Polka na odwyku - Marek Sekielski - ebook + książka

Polka na odwyku ebook

Sekielski Marek

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Mika Urbaniak, córka Urszuli Dudziak i Michała Urbaniaka, która cudem przeżyła wypicie śmiertelnej dawki alkoholu.

Agnieszka, która poznała alkoholową otchłań i mówi wprost: „To już nie było picie. To było chlanie”.

Elżbieta, która piła aż do odcięcia.

Karolina, która jako nastolatka marzyła o tym, żeby być dorosłą i w ogóle nie trzeźwieć.

Marta, nauczycielka, której picie odebrało kontrolę nad własnym życiem.

Dwanaście szczerych i intymnych rozmów o piekle, z którego można wyjść.

Najpierw był cykl wywiadów w internecie. A teraz książka. Pod imionami bohaterek kryją się kobiety, które zna każdy z nas. To często nasze koleżanki z pracy, sąsiadki czy znajome. Warto poznać ich historie, żeby zrozumieć ich emocje, pomóc im znaleźć motywację do walki i dać nadzieję, że nie są w tym same.

Marek Sekielski – producent i dziennikarz telewizyjny, związany z mediami od 20 lat. Rozpoczynał karierę przy programie Marcina Wrony „Pod napięciem” w TVN, współpracował z Telewizyjną Agencją Informacyjną, współtworzył poranne pasmo w TVN 24, program „Teraz my!” dla TVN, przez siedem lat był producentem „Faktów TVN”, a następnie programu „Po prostu” w TVP 1. Ma na koncie współpracę producencką przy „Teorii spisku” dla Fokus TV oraz „Teraz ja!” dla Nowa TV. Nadzorował produkcję dokumentu „Tylko nie mów nikomu”, za który dostał m.in. Orła i Telekamerę, oraz „Zabawy w chowanego”. W 2021 roku wspólnie z Arturem Nowakiem wydał książkę „Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba”, a w 2023 roku wraz z Małgorzatą Serafin „Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?”. W 2024 roku ukazał się jego tom rozmów „Polska na odwyku”, a w 2025 tom „Współuzależnione”. Na YouTubie prowadzi podcast „Sekielski o nałogach”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 149

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Marek Sekielski, 2025

Projekt okładki

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Ilustracja na okładce

© IKON Images/Adobe Stock

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Barbara Szymanek

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8391-877-8

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

WSTĘP

Czy kobieta pije? Oczywiście, że tak. Czy kobieta może się upić? To zależy… „Lampka wina” do kolacji jest elegancka, „drink na odstresowanie” z przyjaciółkami bywa uzasadniony. Ale czy kobieta może być alkoholiczką? Tutaj zaczynają się schody. Potężne strome schody, zbudowane z kulturowych stereotypów, społecznego tabu i głęboko zakorzenionego wstydu.

Cisza i wstyd. To dwa najpotężniejsze mury, za którymi ukrywa się kobieta uzależniona od alkoholu. W społeczeństwie, które od wieków wtłacza ją w sztywną rolę Matki Polki, opiekunki domowego ogniska, strażniczki moralności i czystości, nie ma miejsca na słabość, na chorobę, na utratę kontroli. Pol­ka na odwyku to książka, która z ogromną odwagą burzy te mury. To nie jest kolejny poradnik ani suchy teoretyczny wywód. To zbiór dwunastu głosów, dwunastu świadectw, dwunastu żywych dowodów na to, że wyjście z cienia nałogu jest możliwe, a trzeźwość, choć wymaga nieustannej pracy, jest najpiękniejszym darem, jaki możemy sobie ofiarować.

Twarz kobiecego alkoholizmu jest często niewidoczna, zamazana. Podczas gdy męskie picie bywa błędnie tłumaczone i społecznie akceptowane jako „folgowanie sobie” po ciężkim dniu pracy, pijąca kobieta spotyka się z ostrzejszą krytyką i głębszym potępieniem. Patriarchalny wzorzec każe jej być zawsze silną, nieskazitelną i gotową do poświęceń. Kościół, choć niosący przesłanie nadziei, niekiedy nieświadomie wzmacnia w niej poczucie winy, zamiast oferować zrozumienie. W efekcie kobieta pije potajemnie, w samotności czterech ścian, topiąc w alkoholu poczucie niemocy, presję bycia idealną, traumy lub zwykłe ludzkie zmęczenie. Jej model picia rzadko jest towarzyski i głośny. Częściej jest intymny, ukryty, „schludny” – to butelka chowana w pralce, kieliszek wina pity po kryjomu podczas gotowania obiadu. To picie mające na celu nie integrację, lecz ucieczkę od przytłaczającej rzeczywistości.

To właśnie owo poczucie wstydu i presja kulturowych oczekiwań sprawiają, że kobietom trudniej jest sięgnąć po pomoc. Przyznanie się przed sobą, a potem przed bliskimi, że straciły panowanie nad życiem, jest dla nich aktem niezwykłej odwagi, który wymaga przełamania głęboko zakorzenionych stereotypów. Bo jak ta, która ma dbać o innych, może nagle przyznać, że sama potrzebuje ratunku?

Dlatego tak niezwykle ważne jest, byśmy jako społeczeństwo zaczęli słuchać. Żebyśmy stworzyli przestrzeń, w której kobiety przestaną się bać i wstydzić. Każda z moich rozmówczyń jest tego najlepszym przykładem. Ich historie są różne, ale łączy je wspólny mianownik: cierpienie, walka i wreszcie – zwycięstwo. Opowiadając o swoim uzależnieniu, same odzierają je z mocy. Dzieląc się doświadczeniem terapii i trzeźwości, dają sobie nawzajem, a także wszystkim czytelniczkom i czytelnikom coś bezcennego: nadzieję.

Ta książka jest głosem wołającym w ciszy. Jest zaproszeniem do zrozumienia, iskrą, która ma zapalić innych do działania. Dla tych kobiet, które jeszcze piją, ma być sygnałem, że nie są same i że droga wyjścia istnieje. Dla ich rodzin – źródłem wiedzy i empatii. Dla społeczeństwa – wezwaniem do zmiany myślenia. Czytając te przejmujące autentyczne historie, pamiętajmy: mówienie o uzależnieniu nie jest powodem do wstydu. Jest aktem największej odwagi i bardzo ważnym krokiem w kierunku wolności. Do tej wolności serdecznie Państwa zachęcam.

MIKA URBANIAK

Marek Sekielski: Mika, napisałaś książkę Będzie lepiej. To twoja rozmowa z Magdaleną Adaszewską, choć właściwie swoista spowiedź. Jesteś piosenkarką, malarką, masz na koncie Fryderyka, można więc powiedzieć, że odniosłaś wymierny sukces. Masz też bardzo znanych w świecie jaz­zowym rodziców: Urszulę Dudziak i Michała Urbaniaka. Zakładam, że jak człowiek rodzi się w takiej rodzinie, to jest to jakieś obciążenie, prawda?

Mika Urbaniak: Tak. To narzuca pewnego rodzaju perfekcjonizm i myślenie, że muszę podbić świat, żebym była coś warta. Porównywałam się kiedyś do moich rodziców – co oni osiągnęli, a co ja? Wydawało mi się, że muszę im w jakimś sensie dorównać, i przytłaczała mnie ta presja. Natomiast dzięki terapii i pracy nad sobą – przez lata – przestałam to robić i dzisiaj nie mam już z tym problemu. Ale masz rację, to jest jakiegoś rodzaju obciążenie.

A zdarzało się, że słyszałaś takie uwagi, może gdzieś za plecami, w kuluarach, że robisz karierę, bo ojciec albo matka ci załatwili?

Zdarza się, że ktoś rzuci takim hasłem w social mediach. No i dziennikarze niekiedy pytają, czy dzięki nazwisku było mi łatwiej. I ja rozumiem te pytania, bo ludzie chcą wiedzieć, jak się funkcjonuje w takiej rodzinie, jak to wszystko wygląda.

Urodziłaś się i wychowałaś w Nowym Jorku, w Polsce osiadłaś na stałe dopiero po dwudziestym roku życia.

Tak, jakoś w dwutysięcznym roku przyjechałam tu na stałe. Chociaż plan był taki, że zostanę tylko kilka miesięcy.

W książce opowiadasz o bardzo przykrych doświadczeniach z dzieciństwa. Pomimo że urodziłaś się w Ameryce, tamtejsza szkoła była dla ciebie absolutnym piekłem…

Tak, było strasznie. My nie byliśmy postrzegani jako Amerykanie. Fakt, że nasi rodzice byli z Polski, sprawiał, że ja i moja starsza siostra Kasia byłyśmy okropnie traktowane. Wtedy w Ameryce była moda na tak zwane Polish jokes, tak że generalnie nasza rodzina była wyśmiewana, nieakceptowana przez środowisko. W dodatku rodzice byli muzykami jaz­zowymi, a nie prawnikami czy lekarzami – i przez to też na początku wytykano nas palcami. Gdzieś z czasem oczywiście stało się to ciekawostką, atutem, ale w podstawówce było nam przez to trudno.

Jak się czułaś w szkole, wśród rówieśników?

Osamotniona, inna, nieakceptowana… Latami tęskniłam za tym, żeby gdzieś przynależeć. Okres dojrzewania był czasem wielkiej samotności. Od szóstego roku życia pisałam pamiętnik, przelewałam swoje emocje na kartki, bo nie miałam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać o moich problemach.

A rodzice? A siostra? Nie miałaś poczucia, że możesz do nich pójść, wypłakać się, tak zwyczajnie wygadać?

Problem polegał na tym, że ja wszystko trzymałam w sobie. Poza tym nasze codzienne życie rodzinne, czasem bardzo chaotyczne, nie bardzo dawało na to przestrzeń. Trzeba było poradzić sobie z różnymi bieżącymi kryzysami, jakoś przetrwać. Rodzice dużo podróżowali, na tym polegała ich praca, mamy nie było czasem dwa, trzy tygodnie. Dlatego ja głównie milczałam, a o emocjach pisałam właśnie w pamiętniku.

Pomimo że wówczas twoi rodzice byli już bardzo cenionymi muzykami, nie byliście majętną rodziną, prawda? Prowadziliście raczej skromne życie.

Tak, szczególnie w latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych. Można powiedzieć, że wtedy przechodziliśmy prawdziwy kryzys, żyliśmy dosłownie z miesiąca na miesiąc. Nie wiedzieliśmy, czy wystarczy nam na czynsz, czy damy radę, szczególnie jak moi rodzice się rozwiedli.

Ile miałaś wtedy lat?

Mniej więcej sześć.

Dobrze to pamiętasz?

Tak. To był dla mnie bardzo trudny czas. Dla nas wszystkich. Wcześniej byliśmy wszyscy razem, podróżowaliśmy, stanowiliśmy taką zżytą rodzinę. A potem to wszystko się zaburzyło. Widziałam, jak moja mama cierpiała. Byliśmy w tym bardzo zagubieni.

A kiedy się pojawił alkohol?

Zaczęłam pić, jak miałam czternaście lat – w towarzystwie przyjaciół mojej siostry, z którymi spędzałam czas.

Wiesz dzisiaj, po co ci był ten alkohol? Co on ci dawał?

Wszystko. Czułam się dzięki niemu wszechmocna, pewniejsza. Wreszcie znalazłam akceptację, poczucie przynależności, których tak mi brakowało. Nagle miałam wrażenie, że jestem częścią jakiejś grupy, że jestem lubiana. Alkohol sprawiał, że znikały moje kompleksy, wszystkie złe, trudne emocje.

Rodzice nie zauważyli, co się z tobą dzieje?

Nie, nie zauważyli. Jedyną rzeczą, która bardzo niepokoiła moją mamę, było to, że wracałyśmy z siostrą późno do domu, ale nie wiedziała, co robiłyśmy ani gdzie byłyśmy. Mam takie przebłyski wspomnień, że mama bardzo się martwiła, nawet płakała.

Przypomniał mi się jeszcze jeden szczegół, który mógł się na tobie odcisnąć piętnem. Twoja mama w pewnym momencie związała się z Jerzym Kosińskim, uznanym pisarzem, który nagle popełnił samobójstwo. Ile miałaś wtedy lat?

Jedenaście czy dwanaście. Tak, to był szok. W ogóle ich relacja była dla mnie trudna, bo mama była w nim bardzo zakochana, pochłonął ją ten związek, chciała być z nim i chciała być z nami, nie umiała tego wszystkiego pogodzić. Pamiętam, że tęskniłam za nią wtedy, nawet pisałam do niej listy, które zostawiałam w domu, żeby przeczytała je po powrocie. Byłam zazdrosna o Jerzego. Jego śmierć ogromnie wpłynęła na mamę. I znów było nam ciężko, musiałyśmy jej pomóc… To trwało jakieś dwa lata, zanim krok po kroku zaczęła z tego szoku wychodzić.

Masz dzisiaj pretensje do rodziców? Myślisz, że byli współodpowiedzialni za twoje uzależnienie, bo jednak trochę ich brakowało?

Dzisiaj już nie. Po odstawieniu alkoholu, na samym początku, rzeczywiście winiłam ich za wiele rzeczy, miałam sporo urazów. Ale do pewnych rzeczy dojrzałam, wykonałam też kawał pracy nad sobą i zaczęłam na nich patrzeć nie tylko jak na rodziców, ale jak na ludzi. Po prostu wszystko im wybaczyłam. Zobaczyłam też moją odpowiedzialność, czyli to, co ja robiłam, a czego nie robiłam. Nas zawsze łączyły bardzo silna więź i miłość – i myślę, że to nas chroniło wśród tych wszystkich kryzysów. Jesteśmy bardzo zżytą, kochającą się rodziną.

A jak sobie radziłaś w nastoletnim życiu, kiedy już poszłaś do szkoły średniej?

W sumie niewiele się zmieniło. Dalej uciekałam w picie, szukałam towarzystwa, czułam się samotna. Jedyna różnica była taka, że w szkole średniej były już większa akceptacja i fajniejsi ludzie, dlatego może było troszeczkę lepiej.

Byłaś już wtedy w regularnym uzależnieniu? Oprócz alkoholu pojawiły się narkotyki, prawda?

Dokładnie tak. Próbowaliśmy różnych rzeczy. Była nie tylko trawa, ale też ecstasy i inne rzeczy.

A skąd pojawił się pomysł, żeby przyjechać do Polski?

W tamtym okresie przechodziłam swoją pierwszą depresję. Rzuciłam szkołę i nie wiedziałam, co chcę dalej robić. Moja mama zasugerowała, żebym przyjechała do Polski. Ona wtedy spędzała więcej czasu w Polsce i chciała mieć mnie na oku. To miał być rodzaj eksperymentu, żebym zobaczyła, jak tu jest, sprawdziła, jak będę się czuła, i zdecydowała, czy chcę zostać na stałe, czy jednak wrócić do Ameryki.

Tak sobie myślę, że akurat w kontekście uzależnienia od alkoholu czy innych substancji zmiana miejsca zamieszkania z Nowego Jorku na Warszawę chyba nie była najlepszym pomysłem, prawda?

Tak, szczególnie gdy mowa o środowisku muzycznym. Rzeczywiście w Polsce moje uzależnienie bardzo się pogłębiło. Ale ja wierzę, że tak miało być, że miałam tu przyjechać i miałam tego doświadczyć. To jest częścią mojej drogi i niczego nie żałuję.

To były lata dziewięćdziesiąte – czas przemian w Polsce. Warszawa musiała się bardzo różnić od Nowego Jorku.

Po przyjeździe przeżyłam prawdziwy szok kulturowy. Potrzebowałam sporo czasu, żeby się zaaklimatyzować. Alkohol na pewno „pomagał mi” poradzić sobie z tą zmianą. Sprawiał, że czułam się częścią czegoś, bo robiłam to co inni – to znaczy piłam.

Czy w tamtym czasie próbowałaś już realizować się muzycznie?

Tak, pisałam już wtedy muzykę i teksty. Ja generalnie zaczęłam uczyć się muzyki, jak miałam jedenaście lat. Miałam też już za sobą pierwsze doświadczenia sceniczne, bo zdarzało się, że mama zapraszała mnie na swoje koncerty. Natomiast w Polsce miało miejsce jedno z moich pierwszych profesjonalnych przedsięwzięć, czyli współpraca z Andrzejem Smolikiem. Od tego zaczęła się rozwijać moja profesjonalna kariera muzyczna. Nagraliśmy płytę, były trasy, koncerty…

I zabawa. A Sopot ci się dobrze kojarzy?

Piękne miasto. Lubię Sopot, chociaż pewnie musiałabym spędzić tam dzisiaj trochę więcej czasu, żeby stworzyć sobie nowe wspomnienia, bo te, które mam, są różne. Również bardzo przykre.

To tam przechodziłaś najtrudniejszy okres w swoim uzależnieniu?

Tak, w Sopocie piłam codziennie przez sześć miesięcy. Pojechałam tam odwiedzić przyjaciół i zostałam na pół roku. Weszłam w środowisko, w którym po prostu się piło. Odnalazłam w nim akceptację, to poczucie przynależności, którego ciągle szukałam. W tym destrukcyjnym, chorym okresie były jednak też przyjemne, pozytywne momenty. Siedzieliśmy po nocach, prowadziliśmy długie rozmowy o filozofii życia, chodziliśmy na plażę oglądać wschód słońca. Dzisiaj wiem, że ja wtedy przede wszystkim byłam bardzo chora – wychodziła już moja choroba dwubiegunowa, jeszcze niezdiagnozowana, która w połączeniu z alkoholem dawała różne paranoje. Jak dziś wracam wspomnieniami do tamtego czasu, jest mi trochę żal tej dziewczyny, ale też mam w sobie wdzięczność, że to wszystko nie skończyło się gorzej, bo wiele razy byłam w naprawdę niebezpiecznych sytuacjach, na przykład urywał mi się film, nie pamiętałam, gdzie byłam ani co robiłam.

Masz na koncie doświadczenie przemocy. To też było po alkoholu?

Tak. Byłam u znajomych, bardzo dużo wypiliśmy… Mam takie przebłyski, że chciałam wrócić do domu taksówką, ale generalnie niewiele pamiętam. Obudziłam się pod szpitalem, bez ubrań, cała w siniakach… Nie wiedziałam, co mi się stało, kto mnie pobił, dlaczego, czy może ktoś próbował mnie zgwałcić. We krwi miałam śmiertelną dawkę alkoholu – 5,4 promila. Chyba tylko cudem przeżyłam.

To był ten moment, który dał ci do myślenia?

Wróciłam do Warszawy i zrozumiałam, że muszę coś z tym wszystkim zrobić, że tak nie może dłużej być, że jestem w niebezpieczeństwie, że grozi mi śmierć. Moja mama była przerażona. Postawiła mi ultimatum: albo idę się leczyć, albo wyprowadzam się z domu. I poszłam na odwyk.

Wspomniałaś o chorobie afektywnej dwubiegunowej. Kiedy ją u ciebie zdiagnozowano?

To było w dwa tysiące czwartym roku, rok po odstawieniu alkoholu. Nie czułam się dobrze, miałam depresję. Mama zabrała mnie do psychiatry i on mnie zdiagnozował. Przepisał mi leki, ale szybko z nich zrezygnowałam, bo nie czułam poprawy. Dzisiaj, po latach, wiem, że to wymaga czasu. Leki się zmienia, szuka się odpowiedniej dawki i tak dalej. Poza tym na mojej grupie AA byli fanatycy, którzy uważali, że jak bierzesz leki, to nie jesteś trzeźwa. Była jeszcze jedna rzecz: w naszej rodzinie zawsze stawialiśmy leczenie alternatywne ponad farmakologię. Baliśmy się jej. Zresztą ja długo podważałam tę diagnozę, zaprzeczałam jej, nie chciałam być chora.

Ile lat chodziłaś z nieleczoną dwubiegunówką?

Prawie siedem. Z każdym rokiem było coraz gorzej. Depresja powoli mnie zabijała. A potem, w dwa tysiące dziesiątym roku, poznałam Wiktora, mojego partnera. Wiktor pochodzi z Wielkiej Brytanii, tam się urodził i wychował. Najpierw pracowaliśmy razem, robiliśmy muzykę. I tak wyszło, że się w sobie zakochaliśmy. A że moja choroba cały czas była jak tykająca bomba, wpadłam w najgorszą depresję mojego życia. To trwało kilka miesięcy. Wiktor się mną wtedy zaopiekował, dbał o to, żebym wychodziła z łóżka, żebym się wykąpała, żebym zjadła, bo ja sama z siebie praktycznie nie funkcjonowałam. Spałam po szesnaście godzin, a jak nie spałam, to płakałam, miałam myśli samobójcze… W końcu stwierdziłam, że dłużej tak nie wytrzymam. Tym razem Wiktor dał mi ultimatum: albo idę się leczyć, albo z nami koniec. I tak trafiłam do szpitala psychiatrycznego.

Leczenie pomogło?

Leki uratowały mi życie. Jeśli chodzi o depresję, już po trzech tygodniach nastąpiła wielka poprawa, myśli samobójcze zniknęły. Potem przez kilka lat razem z moim lekarzem szukaliśmy najlepszej kombinacji leków, bo to niestety nie było tak, że wyszłam z tego raz na zawsze. Depresja co jakiś czas wracała, choć już nie tak silna.

Cały czas musisz być na lekach?

Tak, chociaż teraz biorę małe dawki. Od mniej więcej czterech lat jestem w remisji. Bez depresji i bez manii.

Miłość jest kluczowa w procesie dochodzenia do siebie?

Tak. Wiktor dał mi niesamowite wsparcie. On i moi bliscy. Bardzo dużo przeszliśmy w tej mojej chorobie. Nie jestem w stanie wyrazić mojej wdzięczności i miłości – aż się wzruszam, jak o tym myślę.

Czy po tym, jak sama wytrzeźwiałaś, próbowałaś wyciąg­nąć z uzależnienia swojego ojca?

Tak. Podsuwałam mu książki, chciałam mu pokazać, co sprawdziło się w moim przypadku. Bardzo chciałam mu pomóc.

Udało ci się?

Mój ojciec miał dwadzieścia lat niepicia za sobą i problem polegał na tym, że trudno było go do czegokolwiek przekonać, bo on zawsze wszystko wiedział najlepiej. W każdym razie dzięki swoim doświadczeniom poradził sobie sam. Na swój sposób.

Co największego straciłaś przez alkohol?

Czasem, jak mam gorszy dzień, myślę, że szkoda mi po prostu tego czasu – że gdybym nie piła, mog­łabym nagrać więcej płyt, mogłabym więcej koncertować…

Ale może wtedy nie poznałabyś Wiktora.

Nie wiadomo. W życiu wszystko jest po coś. Może ta moja droga musiała być wyboista, żebym mogła doświadczyć rozwoju duchowego, żebym mogła pomóc innym. Myślę, że jest dokładnie tak, jak ma być.

Bardzo ci dziękuję, Mika, za tę rozmowę. I życzę ci dużo zdrowia.

Dziękuję i wzajemnie.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

Spis treści

WSTĘP

MIKA URBANIAK

Punkty orientacyjne

Okładka