Post mortem - David Lagercrantz - ebook + audiobook + książka

Post mortem ebook

David Lagercrantz

0,0
43,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Post mortem – JEDEN CZŁOWIEK NOSI WINĘ, DRUGI NOSI WSTYD

 

Dwaj młodzi mężczyźni wyruszają w podróż samochodem po Europie. Przemierzając kolejne miasta w drodze na północ Hiszpanii, imprezują i prowadzą rozmowy o Célinie, Hemingwayu i Leonardzie Cohenie. Dwadzieścia lat później Rekkego odwiedza hiszpański komendant Rafael Corales, który nie może pogodzić się z niewyjaśnioną sprawą brutalnego morderstwa młodej kelnerki. Co oznaczał tajemniczy symbol na jej ciele? Rekke i jego nieodzowna partnerka Micaela Vargas łączą tę sprawę z zabójstwami kobiet w Danii i Finlandii. Czy trafili na trop seryjnego mordercy? Ślady prowadzą do elity literackiej Sztokholmu.

W trzecim tomie cyklu o profesorze Hansie Rekkem i policjantce Micaeli Vargas splatają się dwie historie, a napięcie rośnie wraz z pogonią za mężczyznami, których połączyła mroczna tajemnica.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 353

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tego wie­czoru pod­niósł się wiatr, a wraz z bu­rzą przy­szły dzi­kie psy. Po­rzu­cone, zmal­tre­to­wane i głodne zgro­ma­dziły się pod sta­rym dę­bem, któ­rego ga­łę­zie wzno­siły się ku niebu, jakby wiel­biły je trzy­dzie­stoma ra­mio­nami.

Gdy nad­szedł czas, psy za­le­gły u stóp drzewa, by wy­dać ostat­nie tchnie­nie, a ko­niec jak za­wsze był prze­raź­li­wie sa­motny.

JEDEN

Tego po­ranka pro­fe­sor Hans Rekke nie mógł ni­czego zna­leźć, na­wet ły­żeczki i mi­ski, by zjeść jo­gurt.

– Boże, co tu się stało? – za­wo­łał.

Miesz­ka­jąca u niego Mi­ca­ela Var­gas we­szła do kuchni w jego szla­froku, który cią­gnął się po ziemi jak kró­lew­ska pe­le­ryna.

– Po­trze­bo­wa­li­śmy zmiany – skwi­to­wała.

Rekke spoj­rzał na nią scep­tycz­nie i otwo­rzył szu­fladę, w któ­rej za­miast noży le­żały rę­ka­wice ku­chenne i ście­reczki.

– Tak jest bar­dziej prak­tycz­nie – do­dała, uśmie­cha­jąc się pod no­sem.

– Z pew­no­ścią. Ale te­raz wszystko ma nowe miej­sce, a ja nie zno­szę... – „No­wo­ści”, za­mie­rzał po­wie­dzieć, lecz na­gle uświa­do­mił so­bie, że to nie by­łoby szcze­gól­nie za­bawne, tylko ża­ło­śnie szczere. – No cóż – wes­tchnął. – Przy­naj­mniej wiem już, dla­czego je­stem taki nie­po­radny. Nie po­szłaś dziś spać?

– Nie, sie­dzia­łam jesz­cze długo po za­koń­cze­niu. Je­śli bę­dziesz miły, zro­bię ci espresso.

– Dzię­kuję, ale te­raz od­dam kró­le­stwo za mi­skę i łyżkę. I po­ranne ga­zety.

Rekke usiadł przy stole, a Mi­ca­ela przy­nio­sła mu kawę, jo­gurt i ga­zety. Miała nie­przy­zwo­icie do­bry hu­mor i choć w głębi serca nieco go to iry­to­wało, ani tro­chę nie mógł jej za to wi­nić. Na­wet je­śli nic nie le­żało na swoim miej­scu, dziś był wielki dzień. Wy­bit­nie uta­len­to­wany i sym­pa­tyczny se­na­tor z Il­li­nois wy­grał wy­bory pre­zy­denc­kie w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i Rekke nie mógł się już do­cze­kać, aż wresz­cie za­topi się w my­ślach i o tym po­czyta. Le­d­wie jed­nak zdą­żył prze­ska­no­wać wzro­kiem ty­tuł Obama zwy­cięzcą, gdy ktoś za­pu­kał do drzwi. Rekke spoj­rzał bła­gal­nie na Mi­ca­elę, ale ona wy­szła już z kuchni, w jego przy­dłu­gim szla­froku, więc nie po­zo­stało mu nic in­nego jak pod­nieść się z miej­sca i ru­szyć na ko­ry­tarz.

Otwo­rzył drzwi. Może in­nego dnia, bę­dąc bar­dziej sku­pio­nym, ze wzglę­dów czy­sto fe­no­me­no­lo­gicz­nych za­in­te­re­so­wałby się tą se­kundą, gdy czło­wiek spo­dziewa się jed­nego, a za­staje co in­nego i przez chwilę mie­sza wy­obra­że­nia z rze­czy­wi­sto­ścią. Ale te­raz tylko za­mru­gał i stwier­dził, że przy­szedł do niego sześć­dzie­się­cio­letni męż­czy­zna o po­łu­dnio­wo­eu­ro­pej­skich ko­rze­niach i du­żych, głę­boko osa­dzo­nych, brą­zo­wych oczach.

– Dzień do­bry – po­wie­dział Rekke.

– Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam – ode­zwał się gość ła­maną an­gielsz­czy­zną.

– W czym mogę po­móc?

– Na­zy­wam się Ra­fael Co­ra­les – wy­ja­śnił męż­czy­zna. – Je­stem ko­men­dan­tem po­li­cji w Pam­pe­lu­nie w Hisz­pa­nii. Dzwo­ni­łem do pana kilka razy i pi­sa­łem ma­ile.

– Tak, pa­mię­tam. Czy mógłby pan wró­cić póź­niej? Wła­śnie...

Męż­czy­zna wska­zał na swoją ak­tówkę, jakby odej­ście z ta­kim cię­ża­rem było nie­moż­liwe.

– Ale to mu­sia­łoby być póź­nym wie­czo­rem – od­parł. – Cały dzień będę na kon­fe­ren­cji, a po­tem idę na służ­bową ko­la­cję.

Rekke roz­ło­żył bez­rad­nie ręce.

– W ta­kim ra­zie za­pra­szam, se­ñor Co­ra­les. Na­pi­jemy się kawy.

Za­pro­wa­dził go do kuchni, choć przyj­mo­wa­nie go­ścia, a zwłasz­cza ro­bie­nie mu kawy, było błę­dem.

Na wi­dok po­ran­nych ga­zet jesz­cze bar­dziej się zi­ry­to­wał, że prze­rwano mu czy­ta­nie. Poza tym nie wie­dział na­wet, gdzie są fi­li­żanki.

– Zimno dziś? – spy­tał, by ukryć swoją bez­rad­ność wo­bec sza­fek ku­chen­nych.

– Po­dobno ma być śnie­życa. – Co­ra­les po­wie­sił na opar­ciu krze­sła pod­bi­janą fu­trem kurtkę. – Czego pan szuka?

– Fi­li­żanki dla pana, ale chyba prze­ra­sta to moje zdol­no­ści de­tek­ty­wi­styczne.

Co­ra­les był ubrany w ele­gancki gar­ni­tur z kra­wa­tem, ale miał do­syć od­ważną fry­zurę w stylu cze­skiego pił­ka­rza. Wy­glą­dał, jakby nie ro­zu­miał, czy wręcz nie umiał so­bie wy­obra­zić, że Rekke nie po­trafi ni­czego zna­leźć we wła­snej kuchni. Prze­cież to taki wy­bitny de­tek­tyw.

– Czy­tał pan o Oba­mie? – spy­tał ko­men­dant, zer­ka­jąc na ga­zety.

– Bar­dzo bym chciał. – Rekke na­wet nie pró­bo­wał ukry­wać iry­ta­cji. – To nie­sa­mo­wite – do­dał ła­god­niej­szym to­nem.

– Chyba tak – stwier­dził Co­ra­les.

– „Chyba”? – To też zde­ner­wo­wało Rek­kego.

– Wo­lał­bym McCa­ina.

– Na li­tość bo­ską, dla­czego?

– Czło­wiek, który prze­trwał wię­zie­nie i tor­tury, musi być godny za­ufa­nia – stwier­dził Co­ra­les, a Rekke za­czął się za­sta­na­wiać, czy mu nie od­po­wie­dzieć, for the hell of it, i dla za­bawy nie spro­wo­ko­wać ma­łej dys­ku­sji.

– Przy­naj­mniej Bóg oszczę­dził nam Sa­rah Pa­lin. Na jaką kon­fe­ren­cję pan przy­je­chał? – zmie­nił te­mat.

– O współ­pracy cy­fro­wej i ta­kich tam. Ale naj­cie­kaw­sze są prze­rwy na lunch. Oma­wiamy stare śledz­twa, a gdy wspo­mnia­łem, że kie­dyś się z pa­nem kon­tak­to­wa­łem, wszy­scy od razu się oży­wili.

Rekke pró­bo­wał przy­po­mnieć so­bie, o co cho­dziło, i wy­stra­szony, że to bę­dzie długa wi­zyta, ką­tem oka zer­k­nął na ciężką ak­tówkę, która stała te­raz na pod­ło­dze w kuchni. Na­stęp­nie raz jesz­cze za­czął szu­kać fi­li­ża­nek i zna­lazł je w ide­al­nie rów­nym rządku nad eks­pre­sem do kawy. Uznał, że to jed­nak pe­wien suk­ces.

– Za­gadka roz­wią­zana. Ja­kiej na­pije się pan kawy?

Ra­fael Co­ra­les wy­glą­dał na za­do­wo­lo­nego.

– Och, wi­dzę, że ma pan nie­zły sprzęt. Je­śli można, po­pro­szę cap­puc­cino na po­dwój­nym espresso. Po­dobno pro­fe­sor jest mi­strzem w in­ter­pre­ta­cji sta­rych śla­dów.

– Nie po­wie­dział­bym – wy­mam­ro­tał Rekke i spie­nia­jąc mleko, za­sta­na­wiał się, czy po ka­wie uprzej­mie nie wy­pro­sić go­ścia. Te nie­za­po­wie­dziane wi­zyty po­woli za­czy­nały dzia­łać mu na nerwy. – Przy­po­mni mi pan, o co cho­dziło w tej pań­skiej spra­wie? – spy­tał.

Co­ra­les od­chy­lił się i nie­po­ko­jąco umo­ścił na krze­śle, pod­czas gdy eks­pres mie­lił ziarna.

– Oczy­wi­ście, już tłu­ma­czę. Je­śli pan chce, opo­wiem wszystko ze szcze­gó­łami.

– To nie bę­dzie ko­nieczne. – Rekke po­dał kawę.

Co­ra­les wy­pił łyk i na­tych­miast się roz­pro­mie­nił.

– Wspa­niała. – Wy­pro­sto­wał się. – Nie będę za­nu­dzał pana hi­sto­rią mo­jego ży­cia.

„Na li­tość bo­ską, oby nie!”, po­my­ślał Rekke.

– Ale o jed­nej rze­czy mimo wszystko chciał­bym wspo­mnieć, bo jest ważna.

– W ta­kim ra­zie słu­cham. – Rekke ukrad­kiem za­czął czy­tać ga­zetę.

– Je­stem sza­le­nie am­bitny – po­wie­dział Co­ra­les.

„Tylko nie to”, za­pro­te­sto­wał w du­chu Rekke.

– Wiem, że w dzi­siej­szych cza­sach wszy­scy tak mó­wią – cią­gnął ko­men­dant, jakby czy­tał pro­fe­so­rowi w my­ślach.

– I ma pan ra­cję.

– Ale w moim przy­padku to w rów­nym stop­niu prze­kleń­stwo, co bło­go­sła­wień­stwo. Z jed­nej strony po­py­cha mnie do przodu, z dru­giej za­trzy­muje w miej­scu, gdy tylko po­wi­nie mi się noga. Nie po­tra­fię przy­znać się do błędu.

Rekke po­słał mu przy­ja­zny uśmiech.

– Ale wła­śnie pan to zro­bił.

– Do­bre jest to, że ni­gdy się nie pod­daję, i dla­tego do pana przy­cho­dzę, pro­fe­so­rze. Za­wa­li­łem swoje naj­waż­niej­sze śledz­two.

Rekke na­słu­chi­wał od­gło­sów z głębi miesz­ka­nia w na­dziei, że Mi­ca­ela da ja­kiś znak ży­cia. Ale pa­no­wała kom­pletna ci­sza, tylko wiatr ude­rzał w okna kuchni. Za­sta­na­wiał się, czy nie wy­my­ślić na­prędce ja­kiejś wy­mówki i nie za­koń­czyć roz­mowy. Poza tym czy przy­pad­kiem nie obie­cał swo­jemu kosz­mar­nemu bratu, że tego dnia pój­dzie na ja­kieś przy­ję­cie?

– Przy­po­mni mi pan, kiedy to było? – po­pro­sił.

– Dwa­dzie­ścia lat temu.

– Dawne dzieje.

– Nie dla mnie – po­wie­dział Co­ra­les. – Dla mnie to wciąż świeża rana.

„Ale ja mó­wię o so­bie”, po­my­ślał Rekke. „Ja po­trze­buję cze­goś bar­dziej ak­tu­al­nego, co po­mo­głoby mi po­zbyć się iry­ta­cji”.

– Gdzie ro­ze­grał się ten dra­mat?

– W San­tan­de­rze, na pół­noc­nym wy­brzeżu Hisz­pa­nii, obok Kraju Ba­sków.

– Da­leko – wy­mam­ro­tał Rekke, po­woli przy­po­mi­na­jąc so­bie tę sprawę.

– By­łem wtedy na­czel­ni­kiem lo­kal­nego wy­działu kry­mi­nal­nego – cią­gnął Co­ra­les. – Przy­go­to­wy­wa­li­śmy się do co­rocz­nej fie­sty Se­mana Grande. Nie wiem, czy pro­fe­sor ko­ja­rzy to święto...

– Znam je bar­dziej w teo­rii niż w prak­tyce – od­parł Rekke, nie do końca zgod­nie z prawdą, ale to nie był od­po­wiedni mo­ment na wy­zna­wa­nie daw­nych grze­chów.

– Fie­sta trwa przez sie­dem dni, dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę. Wszy­scy są pi­jani, ale szczę­śliwi – po­wie­dział Co­ra­les.

– Tylko że za­mor­do­wano młodą ko­bietę, prawda?

– Tak. Pierw­szej nocy.

„Pierw­szej nocy”, po­my­ślał Rekke i w tym sa­mym mo­men­cie sta­nął mu przed oczami oni­ryczny ob­raz dziew­czyny, która le­żała gdzieś mar­twa, pod­czas gdy wo­kół niej kwi­tło nocne ży­cie. Mi­mo­wol­nie się tym za­in­te­re­so­wał, choć głów­nie ze względu na wy­miar eg­zy­sten­cjalny. Śmierć pod­czas kar­na­wału, wśród dud­nią­cej w od­dali wrzawy, bu­dziła w nim me­lan­cho­lię.

– Przy­kre – stwier­dził.

– Bar­dzo. Wszy­scy mó­wili o niej, że się wy­róż­niała. Cały czas sie­działa z no­sem w książ­kach.

– In­te­li­gentna dziew­czyna.

– O tak. – Co­ra­les się­gnął ręką do we­wnętrz­nej kie­szeni ma­ry­narki. – Musi ją pan zo­ba­czyć.

Chciał po­dać mu fo­to­gra­fię, ale Rekke, nie wie­dząc dla­czego, uniósł rękę, by go po­wstrzy­mać. Może wo­lał nie an­ga­żo­wać się emo­cjo­nal­nie.

Co­ra­les wy­raź­nie się zdzi­wił.

– Nie chce pan spoj­rzeć? To część pań­skiej me­tody?

– Moje me­tody za­leżą od sprawy – oznaj­mił Rekke. – Ale jed­nej za­sa­dzie je­stem wierny. Gdy sły­szę coś in­te­re­su­ją­cego, za­pra­szam do roz­mowy moją part­nerkę z pracy. Je­śli pan po­zwoli, na chwilę pana zo­sta­wię.

– Oczy­wi­ście – po­wie­dział Co­ra­les.

Rekke wstał z miej­sca i wy­szedł z kuchni, po czym mi­nął for­te­pian w sa­lo­nie i skie­ro­wał się do po­koju Mi­ca­eli w głębi miesz­ka­nia. Za­nie­po­ko­jony pa­nu­jącą wo­kół ci­szą za­trzy­mał się kilka me­trów przed drzwiami. „Zo­staw ją w spo­koju, nie wcią­gaj jej w swoje sprawy”, po­my­ślał. Mimo wszystko pod­szedł bli­żej, a gdy uchy­lił drzwi, zo­ba­czył, że leży sku­lona z koł­drą na­cią­gniętą do po­łowy ra­mion. Wy­glą­dała bez­bron­nie, jakby zdjęła pan­cerz, który zwy­kle ją ochra­niał. Rekke przy­glą­dał jej się dłuż­szą chwilę. Miał ochotę po­gła­dzić ją po wło­sach i po­wie­dzieć kilka mi­łych słów.

Ale wtedy by ją obu­dził, a to nie by­łoby zbyt przy­jemne, więc za­wró­cił i w tym sa­mym mo­men­cie do­tarło do niego, że jed­nak zo­ba­czył prze­lot­nie zdję­cie tam­tej za­mor­do­wa­nej dziew­czyny. Te­raz miał przed oczami jej ob­raz, wy­raźny i mgli­sty jed­no­cze­śnie, ale nie wie­dział, co rze­czy­wi­ście za­pa­mię­tał z fo­to­gra­fii, a co było tylko wy­two­rem jego wy­obraźni.

– Śpi – wy­ja­śnił po po­wro­cie do kuchni.

– Ro­zu­miem – od­parł Co­ra­les, po czym do­dał z uśmie­chem: – W końcu dziś nie­dziela.

Rekke przy­tak­nął ski­nie­niem głowy i po­my­ślał, że skoro jego spo­kojny po­ra­nek z Obamą i tak już legł w gru­zach, to rów­nie do­brze może po­słu­chać tej hi­sto­rii.

– Pro­szę mó­wić – po­wie­dział przy­zwa­la­jąco.

DWA

San­tan­der, 12 lipca 1988 roku

Po śnia­da­niu skła­da­ją­cym się z dwóch ja­jek i po­łowy szklanki soku po­ma­rań­czo­wego po­szła do re­stau­ra­cji, w któ­rej do­ra­biała jako kel­nerka. Było wpół do dzie­sią­tej rano, więc Ro­berta jesz­cze nie było i nie mógł na nią na­krzy­czeć. Usia­dła na krze­śle ba­ro­wym, ty­łem do ta­rasu z wi­do­kiem na ocean, i na­pi­sała w swoim dzien­niku:

„Wraz z bu­rzą przy­szły dzi­kie psy”.

Gdy była dziec­kiem, nie­da­leko stąd zo­stała po­gry­ziona przez bez­pań­skiego charta. Ale po­nie­waż – choć ni­komu tego nie wy­ja­wiała – ma­rzyła, by zo­stać pi­sarką, cały czas zmie­niała tę hi­sto­rię. W naj­now­szej wer­sji nie chciała przed­sta­wiać psa jako bez­duszną, wy­chu­dzoną be­stię, tylko dać mu oso­bo­wość, a wy­ni­kało to z tego, że prze­czy­tała w „Na­tio­nal Geo­gra­phic” ar­ty­kuł o char­tach i zro­zu­miała, jak bar­dzo te psy są drę­czone.

– Nie siedź tak bez­czyn­nie.

Ro­berto przy­szedł znacz­nie wcze­śniej, niż za­kła­dała. Ubrany w czarne ba­weł­niane spodnie i luźną białą ko­szulę wy­glą­dał jak idiota, któ­rym w rze­czy sa­mej był.

– Rusz się – wark­nął.

Wstała z miej­sca; zbie­ra­jąc swoje rze­czy, spoj­rzała na ocean i po­my­ślała o dzi­kich psach. Ku­try już dawno wy­pły­nęły, a han­dla­rzy jesz­cze nie było. Nie wi­działa żad­nego czło­wieka, tylko ptaki i ko­ści­stego, uty­ka­ją­cego kota. W por­cie pa­no­wał oso­bliwy spo­kój, pew­nie wszy­scy wy­po­czy­wali przed fie­stą. Ale tam... od le­wej strony przy czer­wo­nych becz­kach ry­bac­kich szli dwaj mło­dzi, przy­stojni męż­czyźni: pe­łen gra­cji blon­dyn i wy­soki bru­net. Każdy z nich trzy­mał w dłoni książkę – i samo to było dla niej czymś nie­zwy­kłym. Nikt w jej oto­cze­niu nie czy­tał ksią­żek, w każ­dym ra­zie nie tak jak ona, i nie­raz ma­rzyła, by w jej ży­ciu po­ja­wił się ktoś z ze­wnątrz, kto by ją zro­zu­miał.

– Co to za la­lu­sie? – syk­nął Ro­berto. – Po­wiedz im, że jesz­cze za­mknięte.

– Sam im to po­wiedz – od­pa­ro­wała i do­stała kop­niaka w nogę. W tej sa­mej chwili za­uwa­żyła też, że męż­czyźni na­prawdę idą w ich stronę.

„Ura­tuj­cie mnie”, po­my­ślała.

TRZY

Mi­ca­ela po­czuła, że Rekke stoi w drzwiach, ale za­sy­piała i nie miała siły się ru­szyć. Była wy­czer­pana. Całą noc nie zmru­żyła oczu i do­piero te­raz usnęła. Ale sen nie był twardy, bo po chwili gwał­tow­nie otwo­rzyła oczy, jakby gro­ziło jej ja­kieś nie­bez­pie­czeń­stwo. Nic się jed­nak nie działo, poza tym że z kuchni niósł się ja­kiś mę­ski głos, który nie na­le­żał do Rek­kego.

Nie sły­szała po­szcze­gól­nych słów, ale męż­czy­zna mó­wił po an­giel­sku z hisz­pań­skim ak­cen­tem, a z tonu jego głosu wy­ni­kało, że roz­ma­wiali o czymś dra­ma­tycz­nym. Uśmiech­nęła się. To dla­tego Rekke sta­nął w progu jej po­koju. Chciał, żeby ona też po­słu­chała. Gdy tylko do­wia­dy­wał się o czymś eks­cy­tu­ją­cym, od razu ją do sie­bie wo­łał. Oczy­wi­ście schle­biało jej to, ale była zbyt zmę­czona. Spoj­rzała na jego szla­frok, który le­żał na pod­ło­dze, z wy­cią­gnię­tymi rę­ka­wami jak na sta­rych zdję­ciach z miejsc zbrodni.

– Idiotka ze mnie – wy­mam­ro­tała.

Po­winna wresz­cie to z sie­bie wy­rzu­cić, po pro­stu po­wie­dzieć, że się wy­pro­wa­dza. To prze­cież nic ta­kiego. A jed­nak cały czas od­kła­dała tę roz­mowę na póź­niej. Zi­ry­to­wana jego gło­sem do­bie­ga­ją­cym z kuchni ze zło­ścią na­cią­gnęła koł­drę na twarz. „Ci­cho bądź”, po­my­ślała. „Nie pró­buj wy­cią­gać mnie z łóżka”. Mi­lion razy za­sta­na­wiała się nad swoją re­la­cją z Rek­kem. Byli tylko przy­ja­ciółmi i ko­le­gami z pracy, a może kimś wię­cej? Parą na pewno nie, choć zda­rzały się mo­menty, kiedy... ale to było kie­dyś. Te­raz przy­po­mi­nali ra­czej brata i sio­strę. Cho­ciaż nie, to też nie­prawda, dla­tego le­żała w łóżku i cier­piała. Ni­gdy nie było jej ła­two roz­ma­wiać z Rek­kem o swo­ich ro­man­sach, bo nie chciała zga­sić tego, co tliło się pod po­wierzch­nią od ich pierw­szego spo­tka­nia na Djur­shol­mie. Ale tym ra­zem cho­dziło o coś wię­cej niż flirt.

Ca­spar Amiri był in­ży­nie­rem w Erics­so­nie i po­ma­gał po­li­cji z te­le­fo­nami. Z po­czątku ją wku­rzał. Za­cho­wy­wał się jak na­dęty ma­cho i cały czas na­chal­nie na nią ga­pił. Któ­re­goś wie­czoru nie­ocze­ki­wa­nie do niej za­dzwo­nił. My­ślała, że chciał się tylko upew­nić, czy wszystko działa, ale on za­pro­sił ją na randkę. „Nie ma mowy, za­po­mnij”, od­mó­wiła, uzna­jąc, że na tym ko­niec, lecz on się nie pod­da­wał, tylko dzwo­nił da­lej, aż za któ­rymś ra­zem się zgo­dziła. „Do­bra, jedno piwo”.

Spo­tkali się w Tu­dor Arms przy Gre­vga­tan, nie­da­leko miej­sca, gdzie miesz­kała. Ca­spar miał na so­bie szarą ma­ry­narkę i wy­pra­so­waną ko­szulę i już nie uda­wał ma­cho. Wręcz prze­ciw­nie, był zde­ner­wo­wany. Po­wie­dział, że po­cho­dzi z Iranu i tak na­prawdę chciał zo­stać le­ka­rzem, ale nie znosi wi­doku krwi, więc osta­tecz­nie zło­żył pa­piery do Kró­lew­skiego In­sty­tutu Tech­no­lo­gicz­nego w Sztok­hol­mie.

– Wo­lisz ma­szyny od lu­dzi? – spy­tała.

– Trudne py­ta­nie. – Uśmiech­nął się cza­ru­jąco, a ona po raz pierw­szy po­my­ślała, że jest przy­stojny i in­te­re­su­jący.

Wkrótce oka­zało się, że mają ze sobą wiele wspól­nego. Za­równo jej ro­dzina, jak i jego naj­bliżsi ucie­kli przed dyk­ta­turą, a do tego oboje mieli dur­no­wate ro­dzeń­stwo i ide­ali­zo­wali swo­ich oj­ców, któ­rzy od dawna nie żyli.

Łą­czyły ich po­dobne do­świad­cze­nia, w do­datku on miał ta­kie silne ra­miona.

– Dla­czego wcze­śniej tak mnie iry­to­wa­łeś? – spy­tała Mi­ca­ela.

– Bo uda­wa­łem si­ła­cza. A co, nie za­dzia­łało to na cie­bie?

– Ani przez chwilę.

– To co mam ro­bić?

– To uro­cze, że nie zno­sisz wi­doku krwi. Mo­żesz po­opo­wia­dać mi o po­dob­nych rze­czach.

– Czyli po­ka­zać ci swoją wraż­liwą stronę? – spy­tał.

– Ale je­śli za­cznę krwa­wić, a ty się mną nie zaj­miesz, to cię za­biję.

Wtedy, nie my­śląc zbyt wiele, po­ca­ło­wała go prze­ko­nana, że to może być co naj­wy­żej prze­lotna przy­goda. Lecz Ca­spar nie prze­sta­wał jej za­ska­ki­wać i w prze­ci­wień­stwie do Rek­kego po­tra­fił go­to­wać i dzięki Bogu słu­chać też cze­goś in­nego niż tylko mu­zyka kla­syczna. Poza tym przy nim nie mu­siała cią­gle si­lić się na bły­sko­tli­wość. Mo­gła mó­wić, co jej się po­doba, i choć cza­sem był ner­wowy i po­dejrz­liwy, coś ją do niego przy­cią­gało. Szko­puł w tym, że... nie po­wie­działa o nim Rek­kemu, a im dłu­żej mil­czała, tym bar­dziej Rekke wy­da­wał jej się przy­stojny i cza­ru­jący, chyba tylko po to, by zro­bić jej na złość.

Ale już nie­długo wszystko mu wy­zna, tylko nie dzi­siaj, kiedy czar­no­skóry męż­czy­zna zo­stał pre­zy­den­tem Sta­nów Zjed­no­czo­nych, bu­dząc w niej na­dzieję, a głos w kuchni na­gle za­drżał, jakby opo­wia­dał, że ktoś zgi­nął strasz­liwą śmier­cią.

Te­raz za­mie­rzała się prze­spać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nałuEN REKKE/VAR­GAS DEC­KARE. POST MOR­TEM
Pro­jekt okładkiJo­nas Ha­age, nkel.se
Przy­go­to­wa­nie okładki do drukuKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Re­dak­tor pro­wa­dzącaMo­nika Koch
Re­dak­cjaAlek­san­dra Ku­bis
Ko­rektaTe­resa Zie­liń­ska Anna Stro­żek
En Rekke/Var­gas dec­kare. Post mor­tem © Da­vid La­ger­crantz, first pu­bli­shed by Nor­stedts, Swe­den in 2025 Pu­bli­shed by agre­ement with Nor­stedts Agency and Bo­okLab Li­te­rary Agency Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ju­styna Kwiat­kow­ska, 2025 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2025
ISBN 978-83-8360-258-5
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.