43,99 zł
Post mortem – JEDEN CZŁOWIEK NOSI WINĘ, DRUGI NOSI WSTYD
Dwaj młodzi mężczyźni wyruszają w podróż samochodem po Europie. Przemierzając kolejne miasta w drodze na północ Hiszpanii, imprezują i prowadzą rozmowy o Célinie, Hemingwayu i Leonardzie Cohenie. Dwadzieścia lat później Rekkego odwiedza hiszpański komendant Rafael Corales, który nie może pogodzić się z niewyjaśnioną sprawą brutalnego morderstwa młodej kelnerki. Co oznaczał tajemniczy symbol na jej ciele? Rekke i jego nieodzowna partnerka Micaela Vargas łączą tę sprawę z zabójstwami kobiet w Danii i Finlandii. Czy trafili na trop seryjnego mordercy? Ślady prowadzą do elity literackiej Sztokholmu.
W trzecim tomie cyklu o profesorze Hansie Rekkem i policjantce Micaeli Vargas splatają się dwie historie, a napięcie rośnie wraz z pogonią za mężczyznami, których połączyła mroczna tajemnica.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 353
Rok wydania: 2025
Tego wieczoru podniósł się wiatr, a wraz z burzą przyszły dzikie psy. Porzucone, zmaltretowane i głodne zgromadziły się pod starym dębem, którego gałęzie wznosiły się ku niebu, jakby wielbiły je trzydziestoma ramionami.
Gdy nadszedł czas, psy zaległy u stóp drzewa, by wydać ostatnie tchnienie, a koniec jak zawsze był przeraźliwie samotny.
JEDEN
Tego poranka profesor Hans Rekke nie mógł niczego znaleźć, nawet łyżeczki i miski, by zjeść jogurt.
– Boże, co tu się stało? – zawołał.
Mieszkająca u niego Micaela Vargas weszła do kuchni w jego szlafroku, który ciągnął się po ziemi jak królewska peleryna.
– Potrzebowaliśmy zmiany – skwitowała.
Rekke spojrzał na nią sceptycznie i otworzył szufladę, w której zamiast noży leżały rękawice kuchenne i ściereczki.
– Tak jest bardziej praktycznie – dodała, uśmiechając się pod nosem.
– Z pewnością. Ale teraz wszystko ma nowe miejsce, a ja nie znoszę... – „Nowości”, zamierzał powiedzieć, lecz nagle uświadomił sobie, że to nie byłoby szczególnie zabawne, tylko żałośnie szczere. – No cóż – westchnął. – Przynajmniej wiem już, dlaczego jestem taki nieporadny. Nie poszłaś dziś spać?
– Nie, siedziałam jeszcze długo po zakończeniu. Jeśli będziesz miły, zrobię ci espresso.
– Dziękuję, ale teraz oddam królestwo za miskę i łyżkę. I poranne gazety.
Rekke usiadł przy stole, a Micaela przyniosła mu kawę, jogurt i gazety. Miała nieprzyzwoicie dobry humor i choć w głębi serca nieco go to irytowało, ani trochę nie mógł jej za to winić. Nawet jeśli nic nie leżało na swoim miejscu, dziś był wielki dzień. Wybitnie utalentowany i sympatyczny senator z Illinois wygrał wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych i Rekke nie mógł się już doczekać, aż wreszcie zatopi się w myślach i o tym poczyta. Ledwie jednak zdążył przeskanować wzrokiem tytuł Obama zwycięzcą, gdy ktoś zapukał do drzwi. Rekke spojrzał błagalnie na Micaelę, ale ona wyszła już z kuchni, w jego przydługim szlafroku, więc nie pozostało mu nic innego jak podnieść się z miejsca i ruszyć na korytarz.
Otworzył drzwi. Może innego dnia, będąc bardziej skupionym, ze względów czysto fenomenologicznych zainteresowałby się tą sekundą, gdy człowiek spodziewa się jednego, a zastaje co innego i przez chwilę miesza wyobrażenia z rzeczywistością. Ale teraz tylko zamrugał i stwierdził, że przyszedł do niego sześćdziesięcioletni mężczyzna o południowoeuropejskich korzeniach i dużych, głęboko osadzonych, brązowych oczach.
– Dzień dobry – powiedział Rekke.
– Przepraszam, że przeszkadzam – odezwał się gość łamaną angielszczyzną.
– W czym mogę pomóc?
– Nazywam się Rafael Corales – wyjaśnił mężczyzna. – Jestem komendantem policji w Pampelunie w Hiszpanii. Dzwoniłem do pana kilka razy i pisałem maile.
– Tak, pamiętam. Czy mógłby pan wrócić później? Właśnie...
Mężczyzna wskazał na swoją aktówkę, jakby odejście z takim ciężarem było niemożliwe.
– Ale to musiałoby być późnym wieczorem – odparł. – Cały dzień będę na konferencji, a potem idę na służbową kolację.
Rekke rozłożył bezradnie ręce.
– W takim razie zapraszam, señor Corales. Napijemy się kawy.
Zaprowadził go do kuchni, choć przyjmowanie gościa, a zwłaszcza robienie mu kawy, było błędem.
Na widok porannych gazet jeszcze bardziej się zirytował, że przerwano mu czytanie. Poza tym nie wiedział nawet, gdzie są filiżanki.
– Zimno dziś? – spytał, by ukryć swoją bezradność wobec szafek kuchennych.
– Podobno ma być śnieżyca. – Corales powiesił na oparciu krzesła podbijaną futrem kurtkę. – Czego pan szuka?
– Filiżanki dla pana, ale chyba przerasta to moje zdolności detektywistyczne.
Corales był ubrany w elegancki garnitur z krawatem, ale miał dosyć odważną fryzurę w stylu czeskiego piłkarza. Wyglądał, jakby nie rozumiał, czy wręcz nie umiał sobie wyobrazić, że Rekke nie potrafi niczego znaleźć we własnej kuchni. Przecież to taki wybitny detektyw.
– Czytał pan o Obamie? – spytał komendant, zerkając na gazety.
– Bardzo bym chciał. – Rekke nawet nie próbował ukrywać irytacji. – To niesamowite – dodał łagodniejszym tonem.
– Chyba tak – stwierdził Corales.
– „Chyba”? – To też zdenerwowało Rekkego.
– Wolałbym McCaina.
– Na litość boską, dlaczego?
– Człowiek, który przetrwał więzienie i tortury, musi być godny zaufania – stwierdził Corales, a Rekke zaczął się zastanawiać, czy mu nie odpowiedzieć, for the hell of it, i dla zabawy nie sprowokować małej dyskusji.
– Przynajmniej Bóg oszczędził nam Sarah Palin. Na jaką konferencję pan przyjechał? – zmienił temat.
– O współpracy cyfrowej i takich tam. Ale najciekawsze są przerwy na lunch. Omawiamy stare śledztwa, a gdy wspomniałem, że kiedyś się z panem kontaktowałem, wszyscy od razu się ożywili.
Rekke próbował przypomnieć sobie, o co chodziło, i wystraszony, że to będzie długa wizyta, kątem oka zerknął na ciężką aktówkę, która stała teraz na podłodze w kuchni. Następnie raz jeszcze zaczął szukać filiżanek i znalazł je w idealnie równym rządku nad ekspresem do kawy. Uznał, że to jednak pewien sukces.
– Zagadka rozwiązana. Jakiej napije się pan kawy?
Rafael Corales wyglądał na zadowolonego.
– Och, widzę, że ma pan niezły sprzęt. Jeśli można, poproszę cappuccino na podwójnym espresso. Podobno profesor jest mistrzem w interpretacji starych śladów.
– Nie powiedziałbym – wymamrotał Rekke i spieniając mleko, zastanawiał się, czy po kawie uprzejmie nie wyprosić gościa. Te niezapowiedziane wizyty powoli zaczynały działać mu na nerwy. – Przypomni mi pan, o co chodziło w tej pańskiej sprawie? – spytał.
Corales odchylił się i niepokojąco umościł na krześle, podczas gdy ekspres mielił ziarna.
– Oczywiście, już tłumaczę. Jeśli pan chce, opowiem wszystko ze szczegółami.
– To nie będzie konieczne. – Rekke podał kawę.
Corales wypił łyk i natychmiast się rozpromienił.
– Wspaniała. – Wyprostował się. – Nie będę zanudzał pana historią mojego życia.
„Na litość boską, oby nie!”, pomyślał Rekke.
– Ale o jednej rzeczy mimo wszystko chciałbym wspomnieć, bo jest ważna.
– W takim razie słucham. – Rekke ukradkiem zaczął czytać gazetę.
– Jestem szalenie ambitny – powiedział Corales.
„Tylko nie to”, zaprotestował w duchu Rekke.
– Wiem, że w dzisiejszych czasach wszyscy tak mówią – ciągnął komendant, jakby czytał profesorowi w myślach.
– I ma pan rację.
– Ale w moim przypadku to w równym stopniu przekleństwo, co błogosławieństwo. Z jednej strony popycha mnie do przodu, z drugiej zatrzymuje w miejscu, gdy tylko powinie mi się noga. Nie potrafię przyznać się do błędu.
Rekke posłał mu przyjazny uśmiech.
– Ale właśnie pan to zrobił.
– Dobre jest to, że nigdy się nie poddaję, i dlatego do pana przychodzę, profesorze. Zawaliłem swoje najważniejsze śledztwo.
Rekke nasłuchiwał odgłosów z głębi mieszkania w nadziei, że Micaela da jakiś znak życia. Ale panowała kompletna cisza, tylko wiatr uderzał w okna kuchni. Zastanawiał się, czy nie wymyślić naprędce jakiejś wymówki i nie zakończyć rozmowy. Poza tym czy przypadkiem nie obiecał swojemu koszmarnemu bratu, że tego dnia pójdzie na jakieś przyjęcie?
– Przypomni mi pan, kiedy to było? – poprosił.
– Dwadzieścia lat temu.
– Dawne dzieje.
– Nie dla mnie – powiedział Corales. – Dla mnie to wciąż świeża rana.
„Ale ja mówię o sobie”, pomyślał Rekke. „Ja potrzebuję czegoś bardziej aktualnego, co pomogłoby mi pozbyć się irytacji”.
– Gdzie rozegrał się ten dramat?
– W Santanderze, na północnym wybrzeżu Hiszpanii, obok Kraju Basków.
– Daleko – wymamrotał Rekke, powoli przypominając sobie tę sprawę.
– Byłem wtedy naczelnikiem lokalnego wydziału kryminalnego – ciągnął Corales. – Przygotowywaliśmy się do corocznej fiesty Semana Grande. Nie wiem, czy profesor kojarzy to święto...
– Znam je bardziej w teorii niż w praktyce – odparł Rekke, nie do końca zgodnie z prawdą, ale to nie był odpowiedni moment na wyznawanie dawnych grzechów.
– Fiesta trwa przez siedem dni, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wszyscy są pijani, ale szczęśliwi – powiedział Corales.
– Tylko że zamordowano młodą kobietę, prawda?
– Tak. Pierwszej nocy.
„Pierwszej nocy”, pomyślał Rekke i w tym samym momencie stanął mu przed oczami oniryczny obraz dziewczyny, która leżała gdzieś martwa, podczas gdy wokół niej kwitło nocne życie. Mimowolnie się tym zainteresował, choć głównie ze względu na wymiar egzystencjalny. Śmierć podczas karnawału, wśród dudniącej w oddali wrzawy, budziła w nim melancholię.
– Przykre – stwierdził.
– Bardzo. Wszyscy mówili o niej, że się wyróżniała. Cały czas siedziała z nosem w książkach.
– Inteligentna dziewczyna.
– O tak. – Corales sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Musi ją pan zobaczyć.
Chciał podać mu fotografię, ale Rekke, nie wiedząc dlaczego, uniósł rękę, by go powstrzymać. Może wolał nie angażować się emocjonalnie.
Corales wyraźnie się zdziwił.
– Nie chce pan spojrzeć? To część pańskiej metody?
– Moje metody zależą od sprawy – oznajmił Rekke. – Ale jednej zasadzie jestem wierny. Gdy słyszę coś interesującego, zapraszam do rozmowy moją partnerkę z pracy. Jeśli pan pozwoli, na chwilę pana zostawię.
– Oczywiście – powiedział Corales.
Rekke wstał z miejsca i wyszedł z kuchni, po czym minął fortepian w salonie i skierował się do pokoju Micaeli w głębi mieszkania. Zaniepokojony panującą wokół ciszą zatrzymał się kilka metrów przed drzwiami. „Zostaw ją w spokoju, nie wciągaj jej w swoje sprawy”, pomyślał. Mimo wszystko podszedł bliżej, a gdy uchylił drzwi, zobaczył, że leży skulona z kołdrą naciągniętą do połowy ramion. Wyglądała bezbronnie, jakby zdjęła pancerz, który zwykle ją ochraniał. Rekke przyglądał jej się dłuższą chwilę. Miał ochotę pogładzić ją po włosach i powiedzieć kilka miłych słów.
Ale wtedy by ją obudził, a to nie byłoby zbyt przyjemne, więc zawrócił i w tym samym momencie dotarło do niego, że jednak zobaczył przelotnie zdjęcie tamtej zamordowanej dziewczyny. Teraz miał przed oczami jej obraz, wyraźny i mglisty jednocześnie, ale nie wiedział, co rzeczywiście zapamiętał z fotografii, a co było tylko wytworem jego wyobraźni.
– Śpi – wyjaśnił po powrocie do kuchni.
– Rozumiem – odparł Corales, po czym dodał z uśmiechem: – W końcu dziś niedziela.
Rekke przytaknął skinieniem głowy i pomyślał, że skoro jego spokojny poranek z Obamą i tak już legł w gruzach, to równie dobrze może posłuchać tej historii.
– Proszę mówić – powiedział przyzwalająco.
DWA
Santander, 12 lipca 1988 roku
Po śniadaniu składającym się z dwóch jajek i połowy szklanki soku pomarańczowego poszła do restauracji, w której dorabiała jako kelnerka. Było wpół do dziesiątej rano, więc Roberta jeszcze nie było i nie mógł na nią nakrzyczeć. Usiadła na krześle barowym, tyłem do tarasu z widokiem na ocean, i napisała w swoim dzienniku:
„Wraz z burzą przyszły dzikie psy”.
Gdy była dzieckiem, niedaleko stąd została pogryziona przez bezpańskiego charta. Ale ponieważ – choć nikomu tego nie wyjawiała – marzyła, by zostać pisarką, cały czas zmieniała tę historię. W najnowszej wersji nie chciała przedstawiać psa jako bezduszną, wychudzoną bestię, tylko dać mu osobowość, a wynikało to z tego, że przeczytała w „National Geographic” artykuł o chartach i zrozumiała, jak bardzo te psy są dręczone.
– Nie siedź tak bezczynnie.
Roberto przyszedł znacznie wcześniej, niż zakładała. Ubrany w czarne bawełniane spodnie i luźną białą koszulę wyglądał jak idiota, którym w rzeczy samej był.
– Rusz się – warknął.
Wstała z miejsca; zbierając swoje rzeczy, spojrzała na ocean i pomyślała o dzikich psach. Kutry już dawno wypłynęły, a handlarzy jeszcze nie było. Nie widziała żadnego człowieka, tylko ptaki i kościstego, utykającego kota. W porcie panował osobliwy spokój, pewnie wszyscy wypoczywali przed fiestą. Ale tam... od lewej strony przy czerwonych beczkach rybackich szli dwaj młodzi, przystojni mężczyźni: pełen gracji blondyn i wysoki brunet. Każdy z nich trzymał w dłoni książkę – i samo to było dla niej czymś niezwykłym. Nikt w jej otoczeniu nie czytał książek, w każdym razie nie tak jak ona, i nieraz marzyła, by w jej życiu pojawił się ktoś z zewnątrz, kto by ją zrozumiał.
– Co to za lalusie? – syknął Roberto. – Powiedz im, że jeszcze zamknięte.
– Sam im to powiedz – odparowała i dostała kopniaka w nogę. W tej samej chwili zauważyła też, że mężczyźni naprawdę idą w ich stronę.
„Uratujcie mnie”, pomyślała.
TRZY
Micaela poczuła, że Rekke stoi w drzwiach, ale zasypiała i nie miała siły się ruszyć. Była wyczerpana. Całą noc nie zmrużyła oczu i dopiero teraz usnęła. Ale sen nie był twardy, bo po chwili gwałtownie otworzyła oczy, jakby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo. Nic się jednak nie działo, poza tym że z kuchni niósł się jakiś męski głos, który nie należał do Rekkego.
Nie słyszała poszczególnych słów, ale mężczyzna mówił po angielsku z hiszpańskim akcentem, a z tonu jego głosu wynikało, że rozmawiali o czymś dramatycznym. Uśmiechnęła się. To dlatego Rekke stanął w progu jej pokoju. Chciał, żeby ona też posłuchała. Gdy tylko dowiadywał się o czymś ekscytującym, od razu ją do siebie wołał. Oczywiście schlebiało jej to, ale była zbyt zmęczona. Spojrzała na jego szlafrok, który leżał na podłodze, z wyciągniętymi rękawami jak na starych zdjęciach z miejsc zbrodni.
– Idiotka ze mnie – wymamrotała.
Powinna wreszcie to z siebie wyrzucić, po prostu powiedzieć, że się wyprowadza. To przecież nic takiego. A jednak cały czas odkładała tę rozmowę na później. Zirytowana jego głosem dobiegającym z kuchni ze złością naciągnęła kołdrę na twarz. „Cicho bądź”, pomyślała. „Nie próbuj wyciągać mnie z łóżka”. Milion razy zastanawiała się nad swoją relacją z Rekkem. Byli tylko przyjaciółmi i kolegami z pracy, a może kimś więcej? Parą na pewno nie, choć zdarzały się momenty, kiedy... ale to było kiedyś. Teraz przypominali raczej brata i siostrę. Chociaż nie, to też nieprawda, dlatego leżała w łóżku i cierpiała. Nigdy nie było jej łatwo rozmawiać z Rekkem o swoich romansach, bo nie chciała zgasić tego, co tliło się pod powierzchnią od ich pierwszego spotkania na Djursholmie. Ale tym razem chodziło o coś więcej niż flirt.
Caspar Amiri był inżynierem w Ericssonie i pomagał policji z telefonami. Z początku ją wkurzał. Zachowywał się jak nadęty macho i cały czas nachalnie na nią gapił. Któregoś wieczoru nieoczekiwanie do niej zadzwonił. Myślała, że chciał się tylko upewnić, czy wszystko działa, ale on zaprosił ją na randkę. „Nie ma mowy, zapomnij”, odmówiła, uznając, że na tym koniec, lecz on się nie poddawał, tylko dzwonił dalej, aż za którymś razem się zgodziła. „Dobra, jedno piwo”.
Spotkali się w Tudor Arms przy Grevgatan, niedaleko miejsca, gdzie mieszkała. Caspar miał na sobie szarą marynarkę i wyprasowaną koszulę i już nie udawał macho. Wręcz przeciwnie, był zdenerwowany. Powiedział, że pochodzi z Iranu i tak naprawdę chciał zostać lekarzem, ale nie znosi widoku krwi, więc ostatecznie złożył papiery do Królewskiego Instytutu Technologicznego w Sztokholmie.
– Wolisz maszyny od ludzi? – spytała.
– Trudne pytanie. – Uśmiechnął się czarująco, a ona po raz pierwszy pomyślała, że jest przystojny i interesujący.
Wkrótce okazało się, że mają ze sobą wiele wspólnego. Zarówno jej rodzina, jak i jego najbliżsi uciekli przed dyktaturą, a do tego oboje mieli durnowate rodzeństwo i idealizowali swoich ojców, którzy od dawna nie żyli.
Łączyły ich podobne doświadczenia, w dodatku on miał takie silne ramiona.
– Dlaczego wcześniej tak mnie irytowałeś? – spytała Micaela.
– Bo udawałem siłacza. A co, nie zadziałało to na ciebie?
– Ani przez chwilę.
– To co mam robić?
– To urocze, że nie znosisz widoku krwi. Możesz poopowiadać mi o podobnych rzeczach.
– Czyli pokazać ci swoją wrażliwą stronę? – spytał.
– Ale jeśli zacznę krwawić, a ty się mną nie zajmiesz, to cię zabiję.
Wtedy, nie myśląc zbyt wiele, pocałowała go przekonana, że to może być co najwyżej przelotna przygoda. Lecz Caspar nie przestawał jej zaskakiwać i w przeciwieństwie do Rekkego potrafił gotować i dzięki Bogu słuchać też czegoś innego niż tylko muzyka klasyczna. Poza tym przy nim nie musiała ciągle silić się na błyskotliwość. Mogła mówić, co jej się podoba, i choć czasem był nerwowy i podejrzliwy, coś ją do niego przyciągało. Szkopuł w tym, że... nie powiedziała o nim Rekkemu, a im dłużej milczała, tym bardziej Rekke wydawał jej się przystojny i czarujący, chyba tylko po to, by zrobić jej na złość.
Ale już niedługo wszystko mu wyzna, tylko nie dzisiaj, kiedy czarnoskóry mężczyzna został prezydentem Stanów Zjednoczonych, budząc w niej nadzieję, a głos w kuchni nagle zadrżał, jakby opowiadał, że ktoś zginął straszliwą śmiercią.
Teraz zamierzała się przespać.