Political fiction. Romas i zdrada - Stanisław Danielewicz - ebook

Political fiction. Romas i zdrada ebook

Danielewicz Stanisław

0,0

Opis

W nocy z 17 na 18 września 1939 roku historia rozbiegła się w dwóch niekompatybilnych kierunkach. Jedną historię znamy – tę, którą zapoczątkował rozkaz naczelnego wodza Wojska Polskiego  „Z Sowietami nie walczyć”; tę, która umieściła Polskę na ponad pół wieku w okowach sowieckiej dominacji. Ale jest też historia, zaczynająca się sfałszowania rozkazu wodza przez  pisarza Tadeusza Dołęgę-Mostowicza  i nakazu walki z Sowietami, z wykorzystaniem narzędzi propagandowych. Więc wojnę (w sojuszu z Rumunią) wygrywamy, a Stalin ucieka do Gruzji.

Wydawać by się mogło, że „Romans i zdrada” jest „tylko” dalszą częścią  historii alternatywnej, którą poznaliśmy dzięki wcześniejszej powieści Stanisława Danielewicza „Political fiction. Romans ahistoryczny”. Tak przecież nie jest.  Po pierwsze, akcja nowej powieści, choć kontynuuje wątki zwycięskiej walki aliansu polsko-rumuńskiego z sowieckim najeźdźcą po 17 września 1939 roku, to jednak wprowadza je w sposób umożliwiający czytelnikowi samodzielną ich interpretację, dzięki  stronom zwięzłego prologu. Po drugie, alternatywna historia zapisana jest w postaci niezależnych szkiców, a akcja równolegle pisanej „powieści w powieści”, choć przenosi nas aż do lat 70. XX wieku, to w rzeczywistości odbija niepokoje i absurdy świata, w którym dziś żyjemy.

Pytania o zagadki przeszłości  i przyszłości pojawiają się w  historii alternatywnej i realnej, ale też w wątku dwóch sekretarek Dołęgi-Mostowicza, które przepisują jego nową powieść „Political fiction”. Zaś historia  romansu między najprzystojniejszym porucznikiem Wojska Polskiego, Rejtanem Szlacheckim, a piękną Urszulą, po serii zaskakujących wydarzeń znajdzie dwa odmienne zakończenia.

Dowiemy się, w jaki sposób zmieni bieg historii fanatyczny komunista lejtnant Roguszkin, jak porucznik Szlachecki wykorzysta swoją nagłą sławę, sprzedając swój wizerunek producentom reklam, dlaczego w najdroższej restauracji Londynu jedynymi nadającymi się do jedzenia potrawami będą bigos, pierogi i kotlet schabowy. Będzie mowa o zasadach funkcjonowania sponsorowanej  przez brytyjski rząd sieci „Bed, Sex and Breakfast”, zaś wielka aktorka Ingrid Bergman zagra w „Pygmalionie”, który trafi w ręce ponowoczesnego scenarzysty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 512

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Stanisław Danielewicz, 2022

Projekt okładki: Michał Szulta

Ilustracje na okładce: © rawpixel.com / Freepik

Redakcja: Anna Kielan

Korekta: Magdalena Ceglarz

e-book: JENA

 

ISBN 978-83-66995-92-5

 

Wydawca

tel. 512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.pl/BookEditpl

instagram.pl/bookedit.pl

Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

PROLOG

Toczy się wojna między Rumunią, Polską a Sowietami, której początek dał sfałszowany przez słynnego pisarza Tadeusza Dołęgę-Mostowicza rozkaz naczelnego wodza z 17 września 1939 roku. „Z Sowietami nie walczyć” zamieniło się w rozkaz walki podjazdowej, której najważniejszym elementem jest wojna psychologiczna. W tle wielkiej polityki i odnoszonych przez siły polsko-rumuńskie sukcesów rodzi się płomienny romans najprzystojniejszego porucznika polskiej armii, Rejtana Szlacheckiego.

Zaś pisarz Dołęga-Mostowicz, którego komunikat dał początek zwycięstwu nad Sowietami, w roku 1945, kilka lat po wojnie, rozpoczyna pisanie powieści w odcinkach, zatytułowanej Political fiction. Opisuje w niej historię, która mogłaby się wydarzyć i w dodatku źle skończyć, gdyby nie jego decyzja sfałszowania rozkazu. Kolejne odcinki Political fiction przepisują dwie młode sekretarki, Pola i Ada – każda z nich ma wobec słynnego pisarza własne plany…

Można o tym przeczytać w powieści Political fiction. Romans ahistoryczny, stanowiącej prequel książki, jaką trzymasz w ręku. Rozdziały z literą „A” to opis wydarzeń, które zapoczątkował podrobiony rozkaz naczelnego wodza, Śmigłego-Rydza. Rozdziały z literą „B” opisują natomiast wydarzenia zrodzone w wyobraźni Dołęgi-Mostowicza, zapisane w jego opus magnum, jakim jest jego Political fiction. Wiele z owych imaginacji dziwnie przypomina to, co my, czytelnicy, pamiętamy z własnego życia…

Najlepiej byłoby zacząć przygodę z historią i romansem splątanymi w jedną całość od lektury wspomnianego Romansu ahistorycznego, ale nie jest to przeszkodą, by od razu podążać dalszymi losami bohaterów, zapisanymi w niniejszej księdze. Pomocny będzie w takim wypadku niniejszy Prolog, przypominający wcześniejsze wydarzenia.

 

Jak głupi zginąłem 18 września (A)

Rozdział rozpoczyna rozmowa pisarza Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z jego kamerdynerem Witoldem. Jest 18 września 1945 roku, pisarz szykuje się do wyjścia na imieniny przyjaciela Stanisława, z którym los połączył go na okres kilku dni w roku 1939, gdy pisarzowi, walczącemu w oddziale polskich wojsk na granicy polsko-sowieckiej, przypadkowo wpada w ręce słynny telegram marszałka Rydza-Śmigłego „z Sowietami nie walczyć”.

Kamerdyner Witold, bardziej powiernik pisarza niż służący, próbuje wydobyć z Dołęgi-Mostowicza informacje o nowej powieści. Będzie to gatunkowa nowość w dorobku pisarza, mianowicie political fiction. W pewien sposób nawiązująca do Nikodema Dyzmy, ale operująca rzeczywistymi faktami w wyimaginowanym rozwinięciu. Dołęga chce opisać taką wersję historii, która jego zdaniem mogłaby mieć miejsce, gdyby nie zdecydował się w nocy z 17 na 18 września 1939 roku na podrobienie rozkazu naczelnego wodza. Pisarz chce stworzyć fikcyjną historię, nam znaną z rzeczywistości: klęskę kolejnych polskich oddziałów w wojnie obronnej, obronę Warszawy, postępy wojsk niemieckich przy jednoczesnym zajmowaniu wschodniej połaci Rzeczpospolitej przez Sowietów, wreszcie okupację, egzekucje, prześladowania, a potem długie lata faktycznej sowieckiej niewoli.

Jedną z konstatacji pisarza jest uwaga, że mógł już w momencie wkraczania Sowietów do Polski zginąć – tak jak jeden z jego wojennych znajomych, którego Sowieci zastrzelili, gdy zawrócił do Kut znad granicy polsko-rumuńskiej, by rozdać głodującym dzieciom z ochronki chleb pozostawiony w mijanej piekarni.

Data 18 września jest więc dla pisarza granicą między tym, co rzeczywiste, a tym, co mogłoby się wydarzyć. Jednocześnie jest też datą prawdopodobnej, acz wyimaginowanej śmierci.

Opis przyjęcia imieninowego obejmuje zabawy warszawskiej elity, ale też opis fantastycznej gry orkiestry Ady Rosnera, dyrygenta najlepszego warszawskiego zespołu jazzowego, zwanego „polskim Armstrongiem”. Rosner jest zaprzyjaźniony z Mostowiczem i opowiada mu o śnie, jaki go często męczy. We śnie Rosner gra dla Stalina i za każdym razem wyprowadzają go na rozstrzelanie, gdyż zagrał rzekomo fałszywą nutę.

 

Ucieczka pani Hanki (B)

Tu pojawia się pierwszy fragment pisanej przez Dołęgę-Mostowicza powieści political fiction, w stylu zbliżonym do tego, jakim posługiwał się pisarz w swoich bestsellerach. W owym fragmencie opisane są wojenne losy uciekającej z Warszawy pani Hanki, bohaterki wydanej tuż przed wojną książki Mostowicza „Pamiętnik pani Hanki”.

 

Na skrzydłach zagłady (A)

Opis ucieczki drogą do Kut w dniach od 6 do 10 września 1939 r. oddziału, konwojującego archiwa polskiego wywiadu wojskowego, m.in. sekcji zajmującej się monitoringiem piątej kolumny w Polsce, a także przygotowującej dywersję w stosunku do wkraczających do Polski Niemców.

Pomysł dowódcy sekcji, kapitana Bronisława Danilewicza, jest taki, by w małych miejscowościach przy zachodniej granicy umieścić agentów, którzy w odpowiednim czasie przeprowadzą na rozkaz działania dywersyjne na tyłach armii niemieckiej. Kapitan nie wierzy, by tereny przygraniczne udało się utrzymać nawet pół dnia, za to – mając doświadczenia z powstania wielkopolskiego, w którym za młodu uczestniczył – wie, jak wielką rolę w osłabieniu morale przeciwnika może spełniać dywersja na pozornie „własnym” terenie.

 

Opowiem wam, jak zginął (B)

Opis śmierci z rąk Sowietów dowódcy oddziału KOP, który powrócił z Rumunii do Kut, by przywieźć chleb dla uciekinierów. To moment stanowiący punkt graniczny między prawdą (tak jak ją przeżywa w powieści Dołęga-Mostowicz) a fikcją, jaką pisarz będzie dalej pokazywał w postaci kolejnych, wymyślonych przez siebie obrazów wojny z dwoma wrogami i późniejszej okupacji Polski przez Sowietów.

 

W „Bristolu”, o szóstej wieczorem po wojnie (A)

Przystojny porucznik Rejtan Szlachecki ze swoim oddziałem łączności, dysponującym najnowocześniejszym angielskim sprzętem radiowym, trafia wieczorem 17 września w Kutach na kwaterę w domostwie doktora Kazimierza Zimowskiego.

Doktor w trakcie kolacji pokazuje album, który, jak twierdzi, „zamknął w sobie wszystkie miłości jego życia”. Są tam wklejone i dokładnie opisane zdjęcia pacjentów – przed operacją i po niej (doktor Zimowski jest chirurgiem), o których doktor próbuje snuć opowieść, mimo zmęczenia i senności jego gości. Rejtan Szlachecki ożywia się nagle, gdy w ślad za służącą szykującą kolację wchodzi do pokoju córka gospodarza, osiemnastoletnia Urszula. Porucznik jest oszołomiony, gdyż Urszula to postać jakby żywcem wyjęta z jego marzeń o kobiecie idealnej. Panna zostaje poproszona przez ojca o zaśpiewanie jakiejś pieśni „panom oficerom”. Śpiewa, akompaniując sobie na fortepianie, dziwną pieśń, której porucznik nigdy wcześniej nie słyszał. Tekst jest po angielsku, a porucznik trochę z niego rozumie, gdyż musiał nauczyć się podstaw angielskiego, by prawidłowo obsługiwać radiostację, którą otrzymał do swojego oddziału. Utwór nazywa się Body and Soul. Jak porucznik się dowiedział, panna Urszula sprowadziła zapis nutowy z Anglii i jest pod wielkim urokiem pieśni.

Gdy panna tłumaczy tekst, wpatrując się w oczy porucznika, ten już wie – „ta albo żadna!”. Potem przed snem porucznik wspomina swoje dotychczasowe romanse, także różne pikantne fragmenty, łącznie z wchodzeniem przez okno do atrakcyjnej Dorotki, którą rodzice umieścili na stancji u niedowidzących znajomych – a ci, obdarzeni świetnym słuchem, znajdują porucznika w zakamarkach pokoju dziewczyny, na skutek czego porucznik daje słowo, że ożeni się z Dorotką (wydarzenie ma miejsce w nocy z 30 na 31 sierpnia 1939 r.).

Nie mogąc porządnie spać, zasypiając i budząc się co chwila, porucznik tuż po świcie wychodzi na podwórze domu, puste o tej porze, pali papierosa… i wówczas pojawia się Urszula. Młodzi, nie mówiąc o wybuchłym obustronnie uczuciu wprost, posługując się niedopowiedzeniami i „gdybaniem”, obiecują, że cokolwiek się stanie, spotkają się w Warszawie, w kawiarni hotelu Bristol, wieczorem o szóstej, w pierwszą niedzielę po wojnie. Panna jest inteligentna, czytała Szwejka, a porucznik za bardzo rozkojarzony, by wnikać w szczegóły.

 

„Hajda, zemsta na wroga!” (B)

Smutny los polskich wojskowych w angielskim obozie, gdzie głównodowodzący (nie pada jednak nazwisko Sikorskiego) kazał internować piłsudczyków. Dołęga-Mostowicz internowanych oficerów opisuje jako alkoholików, narkomanów, erotomanów, kleptomanów, agentów Abwehry itd. Dołęga wraca myślą do dnia, gdy napadli na niego „nieznani sprawcy”, niektórzy z nich w wojskowych mundurach. Przypomina sobie sytuację z Wilna w roku 1938, gdy sprawcy w wojskowych mundurach pobili tam dziennikarzy za atakowanie pamięci Marszałka.

 

Uwaga, uwaga wszystkie oddziały Wojska Polskiego: z Sowietami walczyć! (A)

Dołęga-Mostowicz przybywa do miejsca przy rumuńskiej granicy (gdzie trafił wskutek rozkazu mobilizacyjnego) w okolicy Przemyśla. Dotarł tam swoją luksusową limuzyną Buick (był przed wojną jedynym w Polsce właścicielem takiego pojazdu) i tam ją pozostawił, gdy dołączył do swojego oddziału. Tymczasem oddział porucznika Rejtana Szlacheckiego, który właśnie stracił jeden ze swoich samochodów zmierzając do Kut, podejmuje decyzję o przejęciu pojazdu pisarza. Dołęga również znalazł się tam, gdzie przez chwilę stacjonował Szlachecki – w domostwie doktora Zimowskiego. Odczytuje zaszyfrowany rozkaz: ”z Sowietami nie walczyć”. Pod wpływem impulsu tym samym szyfrem Dołęga zapisuje nowy rozkaz, nakazujący walkę z wrogiem i działania propagandowe względem pojmanych do niewoli Sowietów. Robi to sprytnie, a podwładny porucznika natychmiast rozsyła rozkaz do wszystkich jednostek. Rozkaz napisany przez Dołęgę mówi, by unikać bezpośredniej walki, uciekać na sowiecką stronę i walczyć bronią psychologiczną, której przykłady podane są w rozkazie.

 

Rule Britania (B)

Fragment Political fiction Dołęgi-Mostowicza, opisujący, jak rząd brytyjski (Chamberlaina) już w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku, czyli przed wybuchem wojny, przeniósł się do schronu w centrum Londynu; pijani członkowie gabinetu wyśmiewają się z Polaków, których udało się nabrać zawartym niedawno traktatem i obietnicą pomocy wojskowej, dzięki czemu Anglia oddaliła od siebie groźbę ataku ze strony Niemiec – Hitler uderzy najpierw na Polskę, a Francję i Anglię pozostawi na razie w spokoju. Podczas gdy jedni drwią i piją whisky, drudzy uczestniczą w orgiach, w ciasnych pokoikach podziemia.

 

Dywersja niejedno ma imię (A)

• Polski oddział KOP bierze do niewoli sowieckich żołnierzy, zajętych rabowaniem wioski tak intensywnie, że wartownicy, którzy mieli baczyć, czy ktoś im nie przeszkodzi, też dołączyli do rabusi i łatwo było ich wszystkich rozbroić. Sowieci zostają wypuszczeni wolno, po oddaniu Polakom broni. Dowódca polskiego oddziału nie potrafi rozpoznać, który z Sowietów jest oficerem politycznym oddziału. Przemawia do jeńców i wręcza najmłodszemu z jeńców pistolet z jedną załadowaną kulą. Gdy Polak wychodzi z pomieszczenia, rozlega się strzał – to sowieccy żołnierze zastrzelili komisarza politycznego.

• Przemówienie D. Chamberlaina dnia 24 września 1939 r., w którym relacjonuje niesłychane wiadomości raportowane z walczącej Polski, gdzie pojawia się rzekomo Carska Armia.

• Inny polski oddział zapędza się w pogoni za wrogiem na terytorium ZSRS i tam, po pokonaniu Sowietów, na rynku miasteczka organizuje festyn. Następnego dnia rotmistrz Kowalski na czele oddziału kawalerii rusza przed siebie, w mijanych wioskach rzucając hasło: „Koniec niewoli! Precz z kołchozami”. Wieśniacy odnoszą się do tych haseł z rezerwą, ale zaczynają między sobą rozważać, co będzie, jeśli…

• W Armii Polesie jest kapitan (lub porucznik, jak twierdzą niektórzy) Stefan Witkowski, wybitny wynalazca i jednocześnie awanturnik-ryzykant. W ramach Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” działa jako dywersant na tyłach Niemców i Sowietów. Nazywają tę grupę „Muszkieterami”, gdyż oddział jest wyposażony w karabiny przeciwpancerne o długich lufach – są to granatniki polskiej produkcji WZ 36. Brakuje co prawda po pewnym czasie pocisków do tych granatników, ale Witkowski dostosowuje urządzenie do różnych typów pocisków.To Witkowski, gdy dociera rozkaz o obowiązku walki z Sowietami, przygotowuje odezwę do żołnierzy sowieckich i ludności. Udaje mu się uruchomić miejscową drukarnię dzieł pobożnych, drukującą m.in. dla miejscowej ludności prawosławnej książeczki do modlitwy. Dzięki temu dysponuje czcionkami głagolicy i cyrylicy. Przygotowuje fałszywą odezwę rzekomego „białego” generała Denikina – emigranta z Paryża – do sowieckich żołnierzy. Obiecuje natychmiastowe rozwiązanie kołchozów i sowchozów, ale ziemia pozostanie własnością chłopów, nie wróci do „panów”. Jest obszerny cytat treści tej ulotki.W przebraniu niemieckiego oficera (świetnie włada niemieckim, zna też rosyjski) dociera na tyły oddziałów sowieckich, do małych miasteczek, coraz dalej na wschód, gdzie przy pomocy specjalnie skonstruowanej do tego machiny rozrzuca ulotki na głównych traktach. Na te ulotki natrafiają sowieckie oddziały udające się na zachód, by wspomóc oddziały pierwszego uderzenia. Jest tam zachęta, by pozbywać się oficerów politycznych i poddawać Polakom, a każdy posiadacz ulotki po zdaniu broni otrzyma od „białej” władzy kwotę 100 dolarów do dnia 1 stycznia 1940 roku w swojej rodzinnej miejscowości. Wystarczy zdać broń i wracać do siebie. Rodzi się chaos w obszarze przygranicznym, ginie tajemniczo kilku komisarzy politycznych, a plotki rosną i są coraz bardziej niesamowite. Ukazany jest mechanizm powstawania najdziwniejszych plotek.

• Jest 20 września. Do sztabu ukraińskiego frontu sowieckiego docierają niepokojące wieści o niepowodzeniu ataku na sporym odcinku. Komdyw, nie mający zaufania do nowoczesnych broni, chorobliwie nienawidzący czołgistów (ma swoje osobiste powody), postanawia tam wysłać oddział kawalerii, dowodzony przez syna swojego przyjaciela, lejtnanta Roguszkina.

 

Syndrom francuskiego lęku (B)

Przy granicy z Niemcami francuscy żołnierze decydują się dobrowolnie poddać Niemcom, jednak nie mają komu, bo po niemieckiej stronie granicy jest pusto, a koszar lokalnego garnizonu pilnuje dwóch żołnierzy. W tej sytuacji Francuzi wymuszają na Niemcach, by zamknęli ich w koszarach, lecz po dwóch dniach znudzeni wyruszają do niemieckiego miasteczka po alkohol i jedzenie, którego zaczyna brakować w koszarach. Niemieccy wartownicy, po chwilowym szoku i przymusowym „brataniu się” z Francuzami, dzwonią po posiłki i instrukcje do sztabu. Otrzymują zapewnienie o rychłej pomocy. W rzeczywistości sztab wysyła do koszar karetkę sanitarną z lekarzem psychiatrą i sanitariuszkami-ochotniczkami, członkiniami Hitlerjugend. Lekarz próbuje po kolei wypytać Francuzów o powód poddania się i coraz bardziej nabiera przekonania, że odkrył dzięki tym pacjentom nową jednostkę chorobową, którą chce nazwać „syndromem francuskiego lęku”. Tymczasem Francuzi coraz bardziej interesują się sanitariuszkami, które zdecydowanie wolałyby błękitnookich blondynów i, zapraszając żołnierzy kolejno do gabinetu zabiegowego pod pozorem obietnicy cielesnych uciech, aplikują im śmiertelne zastrzyki jako obowiązkowe w Niemczech zabezpieczenie przed chorobą weneryczną, co Francuzom nawet się podoba, do czasu gdy zapadną w sen wieczny…

Rozdział 1 (B)

Hitlera sen o Warszawie

– Polu, czy czytałaś? Czy już wiesz?

Ada, która pojawiła się trzy minuty po tym, jak Pola otworzyła drzwi biura i zaczęła sadowić się za swoim biurkiem, wykrzyknęła te słowa, jeszcze stojąc w drzwiach. Na twarzy jej było widać radosne podniecenie, a rumieńce mogły być śladem zarówno owej ekscytacji, jak i tego, że drogę od windy do drzwi biura Mostowicza pokonała biegiem.

– A cóż takiego miałam czytać? – spytała Pola, przesadnie siląc się na okazanie obojętności. Oczywiście wiedziała, czego dotyczy pytanie Ady, lecz nie zamierzała się do tego przyznawać. Z udanym zainteresowaniem, mocno widocznym na twarzy, powiedziała:

– To musi być coś naprawdę wielkiego, sądząc po twoim braku opanowania, moja droga! Niech zgadnę… Już wiem! Wszystkie absolwentki Stołecznego Instytutu Sekretarek otrzymywać będą od dziś dodatek specjalny za swoją pracę w wysokości dziesięciu złotych za godzinę? Nie? A może opatentowany został eliksir piękności… Jak się nim posmarujesz, żaden mężczyzna nie będzie mógł się oprzeć twoim wdziękom? Też nie?

– I czemu się droczysz, Polu? – zapytała smutno Ada, która już zdążyła ochłonąć z wcześniejszej ekscytacji i właśnie zastanawiała się, czy niewiedza Poli w tak ważnej kwestii nie jest przypadkiem udawana. – Jeśli rzeczywiście nie wiesz, w czym rzecz, to warto, byś dowiedziała się, nim pojawi się tutaj pan Tadeusz.

– Ach tak… Czy wynika z tego, że ta niezwykła wiadomość dotyczy naszego jakże hojnego, zdolnego i niewątpliwie przystojnego pracodawcy? – Pola dalej brnęła w kłamstwo o swojej niewiedzy.

– Ty sobie kpisz, Polu, prawda? A ja ci powiem, że istotnie, jakbyś zgadła! Pan Tadeusz będzie miał nagrodę Nobla, jak nic! Piszą o tym wszystkie gazety!

– Wiesz co, chyba faktycznie coś mi się obiło o uszy… Wczoraj jakieś popołudniówki podawały taką sensację… Ale jak to popołudniówki, piszą co im ślina na język przyniesie…

– A co powiesz, że z taką supozycją występują poważniejsze dzienniki, mianowicie „Kurier Poranny” i wileńskie „Słowo”? O, proszę cię bardzo, mam tutaj najnowszy „Kurier”, z dzisiejszą datą, i co tu widzimy na pierwszej karcie? – mówiąc to, Ada wyciągnęła z kieszeni palta zwiniętą w rulon gazetę, rozwinęła ją i zaczęła czytać: – „Polski pisarz kandydatem do Nagrody Nobla? Korespondencja własna ze Szwecji. Czytaj na stronie szóstej”.

– Pokaż, droga Ado, to faktycznie brzmi niezwykle!

Pola wzięła z rąk Ady gazetę, spojrzała na tytuł zamieszczony w prawej szpalcie tytułowej strony, obok zdjęcia Dołęgi-Mostowicza sprzed dobrych kilku lat, a następnie otworzyła gazetę na stronie szóstej, gdzie dwie szpalty zajmował artykuł pod tytułem wspomnianym na stronie pierwszej, ale tym razem tytuł ów opatrzony był nie jednym znakiem zapytania, lecz aż trzema. Pod nim zaś znajdował się wyróżniony kursywą, zapisany znacznie mniejszą czcionką podtytuł: „Komitet Polaków Szwedzkich wzywa Akademię Szwedzką do uhonorowania autora Political fiction literacką nagrodą Nobla”.

Pola przez chwilę udawała, że czyta z zainteresowaniem artykuł, choć z jego treścią zapoznała się godzinę wcześniej. Dlaczego jednak miałaby przyznawać się do tego przed tą małą żmijką, która wciąż mogła namieszać w realizacji jej misternego planu względem Mostowicza? Gdy skończyła „czytanie”, odezwała się lekceważąco:

– A któż to taki ów Komitet Polaków Szwedzkich? I cóż mają Polacy do powiedzenia w sprawie, którą rozstrzyga szwedzki komitet noblowski?

– Myślę, że to są jakieś ważne osoby – odezwała się Ada nieśmiało.

– Gdyby tak było, moja droga, to podano by nazwiska tych panów, a może i pań? Ponieważ w Szwecji mało Polaków mieszka, więc, by powiększyć liczbę członków owego komitetu, panowie dodali jeszcze kilka żon i kochanek, może jakaś babcia się też trafiła. I tym sposobem komitet z miejsca urósł z pięciu osób do dziesięciu, a może i dwunastu!

Dalszy wywód został przerwany, gdyż do biura wszedł Dołęga-Mostowicz. Spostrzegł w ręku Poli gazetę otwartą na stronie, na której znajdowało się jego zdjęcie i rozśmiał się, spoglądając to na jedną, to na drugą sekretarkę.

– Widzę, że panie czytają te głupoty, jakimi redakcje polskie, afrykańskie i holenderskie, nie mówiąc o chińskich i amerykańskich, karmią naiwnych czytelników?

– Ale… – próbowała oponować Ada – przecież panu należy się niejedna taka nagroda! Tu piszą, że w Szwecji może spodobać się… „nowatorska forma, jaką pisarz wykorzystuje, by wyartykułować obecne w społeczeństwach Europy lęki i niepewność jutra”.

– Droga pani Ado, niepewność jutra towarzyszyła ludzkości zawsze i wszędzie. Nie trzeba do tego Mostowicza i jego powieści, by to wyrazić. A jeśli o mnie i mojej powieści piszą, powołując się na jakiś nieistniejący zapewne komitet, złożony z żony i syna redaktora oraz psa i papugi, to po prostu czysta po-li-ty-ka!

– Polityka? Jakże to? – Obie panie z autentycznym zainteresowaniem spojrzały na pisarza.

– Pani Polu, jest pani najwybitniejszą w tym pomieszczeniu specjalistką od parzenia kawy. Proszę uruchomić tę poznańską maszynę piekielną Kubsia i Gogołkiewicza, zwaną ekspresem, abym mógł z pani rąk otrzymać filiżankę nektaru boga erudycji. Maszyna pracuje pod wielkim ciśnieniem, ale wypływa z niej aksamitny, aromatyczny napój delikatnie pobudzający do myślenia. Czyż to nie dziwne? Gdy już owa filiżanka znajdzie się na moim biurku, będzie natchnieniem, bym paniom opowiedział, dlaczego Tadeusz Dołęga-Mostowicz ni-gdy, proszę zapamiętać, ni-gdy nie zostanie wybrany przez szwedzką akademię. I będzie to opowiadanie pod nazwą: po-li-ty-ka!

Pisarz po chwili wziął z ręki Poli swoją ulubioną, lekko wyszczerbioną filiżankę wypełnioną mocną kawą. Rzadko w ten sposób rozpoczynał pracę. Teraz jednak czekało na niego zadanie specjalne, czyli wykład, jaki zamierzał wygłosić dla dwóch młodych kóz, niewątpliwie w niego wpatrzonych, ale może właśnie dlatego wydających się niewiele rozumieć z zawiłości tego świata. Pomyślał, by potraktować owe panie jako byty symboliczne, odbijające główne cechy owego świata czytelniczego, który zbudował jego międzynarodową popularność.

– Zacznijmy może od faktów niespecjalnie znanych szerokiej publice – rozpoczął Mostowicz. – Alfred Nobel chciał, aby nagroda trafiła w ręce osoby, która stworzy „najbardziej wyróżniające się dzieło w kierunku idealistycznym”. Cóż znaczy ów „kierunek idealistyczny”? Dalibóg, ile osób na to pytanie odpowie, tyle będzie znacząco różniących się opinii. Najmocniej przyjdzie zdumiewać się nad niejednoznacznością tego określenia, jeśli przyjrzymy się dotychczasowym laureatom i ich dziełom. Jeśli względnie łatwo dopasujemy dzieło naszego laureata Sienkiewicza, czyli Quo vadis, do owego zapisu fundatora, to, dalibóg, na ile znam produkty pozostałych nagrodzonych, trudno mi szukać „kierunku idealistycznego” na przykład u dramaturgów, skądinąd bardzo utalentowanych, jak Luigi Pirandello z Włoch czy Eugene O’Neill z Ameryki. Może się mylę, ale tak jak inni mam prawo do własnej interpretacji „dzieła w kierunku idealistycznym”.

Mostowicz pociągnął łyk kawy, na twarz przybrał teatralny wyraz boskiego zadowolenia, by pokazać, jak mu ów napój smakuje, a potem mówił dalej:

– Przejdźmy do formy wyboru laureata, bo ona ma podstawowe znaczenie. Nobel do przyznawania jego nagrody upoważnił osiemnastoosobową Akademię Szwedzką. Każda z tych osób ma własne poglądy: nie tylko na literaturę, ale i na krążące po świecie idee, politykę słuszną i niesłuszną, na historię i to, co z historii powinno wynikać. Owa osiemnastka to humaniści, żyjący w świecie idei mocniej niż w świecie realnym. Ich dochody nie są wynikiem pracy rąk i nie wynikają również z kapitału. Są to pisarze, poeci, wykładowcy literatury, historycy. Jednym słowem są to osoby uzależnione finansowo od wydawców bądź instytucji, które im udzielają katedr. Nietrudno wysnuć tezę, że wybory owych akademików muszą być średnią między ich osobistymi poglądami, a naciskami, wywieranymi przez różne siły, za pośrednictwem instytucji finansujących. Największe znaczenie dla końcowego wyboru laureata ma wcześniejszy wybór, dokonywany raz na trzy lata przez akademicką osiemnastkę. Wybiera się bowiem pięć osób, tak zwany Komitet Noblowski, który, poprzez swoje rekomendacje przedstawiane całej osiemnastce, dokonuje realnych wyborów. Jaki wniosek z owej organizacji wyborów wypływa?

Pisarz tym pytaniem zatrzymał na chwilę swoją wypowiedź, a cisza, jaka w tym momencie nastąpiła, świadczyła, że nie było to pytanie czysto retoryczne.

Pola stwierdziła, że w takim momencie dobrze będzie pokazać temu coraz mniej zrozumiałemu, a coraz bardziej zarozumiałemu nowobogackiemu, że potrafiłaby śpiewająco być nie tylko jego partnerką w łóżku, lecz i wspierać jego intelekt swoim, nie do pogardzenia przecież.

– Myślę, że utrzymanie pięciu osób kosztuje mniej niż osiemnastu, więc oszczędność jest duża!

Mostowicz zdumiał się, że jego pracownica, której szybkość i dokładność zapisywania jego dzieła zawsze podziwiał, okazała się przenikliwym analitykiem realnych sytuacji politycznych. Postanowił jednak na wszelki wypadek sprawdzić, czy myśląc tymi samymi słowami, mają oboje na myśli to samo, więc zapytał:

– Świetnie, pani Polu! Czyje pieniądze będą w tym wypadku oszczędzone?

Pola zdziwiła się, że Mostowicz tak prostych spraw nie rozumie, albo udaje, że nie rozumie… Ale zaraz, czy za takim pytaniem nie kryje się jakaś niezrozumiała intencja, jakiś haczyk, za który pisarz chce z niej wyciągnąć jakieś głupstwo, na które nie zwróciła uwagi? Starała się więc dobierać słowa ostrożnie, uzasadniać swój pogląd, obudować eksplikację dokładniejszymi wskazówkami.

– Niestety nie znam sposobu honorowania członków szwedzkiej Akademii. Tego nas nie uczono w Instytucie, a szkoda, bo nigdy nie wiadomo, co się okaże przydatne w pracy… Ale sądzę, że oszczędność zauważą i zaaprobują ci, którzy opłacają pracę wybranej piątki, a mniej pieniędzy wydają tym samym na pozostałych trzynastu członków Akademii… Sprawiedliwa płaca za właściwą pracę!

– Czyli kto doceni tę oszczędność?

– No… Zdaje się, że takie instytucje utrzymuje i opłaca państwo…

– A skąd państwo ma pieniądze na opłacanie takich instytucji?

– No cóż… Może to pan Nobel pozostawił pieniądze na utrzymanie Akademii?

– Tu pani nie trafiła. Nobel wyznaczył Akademię do realizacji jego testamentu, ale samej Akademii nie płaci… Za utrzymanie tej instytucji, jak i wielu innych państwowych urzędów, płacą obywatele szwedzcy. Państwo nie ma pieniędzy, bo i skąd? Musi więc pieniądze na utrzymanie wszelkich instytucji, urzędów, ministerstw i tak dalej pozyskać od swoich obywateli. Państwo wyznacza podatki i z nich się utrzymuje.

Mostowicz na chwilę przerwał wywód, by dopić resztę kawy, a potem wypowiedział kilka zdań, które utwierdziły Polę w mniemaniu, że jeśli uda się jej w końcu usidlić Mostowicza (na co na razie się niestety nie zanosiło), to niektóre głupie myśli wybije mu z głowy raz na zawsze, gdyż idą za daleko w interpretacji zasad świata.

– Gdyby założyć, że owa piątka to ludzie potrafiący oprzeć się wszelkim naciskom i pokusom, to może faktycznie za jedynych pryncypałów i płatników można by uznać naród szwedzki. Ale niewiele znam osób, jeśli w ogóle jakieś znam, zwłaszcza wśród wynagradzanych nie za wysoko, które oparłyby się potędze pieniądza… Myślę o wielkich pieniądzach…

Ada, która do tej pory siedziała cicho, uznając, że za mało wie, by w dyskusji uczestniczyć, teraz postanowiła pokazać, że i ona jest nie w ciemię bita.

– Przepraszam, że się wtrącę…

– Ależ proszę, pani Ado! Cóż pani sądzi?

– Jak rozumiem, pana sugestia idzie w kierunku… nie wiem, jak to powiedzieć… przekupstwa?

– Dobrze pani myśli, pani Ado!

– Ale dlaczego ktoś miałby być zainteresowany tym, by nagrodę przyznać nie temu, ale innemu pisarzowi? I któż to miałby być?

– Bardzo dobre pytanie, pani Ado. Podziwiam pani dociekliwość.

Pola pomyślała w tym momencie, że dobrze się zaczęło, ale wyszło… jak zawsze. Jej intencja, by zwrócić na siebie uwagę Mostowicza, okazuje się przewrotnie mieć konsekwencje niezamierzone. Oto Mostowicz zachwycił się dociekliwością tej głupiej, niedokształconej Ady, w dodatku chłopczycy z piersiami prawie niewidocznymi, jakby wypryskami na skórze! Teraz, kiedy do łask świata mody wracają kobiety uposażone w piersi bujne i agresywnie przyciągające wzrok męskiego plemienia! A jej, Poli piersi, do owej mody pasują, zwłaszcza dziś, gdy guzik bluzki niby przypadkiem odpięty, odsłonił ich znaczną część.

Tymczasem Mostowicz, nie zwracając uwagi na wspomnianą ekspozycję piersi Poli, mówił do Ady:

– Tylko osobom naiwnym, a więc większości wszelkich społeczeństw i narodów, wydaje się, że światem rządzą jakieś rządy, jacyś królowie i cesarze, jakieś powołane do tego organizacje.

– Więc… kto? – zapytała zdumiona tymi słowami Ada, przyznając się tym samym, że jest osobą zdecydowanie naiwną.

– To są różne nieformalne grupy nacisku. Każda z nich ma swoje własne interesy. Nie zawsze są to interesy najpiękniejsze, przeważnie jest odwrotnie. Dlatego naciski wywierane na rządy, na formalnie powołane parlamenty, na królów i prezydentów muszą być zakulisowe i nieformalne. Dam pani przykład zupełnie ewidentny, z kraju niedalekiego, bo z Niemiec. Przed Wielką Wojną formalnie rządził tam cesarz Wilhelm II. Jego wolę wykonywał mianowany przez cesarza rząd. Teraz wiele się mówi, że cesarz, zmarły przed kilku laty, nie dążył do wojny, a jeśli już, to na polu ograniczonym, wykluczającym udział w ewentualnej wojnie Amerykanów. Tymczasem decyzje w imieniu cesarza podejmowały kolejne rządy, na które miał coraz mniejszy wpływ, a pod koniec Wielkiej Wojny praktycznie żaden. Ideologiem wojny bezkrwawej, oczywiście zwycięskiej, był Theobald von Bethmann Hollweg, kanclerz. Przedstawił on wizję Europy zjednoczonej… pod przewodnictwem Niemiec, oczywiście. Wizję atrakcyjną, można rzec: nowoczesną. Kanclerz miał dążyć do utworzenia środkowoeuropejskiej unii gospodarczej, ze swobodnym przepływem ludzi i towarów, ponad granicami, których znaczenie miało być mocno zredukowane. Dla nas, Polaków, ów projekt mógł się wydawać atrakcyjny, gdyż w planie kanclerza było przywrócenie na mapie Europy Polski!

Widząc mocny efekt swojej przemowy na twarzach obu pań, który roboczo nazwałby więcej niż zdziwieniem, wręcz niedowierzaniem, Mostowicz z emfazą podkreślił:

– A tak, Polska była w tym planie! Na zjednoczoną pod niemieckim przywództwem Europę miały składać się Francja, Holandia, Belgia, Dania, Austro-Węgry i Polska. Możliwe było także dołączenie do tego projektu Włoch, Norwegii i Szwecji. Bardzo istotny był zapis, jaki znalazł się w dokumencie przedstawionym cesarzowi i ministrom. Najkrócej mówiąc, miały być zachowane pozory równouprawnienia państw wchodzących w skład planowanej wspólnoty gospodarczej, jednak faktycznie o najważniejszych sprawach decydować miały Niemcy. Ów projekt miał ustanowić hegemonię Niemiec nad resztą Europy na wieczne czasy. Gdyby Niemcy wygrały Wielką Wojnę, moglibyśmy co najwyżej zastanawiać się, czy gospodarcze zjednoczenie Europy pod politycznym berłem Niemiec wyglądałoby tak, jak je Bethmann Hollweg zaplanował. Ale kanclerz utracił wpływy i w końcu musiał zrezygnować z przywództwa, gdyż był przedstawicielem nurtu liberalnego. Według niego hegemonię Niemiec budować miała silna gospodarka niemiecka i sojusze polityczne. Z takim podejściem nie zgadzali się junkrzy pruscy, którzy obsadzili najważniejsze stanowiska w armii niemieckiej. To oni zaczęli rządzić i cesarzem, i państwem, które wprowadzili do wojny. Prawdziwą władzę mieli generałowie: von Hindenburg i Ludendorff. Oni, obaj fanatycy wojny, zamienili Niemcy w państwo totalitarne. Pod koniec tysiąc dziewięćset szesnastego roku wszedł w życie program Hindenburga. Gospodarka Niemiec całkowicie podporządkowana została potrzebom wojny. Przyznawano wysokie subsydia przedsiębiorstwom, które produkowały broń, amunicję i wojenne środki transportu. Wprowadzono przymus pracy, zakaz strajków. Nie można tego lekceważyć, nawet jeśli Wielka Wojna skończyła się klęską Niemiec. Niedługo po wojnie podobne ustawy wprowadzili Sowieci, a później Hitler, gdy doszedł do władzy. Jeśli już mowa o Hitlerze, to jego upadek i skuteczny na niego zamach w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym też zawdzięczamy pruskim junkrom. Dla nich Hitler był parweniuszem, który co prawda przywrócił Niemcom dumę po przegranej, ale miał oczywiste braki w sztuce prowadzenia wojny. Hitler zmierzał zdaniem generałów Wehrmachtu do klęski, a oni chcieli zwyciężać. Niech więc nikogo nie zwiedzie obecny kształt podobno liberalnego rządu niemieckiego, gdyż i tam jest potężne lobby… A jego zadaniem jest wprowadzenie planu zjednoczonej gospodarczo Europy, z łaskawym dopuszczeniem do współrządzenia Francji i Anglii… Wszystkie państwa są równe, ale Niemcy najrówniejsze…

Mostowicz umilkł na chwilę i pomyślał, że mocno odbiegł od tego, co chciał Adzie i Poli powiedzieć. Modnie nazywa się to po amerykańsku „lobbingiem”. Wrócił więc do kwestii nagrody Nobla.

– Może podany przeze mnie przykład nacisków na najważniejsze decyzje, mających wpływ na życie… i śmierć milionów jednostek… Może… za daleko odszedł od tematu, który panie przywołały tą gazetą. – Wskazał na „Kurier Poranny”, który wciąż znajdował się na biurku Poli. – Ale dlaczego owe pięć osób w Sztokholmie miałoby mieć większą siłę odporu na „sugestie” zewsząd płynące? A za podpowiedziami z reguły stoi polityka. Zaś politykę zawsze finansują środowiska, którym zależy na konkretnym rozwiązaniu. Czasem źródła nacisku są jednostronne, więc szwedzcy akademicy wydają się mieć mniej wątpliwości i zatwierdzają ochoczo wspólnego kandydata. Ale bywa, że walczą ze sobą zaciekle różne stolice, banki i fundacje. Sienkiewicz, pisarz wielki, nie dostałby nigdy Nobla, gdyby w grę miała wchodzić tylko Trylogia, jego najgenialniejsze dzieło. Ogniem i mieczem pośrednio uderza w politykę historyczną Rosji. Potop znieważa Szwedów, więc wiadomo… A i Pan Wołodyjowski nie jest bez winy, Turcja też ma coś do powiedzenia… W tej sytuacji kompromisem było Quo Vadis, choć i tu był prztyczek w wielki nochal Rosji… Sienkiewiczowi nagrodę dano jako pisarzowi z Królestwa Polskiego, choć Rosja owo Królestwo wchłonęła zaraz po powstaniu listopadowym…

Pisarz przerwał na chwilę, gdyż miał zamiar jak najlepiej pokazać różne tendencje wydobywane i stawiane na piedestale przez szwedzkich akademików.

– Wróćmy może do mojej osoby. Mogłoby się wydawać, że tym, którzy pochwalają wchodzenie do literatury nowych form rozliczania historii, spodoba się idea Political fiction… Która to powieść powstaje z jakże istotnym udziałem obecnych tu miłych i bardzo myślących pań… Pewnie są takie siły, i one zapewne finansują te nieprzemyślane, choć efektowne bzdury, jakie widzimy w gazecie… Dowodem na istnienie owych sił są niektóre z werdyktów szwedzkiej Akademii w ciągu tych ponad czterdziestu lat od ustanowienia nagrody. Jeszcze nie wszyscy uświadomili sobie, że chrześcijaństwu będzie w następnych latach publicznie przeciwstawiony pogański kult przyrody… Ja to wyczuwam, zobaczymy, czy mam rację. Sądzę, że akademicy szwedzcy już ową tendencję lansują, dowodem jest nagroda z roku tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego, którą otrzymał Fin, Frans Eemil Sillanpää. Myślę, że jest on mistrzem realizmu, gdy opisuje życie fińskich wieśniaków. Ale gdy nadaje życiu owych chłopów jakąś mistyczną czy kosmogoniczną rangę, to osłabia siłę przekazu. Kto może stać za tym, by eksponować jedność wszechrzeczy, idealne zjednoczenie człowieka ze wszechświatem? Czy Watykan jest za, czy może przeciw, gdy w powieści Słońce życia fiński pisarz pokazuje fenomen pradawnego obcowania Boga i człowieka, reklamuje możliwy powrót do dawno utraconego raju? Czy boska egzystencja człowieka w bezczasowym świecie bez winy i kary jest rozszerzeniem i pełnią przekazu chrześcijaństwa? A może zapowiada jakąś nową erę, ponad historią i Bogiem? Licho wie! A może nie tyle licho, ile owi lobbyści, którzy taką nagrodę obstawiali.

– Znów odbiegłem, jak panie widzą i słyszą, od tematu – sumitował się Mostowicz, karcąc się w myślach za postępowanie, które coraz częściej zarzucali mu krytycy, czytający odcinki publikowanej w „ABC” nowej powieści. – Ale już wracam. Może istnieje jakieś lobby, o którym zresztą nic nie wiem, które by popierało mnie jako „obiecującego proroka form rozszerzających granice literatury popularnej”… Może… Ale istnieje też absolutny zakaz popierania Mostowicza, który ośmielił się pokazać esencję funkcjonowania tak zwanej polityki demokratycznej…

– Dyzma? – zawołała Pola.

– Kariera Nikodema Dyzmy, panie Tadeuszu? – krzyknęła w tej samej chwili Ada, zaraz potem zawstydzona swoją śmiałością.

– Są panie, dzięki swojej inteligencji, absolutnie dominującej nad wieloma innymi przymiotami, ozdobą mojego ukochanego świata kobiecego! – zawołał z kolei Mostowicz. I zaraz potem rozwinął temat. Pola jednak słuchała teraz mniej uważnie, gdyż zaczęła mocno wnikać w dopiero co wypowiedziane słowa o „ukochanym świecie kobiecym”. Zabrzmiały one niby obietnica…

– Można by powiedzieć, że obecny polski rząd, który nie jest przecież kontynuacją przedwojennego reżimu sanacyjnego, powinien mnie wspierać… Nic bardziej mylnego! Jest jasne, że moja satyra, choć wysnuta z obserwacji tamtych rządów, wcale się do nich nie ogranicza! Ona, jak coraz wyraźniej widać, dotyczy współczesnego życia w tak zwanej demokracji! A tym samym ośmiesza nie tylko polską elitę, ale i rządzących w wielu innych krajach. Wszędzie bowiem łatwo do władzy dochodzą prymitywni cwaniacy, zdolni do poprowadzenia za sobą tłumów… Taki jeden z drugim premier czy prezydent, albo jakiś inny wódz, kiedy dziś odczyta historię Dyzmy, musi się czuć jakby stał przed lustrem i oglądał swoją twarz… No więc, choć może od strony literackiej mój Dyzma ma sporo braków, które dziś widzę, bogatszy o doświadczenia… Choć widzę owe braki, uniwersalizm tej lekcji polityki może by i zasługiwał na jakąś nagrodę… Ale nagrody nigdy nie będzie, taki naiwny nie jestem. Jak się panie domyślają, finansowo jest mi ona zupełnie niepotrzebna. Zapewne taki Nobel z literatury łechtałby moją próżność… Nic więcej!

– Zresztą – kontynuował pisarz po chwili zadumy nad własnymi słowami – są w Polsce talenty większe i zasługujące na Nobla sto razy bardziej! Może się panie zdziwią, ale jako autor powieści szalenie rzadko sięgam po cudzą prozę. Jeśli czytam, to prędzej dzieła historyczne. Za to uważnie obserwuję to, co publikują nasi poeci i nasze poetki. Wiersze, które czytuję, więcej w kilku słowach mówią o naturze i tęsknotach człowieka, niż wszelkie powieści całego świata napisane w ostatnich latach. Weźmy na przykład ostatnio wydany tom wierszy młodego, a jakże dojrzałego poety, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego! Czytały panie? Nie? Szczerze polecam! Poza nocą i mocą. Autor opatrzył książkę własnymi ilustracjami, to prawdziwe arcydzieło. Pochwała mądrego życia, ucieczka przed pesymizmem dzisiejszej epoki. Nadzieja i piękno. Rozbudowane metafory, jedna piękniejsza od drugiej, z głębi wyobraźni zrodzony świat nowoczesnej baśni, delikatnie rozmyty aurą nastroju. A jakże bogata wersyfikacja! Wiersz sylabiczny, ale i sylabotoniczny czy toniczny. Piękny powrót do tradycji trzynastozgłoskowca, arcydzielne strofy zapisane siedmiozgłoskowcem! Ale czy ów młody poeta otrzyma Nobla? Moim smutnym zdaniem, raczej nie ma szans. Nie istnieje bowiem lobby, które wspierałoby ten głęboki humanistyczny optymizm, oglądanie świata przez odwróconą lunetę z kolorowymi soczewkami… No i zagadaliśmy się nieco… – skonstatował Mostowicz, patrząc na cyferblat zegarka, noszonego w kieszeni kamizelki. – A tu czeka nowy rozdział, który… jeśli nawet ktoś uwierzył w to bajanie o nagrodzie Nobla, to po publikacji owego rozdziału będzie musiał zmienić zdanie… Są tacy, którzy kolejne rozdziały Political fiction próbują sytuować politycznie… Więc raz jestem zwolennikiem Dziadka, a innym razem jego wielkim krytykiem… To wyśmiewam Francuzów, to za chwilę, okazuje się, że bardziej wypada śmiać się z Anglików… No i teraz przychodzi rozdział, w którym zbrodnia i zbrodniarze są wpisani w układ każdego narodu, a zabójcy tyrana sami stają się jeszcze bardziej wyrafinowanymi katami…

– Drogie panie, przygotujmy się. Rozdział nosi tytuł Hitlera sen o Warszawie. Zaczynam dyktować.

* * *