Półmrok - Piotr Woskowicz - ebook + książka

Półmrok ebook

Woskowicz Piotr

0,0

Opis

Czasem błaha z pozoru sytuacja może się stać zarzewiem wydarzeń, które potrafią wywrócić życie zwyczajnej włoskiej rodziny do góry nogami.
Giulia jest młodą kobietą. Ma kochającego męża i pięcioletniego synka. Mieszka wraz z nimi w Mediolanie, wiodąc życie nieróżniące się od życia większości młodych włoskich rodzin. Giulia ma także młodszą siostrę spełniającą się jako zawodniczka pierwszoligowej drużyny siatkówki oraz przyjaciółkę, z którą pracuje w jednej firmie. Odnosi sukcesy w zawodzie, do którego nigdy nie spodziewała się trafić i który nie ma najmniejszego związku z jej wykształceniem. Ma także kochających rodziców. Jej życie toczy się niemal sielankowo.
Któregoś dnia jednak wszystko się zmienia.
Od tej pory nic już nie jest takie samo jak przedtem. Szczęście, choć osiągnięte nie bez trudu, musi ustąpić walce o przeszłość, przyszłość, rodzinę, miłość i… życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 557

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁ I

Kilka tygodni wcześniej, kwietniowy piątkowy poranek

– Spóźnisz się do szkoły! Już od kwadransa powinieneś być gotowy! – krzyczała Giulia nie na swego syna, lecz na trzydziestodwuletniego męża. Nieco od niej starszy Guido, nauczyciel matematyki w jednym z mediolańskich liceów, przy swym dużym wzroście oraz krótkim kucyku bardziej mógłby być połączeniem gwiazdy rocka z koszykarzem. Zresztą ich pięcioletni synek Giuseppe nie potrzebowałby aż takiej mobilizacji.

Do Mediolanu przeprowadzili się z małego miasteczka Villa d’Alme leżącego nieopodal Bergamo, kiedy Guido otrzymał propozycję pracy w liceum. Marzył o niej. Chciał uczyć młodzież „obsługi” liczb, wzorów, równań…

W Villa d’Alme mieszkali w rodzinnym domu Guida wraz z jego ojcem, który był emerytowanym nauczycielem, lecz w odróżnieniu od syna jego domeną nie była matematyka, a fizyka.

Gdy Guido miał cztery lata, stracił matkę. Zmarła, zanim wydała na świat jego brata. W wyniku poważnych komplikacji, które wystąpiły w siódmym miesiącu ciąży, doszło do krwotoku wewnętrznego. Matka za wszelką cenę chciała ratować życie, które w sobie nosiła. Bezskutecznie. Odeszli oboje.

Mały Guido często widywał ojca wpatrującego się w zdjęcie, na którym jego matka opierała głowę o pierś swojego męża. Oboje patrzyli w obiektyw, a nad ich głowami wisiała soczyście zielona korona piniowych gałęzi, poprzez które przedzierało się popołudniowe słońce.

Mimo bólu, jaki ojciec nosił po tej ogromnej stracie, wręcz wzorowo zastępował swojemu jedynemu dziecku matkę, nie roniąc przy tym łez. Miłość, którą darzył żonę, przelewał na syna, aby ten w jak najmniejszym stopniu odczuwał brak matczynego ciepła.

Guido wyrósł na zdolnego chłopca, który bardzo dobrze się uczył. Gdy był już wysokim, przystojnym młodzieńcem, chciał być takim mężczyzną jak ojciec. Pragnął znaleźć kobietę swego życia, którą pokocha tak, jak tamten kochał swoją żonę, jego matkę. Uczuciem, którego nie zdążył jej okazać, chciał obdarzyć kogoś, kto i jego szczerze pokocha.

Można byłoby rzec, że Giulię spotkał przypadkiem, lecz on w takie przypadki nie wierzył. Był pewien, że to przeznaczenie sprawiło, iż znaleźli się w tym samym czasie w jednej z mediolańskich księgarni, gdy on gdzieś na horyzoncie widział już koniec swoich studiów, już zaczynał zbierać materiały do pracy magisterskiej. Giulia studiowała wtedy na drugim roku na innej uczelni i przyszła kupić jakąś książkę o starożytnych ogrodach. Gdy ją zobaczył, poczuł, jakby przez jego wnętrzności przejechał ekspres z Mediolanu do Rzymu. Wysoka, szczupła sylwetka zwieńczona długą, falowaną fryzurą w kolorze mocno palonej kawy, z ręką wyciągniętą wysoko nad głową i dłonią próbującą dosięgnąć celu swego przybycia do księgarni, czyli grubej książki tkwiącej na najwyższej półce, przykuła jego uwagę. Przez kilka sekund patrzył jak zahipnotyzowany, aż w końcu go olśniło: „Chłopie, jesteś wyższy od niej, ty dosięgniesz tamtą książkę”. Ruszył niemal sprintem, by pokonać dzielące ich dziesięć metrów, potrącając po drodze mały stolik z książkami, które czekały na swe miejsce na regale. Książki z hukiem pospadały na podłogę, ale on na to nie zważał, bo już stał obok tej pięknej istoty i sięgał po książkę. Kobieta zwróciła na niego przecudne zielone oczy i zanim zdążyła coś powiedzieć, on już wręczał jej trzystustronicowy album. Z rozbrajającym szczerym uśmiechem podziękowała za pomoc i w zamian pomogła mu pozbierać z podłogi rozsypane książki. Układając je na stoliku, poznali swe imiona. Następnie Giulia dała się zaprosić na kawę. Potem były kolejne kawy, później obiady, kolacje, spacery, kino, teatr, morze, góry i ani się spostrzegł, a już stali przed ołtarzem w małym kościółku w rodzinnej miejscowości Giulii, gdzieś pośród gór, ślubując sobie dozgonną miłość.

Giulia zgodziła się zamieszkać w jego domu. Bardzo polubiła swego teścia, z którym znalazła wspólny język jeszcze na długo przed ślubem, a jego ogromne poczucie humoru nie pozwalało na nudę.

Niespełna rok po ślubie przyszedł na świat mały Giuseppe i dziadek zwariował na jego punkcie. Guido uczył matematyki w miejscowej szkole podstawowej, ale chciał czegoś więcej, marzył o pracy w wielkim mieście. W mieście, które znał z okresu studiów. Wysłał CV do wielu liceów i czekał, cierpliwie czekał na odpowiedź. Nadeszła po ponad roku, gdy już niemal stracił nadzieję, ale to, że była to dokładnie taka praca, o jakiej marzył, sprawiło, iż chwilowe zwątpienie natychmiast przeobraziło się w entuzjazm. Cała najbliższa rodzina Giulii i Guida dołożyła starań i środków, aby mogli oni zamieszkać w zupełnie nowym miejscu, w stolicy Lombardii.

Gdy przenieśli się do Mediolanu, Giulia nie pracowała. Jej jedynym zajęciem było wychowywanie dziecka. Nie był to z góry narzucony podział obowiązków. Pragnęła tego. Pragnęła spełniać się jako matka. Wychodziła z założenia, że ma jeszcze czas na pracę. Nie mogła narzekać na brak środków do życia, ponieważ jej mąż, oprócz pracy w liceum, dorabiał, udzielając korepetycji. Czas na jej pracę zawodową nadszedł zupełnie dla niej niespodziewanie, a nawet zaskakująco, gdy już zadomowili się w wielkim, przemysłowym, bogatym mieście i czuli się pełnoprawnymi mediolańczykami.

Zanim to jednak nastąpiło, Giulia straciła ich drugie dziecko. Bardzo pragnęli, by była to dziewczynka. Miała mieć na imię Gina, lecz nim poznali płeć tego małego cudu, musieli się z nim pożegnać. Giulia była zmuszona zgodzić się na usunięcie martwego aniołka, którego lekarze nie chcieli nazwać dzieckiem, używając jedynie określenia „płód”. Żaden ze specjalistów nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego mikroskopijne serduszko nagle przestało bić. Giulia czuła, jakby wraz z tym ludzkim ziarenkiem wycięto część jej serca, część jej duszy, część jej samej. I ona, i Guido bardzo cierpieli, ale nie byli sami. Nieprzecenione wsparcie otrzymali od swoich rodziców, a zwłaszcza od ojca Guida, który jak nikt inny rozumiał ich ból.

– Już wychodzę! – krzyknął Guido, wybiegając z sypialni po przeciwnej stronie ich trzypokojowego mieszkania, dopinając jasnofioletową koszulę. – Już jestem gotów i już biegnę, słońce moje – dodał, przeciskając się obok małżonki w kierunku drzwi wejściowych i kradnąc jej po drodze szybkiego całusa.

Wrzucił na siebie sportową marynarkę, przekręcił zamek, wyszedł na klatkę schodową i pociągnąwszy drzwi, by się za nim zatrzasnęły, zbiegł czym prędzej po schodach. Nie czekał na windę. Stwierdził, że zanim ta dotrze na drugie piętro, on już będzie na parterze. Nie tylko wygląd, ale i kondycję miał sportową, gdyż codziennie o szóstej rano biegał, robiąc trzy półkilometrowe pętle wokół ich spokojnego osiedla. Wsiadł do samochodu, srebrnego sedana alfa romeo, i pognał do pracy. Po przebiciu się przez metropolitalne korki dotarł w końcu na szkolny parking zaledwie kilka minut przed pierwszą lekcją. Wyskoczył z auta i machnął drzwiami, by je zatrzasnąć. Zamknął je zaraz za sobą pilotem centralnego zamka i wbiegł po schodach do budynku szkoły. Przebiegł długi korytarz, omijając slalomem wypełniającą go młodzież, i niczym huragan wpadł do pokoju nauczycielskiego.

– Cześć wszystkim – rzucił, rozglądając się po pomieszczeniu.

– Cześć – odpowiedziała mu koleżanka od włoskiego, niska, korpulentna blondynka w okularach o cienkich czarnych oprawkach, jego rówieśniczka.

– Witam, młody człowieku – dodał ochrypłym, poważnym głosem starszy, łysiejący pan w brązowym garniturze, nauczyciel chemii.

– A, cześć – dorzuciły niemal równocześnie dwie mniej więcej pięćdziesięcioletnie koleżanki, które siedziały pod ścianą i tuż przed jego wpadnięciem do pokoju były zajęte konwersacją. Jedna z nich, ta szczuplejsza, uczyła fizyki, a druga, nieco bardziej puszysta i wyższa od koleżanki, tak jak Guido była matematyczką.

W tym samym czasie w jego mieszkaniu rozległ się dzwonek.

– Już otwieram! – rzuciła Giulia i podeszła do drzwi. Wyjrzała przez wizjer i zaskoczona stwierdziła, że po drugiej stronie nikogo nie ma.

Wtem, jak wystrzelona z katapulty, w szkiełku pojawiła się głowa. Giulia aż odskoczyła z krótkim gwałtownym wdechem, ale jednocześnie uświadomiła sobie, że jest to dobrze jej znana głowa. Głowa kogoś bardzo, bardzo bliskiego.

– To ja, córeczko – dobiegło zza drzwi. – Otwórz, proszę.

Giulia zrobiła trzy kroki i z wstępującym na usta uśmiechem oraz jeszcze nieco drżącymi z przelęknienia dłońmi nacisnęła klamkę. Drzwi się uchyliły, a w powstałej przestrzeni natychmiast pojawiła się uśmiechnięta twarz Marii, jej matki.

– Ale mnie wystraszyłaś, mamo. Tak nagle wyrosłaś za drzwiami.

– Przepraszam, córeczko, ale chusteczka mi spadła akurat wtedy, gdy zadzwoniłam. Nie chciałam cię wystraszyć.

– A gdzie masz klucz, który ci dorobiłam?

– Ojciec przez przypadek zabrał go ze sobą, a drzwi do klatki były niedomknięte.

– Dobrze, że już jesteś, bo Giuseppe nie czuje się najlepiej, ma stan podgorączkowy i sucho kaszle. Nie mogę go dzisiaj zawieźć do przedszkola, choć lekarz, u którego byliśmy wczoraj po południu, stwierdził, że to nic poważnego. Złapał jakieś przeziębienie. W nocy też kaszlał, ale teraz śpi. Już poinformowałam przedszkolankę, że go nie będzie.

– Z przyjemnością z nim posiedzę, kochanie. Dobrze, że wczoraj do mnie zadzwoniłaś. Od razu dałam znać Angeli, że dziś będzie musiała sama zostać w kwiaciarni.

Maria weszła do przedpokoju i zdjęła czerwony rozpinany sweter. Na ukrytej pod spodem białej bluzce widniały dwie czerwone róże, a między nimi napis Ti amo. Była szczupłą i wręcz modelowo zbudowaną kobietą o brązowych oczach i kasztanowym, uzyskanym za pomocą garniera, kolorze prostych, obciętych krótko włosów. Bogaty, aczkolwiek nie przesadzony makijaż sprawiał, że nie wyglądała na swoje pięćdziesiąt dwa lata, lecz dużo młodziej, zwłaszcza że obcisłe jasnoniebieskie dżinsy opinały jej wąską talię oraz długie, smukłe nogi wyrastające z białych adidasów. Była wzrostu swojej córki. – A czy ty nie powinnaś zaraz się zbierać do pracy? – spytała.

– Właściwie już zaczęłam – odrzekła Giulia. – Może zrobić ci kawy? – zaproponowała.

– Dziękuję, kochanie, ale sama się obsłużę, a ty się zajmij sobą – odparła Maria i przeszła do kuchni.

Giulia stanęła przed łazienkowym lustrem i przystąpiła do codziennego rytuału nakładania makijażu. Po matce odziedziczyła talent do używania wszelkich poprawiających urodę specyfików z niezwykłym wyczuciem, aby maksymalnie podkreślić swoją i tak nieprzeciętną urodę, a przy tym ani trochę nie przesadzić. Zakończyła w chwili, gdy po całym mieszkaniu rozszedł się aromatyczny zapach kawy.

Matka weszła do pokoju z parującą filiżanką czarnej ambrozji. Usiadła przy szklanej ławie, rozdarła saszetkę brązowego cukru i wsypała do filiżanki. Zamieszała małą łyżeczką. Giulia w tym czasie zrzuciła z siebie domowy podkoszulek i sięgnęła do szafy po białą rozpinaną bluzkę z kołnierzem.

– Gdy Giuseppe się obudzi, podgrzej mu mleko z płatkami kukurydzianymi. Bardzo je lubi – poprosiła matkę. Włożyła bluzkę i czarne dopasowane dżinsy, nienagannie podkreślające jej także po matce odziedziczoną szczupłą figurę, i zapytała: – A co porabia nasz świeżo upieczony emeryt?

– Twój ojciec już pewnie dotarł nad jezioro, żeby powędkować. Wczoraj przez cały dzień tylko o tym mówił.

Rodzinny dom Giulii znajdował się na terenach podgórskich, niedaleko granicy ze Szwajcarią. Sześćdziesięciosześcioletni ojciec, obecnie emerytowany ratownik medyczny oraz jeszcze czynny instruktor narciarstwa, nie musiał się daleko zapuszczać, aby poślęczeć nad jakimś jeziorem z wędką wbitą w brzeg i ze wzrokiem utkwionym w spławik. Wokół ich małego miasteczka Orino Matka Natura utworzyła kilkanaście jezior, włącznie z tym największym w okolicy – Maggiore.

Matka Giulii wraz z biznesową wspólniczką i przyjaciółką z liceum w jednej osobie, Angelą, założyły w młodości wspólny, zrodzony z pasji biznes, otwierając niewielką kwiaciarnię w Varese, osiemdziesięciotysięcznym mieście oddalonym od Orino o jakieś dwadzieścia kilometrów, największym w tej części Włoch, począwszy od północnej granicy kraju aż po Mediolan. Giulia dorastała w rodzinnym parterowym domu jako starsza siostra swej młodszej siostry, Lucii.

– A co dziś porabia młoda? – zapytała Giulia.

Do niedawna mówiła na siostrę „młoda”, co tamtą doprowadzało niemal do szału. Wkurzało ją ciągłe przypominanie, że przyszła na świat o trzy lata i osiem miesięcy za późno, by być tą starszą. Charaktery także miały odmienne. Giulia była uosobieniem spokoju, Lucia zaś wulkanem energii.

Nie można z całą pewnością stwierdzić, żeby za sobą szalały, ale jedno było pewne – bardzo się szanowały i wzajemnie o siebie troszczyły. Mogły sobie wiele powiedzieć bez obawy, że jakaś tajemnica wyjdzie poza ściany pokoju. Gdyby była taka potrzeba, to pewnie skoczyłyby za sobą w ogień, a wszelakie wzajemne docinki nigdy nie były podszyte złośliwością. Lucia zawsze odpowiadała siostrze: „Za to ja jestem wyższa i ładniejsza”, co było prawdą, choć patrząc na Giulię, trudno było wyobrazić sobie kogoś o piękniejszych rysach twarzy, lecz w przypadku „młodej” faktycznie tak było. Stwórca nie poskąpił jej ani urody, ani wzrostu. W odróżnieniu od starszej siostry nie była typem zaradnej gospodyni domowej, chyba że takiej, która potrafi przypalić nawet wodę. Miała natomiast talent sportowy, który – poza wysokim wzrostem – wykorzystywała, grając w pierwszoligowej drużynie siatkówki Busto Arsizio. Będąc sporo wyższą od siostry, niemal dorównywała wzrostem mężowi Giulii.

– Lu gra dzisiaj jakiś bardzo ważny mecz – poinformowała Maria.

Rodzice zdrobniale nazywali młodszą córkę „Lu”, a ona to lubiła. To samo określenie przyjęło się w drużynie.

Giulia wsunęła stopy w eleganckie czółenka na niskich obcasach, narzuciła na ramiona żakiet, pożegnała się z matką i porywając z wieszaka torebkę, wyszła z mieszkania. Na klatce cierpliwie zaczekała na windę, która niemal bezgłośnie wjechała na piętro. Drzwi się rozsunęły, a z wnętrza buchnęło zimne powietrze, mimo że jak na koniec kwietnia poranek był bardzo ciepły. Giulia weszła do delikatnie oświetlonego wnętrza kabiny i nacisnęła przycisk parteru. Po kilku sekundach drzwi windy się zasunęły. Gdy rozsuwały się na parterze, zza drzwi wejściowych do klatki dobiegł odgłos klaksonu. Transport się pojawił i dawał znak, że już czeka. Giulia wyszła na zewnątrz wprost w słoneczny, wiosenny dzień i podeszła do czerwonego fiata bravo, w którym jej koleżanka, Giovanna, gapiła się w ekran smartfona, wystukując treść SMS-a.

Puk, puk – rozległo się stukanie w szybę.

– O, jak szybko – dobiegł przytłumiony damski głos z samochodu.

– Właśnie wychodziłam z windy, gdy zatrąbiłaś – odparła Giulia.

Obeszła maskę samochodu i zajęła miejsce pasażera. Zapięła pasy i fiat ruszył z krótkim piskiem opon.

– No, no – skomentowała Giulia – widzę, że szalejesz.

– Wybacz, to nie było zamierzone. Trochę się zamyśliłam.

Opuściły wąskie osiedlowe uliczki, przemierzyły dwie następne i wdarły się w potok samochodów sunących jedną z głównych arterii Mediolanu.

Giovanna była od Giulii znacznie niższa i bardzo szczupła, żeby nie powiedzieć chuda. Tak została ukształtowana przez Stwórcę, ale czuła się z tym dobrze. Z tą swoją chudością była szczęśliwa. Tego dnia jednak jakby coś zakłócało to szczęście. Jakby nikły opar mgły zasnuł uśmiech, który w zasadzie nigdy nie schodził z jej pociągłej twarzy częściowo schowanej pod lśniącą rudym blaskiem grzywką. Reszta długich, prostych, płonących miedzianą poświatą włosów zarzucona była na ramiona.

Giovanna nie była murowaną kandydatką na Miss Universum, ale nie miała się czego wstydzić ze swym serdecznym, prostym układem wklęsłości i wypukłości na twarzy. Zwykle słodko mrużyła oczy przy uśmiechu, ale Giulia od razu zauważyła, że dziś mimiczne mięśnie koleżanki nie układają się w sposób, jaki znała, odkąd się pierwszy raz spotkały, gdy pierwszego dnia nowej, a w zasadzie pierwszej pracy Giulia uścisnęła jej dłoń. Serdeczny szczery uśmiech, który towarzyszył prostemu gestowi powitania, natychmiast oczarował Giulię. Już wtedy podświadomie czuła, że ta „ruda” będzie nie tylko jej współpracownicą, ale także prawdziwą koleżanką, a może nawet przyjaciółką. Lecz najpierw zostały partnerkami. „Nowa” miała się od Giovanny jak najwięcej w jak najkrótszym czasie nauczyć.

Przeczucie względem swej firmowej partnerki sprawdziło się szybciej, niż Giulia mogła się spodziewać. Giovanna wprowadziła ją w tajniki pracy. Jako jedna z najbardziej doświadczonych i najdłużej pracujących w firmie, była nie tylko jej partnerką w stawianych przed nimi zadaniach, ale także przewodniczką i mentorką. Okazało się, że wiele je łączy, a różni na tyle dużo, że pasują do siebie niczym dwa puzzle. Błyskawicznie przypadły sobie do gustu, zwłaszcza że były niemal rówieśniczkami. Giovanna była starsza od Giulii o dwa lata. Dzięki temu, że doskonale się rozumiały i uzupełniały, utworzyły najbardziej skuteczny i zgrany zespół w firmie. Takich dwuosobowych zespołów było w firmie sześć. Nie wszystkie damsko-damskie, były też męsko-męskie i mieszane, ale to właśnie ten – Due Gi, jak zostały ochrzczone już po dwóch dniach, wyróżniał się wyjątkową skutecznością i znakomitymi wynikami.

Giulia pokochała swoją pracę. Polubiła to, co robi, choć to nie ona pracę, lecz praca ją znalazła.

Pewnego pochmurnego i zimnego grudniowego poranka Giulia robiła zakupy w supermarkecie. Stanęła jako ostatnia w kolejce do kasy z koszykiem wypełnionym po brzegi. Przed nią czekały dwie osoby. Nagle stanął przy niej rosły, około czterdziestopięcioletni mężczyzna z dwoma sześciopakami piwa. Miał krótko przystrzyżone siwiejące włosy. Lekko spłaszczony nos – jak u zawodowego boksera – sugerował co najmniej kilkukrotne spotkanie z pięścią przeciwnika. Facet, który najwidoczniej stoczył już niejedną w życiu walkę, miał niskie czoło i głęboko osadzone bladoniebieskie oczy. Spod ciemnozielonej krótkiej kurtki, niczym ogromny jęzor, wylewał się na plecy szary dresowy kaptur. Mężczyzna wyglądał na zniecierpliwionego. Nerwowo spoglądał na zegarek. Bez słowa, z wymalowaną na twarzy pewnością siebie, spróbował wepchnąć się przed Giulię. Ona jednak twardo postąpiła krok do przodu, zagradzając mu drogę. Spojrzała w górę, prosto w lodowate oczy mężczyzny, mrużąc powieki, aby wyrazić niezadowolenie, i powiedziała:

– A pan to, przepraszam, dokąd się wybiera?

– Bardzo mi się spieszy – odparł tamten z oddechem przesiąkniętym wypitym wcześniej piwem.

– No ale przecież ja tu stoję, proszę stanąć za mną. To bardzo nieuprzejme tak się wpychać w kolejkę – odrzekła i podparła się ręką pod bok, przybierając bojową pozę.

To zaskoczyło dryblasa, który i barki miał sporych rozmiarów. Nie przywykł do tego, żeby ktoś mu się tak stanowczo sprzeciwiał. Zaczął się tłumaczyć:

– Ale mi się bardzo spieszy. – Głos jak na takiego giganta miał zabawnie dziecinny. Altowa barwa kontrastowała z wielką posturą mężczyzny.

– Jak nam wszystkim – zauważyła Giulia, a stojąca przed nią elegancko ubrana, wyglądająca na księgową, starsza kobieta pokiwała głową na potwierdzenie jej słów.

– Ale mi się naprawdę spieszy – tłumaczył się jak dziecko dryblas i zaczął wyliczankę powodów pośpiechu.

Giulia wysłuchała jego wywodu, nie ukrywając powątpiewania w prawdziwość argumentów. Pokiwała głową i grzecznie odrzekła:

– Proszę pana, kit do okien nie jest już używany od wielu lat, a to, co próbuje mi pan wcisnąć, jest właśnie takim kitem. Proszę stanąć za mną i cierpliwie czekać na swoją kolej.

Stojąca przed nią kobieta, która była już przy kasie, uśmiechnęła się pod nosem wraz z kasjerką, a mężczyzna, czerwony ze złości, że nic nie osiągnął, przesunął się na koniec kolejki, która zdążyła się wydłużyć, i teraz między nim a Giulią znalazły się dodatkowe trzy osoby. Stojąc na końcu sklepowego ogonka, dwukrotnie otaksował Giulię od stóp do głów. Kobieta o wyglądzie księgowej, odwracając się w jego kierunku, skwitowała całe zajście:

– No i widzi pan? Nie opłaciło się wdawać w dyskusję, bo teraz ma pan jeszcze dalej do kasy niż przedtem.

Mężczyzna i ją zmierzył gniewnym wzrokiem, lecz nic nie odpowiedział. Jej zakupy właśnie były skanowane przez kasjerkę. Odwróciwszy się do Giulii, wyciągnęła do niej dłoń i cicho, lecz wyraźnie powiedziała:

– Gratuluję odwagi i spokoju, a najbardziej asertywności. Czy może szuka pani pracy? Bo to są cechy, które w mojej firmie ceni się najbardziej.

Giulia uścisnęła wyciągniętą zadbaną dłoń, zwieńczoną błyszczącymi paznokciami w kolorze burgunda. Na nadgarstku błysnęła złota bransoletka z wisiorkiem w kształcie delfina.

– Bardzo dziękuję. Nie szukam pracy, ale też nie pracuję. Dopiero zamierzałam się zabrać do poszukiwań jakiejś posady.

Kobieta sięgnęła do niewielkiej, czarnej skórzanej torebki z napisem „Prada”, wyjęła z niej wizytówkę i wręczyła Giulii. Widniała na niej, wydrukowana wielkimi literami, nazwa firmy: Compromesso – Negocjatorzy i Rozjemcy. Poniżej nieco mniejszą czcionką wypisano numer telefonu, adres firmy oraz nazwisko Teresa Monti, a pod nim drobnym drukiem stanowisko pracy: dyrektor do spraw finansowo-kadrowych.

Giulia przeczytała uważnie wszystkie informacje i wyciągnęła z powrotem wizytówkę w stronę kobiety, która już sięgała po portmonetkę, by zapłacić za swe zakupy.

– Sama nie wiem – powiedziała Giulia niepewnym głosem. – Nie mam odpowiedniego wykształcenia.

Kobieta delikatnie odsunęła od siebie dłoń Giulii wraz z trzymaną przez nią wizytówką i znacząco spojrzała na ten kartonowy prostokącik. Wskazując Giulii palcem, by go zachowała, spokojnym, lekko przyciszonym głosem oznajmiła:

– Nie wykształcenie jest u nas najważniejsze, lecz cechy charakteru, a widzę, że pani ma dokładnie takie, jakie w tej pracy są najbardziej pożądane. – Przesunęła się za kasę, pakując swoje zakupy do dużej papierowej torby z uszami, aby zrobić miejsce na jadące po taśmie i skanowane sprawunki Giulii. – A tak z czystej ciekawości, to jakie ma pani wykształcenie? – zapytała.

– Ukończyłam inżynierię środowiska na Politechnice Mediolańskiej – odrzekła Giulia – ale po studiach, zamiast szukać pracy, poświęciłam się wychowywaniu synka. Poszukiwania pracy nieco mi się odwlekły.

Kobieta krótko i szczerze się uśmiechnęła, po czym przybrała poważną minę.

– Więc zdaje się, że nie musi pani szukać pracy, bo chyba to praca panią znalazła. To znaczy ja panią znalazłam, a w zasadzie chyba tak miało być, bo uważam, że nie przez przypadek się dziś spotkałyśmy – oświadczyła.

– No właśnie – odparła Giulia. – Pierwszy raz tu panią widzę.

– Wpadłam po drodze, bo mam tu niedaleko coś do załatwienia. Jeszcze porozmawiamy – odrzekła kobieta i uniósłszy torbę, udała się do wyjścia.

Zakupy Giulii już zostały zeskanowane i na wyświetlaczu pojawiła się kwota do zapłaty. Giulia wyjęła kartę z portfela, przeciągnęła przez terminal i zatwierdziła operację kodem PIN. Spakowawszy zakupy do torby, ruszyła do wyjścia. Elegancka kobieta – już bez sprawunków – czekała tuż za szklanymi drzwiami z pytającym wyrazem twarzy.

– Nadal nie wiem, co powiedzieć – przyznała szczerze Giulia. – Jestem zaskoczona. Nie wiem, czy się nadaję do takiej pracy.

Teresa Monti spojrzała Giulii w oczy, jakby chciała dodać jej odwagi.

– Jestem pewna, że sobie pani poradzi – rzekła po sekundzie – a i tak każdy nowy pracownik przechodzi trzymiesięczny okres próbny. Wszystko wyjdzie w praniu. Ja się upewnię co do pani kompetencji albo, w co wątpię, stwierdzę, że się myliłam. Być może odkryje pani w sobie powołanie negocjatora, które ujawniło się w sklepie. Nawet do rozwiązywania konfliktów jest potrzebny talent.

– Czy mam przyjść na rozmowę kwalifikacyjną? – zapytała Giulia.

– Proszę uznać naszą dzisiejszą rozmowę za kwalifikacyjną – odparła kobieta. – Niech się pani zastanowi, czy i od kiedy może zacząć, i jak najszybciej do mnie zadzwoni. Do usłyszenia i zobaczenia wkrótce. – Podała Giulii dłoń na pożegnanie i ruszyła na parking. Zrobiła dwa kroki i nagle się odwróciła. – Jeszcze jeden drobny szczegół. Czy mogę wiedzieć, jak się pani nazywa? Zanotuję i będę przynajmniej wiedziała, na czyj telefon mam czekać.

Giulia była tak zaskoczona niespodziewaną rozmową i ofertą pracy, że już na końcu języka miała panieńskie nazwisko, którego nie używała od kilku lat, a które z własnej woli zamieniła na nazwisko męża. Przed jego wymówieniem uchronił ją widok obrączki pobłyskującej na serdecznym palcu dłoni, w której nadal tkwiła wizytówka od kobiety. Po krótkim spojrzeniu na kartonik i schowaniu go do kieszeni odparła:

– Nazywam się Giulia Pausini.

– Bardzo dziękuję – odrzekła kobieta, uśmiechając się szeroko, i wpisała usłyszane nazwisko w notatkę w telefonie. Uniósłszy prawą dłoń na pożegnanie, lewą wsunęła telefon do swej modnej torebki. Odwróciła się w stronę parkingu i szybkim krokiem pomaszerowała w kierunku rzędu zaparkowanych pojazdów.

Nieco oszołomiona Giulia odprowadziła ją wzrokiem aż do jej białego BMW. Usiłując otrząsnąć się z szoku, podeszła do swego, także białego, fiata pandy. Zapakowała zakupy na tylne siedzenie, usiadła za kierownicą i włożyła kluczyk do stacyjki. Już miała go przekręcić, ale zrezygnowała i rozparła się w fotelu. Zamknęła oczy.

„Może powinnam skorzystać z takiej okazji”, pomyślała. „Ale to jest chyba jakiś cud, takie rzeczy się nie zdarzają”.

Siedziała w milczeniu jeszcze kilka minut, odtwarzając w myślach całą sytuację, począwszy od dryblasa, który tak bezczelnie próbował się wepchnąć przed nią w kolejkę. Z letargu wyrwało ją pukanie w szybę. Zwróciła głowę w kierunku swego okna i zamarła. Po drugiej stronie szyby stał ów dryblas z cwaniackim uśmiechem przyklejonym do twarzy, w dłoni trzymał puszkę po piwie.

– Nie lubię, kiedy ktoś sobie ze mną tak pogrywa, a już na pewno nie baba. Nie ujdzie ci to na sucho, paniusiu – wysyczał groźnie, po czym upuścił pustą puszkę na asfalt i zgniótł butem. Wyciągnął rękę, by złapać za klamkę.

„Co robić?”, pomyślała szybko Giulia. Silnik jeszcze milczał, więc nie zdąży go uruchomić i odjechać, a przecież nie da rady pokonać osiłka w bezpośrednim starciu. Co ma zrobić? Zamknąć drzwi centralnym zamkiem i dzwonić na policję? Nim zdąży wyjąć telefon z torebki, facet pewnie rozbije najpierw szybę, a potem jej głowę. Krzyczeć? Jak na złość nikogo nie było w zasięgu wzroku, a i tak przecież jej stłumionego przez puszkę karoserii głosu nikt by nie dosłyszał.

Błyskawicznie oceniła sytuację i gdy dłoń dryblasa już miała dotknąć klamki, pociągnęła za rączkę otwierającą drzwi od wewnątrz i z całej siły pchnęła lewym barkiem. Usłyszała łomot, po czym mężczyzna zatoczył się do tyłu, chowając obolałą kończynę pod pachą. Tyle Giulii wystarczyło. Odpaliła silnik i błyskawicznie zamknęła drzwi. Na szczęście miała zwyczaj wjeżdżać na miejsce postojowe tyłem, więc auto było ustawione maską niemal na wprost wyjazdu na ulicę. Wrzuciła jedynkę, wyrwała do przodu i opuściła najpierw swoje miejsce, a trzy sekundy później przysklepowy parking. Zanim dryblas się pozbierał, ona już włączyła się do ruchu. We wstecznym lusterku dostrzegła, jak wybiegł na chodnik, wymachując groźnie pięścią i głośno krzycząc:

– Jeszcze cię dopadnę, suko!

Serce waliło jej jak młotem, ledwo utrzymywała kierownicę drżącymi ze strachu dłońmi. Minęła kilka przecznic. Całe jej ciało dygotało ze strachu. Musiała coś zrobić, by się uspokoić. Zjechała do zatoczki, upewniając się, czy nikt za nią nie biegnie lub nie jedzie. Pusto. Nikogo podejrzanego. Nie gasząc silnika, zaciągnęła ręczny hamulec, odsunęła nieco szybę w drzwiach i wzięła kilka oddechów, licząc je powoli w myślach – raz, dwa, trzy… aż do dziesięciu. To trochę pomogło. Opuściła szybę do końca i wyjrzała na zewnątrz. Spojrzała w dół na lewe drzwi pandy. Powyżej klamki dostrzegła małe wgniecenie. Pamiątkę po stoczonej przed chwilą walce. Pamiątkę po ogromnym stresie. Pamiątkę strachu, jakiego napędził jej bandzior z parkingu. Dowód na to, że nawet w takich strasznych okolicznościach potrafi błyskawicznie ocenić sytuację i w sposób trzeźwy zadziałać właściwie. Doszła do wniosku, że może sobie poradzi w pracy, która ją do siebie zapraszała. Może jednak jest na tyle twarda, że będzie dobrym negocjatorem. Jeszcze trzykrotnie głęboko wciągnęła w płuca rześkie, wilgotne powietrze i zasunęła szybę, bo uliczny zgiełk z coraz większym impetem wdzierał się w ciasne wnętrze fiacika, wypełniając je „subtelnym” zapachem spalin, a do tego z nieba zaczęły spadać grube, zimne krople przeplatane ciężkimi i mokrymi płatami śniegu. Ponownie upewniła się, czy ktoś podejrzany się do niej nie zbliża, i już zupełnie spokojna spojrzała w lewe lusterko, włączyła kierunkowskaz i zanurzyła się w uliczną rzekę.

Tydzień później siedziała już w biurze firmy na dziewiątym piętrze oszklonego biurowca, w towarzystwie Giovanny, z którą dzieliła wielkie biurko, chłonąc pierwsze informacje na temat pracy. Uczyła się zasad, poznawała stosowne przepisy, wypełniała testy psychologiczne, oglądała kolorowe prezentacje oraz krótkie branżowe filmiki. Z jednej strony narożnego biura przy dobrej pogodzie widziała przez okna dach katedry mediolańskiej, z drugiej – zaśnieżony wierzchołek Mont Blanc.

A teraz była już wprawioną negocjatorką z pięciomiesięcznym stażem i uznaniem szefostwa za bardzo szybkie przyswojenie zasad pracy, intuicję, no i rzecz jasna skuteczność. Zawsze ze szczerą skromnością odpowiadała, że nie osiągnęłaby tego wszystkiego bez pomocy swojej partnerki, przyjaciółki, jakiej – i to dodawała w myślach – nigdy przedtem nie miała.

Firma prowadziła praktykę negocjacji w zespołach dwuosobowych, co miało uskuteczniać zawarcie porozumienia i najczęściej tak właśnie się działo. Due Gi sumiennie przygotowywały się do najtrudniejszych spraw, aby poznać je w najdrobniejszych szczegółach, rozważyć każde możliwe rozwiązanie i wybrać to najlepsze, potencjalnie najkorzystniejsze dla obu stron. Dzięki temu, siadając do negocjacji, zawsze miały z góry ustalone role i określony cel, do którego sukcesywnie przybliżały przeciwne strony sprawy, i prawie zawsze go osiągały, doprowadzając tym samym do ugody. Rozwiązania te były właściwie za każdym razem doceniane przez „pogodzonych” z większym lub mniejszym entuzjazmem. Było to w końcu lepsze wyjście niż ciągnące się nieraz miesiącami rozprawy sądowe. Pozytywne opinie szybko się rozchodzą. To przysparzało firmie klientów i skutkowało oczywiście wysokimi zarobkami Giulii i jej partnerki.

Słońce grzało przez okna, więc Giovanna włączyła klimatyzację. Jechały już od około dziesięciu minut. Giovanna wpatrywała się w drogę przed nimi, jakby jej oczy były przywiązane do przedniej szyby jakąś niewidzialną liną. Jakby była to droga przez pole minowe, a ona musiała uważać, by samochód nie najechał na jeden z ładunków i nie wyleciał w powietrze. Zdawała się być… Nie. Ona była zupełnie do siebie niepodobna. „Giovanna nie jest sobą”, pomyślała Giulia. Z każdą sekundą myśl ta zbliżała się do całkowitej pewności. Zamiast codziennej miłej rozmowy o wszystkim i o niczym po wnętrzu auta rozeszło się jakby nieświadomie lub z automatu dwukrotnie zadane to samo pytanie Giovanny: „Co słychać?”, a odpowiedź Giulii, jakby odbita przez woal smutku, nie docierała do uszu przyjaciółki, która wydawała się wyjątkowo skupiona na drodze.

Wydawała się.

– Stój! – krzyknęła Giulia. – Przecież masz czerwone światło! Nie widzisz?!

Giovanna natychmiast nacisnęła na hamulec, zatrzymując się w połowie przejścia dla pieszych. Zrobiła to tak gwałtownie, że Giulia była zmuszona oprzeć się ręką o deskę rozdzielczą. Młody mężczyzna w szarym garniturze musiał uskoczyć w bok, by to czerwone, prowadzone przez jakiegoś ślepego rudzielca i w dodatku babę, pudło nie przejechało po jego błyszczących lakierkach za trzysta euro. Spojrzał groźnie na przednią szybę fiata, prosto w oczy Giovanny, i postukał się wskazującym palcem w czoło.

Przestraszona Giovanna zasłoniła usta dłonią i cicho jęknęła. Zamknęła na chwilę oczy, by zatrzymać wewnętrzne drżenie. Elegancik przeszedł na drugą stronę ulicy, a za nim i z przeciwnej strony jeszcze kilka osób.

Światło zmieniło się na zielone i natychmiast z aut stojących z tyłu rozległy się klaksony poganiające stojącą na czele peletonu melepetę do jazdy. Giovanna podskoczyła jak wyrwana z głębokiego snu. Drżącą ręką wrzuciła bieg i przy ponownym akompaniamencie klaksonów flegmatycznie wtoczyła się na skrzyżowanie, a potem w szeroką ulicę za nim. Wlokła się niemiłosiernie. Giulia obserwowała ją zniecierpliwiona, lecz nie pytała o powód zasmucenia i tak „brawurowej” jazdy. Nie chciała komentować sytuacji na drodze, by niepotrzebnie nie rozpraszać i tak już mocno rozkojarzonej przyjaciółki.

Kilka minut później Giovanna wjechała na firmowy parking i zajęła stałe miejsce w narożniku placu. Zaparkowała pod dużym skosem jak początkujący kierowca, po czym zawiesiła wzrok na siatce ogrodzeniowej otaczającej plac. Patrzyła tępo, jakby prześwietlając wszystko na wylot i wbijając wzrok w coś oddalonego o setki metrów. Nie wyłączyła silnika, a klimatyzacja delikatnie ochładzała rozgrzaną przednią szybę.

Giulia, która po zajęciu miejsca obok przyjaciółki dostrzegła, że coś ją gryzie, i po bezbarwnej, krótkiej niby-rozmowie, podczas której powstrzymywała się od zadawania pytań, cierpliwie znosząc jazdę z przygodami, w końcu nie wytrzymała i nieco zbyt ostro zapytała:

– Powiesz mi wreszcie, co się stało?! – Nic. Żadnej reakcji. Przyjaciółka nadal patrzyła w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Giulia wzięła głęboki uspokajający wdech, a gdy nieco ochłonęła, delikatnie ujęła smukłą dłoń Giovanny, wyczuwając, że jest lodowata. W jej dłoni palce przyjaciółki wydawały się cieniutkimi patyczkami, które ściśnięte mocniej zaraz się połamią. – Hej – powiedziała teraz trochę ciszej i spokojniej, a z jej głosu przebijała szczera troska. – Co się stało? Jesteś smutna i nieobecna. Powiedz mi, co cię tak martwi.

Giovanna nie odpowiedziała natychmiast. Wydawało się, że te ostatnie zdania okrążyły całe Alpy, zanim dotarły do jej uszu. Oderwała wzrok od niewidocznego punktu gdzieś za szybą samochodu, ale nie spojrzała w oczy koleżanki. Jej wzrok, nie wiedzieć czemu, zatrzymał się na lśniącej złotej obrączce Giulii. W tej pozycji zastygła na kilka następnych sekund.

– Co z tobą? – zapytała z czułością Giulia. Giovanna nadal milczała, co było do niej zupełnie niepodobne i jednocześnie sugerowało, że problem, który tkwi w jej głowie, jest bardzo poważny. Giulia zaczęła się niecierpliwić, bo martwiła się o przyjaciółkę.

Giovanna przeniosła spojrzenie z obrączki Giulii na jej oczy. Giulia dostrzegła, że na dolnych powiekach przyjaciółki zebrały się już spore zasoby łez, które zaczęły spływać po policzkach. Puściła zimne kościste palce Giovanny i ujęła dłońmi jej twarz. W brązowych oczach przyjaciółki malował się potworny smutek. Był tak głęboki, że jej źrenice wydawały się bezkresne i ciemne jak dwie czarne dziury.

Giovanna lekko otworzyła usta, biorąc szarpany wdech, jakby miała zaraz się zmierzyć z największym na świecie dmuchawcem. Potoki jej łez przybrały na sile. Gorąca słona woda biła spod powiek, przepływając pomiędzy palcami Giulii i wdzierając się w rękawy jej białej bluzki. Zamiast coś powiedzieć, Giovanna zamknęła usta, po czym złapała Giulię za nadgarstki – całe mokre od jej łez – i powoli zsunęła dłonie przyjaciółki ze swojej twarzy. Niczym przez wielkie szkła kontaktowe, przez łzy patrzyła w oczy Giulii. Mocno zacisnęła usta i pokręciła głową. Miała wrażenie, że z bólu wszystko w niej pęcznieje i jej skóra zaraz pęknie. Z oczu popłynęła nowa fala łez.

Nachyliwszy się w stronę przyjaciółki, Giulia bez słowa mocno ją objęła nad lewarkiem zmiany biegów. Giovanna wtuliła twarz we włosy Giulii, która położyła dłoń z tyłu na jej głowie i delikatnie przycisnęła do swego ramienia. Czuła, że łzy Giovanny wsiąkają w jej żakiet.

W tej pozycji siedziały nieruchomo przez dobre dwie minuty. Giulia lekko zwolniła uścisk, ale natychmiast poczuła, że Giovanna wtula się w jej ramię jeszcze mocniej. Powtórnie ją przytuliła i czekała, aż przyjaciółka sama zechce się odsunąć. Może wtedy wreszcie dowie się, co tak strasznego się stało. Delikatnie gładziła włosy przyjaciółki. Ból współczucia rozsadzał jej serce. Nic nie mówiła. Wiedziała, że cisza może przynieść Giovannie choćby minimalne ukojenie nerwów, chwilowe znieczulenie bólu. W końcu łzy przestały płynąć. Giovanna powoli uniosła głowę i ostrożnie, jakby nie chcąc przerwać jakiejś cienkiej nici, odsunęła się od Giulii. Z małej czerwonej torebki, którą miała przewieszoną przez piersi, wyjęła chusteczkę. Wytarła policzki, spojrzała najpierw w oczy Giulii, potem znów gdzieś w dal ponad ramieniem przyjaciółki, następnie na przednią szybę i w lusterko.

– Ale się rozmazałam – stwierdziła drżącym głosem i ponownie spojrzała w oczy Giulii wzrokiem zdradzającym wielki smutek spowijający serce. – Muszę się doprowadzić do takiego stanu, by nikogo nie wystraszyć, bo wyglądam okropnie – dodała, sięgając do torebki po chusteczkę i tusz do rzęs. Końcówki jej palców wciąż drżały. Zaczęła niezdarnie odkręcać zakrętkę factora. Giulia złapała ją za rękę.

– Masz mi natychmiast powiedzieć, co się stało! – domagała się już niemal krzykiem Giulia i przekręcając kluczyk w stacyjce, wyłączyła silnik. Uchyliła okno po swojej stronie, by wnętrze samochodu zbyt szybko się nie nagrzało.

– Nie! – zaprotestowała chyba zbyt stanowczo Giovanna i nieco się speszyła. – Lepiej zamknij do samego końca, żeby nikt niczego nie usłyszał.

– Przerażasz mnie – odparła Giulia, lecz zrobiła to, o co prosiła koleżanka.

Giovanna ponownie uruchomiła silnik i nacisnęła na środkowej konsoli przycisk A/C. Z nawiewów natychmiast popłynęło chłodne powietrze.

– Teraz lepiej – skomentowała cicho. Łzy z jej brązowych oczu już zupełnie wyparowały. Tylko białka wokół źrenic były nieco zaczerwienione. Poprawiła makijaż i wzięła głęboki wdech. – To, co ci zaraz powiem, musi zostać między nami – przestrzegła niemal szeptem.

Wiedziała, że może Giulii ufać. Miała do niej bezgraniczne i całkowicie odwzajemnione zaufanie. Odruchowo wypowiedziała to zdanie i od razu tego pożałowała, obawiając się, że urazi swoją najbliższą przyjaciółkę, której także, podobnie jak Giulia, nigdy wcześniej nie miała.

– No co ty – uspokoiła ją Giulia. – Przecież wiesz, że możesz mi absolutnie wszystko powiedzieć.

– Wiem, przepraszam.

– Nie przepraszaj, tylko mów wreszcie, co się stało, bo naprawdę się martwię.

Giovanna wzięła jeszcze jeden głęboki wdech i otworzyła usta. Nim zabrzmiało pierwsze słowo, kobietami wstrząsnęło mocne klepnięcie w dach auta. Tak jak siedziały, obie jednocześnie podskoczyły na fotelach przestraszone.

– A co to? Gołąbeczki sobie tutaj gruchają, zamiast iść do pracy? – usłyszały.

Znały ten irytujący męski głos. To Michele, najdłużej pracujący, najbardziej doświadczony, najskuteczniejszy i najbardziej wkurzający człowiek w firmie. Głowa dwuosobowego męskiego zespołu, o którym sam zwykł mawiać Numero uno. Wysportowany, ciemnowłosy, ciemnolicy czterdziestolatek o cerze zadbanej, jakby był top modelem. Patrząc na niego, pierwszym nasuwającym się określeniem było słowo „laluś”. Ale był to niezwykle inteligentny i błyskotliwy laluś, filar całej firmy. Bez reszty zakochany w sobie; niepodważalnie przekonany o swej nieprzeciętnej wartości oraz niesamowitym intelekcie.

To on je ochrzcił jako Due Gi. Bawiło go wymyślanie nazw dla poszczególnych zespołów i jako ten najbardziej doświadczony firmowy „samiec alfa” czuł się do tego jedynym upoważnionym, a nawet zobowiązanym. A teraz stał od strony Giulii i bezczelnie się uśmiechał zadowolony, że udało mu się napędzić dziewczynom stracha.

– Jesteś dupkiem, Miki, i dobrze o tym wiesz – powiedziała Giulia, otwierając drzwi. Zanim podniosła się z fotela, lewą dłonią delikatnie złapała Giovannę za ramię, jakby chciała powiedzieć: „potem pomówimy”. Wysiadła z samochodu i z rozbrajającym uśmiechem spojrzała na kolegę po fachu. Byli równi wzrostem. Stanęła przy nim tak blisko, że czuła, jak słońce odbija się od jego jasnego garnituru. Zbliżyła twarz do jego policzka, jakby chciała obdarzyć go całusem na powitanie, po czym wyszeptała mu do ucha:

– Spadaj.

Giovanna stała już z drugiej strony samochodu. Na pilocie od kluczyków wcisnęła klawisz z symbolem kłódki i zamki się zatrzasnęły. Nadal prostacko się uśmiechając, Michele, niewzruszony słowami Giulii, przeciągłym głosem oznajmił:

– Wszyscy kochają Mikiego. Wy też, tylko nie chcecie się do tego przyznać.

– Tak, tak – prychnęła Giulia. – Wszyscy cię kochają, a najbardziej ty sam.

Jeszcze raz cwaniacko się uśmiechnął, posłał Giulii buziaka, odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę wejścia do biurowca, by po chwili zniknąć za automatycznie rozsuwanymi drzwiami z przydymionego na niebiesko szkła.

– To co, powiesz mi teraz, co się stało? – zapytała Giovannę Giulia.

– Teraz to już lepiej nie. Chyba faktycznie musimy już iść. Opowiem ci wszystko na spokojnie po pracy.

– Nie wiem, czy wytrzymam tak długo, bo nadal jestem zaniepokojona. Może mi chociaż zdradzisz, czy chodzi o pracę, czy o twoje życie prywatne?

– Później, Gi, później – odparła Giovanna.

Wzięły się pod ramię i ruszyły w kierunku głównego oszklonego wejścia. Giulia przez całą drogę patrzyła na przyjaciółkę, która wydawała się przebywać gdzieś w odległej galaktyce.

* * *

Po skończonych zajęciach Guido wyszedł z sali lekcyjnej, spojrzał w dół i dostrzegł, że poluzowało mu się sznurowadło. Szybkim skłonem pochylił się, by je poprawić, i nagle poczuł silne uderzenie w głowę. Coś twardego walnęło go niemal prosto w skroń. Zachwiał się i poleciał w tył i na bok, lecz zdążył jeszcze podeprzeć się ręką, aby nie wyciągnąć się jak długi na posadzce. Natychmiast poczuł w głowie tłukący ból i pieczenie w małżowinie usznej, która przyjęła uderzenie. Zakręciło mu się w głowie i nim się otrząsnął, przed swym nosem dostrzegł dłoń o gładkiej skórze. Jej palce były zakończone czerwonymi paznokciami. Do jego nozdrzy dotarł mocny i jednocześnie delikatny kwiatowy zapach perfum.

– Przepraszam pana bardzo – zadźwięczał niski, gładki, damski głos – ale tak nagle pan się przede mną pojawił, a potem zanurkował wprost pod moje nogi, że nie zdążyłam się zatrzymać.

Guido najpierw dostrzegł czerwone eleganckie buty na wysokich szpilkach, a potem szczupłe, dobrze zbudowane i wydepilowane łydki. Nad nimi znajdowały się kształtne kolana, a powyżej wąska czarna spódnica opinająca się na udach. Ze spódnicy wyłaniała się wcięta talia zaznaczona dopasowaną beżową bluzką z dekoltem odsłaniającym mały złoty medalik w kształcie serduszka, zawieszony na smukłej szyi, którą okalały proste złociste włosy, podwinięte do środka i kończące się tuż nad ramionami. Ponad szyją, na rozciągniętych w powitalnym uśmiechu ustach błyszczała bladoróżowa szminka. Nieco wyżej Guido dostrzegł gładkie policzki przedzielone krótkim, prostym nosem, a sponad nich spoglądały na niego niebieskie oczy. Całość wyglądała na jego rówieśniczkę.

– Jeszcze raz przepraszam, że tak przyłożyłam panu kolanem, ale dosłownie padł mi pan do stóp – powiedziała z szerokim uśmiechem kobieta, w dalszym ciągu trzymając wyprostowaną i zwróconą w jego kierunku rękę. Przyglądając się, jak Guido napina mięśnie, by się podnieść, dodała: – Jestem Rosa Maltezza, nowy pedagog szkolny.

Guido wstał i krótko uścisnął wyciągniętą dłoń. Teraz, gdy był wyprostowany, zauważył, że mimo szpilek kobieta jest od niego o półtorej głowy niższa.

– Guido Pausini, matematyk. Miło mi – odrzekł, masując ucho. – Ma pani niezły cios, a właściwie kopniak.

– Po prostu szłam bardzo szybko. Może nawet za szybko – obwiniała się kobieta. – A tak na marginesie dodam nieskromnie, że w kopniakach mam spore doświadczenie, bo ćwiczę aikido – oznajmiła nieco ciszej i wykonała zamach ręką, jakby chciała złamać niewidzialną deskę.

– Więc lepiej pani nie drażnić, bo można zarobić cios w nos – skwitował z lekkim uśmiechem Guido.

– Aikido to przede wszystkim sztuka samoobrony i ja tak właśnie ją traktuję. I proszę mi mówić po imieniu. Rosa.

– Nie ma sprawy – odparł Guido. – Ty też mów mi po imieniu. W końcu jesteśmy teraz kolegami z pracy.

Ból w głowie i pieczenie w uchu już niemal ustąpiły. Guido schylił się powoli, by dokończyć to, co przerwał mu przypadkowy kopniak Rosy. Gdy się wyprostował, usłyszał jej pytanie:

– Czy w ramach przeprosin pozwolisz się zaprosić na kawę?

Uśmiechnął się delikatnie.

– Przyjmuję zaproszenie. Kończę lekcje o piętnastej, więc możemy skoczyć na jakąś kawkę do tej małej kawiarenki za szkołą.

Rosa uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach także było widać szczerą radość. Postąpiła krok do przodu, skinęła na Guida, by nachylił się do niej, i wyszeptała mu do ucha:

– Nie traktuj tej propozycji jako zaproszenia na randkę – i odsunęła się na dwa kroki.

– Nie zamierzałem – odparł Guido i unosząc rękę na wysokość jej oczu, wyprostował serdeczny palec, na którym błysnęła obrączka.

Rosa uczyniła podobnie, więc Guido uśmiechnął się i skomentował:

– Zatem najważniejsze o sobie już wiemy.

– Dokładnie tak – potwierdziła Rosa z jeszcze szerszym uśmiechem – ale kawa jest jak najbardziej aktualna.

– Więc widzimy się o trzeciej. Chyba że wcześniej znów mi zaserwujesz jakiegoś kopa – odparł z uśmiechem Guido i zaraz dodał: – Miło się gawędziło, ale muszę już iść na lekcję.

Uniósł dłoń na pożegnanie. Rosa mu zawtórowała, po czym każde z nich ruszyło w swoją stronę.

* * *

Słońce nad jeziorem Ghirla już dawno wyjrzało zza otaczających je gór i niemal białym blaskiem odbijało się od nieruchomej tafli. Po porannej mgle, która przywitała ojca Giulii, nie został żaden ślad. Wierzchołki rosnących nad brzegiem drzew były nieruchome.

„Wiatr chyba zrobił sobie dziś wolne”, pomyślał sześćdziesięciosześciolatek.

Tkwił w jednym miejscu na skraju jeziora, siedząc na rozkładanym krzesełku i zaklinając spławik, by w końcu się poruszył. Uwielbiał łowić ryby, kochał chwile oczekiwania na najdrobniejszy ruch spławika. Na każde charakterystyczne szarpnięcie czerwonego pływaka czekał niemal jak na narodziny dziecka. To była jego pasja już od czasów podstawówki. Rozpływał się w ciszy, która go otaczała. Wędkowanie to taka niema poezja – mawiał częstokroć. Nigdy nie liczył na jakąś grubą rybę. Wpatrywanie się w spławik, w każde drgnięcie żyłki, oczekiwanie, niepewność, nadzieja, napięcie i w końcu entuzjazm. Tak wiele uczuć towarzyszyło mu w tym wydawałoby się nudnym zajęciu, i to było najważniejsze.

Ale dziś było to głównie oczekiwanie. Oczekiwanie i oczekiwanie. Jakby wszystkie ryby umówiły się, że akurat w tym dniu omijają to jedno miejsce w jeziorze. Rozejrzał się po żółtej piaszczystej plaży przylegającej do lustra wody. Spojrzał w dal. Nie był sam. Na przeciwległym brzegu, w najwęższej części podłużnego jeziora przypominającego kształtem kłos, dostrzegł dużo starszego od siebie fana wędkarstwa, który przysypiał pomiędzy dwoma sterczącymi pod ukosem wędkami. Ich spławiki, tak samo jak jego, także stały nieruchomo w jednym miejscu. Głowa tamtego raz po raz opadała na piersi, gdy Morfeusz pukał do jego zmysłów. Co kilka chwil wędkarz budził się nagle, jakby we śnie zobaczył, że na każdą z wędek złowił przynajmniej po dwumetrowym okazie pływającej fauny. Po upewnieniu się, że spławiki ani myślą drgnąć, natychmiast zapadał w sen.

Ojciec Giulii, Federico Bosco, poczuł, że od ciągłego siedzenia drętwieją mu nogi. Postanowił rozprostować kości. Podniósł się z krzesełka i ruszył wzdłuż brzegu jeziora w północnym kierunku. Co trzy kroki oglądał się na spławik z nadzieją, że ten w końcu się poruszy. Po kilkunastu metrach zawrócił, czując, że odrętwienie opuszcza jego dolne kończyny. Usiadł ponownie na krzesełku. Wędkarz po drugiej stronie już smacznie spał, jego klatka piersiowa miarowo rozprężała się i kurczyła. Zmorzył go twardy sen. Gromada jakichś ptaszków przeleciała nad jeziorem, obniżając lot nad jego środkiem. Ich cienie odbiły się w tafli niczym w lustrze. Odprowadziwszy je wzrokiem, Federico sam do siebie wyszeptał:

– Spokój, spokój i jeszcze raz spokój.

„Tu jest pięknie”, dodał w myślach.

* * *

Przywitawszy się ze wszystkimi obecnymi w biurze, Giulia wraz z Giovanną zajęły miejsca przy biurku. Każda z nich włączyła służbowy laptop. Skrzynka mailowa wypełniała się właśnie świeżymi wiadomościami, gdy drzwi gabinetu prezesa otworzyły się, a ze środka wyszła Teresa Monti.

Wyglądała dokładnie tak samo, jak w dniu, w którym Giulia pierwszy raz ją spotkała, w markecie, w kolejce do kasy. Zaczesane do góry rzadkie włosy tworzyły coś w rodzaju spłaszczonej kopuły okrywającej skórę głowy i kończyły się wraz z początkiem skóry na szyi. Każdy siwy kosmyk był starannie ukryty pod warstwą czarnej jak węgiel farby do włosów. Poniżej bezbłędnie elegancka brązowa garsonka okrywała nieco puszyste, średniego wzrostu pięćdziesięcioletnie ciało, wbite u podstawy w jeszcze bardziej eleganckie czarne buty. Jej wąskie ciemne oczy zdawały się prześwietlać wszystko na wylot.

Biuro szefa sąsiadowało z ich stanowiskiem pracy, oddzielone jedynie „wyspą Mikiego”, jak on sam mawiał o dużym stole w kształcie i kolorze orzecha nerkowca.

Teresa podeszła do Giovanny, nachyliła się nad biurkiem, opierając się dłonią o jego blat, i przyciszonym głosem powiedziała do niej i Giulii:

– Szef chce z wami pogadać.

Due Gi spojrzały sobie w oczy i zgodnie skinęły głowami, nic nie mówiąc. Ostra jak sztylet myśl natychmiast przebiła szare komórki Giulii. „Czy ma to jakiś związek z tym, że Giovanna była smutna i kazała mi zamknąć okno?” Pytająco spojrzała na przyjaciółkę. Ta delikatnie pokręciła głową, lekko przymykając powieki.

Wyprostowawszy się, Teresa wróciła do szefowskiego gabinetu, zostawiając otwarte na oścież drzwi. Giulia wyciągnęła szyję i zajrzała do środka. Prezes, Marco Millen, siedział za biurkiem pochylony nad jakimiś dokumentami. Dobiegał czterdziestki. Był niskim i bardzo szczupłym brunetem, ale cała jego siła tkwiła w ogromnym intelekcie. On tę firmę powołał do życia i zarządzał nią skutecznie od jej narodzin. Z wykształcenia był prawnikiem, ale ukończył także psychologię. Mówił biegle w czterech językach. Oprócz talentu do zarządzania miał wszystko, co niezbędne do prowadzenia firmy rozwiązującej problemy w pokojowy sposób. Posiadał nawet licencję negocjatora policyjnego.

Dziś szef był ubrany w grafitowy, lekko błyszczący garnitur. Pod rozchyloną marynarką było widać nienagannie wyprasowaną, rozpiętą pod szyją białą koszulę od Armaniego. Nie znosił i nie nosił krawatów. Giulia jeszcze nigdy nie widziała, by na szyi prezesa kiedykolwiek wisiał jakiś krawat. Nie pamiętała tego nawet Giovanna, ale obie zgodnie uważały, że mimo niedostatku wzrostu szef jest przystojny. Na sekundę podniósł wzrok na wchodzącą do biura Teresę, po czym wrócił do czytania.

Giulia i Giovanna jeszcze raz spojrzały sobie w oczy i wstały od biurka. Choć trochę niepewne tego, co za chwilę się wydarzy, śmiałym krokiem ruszyły w stronę wejścia do gabinetu szefa. Siedzący przy swym wielkim nerkowcu Michele śledził je wzrokiem przez całą drogę. Gdy Giovanna zerknęła na niego, powoli przesunął wskazującym palcem po gardle, sugerując dziewczynom, co je czeka wewnątrz. Potem uśmiechnął się do swego partnera, siedzącego naprzeciw i popijającego cappuccino.

Weszły do gabinetu. Giovanna ostrożnie zamknęła drzwi. Podświadomie bała się, że nadmierny hałas w jakiś sposób rozgniewa prezesa. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, ale widać było skupienie nad tym, co właśnie wyczytał z leżących przed nim papierów. Na sekundę oderwał od nich wzrok, by spojrzeć na swe pracownice, i powtórnie zatopił się w lekturze. Jeszcze przez chwilę milczał, a one w tym czasie przynajmniej dwukrotnie spojrzały sobie w oczy. Nadal nie wiedziały, o co chodzi, niepokój coraz bardziej je wypełniał. Wtem zza pleców usłyszały spokojny głos Teresy:

– Usiądźcie, bo to trochę potrwa.

Podeszły do ściany po przeciwnej stronie pomieszczenia i zajęły dwa z czterech krzeseł ustawionych pod oknem. Siedząc tak niemal zetknięte ramionami, wyglądały jak w poczekalni do lekarza.

– Przysiądźcie się bliżej. – Dał się w końcu słyszeć ciepły głos prezesa, który przerwał lekturę i wskazywał właśnie dłonią na przestrzeń tuż przed swoim biurkiem.

Dzieląca pomieszczenie z prezesem Teresa wzięła wolne krzesło spod przeciwległej ściany, ustawiła je obok szefa i umościła się, jakby miała wysiadywać pisklęta. Giulia i Giovanna podniosły się ze swych krzeseł i ostrożnie przesunęły je we wskazany punkt. Usiadły i znów popatrzyły sobie w oczy. Potem spojrzały na Millena. Ich niepewność musiała się wymownie malować na twarzach, bo prezes natychmiast poinformował:

– Nie ma się czego bać, dziewczyny. To nie chodzi o was. To znaczy, nie chodzi o to, że coś zawaliłyście, bo akurat waszą pracę bardzo cenię i nie mam powodów do narzekań, wręcz przeciwnie. Po prostu sprawa, o której chcę z wami porozmawiać, jest bardzo delikatna.

Teresa popatrzyła najpierw w oczy Giovanny, a potem Giulii i delikatnie się uśmiechnęła. Potem zwróciła uwagę na wiszący na szyi Giulii maleńki złoty krzyżyk.

– Nie przypadkiem do tej sprawy wybraliśmy waszą dwójkę – oznajmiła, wskazując na wisiorek. – Ma ona związek z tym, co nosisz na szyi – dodała, podniósłszy wzrok na wysokość oczu Giulii.

– Z krzyżykiem? – zapytała zaskoczona Giulia.

– Może nie konkretnie z krzyżykiem, ale z kościołem, w pewnym sensie – zauważył Millen.

Giulia i Giovanna jednocześnie poczuły wielką ulgę. Teraz miejsce niepewności zajęła ciekawość, przywołując też skupienie.

– Poza tym, że sprawa jest delikatna – wyjaśniła Teresa – to wymaga wyjazdu do Turynu, jeszcze dzisiaj.

Giovanna omal nie zadławiła się własną śliną.

– Do Turynu? – spytała nienaturalnie piskliwym głosem.

– Tak – potwierdził Millen.

– W takim razie zamieniamy się w słuch – oznajmiła Giulia.

Odwróciwszy dokumenty w stronę dziewcząt, prezes wziął głęboki wdech. Następnie rozpoczął objaśnianie zawiłości z leżących przed nim papierów, co wraz z pytaniami dziewczyn i jego oraz Teresy odpowiedziami zajęło ponad pół godziny. Potem Giovanna i Giulia opuściły jego gabinet. Nagle Giulia usłyszała, że dzwoni jej telefon komórkowy, który przed wejściem do biura szefa zostawiła na biurku.

– Odbierz w końcu ten cholerny telefon, bo już chyba piąty raz dzwoni! Pewnie to jakiś stęskniony kochanek! – krzyczał Michele. Celowo robił to na tyle głośno, aby słyszeli go wszyscy obecni w biurze. Uśmiechnął się szelmowsko do Giulii.

Giulia podbiegła czym prędzej do biurka, złapała telefon i nawet nie patrząc, kto dzwoni, odebrała.

– To ja, mamusiu.

Giuseppe.

– Jak miło cię słyszeć, syneczku – powitała go ciepło Giulia. – Jak się czujesz? Wyspałeś się już?

– Tak, mamusiu. Wyspałem się i już mi lepiej – odparł Giuseppe nieco zachrypniętym głosem.

– Dobrze, że dzwonisz, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia. Kocham cię.

– Ja ciebie też, mamusiu. Kiedy przyjedziesz?

– Niestety, synku, dziś wrócę z pracy bardzo późno. Może nawet w nocy, ale przywiozę ci coś fajnego, a teraz daj mi babcię do telefonu.

W słuchawce dały się słyszeć trzaski, a zaraz potem przytłumione głosy matki oraz syna Giulii. W końcu odezwała się Maria:

– Co się stało, córeczko? Giuseppe powiedział mi, że wrócisz w nocy.

Jak najspokojniejszym głosem Giulia potwierdziła:

– Tak, mamo, wrócę bardzo późno, bo muszę pojechać do Turynu. Mamy tam poważny spór do rozwiązania.

– Ale dlaczego aż w Turynie?! – zapytała zaskoczona matka. – Czy ci skłóceni nie mogą przyjechać do was, skoro chcą się pogodzić?

– To nie jest takie proste, mamo, i nie wiadomo, czy rzeczywiście chcą ugody, czy też każde ciągnie do swego za wszelką cenę. A do tego sprawa kręci się wokół kościoła.

– To faktycznie brzmi poważnie – podsumowała Maria.

– Właśnie – dodała Giulia – i nikt nie chce rozgłosu. W tym jednym są zgodni i dlatego skontaktowali się z naszą firmą. Chcą załatwić sprawę po cichu, tylko nie potrafią się porozumieć.

W słuchawce na kilka sekund zapadła cisza i Giulia zastanawiała się, czy połączenie się nie zerwało. Jakby w odpowiedzi na wątpliwości zabrzmiał głos matki:

– A dlaczego to właśnie ty masz się tym zająć? – spytała. – Przecież pracujesz najkrócej ze wszystkich.

Giulia wzięła płytki wdech.

– Szef poprosił mnie – zaczęła wyjaśniać – żebym szczerze odpowiedziała, czy rzeczywiście jestem wierząca, skoro noszę krzyżyk. Bez wahania potwierdziłam. Moja szczerość zrobiła na nim wrażenie. Wtedy upewnił siebie i mnie, że idealnie się nadaję do tej sprawy. Potem długo o tym i o samej sprawie rozmawialiśmy: ja, Giovanna, szef i jego zastępczyni.

W słuchawce znów zapadła cisza. Maria wyraźnie się nad czymś zastanawiała. Giulia usłyszała, jak matka wciąga powietrze w płuca, i po chwili padło pytanie brzmiące bardziej jak stwierdzenie:

– Więc ta sprawa ma charakter religijny?

– Czy religijny, tego do końca nie wiem – odpowiedziała Giulia – ale…

– To jakie znaczenie w tej sprawie ma twoja wiara?! – przerwała jej lekko oburzona matka.

– Szef chce, bym zajęła się tą sprawą, bo uważa, że jako osoba wierząca będę w stanie lepiej zrozumieć uczucia religijne osób zaangażowanych po stronie kościoła. Ma nadzieję, że może zdołam je przełożyć na język zrozumiały dla laików i odwrotnie.

– Ale powiedziałaś, że to nie jest sprawa religijna.

– Powiedziałam, że tego jeszcze nie wiem, mamo. Ale gdyby się okazało, że tak, to mam być kimś w rodzaju tłumacza. Sprawa na pewno ma związek z kościołem jako budynkiem. Czy z samą religią, wiarą i Kościołem jako instytucją dowiem się na miejscu i właśnie dlatego musimy pojechać do Turynu.

– A Giovanna? Ona jedzie jako kto? – przepytywała Maria.

– Mamo – westchnęła Giulia – przecież ona jest moją partnerką. Zapomniałaś? Jesteśmy jednym zespołem. Nierozłącznym. Tak pracujemy. No i… przecież się przyjaźnimy, tak?

– Tak, córeczko, tak – przyznała Maria. – To kiedy jedziecie?

– Wyjeżdżamy za chwilę. Mamy spotkanie wczesnym popołudniem.

– W takim razie jedźcie szczęśliwie i zadzwoń, jak będziecie już wracać.

– Dobrze, mamo. Ucałuj Giuseppe. Pa! – zakończyła Giulia i się rozłączyła.

– O, jakie to słodkie – usłyszała za plecami. Michele drwił z jej ciepłych uczuć do syna. – Kocham cię. Ucałuj Giuseppe. Aż się rzygać chce – wymówił z pogardą i wsunął w usta dwa palce.

– Zamknij się! – warknęła na niego Giovanna, która także przysłuchiwała się rozmowie swojej przyjaciółki z matką. Po chwili wstała i powiedziała: – Skoro mamy za chwilę wyjechać, to idę przypudrować nosek.

– Ja też idę – dodała Giulia.

– O, to i w tym musicie sobie wzajemnie pomagać?! – drwił Miki. – Która której podciera? – zaczął się śmiać.

Tego już było za wiele. Giovanna stała, mrużąc oczy z wściekłości. Gotowała się w środku, ale nic nie powiedziała. Nagle coś ją olśniło. Podniosła powieki, po czym znacząco mrugnęła do Giulii. Sięgnęła po przewieszoną przez oparcie krzesła torebkę i odwracając się, niby przypadkiem zamachnęła się nią, wytrącając z ręki partnera Mikiego jego już drugie w tym dniu cappuccino, które unoszone z gracją do ust miało się zaraz znaleźć w przełyku. Filiżanka przeleciała nad biurkiem i wylądowała na jasnej marynarce Michele. Miki zerwał się natychmiast z krzesła jak poparzony, ale było za późno. Niedopita i ciepła jeszcze kawa utworzyła na jego marynarce, spodniach i różowej koszuli jasnobrązową poszarpaną plamę wielkości dojrzałego arbuza.

– O, jak mi przykro – przeprosiła Giovanna, ledwo powstrzymując się od uśmiechu. – Naprawdę nie chciałam.

Resztki kawy skapywały jeszcze na podłogę, ale większość zdążyła już wsiąknąć w materiał. Michele był tak zaskoczony, że zaniemówił.

– Ale wielka plama. Musisz to skropić sokiem z cytryny – doradziła Giulia z szerokim uśmiechem. – Bardzo dużej cytryny.

Wzięła swoją torebkę i obie z Giovanną szybkim krokiem poszły do toalety. Po drodze wybuchnęły gromkim śmiechem.

Michele nadal patrzył na olbrzymią plamę na swoim uniformie. Dostrzegł, że wszyscy w biurze uśmiechają się pod nosem. Nawet jego partnera całe to zajście szczerze rozbawiło.

– Stul dziób! – wycedził Miki przez zęby. – To wszystko przez ciebie! Nie mogłeś mocniej trzymać tej kawy?!

– Spadaj! – odparował partner. – Sam sobie jesteś winien. Nie trzeba było ich drażnić. Tym razem przegiąłeś i masz za swoje.

Giulia i Giovanna weszły do toalety. Nadal się śmiały.

„Dobrze widzieć przyjaciółkę uśmiechniętą”, pomyślała Giulia. „Rano to nie była Giovanna, jaką znam”.

– To było świetne – skomentowała.

Giovanna uśmiechnęła się, lecz zaraz uśmiech zniknął z jej twarzy. Giulia natychmiast to zauważyła.

– Co jest? – zapytała.

– Obiecuję, że wszystko ci opowiem w drodze do Turynu – odrzekła przyjaciółka. – W samochodzie.

Pół godziny później wjechały na autostradę A4 wiodącą do stolicy Piemontu. Zanim wsiadły do auta, Giulia wysłała mężowi SMS-a, informując o pilnym wyjeździe i późnym powrocie, zapewniając jednocześnie o jej uczuciach do niego. Odwzajemnił wyznanie po kilku minutach, prosząc o ostrożną jazdę.

Jechały samochodem Giovanny, lecz prowadziła Giulia, aby przyjaciółka mogła spokojnie się zwierzyć z tego, co tak bardzo ją bolało, i nie narażała ich obu na kolejne przygody podobne do tych w drodze do pracy. Na tylnym siedzeniu leżał komplet dokumentów, które czytał wcześniej prezes, a teraz powierzył im. Obok papierów, w firmowym futerale, drzemał laptop Giulii. Giovanna schowała swój komputer do bagażnika.

– No to mów, Gi. Słucham – zachęciła Giulia, gdy sunęły w potoku samochodów przemieszczających się jedną z najbardziej ruchliwych włoskich autostrad. Kosmopolityczna stolica mody stopniowo kurczyła się w lusterkach.

Usta Giovanny zaczęły drżeć. Coraz mocniej i mocniej. W jej oczach ponownie pojawiły się łzy. Giulia spojrzała na przyjaciółkę. Na jej twarzy malował się obraz wewnętrznej walki z tym, co cisnęło się jej na usta. Wzięła głęboki drżący wdech i w końcu wydusiła z siebie:

– Mój ojczym… – przerwała i zaniosła się płaczem.

– Co twój ojczym? – zapytała Giulia, zerkając na przyjaciółkę.

Giovanna nie była w stanie złapać tchu, niemal dławiła się łzami.

– On… On… Nie mogę – urwała i ukryła twarz w dłoniach.

– Proszę, powiedz wreszcie. Co się z nim stało? – zapytała troskliwie Giulia, czując, że za chwilę sama się rozpłacze.

Giovanna oddychała płytko i chaotycznie. W końcu wciągnęła chyba całe powietrze, jakie było w aucie, i wyszeptała:

– On próbował…

– Co próbował? – spytała ponownie z troską Giulia, obawiając się tego, co może być dalej. By zachęcić Giovannę do przebicia się przez ściskające gardło przygnębienie, jeszcze łagodniejszym głosem poprosiła: – Powiedz mi, Gi.

– On próbował mnie… – i to było tyle. Dalszy ciąg uwiązł Giovannie w gardle.

Drżącą dłonią dotknęła swojej bluzki, sprawdzając, czy żaden guzik nie jest rozpięty. Jakby chciała się upewnić, że nikt jej z niej nie zerwie. Nie była w stanie wymówić tego słowa, które było równoznaczne z traumą. Objęła się, jakby czuła straszny chłód. Spuściła wzrok na swoje kolana i ponownie zalała się łzami. Widząc to, Giulia delikatnie położyła dłoń na głowie przyjaciółki.

– Już wiem, nie kończ. Tak mi przykro.

Giovanna ciężko westchnęła, a Giulia opuściła dłoń z powrotem na kierownicę.

– Kiedy to się stało? – zapytała z łagodnością.

– Dziś rano – odparła cichutko Giovanna, podnosząc głowę. – On… – wciągnęła i wypuściła powietrze. – Wszedł do mojego pokoju… – wdech i wydech – …bez pukania… akurat… – wdech i wydech – …akurat, gdy się ubierałam. – Głęboki wdech i długi powolny wydech. – Byłam tylko w samych majtkach i biustonoszu. On… chyba się czaił pod drzwiami, żeby… żeby… zastać mnie rozebraną.

– Ale jak wszedł do pokoju? Nie zamknęłaś drzwi na klucz?

– Już miałam to zrobić, ale… – zamilkła i zamknęła na chwilę oczy, jakby próbowała sobie coś przypomnieć – …ale nie zdążyłam… a on chyba właśnie na to czekał. Już… kilka razy… przedtem… wydawało mi się, że… że stoi za drzwiami. Teraz… już jestem… jestem tego pewna – mówiła łamiącym się głosem.

– Był pijany? – chciała wiedzieć Giulia.

Giovanna nieco się uspokoiła. Jakby to, że opowiada o wszystkim swojej najlepszej przyjaciółce, zmniejszało jej wewnętrzny ból. Jeszcze lekko drżącym głosem odpowiedziała:

– Nie. Raczej nie.

– Więc jak to się stało?

– On mi się nie podobał od samego początku. – Giovanna zamyśliła się na sekundę. – Matka przyprowadziła go do domu jakieś półtora roku temu. – Zamknęła oczy, by się cofnąć w myślach o osiemnaście miesięcy. – Jakoś tak dziwnie na mnie wtedy popatrzył. Jakbym była jakimś ciastkiem w cukierni. Najpierw myślałam, że mi się tylko przywidziało albo że jestem przewrażliwiona.

– Powiedziałaś komuś o tym? Byłaś na policji?

– Nie, Gi. Ty jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię.

– A zamierzasz to zgłosić? – spytała spokojnie i z czułością Giulia.

– Nie chcę o tym z nikim rozmawiać, a już na pewno nie z policją. Wiem, że Rico ma tam jakiegoś kumpla.

Giulia uścisnęła zimną dłoń Giovanny. To jakby wlało w nią nieco więcej spokoju. Przestała drżeć.

– Mówiłaś, że próbował. To znaczy, że mu się nie udało? – spytała Giulia.

Patrząc na Giulię, Giovanna się zamyśliła i lekko uśmiechnęła. Po chwili odpowiedziała:

– Sama nie wiem, jak mu się wyrwałam… i skąd nagle miałam tyle siły. – Odetchnęła – Ale pamiętam, że jak próbował mnie… – przerwała. – To znaczy… jak próbował się do mnie dobierać, zaczęłam się rzucać jak poparzona. – Raz po raz Giulia zerkała na Giovannę. Ich spojrzenia się spotkały. Giovanna odetchnęła i kontynuowała: – Przez chwilę się szarpaliśmy i udało mi się przywalić mu łokciem w jądra. Potem jakoś się uwolniłam i z całej siły kopnęłam go w łydkę, wypchnęłam z pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Tu mam pamiątkę po szarpaninie – powiedziała, podciągając rękaw, by przyjaciółka mogła zobaczyć siniak i dwie równoległe, długie na pięć centymetrów linie pozostawione przez paznokcie Rico. – Potem szybko się ubrałam, wzięłam tylko torebkę i uciekłam przez okno. Dobrze, że mamy niski dom.

– A on nie próbował wyważyć drzwi? – dociekała Giulia.

– Nawet nie, bo pewnie pomyślał, że w ten sposób zostawiłby jakiś ślad tego, co próbował zrobić, a on jest cwany. Domyślił się, że mogę wyjść przez okno, i przybiegł tam, ale ja już wsiadłam do auta i zamknęłam się od środka. Próbował otworzyć drzwi, ale zapaliłam auto i szybko odjechałam. Jak już byłam daleko od domu… dopiero wtedy dotarło do mnie, że jestem nieuczesana i nieumalowana. Zrobiłam to w aucie.

– No dobrze, Gi. A co z twoją matką? Nie było jej w domu? – pytała dalej Giulia.

– Nie – zaprzeczyła Giovanna. – Wyszła wcześnie rano do pracy.

– A próbowałaś jej powiedzieć? Może zadzwonić?

– Wysłałam SMS-a, bo nie odbierała telefonu, ale nadal nie oddzwoniła. Zresztą, jest tak zapatrzona w swego Rico, tak bardzo w nim zakochana… – Giovanna nakreśliła w powietrzu symboliczny cudzysłów – …że i tak by mi nie uwierzyła. Zachowuje się jak nastolatka, która znalazła pierwszego chłopaka. On i tak zapewne już sprzedał jej jakąś wiarygodną bajeczkę, którą matka kupi bez reszty.

– Próbowałaś jej wcześniej powiedzieć, że ten Rico wydaje ci się podejrzany?

– I to nieraz, ale matka nie chce słyszeć żadnego złego słowa o swoim księciu z bajki. On ją totalnie omotał. Nic do niej nie dociera. Rico jest dla niej alfą i omegą, choć jest od niej młodszy o siedem lat. Matka robi praktycznie wszystko, czego on chce. Szkoda, że tatuś tak wcześnie zmarł. Bardzo mi go brakuje. Bardzo za nim tęsknię.

– Wiem, kochana. Mówiłaś mi już, że bardzo cię kochał.

– Matkę też kochał, ale ona tego nigdy nie doceniała. Traktował ją jak królową, a jej ciągle było mało. Został wzięty do nieba, bo chyba doszli tam do wniosku, że już dość jego poświęceń dla kogoś, kto ma je wszystkie za nic.

– Ale chyba nie powiedziałaś mi, dlaczego odszedł tak wcześnie – przypomniała delikatnie Giulia.

– Naprawdę? – zdziwiła się Giovanna. – Miał wylew. Któregoś dnia przyszedł z pracy, położył się, by odpocząć, zasnął i już się nie obudził. To było niecałe dwa lata temu, a matka już po trzech miesiącach zaczęła się spotykać z Rico. Przynajmniej tak twierdziła. Pół roku później wzięli ślub i on zamieszkał z nami.

Zakończywszy zdanie, Giovanna nagle zamilkła. Zastanawiała się, jak to możliwe, że mimo szczerej przyjaźni do tej pory nie poruszały tego tematu. W końcu przemówiła:

– Wiesz? Matka nigdy nie szanowała mojego tatusia. Jestem owocem ich wpadki na szkolnej imprezie. Mieli wtedy niespełna dziewiętnaście lat. On okazał się na tyle dojrzały, że zdecydował się jej oświadczyć i zaopiekować nią i dzieckiem, czyli mną. Zgodziła się na to, ale chyba zawsze miała do niego żal, że odebrał jej wolność. Potem już nie mieli dzieci. Ona tego nie chciała. Musiała mieć swobodę. Często wychodziła niby do koleżanek, a tak naprawdę nie wiadomo, gdzie, co i z kim robiła. – Znów zamyśliła się na chwilę. – Bardzo możliwe, że Rico był jej kochankiem jeszcze przed śmiercią taty. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że faktycznie tak było. – Ponownie przerwała, by zebrać myśli. – Skoro jest taki niewyżyty, to i teraz pewnie ma na boku jakąś lafiryndę. Trafił swój na swego.

Giulia w ciszy przez chwilę rozważała słowa przyjaciółki. Z zamyślenia wyrwał ją ryk wielkiego silnika lamborghini, które niczym żółta błyskawica przemknęło lewym pasem i pognało przed nimi w dal. Giulia zapytała:

– Mówiłaś, że ten cały Rico chyba się na ciebie czaił, tak?

– Tak mi się wydaje – odparła Giovanna.

– Skoro miałaś co do niego takie wątpliwości, to nie chciałaś się wyprowadzić? – dociekała Giulia.

– Myślałam o tym, ale nie chciałam zostawić domu taty w ich rękach. W rękach Rico zwłaszcza. Obawiałam się, że może zmusić mamę do tego, by go sprzedała, lub coś innego, a tatuś włożył całe serce, żeby go zbudować.

– Ale teraz i tak chyba nie będziesz chciała tam wrócić? – zapytała łagodnym głosem Giulia.

– Masz rację, Gi. Nie mam najmniejszej ochoty tam wracać, a jednocześnie chciałabym tam wpaść i urwać temu zboczeńcowi jaja.

Choć całe to zdanie Giovanna wypowiedziała ze smutkiem, to jednak w jej głosie dało się słyszeć złość i determinację, akcentującą słowo „urwać”. Na chwilę zamilkła, po czym skierowała wzrok na Giulię. Ona też na nią spojrzała i równocześnie krótko się roześmiały na myśl o urywaniu męskich genitaliów. Gdy przestały, Giovanna odetchnęła głęboko, dotknęła dłoni Giulii i wyznała:

– Dobrze, że jesteś, Gi.

* * *

Rozgrzane bezlitosnym słońcem powietrze skumulowało się nad jeziorem niczym niewidoczna para wodna nad garnkiem wrzątku. Ojciec Giulii doszedł do wniosku, że już wystarczająco się wysiedział bez żadnego efektu w postaci ryby. Współtowarzysz bezowocnego wędkowania już przed godziną, z dającą się dostrzec nawet z tak dużej odległości wściekłością, zwinął swój sprzęt i klnąc pod nosem, zniknął w rzadkim lesie otaczającym jezioro.

– Nic tu po mnie – wymruczał Federico Bosco i pokonując odrętwienie stawów, z niemałym wysiłkiem podniósł się z krzesełka.

Uniósł wędkę i zaczął powoli zwijać żyłkę, wsłuchując się w cichuteńki szum obracającego się kołowrotka. Celebrował tę chwilę, mając jeszcze cień nadziei, że jakaś zbłąkana ryba przypadkiem zaczepi się o haczyk. I nic. Spławik luźno wynurzył się z wody, a w ślad za nim ciężarek i nietknięta kulka przynęty przylepiona do haczyka. Zrezygnowanym, powolnym ruchem Federico oderwał kulkę i cisnął najdalej, jak mógł.

– Nażryjcie się! – warknął z półuśmiechem.

Złożył teleskopową wędkę i schował ją do pokrowca. Schyliwszy się po krzesełko, usłyszał charakterystyczne chlupnięcie.