Planeta pożeraczy serc - Kristiina Ehin - ebook

Planeta pożeraczy serc ebook

Kristiina Ehin

2,3

Opis

W prozie Kristiny Ehin mamy do czynienia z pełnym fantazji gawędziarstwem i głębokim spojrzeniem na rzeczywistość. Opisy uczuć, które w realistycznym opowiadaniu z pewnością umknęłyby czytelnikowi, w tych alegorycznych obrazach znajdują swoje pełne odzwierciedlenie. Estońska prozaiczka opisuje wzorce kształtujące nasze zachowanie, kierujące naszym życiem i relacjami z ludźmi. Bohaterowie zabiegają o prawdziwą miłość, niektórzy obrywają od losu, ale nie ustają w poszukiwaniach. Inni odnajdują skarb i stają oko w oko z pytaniem, jak utrzymać odnalezione szczęście. Opowiadania Ehin są pełne alegorii, napisane z wyczuciem specyficznego absurdu i surrealizmu niczym baśnie, w których co drugie zdanie może zaskoczyć niespodziewanymi zwrotami akcji.

 

Kristiina Ehin (ur. 1977 r. w Rapli) – jest estońską poetką i autorką opowiadań. Ukończyła studia z zakresu estońskiej i porównawczej poezji ludowej na Uniwersytecie w Tartu. W swoim ojczystym języku opublikowała do tej pory dziesięć tomików poezji, trzy zbiory opowiadań, nowe wersje opowieści ludowych z południowej Estonii oraz tom refleksji autobiograficznych. Jest też autorką dwóch spektakli teatralnych oraz poetyckich słuchowisk radiowych. We wszystkich swoich pracach stara się łączyć codzienność z mitycznością. Jest laureatką najbardziej prestiżowej estońskiej nagrody poetyckiej za tomik Kaitseala (Huma, 2005) – zbiór wierszy oraz zapisów z dziennika, który napisała, pracując jako strażniczka rezerwatu przyrody na niezamieszkałej wyspie przy północnym wybrzeżu Estonii. Jej najnowsze książki w języku estońskim były bestsellerami w latach 2019–2023.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 98

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,3 (3 oceny)
0
1
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aleksandraa13

Z braku laku…

2/5
00

Popularność




Wschodni Express

Se­ria wy­daw­ni­cza

Kri­stiina Ehin

Pla­neta po­że­ra­czy serc

Prze­ło­żyła Marta Per­li­kie­wicz

Warsz­taty Kul­tury

Lu­blin 2023

Cho­dząca po wo­dzie

1

Męż­czyna, który póź­niej zo­stał moim mę­żem, miał mnó­stwo wiel­bi­cie­lek. Wszyst­kie po­żą­dały Ja­ana tak samo mocno jak ja. Nie ma nic bar­dziej eks­cy­tu­ją­cego, niż pra­gnąć męż­czy­zny, który na­wet cię nie za­uważa.

Jaan ma wyż­sze wy­kształ­ce­nie. Jest kie­row­ni­kiem Aka­de­mii Nauk na Wy­dziale Mo­ni­to­ringu Śro­do­wi­ska. Wszyst­kie jego wiel­bi­cielki usi­ło­wały mu za­im­po­no­wać na polu in­te­lek­tu­al­nym. Mózg Ja­ana urzeka wy­jąt­ko­wo­ścią.

Ja na­to­miast zdo­by­łam jego serce w bar­dzo pro­sty i na wskroś pry­mi­tywny spo­sób: pew­nej nocy przy­bie­głam cał­kiem naga pod jego drzwi. Zmy­śli­łam, że ktoś ukradł mi ubra­nia, kiedy po­szłam w nocy po­pły­wać. Wszystko po­to­czyło się samo.

Te­raz ja by­łam w jego domu, a moje ry­walki wciąż tkwiły w czy­tel­niach, przy sto­łach kon­fe­ren­cyj­nych czy na róż­nego ro­dzaju se­mi­na­riach.

Pro­mie­nia­łam ze szczę­ścia. Za­miesz­ka­li­śmy w go­spo­dar­stwie przod­ków Ja­ana. Nosi na­zwę Mardi-Ja­ani i jest po­ło­żone w cia­snej za­toce Mo­rza Bał­tyc­kiego po­mię­dzy dwoma przy­ląd­kami.

Wiel­bi­cielki Ja­ana jed­nak wcale nie znik­nęły. Mimo to moja wiara w niego i na­szą mi­łość była nade wszystko nie­za­chwiana.

W nad­mor­skim go­spo­dar­stwie Mardi-Ja­ani po­now­nie za­czę­łam od­da­wać się mo­jej pa­sji – cho­dze­niu po wo­dzie. Wy­ma­gało ta­kiej sa­mej śle­pej wiary oraz gięt­kiej siły jak mi­łość do Ja­ana. Kiedy on rano szedł do pracy, ja wstę­po­wa­łam na gładką po­wierzch­nię mo­rza. Ra­dzi­łam so­bie już cał­kiem nie­źle.

Gdy jed­nak dzi­siaj od­da­li­łam się od brzegu, spa­ra­li­żo­wał mnie strach. Za­czę­łam to­nąć jak ka­mień. Zro­zu­mia­łam, że cała sztuka po­lega na umie­jęt­no­ści zu­peł­nego wy­łą­cze­nia umy­słu. Z lek­ko­ścią, jaka wtedy na­stę­puje, można zdzia­łać cuda. Bro­dząc w wo­dzie, do­szłam do brzegu i po­now­nie sta­wia­łam lek­kie jak piórko kroki. Bez­myśl­nie do­tknę­łam sto­pami srebr­nej ta­fli po­ran­nego świa­tła. By­łam pół­naga, spo­kojna, lekka, pewna i sku­piona. Za­wę­dro­wa­łam na śro­dek za­toki. Po obu stro­nach roz­po­ście­rały się krańce przy­ląd­ków. Do­tar­łam da­lej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej.

Wy­star­czy na dziś. Od­wra­cam się po­woli i idę z po­wro­tem do brzegu.

Moje mał­żeń­stwo rów­nież przy­po­mina cho­dze­nie po wo­dzie. To pro­ste, je­śli nogi się­gają dna. Ta gra jest tylko tro­chę nie­bez­pieczna, je­śli wszystko do­piero się za­czyna, a de­li­katne fale brze­gowe roz­kosz­nie ob­my­wają twój pas plaży.

Bie­głam naga do drzwi przy­szłego męża i nie wie­dzia­łam, na­wet mi się nie śniło, że tak da­leko to wszystko zaj­dzie.

2

Ostat­nio od­kry­łam, że głowa mo­jego męża otwiera się z tyłu. Nie za­uwa­ży­łam tego wcze­śniej. Jest tam klapka. Kiedy Jaan po cięż­kim dniu pracy wraca do domu, otwiera klapkę i wyj­muje mózg. Ten dymi na stole, a Jaan wy­ciąga nogi na tap­cza­nie i pa­trzy na mnie szczę­śli­wym i otę­pia­łym wzro­kiem.

3

Tak bar­dzo chcia­łam mieć mą­drego i wy­kształ­co­nego męża, lecz tra­fił mi się ja­kiś typ bez mó­zgu.

Pew­nego dnia obu­dziła się we mnie dzika żą­dza. Po­my­śla­łam, że skoro z tego mó­zgu nie ma po­żytku, le­piej, żeby w ogóle znik­nął. Po­zo­sta­jąc w sa­mej bie­liź­nie, chwy­ci­łam na­gle mózg i, nie zwa­ża­jąc na sza­le­jący wiatr, po­bie­głam co sił w no­gach na plażę.

Wstą­pi­łam na wy­so­kie fale sztor­mowe. Wło­ży­łam całą ener­gię, aby uci­szyć ko­ła­ta­nie serca, ujarz­mić my­śli oraz utrzy­mać rów­no­wagę na burz­li­wym mo­rzu. Co­raz da­lej w głąb, co­raz da­lej! Byle tylko nie utra­cić wiary i nie pa­trzeć pod nogi!

W głę­bi­nie mię­dzy przy­ląd­kami wy­pu­ści­łam z rąk mózg, ale nie opadł na dno. Uno­sił się i plą­sał na fa­lach sztor­mo­wych, tak jak ja.

Jaan w mil­cze­niu ob­ser­wo­wał wszystko z plaży. Na­gle zro­biło mi się żal i jego, i mnie sa­mej. To uczu­cie spo­wo­do­wało, że osła­błam i sta­łam się ciężka. Ogar­nął mnie lęk. Sta­ra­łam się zro­zu­mieć, co jest jego źró­dłem. Za­nu­rzy­łam się po ko­lana. Pa­nicz­nie pró­bo­wa­łam za­trzy­mać na­wał my­śli. Bro­dzi­łam w lo­do­wa­tej wo­dzie po bio­dra, a za mo­ment aż po szyję. Już nie da­wa­łam rady do­pły­nąć do brzegu.

Wy­cią­gnę­łam rękę ku niebu, z tru­dem ła­pa­łam po­wie­trze. Na­gle do­tknę­łam cze­goś mięk­kiego i cie­płego. Przy­cis­nę­łam to coś moc­niej do piersi. Mózg Ja­ana. Utrzy­my­wał mnie na po­wierzchni wody ni­czym ka­mi­zelka ra­tun­kowa. Przy­war­łam do niego, do­póki fale nie wy­rzu­ciły nas na brzeg.

By­łam cał­ko­wi­cie wy­czer­pana i ze­sztyw­niała z zimna. Jaan wy­rwał mózg z mo­ich kur­czowo za­ci­śnię­tych dłoni i umie­ścił go na swoim miej­scu.

– Ko­cha­nie, ależ ty zzię­błaś – po­wie­dział i okrył mnie swoją cie­płą ma­ry­narką.

Na­stęp­nie wziął mnie na ręce i za­niósł do domu.

4

Mi­łość do Ja­ana sta­ram się utrzy­my­wać na po­wierzchni. W pracy jest mą­dry i oto­czony cia­snym wia­nusz­kiem wiel­bi­cie­lek, w domu zaś, w Mardi-Ja­ani, cał­ko­wi­cie bez­mó­zgi. Tu ma tylko mnie.

Moja umie­jęt­ność cho­dze­nia po wo­dzie nie­stety stop­niowo ulega po­gor­sze­niu. Kiedy po pró­bie za­to­pie­nia mó­zgu dzięki niemu sama le­d­wie uszłam z ży­ciem, nie mam już od­wagi tak po pro­stu wejść na wodę. Moja wiara w sie­bie po­waż­nie ucier­piała i te­raz nie utrzy­muję się na po­wierzchni zbyt do­brze.

Jest naj­ciem­niej­szy okres w roku i wszystko wy­daje się ta­kie bez­sen­sowne. Mo­rze za­mar­zło i cho­dzący po wo­dzie nie mają tu czego szu­kać. Ale gdy tylko lód stop­nieje, za­mie­rzam znowu spró­bo­wać. Roz­wi­ja­jąc ta­lent, roz­wi­jam rów­nież mi­łość. Jedno bez dru­giego nie ist­nieje.

Wzorce

Ci trzej męż­czyźni, któ­rym od­gry­złam ręce, mają się te­raz do­brze. Przez wiele lat czu­łam się winna. Ży­wi­łam obawę, że zu­peł­nie znisz­czy­łam im ży­cie. Oczy­wi­ście nie było im ła­two. Fi­zyczna ułom­ność jed­nak ni­kogo nie czyni nie­szczę­śli­wym. Gdy czło­wiek ma ogromną wolę ży­cia, doj­dzie do sie­bie na­wet po naj­więk­szym ura­zie.

Za młodu by­wa­łam cał­kiem sza­lona. W ciągu dnia prze­waż­nie po­tra­fi­łam nad sobą za­pa­no­wać, ale nocą prze­ista­cza­łam się w praw­dziwą okrut­nicę. Mój pierw­szy mąż był czło­wie­kiem de­li­kat­nym i wraż­li­wym. Rano przy­go­to­wy­wał cien­kie, sma­żone na ma­śle zło­to­brą­zowe na­le­śniki i do nie­bie­skiego gli­nia­nego kubka na­le­wał mi kawę ze spie­nio­nym mle­kiem. Pew­nego razu nie mógł się do­cze­kać, kiedy wresz­cie wstanę. Śnia­da­nie było go­towe, a kawa sty­gła. Usiadł po ci­chu na skraju łóżka i lewą ręką czule po­gła­skał moje dłu­gie włosy, ra­miona i plecy. Obu­dzi­łam się prze­stra­szona. Ogar­nęła mnie dzika wście­kłość. Zła­pa­łam go za ra­mię i za­nim po­ję­łam, co się stało, od­gry­złam mu całe ra­mię.

Przy wno­sze­niu po­zwu roz­wo­do­wego gorzko pła­ka­łam. – Mo­głaś cho­ciaż za­war­czeć – po­wie­dział mi na od­chod­nym. – Ale żeby tak znie­nacka...

Obec­nie Jaan jest żo­naty z kru­chą i de­li­katną ak­torką. Ona z pew­no­ścią go nie po­gry­zie. Jaan pra­cuje w mu­zeum mo­to­ry­za­cji. Pod­czas po­ka­zów na wol­nym po­wie­trzu za­ra­bia na swo­jej sztucz­nej ręce duże pie­nią­dze. Sie­dzi obok kie­rowcy w otwar­tych sa­mo­cho­dach Benz i De Dion-Bo­uton i pre­zen­tuje rękę ste­ro­waną za po­mocą pi­lota. Wie­czo­rami mi­goce w niej świa­tełko. Tu­ry­ści fo­to­gra­fują go jak wa­riaci, a Jaan jest per­soną znaną w ca­łym mie­ście.

Dwa lata cho­dzi­łam na te­ra­pię, za­nim zdo­by­łam się na od­wagę, aby po­now­nie wyjść za mąż. Mój drugi mąż także miał na imię Jaan. Żar­to­wa­li­śmy so­bie, że nie­zły z niego twar­dziel, skoro od­wa­żył się wziąć mnie za żonę. A prze­cież był dys­ko­bo­lem i wielką na­dzieją olim­pij­ską ca­łego na­rodu.

To wy­da­rzyło się już w noc po­ślubną. Spo­dzie­wa­łam się lek­kiego zmę­cze­nia, w trak­cie gło­śnej za­bawy po­czu­łam jed­nak ogromne. Nie­spo­dzie­wa­nie stra­ci­łam siły do tańca, jak i do sie­dze­nia przy stole. Chwiej­nym kro­kiem prze­szłam przez sale zamku my­śliw­skiego wy­na­jęte na na­sze przy­ję­cie we­selne i wdra­pa­łam się po scho­dach. Jaan zaj­mo­wał się jesz­cze go­śćmi i po go­dzi­nie przy­szedł do mnie do sy­pialni. Roz­su­nął cięż­kie białe bro­ka­towe za­słony bal­da­chimu nad łóż­kiem, po­ca­ło­wał mnie na­mięt­nie w otwarte usta, roz­piął za­pinki gor­setu mo­jej sukni ślub­nej, wy­cią­gnął się obok na łóżku i po­ło­żył mi prawą rękę na szyi. Czu­łam szyb­kie pul­so­wa­nie jego po­tęż­nego mię­śnia. Ock­nę­łam się. Owład­nęła mną wście­kłość ni­czym grom z ja­snego nieba. Tak jak pio­run zwala drzewo jed­nym ude­rze­niem, tak ja w ułamku se­kundy znisz­czy­łam na­dzieję olim­pij­ską na­szego na­rodu. Na białe bro­ka­towe za­słony try­snęła krew. Wszystko wo­kół zro­biło się na­gle czer­wono-białe, sy­gnał zbli­ża­ją­cej się ka­retki na­ra­stał i cichł, ra­tow­nicy w czer­wo­nych kom­bi­ne­zo­nach wpa­dli do środka i pró­bo­wali za­ta­mo­wać krew try­ska­jącą z ra­mie­nia Ja­ana, a pie­lę­gniarki w bia­łych ki­tlach wy­krę­ciły mi ręce za ple­cami i po­pro­wa­dziły mnie w roz­pię­tej sukni ślub­nej do kli­niki psy­chia­trycz­nej w Se­ewald. Po sied­miu mie­sią­cach uro­dzi­łam uro­czą có­reczkę i opu­ści­łam od­dział za­mknięty. Spę­dzi­łam kilka lat u babci na wsi, po­ma­ga­jąc jej w pra­cach na roli. Wciąż za­ży­wa­łam silne leki. Moja córka Ma­arja miała cztery lata, kiedy prze­pro­wa­dzi­ły­śmy się z po­wro­tem do mia­sta. W ga­ze­tach już o nas nie pi­sano.

Krótko po wy­padku Jaan oże­nił się ze swoją byłą uko­chaną. Nie­długo po­tem uro­dziły się im tro­jaczki – chłopcy. Jaan pra­co­wał w fa­bryce cze­ko­lady jako ma­skotka. Dzięki tej pracy jego ro­dzina za­częła opły­wać w do­statki. Miał bo­wiem rękę z cze­ko­lady, a ta sta­no­wiła naj­więk­szą atrak­cję w ca­łej fa­bryce. Co wie­czora, gdy dzieci z grup wy­ciecz­ko­wych ob­ja­dły mu rękę, od­le­wano mu nową. Sy­no­wie go ubó­stwiali.

Kilka lat póź­niej spo­tka­łam mo­jego trze­ciego męża. Mie­sią­cami usi­ło­wa­łam go prze­ko­nać, żeby zna­lazł so­bie ja­kąś mniej nie­bez­pieczną żonę. On jed­nak pró­bo­wał mi wmó­wić, że je­stem cał­ko­wi­cie zdrowa. Moja córka Ma­arja już od lat bu­dziła mnie rano wbrew mo­jej woli i ani razu jej nie za­ata­ko­wa­łam.

Z trze­cim mę­żem wzię­li­śmy ślub w dniu świę­tego Jana ty­siąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­tego ósmego roku w wą­skim gro­nie ro­dzin­nym, Ma­arja była na­szą druhną. Mój wy­bra­nek – jego imię także brzmiało Jaan – za­niósł mnie na rę­kach do po­ło­żo­nego na skraju lasu ma­leń­kiego oł­ta­rza po­ro­śnię­tego za­ro­ślami kwit­ną­cych bzów i cze­rem­chy. Pod wy­soką bramą ze świer­ków i przy uko­śnych pro­mie­niach wie­czor­nego słońca po­łą­czono nas w parę. Wło­ży­li­śmy so­bie na palce ob­rączki z czy­stego złota. Świe­ciły obłęd­nie – dzi­kim i bo­le­snym bla­skiem. Ob­rączki to dzieło Ja­ana, był bo­wiem ju­bi­le­rem świa­to­wej sławy. Ze świecą szu­kać sil­niej­szego i szer­szego w ra­mio­nach męż­czy­zny niż on.

Czu­łam się szczę­śliwa i spo­kojna. Jaan nie­ustan­nie ob­da­ro­wy­wał mnie naj­bar­dziej wy­szu­ka­nymi ozdo­bami. Pra­co­wa­łam jako mo­delka re­kla­mu­jąca jego maj­stersz­tyki. Wie­lo­krot­nie po­dró­żo­wa­li­śmy do naj­róż­niej­szych miejsc na świe­cie.

Wy­da­rzyło się to pod­czas istam­bul­skich tar­gów ju­bi­ler­stwa. Jaan dniami i no­cami nie­prze­rwa­nie sku­wał złoto. Le­d­wie zdą­żyło tro­chę osty­gnąć, a już ob­wie­szono moje nad­garstki, kostki i bio­dra dzwo­nią­cymi i po­brzę­ku­ją­cymi kosz­tow­no­ściami. We­szli­śmy do fi­nału.

Prze­ciw­ni­kiem Ja­ana był pe­wien ma­lutki stary Tu­rek. Po­tra­fił wy­ku­wać fi­ne­zyjne ozdoby, ale jego wy­jąt­ko­wym atu­tem były wdzięcz­nie i pięk­nie lśniące złote włosy. Ze zło­tych szka­tu­łek wy­peł­zły wy­ko­nane przez sta­rego złot­nika pa­dalce. Owi­nęły się wo­kół pa­sów i ra­mion mo­de­lek. Flet grał co­raz pięk­niej i na­mięt­niej, bę­ben ło­mo­tał w ja­kimś dzi­kim i nie­uchwyt­nym ryt­mie. Przy­glą­da­łam się temu wszyst­kiemu spo­mię­dzy za­słon za sceną, po czym rap­tem za­pa­dłam na ka­na­pie w ciężki i nie­spo­kojny sen.

Wtedy Jaan do­tknął mo­jego po­liczka. – Obudź się, ko­cha­nie! – po­wie­dział i wło­żył mi na głowę ko­ronę ze złota, na któ­rej pa­liło się sto świec me­tro­wej wiel­ko­ści. – Na­sza ko­lej!

Nie pa­mię­tam, jak to się stało, ale nie­spo­dzie­wa­nie u na­szych stóp le­żały dwie silne ręce Ja­ana. Stary Tu­rek za­śmiał się obrzy­dli­wie.

Zwró­ci­łam Ja­anowi wszystko, jed­nak te świece i ob­rączkę ślubną prze­cho­wuję jak naj­cen­niej­sze skarby. Nie po­tra­fi­łam za­po­mnieć tego męż­czy­zny. Przy­się­gał przed wszyst­kimi, że to nie­szczę­śliwy wy­pa­dek, za który on sam po­nosi winę. Unik­nę­łam wie­lo­let­niego wię­zie­nia i przy­mu­so­wego le­cze­nia.

Ma­arja ko­re­spon­duje z Ja­anem do dziś. Opo­wiada mi, że on mieszka w Kham w Ty­be­cie i że zro­bił so­bie skrzy­dła. Dzięki po­tęż­nym mię­śniom bar­ków i ple­ców lata wo­kół Hi­ma­la­jów. Oże­nił się z pewną ty­be­tań­ską pięk­no­ścią i ma z nią gro­madkę dzieci. Jaan jako je­dyny czło­wiek na świe­cie na­prawdę po­trafi la­tać. Ma­arja chce, by­śmy ich kie­dyś od­wie­dziły.

Kiedy moje świece już się wy­palą, a ob­rączka nie bę­dzie lśnić tak dzi­kim i bo­le­snym bla­skiem, może się wy­bie­rzemy.

Ostat­nia Mo­no­gamka

Zda­rzyło się to w pierw­szym kwar­tale tego stu­le­cia, gdy Przed­ostatni Mo­no­ga­min wła­śnie prze­szedł do ple­mie­nia po­li­ga­mi­stów i zo­stał Pierw­szym Po­li­ga­mi­nem od Końca. Po ja­kimś cza­sie na prze­kór wła­snemu wy­bo­rowi za­tę­sk­nił za starą przy­ja­ciółką, Ostat­nią Mo­no­gamką.

Ostat­nia Mo­no­gamka z po­czątku nie była szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wana jego to­wa­rzy­stwem. Skoro jed­nak jej wła­sne ple­mię wy­marło, zde­cy­do­wała się na od­no­wie­nie zna­jo­mo­ści z daw­nym po­bra­tym­cem.

Ostat­nia Mo­no­gamka sta­ran­nie się przy­stro­iła na przyj­ście Pierw­szego Po­li­ga­mina od Końca. Jej świeży ma­lu­nek na ciele błysz­czał, orle pióra dum­nie ster­czały. Ostat­nia Mo­no­gamka wraz z Pierw­szym Po­li­ga­mi­nem od Końca za­mie­rzała za­pa­lić ry­tu­alną fajkę po­koju. Rze­czy­wi­ście, parę razy wspól­nie za­cią­gnęli się opa­rami smoły po­ezji z po­zy­ty­wi­stycz­nej fajki pra­oj­ców. Nie­długo po­tem Po­li­ga­min za­czął coś mam­ro­tać pod no­sem. Ostat­nia Mo­no­gamka chciała zro­zu­mieć, co jej przy­ja­ciel tak mam­ro­cze, i przy­su­nęła się do niego bli­żej. Wciąż jed­nak nie sły­szała do­brze. Wy­da­wało się jej, że Pierw­szy Po­li­ga­min od Końca mam­ro­cze coś o niej czy wręcz o so­bie i o niej, i robi to w wielce... post­mo­der­ni­styczny spo­sób.

Wresz­cie ucho Ostat­niej Mo­no­gamki zbli­żyło się nie­mal do ust Po­li­ga­mina. Gdy usły­szała, co mówi, bar­dzo się roz­na­mięt­niła. A za­tem to prawda, że ko­biety ko­chają uszami. Ostat­nia Mo­no­gamka od­wró­ciła się twa­rzą do Pierw­szego Po­li­ga­mina od Końca. Ich dłu­gie je­le­nie rzęsy się do­tknęły i wza­jem­nie oplo­tły. Po­li­ga­min po­gła­dził roz­grzany ama­zoń­ski kark Ostat­niej Mo­no­gamki i wy­szep­tał: – Ko­chana Ostat­nia Mo­no­gamko, przejdź na po­li­ga­mię! Uwierz mi, tu jest o wiele le­piej!

Ostat­nia Mo­no­gamka od­parła rów­nież szep­tem: – Skar­bie, to ty chodź i bądź przy mnie znowu Przed­ostat­nim Mo­no­ga­mi­nem! Uwierz mi, tu jest o wiele le­piej!