. Kiedy tylko wróciłam, zapytałam:

— Powiedz mi, czemu słyszę bicie serca? Przecież nie żyję!

— Oni chyba chcą nas zbliżyć do oryginału najbardziej, jak się da. To dlatego też oddychamy, jemy, mówimy, wydalamy. Ale widać niedoróbki. Jeśli się skaleczysz, a bardzo trudno to osiągnąć, bo nasza skóra jest wytrzymała jak kewlar, to krew ci nie poleci.

— Skąd wiesz?

Chłopak na chwilę spanikował, ale otrząsnął się z emocji, spojrzał na mnie i zdecydował się wyznać:

— Jakieś sto pięćdziesiąt lat temu uczyłem chłopaka, który miał dar grania na skrzypcach. Nie chodziło o samą grę, bo ludzi z taką umiejętnością było mnóstwo, wtedy co drugi wykształcony człowiek umiał grać na jakimś instrumencie. To było coś więcej, Julian zmuszał skrzypce do płaczu i Arianie, słuchając jego gry, chyba coś czuli. Chłopak cierpiał na melancholię, w normalnym życiu popełnił samobójstwo i tutaj też próbował. Nie wiem, skąd wziął ostre szkło, ale próbował sobie podciąć żyły. Próbował całą noc i nad ranem w końcu przeciął skórę. Widziałem to na własne oczy, bo właśnie się u niego zmaterializowałem. Nie było wcale krwi. Wezwałem medycznego, wzięli go do tej komory regeneracyjnej i zmienili w warzywo. Dopiero parę lat później przez przypadek podsłuchałem, że trafił do generowania prądu.

— To kara? — domyśliłam się.

— Tak, chyba najgorsza. Zabierają im większość zmysłów i każą ręcznie generować prąd. Nie wiem jak. Wiem tylko, że tam trzymają skazańców już to końca wyroku. Trafiają tam osoby, które dokonały jakiejś zbrodni…

— Czyli każdy może tam trafić, jeśli tylko im podpadnie?

— Tu się mylisz. Każdy przypadek musi być udokumentowany, to jedna z tych zasad, których Arianie muszą przestrzegać.

— A właśnie, jak to jest z tymi zasadami, kto im każe nas dobrze karmić? Czemu nie wolno im się znęcać? Albo wysyłać do generowania prądu bezpodstawnie? Mają jakiś rząd?

— Ty na to patrzysz trochę z ludzkiego punktu widzenia. Ja też nie wszystko wiem, parę informacji poskładałem z ich kłótni, a część to moje domysły, ale faktem jest, że oni też mają swoje zasady i muszą ich przestrzegać. Gdzieś tam jest jeszcze starsza od nich cywilizacja, powiedzmy, że kosmicznych mędrców zwanych Prastarzy, i Arianie muszą się przed nimi rozliczać z opieki nad nami. Na początku naszej cywilizacji Arianie osiągnęli już wysoki poziom zaawansowania, ale ani w głowie im było opiekować się jakąś prymitywną planetą. Coś tam się wydarzyło. Tu nie mam już żadnych danych, tylko moją wyobraźnię. Moja wersja jest taka, że mieli wojnę domową i prawie wyginęli, a kosmiczni starcy rozwiązali ich problemy, lecz zażądali zapłaty. Mieli się nami zaopiekować, pozwalać nam się rozwinąć, a po śmierci mieli nas… tutaj nie wiem, co było oryginalnie, ale coś po drodze poszło nie tak i oni zamiast nam pomagać, każą nam teraz płacić za rzekomą opiekę, czyli spełnianie życzeń. A wiadomo, że im bardziej zaawansowana społeczność, tym więcej oczekiwań od życia. Więc ludzie coraz dłużej tu zostają.

— Powiedziałeś, że ludzie młodzi nie zagrzewają tu miejsca. Ty jesteś młody, a jak twierdzisz, sto pięćdziesiąt lat temu już tu byłeś i uczyłeś Juliana. Gdzieś się mijasz z prawdą.

— Nie mijam się. Tylko, że ja za życia byłem trochę inny niż wszyscy. — Westchnął, jakby te wspomnienia nie były miłe. — Teraz są na to medyczne terminy i moją przypadłość można wyleczyć, ale w moich czasach groził mi los gorszy niż śmierć, czyli zamknięcie w zakładzie psychiatrycznym. Więc praktycznie całe moje życie podszyte było strachem. Co minutę błagałem Boga, żeby nikt mnie nie zdemaskował, i praktycznie zapracowałem sobie na jeden z większych wyroków w historii. Nie wolno mi powiedzieć, jak długo tu będę, ale gdy ty odejdziesz, ja tu jeszcze zostanę.

Wyglądał tak biednie, że nie namyślając się, przytuliłam go. W pierwszym odruchu szarpnął się, jakby chciał się wydostać z moich ramion, a potem odwzajemnił uścisk.

— Wiesz co? Mam propozycję. Po obiedzie pójdziemy do ciebie. Oficjalnie możesz powiedzieć, że chciałeś mnie zachęcić do współpracy, pokazując część swoich nagród, a tak naprawdę to położymy się i poprzytulamy. Obojgu nam to jest potrzebne.

Kostkowi zaświeciły się oczy i nie musiał nic mówić. Ja też wolałam tak to rozegrać, niż przyznać się, że chciałabym zobaczyć, co w oczach mojego nauczyciela stanowi wartość. On sam nigdy by się nie przyznał do swoich słabości, ale skoro Arianie znali listę jego najtajniejszych życzeń, to ja też chciałam ją poznać.

Rozdział 2Lekcja

Leżeliśmy nadzy, ale szczelnie przykryci kołdrą. Kostek nawet we własnym mieszkaniu nie czuł się do końca swobodnie. Widocznie oprawcy wpadali czasem bez zapowiedzi z jakimś zleceniem. To dawało do myślenia. Najprawdopodobniej ma spore możliwości, skoro jest tak popularny. Ciekawe, co dla nich robi oprócz szkolenia młodych nabytków. Luksus tego mieszkania świadczył o sporym awansie społecznym. Kostek, choć oficjalnie pogardzany, odgrywał jakąś ważną rolę. Przewidywałam, że będzie mi ciężko rozgryźć, czym się obecnie para. Miałam nadzieję, że nieopatrznie z czymś się wygada. Może trzeba będzie go w sobie rozkochać? Wtuliłam się w jego ramię i ciekawie rozglądałam po sypialni większej od całego mojego aktualnego mieszkanka.

— Pochwalisz się swoimi prezentami? — zapytałam przymilnie.

— Jednym na pewno. — Kostek dosłownie wyskoczył z łóżka i szybko zaczął się ubierać.

Gestem wskazał na moje ubrania, więc zrobiłam to samo. Widocznie jest na etapie ekscytacji jakimś nowym gadżetem. Może minąć trochę czasu, zanim pochwali się pozostałymi, a mnie najbardziej interesowały te, którymi wcale nie będzie się chciał pochwalić. Tak, takie prezenty mogą powiedzieć wiele o obdarowanym. W końcu pochodzą z listy najskrytszych życzeń. Najskrytszych? Dla oprawców akurat widocznych jak na dłoni. Hm… Oprawców. Muszę popracować nad nomenklaturą. Nie odważę się powiedzieć na głos słowa „oprawcy”, ale nie zamierzam tytułować tych, którzy nas tu trzymają. Po namyśle uznałam, że będę mówić Arianie, jak Kostek. On sam przeszedł do luksusowego salonu i uśmiechnął się jak dziecko, któremu teraz wolno będzie pobawić się zabawką.

— Tego telewizora oficjalnie jeszcze nie ma na rynku, na tym etapie trwają próby, więc dopiero za parę lat będzie dostępny, a ja mam go już teraz — odwrócił się w kierunku odbiornika. — Józefo, pokaż mi serial, w którym ojciec na łożu śmierci wyznaje córce, że jest tak naprawdę córką księcia.

— Znaleziono czterysta siedemdziesiąt seriali z takim wątkiem — rozległ się mało przyjemny, piskliwy głos — czy podasz mi trochę więcej informacji?

— Tak. Potem, kiedy się znowu pogodzą z jej narzeczonym, pojadą do Paryża, a facet z zazdrości zrzuci ją z wieży Eiffla.

— Znalazłam serial, chcesz obejrzeć ten odcinek? — zapytał głos.

— Nie, puść lepiej odcinek z oświadczynami — odpowiedział Kostek.

Był zachwycony, że może pochwalić się swoim nowym nabytkiem. Szkoda, że oglądanie telewizji nigdy mnie nie interesowało. Przez jakiś czas nawet nie posiadałam telewizora w domu. Nie mogłam przyznać się do mojej dezaprobaty, więc wolałam zmienić temat.

— Dlaczego nazwałeś telewizor Józefa?

— Bo… bo to była kiedyś moja nieodwzajemniona miłość. Teraz mogę z nią gadać, a ona musi wykonywać moje polecenia. Ma nawet jej głos!

— Jesteś bardziej zepsuty niż Oni — powiedziałam z udawanym oburzeniem i oboje się roześmialiśmy. Podziałało. Pokazał mi parę innych zabawek.

— Zaraz czas na kolację, a potem muszę zdać raport z mojej pracy. Obiecuję wspomnieć o kredkach. Świecowych. — Zaczął się znowu śmiać.

Zjechaliśmy na dół. Teraz już wiedziałam, dlaczego ludzie zachowują się tak nienaturalnie. Niestety i dla mnie będzie to musiało oznaczać normę. Zaczęłam się rozglądać, ale Kostek lekko mnie trącił, więc przybrałam znowu pokorną postawę. A jednak coś wytrąciło mnie z równowagi. W drzwiach kantyny starszy człowiek potknął się i, upadając, popchnął innego, dużo młodszego. Tamten odwrócił się, wyjął z kieszeni niewielkie urządzenie i wymierzył w staruszka, który natychmiast zwiotczał, jakby stracił przytomność, choć jego oczy pozostały szeroko otwarte i świadome.

— Jesteś oskarżony o czynną napaść na porządkowego — powiedział, po czym złapał bezwolne ciało za nogę i zaczął ciągnąć je po podłodze. Nikt nie zareagował, nikt nie bronił staruszka ani nie próbował wyjaśnić sytuacji. Kiedy młody człowiek szedł w naszym kierunku, pochwycił mój wzrok, ale Kostek wszedł między nas, jakby chcąc zasłonić mnie własnym ciałem.

— Ona jest tu nowa, pierwszy dzień, ma cały tydzień na dostosowanie — powiedział szybko.

Facet nawet się nie zatrzymał. Odwróciłam się w kierunku Kostka, by go zapytać, co tu się właśnie wydarzyło, ale on mnie uprzedził.

— Po kolacji, w twoim pokoju.

Nie podobała mi się ta odpowiedź na moje niezadane pytanie, ale nie wnikałam. Dowiem się wkrótce.

— Pamiętasz, jak mówiłem, że możesz zostać ukarana za różne przewinienia lub nieprzestrzeganie regulaminu? No to masz jeden z przykładów — zaczął tłumaczyć wieczorem, kiedy znów byliśmy sami.

— Przecież oboje widzieliśmy, że staruszek nikogo nie zaatakował — warknęłam.

— Tak, ale miał wyjątkowego pecha. Niektórzy zmarli otrzymują szczególny przywilej bycia porządkowymi. To połączenie policjanta, ochroniarza i wojskowego w jednym. Nazywamy ich Wdzięcznymi. Na początku oferowano stanowisko porządkowego tym prawdziwym wdzięcznym i wtedy nie było tak źle, ale teraz dostają tę pracę również ciemne typy. Nie wszyscy noszą mundury, więc praktycznie nigdy nie wiesz, kto jest tu Wdzięcznym, a kto nie. Mają obowiązek utrzymania porządku i prawo używania paralizatora we wszystkich przypadkach naruszenia prawa. Nie ma kar za nadużycie paralizatora, więc niektórzy Wdzięczni, których nazywamy Zajadłymi, są tak naprawdę szczęśliwi, mogąc złapać kogoś na przestępstwie. Ten tu Wdzięczny jest wyjątkowo zajadły i gdybyś odważyła się głośno zaprotestować, ciebie również najpierw by obezwładnił jako potencjalnie niebezpieczną, a dopiero potem wysłuchaliby twoich zeznań. Albo i nie. Dlatego jedyny sposób, aby przetrwać, to trzymać się przepisów tak ściśle, jak się da. Tu można dostać się do więzienia za powiedzenie komuś „na zdrowie”. Niestety, nie jest to żart. Dużo może pomóc wpływowy Arianin, który cię weźmie. Jeśli będziesz miała potężnego protektora, to Wdzięczni cię nie ruszą. Oczywiście tak długo, jak długo nie złamiesz przepisów. Aha, i uważaj na tak zwanych ukrytych Wdzięcznych. To taki, co sprzeda cię Arianom za prezent. Sam nie musi ich kochać, ale kocha profity z donosicielstwa. A teraz kładź się, bo za parę minut włączą ci tryb snu. Sam wyjdę.

Tym razem, gdy kładłam się spać, nie bałam się już paraliżu. Czekałam grzecznie, aż włączą mi sen — i tak się stało. Ciekawiło mnie, czy będę pamiętać sny, ale pilnowałam się, żeby w myślach nie sprecyzować tego jako życzenia. Tak w razie czego.

Śniła mi się moja babcia. Znowu posadziła mnie sobie na kolanach a ja byłam małą dziewczynką. Gładziła mnie po włosach pomarszczoną dłonią i mówiła:

— Moja malutka Lenka, moje serduszko, ślicznotka i maleństwo.

Śmiałam się radośnie z jej komplementów i czułam się tak bezpiecznie, spokojnie.

— Pamiętaj, kochana, żeby nic nie chcieć od świata. Jeśli podoba ci się czerwona sukienka, to zamiast myśleć: „Chcę tę czerwoną sukienkę”, myśl: „Muszę się zastanowić, co zrobić, żeby zdobyć tę czerwoną sukienkę”. Pamiętaj! Zawsze zaczynaj od słów: „muszę” albo „trzeba”. Słowo „chcę” jest brzydkie.

Obudziłam się gwałtownie. Byłam wyspana i zregenerowana, ale nawet tego nie zauważyłam. Dzisiejszy sen przypomniał mi sceny z mojego dzieciństwa i babcię. Zamknęłam oczy i chciałam przywołać resztki snu, ale mi się nie udało. Nie poruszyłam się. Powróciły wspomnienia z dzieciństwa i pomyślałam o babci. Moja kochana babcia, zawsze kręciło się koło niej mnóstwo ludzi proszących o radę, powierzających jej jakieś sekrety czy problemy. Byłam o to zazdrosna, ale kiedy już zostawałyśmy same, tłumaczyła mi, co mam robić. A tak świetnie potrafiła przekonywać, że traktowałam każde jej słowo jak wyrocznię. Do czasu, kiedy stałam się zbuntowaną nastolatką. Wykrzyczałam jej wtedy w twarz, że ludzie wyśmiewają ją, nazywają medium albo starą wariatką, a ona wcale się tym nie przejęła. Powiedziała, że kiedyś zrozumiem. Zrozumiałam teraz. Zabraniała mi formułować życzenia. Wiedziała!

Zaczęłam poranną krzątaninę. Przeszkadzał mi brak piżamy, ale rozumiałam, że żeby ją dostać, pewnie trzeba sobie zasłużyć. Mogę spokojnie obejść się bez piżamy, spać w moich ubraniach, a rano zmieniać je na te drugie, świeże z szafy. A może powinnam stworzyć sobie jakąś sztuczną listę pragnień? Żeby uwierzyli, że mnie poznali, że wiedzą, o czym marzę? Uznałam to za dobry pomysł i sformułowałam kilka banalnych życzeń. Taaak, w końcu dlaczego nie miałabym umilić sobie czasu muzyką? Albo miejsce do pisania — jakieś ładne, stylowe biurko. Już wiedzą, że pisanie jest dla mnie ważne, więc w ten wątek łatwo uwierzyć. Ciekawe, jak się skończyła sprawa z kredą albo kredkami. Tak myśląc, otworzyłam szafę i oprócz ubrań na zmianę znalazłam tam ryzę papieru i coś w rodzaju markera w miękkiej oprawie. W miarę sztywna była tylko jego końcówka, ale spełniała swoją funkcję.

Pukanie rozległo się, kiedy się przebierałam, więc podbiegłam do drzwi półnaga.

— Nie możesz sobie jakoś sam otworzyć? — mruczałam, niezadowolona.

— Nie mogę — odparł Kostek tonem nauczyciela. — My, ludzie, nie mamy dostępu do technologii Arian na własny użytek, tutaj można mieć tylko to, co już zostało wynalezione na ziemi.

— Czy ty się słyszysz? — przerwałam mu, rozdrażniona. — A te drzwi to może nie znikają za każdym razem, kiedy przez nie przechodzę? To ma być ziemska technologia? Od kiedy?

Zobaczyłam minę Kostka i poczułam, że trzeba natychmiast zmienić temat.

— Zostawmy to. Chcę ci się czymś pochwalić: rozgryzłam szafę — powiedziałam z dumą. — Z tyłu musi być szyb windy towarowej. Skoro drzwi potrafią zniknąć, to pewnie można to samo zrobić z kawałkiem ściany, a winda działa jak dystrybutor paczek. Rozsuwają ścianę i wkładają wszelkie zamówione rzeczy bezpośrednio do szafy. Dziś znalazłam tam moje ubrania i przybory do pisania. Jak ostrzegałeś: nic, co mogłoby skrzywdzić, ale grunt, że da się pisać. Dzięki za wsparcie. Będę pisać całą noc i jutro nie chcę być w twojej skórze, kiedy zobaczysz moją listę pytań. To co mamy na dziś?

— Dziś będzie inaczej. Przejdziesz oficjalne szkolenie, jakie przechodzi każdy nowy. Zaraz po śniadaniu zaprowadzę cię do sąsiedniego baraku na pierwszą część. Zjesz obiad w ich kantynie i wrócisz do nas dopiero po drugiej części na kolację.

— Ale zobaczymy się na kolacji?

— Jeśli będziesz tam w tym samym czasie…

— Czas. O to chciałam zapytać. Jak się tu mierzy czas, skoro nie mam zegarka?

— Zegary są na każdym piętrze. W zasadzie są mało potrzebne, bo wszyscy po śniadaniu idą do swoich zadań i wykonują je tak długo, aż przychodzi czas obiadu. To samo z kolacją. A po kolacji każdy idzie do swojego mieszkania cieszyć się swoimi osiągnięciami. Po co komu zegarek?

— Masz rację, po co komu. A o której dokładnie chodzisz na posiłki?

— Zawsze wychodzę z domu na posiłki dziewiętnaście minut po otwarciu kantyny, żeby uniknąć pierwszego tłoku. Wybrałem tę liczbę, bo jest taka sama jak numer mojego mieszkania, łatwiej mi zapamiętać.

— I gdybym o tej samej porze wysiadła z windy na trzecim piętrze i postanowiła resztę drogi przebyć pieszo to niechcący, zupełnie przypadkiem, spotkam cię na schodach? — Uśmiechnęłam się porozumiewawczo.

— Pamiętaj o przepisach porządkowych: nie wolno na schodach stać, czekać ani siadać, można zatrzymać się tylko na sekundę, na przykład żeby coś poprawić, więc jeśli będziesz wcześniej lub później, to raczej się nie spotkamy. To co, gotowa na nową wiedzę?

— Zawsze! Tylko poczekaj przy windzie, wrócę po moje przybory do pisania. Mogę ich potrzebować.

Nie zamierzałam w czasie prania mózgu robić żadnych notatek ze szkolenia, ale miałam nadzieję, że uda mi się jakoś wykorzystać ten miękki pisaczek i kilka kartek papieru, które szybko złożyłam w małą kostkę i umieściłam w kieszeni.

W drodze do sąsiedniego baraku próbowałam dowiedzieć się od Kostka, kto w nim mieszka.

— Baraki trochę się od siebie różnią. Na przykład miłośnicy muzyki i wszelkiej sztuki są w baraku 12 C. Byłem tam raz. Budynek różni się od naszego, bo w nim wszystkie mieszkania są wygłuszone. Jak można się domyślić, pierwszym marzeniem każdego mieszkańca jest mieć znowu swój instrument i móc na nim grać. Myślę, że jest to budynek najbardziej zadowolonych ludzi. Większość z nich myśli, że to niebo. Jeśli na korytarzu spotkasz kogoś z markotną miną, to pewnie znaczy, że kończy mu się wyrok. Nawet nie próbuj go o to spytać, i tak ci nie powie z lęku przed utratą instrumentu. Tam porządkowi nie mają praktycznie nic do roboty.

Weszliśmy do budynku baraku 7 G. Tutaj znajdowała się spora sala przeznaczona dla około czterystu osób. W tej chwili było w niej ze sto świeżynek i każda miała wyznaczone miejsce z daleka od innych.

— Twoje miejsce jest tu z przodu, w drugim rzędzie. Nie podchodź do innych, nie nawiązuj znajomości, a jeśli to zrobisz…

— Tak, tak, wiem, zostanę ukarana. Powiedz lepiej, gdzie znajdę kantynę.

Kostek wytłumaczył mi wszystko i szybko wyszedł, nie patrząc na innych. Usiadłam i zaczęło się szkolenie. Najpierw filmiki gloryfikujące życie tutaj. Czysty marketing. Potem historia Arian, propaganda, trochę wiadomości ogólnych, zasady, zasady, ukryte groźby, obietnice spełniania najskrytszych życzeń i znowu zasady. Z trudem dławiłam ziewnięcia, obawiając się, że taka postawa szybko napyta mi biedy. Postanowiłam robić notatki wszystkiego, co pomoże mi znaleźć jakiś ich słaby punkt. Zawsze mi to pomagało w pracy. Ciekawe, że nawet tego o mnie nie wiedzieli. Byłam agentem tajnych służb specjalnych. Od dzieciństwa szkolono mnie do tego. Częściowo uczyła mnie babcia, częściowo — splot okoliczności. Kiedy miałam siedemnaście lat, umiałam walczyć jak chłopak, a przy tym byłam zdolna i świetnie się uczyłam. Znałam dwa obce języki. W szkole osoba, która jednocześnie wygrywa olimpiadę matematyczną i zawody lekkoatletyczne, ma przechlapane u rówieśników, ale ja miałam to gdzieś. Niestety byłam za młoda i pewnie zbyt zapatrzona w siebie, żeby umieć dostrzec niebezpieczeństwo, no i któregoś dnia dałam się złapać w szkolnej ubikacji, gdzie cztery zazdrosne dziewczyny spłukały mi głowę w muszli. Nie darowałam im tego. Pracowałam przez trzy miesiące, żeby rozgryźć ich nawyki, i opracowałam plan zemsty. Pierwsza wpadła do bajorka, koło którego przechodziła zawsze w czwartki, kiedy skracała sobie drogę do domu. Twierdziła, że ktoś ją popchnął, ale nie mogła tego udowodnić. Na drugą spadło wiadro śmieci, kiedy wchodziła do klatki schodowej. Śmieci wysmarowane były błotem, śmierdziały i trudno je było odkleić. Kiedy trzecia z nich nie przyszła do szkoły, bo załamała się pod nią kładka, czwarta nie wytrzymała napięcia i ze strachu o własny los opowiedziała wszystko dyrektorce szkoły. Złapali mnie akurat w momencie, kiedy szykowałam na nią zasadzkę, i wszystko się wydało. Najpierw przesłuchiwała mnie policja, ale potem zjawił się ktoś inny, kto zauważył we mnie potencjał. Zapytał mnie, czy wiem, co zrobiłam źle. Odpowiedziałam, że popełniłam dwa poważne błędy. Pierwszym było niedostrzeżenie niebezpieczeństwa i ta ignorancja kosztowała mnie sporo, a drugim błędem zdawało mi się twarde trzymanie się opracowanego planu, bo nie chciałam go zmodyfikować nawet wtedy, kiedy widziałam, jak dziewczyna z płaczem biegła do gabinetu dyrektora. Wtedy otrzymałam propozycję nie do odrzucenia i z radością ją przyjęłam.

Szkolenie w moim dawnym życiu zajęło mi cztery lata, oficjalnie przebywałam w szkole z internatem. Kiedy z początku brałam udział w mniejszych akcjach, w razie konieczności zmieniałam się to w studentkę, to w turystkę, mogłam być dosłownie każdym. Słuchając teraz szkolenia, częścią umysłu jednocześnie szykowałam sobie plan na dziś. Ktoś patrząc na mnie z zewnątrz, dostrzegłby tylko osobę gorliwie robiącą notatki. Zabrałam je ze sobą, kiedy szłam na obiad do kantyny. Kiedy późnym popołudniem, już po drugiej części prania mózgu, wracałam inną drogą, natknęłam się na rzeźbę. Nie była ani duża, ani szczególna, ale to pierwsze dzieło sztuki, które widziałam w ziemiance, więc zatrzymałam się. Obejrzałam sobie rzeźbę, położyłam obok niej notatki, wolno palcami gładziłam strukturę rzeźby, a potem już grzecznie wróciłam na kolację do naszego baraku. Udało mi się „przez przypadek” spotkać Kostka ale nie był rozmowny, więc to uszanowałam. Po posiłku wróciłam do pokoju i przeczesałam całe pomieszczenie, udając że szukam notatek. Doskonale wiedziałam, gdzie je zostawiłam, ale ten teatrzyk przeznaczony był dla ewentualnych inwigilatorów. Dopóki nie przekonam się na pewno, że nie mam kamer w mieszkaniu, muszę traktować je jako mało bezpieczne. W końcu Kostek mógłby mnie okłamać, kto wie, może kamery umieszczone są wszędzie? Sam jakoś nie odważył się nago chodzić po własnym mieszkaniu. A może to jakieś powalone reality show? Na razie nie mogłam tego wykluczyć. Wybiegłam z pokoju i pobiegłam do sąsiedniego baraku. Zewnętrzne drzwi do obu były otwarte. Czyli po kolacji, o tej porze, jeszcze można się przemieszczać. Ciekawe, o której je zamykają? Skierowałam się do sali konferencyjnej i długo szukałam kartek. W sali pracowali dwaj mężczyźni, ale żaden z nich do mnie nie podszedł. Po pewnym czasie, kiedy czułam, że nie powinnam tu już dłużej przebywać, zapytałam ich o moje notatki. Nadmieniłam, że dostałam papier i takie fikuśne coś do pisania od Arian, i że są dla mnie bardzo ważne. Słowo Arianie nie zrobiło na jednym ze sprzątaczy żadnego wrażenia, ale drugi prawie podskoczył. Zapewnił, że nie było tu żadnego z wymienionych przedmiotów, i muszę szukać gdzie indziej. Poszłam więc do kantyny, o tej porze cichej i pustej, i tam również szukałam. Dopiero kiedy przeczesałam wszystkie krzesła, po około godzinie, skierowałam kroki do rzeźby. Moje notatki leżały na swoim miejscu, nieruszone przez nikogo. Zabrałam je i wolno ruszyłam do mojego budynku. Zrobiło się na tyle późno, że drzwi były już zamknięte. Czyli jednak je zamykają. Postałam chwilkę, mając nadzieję, że poruszę jakiś czujnik, że może ktoś zobaczy mnie w kamerze. Z boku drzwi znajdował się czerwony przycisk, ale miał założoną osłonę i nie mogłam go nacisnąć. Nie było dzwonka, widocznie nikt nie przewidział takiej sytuacji. A jednak po paru minutach otwarła mi drzwi znajoma kobieta bez imienia, za to z numerem 111. Czyli monitoring istnieje.

— Co ty o tej porze robisz na zewnątrz? — wydawała się zaskoczona. — Będę musiała powiadomić o tym twojego egzekutora.

— Ależ oczywiście, proszę mu powiedzieć, że tak mi zależało, żeby nie zgubić jego prezentu, że po kolacji pobiegłam do sąsiedniego budynku i szukałam przez parę godzin, ale w końcu mam. — Pokazałam moje notatki. — I proszę mu jeszcze wspomnieć, że poświęciłam na to cały wieczór…

— Wchodzisz czy mam cię tu zostawić do rana? — warknęła.

Weszłam i bez słowa skierowałam się do windy. Kolejna cenna informacja — ona nie lubi Arian. Może mi się to przydać, kiedy będę szukała pomocy.