Powiedziała, że nie żałuje - Tommi Kinnunen - ebook + książka

Powiedziała, że nie żałuje ebook

Kinnunen Tommi

4,3

Opis

Przenikliwe i zaskakujące spojrzenie na wojnę oczami kobiet.

Obie decyzje, o pozostaniu i ruszeniu w dalszą drogę, były tak samo trudne, choć wymagały od kobiet innego rodzaju siły. Jednakowo trudno było patrzeć na coraz słabiej widoczne plecy tych, które poszły dalej, co na niknące na tle krajobrazu sylwetki tych, które zostały.

Jest wiosna 1945 roku, świat zmienia się nieodwracalnie. Na granicy norwesko-fińskiej pięć kobiet wyrusza z obozu jenieckiego w kierunku Finlandii. Wędrując przez zniszczone tereny Laponii, widzą brutalne skutki wojny, która odcisnęła piętno na miejscowych krajobrazach i ludności. Zmieniła też bohaterki. Kilka lat wcześniej każda z nich znalazła się na życiowym zakręcie. Połączyły je przypadkowość losu i wspólne doświadczenie, które uznano za zdradę. Poczucie wstydu miesza się ze świadomością, że wędrówka wiedzie nie tylko w rejony, gdzie każdy źle postawiony krok będzie kosztował życie, ale i w głąb siebie.

To opowieść o utracie domu, kraju i tożsamości. O tym, czy możliwe jest życie po klęsce, kiedy nie ma dokąd wracać i nie wiadomo, czy ci, których się kiedyś kochało, wciąż na nas czekają.

Tommi Kinnunen oddaje głos kobietom i pokazuje zupełnie nową perspektywę wojennych przeżyć. „Powiedziała, że nie żałuje” to niezwykła i trudna herstoria. Opowieść zapomnianych i wzgardzonych, w których świecie nic nie jest czarno-białe.

Agnieszka Jankowiak-Maik, Babka od histy

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 335

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (11 ocen)
5
5
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sengatime

Dobrze spędzony czas

Świetna książka drogi. Poznajemy kobiety w trakcie przewartościowania życia. Z rozmów i flashbacków dowiadujemy się jakie były, poznajemy ich różne charaktery, zachowanie w trakcie trudnej przeprawy i zostawiamy je zbaczające każda w swoją stronę ale z innym planem na życie. Choć nie wiem czy można to nazwać planem gdyż doświadczenia i wybory sprawiły, że teraz muszą pogodzić się ze swoim losem, jakże innym od wyobrażeń. Mimo wspólnych doświadczeń każda kobieta jest inna, i nowe ścieżki życia także.
00
Pancerne_serce

Dobrze spędzony czas

Piękna i przejmująca powieść. Ukazanie kobiet porzuconych, odrzuconych w czasie wojny. Co ciekawe jest to spojrzenie na losy kobiet w czasach wojny przekazane oczami mężczyzny. Zupełnie inna perspektywa z mnóstwem emocji, poczuciem winy, bezsilnością, brakiem przynależności oraz nieustającą wędrówką przez zniszczoną Laponię, ale również podróżą w głąb siebie.
00
monikazura

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca historia
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ei ker­to­nut ka­tu­vansa
Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2023 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Se­ba­stian Mu­sie­lak, 2023 Co­py­ri­ght © Tommi Kin­nu­nen, 2020 First pu­bli­shed in Fin­nish with the ori­gi­nal ti­tle Ei ker­to­nut ka­tu­vansa by WSOY, Hel­sinki, Fin­land. Pu­bli­shed in the Po­lish lan­gu­age by ar­ran­ge­ment with Bon­nier Ri­ghts, Hel­sinki, Fin­land and Ma­ca­da­mia Li­te­rary Agency, War­saw, Po­land.
Książka zo­stała opu­bli­ko­wana przy wspar­ciu FILI – Fin­nish Li­te­ra­ture Exchange
Re­dak­torka ini­cju­jąca: Ad­riana Mle­czak
Re­dak­torka pro­wa­dząca: We­ro­nika Ja­cak
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Ka­ta­rzyna Koń­czal
Re­dak­cja: Olga Czer­ni­kow
Ko­rekta: Agata Ton­dera, Ka­ta­rzyna Dra­gan
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny wnę­trza: Ma­te­usz Cze­kała
Ła­ma­nie: Grze­gorz Ka­li­siak
Pro­jekt gra­ficzny lay­outu se­rii i okładki: Ula Pą­gow­ska
Gra­fika na okładce: © ag­san­drew | Shut­ter­stock
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-67551-99-1
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

W SE­RII DZIEŁ PI­SA­RZY SKAN­DY­NAW­SKICHUKA­ZAŁY SIĘ DO­TYCH­CZAS:

ROY JACOB­SEN, ANNE­LIESE PITZ, Czło­wiek, który ko­chał Sy­be­rię, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

HELGA FLA­TLAND, Ostatni raz, prze­ło­żyła Ka­ro­lina Droz­dow­ska

KARIN SMIR­NOFF, Po­je­cha­łam do brata na po­łu­dnie, prze­ło­żyła Agata Te­pe­rek

NINA WÄHÄ, Te­sta­ment, prze­ło­żyła Ju­styna Cze­chow­ska

KJELL WESTÖ, Niebo w ko­lo­rze siarki, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Tu­by­le­wicz

ROY JACOB­SEN, Tylko matka, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

KNUT HAM­SUN, Sza­rady, prze­ło­żyła Ma­ria Go­łę­biew­ska-Bi­jak

LAURA LIN­D­STEDT, One­iron, prze­ło­żył Se­ba­stian Mu­sie­lak

ROY JACOB­SEN, Oczy z Ri­gela, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

STIG DAGER­MAN, Po­pa­rzone dziecko, prze­ło­żyła Ju­styna Cze­chow­ska

AUÐUR AVA ÓLA­FS­DÓT­TIR, Bli­zna, prze­ło­żył Ja­cek Go­dek

JONAS T. BENGTS­SON, Ży­cie Sus, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

ROY JACOB­SEN, Białe mo­rze, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

KAREN BLI­XEN, Po­że­gna­nie z Afryką, prze­ło­żyli Jó­zef Gie­buł­to­wicz i Ja­dwiga Piąt­kow­ska

CARL FRODE TIL­LER, Po­czątki, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Tun­kiel

HELGA FLA­TLAND, Współ­cze­sna ro­dzina, prze­ło­żyła Ka­ro­lina Droz­dow­ska

ROY JACOB­SEN, Nie­wi­dzialni, prze­ło­żyła Iwona Zim­nicka

Tym, któ­rym naj­ła­twiej było mil­czeć

.

Matce po­świę­cam

Tłu­macz

Po­sta­no­wi­łem więc, że wy­pro­wa­dzę was z nie­doli egip­skiej [...]

do ziemi opły­wa­ją­cej w mleko i miód.

2 Moj 3,17

Słowo od au­toraNa dro­gach Pół­nocy

„Czy nie warto by o nich na­pi­sać? O tych po­wra­ca­ją­cych ko­bie­tach?”, spy­tał mnie mąż w sau­nie na­szego domku let­ni­sko­wego w pe­wien lu­towy week­end.

Za­czę­li­śmy roz­ma­wiać, wspo­mi­na­li­śmy ko­lejne epi­zody wojny la­poń­skiej[1], po­czy­na­jąc od tego, że na pew­nym eta­pie dru­giej wojny świa­to­wej w pół­noc­nej Fin­lan­dii było około dwu­stu ty­sięcy żoł­nie­rzy na­zi­stow­skiej ar­mii, a koń­cząc na tym, że w cen­trum mo­jego ro­dzin­nego Ku­usamo po woj­nie ostały się za­le­d­wie dwa domy. By­łem świeżo po lek­tu­rze książki Ma­rianne Ju­nili, ba­daczki z uni­wer­sy­tetu w Oulu, która opi­sała ko­eg­zy­sten­cję fiń­skiej lud­no­ści cy­wil­nej z nie­miec­kimi żoł­nie­rzami, i te­raz za­sta­na­wia­li­śmy się, co mo­gło po­pchnąć Finki do za­cią­gnię­cia się do pracy u na­zi­stów. Po ka­pi­tu­la­cji Nie­miec wszyst­kie ko­biety, które z La­po­nii prze­do­stały się z nie­miecką ar­mią do Nor­we­gii, wy­wie­ziono naj­pierw do Oslo, a po­tem drogą mor­ską prze­trans­por­to­wano do obozu w Hanko; już w dzie­ciń­stwie sły­sza­łem o ko­bie­tach, które wró­ciły do domu na pie­chotę. Wspo­mnia­łem rów­nież, że w la­tach osiem­dzie­sią­tych zda­rzyło mi się wy­stą­pić w sztuce Ri­tvy-Ka­iji La­iti­nen, gdzie był mię­dzy in­nymi po­ru­szony te­mat Fi­nek, które wró­ciły do do­mów z Nor­we­gii, i że na­uczy­cielka hi­sto­rii opo­wia­dała nam w gim­na­zjum o tych zmę­czo­nych, mil­czą­cych ko­bie­tach. Wszystko to wio­dło do py­ta­nia: „Czy nie warto by o nich na­pi­sać?”.

W gło­wie za­częły po­ja­wiać mi się ob­razy grupy ko­biet wę­dru­ją­cych przez zrów­naną z zie­mią La­po­nię do Ro­va­niemi. Nie­które wi­zje były cał­kiem wy­raźne: w jed­nej ko­bieta sie­dzi na po­bo­czu i pa­trzy na zni­ka­jące za za­krę­tem plecy po­zo­sta­łych, w dru­giej wszyst­kie wi­dzą zna­jome kra­jo­brazy, lecz jesz­cze ich nie roz­po­znają. Inne ob­razy były znów nie­ostre i bar­dziej przy­po­mi­nały wra­że­nia zmy­słowe: po­ły­sku­jąca w słońcu ta­fla je­ziora i ośle­pia­jąco zie­lony las. Smród ze spa­lo­nych do­mów, smak jęcz­mien­nego pod­pło­myka. To, jak czuć pod dło­nią do­piero od­ra­sta­jące włosy.

Wy­szli­śmy z sauny, umy­li­śmy się i po­bie­gli­śmy przez po­dwó­rze do domku, bo mocno sy­pał śnieg. Pod wie­czór spi­sa­łem te wszyst­kie ob­razy i nie­długo po­tem po­wstał za­rys po­wie­ści. W nocy wy­sła­łem do wy­dawcy mail: „Do Two­jej wia­do­mo­ści: dziś w sau­nie w La­itili zro­dził się po­mysł no­wej po­wie­ści”.

Za­czą­łem po­chła­niać in­for­ma­cje o wy­da­rze­niach z tam­tych lat. Czy­ta­łem o znisz­cze­niu La­po­nii, od­bu­do­wie sieci dro­go­wej i sy­tu­acji ko­biet na woj­nie. Od­wa­ży­łem się skon­tak­to­wać z Ma­rianne Ju­nilą – wy­py­ty­wa­łem ją o to, jak trak­to­wano Finki, które wró­ciły z wojny. Zba­da­łem kwe­stię ochrony po­gra­ni­cza Ra­mie­nia[2], sy­tu­ację miesz­ka­ją­cych tam Sa­amów i plany roz­mi­no­wy­wa­nia te­renu. W ar­chi­wach za­po­zna­łem się z pro­to­ko­łami prze­słu­chań z obozu w Hanko i prze­czy­ta­łem dy­ser­ta­cję o ko­bie­tach ewa­ku­owa­nych do Nie­miec, nie zna­la­złem jed­nak żad­nych ma­te­ria­łów o lo­sie tych ko­biet, które z Nor­we­gii wró­ciły pie­szo do do­mów. Nie było już szans na to, by od­szu­kać któ­rą­kol­wiek z nich, bo naj­młod­sze mia­łyby wów­czas pra­wie sto lat. Skon­tak­to­wa­łem się więc z moją na­uczy­cielką hi­sto­rii z gim­na­zjum i spy­ta­łem, czy zdą­żyła spi­sać ja­kieś wspo­mnie­nia. Od­po­wie­działa mi, że pró­bo­wała roz­ma­wiać z oso­bami, o któ­rych się mó­wiło, że wró­ciły z Nor­we­gii, lecz wszyst­kie ko­biety po jej py­ta­niach na­bie­rały wody w usta. W znisz­czo­nych wsiach La­po­nii nie było bez­piecz­nie przy­zna­wać się do tego, że pod ko­niec wojny ru­szyło się z Niem­cami na pół­noc.

Im głę­biej za­nu­rza­łem się w ar­chi­wa­liach, tym bar­dziej zmie­niały się moje wy­obra­że­nia o woj­nie. Jak to moż­liwe, że lu­dzie wra­cali do nor­mal­nego ży­cia po tym wszyst­kim, co zo­ba­czyli, zro­bili i prze­żyli w cza­sie wojny? Fi­no­wie, któ­rzy wal­czyli u boku ar­mii nie­miec­kiej, mają swoje to­wa­rzy­stwo pa­mięci, na­to­miast z pra­cu­ją­cych dla tej sa­mej ar­mii Fi­nek zro­biono po woj­nie albo kurwy, albo na­sto­latki, któ­rym mi­łość ude­rzyła do głowy. Dla­czego czyny męż­czyzn uspra­wie­dli­wia się roz­ka­zami z góry, a ko­biety obar­cza się od­po­wie­dzial­no­ścią in­dy­wi­du­alną?

La­tem 2019 roku od­by­li­śmy po­dróż do la­poń­skiego Ra­mie­nia, gdzie szu­ka­li­śmy po­zo­sta­ło­ści tam­tej szosy, po któ­rej ka­za­łem wę­dro­wać swoim bo­ha­ter­kom. Mąż wie­lo­krot­nie wy­sa­dzał mnie na tej le­śnej dro­dze i od­jeż­dżał z dziec­kiem ka­wa­łek da­lej, po­zwa­la­jąc mi iść wy­dep­ta­nym pia­chem. Wsłu­chi­wa­łem się w od­głos wła­snych kro­ków, za­cią­ga­łem się za­pa­chem let­niego lasu i ro­bi­łem zdję­cia kwia­tów i krze­wi­nek. Po po­wro­cie do sa­mo­chodu py­ta­łem swo­jego do­mo­wego bio­loga, co to za ro­śliny. Dziecko na tyl­nym sie­dze­niu ba­wiło się pla­sti­ko­wymi ku­cy­kami.

Ku­siła mnie myśl, by na­pi­sać po­wieść o sa­mej po­dróży. W mo­ich wcze­śniej­szych książ­kach bo­ha­te­ro­wie są ra­czej sta­tyczni: bu­dują domy i je za­miesz­kują, a tym ra­zem bo­ha­terki miały po pro­stu iść. Mieć wo­kół sie­bie wy­łącz­nie na­gie szczyty tun­turi i pół­nocne wrzo­so­wi­ska, rwące stru­mie­nie i chci­wie bu­dzący się do ży­cia las. Poza tym chcia­łem na­pi­sać o woj­nie la­poń­skiej. Kiedy przed laty prze­pro­wa­dza­łem się na po­łu­dnie Fin­lan­dii, za­uwa­ży­łem, że lu­dzie do­brze znają te wy­da­rze­nia dru­giej wojny świa­to­wej, które ro­ze­grały się na Prze­smyku Ka­rel­skim czy w oko­li­cach Ła­dogi, lecz wo­jenne losy Pół­nocy są dla nich znacz­nie mniej ja­sne.

Pod­czas pracy nad książką naj­cie­kaw­sze były dla mnie mo­menty, gdy mo­głem się za­trzy­mać i za­du­mać nad tym, czyje opo­wie­ści spi­suję. W ży­ciu każ­dego czło­wieka za­cho­dzą wiel­kie zmiany, czę­sto jed­nak do­cie­rają do nas je­dy­nie hi­sto­rie tych naj­sil­niej­szych. Każdy musi do­ko­ny­wać wy­bo­rów, o któ­rych do­piero po cza­sie może po­wie­dzieć, czy były do­bre czy złe. Do jed­na­ko­wych de­cy­zji mogą po­py­chać bar­dzo różne mo­tywy. W opi­sach wojny au­to­rzy sku­piają się naj­czę­ściej na bo­ha­ter­skich wal­kach męż­czyzn i wy­trwa­ło­ści ko­biet pod­czas ewa­ku­acji – to ta­kim lu­dziom sta­wia się po­mniki i dla nich ogła­sza się święta pań­stwowe. A na opo­wia­da­nia ci­chych bo­ha­te­rów tra­fia się rzadko. W Ku­usamo wszy­scy wie­dzą, że nie­miecki ogień nie stra­wił dwóch do­mów w cen­trum mia­steczka, ale o trze­cim oca­la­łym bu­dynku, domku ko­biety świad­czą­cej pod­czas wojny usługi sek­su­alne, pod­ręcz­niki hi­sto­rii mil­czą. Nie zo­stał on też ob­jęty ochroną za­byt­ków.

Książka jest go­towa. Nie można jej trak­to­wać jak dzieło hi­sto­ryczne, kilka szcze­gó­łów, któ­rych praw­dzi­wo­ści nie mogę pod­wa­żać, mu­sia­łem nieco zmie­nić. Mimo to będę szczę­śliwy, je­żeli moja po­wieść choćby w nie­wiel­kim stop­niu zdoła opi­sać to, co się przy­da­rzyło ko­bie­tom, które po po­wro­cie do do­mów z wojny wo­lały już do śmierci ni­gdy ni­komu nie mó­wić o pew­nym eta­pie swo­jego ży­cia.

I

.

Pod wie­czór ko­biety wy­szły na uliczki portu i jesz­cze da­lej, tam, gdzie wzno­szące się z mo­rza zbo­cze było zwień­czone stro­mymi ska­łami Nar­vik­fjel­let. Irene zna­la­zła do­bry punkt ob­ser­wa­cyjny, wdra­pała się na wy­soki głaz, z któ­rego roz­ta­czał się wi­dok na port. Wszyst­kie ko­biety wpa­try­wały się w ten sam nie­miecki sta­tek pa­sa­żer­ski i zni­ka­ją­cych w jego cze­lu­ściach żoł­nie­rzy. Irene za­sta­na­wiała się, po co w ogóle tu­taj przy­szła. Chcia­łaby pew­nie jesz­cze raz zo­ba­czyć Klausa, może ży­czyć mu szczę­śli­wej po­dróży. Albo po­dzię­ko­wać, choć sama nie była pewna za co.

Wie­działa, że wojna ma się ku koń­cowi, na­wet je­żeli nie wolno było mó­wić o tym na głos. Całą Pół­noc znisz­czono, wy­co­fu­jący się Niemcy spa­lili La­po­nię i Fin­n­mark do go­łej ziemi: wiatr jesz­cze długo po­tem niósł do portu smro­dliwy dym i sa­dzę znad zgliszcz. Żoł­nie­rze zo­stali prze­rzu­ceni tu­taj, do portu nad Mo­rzem Nor­we­skim, skąd statki za­bie­rały ich z po­wro­tem do Nie­miec, byli po­trzebni do obrony Ber­lina za­gro­żo­nego ze wschodu i z za­chodu. Przy­byłe tu z ar­mią ko­biety, ta­kie jak ona i wszyst­kie tu­taj, wcze­śniej też za­bie­rano, co prawda tylko po kil­ka­dzie­siąt na sta­tek, ale do­bre i to. Jed­nak z każ­dym ko­lej­nym za­ła­dun­kiem liczba przyj­mo­wa­nych na po­kład była co­raz mniej­sza, a na ostat­nie statki po­dobno nie wpusz­czono już żad­nej.

Od mo­rza dął prze­ni­kliwy wiatr. Ko­biety sto­jące naj­bli­żej brzegu krzy­żo­wały ra­miona na pier­siach i cia­śniej otu­lały się płasz­czami. Irene po­sta­wiła koł­nierz swo­ich ka­ra­ku­łów. Ro­zej­rzała się. Na brzegu było pełno ko­biet, ale pa­no­wała tam ci­sza.

Wiele ko­biet pa­trzą­cych te­raz na port wcze­śniej usi­ło­wało do­stać się na sta­tek. Nie­które pła­kały i krzy­czały na kei, inne pró­bo­wały prze­mó­wić do ro­zumu ofi­ce­rom sztabu albo ka­pi­ta­nom trans­por­tow­ców. Jak ar­mia nie­miecka po­ra­dzi so­bie bez pie­lę­gnia­rek, sze­fo­wych kan­tyn, ku­cha­rek i pra­czek? Jak to moż­liwe, że ta praca z dnia na dzień cał­kiem stra­ciła war­tość? Gdzie znajdą ko­goś na ich miej­sce, skąd we­zmą nowe ręce do ro­boty?

Część ko­biet z ko­lei przy­zna­wała otwar­cie, że boi się na­dej­ścia od­dzia­łów so­wiec­kich, a na­wet fiń­skich, od­kąd Fi­no­wie wy­po­wie­dzieli Niem­com so­jusz i oba na­rody zna­la­zły się po prze­ciw­nych stro­nach frontu. Co się sta­nie z pra­cu­ją­cymi dla Niem­ców Fin­kami, kiedy wpadną w łapy Ru­skich? Irene już przed Bo­żym Na­ro­dze­niem wi­działa kro­niki fil­mowe o ko­bie­tach z Nem­mers­dorf zgwał­co­nych i za­mor­do­wa­nych przez czer­wo­no­ar­mi­stów. O ta­kich rze­czach jed­nak gło­śno się nie mó­wiło.

No i był jesz­cze je­den ważny po­wód, by za­brać się z Niem­cami: część ko­biet była w za­awan­so­wa­nej ciąży. Czy to się go­dzi, żeby Kur­to­wie, Han­so­wie, Oli­ve­ro­wie i Frit­zo­wie po­rzu­cali za­ło­żone tu, na Pół­nocy, ro­dziny i ucie­kali na za­wsze do da­le­kiej Rze­szy? Nie­które pary już od kilku ład­nych lat pla­no­wały wspólną przy­szłość, chłopcy za­cho­dzili w głowę, co też matka po­wie na kan­dy­datkę na sy­nową z Ta­ival­ko­ski, kiedy po woj­nie po­jadą ra­zem do Köln.

Ciąża była dla sztabu prze­ko­nu­ją­cym ar­gu­men­tem. Brze­mien­nym wy­zna­czano miej­sca na stat­kach lub prze­wo­żono je do Oslo, gdzie miały cze­kać na dal­szy trans­port, po­nie­waż nowa oj­czy­zna po­trze­bo­wała dzieci. Resztę ko­biet od­sy­łano z kwit­kiem. Próżno było się po­wo­ły­wać na waż­ność swo­jej pracy, próżno opi­sy­wać przy­wią­za­nie do swo­jego Niemca. „Mi­łość to wy­twór cho­rego mó­zgu”, uci­nał ka­pi­tan statku i roz­ka­zy­wał ma­ry­na­rzom znieść la­men­tu­jącą ko­bietę z po­wro­tem na ląd.

Jed­nak więk­szość z nich chęci wy­jazdu do Rze­szy nie ar­gu­men­to­wała mi­ło­ścią, bo do Nor­we­gii nie przy­wio­dły ich uczu­cia, lecz umie­jęt­no­ści za­wo­dowe, na które Niemcy mieli za­po­trze­bo­wa­nie, ale te wy­ja­śnie­nia nie dały żad­nej prawa wej­ścia na po­kład. Do tego upraw­niał je­dy­nie roz­py­cha­jący się w brzu­chu matki nowy oby­wa­tel Rze­szy.

W kan­ty­nie Irene sły­szała, że nie­które młod­sze pró­bo­wały wtar­gnąć na po­kład siłą. Wbie­gały z pła­czem na trap i cze­piały się re­lingu, la­men­tu­jąc, że wróg się zbliża. Na tym eta­pie wojny płacz nie ro­bił już jed­nak wra­że­nia na ni­kim; ma­ry­na­rze mieli po pro­stu wię­cej ro­boty ze zno­sze­niem ko­biet z po­wro­tem na keję. Po­dobno wrzu­cali je do ba­senu por­to­wego, a nie­liczne, któ­rym udało się ja­koś za­de­ko­wać na statku, koń­czyły na­wet za burtą. Irene nie wie­działa, czy można w te opo­wie­ści wie­rzyć. Komu by się chciało po­twier­dzać ta­kie sen­sa­cje? Cza­sem my­ślała, że te okrutne po­gło­ski roz­pusz­cza się ce­lowo. W końcu ła­twiej rzą­dzić kimś, kto się boi.

Jesz­cze ja­kiś czas temu i ona wy­obra­żała so­bie, że po­pły­nie do Nie­miec, mó­wili o tym od sa­mego po­czątku. Klaus po­szedł na roz­mowę do bez­po­śred­niego prze­ło­żo­nego, żeby wy­ba­dać grunt, ale nie do­cze­kał się żad­nej od­po­wie­dzi i wię­cej już nie pró­bo­wał. Skoro na po­kład nie we­szły na­wet te młode i brze­mienne dziew­częta, to dla­czego mie­liby za­brać ją? Poza tym Irene zu­peł­nie nie wie­działa, co mia­łaby póź­niej w tych Niem­czech ro­bić. A tu, na Pół­nocy, wojna już nie­długo się skoń­czy. I trzeba bę­dzie się zde­cy­do­wać, co da­lej, w którą stronę się udać. Tym­cza­sem jed­nak nie ro­biła nic. Nie wie­działa jesz­cze, do­kąd stąd ru­szy.

Żoł­nie­rze wcho­dzili po tra­pie na po­kład i zni­kali w cze­lu­ściach statku. Kilku zo­stało przy re­lingu i część ko­biet na brzegu wy­cią­gała szyje, pró­bu­jąc do­strzec zna­jomą twarz. Więk­szość ko­biet jed­nak nie wy­pa­try­wała ni­kogo. Niemcy na statku śmiali się i po­sy­łali im ca­łusy. Ich liebe dich. Dla nich unie­sione ręce ko­biet były je­dy­nie sen­ty­men­tal­nym ge­stem mi­ło­ści, a nie roz­pacz­li­wym wo­ła­niem o za­bra­nie na po­kład, umoż­li­wie­nie ucieczki z tego śle­pego za­ułka, do któ­rego wpę­dziła je wojna. Żoł­nie­rze nie ro­zu­mieli stra­chu, który ści­skał serca po­zo­sta­ją­cych na lą­dzie. Oni nie mu­sieli się bać, bo za nich za­wsze ktoś od­po­wiada, a ko­biety są na woj­nie zdane na sie­bie, po­lują na nie wszy­scy.

Irene nie chciało się już szu­kać twa­rzy Klausa w tłu­mie, z tej od­le­gło­ści zresztą i tak nie od­róż­ni­łaby jej od in­nych. Pew­nie roz­po­zna­łaby go po cho­dzie czy spo­so­bie trzy­ma­nia głowy, tylko co by jej z tego przy­szło. On też by jej nie zo­ba­czył, choćby na­wet wpa­dło mu do głowy szu­kać jej wzro­kiem na brzegu.

Ko­biety tkwiły nie­ru­chomo jak mewy na ska­łach, ru­szali się tylko męż­czyźni w dole. Miało się wra­że­nie, że czas się za­trzy­mał i wszystko, co ist­nieje, ist­nieje tylko tu, w tym por­cie. Za wzno­szą­cymi się za ple­cami ko­biet na­gimi gó­rami za­czy­nała się dawna oj­czy­zna, o któ­rej lo­sach żadna ze sto­ją­cych nie po­tra­fiła po­wie­dzieć ni­czego pew­nego, bo wia­ry­god­nych źró­deł in­for­ma­cji już nie było – już, a może ni­gdy. A je­żeli So­wieci zdą­żyli prze­jąć tam wła­dzę i miesz­kańcy ich ro­dzin­nych wsi po­szli pod ścianę. Świat poza tym nor­we­skim por­tem ja­wił się im te­raz wy­łącz­nie jako szary chaos, o któ­rym nie wia­domo nic oprócz tego, że bu­dzi grozę.

Irene przy­sia­dła na gła­zie i wsu­nęła so­bie poły fu­tra pod uda, by nie po­de­rwał ich chłodny póź­no­wio­senny wiatr. Kilka ko­biet w po­bliżu zro­biło tak samo, lecz więk­szość na­dal stała.

– Do­pły­nie ten sta­tek do celu, co? – spy­tała Irene dziew­czynę, która pa­trzyła na port z są­sied­niego głazu. Nie po­tra­fi­łaby po­wie­dzieć, do czego by się jej ta wie­dza miała przy­dać.

– Ten, co wy­pły­nął w ubie­głym ty­go­dniu, to po­dobno go za­to­pili za­raz, jak wy­szedł na pełne mo­rze.

– A ja tak zro­zu­mia­łam, że do­pły­nął do Nie­miec.

Irene już nie śle­dziła prze­biegu wojny. To były ostat­nie statki, tego się do­my­ślała, bo z każ­dym dniem mo­rze sta­wało się co­raz bar­dziej nie­bez­pieczne za sprawą alianc­kich nisz­czy­cieli. Ko­biety, które pra­co­wały w szta­bach, wie­czo­rami w pół­mroku ba­ra­ków prze­ka­zy­wały so­bie wy­czy­tane w taj­nych do­ku­men­tach in­for­ma­cje o za­to­pie­niach i po mi­nu­cie ci­szy upa­mięt­nia­ją­cej za­łogę i pa­sa­że­rów, za­sta­na­wiały się, czy Hilma albo Elsi były wła­śnie na tym statku. Czy Me­imi, ta, któ­rej do roz­wią­za­nia nie zo­stało już wiele, pły­nie jesz­cze do Nie­miec, czy też jej piękne dłu­gie włosy uno­szą się na fa­lach?

Ko­biety były same w ob­li­czu śmierci. Za­sły­szane wie­czo­rami po­gło­ski przez noc prze­kształ­cały się w ich gło­wach w spraw­dzone in­for­ma­cje, smutne i doj­mu­jące; je­żeli któ­raś miała wąt­pli­wo­ści, i tak bra­kło spo­sobu, aby je roz­wiać. Męż­czyźni mo­gli wspo­mi­nać w kan­ty­nie po­le­głych to­wa­rzy­szy broni, ko­bie­tom jed­nak nie wolno było zbyt długo opła­ki­wać za­gi­nio­nych ko­le­ża­nek. Wra­ca­jący z frontu żoł­nie­rze po­trze­bo­wali ich ra­do­ści, a nie smutku.

– Chyba od­pływa.

Dziew­czyna z są­sied­niego głazu wy­chy­liła się ku Irene i po­ka­zała ręką na port. Irene pod­nio­sła się i zo­ba­czyła, jak po od­da­niu cum sta­tek za­czyna po­woli od­ry­wać się od kei. Z wy­sił­kiem na­bie­rał pręd­ko­ści, ce­lu­jąc dzio­bem w far­wa­ter Ofot­fjordu. Przy Lo­fo­tach do­łą­czy do niego tor­pe­do­wiec, a da­lej może na­wet U-boot.

Wo­kół Irene cią­gle pa­no­wała ci­sza. Choć już się na­pa­trzyły na te od­pły­wa­jące statki, każde ko­lejne po­że­gna­nie było dla nich trud­niej­sze od po­przed­niego, bo od­mie­rzało czas do cze­goś, o czym ko­biety wo­lały nie roz­ma­wiać. Nie­długo bez słowa wrócą do wy­zna­czo­nych im ba­ra­ków i kwa­ter w za­re­kwi­ro­wa­nych przez Niem­ców do­mach. Roz­cze­szą włosy, po­łożą się na pry­czach, za­sną i będą mieć nie­spo­kojne sny o tym, jak to wszystko może się za­koń­czyć. Rano pójdą do pracy w pral­niach, szpi­ta­lach i szta­bach. Ta i owa może się jesz­cze wzbo­gaci o nie­miecki bank­not, który do­sta­nie od jed­nego z po­zo­sta­łych jesz­cze w Nar­viku żoł­nie­rzy, lecz i jej piersi bę­dzie gniótł prze­mil­czany strach.

Kon­takty z cy­wi­lami były za­ka­zane, ale za­wsze któ­raś przy­no­siła od Nor­we­gów ja­kieś strzępy in­for­ma­cji. Königs­berg padł, Nürn­berg chyba też. So­wieci po­dobno roz­gła­szali, że zna­leźli w Pol­sce oso­bliwe obozy je­niec­kie. W nie­miec­kich ga­ze­tach nie było o nich ni­gdy żad­nej wzmianki. Irene pa­mię­tała, że jesz­cze przed wy­bu­chem wojny kon­ty­nu­acyj­nej szep­tało się o nie­miec­kich la­grach, z któ­rych się nie wraca, wtedy jed­nak pusz­czała te po­gło­ski mimo uszu. Do­piero w Nor­we­gii, gdy zo­ba­czyła na wła­sne oczy nie­miecki sta­lag, za­częła się do­my­ślać, jak to mo­gło od dłuż­szego czasu wy­glą­dać w in­nych kra­jach.

Cza­sem wie­czo­rami w swoim ba­raku ko­biety roz­wa­żały, ile o dzia­ła­niach Niem­ców wie­dzieli fiń­scy de­cy­denci, któ­rzy z ra­cji zaj­mo­wa­nych sta­no­wisk sły­szeli wię­cej od zwy­kłego zja­da­cza chleba. Czy pre­mier z mi­ni­strami i pre­zy­dent uznali, że le­piej mil­czeć, aby utrzy­mać do­cho­dowy so­jusz i kon­ty­nu­ować wojnę prze­ciwko So­wie­tom? Ta­kie kwe­stie mo­gły jed­nak roz­trzą­sać wy­łącz­nie w cztery oczy, i to z kimś za­ufa­nym. Zresztą – uwa­żały, że jako ko­biety w ogóle nie po­winny się zaj­mo­wać ta­kimi spra­wami.

Żyły w cią­głej bli­sko­ści śmierci, opa­try­wały ran­nych, za­szy­wały mun­dury po­dziu­ra­wione przez kule i prze­pi­sy­wały na czy­sto wy­kazy roz­strze­la­nych. Irene w kan­ty­nie roz­le­wała er­zac kawy do fi­li­ża­nek i słu­chała opo­wie­ści o ro­ze­rwa­nych przez minę żoł­nier­zach, któ­rzy spa­dali z nieba krwa­wym desz­czem, pro­sto na swo­ich to­wa­rzy­szy. Nie mo­gły so­bie po­zwo­lić na ludz­kie re­ak­cje, kiedy sły­szały ta­kie hi­sto­rie, ich za­da­niem bo­wiem było nieść ulgę męż­czy­znom w okrut­nej co­dzien­no­ści. Dla­tego Irene tłu­miła w so­bie prze­ra­że­nie i tylko się uśmie­chała. Gdy w nocy bu­dził ją bru­talny kosz­mar, zdy­szana sia­dała na brzegu po­sła­nia i krę­ciła głową: znowu za bar­dzo so­bie po­fol­go­wała z uczu­ciami.

Co­kol­wiek przy­wio­dło te ko­biety do pół­noc­nego portu – po­czu­cie obo­wiązku, ide­ały, mi­łość czy praca – piękne wy­obra­że­nia pry­sły już w pierw­szych ty­go­dniach. Choć wojna nie po­ka­le­czyła ich ciał, nerwy miały cał­kiem zszar­gane, i nie mo­gły so­bie tego wy­ba­czyć.

Irene ru­szyła za in­nymi ko­bie­tami pod górę, do mia­sta. Po­zo­sta­wało im już tylko cze­kać. Tu i ów­dzie dało się jesz­cze do­strzec ofi­ce­rów, któ­rzy spie­szyli do do­mów, żeby zdą­żyć przed go­dziną po­li­cyjną.

Po­chód był mil­czący. Irene czuła, że jej wcze­śniej­sze ży­cie, pełne uśmie­chów i nie­ocze­ki­wa­nych wy­da­rzeń, prze­pa­dło bez­pow­rot­nie, tak jak po prze­no­si­nach z po­koju Klausa do ba­raku prze­pa­dły rów­nież jej imię i na­zwi­sko: Irene wto­piła się w masę, którą okre­ślano ogól­nym ter­mi­nem „ko­biety”. Stała się przed­sta­wi­cielką ga­tunku zwa­nego tu­taj Frau lubFräu­lein, tak samo jak wszy­scy umun­du­ro­wani stali się jed­nym męż­czy­zną, który miał na imię Wer­ner albo Otto.

Co rusz któ­raś się odłą­czała, by znik­nąć za bu­dyn­kiem, w któ­rym ją za­kwa­te­ro­wano, reszta zmie­rzała ku ba­ra­kowi. Irene za­uwa­żyła, że kilka ko­biet trzy­ma­ją­cych się z tyłu po ci­chu ro­ze­szło się po do­mach, które przy­dzie­lono wyż­szym ofi­ce­rom.

Żyły w cza­sach, kiedy to, co nie­gdyś za­ka­zane, stało się moż­liwe. Na­wet je­żeli nie dla wszyst­kich ocze­ki­wa­nie na ko­niec świata było mę­czar­nią, każda na wła­sną rękę szu­kała za­po­mnie­nia. Były ta­kie, które za dnia za­cho­wy­wały się zwy­czaj­nie, a w ciem­no­ści sy­pialni ro­biły się za­chłanne i wy­zby­wały wszel­kich za­ha­mo­wań. Od­dech sze­fo­wej kan­tyny rano czę­sto cuch­nął prze­tra­wio­nym bim­brem.

O śmierci mó­wiły te­raz co­raz czę­ściej. Przy ka­wie nor­malne stały się roz­wa­ża­nia, jak naj­ła­twiej się za­bić. Naj­pierw dys­ku­to­wały o tym Niemki, które twier­dziły, że ży­cie po klę­sce i tak nie bę­dzie już miało żad­nego sensu. Po­tem do roz­mowy włą­czały się Nor­weżki i Finki, które za­brały się z ar­mią nie­miecką i te­raz przy stole, po­da­jąc so­bie na­wza­jem ta­le­rzyki z ciast­kiem, za­sta­na­wiały się na głos, co bę­dzie mniej bo­le­sne: po­łknąć cy­jan­kali czy się po­wie­sić.

Irene skrę­ciła w drogę wio­dącą do ba­raku. Cza­sem ba­wiła się my­ślą, że mo­głaby do­kądś uciec, szybko jed­nak po­rzu­cała po­dobne roz­wa­ża­nia. Bo gdzie niby zdo­ła­łaby sama do­trzeć i czym? Mia­łaby prze­pra­wić się wpław do Nie­miec? Wró­cić na pie­chotę do ro­dzin­nej wsi, do Ka­arla? Gdy w ży­ciu znika cel, trzeba sie­dzieć na tyłku i cze­kać, aż po­jawi się nowy.

Strach za­go­ścił w jej sercu na do­bre, choć pró­bo­wała so­bie wma­wiać, że w Nar­viku żoł­nie­rzy nie za­brak­nie, bo i w ca­łej Nor­we­gii sta­cjo­nuje ich jesz­cze po­noć kil­ka­set ty­sięcy. Do­wódca kor­pusu wy­dał zresztą roz­kaz wzmoc­nie­nia ob­szaru, tak by ewa­ku­ujące się woj­ska mo­gły ode­przeć każdy atak. Li­nie obrony miały za­bez­pie­czać je od strony Atlan­tyku, Fin­n­marku, Fin­lan­dii i Szwe­cji, bo wróg mógł ude­rzyć z do­wol­nego kie­runku. Niemcy nie ufały już ni­komu. A co złego mo­gło się przy­da­rzyć Irene? Prze­cież nic ni­komu nie zro­biła.

.

Zimny ma­jowy wiatr sma­gał otwartą plat­formę cię­ża­rówki. Nie­które ko­biety otu­lały się kla­pami płasz­czy, inne otrze­py­wały okry­cia z błota. Kilka pła­kało. Irene w ka­ra­ku­łach sie­działa na wa­lizce i jedną ręką trzy­mała się burty. Drugą do krzep­ną­cej już rany nad okiem przy­ci­skała chu­s­teczkę, którą przy­tom­nie wzięła do kie­szeni, gdy Nor­we­go­wie przy­je­chali pod ba­raki ko­biece i ka­zali wszyst­kim wyjść na plac. Pró­bo­wała zła­pać spoj­rze­nie któ­rejś z ko­biet, lecz żadna nie chciała pa­trzeć dru­giej w oczy.

Trzy dni temu rano ko­biety wy­szły z ba­raku do pracy. Na­szy­ko­wały so­bie kalki obok ma­szyn do pi­sa­nia, po­usta­wiały kro­plówki przy łóż­kach pa­cjen­tów, po­skła­dały w pralni wy­schnięte prze­ście­ra­dła i ob­rały w kuchni mar­chew na cienką zupę. O ósmej Irene za­częła się dzi­wić, dla­czego ża­den Nie­miec nie sta­wił się jesz­cze w pracy. Gdy ze­gar wy­bił dzie­siątą, dzi­wiły się temu już wszyst­kie. Wy­jący w trójce na izbie cho­rych chło­pak z Ge­tyngi w końcu zmarł w łóżku, bo nie do­cze­kał ope­ra­cji usu­nię­cia odłamka gra­natu z płuca; do kuchni nie do­tarły kon­serwy mię­sne na zupę dla ofi­ce­rów, bo nie było komu otwo­rzyć ma­ga­zynu apro­wi­za­cyj­nego. Nikt nie po­dyk­to­wał ra­portu dnia, choć se­kre­tarka sie­działa przy biurku w szta­bie z na­ostrzo­nym ołów­kiem w ręku.

Irene wy­szła na schody kan­tyny, lecz wszelki ruch za­marł. Na­wet sze­fo­wej nie było ni­g­dzie wi­dać. Po pół­go­dzi­nie już wszyst­kie po­zo­stałe ko­biety od­wa­żyły się opu­ścić sta­no­wi­ska pracy i gło­śno się dzi­wić znik­nię­ciu męż­czyzn. Po go­dzi­nie za­częły się za­sta­na­wiać, co ro­bić. Żadna nie miała po­ję­cia, co się mo­gło stać. Nikt nie za­te­le­fo­no­wał, nie zgło­sił cho­roby, jak to się czę­sto zda­rzało na­stęp­nego dnia po tym, gdy ofi­ce­ro­wie za­pa­lili się do bu­telki, choćby na­wet nie było ku temu żad­nej oka­zji.

W po­łu­dnie ko­biety ze sztabu i kan­tyny zde­cy­do­wały, że trzeba pójść po­szu­kać Niem­ców. Irene ra­zem z kil­koma ochot­nicz­kami ru­szyła w stronę mę­skich ba­ra­ków, przy któ­rych nie było ni­kogo wi­dać. W oknach pierw­szego ba­raku mi­gnęło im kilka twa­rzy, lecz znik­nęły one rów­nie szybko, jak się po­ja­wiły. Ko­biety spró­bo­wały otwo­rzyć drzwi: nie były za­ry­glo­wane, ale po dru­giej stro­nie ktoś trzy­mał klamkę. Okna za­sło­nięto od we­wnątrz sza­rymi ko­cami, przy sa­mej ra­mie dało się jed­nak zaj­rzeć do środka: w każ­dym ba­raku sie­działo mnó­stwo żoł­nie­rzy słu­cha­ją­cych ra­dia, choć po­sia­da­nie go było su­rowo za­ka­zane. Na pod­ło­dze wa­lały się pu­ste bu­telki. Pod da­chem wy­chodka wi­siały zwłoki Stabs­feld­fel­bla. Po oczach ła­ziły mu mu­chy.

Ko­biety wró­ciły i po­wie­działy in­nym, co zo­ba­czyły, i te­raz już wszyst­kie się do­my­śliły, co się święci. Czyli te­raz się za­cznie. Zga­siły ogień pod ko­tłami z pra­niem, prze­krę­ciły wy­łącz­niki świa­tła w biu­rach i po­bie­gły po­wia­do­mić resztę ko­biet. Tylko pie­lę­gniarki zo­stały na swo­ich sta­no­wi­skach; wcze­śniej wy­ła­mały drzwi sza­fek z me­dy­ka­men­tami, wy­szu­kały ostat­nie leki prze­ciw­bó­lowe i po­dały je wy­ją­cym z bólu pa­cjen­tom.

Irene nie wie­działa, co ro­bić. Cho­dziła po kan­ty­nie, za­my­ka­jąc okna i od­sta­wia­jąc stołki na blaty. Spa­ko­wała za­kal­co­watą babkę z po­przed­niego dnia i za­mknęła drzwi kan­tyny na klucz. Po chwili wró­ciła do środka i wzięła ze sobą jesz­cze bu­telkę ko­niaku. Na ulicy mi­nęła spie­szące w prze­ciwną stronę Nor­weżki, które po­sta­no­wiły uciec z mia­sta. Miały na so­bie swoje naj­grub­sze swe­try. Ka­wa­łek da­lej sta­nęły na skrzy­żo­wa­niu, nie mo­gły się zde­cy­do­wać, w którą stronę iść. Ża­den kie­ru­nek nie wy­da­wał się bez­pieczny.

Po­zo­stałe ko­biety przy­nio­sły już ubra­nia i wa­lizki z zaj­mo­wa­nych do tej pory kwa­ter i zgro­ma­dziły się w trzech naj­więk­szych ba­ra­kach. Za­brały rów­nież ze sobą wszyst­kie zna­le­zione kon­serwy, kar­to­fle i chleby, po­za­my­kały drzwi i prze­krę­ciły klu­cze w zam­kach. Wróg nad­cią­gał. Nie wie­działy tylko, kto pierw­szy do­trze do Nar­viku: Ro­sja­nie, Fi­no­wie czy Bry­tyj­czycy, bo wszyst­kie ar­mie były już bli­sko.

Rano ktoś za­pu­kał do drzwi ba­raku Irene. Był to nie­miecki pod­ofi­cer, który po­wo­łał się na na­zwi­sko naj­wyż­szego szarżą ofi­cera i gło­śno za­żą­dał zwrotu ra­cji żyw­no­ścio­wych za­gar­nię­tych bez­praw­nie przez ko­biety z ma­ga­zy­nów. Któ­raś otwo­rzyła drzwi i wkrótce żoł­nierz od­szedł z na­rę­czem pu­szek. Wie­czo­rem przy­szli ko­lejni Niemcy z po­dob­nymi żą­da­niami, lecz tym ra­zem ko­biety już ich nie wpu­ściły. Jedna sto­jąca za ple­cami Irene roz­po­znała zna­jomy głos i ka­zała im się wy­no­sić.

– Drugi raz ten nu­mer już nie przej­dzie, Ger­hard.

Na­stęp­nego dnia do drzwi za­częli się do­bi­jać inni męż­czyźni, nie Niemcy, bo krzy­czeli: Lukk opp!. Otwo­rzyły. Po­zo­stało im już tylko mieć na­dzieję, że ja­koś to bę­dzie.

No i te­raz Irene z za­krwa­wio­nym łu­kiem brwio­wym sie­działa ra­zem z in­nymi, ku­liła się na plat­for­mie za­bra­nej Niem­com cię­ża­rówki w dro­dze do celu, któ­rego im nie wy­ja­wiono. Wszystko wy­da­rzyło się tak na­gle. Męż­czyźni, któ­rzy wtar­gnęli do ba­raku, byli uzbro­jeni. Za­częli wy­py­chać ko­biety na dwór i wy­ła­py­wać te, które pró­bo­wały wró­cić po wa­lizki. Sto­jąca za Irene stara pie­lę­gniarka usi­ło­wała tłu­ma­czyć, że musi iść na izbę cho­rych zmie­nić opa­tru­nek pa­cjen­towi po am­pu­ta­cji gni­ją­cej nogi, ale ra­zem z resztą ko­biet zo­stała po­słana kop­nia­kami na plac.

Nie­które nie wstały z łó­żek – wy­cho­dzące krzy­czały na nie, żeby się zbie­rały, a gdy to nie po­mo­gło, pró­bo­wały je bu­dzić, po­trzą­sa­jąc za ra­miona. Lo­do­wato zimna skóra mó­wiła, że nie warto już na­wet spraw­dzać tętna; one zdą­żyły uciec przed nie­uchron­nym.

Te, które wy­szły na plac, męż­czyźni szar­pali, usta­wiali obok sie­bie i jedna za drugą, tak że ko­biety nie miały po­ję­cia, czego się od nich ocze­kuje. W końcu zdez­o­rien­to­wane sta­nęły w jako ta­kim szyku przed ba­ra­kiem. Irene ku­liła się ze stra­chu, zer­ka­jąc na ubra­nych po cy­wil­nemu męż­czyzn i przy­słu­chu­jąc się ich ję­zy­kowi. „To nie są Ru­skie, nie mają na­wet mun­du­rów”, szep­nęła któ­raś. Ko­biety pró­bo­wały się wza­jem­nie uspo­ka­jać. „To Nor­we­go­wie”.

Po nie­miecku le­piej się było do nich nie od­zy­wać, a fiń­skiego nie ro­zu­miał ża­den z nich. Na placu stały też Nor­weżki: mil­czały jak za­klęte. Finki, które choć tro­chę znały nor­we­ski czy szwedzki, nad­sta­wiały uszu i tłu­ma­czyły.

– Chyba chcą nas dwój­kami usta­wić.

Ko­biety za­częły się szybko prze­gru­po­wy­wać. Kiedy Irene roz­glą­dała się za parą, po­de­szła do niej po­spiesz­nie dziew­czyna, która nie zdą­żyła na­wet wzuć bu­tów i stała na mo­krej ziemi w sa­mych skar­pet­kach.

– Wszyst­kie rze­czy zo­stały w środku. Mu­sia­ła­bym po nie iść.

– Daj spo­kój, jesz­cze cię po­biją.

Każda ko­bieta mu­siała po­wie­dzieć, jak się na­zywa, a je­den z Nor­we­gów za­pi­sy­wał wszyst­kie per­so­na­lia na li­ście. Je­żeli któ­raś miała przy so­bie pasz­port albo prze­pustkę, mu­siała do­ku­ment od­dać. Kilka ko­biet od­pra­wiono z po­wro­tem do ba­raku po pa­piery, a te, które nie mo­gły się ni­czym wy­le­gi­ty­mo­wać, pró­bo­wały tłu­ma­czyć, jak się pi­sze ich fiń­skie imiona i na­zwi­ska.

– Mar­jatta. Przez dwa „t”. Dwa.

W końcu pi­sarz wpadł na po­mysł, żeby po­dać ko­bie­tom kartkę i ka­zać im wy­raź­nie na­pi­sać swoje per­so­na­lia.

Nor­we­go­wie prze­stali po­nie­wie­rać więź­niarki. Je­den z nich, naj­pew­niej do­wódca grupy, wy­gło­sił długą mowę, a ko­biety tu i tam tłu­ma­czyły so­bie na­wza­jem to, co udało im się zro­zu­mieć.

– Je­ste­śmy te­raz jeń­cami.

– Wro­gami Nor­we­gii.

– Po­cią­gną nas do od­po­wie­dzial­no­ści.

Ostat­nie zda­nie wzbu­dziło po­śród ko­biet okrzyki sprze­ciwu. Dziew­czyna w sa­mych skar­pet­kach po­pa­trzyła na Irene i szep­nęła:

– Nas? A co my­śmy niby ta­kiego zro­biły?

– By­ły­śmy z Niem­cami.

– I co z tego?

– Nie wy­głu­piaj się.

Irene trudno było my­śleć o so­bie jako o stro­nie tej wojny. Na­wet Klaus po­wie­dział jej przed wy­jaz­dem, że naj­le­piej bę­dzie, jak za­wczasu ru­szy na pie­chotę do domu albo cho­ciaż po­szuka so­bie w izbie cho­rych kap­sułki z cy­jan­kali, bo już le­piej ją zgryźć, niż tra­fić do nie­woli. Je­żeli Irene nie zdąży wy­do­stać się z Nar­viku, czeka ją los, od któ­rego na­wet śmierć by­łaby lep­sza: gwałt lub sy­be­ryj­ski ła­gier. A naj­pew­niej jedno i dru­gie. Irene po­my­ślała o ko­bie­tach, które ode­brały so­bie ży­cie w ba­raku, i pró­bo­wała zro­zu­mieć, dla­czego nie wie­rzyła Klau­sowi. Przez tę swoją nie­za­rad­ność ma­sze­ro­wała te­raz w trze­ciej pa­rze od czoła ko­lumny, którą uzbro­jeni Nor­we­go­wie prze­pę­dzili jak stado by­dła przez cały Nar­vik, znisz­czony już na po­czątku wojny w wal­kach z oku­pan­tem.

Nie był to przy­jemny marsz. Na ulice wy­le­gli miesz­kańcy mia­sta, któ­rzy ci­skali w nie ka­mie­niami, wy­ko­paną z ro­wów gliną i ze­bra­nym z po­bo­czy bło­tem. Irene sta­rała się pa­trzeć w dół, żeby nie ścią­gać na sie­bie uwagi. Kuś­ty­kały wszyst­kie w bu­tach bez ob­ca­sów, bo te po­ła­mały się pod­czas po­spiesz­nej ewa­ku­acji ba­raku, pod­no­siły wy­soko koł­nie­rze swo­ich okryć i ści­skały pod pa­chami skromny do­by­tek. Na ich głowy le­ciało wszystko, co lu­dzie mieli pod ręką, i choć Irene osła­niała oczy dło­nią, tuż nad brwią tra­fił ją ka­mień wiel­ko­ści dzie­cię­cej pię­ści.

Naj­więk­szą nie­na­wiść bu­dziła ko­bieta w nie­bie­skiej su­kience, która za­miast ja­kie­goś ko­bie­cego okry­cia miała na so­bie nie­miecki płaszcz woj­skowy. Irene pa­mię­tała ją z ro­dzin­nej wsi. Ve­era. Ni­gdy z nią nie roz­ma­wiała, ale znała jej re­pu­ta­cję. Pa­trzyła, jak nie­miecki łach przy­biera barwę błota i jak pa­tyki i ka­mie­nie ra­nią twarz ko­biety. Ve­era jed­nak nie opusz­czała głowy.

Z ciżby wy­bie­gła Nor­weżka, która splu­nęła w twarz idą­cej w dru­giej pa­rze sta­rej pie­lę­gniarce. Irene nie mo­gła po­jąć, skąd się bie­rze w lu­dziach tak głę­boka nie­na­wiść. Co one im za­wi­niły? Prały i sprze­da­wały w kan­ty­nie gorz­kie jak wojna na­poje. Za­ko­py­wały w do­łach am­pu­to­wane koń­czyny i myły krwa­wiące ki­kuty. Prze­cież nie brały w tej woj­nie udziału – w każ­dym ra­zie nie tak jak ci, co po­dej­mo­wali de­cy­zje. A te­raz zro­biono z nich jeń­ców i wpy­chano je na plat­formy cię­ża­ró­wek, które miały roz­wieźć je w różne strony. Każda zdą­żyła po­znać nowe nor­we­skie wy­ra­że­nie: ty­sker­tøs. Pod­czas mar­szu oka­zało się, że nie są już tymi ko­bie­tami, za które się do tej pory uwa­żały, tylko kimś zu­peł­nie in­nym. Od te­raz były „szwab­skimi kur­wami”.

Na plat­for­mie trudno było ustać. Wio­sna roz­myła pod­łoże, a nie było komu wy­rów­nać piasz­czy­stej drogi. Ko­biety przy bur­tach wcze­piły się w de­ski, te w środku pró­bo­wały ja­koś usie­dzieć na wa­liz­kach i to­boł­kach. Opluta pie­lę­gniarka oglą­dała swój za­bru­dzony cze­pek. Młoda dziew­czyna w be­re­cie, nie­mal dziecko jesz­cze, za­miast okry­cia za­brała z ba­raku tylko grubą koł­drę i te­raz pa­znok­ciem zdra­py­wała z niej za­su­szone błoto. Unio­sła głowę, spoj­rzała po in­nych i wy­po­wie­działa na głos py­ta­nie, które za­przą­tało my­śli im wszyst­kim:

– Roz­strze­lają nas?

Żadna nie po­tra­fiła od­po­wie­dzieć. Dziew­czyna za­rzu­ciła so­bie koł­drę na ra­miona i z po­ważną miną ski­nęła jesz­cze na Irene.

– Roz­strze­lają jak nic.

Sa­mo­chód te­le­pał się brze­giem fiordu. Na zbo­czach le­żał jesz­cze śnieg, choć drzewa wy­da­wały się już go­towe na so­czy­stą wio­senną zie­leń. Po­dróż trwała długo i na­wet te naj­sil­niej­sze mu­siały w końcu zna­leźć gdzieś so­bie miej­sce do sie­dze­nia. Nor­we­go­wie wieźli je na pół­nocny wschód. Pie­lę­gniarka za ple­cami Irene przy­glą­dała się uważ­nie oko­licy i za­sta­na­wiała się, czy już raz nie je­chała tą samą drogą, tyle że w prze­ciw­nym kie­runku, z co­fa­ją­cym się woj­skiem. Gdy szosa za­częła opa­dać do mo­rza, na­brała pew­no­ści.

– To Bals­fjord! Wiozą nas na Tromsø.

Chłód prze­ni­kał już Irene do ko­ści, w końcu jed­nak przy dro­dze za­częły po­ja­wiać się za­bu­do­wa­nia i białe drew­niane domy, naj­pierw z rzadka, po­tem co­raz czę­ściej. Cię­ża­rówka klu­czyła po­mię­dzy nimi i lu­dzie w obej­ściach od­wra­cali się, żeby po­pa­trzeć na auto pełne ko­biet na plat­for­mie. Nikt się nie uśmie­chał: ani ci, któ­rzy pa­trzyli, ani te, na które pa­trzono. Wszy­scy wie­dzieli, że w ta­kich sy­tu­acjach nie ma miej­sca na uśmiech.

Sa­mo­chód prze­je­chał po że­la­znych kra­tach nad wi­ją­cym się stru­mie­niem i skrę­cił w prawo. Irene do­strze­gła wy­so­kie wieże straż­ni­cze i ogro­dze­nie z drutu kol­cza­stego na słu­pach, które u góry za­krzy­wiały się do środka. Ko­bieta w chu­ście za nią za­częła szlo­chać. „Pa­nie Boże święty, do ta­kiego la­gru przy­wożą na eg­ze­ku­cje”. Na zbo­czu stało pięć dłu­gich po­nie­miec­kich ba­ra­ków je­niec­kich zbi­tych ze zwy­kłych de­sek. Wszyst­kie były zwró­cone szczy­tami do drogi.

Cię­ża­rówka za­ha­mo­wała przed główną bramą i po chwili ocze­ki­wa­nia wto­czyła się do środka i pod­je­chała pod pierw­szy z brzegu ba­rak. Ko­biety za­częły scho­dzić z plat­formy. Irene wstała i roz­pro­sto­wała nogi, mie­rząc spoj­rze­niem wieże i strome zbo­cze po­ro­śnięte skąpo kę­pami wrzosu.

Plac obo­zowy był prze­cięty pło­tem, zza któ­rego przy­pa­try­wały im się setki męż­czyzn.

– Wszystko Niemcy – orze­kła sto­jąca obok niej stara pie­lę­gniarka.

Zlu­stro­wały spoj­rze­niem nie­ru­chome mo­rze mun­du­rów. Żoł­nie­rze mil­czeli, ko­biety sły­szały tylko świst hu­la­ją­cego we wrzo­sach wia­tru.

– Oni też z Nar­viku? – spy­tała te­raz ta w chu­ście tę w woj­sko­wych ka­ma­szach.

– Tam­ten to w każ­dym ra­zie pi­sarz z izby cho­rych – od­parła za­gad­nięta, ki­wa­jąc głową w stronę jed­nego z żoł­nie­rzy.

– Może mój Hans też tu jest?

– Le­piej, że­byś te­raz Hansa nie szu­kała.

Zna­jomi żoł­nie­rze na­gle stali się dla nich zu­peł­nie ob­cymi ludźmi. Irene pa­mię­tała z kan­tyny ich ru­baszny śmiech, a tu­taj wszy­scy stali zgar­bieni, z lę­kli­wie roz­bie­ga­nym spoj­rze­niem. Z my­śli­wych zmie­nili się te­raz w zwie­rzynę.

Szo­fer zrzu­cał ba­gaże z plat­formy na zie­mię. Irene pod­nio­sła swoją wa­lizkę, nie wie­działa, co da­lej. Nie miała ochoty wcho­dzić do ba­raku, choć stał otwarty. Do­brze znała obozy bu­do­wane przez Niem­ców. W żad­nym ni­gdy nie była, ale parę wi­działa, no i ko­biety czę­sto o nich mó­wiły. Te ze sztabu opo­wia­dały, że prze­pi­sy­wały na czy­sto li­sty roz­strze­la­nych jeń­ców, ko­mu­ni­stów i aresz­to­wa­nych człon­ków ru­chu oporu z obo­zów w Ka­ra­sjok, Le­ir­pol­len czy Høy­bukt­moen. Kiedy pro­siły prze­ło­żo­nych o wpi­sa­nie do do­ku­men­tów do­kład­niej­szych in­for­ma­cji, w od­po­wie­dzi sły­szały, że ta­kich obo­zów ni­gdy nie było. Że za­szła po­myłka i li­stę można zo­sta­wić na biurku do ko­rekty.

Po opróż­nie­niu plat­formy szo­fer ze­sko­czył na zie­mię, pod­niósł tylną klapę i wró­cił do ka­biny. Irene pa­trzyła, jak cię­ża­rówka po­woli ru­sza, do­jeż­dża do bramy w kol­cza­stym ogro­dze­niu i po jej otwar­ciu roz­pę­dza się i znika. Nie wspo­mi­nała mile jazdy na od­kry­tej plat­for­mie, ale wiele by dała, żeby wró­cić do cza­sów, które skoń­czyły się wraz z przy­by­ciem do tego miej­sca. Do­kąd za­brano resztę ko­biet z Nar­viku? Ostat­nie z prze­wie­zio­nych do obozu pod­no­siły swój do­by­tek i przy­ci­ska­jąc go do piersi, pa­trzyły na szary ba­rak i jego nie­liczne okna.

Żyły oto­czone śmier­cią. Słu­chały opo­wie­ści z frontu, prze­pi­sy­wały na czy­sto roz­kazy ogra­ni­cza­nia ra­cji żyw­no­ścio­wych w obo­zach je­niec­kich. W la­za­re­tach za­my­kały oczy zmar­łym, w szwal­niach za­sta­na­wiały się nad tym, czy ro­ze­rwaną gra­na­tem no­gawkę da się jesz­cze ura­to­wać. Do tej pory pa­trzyły na umie­ra­nie z boku, lecz może wła­śnie na­de­szła pora, by sta­nąć na skraju dołu? Ko­bieta w ka­ma­szach ru­szyła ze swoją wa­lizką do ba­raku.

– No to ko­niec z nami, dziew­czyny – rzu­ciła.

Myśl o eg­ze­ku­cji wstrzą­snęła cia­łem Irene jak po­ra­że­nie prą­dem. Czy w Fin­lan­dii wie­dzą, do­kąd je przy­wie­ziono? Czy ko­goś to w ogóle jesz­cze ob­cho­dzi?

.

Chwilę trwało, nim oczy przy­wy­kły do pół­mroku ba­raku. Wzdłuż ścian okien­nych bie­gły przej­ścia, a po­środku izby wzno­siły się zbu­do­wane z tar­cicy wy­so­kie pię­trowe pry­cze przy­po­mi­na­jące re­gały w ma­ga­zy­nie. Przy każ­dej ze ścian szczy­to­wych stał pie­cyk z długą, gi­nącą w su­fi­cie rurą ko­mi­nową. W po­wie­trzu uno­sił się smród wil­goci i brudu. Ko­biety ob­cho­dziły ba­rak, Irene do­ty­kała nie­he­blo­wa­nych de­sek i roz­rzu­co­nej na pry­czach sta­rej słomy.

– Psia­krew – za­klęła któ­raś. – Ileż w tym musi się lę­gnąć ro­bac­twa.

– To tu nie mają na­wet ma­te­racy?

Naj­szyb­sze ko­biety już kła­dły swój ba­gaż na wy­brane po­sła­nia. Irene za­re­zer­wo­wała so­bie naj­bliż­szą dolną pry­czę. Wol­niej­sze ze zło­ścią wdra­py­wały się na środ­kowe. Na górne nie pchała się żadna. Stara pie­lę­gniarka, która we­szła do ba­raku na sa­mym końcu, na próżno szu­kała wol­nej dol­nej pry­czy. Cho­dziła z wa­lizką po przej­ściu, zło­rze­cząc młod­szym, które ją ubie­gły.

– Nie wpu­ści­ła­byś mnie tu na dół, co?

Za­gad­nięte od­sy­łały ją w głąb ba­raku.

– Tam chyba jesz­cze znaj­dzie się coś wol­nego.

Pie­lę­gniarka po­szła da­lej, oka­zało się jed­nak, że wszyst­kie dolne łóżka są już za­jęte. Irene usły­szała jej świsz­czący od­dech, gdy ta prze­szła obok. Sta­ro­wina po­sta­wiła wa­lizkę na pod­ło­dze i zwró­ciła się do ca­łego ba­raku:

– Słu­chaj­cie no, ja z tymi ku­la­sami to na górę już się nie wgra­molę.

Irene udała, że nie sły­szy. Na gest może so­bie po­zwo­lić tylko ten, kto ma się czym dzie­lić.

– Weź moje miej­sce.

W dru­gim końcu ba­raku wstała i kiw­nęła ręką na pie­lę­gniarkę ko­bieta w nie­miec­kim płasz­czu woj­sko­wym, Ve­era.

– Ja tam mogę na sa­mej gó­rze. Pod da­chem naj­cie­plej.

Pie­lę­gniarka obe­szła rzędy prycz, za­nio­sła płaszcz na zwol­nione po­sła­nie i wró­ciła po wa­lizkę. Sie­dzące uni­kały jej spoj­rze­nia.

– I was kie­dyś sta­rość do­pad­nie, zo­ba­czy­cie. Każdą jedną.

Ve­era stała w przej­ściu z to­boł­kiem w ręku i roz­glą­dała się za wol­nym po­sła­niem. Spo­strze­gła wzrok Irene, ski­nęła głową. Irene nie od­wza­jem­niła po­zdro­wie­nia.

– Dzię­kuję ci – ode­zwała się pie­lę­gniarka i wy­cią­gnęła dłoń. – Je­stem Aili, z izby cho­rych.

– Ve­era, z pralni.

Do końca dnia cię­ża­rówki do­wo­ziły ko­lejne ko­biety. Naj­pierw pry­cze za­peł­niły się po naj­wyż­sze po­sła­nia, po­tem więź­niarki za­częły się lo­ko­wać na dol­nych pry­czach obok in­nych ko­biet.

– Mu­szę tu­taj, bo już ni­g­dzie nie ma wol­nych prycz – od­po­wia­dały na gniewne spoj­rze­nia. – Bę­dziemy le­żeć jak sio­stry, na jed­nym po­sła­niu.

Ko­lejne przy­byłe nie mó­wiły po fiń­sku, tylko po nor­we­sku. Kilka trzy­mało nie­mow­lęta, były i ta­kie, które pro­wa­dziły za rękę star­sze dzieci, umie­jące same cho­dzić. Po­nie­waż miejsc na pry­czach już nie było, Nor­weżki usta­wiły się pod drzwiami. Irene miała wra­że­nie, że wi­dzi wśród nich ko­biety, które ucie­kły z Nar­viku pierw­sze.

Po go­dzi­nie po­ja­wił się ja­kiś żoł­nierz, żeby zba­dać sy­tu­ację. Zer­k­nął na sto­jące, po czym ob­szedł ba­rak, li­cząc po­sła­nia, i znik­nął. Nie­długo po­tem roz­warły się zbite z su­ro­wych de­sek drzwi do są­sied­niej izby i za­pę­dzono tam kilka ko­biet. W przej­ściach po­ja­wiły się zło­żone koce. Ko­biety ru­szyły po nie ze swo­ich prycz.

– Można ich po­pro­sić, żeby na­pa­lili w tych ko­zach?

– Ja nie znam nor­we­skiego. Może spy­tać po nie­miecku?

– Ten ję­zyk le­piej te­raz za­po­mnieć.

Irene otwo­rzyła wa­lizkę i za­częła szu­kać cze­goś do ubra­nia.

– By­leby tylko w nocy nie za­gnali nas na skraj mo­giły – ode­zwała się któ­raś z le­żą­cych na środ­ko­wych pry­czach, wy­ra­ża­jąc gło­śno ich wspólne obawy.

Gdzieś na sa­mej gó­rze roz­legł się stłu­miony płacz.

– Ja nic nie zro­bi­łam! Ro­dzinę mam w Fin­lan­dii. Sta­rego i trójkę dzie­cia­ków.

Dziew­czyna w be­re­cie otu­liła się w za­braną z Nar­viku cie­płą koł­drę i przez chwilę mo­gła po­czuć, że ma le­piej niż inne. Irene przy­dałby się te­raz ko­niak z kan­tyny, ale Nor­we­go­wie prze­szu­kali ich ba­gaże i za­re­kwi­ro­wali wszystko, co miało ja­ką­kol­wiek war­tość. Słu­chała więc tylko, jak po dru­giej stro­nie izby któ­raś śpiewa zmę­czo­nemu dziecku o dłu­giej po­dróży z da­le­kiego Turku.

.

Kiedy rano Irene się obu­dziła, wiele ko­biet zdą­żyło się już stło­czyć pod oknami. Ona rów­nież ze­szła na zimną pod­łogę, pró­bu­jąc coś zo­ba­czyć po­nad gło­wami tam­tych.

– Co tam się dzieje?

Nie­mieccy żoł­nie­rze stali w luź­nych sze­re­gach po swo­jej stro­nie placu.

– Czego ka­zali im wyjść?

– Może ich gdzieś wy­wiozą?

Głosy zbu­dziły po­zo­stałe ko­biety, które też już scho­dziły ze swo­ich prycz i ci­snęły się za resztą przy oknach.

– Do­bry Boże, tak ich tu będą strze­lać?

– Alle men­nene er ute.

– Chyba ich wszyst­kich od razu nie za­biją?

– Mogą mieć gdzieś ce­kaem.

– Hva hol­der de på med?

Pierw­sze już wy­co­fały się trwoż­li­wie w głąb izby.

– Her­re­gud, hva gjør de?

– Nie, ja się boję na­wet na to pa­trzeć.

– Prę­dzej by chyba brali po kilku.

Otwarły się drzwi ba­raku i do środka we­szli dwaj żoł­nie­rze. Ka­zali wszyst­kim wyjść na plac, a tym, które nie znały ję­zyka, po­ka­zy­wali za­ma­szy­stymi ge­stami, że mają się po­spie­szyć. Je­den spę­dzał z prycz ko­biety, które do­tąd nie wstały z po­słań. Irene szybko wło­żyła za­pi­nany swe­ter, a buty wzięła w rękę, bo czasu na wzu­cie już nie było.

– To co, te­raz i nas będą za­bi­jali? 
Usta­wiono je byle jak w rzę­dach pod pło­tem, twa­rzami do Niem­ców. Wil­gotna zie­mia zię­biła stopy. Nor­we­go­wie pchali je pod drut kol­cza­sty, za­gęsz­cza­jąc sze­regi.

Irene wło­żyła buty, nie od­wa­żyła się jed­nak od­wró­cić. Sły­szała kroki żoł­nie­rzy, ale nie chciała my­śleć o tym, co szy­kują za ich ple­cami. Ko­bieta w dru­gim sze­regu za­częła się mo­dlić i ry­chło przy­łą­czyło się do niej wiele gło­sów. Zna­jome słowa same wró­ciły na usta Irene: Oj­cze nasz, który je­steś w nie­bie. Młoda matka pró­bo­wała uci­szyć ma­ru­dzące dziecko. I od­puść nam na­sze winy, jako i my od­pusz­czamy na­szym wi­no­waj­com. Mo­dli­twę roz­po­znały na­wet Nor­weżki i Niemki i za­raz już od­ma­wiały ją po swo­jemu. Va­ter unser. Me­lo­dia słów była taka sama bez względu na ję­zyk. Fa­der vår.

Irene spu­ściła głowę i za­mknęła oczy. Prze­szła długą drogę tylko po to, żeby tak skoń­czyć, prze­trwała dzie­ciń­stwo i do­ro­słość, mał­żeń­stwo i ma­cie­rzyń­stwo, by za­po­mniana przez wła­sną oj­czy­znę ster­czeć pod ja­kimś ba­ra­kiem i cze­kać, aż uleci z niej ży­cie. Po­zo­stała jej już tylko na­dzieja, że wszystko pój­dzie szybko. I że nie bę­dzie bar­dzo bo­lało.

Przy­ci­snęła mocno dło­nie do bo­ków, żeby tak strasz­nie się nie trzę­sły. Przy­po­mniały się jej wszyst­kie pa­skudne spo­soby zej­ścia z tego świata, bo mi­nio­nej zimy wszę­dzie było tego pełno... Spa­le­nie. Udu­sze­nie. Wy­krwa­wie­nie się. Cho­roby.

Sto­jąca obok niej dziew­czyna w be­re­cie chwy­ciła jej rękę i ści­snęła, żeby nie być sama w chwili, gdy kula trafi ją w plecy. Wiele wstrzy­mało od­dech, wszyst­kie po­wstrzy­my­wały łzy. Zbaw nas ode złego.

Wtem roz­warła się brama obozu mę­skiego i na plac po dru­giej stro­nie wje­chał sa­mo­chód. Z tyłu wy­sie­dli dwaj męż­czyźni w cy­wil­nych ubra­niach i po­mo­gli wyjść z auta ko­bie­cie w po­de­szłym wieku. Sta­ruszka była ubrana w pro­sty szary płaszcz i ka­pe­lusz z czarną wo­alką, przez co nie było wi­dać ry­sów jej twa­rzy. Cy­wile ujęli ko­bietę pod ra­miona i pod­pie­rali ją, gdy po­woli drep­tała ku usta­wio­nym na placu Niem­com.

Iden­ty­fi­ka­cja trwała długo. Ko­bieta nie­pew­nym kro­kiem szła wzdłuż sze­re­gów męż­czyzn. Za­glą­dała w każdą twarz i od czasu do czasu przy­sta­wała przed któ­rymś Niem­cem, by przy­pa­trzeć mu się uważ­niej. Kiedy do­tarła do płotu, ob­rzu­ciła prze­lot­nym spoj­rze­niem sto­jące po dru­giej stro­nie ko­biety, po czym pod­jęła mo­zolny marsz przed ko­lej­nym rzę­dem jeń­ców. Jedni śle­dzili jej kroki z cie­ka­wo­ścią, dru­dzy pa­trzyli nie­ru­chomo w zie­mię, jak gdyby wie­dzieli, kim jest ta ko­bieta.

Przy trze­cim sze­regu żoł­nie­rzy sta­ruszka na­gle sta­nęła. Za­my­śliła się i po chwili od­wró­ciła się w stronę jeń­ców, któ­rych przed chwilą mi­nęła. Po­wie­działa coś dwóm cy­wi­lom, na co oni spoj­rzeli szybko po so­bie i za­częli po­woli pro­wa­dzić ko­bietę z po­wro­tem. Wtedy siódmy żoł­nierz w trze­cim sze­regu, w mun­du­rze bez dys­tynk­cji, osu­nął się na ko­lana.

– Ent­schul­di­gung...

Sta­ruszka nie od­po­wie­działa, tylko po­de­szła do niego i po­pa­trzyła na bła­gal­nie wy­cią­gnięte ręce. Po chwili ski­nęła głową. Od płotu ode­rwali się dwaj nor­we­scy żoł­nie­rze i pod­bie­gli do klę­czą­cego. Zła­pali go pod pa­chy i po­wle­kli za sobą. Ob­casy bu­tów Niemca ryły w pia­chu głę­bo­kie bruzdy.

– Ent­schul­di­gung, liebe Frau...

Irene była cie­kawa, czy kiedy dwaj cy­wile od­pro­wa­dzali ko­bietę z po­wro­tem do sa­mo­chodu, twarz pod wo­alką wy­ra­żała ulgę czy może smu­tek. Męż­czyźni pod­trzy­my­wali sta­ruszkę za łok­cie, kiedy ta, po­chy­la­jąc się, wsia­dała do środka. Je­den po­ło­żył rękę na kra­wę­dzi drzwi, żeby ko­bieta nie ude­rzyła w nią głową. Niemcy, któ­rzy wcze­śniej przy­pa­try­wali się tej po­wol­nej in­spek­cji, te­raz też spu­ścili oczy. Ta­kich wi­zyt bę­dzie na pewno wię­cej.

.

Ko­bie­tom ka­zano zo­stać, gdy męż­czyźni od­ma­sze­ro­wali do swo­ich ba­ra­ków. Pa­trzyły na ich plecy, na roz­wie­wa­jący się kurz i kol­cza­ste pączki na sta­lo­wych dru­tach. Żadna już nie pła­kała. Gdyby Nor­we­go­wie chcieli je roz­strze­lać, naj­pew­niej dawno by to zro­bili. Ko­bieta sto­jąca przed Irene nie mo­gła zro­zu­mieć, co się stało.

– Co im ten Nie­miec za­wi­nił? – spy­tała swoją są­siadkę.

– Oj, ten to w Fin­n­marku ro­bił straszne rze­czy. Każdy ci po­wie.

– Wiem, że w Be­is­fjor­dzie to na pewno za­bi­jali jeń­ców. Naj­pierw ka­zali im wy­ko­pać so­bie dół, a po­tem strze­lali im w kark.

– A to nie tam ich żyw­cem spa­lili w ba­ra­kach?

Każ­dej coś się obiło o uszy, każda wie­działa o rze­czach, o któ­rych wo­la­łaby ni­gdy nie wie­dzieć. Wła­śnie dla­tego się tu zna­la­zły. Bo były tak samo winne.

Irene zro­zu­miała, że cho­ciaż sama ni­kogo nie skrzyw­dziła, to jed­nak miała w tym swój udział. Tak jak po­zo­stałe, i ona sły­szała, co wy­pra­wiali nie­mieccy żoł­nie­rze, po­tem jesz­cze wi­działa to i owo, a jed­nak mil­czała. Nie mo­gła się te­raz tłu­ma­czyć, że o ta­kich spra­wach jej nie mó­wiono, bo na­wet je­żeli nie mó­wiono, to trzeba się było sa­mej ja­koś ro­ze­znać. Ła­two było uda­wać nie­wi­niątko, kiedy czło­wiek my­ślał, że stoi po stro­nie zwy­cięz­ców, i wie­dział, że w imię prawdy trzeba by się po­że­gnać z wie­loma rze­czami.

W końcu żoł­nie­rze wró­cili. Ka­zali ko­bie­tom usta­wić się dwój­kami i ma­sze­ro­wać, po­tem po­zwo­lili im iść wła­snym tem­pem. Nie kie­ro­wali ich jed­nak do ko­bie­cego ba­raku, lecz do in­nego, znaj­du­ją­cego się da­lej. Irene na­dal trzy­mała za rękę dziew­czynę w be­re­cie. Pa­trzyła uważ­nie na ten nowy ba­rak.

– Da­dzą nam tam jeść? Czy cze­kają tam na nas pie­lę­gniarki?

– Trzeba by się wy­si­kać – od­po­wie­działa tamta. – Rano nie zdą­ży­łam.

W środku było tro­chę cie­plej niż u nich. Tu­taj nie