Płakaliśmy bez łez. Relacje byłych więźniów z żydowskiego Sonderkommando w Auschwitz - Gideon Greif - ebook

Płakaliśmy bez łez. Relacje byłych więźniów z żydowskiego Sonderkommando w Auschwitz ebook

Greif Gideon

4,6

Opis

Nikt, kto tam nie był, nigdy tego nie zrozumie - mówi wielu ocalałych z Zagłady. To stwierdzenie jest szczególnie trafne w odniesieniu do więźniów z Sonderkommando. Ich przeżycia nie mają odpowiedników ani precedensów w historii, nie można ich z niczym porównać, nie można ich pojąć. Nikt poza nimi nie wie, co czuje człowiek, który znalazł się na samym dnie piekła obozu zagłady. Sonderkommando było specjalną grupą żydowskich więźniów, którzy usuwali ciała z komór gazowych i palili zwłoki w krematoriach. Zgodnie z zaleceniem Adolfa Eichmanna, architekta masowej eksterminacji, członkowie Sonderkommando byli co pewien czas zabijani i zastępowani nową grupą więźniów. Przeżyło niewielu. Jeszcze mniej zdecydowało się mówić. Ich wstrząsające relacje zmuszają czytelnika do zmierzenia się z najtrudniejszymi pytaniami, jakie może sobie zadać człowiek.

Gideon Greif jest izraelskim historykiem specjalizującym się w historii Holokaustu. Studiował na Uniwersytecie w Tel Awiwie oraz Uniwersytecie Wiedeńskim. W centrum jego zainteresowań znajduje się obóz Auschwitz oraz Sonderkommando, któremu poświęcił dwie książki: "Płakaliśmy bez łez" i "Powstanie w Auschwitz" (współautor Itamar Levin). Pierwsza z nich zainspirowała węgierskiego reżysera László Nemesa do zrealizowania filmu "Syn Szawła" (nagrodzonego w 2016 roku Oscarem).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 639

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (10 ocen)
8
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Felunia1981

Dobrze spędzony czas

Smutna książka ale warto przeczytać.
00

Popularność




Copyright © Gideon Greif, 1999

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

Redaktor prowadzący

Adrian Markowski

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8295-481-4

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Słowo wstępne do wydania polskiego

Spotkanie, do którego doszło wiosną 1986 roku i które trwało godzinę, wywarło wpływ na całe moje późniejsze życie. Zetknąłem się wtedy po raz pierwszy z człowiekiem, który przetrwał pracę w Sonderkommando w Auschwitz. Był to Josef Sackar, a spotkałem go w jego domu w izraelskim mieście Bat Jam.

Kiedy usłyszałem opowieść Josefa, zadałem sobie pytanie: „Jak to możliwe, że historia Sonderkommando do dziś nie doczekała się systematycznego opracowania?”. Przecież to samo jądro „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.

Powiedziałem sobie wówczas, że należy koniecznie zebrać świadectwa tych nielicznych ocalałych, którzy wówczas wciąż żyli – zanim będzie za późno!

Bez czekania na nominację ze strony jakiejkolwiek instytucji czy organizacji, mianowałem sam siebie historykiem Sonderkommando. Trwam przy tym temacie od tamtego dnia aż do dziś; stał się on sednem mojej naukowej działalności historyka, choć jako badacz czasów Zagłady zajmuję się też innymi zagadnieniami związanymi ze wspomnianym okresem.

Wyznaczyłem sobie dwa cele. Pierwszy to możliwie kompletne udokumentowanie losów Sonderkommando, po najdrobniejszy szczegół, w sposób wolny od cenzury, bez pomijania kłopotliwych i drażliwych detali – tak, aby wyposażyć nasze oraz przyszłe pokolenia w wyczerpującą wiedzę o historii Sonderkommando.

Drugim celem było poprawienie wizerunku Sonderkommando, które aż do wydania mojej książki obwiniano o kolaborację z Niemcami, o zdradę własnego narodu – narodu żydowskiego – a nawet o czynny współudział w mordzie dokonanym w Auschwitz na ponad milionie Żydów. Takie absurdalne i dziwaczne oskarżenia były jedną z głównych przyczyn, dla których postanowiłem zająć się tym delikatnym, złożonym i trudnym zagadnieniem.

Dziś, prawie cztery dekady później, mogę z dumą stwierdzić, że udało mi się w pełni zrealizować oba zadania, które przed sobą postawiłem. Zdołałem przeprowadzić wywiady ze wszystkimi trzydziestoma jeden żyjącymi wówczas ocalałymi członkami Sonderkommando – (jak dotąd zaledwie część tych wywiadów doczekała się wydania, reszta wciąż czeka na transkrypcję i publikację). Publiczny wizerunek więźniów z Sonderkommando uległ istotnej poprawie. Nikt już nie oskarża tych ludzi o współudział w niemieckich zbrodniach, nikt nie nazywa ich kolaborantami ani zdrajcami – a już na pewno nie mordercami. Określenie, które stworzyłem na własne potrzeby, żeby opisać świat ludzi z Sonderkommando – „najżałośniejsi z żałosnych” – przyjęło się i weszło do powszechnego użytku.

Innym osiągnięciem, które sobie przypisuję, było zapoznanie opinii publicznej z tematem Sonderkommando i przetarcie szlaków młodym i nieco starszym badaczom zaangażowanym w tę problematykę; wcześniej nie zawsze mieli oni odwagę się nią zajmować ze względu na jej bolesny, delikatny i kontrowersyjny charakter. Dziś nad tematem Sonderkommando pracują historycy i inni uczeni w wielu krajach, między innymi w Polsce, Niemczech, Stanach Zjednoczonych i Francji. Dzięki temu zapewniona jest ciągłość badań nad tym ważnym zagadnieniem.

Także i teraz, kiedy piszę wstęp do nowego polskiego wydania książki – po opublikowaniu trzech innych tytułów oraz artykułów naukowych poświęconych problematyce Sonderkommando – wierzę, że badania nad tym najstraszliwszym fragmentem historii Zagłady nie zostały ukończone. Wiele kwestii wciąż czeka na rozstrzygnięcia wymagające dalszych prac.

Być może niektóre z tych kwestii nigdy nie zostaną zbadane do końca. Jeszcze nasze wnuki – a może i prawnuki – będą się starały wyjaśnić różne zagadnienia związane z pracą żydowskich więźniów, którym Niemcy wyznaczyli w Auschwitz rolę „robotników w największej na świecie przemysłowej fabryce śmierci”.

Kiedy wchodziłem w koszmarny świat Sonderkommando, postanowiłem, że nie pominę ani jednego szczegółu. Kierowano wówczas pod moim adresem wiele słów krytyki za to, że chciałem wydobyć z rozmówców jak najwięcej detali. „Mógłbyś się zadowolić mniej szczegółowymi kwestiami” – słyszałem. Sprzeciwiałem się takiej postawie. Nie mam wątpliwości, że moje podejście okazało się właściwe. Dziś nie ma już wśród nas ani jednego ocalałego z Sonderkommando i nie możemy ich o nic zapytać. A wielkie opowieści składają się przecież z drobnych szczegółów; mam więc poczucie, że moja pogoń za detalami była uzasadniona. One też są ważne, a czasami wręcz niezbędne, by zrozumieć całościową historyczną perspektywę.

Cieszę się ogromnie, że wydawnictwo Prószyński Media postanowiło wydać Płakaliśmy bez łez. Tekst trafił pod opiekę Adriana Markowskiego, któremu bardzo dziękuję za profesjonalizm. Poruszana w nim tematyka wciąż pozostaje w kręgu zainteresowań polskiej opinii publicznej. Jestem przekonany, że ta książka przyczyni się do lepszego zrozumienia Zagłady i jej moralnego znaczenia.

Z głębi serca dziękuję całemu zespołowi wydawnictwa, którego praca dała nowe życie Płakaliśmy bez łez.

Książkę tę dedykuję pamięci każdej spośród sześciu milionów żydowskich ofiar ostatecznego rozwiązania, najbardziej szatańskiej z jakże licznych zbrodni hitlerowskich Niemiec, które zaplanowały, wybudowały i uruchomiły sześć obozów zagłady, łącznie z tym największym – Auschwitz; w szczególności zaś dedykuję ją pamięci więźniów z Sonderkommando, którym wyrządzono ogromną krzywdę. Krzywdę, którą należy naprawić.

To nasza moralna powinność. Płakaliśmy bez łez stanowi krok na drodze do jej spełnienia.

Gideon Greif

Tel Awiw, grudzień 2022

Przedmowa

Autor tej ważnej z historycznego punktu widzenia, intrygującej i dogłębnie uczciwej książki powtarza we wstępie – opowiadającym o dziejach Sonderkommando w Auschwitz-Birkenau – myśl wypowiedzianą przez kilku ocalałych członków tego oddziału: żaden człowiek nie jest w stanie zrozumieć, co działo się w Auschwitz-Birkenau, jeśli sam nie doświadczył tej piekielnej przemocy i nie przeszedł przez tę próbę. W 1983 roku Elie Wiesel stwierdził zaś, że „Auschwitz wymyka się poznaniu i wyobraźni, poddaje się jedynie pamięci. Pomiędzy martwymi a resztą z nas istnieje otchłań, której nawet najzdolniejszy człowiek nie pojmie”1.

Twierdzę, że dojmująca opowieść o tamtych potwornych chwilach, precyzyjnie przekazana przez sześciu członków Sonderkommando – w cudowny sposób ocalałych od ścigającego ich wzroku ludzi, którzy nie chcieli, by przetrwał ktokolwiek, kto mógłby złożyć tego typu świadectwo – podaje te opinie w wątpliwość. Kiedy czytamy odpowiedzi na wnikliwe, pogłębione pytania zadane tym sześciu ludziom przez Gideona Greifa, przyglądamy się z bliska codziennym doświadczeniom członków Sonderkommando w krematoriach Auschwitz-Birkenau; ich życie leży przed nami otwarte niczym rana pozostawiona przez precyzyjny skalpel chirurga.

W obliczu przemocy, pod której presją uczestniczyli w procesie eksterminacji współwyznawców – z dylematu, wobec którego stanęli, nie było przecież innego wyjścia niż samobójstwo – nie sposób nie zadać sobie po raz kolejny pytania, co skłoniło ich prześladowców, by zachowywali się w taki, a nie inny sposób.

Niemiecki pisarz Erich Kästner, który przeżył czasy Trzeciej Rzeszy, tak pisał o głębokim mechanizmie motywacyjnym, który napędzał wykonawców ostatecznego rozwiązania:

Kochasz nienawidzić.

Nienawiść jest miarą świata w twoich planach.

Karmisz bestię w człowieku.

Więc ludzka przyzwoitość znika,

A zwycięskie zło rządzi ludzkimi umysłami.

(Kästner, Marszowa piosnka, 1932)

Erich Kästner sformułował celny komentarz także i w sprawie innych motywów, które powodowały decydentami w hitlerowskich Niemczech – rasy i maksymalizowania władzy w „nowej Europie”:

Władza jest dla tego, komu bez władzy źle.

Jego wabi, tajemne znaki śle,

A nim ją weźmie, tak mu rozkazuje:

Ustaw nasze łóżko na trupów stercie!

A tego, kto ma ją za nic, władza wielbi,

Bo władza to zdzira jak mało która.

Kocha morderców, hasa ze złodziejami.

Sprawdź w książkach do historii, zobacz, o czym tam piszą.

(Nieświadomy dialog, 1932)

W Trzeciej Rzeszy proces podejmowania decyzji dotyczących eksterminacji Żydów, której Hitler – jak dowodzą jego publiczne wypowiedzi – fanatycznie pragnął, osiągnął fazę realizacji w rezultacie zazębiania się hitlerocentryzmu, wzbogaconego o elementy „prorocze”, z typowymi dla Führerstaat odgórnymi zachętami do podejmowania niezależnych inicjatyw przez przywódców niższych szczebli. Wszystko to odbywało się w obszarze wyznaczonym przez pragnienia i wolę Führera, a rolę instrumentu wykonawczego odgrywało SS.

Gerald Fleming

1 „The New York Times” z 17 kwietnia 1983 r. (przyp. tłum.).

Podziękowania

Książka powstała w rezultacie wieloletniej, żmudnej pracy. Prowadząc kwerendy i pisząc ją, zagłębiałem się w historię uprzemysłowionego mordu dokonywanego w obozie zagłady Auschwitz-Birkenau, przelewałem swoje ustalenia na papier i zmagałem się z nieustannym obcowaniem z przerażającymi cierpieniami. Żeby poradzić sobie z tymi zadaniami, potrzebowałem pomocy, zachęty i wsparcia, które otrzymałem od licznych przyjaciół, znajomych i kolegów. Chciałbym tutaj im podziękować.

Zespół Jad Waszem w Jerozolimie: Avner Shalev, Israel Gutman, Yehuda Bauer, Dan Michman, David Bankier, Jaakov Lozowick, Motti Shalem, Nomi Halpern, David Silberklang, Rob Rozett, Bella Gutterman, Shmuel-Stefan Krakowski, Jakob Borut, Safira Rapoport, Ephraim Kaye, Kathryn Berman, Alex Zengin, Sara Pacenac, Shaul Rom, Karmit Sagie i Mark Shraberman.

Zespół Jad Waszem w Giwatajim: Avigdor Efron, Yitzhak Alperowicz, Naomi Grossmann, Leah Dabby-Shaki, Nira Feldman, Frumi Shchori, Margalit Shlain, Henya Bar-Zakkai, Adina Silber, Alisa Assa, Shlomit Talissmann-Ziskind, Varda Vagenstein, Hanan Mendel, Hanny Gat, Philipp Pohlmann, Maurice Mamane i Jan Brezber.

Zespół Muzeum Auschwitz-Birkenau: Jerzy Wróblewski, Krystyna Oleksy, Teresa Świebocka, Henryk Świebocki, Andrzej Strzelecki, Irena Strzelecka, Franciszek Piper, Piotr Serkiewicz, Jan Kapłon, Krzysztof Antończyk, Helena Ślisz, Wojciech Płosa, Dorota Grela, Łukasz Martyniak i Jarek Mensfelt.

Zespół Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie: Feliks Tych, Juergen Hensel, Jan Jagielski, Marian Turski, Piotr Kendziorek i Edyta Turek.

Moi nieocenieni współpracownicy w Sue and Leonard Miller Center for Contemporary Judaic Studies na Uniwersytecie Miami: Haim Shaked, Maxine E. Schwartz, Adriana Cassinera i Mitch Dabach.

Wdzięczny jestem Normanowi Bramanowi i Braman Family Foundation za ich hojne wsparcie.

Szczególne podziękowania dla tłumacza tej wersji książki, Naftalego Greenwooda, i jego współpracowników, a także dla zespołu wydawnictwa Yale University Press: Jonathana Brenta, Kate Shepard, Margaret Otzel i Candice Nowlin.

Moi drodzy koledzy, przyjaciele i krewni: Erich Kulka (zm. 1995), Otto Dox Kulka (zm. 2021), Andreas Kilian, Judy Tydor-Baumel, Dina Porat, Zippy Tischauer (zm. 2018), Beatrice Greif, Martin Krist, Yariv Nornberg, Robert Jan van Pelt, Henning Langenheim (zm. 2004), Werner Renz (zm. 2021), Gerhard Fischer (zm. 2006), Daniel Dettling, Matthias Beer i Matan Ashkenazi.

I specjalne słowa wdzięczności dla Alisy Mordecowicz, mojej życiowej partnerki, i dla moich dzieci – Abigail i Arnona.

Gideon Greif

Tel Aviv, Izrael

Rosz Haszana 5765

wrzesień 2004 r.

Fotografie

Josef Sackar. Fot. Gideon Greif, Itai Lev.

Abraham Dragon. Fot. Gideon Greif, Itai Lev.

Eliezer Eisenschmidt. Fot. Gideon Greif, Itai Lev.

Josef Sackar i Szaul Chazan. Fot. Gideon Greif, Itai Lev.

Yaakov Silberberg. Fot. Gideon Greif, Itai Lev.

1

Sonderkommando w Auschwitz-Birkenau:

w oczach cudzych i własnych

Prolog2

„A ty co byś zrobił?”

Czy dokładnie zeskrobałeś z pieca popioły przyjaciół i bliskich?

I czy przez śnieg ciągnąłeś wózek

Do hałdy z popiołami ludzi spalonych wcześniej?

Czy to do ciebie skierowane były słowa: „Pewność życia masz dopóty, dopóki piec śle dym w niebo, bo jesteś potrzebny”?

A kiedy już zostałeś obsypany tym popiołem, czy to twoje usta w mowie baraku raportowały o tym, co się działo?

Czy ta dolewka zupy jest ceną za pracę twojej łopaty?

A podwójna porcja – ceną za pot, którym spływasz?

Czy słowa: „Po jakimś czasie, nie wiadomo jakim, po węglu zjawia się tu też górnik, który go wydobył” do ciebie skierowano?

Nie do ciebie, nie do mnie! Nie nas poddano tej próbie!

Możesz skrobać piece co noc

I w snach ciągnąć wózek na miejsce,

ale mieć jakiegokolwiek pojęcia, co stało się w sercu tamtego człowieka – nie możesz.

Możesz tylko od czasu do czasu wznosić oczy ku niebu, jakbyś się zastanawiał

„A ty co byś zrobił?”.

Günther Anders

Ten wiersz, napisany w czasie procesu Adolfa Eichmanna, jest wyrazem głębokiego rozumienia delikatnej i złożonej kwestii zachowania żydowskich ofiar, zmuszonych przez Niemców do wykonywania pewnych prac w obozach koncentracyjnych i obozach zagłady. Pod tym względem ten wiersz wydaje się wyprzedzać swoje czasy o dobre dwadzieścia lat, bo tak pełne wrażliwości i pogłębione spojrzenie na postawę żydowskich ofiar pojawiło się znacznie później. Nie ma uniwersalnej, ogólnej odpowiedzi na pytanie Andersa, ale po przeczytaniu świadectw ludzi, którzy byli świadkami tych straszliwych wydarzeń, każde z nas może starać się udzielić jej na własny sposób.

Nie jest łatwo odpowiedzieć jednoznacznie, jak ludzie zachowaliby się w podobnie skrajnych warunkach. W rzeczy samej reakcja na tak ekstremalne okoliczności jest nieprzewidywalna; tę kwestię można przedstawiać w kontekście rozmaitych sytuacji, w których ludzie mogą się znaleźć, szczególnie kiedy osoby, o których mowa, zostały skazane na bytowanie w najgłębszych czeluściach piekła. W gettach i obozach przejściowych żydowskie matki nieraz musiały decydować, które z dzieci oddać w ręce kata, a które ocalić3. W społecznościach żydowskich judenraty musiały stworzyć listę członków wspólnoty przeznaczonych do wywiezienia z getta i eksterminacji4. Tych faktów, rzecz jasna, nie można przyrównywać do położenia więźniów z Sonderkommando. Ci ludzie nie mieli możliwości rozwiązywania konfliktów duchowych i moralnych, przed którymi stali jako członkowie Sonderkommando, poprzez odniesienie się do wiążących precedensów i norm świata sprzed Zagłady: w większości byli to przecież ludzie młodzi, którzy nie zebrali jeszcze w życiu wielu doświadczeń.

Wszelkie próby sformułowania precyzyjnego, spójnego i realistycznego obrazu życia tych więźniów są skazane na niepowodzenie, bo warunki w Auschwitz-Birkenau bezustannie się zmieniały. Więźniowie z Sonderkommando byli wymieniani, a do obozu docierali ludzie z rozmaitych krajów oraz środowisk kulturowych i społecznych. Więźniowie w każdej z grup Sonderkommando odznaczali się więc dużą różnorodnością i zmiennością cech – inteligencji, wrażliwości moralnej, światopoglądu oraz charakteru. Tym, co ich łączyło, było żydowskie pochodzenie.

„Żaden człowiek, który tam nie był, nigdy tego nie zrozumie”, powtarza wielu ocalałych z Zagłady. To stwierdzenie jest szczególnie trafne w odniesieniu do więźniów z Sonderkommando. Ponieważ sytuacja, w którą zostali wrzuceni, nie ma odpowiedników ani precedensów w historii, nie możemy dokonywać porównań i nie wiemy, jak w podobnych okolicznościach zachowaliby się inni ludzie. Z tego powodu przy ocenianiu zachowań i reakcji więźniów z Sonderkommando konieczna jest skrajna ostrożność. Nie da się dziś zrekonstruować dużej części szczegółowej historii Sonderkommando ze względu na jej złożoność i zmiany, jakie zachodziły w omawianym okresie. Większość więźniów z Sonderkommando została przecież zamordowana i nie pozostawiła po sobie żadnych świadectw.

POWSTANIE SONDERKOMMANDO

Pierwszymi więźniami, których SS zmusiło do usuwania i palenia zwłok, nie byli Żydzi; nie nazywano ich też Sonderkommando. Urządzenia do zabijania w Auschwitz-Birkenau – komory gazowe i krematoria – uruchomiono głównie z intencją eksterminowania Żydów, którzy stanowili też większość ofiar: ponad 90 procent ludzi zamordowanych w Auschwitz to Żydzi. Ale zagazowywano na śmierć również nie-Żydów, między innymi Polaków, radzieckich jeńców wojennych, Cyganów (Sinti i Romów) oraz innych. Pierwszych polskich więźniów, których zabito przez zagazowanie, wyselekcjonowano do udziału w programie „eutanazji”5 dla nieuleczalnie chorych. Zostali przetransportowani z obozu do obiektu w Sonnenstein6, gdzie dokonywano eutanazji. Tam zabito tych ludzi za pomocą tlenku węgla7. Plan przewidywał wysłanie kolejnej grupy chorych więźniów z Auschwitz do Sonnenstein wkrótce po pierwszym transporcie. Jednakże osoby z drugiej grupy zagazowano w kostnicy przy krematorium, uruchomionym w 1940 roku w obozie macierzystym w Auschwitz. Trzeciego września 1941 roku wybrano dwustu pięćdziesięciu więźniów z obozowego szpitala – w większości Polaków – i poddano ich eksperymentalnemu zagazowaniu z użyciem cyklonu B. Zostali zabrani do piwnic bloku 11 w obozie głównym. Później do tychże piwnic przetransportowano z obozów jenieckich około sześciuset radzieckich jeńców wojennych, oficerów i komisarzy. Wszystkich uśmiercono przez zagazowanie8.

Więźniów nieżydowskich zabijano w ten sposób w zaimprowizowanych komorach gazowych znanych jako bunkier I oraz bunkier II9. Jedenastego czerwca 1942 roku zabito tam trzystu dwudziestu polskich więźniów z kolonii karnej10. Trzeciego sierpnia tego roku Niemcy wyselekcjonowali grupę stu dziewięćdziesięciu trzech chorych ze szpitala, zawieźli ich do Birkenau i tam zagazowali11. Dwudziestego dziewiątego sierpnia 1942 roku zamordowali w tym samym miejscu i w ten sam sposób inną grupę siedmiuset czterdziestu sześciu polskich więźniów12.

Termin Sonderkommando zaczął być stosowany oficjalnie we wrześniu 1942 roku. Komando przechodziło różne zmiany, aż uzyskało swój finalny kształt na początku 1943 roku. Sonderkommando zaczęło się od Krematorium-Kommando, małej grupy więźniów, których odkomenderowano do krematorium w obozie głównym zaraz po tym, jak uruchomiono je w 1940 roku13. Z tego okresu historii Sonderkommando nie zachowały się żadne relacje świadków. Nie sposób ustalić, ilu więźniów służyło w tej grupie na początku; znamy nazwiska tylko nielicznych, między innymi Wacława Lipki14. Temu oddziałowi więźniów przydzielono zadanie podtrzymywania ognia w piecu i palenia ciał więźniów, którzy zmarli w rezultacie drastycznych warunków panujących w obozie lub zostali zamordowani przez członków SS.

Ponieważ początkowo administracja obozowa traktowała członków Krematorium-Kommando jak pozostałych więźniów i nie określiła ich jeszcze jako „nosicieli tajemnicy” (Geheimnisträger, naoczni świadkowie zbrodni), niektórym z polskich członków oddziału udało się dostać ponowny przydział do innych grup. Jednym z nich był Władysław Tomiczek. Znamy też nazwiska dwóch innych polskich więźniów, którzy pracowali w Krematorium-Kommando nie później niż w czerwcu 1941 roku – Józefa Ilczuka i Mieczysława Morawy15. Wobec tej grupy używano też określenia palacze (Heizer), które na tym etapie odpowiadało rzeczywistemu charakterowi ich pracy: paleniu ciał. W maju 1942 roku nastąpiły pewne zmiany. Po pierwsze, od tej pory Krematorium-Kommando składało się z sześciu więźniów – trzech Polaków i trzech Żydów16. Po drugie, do Krematorium-Kommando włączono inną grupę, którą przez pewien czas zatrudniano osobno – tzw. Fischl-Kommando; nazwa pochodziła od vorarbeitera(starszego grupy roboczej)17 Fischla18. Grupa, składająca się z czterech do siedmiu więźniów, podlegała obozowemu biuru Gestapo, Politische Abteilung (wydział polityczny). Do obowiązków tego wydziału należało zarządzanie krematorium. Zarządcą krematorium w owym czasie był Walter Quackernack.

Utworzenie Fischl-Kommando stało się niezbędne, ponieważ w maju 1942 roku do obozu zaczęły napływać duże transporty Żydów19. Do krematorium trzeba było dostarczać coraz to większą liczbę ciał, potrzebny więc stał się osobny oddział, który przejąłby to zadanie, do tej pory wypełniane przez tzw. Leichenträgerkommando („komando tragarzy zwłok”). Komando to zajmowało się wyłącznie usuwaniem ciał więźniów przeznaczonych do spalenia – ludzi zmarłych z powodu głodu, chorób lub zamordowanych – ale nie mogło sobie poradzić z wielką liczbą ofiar zabitych w komorach gazowych. Więźniom z Fischl-Kommando nakazano wówczas zająć się przygotowaniem ciał do spalenia (samym procesem palenia nadal zajmowali się palacze) i czyszczeniem komór gazowych po zagazowaniach. Przez pewien czas musieli także zdejmować ubrania z martwych ciał. Jednakże od drugiej połowy czerwca 1942 roku ludziom idącym na śmierć kazano rozbierać się przed wejściem do komory gazowej. Więźniowie z Fischl-Kommando zbierali ich odzież i przygotowywali ją do przewiezienia przez inną grupę więźniów. Sprzątali również dziedziniec krematorium i zbierali wszystko, co zostawili tam ludzie rozbierający się przed wejściem do komór gazowych. Więźniowie musieli pracować szybko, aby skończyć pracę przed przybyciem kolejnego transportu, aby nowo przybyli nie zauważyli żadnych śladów tego, co się wydarzyło wcześniej20. Oszustwo od samego początku stanowiło podstawę tej zbrodni.

Fischl-Kommando istniało jako odrębna grupa zaledwie przez kilka tygodni. Mniej więcej w czerwcu 1942 roku obie grupy połączono i nazwano Krematorium-Kommando. Według Danuty Czech pierwszy transport Żydów wyznaczony do eksterminacji w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” dotarł do obozu z Górnego Śląska piętnastego lutego 1942 roku21. Przybyłych zaprowadzono do komory gazowej w głównym obozie, zamordowano, a ich ciała spalono w piecach krematoryjnych. W maju 1942 roku krematorium w obozie głównym czasowo zamknięto z powodu renowacji komina oraz maszynowni22. Dlatego zwłoki przewożono z Auschwitz do Birkenau, wrzucano je tam do długich rowów i przysypywano ziemią. Tę pracę wykonywali członkowie Fischl-Kommando. Po zakończeniu prac renowacyjnych wznowiono palenie ciał w obozie głównym.

Rowy w Birkenau kopali więźniowie z Begrabungskommando – innego oddziału robotników, ustanowionego specjalnie w tym celu23. Od maja 1942 roku transporty Żydów docierały już do obozu regularnie i podjęto inną decyzję związaną z ich eksterminacją: od tego czasu systematyczne mordowanie Żydów miało się odbywać w Birkenau, a nie w Auschwitz, ponieważ piece krematoryjne w Auschwitz często się psuły i nie nadawały się do zastosowania na masową skalę24. Postanowiono palić ciała w dużych dołach na terenie obozu w Birkenau. Doły kopano w brzozowym zagajniku. Na skraju zagajnika stały dwa domy, które Rudolf Höss, najpewniej pod koniec 1941 albo na początku 1942 roku, uznał za odpowiednie, by – po przebudowie – urządzić w nich komory gazowe25. Pierwszy z tych budynków nazywano „czerwonym domkiem” albo bunkrem I; drugi określano jako „biały domek” albo bunkier II. Wiadomo z pewnością, że pierwszych mordów za pomocą gazu dokonano w bunkrze I wczesną wiosną 1942 roku. Później do tego samego celu wykorzystywano bunkier II26. Wspomniane wcześniej Begrabungskommando wraz z więźniami odesłanymi do bunkrów stanowiło rdzeń późniejszego Sonderkommando. SS wyznaczyło do pracy w bunkrze I grupę słowackich Żydów – około dwustu osób, z której to liczby trzydziestu do pięćdziesięciu więźniów przydzielono do prac w samym budynku, a reszta zajmowała się kopaniem i zapełnianiem dołów. Inną grupę żydowskich więźniów, składającą się z co najmniej pięćdziesięciu mężczyzn, wybrano do pracy przy bunkrze II27. Ich praca polegała na pilnowaniu, by ludzie wchodzący do komór gazowych rozbierali się na zewnątrz najszybciej, jak się da. (W sierpniu 1942 roku otwarto specjalne baraki rozbieralnie). Później więźniowie prowadzili tych ludzi do środka, do komory gazowej. W trakcie musieli wyłapywać podejrzliwych i nerwowych, których zdenerwowanie udzielało się innym. Prowadzili ich – wraz z innymi, dla których zabrakło miejsca w komorze gazowej – za budynek, gdzie rozstrzeliwali ich esesmani.

Przez pewien czas komory gazowe działały wyłącznie w nocy. W miarę zwiększania się liczby transportów uruchomiono zmianę dzienną. Jednym z obowiązków więźniów z Sonderkommando było skrupulatne czyszczenie komór po każdej operacji. Po przewietrzeniu wnętrza usuwali pozostałe zabójcze granulki cyklonu B i ludzkie odchody. Ze świadectw byłych więźniów wynika, że członkowie Sonderkommando czasami pracowali w maskach gazowych.

Usuwali trupy z komór i układali po dziesięć na lorach, które poruszały się po wąskich torach. Lorami odwozili zwłoki do oddalonych o mniej więcej trzysta metrów dołów, z których każdy mógł pomieścić od stu do sześciuset ciał. Później więźniowie przysypywali je wapnem, a potem warstwą ziemi grubą na trzydzieści do pięćdziesięciu centymetrów. Od maja do września 1942 roku więźniowie zapełnili aż sto takich dołów, które wykopali po zachodniej stronie bunkra I28.

Jeśli chodzi o prace wykonywane przez Sonderkommando w bunkrze I, jeden z ocalałych więźniów tego oddziału, Arnost (Ernst) Rosin, zostawił następujące świadectwo:

Pewnego dnia, kiedy szliśmy do pracy, komendant naszego oddziału, esesman, zatrzymał się i powiedział: „Teraz dostaniecie pracę, którą musicie wykonać szybko”. Doszliśmy do pierwszego z dwóch dołów, które wcześniej pogłębiliśmy. Kazali nam wrzucać do dołu ziemię. Esesmani krzyczeli na nas, żebyśmy pracowali szybciej. Zauważyliśmy, że ktoś już zasypał dół, który był przed nami, i widzieliśmy palce, stopę, nos wystające z warstwy ziemi… Zrozumieliśmy, że to były ludzkie ciała; nie wiedzieliśmy, w jaki sposób się tam znalazły. Zauważyliśmy, że szyny wąskotorówki prowadziły od dołu do chaty, którą wyremontowano. Niedaleko od dołu zobaczyliśmy duże beczki wapna i chloru oraz małe żelazne wagoniki stojące na torach koło domku.

Przynieśli jedzenie i zaczęliśmy jeść obiad. Z miejsca, w którym byliśmy, widzieliśmy, że trzydziestka naszych towarzyszy, których od nas oddzielono, też tam poszła. Stali daleko, ale mogliśmy z nimi rozmawiać po słowacku, tak żeby esesmani nie rozumieli. Z informacji, które nam ostrożnie przekazali (nie wolno im było z nami rozmawiać), domyśliliśmy się, że pracują obok tego domu i że są tam martwi ludzie. Nie powiedzieli, jak ci ludzie zostali zabici. Później dowiedzieliśmy się w ten sam sposób, że więźniowie zostali posłani do pomocy w zabijaniu Żydów przez zagazowanie ich w tym budynku, dostosowanym do tego celu.

To było pierwsze Sonderkommando, które wzięło udział w zabijaniu za pomocą cyklonu B w bunkrze I, bo tak nazywano wyremontowany dom z nowymi oknami. Ludzie, których przywieziono do budynku samochodami, musieli rozebrać się w stojącej obok stodole, a potem, pod pretekstem, że mają wziąć prysznic, zostali zapędzeni przez esesmanów do komór gazowych urządzonych w domu. Później trzydziestu członków Sonderkommando usunęło ciała z komór gazowych, załadowało je na wózki i wywiozło do pobliskich dołów, które wcześniej wykopaliśmy. Wrzucili ciała do dołów i przysypali je warstwą ziemi. Ponieważ pracowali w nocy i nie widzieli dobrze, mogliśmy następnego dnia, kiedy przyszliśmy kontynuować ich pracę, zauważyć wystające z ziemi kończyny29.

W lutym 1942 roku do grupy więźniów pracujących w bunkrach dołączono dodatkowych Żydów z Francji; w sierpniu dodano kilku Żydów z Holandii. Większość pracowała w bunkrze I, ponieważ doły obok tego miejsca były znacznie większe niż doły przy bunkrze II. Po wizycie Heinricha Himmlera w Auschwitz-Birkenau 17–18 lipca 1942 roku30 władze obozowe kazały opróżnić doły, by zatrzeć ślady po popełnionych zbrodniach. Przebieg tego działania był oparty na podobnej operacji przeprowadzonej w obozie zagłady w Chełmnie przez Paula Blobela z SS31. Jednostki, które brały udział w akcji w Chełmnie i które były też odpowiedzialne za likwidację szczątków w innych miejscach masowych mordów, nazwano Sonderkommando1005. Cała operacja usuwania śladów zbrodni otrzymała kryptonim Aktion 1005. Szesnastego września 1942 roku komendant obozu Auschwitz, Rudolf Höss, pojechał do Chełmna z dwoma podwładnymi, Hösslerem i Dejaco, żeby skorzystać z doświadczeń Blobela i jego ludzi32.

Wykopywanie zwłok z dołów w Birkenau i palenie ich obok bunkra I zaczęło się późnym latem33. Początkowo ciała palono na stosach układanych w różnych miejscach. Później palono je w dołach, z których je wcześniej wyciągnięto. Do połowy listopada spalono około 107 tysięcy ciał34, opróżniając wszystkie masowe groby. Do palenia zatrudniano więźniów żydowskich, których liczba wzrosła do czterystu. Termin „Sonderkommando” w odniesieniu do tych więźniów wprowadzono oficjalnie we wrześniu 1942 roku, kiedy rozpoczęto operację palenia ciał35. Takie właśnie określenie stosowano wobec ludzi Blobela działających w miejscach masowej zagłady w Chełmnie. Oznaczało tam zarówno esesmanów zajmujących się tą operacją, jak i więźniów, którzy mieli za zadanie zacieranie śladów zbrodni. W Auschwitz natomiast słowo „Sonderkommando” odnosiło się wyłącznie do więźniów. Co więcej, tylko w Auschwitz-Birkenau grupę więźniów żydowskich, którzy wykonywali tego typu prace, określano jako Sonderkommando. W innych obozach grupy zajmujące się podobnymi zadaniami określano innymi terminami. Na przykład w obozie zagłady w Treblince robotników tego typu nazywano leichenträgerami.

Regularny obowiązek palenia zwłok skłaniał więźniów z Sonderkommando do rozważenia możliwości ucieczki. Wiadomo o dwóch próbach. Siódmego grudnia 1942 roku zbiegło dwóch członków Sonderkommando, Władysław Knopp i Samuel Culea. Dwa dni później próbę podjęło sześciu więźniów. Znamy nazwiska dwóch z nich: Bar Borenstein i Nojech Borenstein. Jest niemal pewne, że wszystkich uciekinierów złapano i publicznie zgładzono w obecności członków Sonderkommando. Do zaplanowanej na dziewiątego grudnia 1942 roku zbiorowej ucieczki nie doszło, ponieważ SS otrzymało w tej sprawie donos i trzeciego grudnia wymordowało za karę wszystkich więźniów z Sonderkommando (około trzystu)36. Wkrótce potem do nowego Sonderkommando wyselekcjonowano inną grupę więźniów, w której znaleźli się między innymi Eliezer Eisenschmidt oraz Abraham i Szlama Dragonowie (których zeznania wchodzą w skład niniejszego tomu), a także Milton Buki.

W miarę jak do obozu przybywało coraz więcej transportów, dwa bunkry okazywały się niewystarczające do masowej eksterminacji. Skazani na zagładę musieli rozbierać się w wyznaczonych miejscach i byli potem zabierani do innych pomieszczeń, gdzie zabijano ich gazem. Później zwłoki wyciągano i palono w innych miejscach, oddalonych o kilkaset metrów. Ci, którzy rozpoczęli eksterminację, uznawali ten długotrwały proces, obejmujący szczególnie skomplikowane i czasochłonne etapy, za mało wydajny. Aby operacja przebiegała sprawniej i żeby zaoszczędzić cenny czas, podjęli rozbudowane i skomplikowane poszukiwania rozwiązań zwiększających wydajność poszczególnych etapów mordowania: rozbierania, gazowania, wyrywania złotych zębów i strzyżenia włosów, palenia zwłok i wydobywania popiołów, które potem wyrzucano do rzeki. Między innymi stworzono wtedy kilka projektów wybudowania w obozie głównym dużego krematorium, improwizowanych krematoriów polowych w Birkenau i inne. W swojej autobiografii Höss wymienia szereg czynników, które wpłynęły na decyzję postawienia w Birkenau czterech nowych łączonych obiektów, z których każdy składał się z krematorium i komór gazowych.

Już przy pierwszych próbach palenia zwłok na wolnym powietrzu okazało się, że nie będzie tego można stale robić. Przy złej pogodzie lub przy silnym wietrze odór spalenizny rozchodził się na wiele kilometrów i powodował, iż cała ludność mieszkająca w okolicy mówiła o paleniu Żydów, mimo kontrpropagandy prowadzonej przez partię i administrację. Wszyscy funkcjonariusze SS uczestniczący w akcji zagłady otrzymali wprawdzie szczególnie surowy nakaz zachowania całej sprawy w tajemnicy, jednakże późniejsze procesy przed sądem SS wykazały, że instrukcje te i nakazy nie były przestrzegane. Nawet wysokie kary nie były w stanie zapobiec gadulstwu.

Przy tym obrona przeciwlotnicza protestowała przeciwko ogniom widocznym w nocy z daleka. Musiano jednak zwłoki spalać również i w nocy, jeśli nie chciało się zahamować przyjmowania nadchodzących transportów. Rozkład jazdy związany z poszczególnymi akcjami, ustalony ściśle w trakcie konferencji przez Ministerstwo Komunikacji Rzeszy, musiał być bezwarunkowo przestrzegany, aby uniknąć zablokowania i zamętu na liniach kolejowych, co było szczególnie istotne ze względów wojskowych.

Powyższe względy doprowadziły do szybkiego zaplanowania i następnie wybudowania obu wielkich krematoriów, a w roku 1943 do budowy dalszych dwóch mniejszych obiektów. Budowa później zaplanowanego, znacznie większego krematorium nie została zrealizowana, ponieważ jesienią 1944 r. Reichsführer SS wydał rozkaz natychmiastowego wstrzymania zagłady Żydów37.

Można jednakże nie zgadzać się z argumentami, które Höss przytaczał na rzecz budowy nowych krematoriów. Na przykład można dowodzić, że bunkry i doły spaleniskowe były znacznie tańsze, mniej skomplikowane technicznie i – co za tym idzie – mniej podatne na awarie. Zachowała się korespondencja z firmą Topf und Söhne, która handlowała wyposażeniem krematoryjnym, głównie z jej inżynierem naczelnym Kurtem Prüferem. Na podstawie tej wymiany listów można stwierdzić, że idea zastąpienia bunkrów i dołów spaleniskowych kompleksami krematorium-komora gazowa mogła być rezultatem „kampanii marketingowej” prowadzonej przez firmę i mającej wpłynąć na decyzje budowy w Birkenau czterech nowych krematoriów. Obiekty były przekazywane Zentralbauleitung der Waffen SS und Polizei SS in Auschwitz Oberschlesien (Centralnemu Zarządowi Budowlanemu SS) w 1943 roku w następujących terminach: krematorium I [II] 31 marca, krematorium II [III] 25 czerwca, krematorium III [IV] dwudziestego drugiego marca i krematorium IV [V] czwartego kwietnia38. W obozie głównym zorganizowano specjalną grupę dwudziestu jeden więźniów żydowskich, których przeszkolono w zakresie obsługi pieców krematoryjnych. Czwartego marca 1943 roku dwunastu członków tej grupy (pozostali zmarli w trakcie szkolenia) i pięciu Polaków przeniesiono do Birkenau do pracy w krematorium I [II]39. Piece krematoryjne w obozie głównym Auschwitz wyłączono z użycia w lipcu 1943 roku. Wszyscy więźniowie z Krematorium-Kommandozostali przeniesieni do Birkenau, gdzie nakazano im pracę przy nowych krematoriach, głównie tym o numerze III [IV]40. Umieszczono ich początkowo w bloku 13 w sektorze BIId wraz z pozostałymi więźniami z Sonderkommando. W tym samym czasie wszystkich więźniów z obozu męskiego BId przeniesiono do wyżej wymienionego sektora41.

W rozmowach z ocalałymi byłymi więźniami z Sonderkommando, które znajdują się w dalszej części książki – po tym rozdziale wprowadzającym – została opisana ze szczegółami praca Sonderkommando w okresie grudzień 1942 – styczeń 1945 w bunkrach, w czterech krematoriach i w dołach spaleniskowych obok krematorium IV [V].

JEDEN DZIEŃ Z ŻYCIA W PIEKLE NA ZIEMI: PRACA SONDERKOMMANDO

Więźniowie z Sonderkommando byli zmuszani przez Niemców do wykonywania rozmaitych prac związanych ze wszystkimi fazami masowej eksterminacji. Praca więźniów była zorganizowana w sposób, który pod wieloma względami przypominał proces produkcji przemysłowej. Obiekty służące w Auschwitz-Birkenau do eksterminacji funkcjonowały jak taśma produkcyjna w fabryce: byli tam robotnicy zmianowi, funkcyjni (vorarbeiter), wyodrębnione etapy procesu – podobnie jak przy taśmie – arkusze bilansowe ukazujące zyski i straty, okresy bardziej i mniej intensywnej pracy i tak dalej.

Jednakże pod dwoma ważnymi względami Auschwitz-Birkenau różniło się od normalnej fabryki: surowiec stanowili tutaj żywi ludzie, a produkt końcowy – ludzkie popioły. Siłą roboczą w miejscu eksterminacji było Sonderkommando – kontyngent niewolników w fabryce śmierci, której pierwowzoru nie znajdziemy w kronikach ludzkości. Ci ludzie stali się najtragiczniejszymi postaciami i najbardziej nieszczęsnymi ofiarami w historii Zagłady. Byli najżałośniejsi z żałosnych.

Kiedy potrzebni byli nowi członkowie Sonderkommando, wybierano ich spośród świeżo przybyłych transportów oraz spośród obozowych więźniów weteranów. W obu przypadkach esesmani z Politische Abteilung dokonywali specjalnej selekcji, w trakcie której zarządca krematorium dobierał ludzi nadających się – jego zdaniem – do tego specyficznego oddziału. W większości przypadków selekcję prowadzono na terenie obozu kwarantanny (Sektor BIIa). Wyselekcjonowanych nie informowano o obowiązkach, które mieli pełnić. Prowadzono ich pod strażą SS z psami do baraków Sonderkommando i dopiero potem bardziej doświadczeni więźniowie przekazywali im gorzką prawdę.

Pięć grup Sonderkommando wykonywało różne zadania przy poszczególnych fazach procesu eksterminacji: przyjmowanie nowo przybyłych w rozbieralniach, usuwanie ubrań ofiar po opuszczeniu przez nich rozbieralni, transportowanie trupów do krematoriów, zbieranie kosztowności, strzyżenie włosów i wyrywanie złotych zębów, obsługa pieców krematoryjnych podczas palenia ofiar, rozdrabnianie resztek kości i części ciał niestrawionych przez ogień, pozbywanie się popiołów.

Najczęściej więźniowie z Sonderkommando byli na stałe przydzielani do jednej z grup zajmujących się powyższymi pracami. Ale mogło się to zmieniać z dnia na dzień. Jeśli na przykład do obozu docierały duże transporty, niektórzy więźniowie mogli być przenoszeni do innych grup. Kiedy pracy było dużo, kazano włączać się w nią więźniom funkcyjnym z Sonderkommando: kapo, unterkapo42, vorarbeiter, blockschreiber i stubendienst43. Prawie wszystkie funkcje więźniarskie w Sonderkommando – także najwyższą rangę oberkapo – pełnili Żydzi. To oni planowali podział pracy na podstawie przekazywanych im regularnie przez administrację krematorium informacji o wielkości przybywających transportów. Więźniowie z Sonderkommando zwykle pracowali na dwie zmiany – dzienną i nocną – było to zależne głównie od liczebności nowego transportu przeznaczonego do zagazowania.

Więźniów z Sonderkommando izolowano od reszty obozu. Kontakty z innymi więźniami należały do rzadkości. Mieli zakaz opuszczania baraku. Przy bramie przez całą dobę stał strażnik. Członkowie Sonderkommando jadali posiłki w barakach; jedzenie przynosili im z obozowej kuchni funkcyjni. Latryny i łaźnie były do ich wyłącznej dyspozycji. Wszystko zorganizowano tak, żeby udaremnić kontakty z innymi więźniami. Członkowie Sonderkommando, podobnie jak innych oddziałów roboczych, zgłaszali się zwykle raz dziennie na apele, przeznaczone wyłącznie dla nich i prowadzone bez ścisłej dyscypliny. Więźniowie z Sonderkommando nosili cywilne ubrania z czerwonymi krzyżami wymalowanymi na plecach koszul czy kurtek – zależnie od pory roku. Nie chodzili w mundurach więziennych, jak na przykład członkowie komando Kanada44.

Swój wolny czas spędzali według własnej woli w barakach, próbując uporać się z wielkim mentalnym obciążeniem, jakie niosła ze sobą służba. Mogli spać albo rozmawiać bez obecności esesmanów, którzy rzadko wchodzili do ich kwater. Mieli czas do własnej dyspozycji, mogli odpocząć i rozluźnić się po koszmarnych obowiązkach; zyskiwali chwile spokoju, w których mogli zmobilizować siły potrzebne przy kolejnej zmianie. Niektórzy z tych więźniów, głównie greccy Żydzi, próbowali poprawiać stan ducha, śpiewając, albo raczyli się wzajemnie pełnymi pasji wspomnieniami o utraconej młodości i ukochanych członkach rodziny. Jeśli do obozu nie docierały żadne transporty, więźniowie zamiatali swoje kwatery lub po prostu nie robili nic.

ETAP ROZBIERANIA

W miejscu zdejmowania ubrań więźniowie z Sonderkommando spotykali nowo przybyłych Żydów, których esesmani w trakcie selekcji na rampie przeznaczyli na śmierć. Wyłącznie w tym miejscu członkowie Sonderkommando kontaktowali się z ludźmi, którzy wciąż jeszcze żyli. To przecięcie się ich dróg rzadko trwało dłużej niż dwadzieścia minut. Potem był to już tylko kontakt z ciałami. Więźniowie starali się nie wdawać w rozmowy z nowo przybyłymi, żeby uniknąć sytuacji, w których musieliby ich oszukiwać w kwestii rzeczywistego celu ich przybycia do obozu. Dość często jednak popędzali ludzi, mówiąc „Schnell, schnell, schnell!” („Szybciej, szybciej, szybciej!”) albo „Bitte, ziehen Sie sich doch aus!” („Proszę się rozebrać!”), i próbowali im pomagać – szczególnie starszym, chorym, niesprawnym – najlepiej, jak potrafili. Wahali się, czy kazać ludziom rozbierać się do naga – bo wiedzieli, jak okropne zawstydzenie ofiary czują w tym stanie – i próbowali nawet unikać kontaktu wzrokowego z nagimi osobami.

To samoograniczenie pokazuje, jak ciężko było więźniom z Sonderkommando przebywać blisko ludzi, których losu – niechybnej śmierci – byli świadomi. Ponieważ nie widzieli żadnego ratunku dla skazanych na zagładę, woleli ukrywać prawdę, żeby oszczędzić ofiarom dodatkowych cierpień. Tylko w nielicznych przypadkach, takich jak spotkanie z krewnymi, znajomymi czy przyjaciółmi, członkowie Sonderkommando czuli, że nie mogą ukrywać prawdy.

Zachowane źródła zawierają opisy dramatycznego i tragicznego napięcia, którym przesycone były rozbieralnie w chwilach spotkania tych dwóch grup ludzkich istot – żydowskich więźniów z Sonderkommando, którzy oczywiście znali całą prawdę o zaplanowanej śmiertelnej operacji gazowania, i tych, którzy właśnie przybyli z transportem i – w większości wypadków – nieświadomie szli na spotkanie ze śmiercią.

Więźniowie z Sonderkommando mieli za zadanie nakłonić nowo przybyłych do szybkiego rozebrania się do naga i opuszczenia rozbieralni. Ludzie zostawiali ubrania i wszystko, cokolwiek udało im się ze sobą przynieść. Zgodnie z rozkazami SS przybywający musieli zostawić większość swoich rzeczy w wagonach kolejowych albo na peronie. Do rozbieralni wolno było wnieść tylko małe pakunki. Sonderkommando było poinstruowane, żeby zachować szczególną czujność i zgłaszać wszelkie przejawy nerwowości i podejrzeń wśród skazanych na śmierć. Więźniowie mieli uspokajać ludzi, którzy wykazywali podejrzliwość, byli roztrzęsieni czy zdenerwowani. Jeśli się to nie udawało, należało natychmiast odizolować takie osoby od reszty. Na zadawane pytania więźniom wolno było udzielać krótkich i wymijających odpowiedzi. Zgodnie z rozkazami SS mieli oni ciągle wyjaśniać tym, którzy właśnie przybyli, że za chwilę wezmą prysznic i zostaną zdezynfekowani. Obiecywali im, że po prysznicu zostaną podzieleni na kilka grup roboczych, odzyskają kontakt z rodzinami, zaczną nowe życie w nowych okolicznościach i w nowym obozie. Najgłębszym i najboleśniejszym uczuciem, jakie gnieździło się w sercach więźniów z Sonderkommando, było dręczące ich nieustannie poczucie bezradności, związane z niemożnością udzielenia jakiejkolwiek pomocy ludziom znajdującym się w obliczu śmierci. Wywołany tym milczący dramat, w którym trwali, najlepiej chyba wyraził jeden z członków Sonderkommando:

W wielkim, głębokim pomieszczeniu, na którego środku znajduje się dwanaście słupów podtrzymujących ciężar budynku i które jest teraz jasno oświetlone światłem elektrycznym, stoją wokół ścian i słupów już dawno przygotowane ławki z przybitymi wieszakami na rzeczy ofiar. Na pierwszym słupie zawieszono tablicę w rozmaitych językach, która oznajmia, że weszli do „łaźni”, a rzeczy muszą zdjąć do dezynfekcji.

Podchodzimy do nich, spoglądamy ze zgrozą. One wiedzą wszystko, rozumieją, że ta sala to nie jest łaźnia, lecz korytarz prowadzący do grobu. W sali jest coraz więcej ludzi. Nadjeżdżają samochody z nowymi ofiarami, a „sala” połyka je wszystkie. Wszyscy stoimy zmieszani, nie wolno nam powiedzieć ani słowa. Chociaż to nie pierwszy raz. Jeszcze przed nimi mieliśmy wiele transportów i takie obrazy jak dzisiaj widzieliśmy już nie raz. A jednak czujemy się teraz słabo, jakbyśmy razem z nimi popadli w omdlenie.

Wszyscy jesteśmy oszołomieni. Ich ciała pełne uroku i wdzięku są otulone w rzeczy stare, już od dawna bardzo podarte. [Widzimy] wiele głów o włosach kręconych, koloru czarnego, brąz lub blond, a także nieco siwych, spoglądają ku nam oczy wielkie, czarne, głębokie, pełne czaru. Ujrzeliśmy przed sobą drżące, pełne życia istoty, wszystkie w pełni rozkwitu, pełne soków, które piły ze źródeł życia niczym kwiaty, róże w ogrodzie, które wciąż jeszcze rosną. Napojone deszczem, zwilżone poranną rosą. W blasku słonecznym błyszczą migocące krople ich kwiatowych oczu – lśnią teraz jak perły.

Nie mieliśmy odwagi, nie mogliśmy się na to zdobyć, by powiedzieć tym drogim siostrom, że muszą się rozebrać do naga. Bo rzeczy, które noszą, wciąż są pancerzem ochronnym, pod którym skrywa się ich życie. A z chwilą, gdy zdejmą rzeczy i staną całkiem nagie, stracą ostatni punkt oparcia, stracą ostatni uchwyt, którego wciąż trzyma się ich życie. I dlatego nie możemy zdobyć się na to, by im powiedzieć, że powinny się rozbierać prędzej. Jeszcze przez moment, jeszcze przez chwilę niechaj stoją w pancerzu, w płaszczu życia45.

Najokrutniejszym doświadczeniem dla więźniów z Sonderkommando – cierpieniem nie do wytrzymania dla jakiejkolwiek ludzkiej istoty – było przybycie do rozbieralni grupy przywiezionych do obozu żydowskich dzieci:

W jasny, biały dzień wprowadzono 600 żydowskich chłopców w wieku od 12 do 18 lat, odzianych w cienkie obozowe pasiaki, w zdartym obuwiu bądź w drewnianych trepach. Byli to tak dobrze zbudowani i ładni chłopcy, że nawet łachmany ich nie szpeciły. Kiedy znaleźli się na placu, kazano im się rozebrać. Chłopcy spostrzegli dym z komina i zorientowali się, że prowadzą ich na śmierć. Ogarnęło ich przerażenie, w rozpaczy biegali po placu, wyrywając sobie włosy z głowy; szukali ratunku. Wielu z nich płakało, rozległ się straszny lament. Dowódca konwoju i jego pomocnik zaczęli okrutnie bić bezbronnych chłopców, żeby się rozebrali. Złamał nawet przy biciu pałkę, kazał sobie dać drugą i dalej bił chłopców po głowach. W końcu przemoc wzięła górę, chłopcy się rozebrali. Nadzy, powodowani instynktownym przedśmiertnym strachem, zbili się w gromadę, aby uchronić się od razów, i nie ruszali się z miejsca. Jakiś odważny chłopiec podszedł do obok nas stojącego kommandoführera i prosił, ażeby go pozostawił przy życiu. Powiedział przy tym, że jest gotów wykonać nawet najtrudniejsza pracę. W odpowiedzi uderzył go kilka razy grubą pałką po głowie. Wielu chłopców szybko podbiegło do stojących w pobliżu Żydów z Sonderkommando, obejmowało ich za szyję, błagając o ratunek. Inni rozbiegli się nago po placu, sądząc, że w ten sposób ujdą śmierci. Kommandoführer wezwał na pomoc unterscharführera z gumową pałką. Młode, czyste głosy chłopięce wzmagały się coraz bardziej i połączyły się w jeden wspólny, gorzki lament. Przeraźliwy płacz rozlegał się bardzo daleko. Ten niezwykły obraz wprawił nas w nieme osłupienie, staliśmy jak urzeczeni. Esesmani z uśmiechem zadowolenia i satysfakcji, bez cienia współczucia zapędzali ich do bunkra, bijąc ich przy tym okrutnie. Na schodkach stał unterscharführer […]. I jeśli ktoś nie dość szybko biegł śmierci na spotkanie, dostawał pałką gumową po głowie. Niektórzy chłopcy biegali jeszcze po placu tam i z powrotem w poszukiwaniu ratunku. Ścigali ich esesmani, bili i tłukli, aż w końcu opanowali sytuację i zapędzili ich do bunkra. Radość esesmanów była nie do opisania. Czyżby nigdy nie mieli oni dzieci?46

Więźniowie z Sonderkommando czuli się bezradni wobec tragedii ofiar i kompletnie niezdolni do reakcji. Współczuli ludziom, którzy szli na śmierć, towarzysząc im do rozbieralni, targani wyrzutami sumienia. Mimo współczucia dla skazanych musieli jednak wykonywać swoją pracę. Niektórzy traktowali ich jako wspólników morderców. Zarzuty i oskarżenia ze strony młodej Żydówki pod adresem jednego z członków Sonderkommando w rozbieralni są tego wymownym wyrazem:

Koniec zimy 1943 r. Przybył transport składający się w całości z dzieci, które odebrano matkom i powsadzano do samochodów policyjnych, podczas kiedy ojcowie pracowali w Siauliai [Szawlach] i Kaunas [Kownie]. Kommandoführer wyznaczył jednego z ludzi, żeby rozbierał mniejsze dzieci. Dziewczynka mniej więcej ośmioletnia, która rozbierała swego młodszego brata, odezwała się do tego mężczyzny: „Idź stąd, ty żydowski morderco! Nie dotykaj mojego słodkiego braciszka rękami, na których masz żydowską krew. Teraz ja jestem jego mamą, a on umrze w moich ramionach”. Siedmio- czy ośmioletni chłopiec stojący obok nich powiedział: „Jesteś Żydem! Jak to jest, że wolno ci poprowadzić tych niewinnych Żydów do gazu tylko dlatego, że chcesz się uratować? Czy twoje życie wśród tej bandy morderców jest cenniejsze niż życie tylu żydowskich ofiar?”47.

WYCIĄGANIE CIAŁ Z KOMÓR GAZOWYCH

Czynność wprowadzania cyklonu B do komór gazowych była wykonywana zawsze, bez wyjątków, przez niemieckich sanitäter (sanitariuszy). Po gazowaniu więźniowie z Sonderkommando musieli wejść do komory gazowej i wyciągnąć ciała. Był to jeden z ich najtrudniejszych obowiązków. Mieli wówczas pierwszy kontakt z ciałami zabitych gazem ludzi, których kilka minut wcześniej widzieli przy życiu. Widok, którego stawali się świadkami po otwarciu komór, był niezaprzeczalnie straszliwy i koszmarny: pomieszczenie wypełniała splątana masa ludzkich ciał. Ponieważ gaz rozchodził się od podłogi w górę, silniejsi instynktownie wspinali się po ciałach słabszych – dzieci i noworodków – żeby oddychać. Wśród wywiązującego się chaosu i desperacji pierwszymi, którzy się dusili, byli najsłabsi, a ostatnimi – najsilniejsi. Ukazujące się stosy ludzkich ciał były odzwierciedleniem upiornej sceny walki bezbronnych ofiar o życie.

Świadectwa ocalałych opisują ze szczegółami wygląd ciał. Purpurowa, popękana skóra; twarze wykrzywione bólem; wyłupiaste, szeroko rozwarte oczy były świadectwem straszliwej agonii, która stała się ostatnim doświadczeniem tych ludzi.

Żeby usunąć ciała z komory gazowej i przetransportować je do krematoryjnych pieców, więźniowie z Sonderkommando musieli je rozplątywać siłą i w trakcie tej czynności często byli zmuszeni rozdzielać kończyny ofiar, bo kiedy ludzie uświadamiali sobie, że zaraz umrą, chcieli pozostać blisko siebie. Rozdzielone zwłoki więźniowie ładowali do windy, która wciągała je na poziom parteru, gdzie znajdowały się piece48. Po usunięciu wszystkich ciał musieli oczyścić komorę z kryształków cyklonu B oraz z odchodów ofiar, aby usunąć wszelkie ślady po poprzednim transporcie. Było to kluczowe dla zapewnienia, żeby następna grupa niczego nie podejrzewała. Aby pozbyć się nieprzyjemnego zapachu, izbę spryskiwano perfumami, należącymi do zamordowanych kobiet. W obliczu koszmarnego stanu komór po zakończeniu operacji gazowania zadanie wyciągania z nich ciał było dla więźniów straszliwą męką.

Z drżeniem rąk bracia odkręcają śruby i odciągają cztery zasuwy. Otworzyli dwoje drzwi do obu wielkich grobów. Powiało grozą śmierci. Wszyscy stoją nieruchomo, a ich spojrzenia wyrażają zdumienie. Ile czasu? Ile czasu minęło od chwili, gdy nasze oczy widziały te młode kobiety i tych mężczyzn jeszcze żywych; w naszych uszach wciąż rozbrzmiewają ich ostatnie słowa. Jeszcze prześladują nas głębokie spojrzenia ich oczu pełnych łez.

A teraz, nagle, co z nich zostało? Tysiące, tysiące wibrujących, dźwięcznych, śpiewających istot leżą w pośmiertnym stężeniu. Nie słychać żadnego dźwięku, żadnego słowa, ich usta zamilkły na zawsze. Ich spojrzenia zastygły, a tu spoczywają ich nieruchome ciała. W martwej, zastygłej ciszy słychać tylko cichy, ledwie uchwytny szum – to płyny [fizjologiczne] wypływają z różnych otworów martwych ciał. To jedyna forma ruchu w tym wielkim, martwym świecie.

[Nasz] wzrok jest jak przykuty, [jesteśmy] zahipnotyzowani morzem nagich ciał, które odsłoniło się teraz przed nami. Ujrzeliśmy nagi świat. Leżą przewróceni, splątani, poskręcani jeden z drugim niczym splątany kłąb, jakby szatan specjalnie chciał przed śmiercią pobawić się z nimi w taką szatańską zabawę i [dlatego] poukładał [ich] w takiej pozycji. Tu leży ktoś całkiem rozciągnięty na ciałach. Tam inny trzyma w objęciach drugiego i obaj siedzą pod ścianą. Tu wystaje tylko kawałek czyichś pleców, a głowa i nogi są wciśnięte w inne ciała. Tam widzisz tylko rękę czy nogę sterczącą w powietrzu, a całe ciało leży głęboko [zanurzone] w oceanie nagości. Możesz dostrzec tylko fragmenty ludzkich ciał na powierzchni nagiego świata.

Na powierzchni ogromnego morza nagości pływa wiele głów. Utrzymują się na grzbietach nagich fal. Wydaje się, że [ciała] pływają w wielkim, głębokim morzu, wystawiając jedynie głowy z głębokiej, nagiej otchłani.

Z powszechnej nagości dookoła wyzierają jedynie głowy czarne, blond, brązowe49.

KOSZTOWNOŚCI, WŁOSY I ZŁOTE ZĘBY

W tym czasie pierwsza grupa więźniów z Sonderkommando była już w rozbieralni, gdzie miała zebrać odzież i inne przedmioty pozostawione przez zamordowanych. Po ich posortowaniu rzeczy ładowano na ciężarówki i zawożono do magazynów nazywanych Kanada I i Kanada II50.

Mała grupa członków Sonderkommando odpowiadała za wyszukiwanie i gromadzenie kosztowności (biżuterii, diamentów itd.), które ludzie przywozili ze sobą do obozu i próbowali ukryć. Inni więźniowie z Sonderkommando – jak już wspomniano wyżej – wyrywali zamordowanym złote zęby i obcinali włosy.

Działania były prowadzone pod ścisłym nadzorem esesmanów, aby więźniowie nie przywłaszczyli sobie czegoś cennego. Kosztowności i złote zęby zaraz po ich zebraniu wrzucano do dużych metalowych pojemników zamykanych pokrywkami. Esesmani ustawicznie próbowali przejąć cenne rzeczy z tych pojemników. Wykorzystywali do wzbogacania się więźniów z Sonderkommando. Złoto trafiało do warsztatu złotniczego, gdzie przetapiano je na sztabki. Inni specjaliści sortowali diamenty i biżuterię. Włosy myto i pakowano w worki, żeby później użyć ich przy wyrobie tekstyliów.

PALACZE

Zadanie innej grupy więźniów z Sonderkommando polegało na wsuwaniu ciał do pieców, żeby je spalić. Esesmani nazywali tych ludzi Heizer (palaczami). W istocie tak brzmiała też oficjalna nazwa tej grupy, wykorzystywana w dokumentach obozowych, takich jak akta obozowego biura zatrudnienia. Do tej kartoteki wszyscy członkowie Sonderkommando byli wpisani jako heizer – dla utrzymania tajemnicy. Nigdy nie używano terminu „Sonderkommando”.

Obsługa pieców była pracą wyczerpującą fizycznie i psychicznie. Więźniowie wkładali ciała do pieców i od czasu do czasu obracali je za pomocą specjalnych wideł. W rejonie pieców panowało skrajne gorąco. Palacze byli przez cały czas pokryci popiołem i sadzą. Z pieców wydobywał się smród nie do wytrzymania. Ciała ludzi, którzy żyli jeszcze kilkanaście minut wcześniej, często poruszały się w piecach z powodu wysokiej temperatury – a więźniów to zjawisko doprowadzało na skraj szaleństwa. Do wykonywania tej pracy nadawali się wyłącznie ludzie silni fizycznie i psychicznie. Relacje byłych więźniów wskazują, że członków Sonderkommando postrzegano jako osobników szczególnie bezdusznych i „barbarzyńskich”. Wstrętny odór, który się za nimi ciągnął, oraz ich prostacki, oziębły sposób życia budził w wielu więźniach odrazę i obrzydzenie.

Palacze zdobywali doświadczenie dotyczące różnych faz procesu palenia ciał. Musieli na przykład wiedzieć, ile trwa palenie, ile ciał można jednocześnie włożyć do pieca, jaka jest właściwa temperatura i tak dalej. Na koniec wyciągali z pieców popiół i wrzucali go do pojemników.

USUWANIE POPIOŁU

Oprawcy za wszelką cenę pragnęli zatrzeć ślady swoich zbrodni. Im większa była skala masowych mordów, tym usilniej pracowali, żeby pozbyć się dowodów. Dlatego też inna grupa więźniów z Sonderkommando – piąta i ostatnia – była zaangażowana w proszkowanie i rozdrabnianie szczątków ciał, które zostały tylko częściowo spalone. Kości na przykład rozdrabniano na pył na dziedzińcu krematorium za pomocą dużych, drewnianych kołków. W Birkenau popiół wyrzucano w wielu miejscach, na przykład do małego, naturalnego stawu między krematorium III [IV] a krematorium IV [V] albo za krematorium II [III]. Kiedy zebrały się duże ilości popiołu, więźniowie z Sonderkommando ładowali go na ciężarówki, które pod strażą SS jechały nad Wisłę albo jej dopływ – Sołę, która przepływała w pobliżu obozu – i tam ładunek wrzucano do wody.

Innym zadaniem Sonderkommando było palenie – w wyznaczonych miejscach – przedmiotów, które Niemcy uznali za bezwartościowe, takich jak albumy ze zdjęciami, książki, dokumenty, przedmioty kultu religijnego (zwoje Tory, chusty modlitewne, filakterie) czy zabawki. Więźniowie z Sonderkommando musieli też sprzątać swoje kwatery i dziedziniec krematorium.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

2 Prolog: „Aufbau”, t. 29, nr 26, czerwiec 1963 (tłumaczenie własne). Autor dziękuje swojej współpracownicy Margalit Shlain za zwrócenie uwagi na ten wiersz.

3 Yitzhak Arad, Israel Gutman i Abraham Margaliot (oprac.), Documents on the Holocaust: Selected Sources on the Destruction of the Jews of Germany and Austria, Poland and the Soviet Union [dalej: Arad i inni, Documents on the Holocaust], Jerozolima 1981, str. 283–284 (przemówienie Chaima Rumkowskiego podczas deportacji dzieci z getta w Łodzi, 4 września 1942).

4 Patrz: Yitzhak Arad, Ghetto in Flames: the Struggle and Destruction of the Jews in Vilna in the Holocaust, Jerozolima 1976, str. 279–285.

5 Eutanazja była stworzonym przez narodowych socjalistów planem systematycznego wymordowania tej części populacji ludzkiej określanej jako lebensunvertes (niegodnych tego, żeby żyć). Celem planu byli w szczególności ludzie upośledzeni fizycznie i umysłowo, ale z czasem w ramach programu eutanazji zaczęto uśmiercać coraz to szersze grupy ludzi. Ogólną liczbę osób poddanych eutanazji szacuje się na około 275 tysięcy.

6 Sonnenstein koło Drezna było jednym z ośrodków mordowania w ramach eutanazji, działającym jeszcze po oficjalnym zakończeniu programu we wrześniu 1941 r. Zamordowano tam wielu więźniów obozów koncentracyjnych, w większości wyselekcjonowanych przypadkowo.

7 Danuta Czech, Kalendarz wydarzeń w KL Auschwitz [dalej: Czech, Kalendarz], Wydawnictwo Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, Oświęcim 1992, str. 74–75.

8 Czech, Kalendarz, str. 84–85.

9 Patrz: Franciszek Piper, Gas Chambers and Crematoria, w: I. Gutman, M. Berenbaum, Anatomy of the Auschwitz Death Camp [dalej: Piper, Gas Chambers and Crematoria], Bloomington 1994, str. 161.

10 Czech, Kalendarz, str. 181.

11 Jednym z członków tej grupy był Karol Świebocki, ojciec Henryka Świebockiego, historyka z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Patrz: Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu [dalej: APMAB], Sterbebuch, t. 13, k. 1123; Stärkebuch, t. 2, k. 291, Świadectwo zgonu 1914/1941; Proces Hössa, t. 7, k. 155; Akta szpitala obozowego AuI, bl. 28, k. 347.

12 Czech, Kalendarz, str. 230.

13 Pierwsze palenie ciał w krematorium w obozie głównym miało miejsce 15 sierpnia 1940 r. Patrz: Jean Claude Pressac, Les crématoires d’Auschwitz: La machinerie du meurtre de masse [dalej: Pressac, Les crématoires d’Auschwitz], Paryż 1993, str. 13.

14 Czech, Kalendarz, str. 28. Patrz też: J. Bezwińska, D. Czech, Wśród koszmarnej zbrodni. Notatki więźniów Sonderkommando [dalej: Bezwińska, Czech, Notatki więźniów Sonderkommando], Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, Oświęcim 1975. Szczegóły publikacji „tajnych notatek” członków Sonderkommando: patrz niżej, przypis 114.

15 Józef Ilczuk (więzień nr 14916) pracował w krematorium w obozie głównym jako blockschreiber (pisarz blokowy); Mieczysław Morawa (więzień nr 5730) był kapo (nadzorcą komanda).

16 Filip Müller, Sonderbehandlung – Drei Jahre in dem Krematorien von Auschwitz [dalej: Müller, Sonderbehandlung], Monachium 1979, str. 64.

17Słowniczek wyrażeń obozowych z obozu na Majdanku podaje taką definicję: „Vorarbeiter – starszy więzień w grupie roboczej (komandzie)”; www.majdanek.com.pl/slowniczek/ak.html#f, dostęp 8 lutego 2022 (przyp. tłum.).

18 Tamże, str. 66–67.

19 Czech, Kalendarz, str. 171.

20 Müller, Sonderbehandlung, str. 24.

21 Czech, Kalendarz, str. 135. Relacje byłych więźniów i zeznania esesmanów wskazują jednak, że już jesienią 1941 r. w obozie macierzystym poddawano paleniu zwłoki niewielkich grup Żydów. Patrz: W. Długoborski i F. Piper (oprac.), Auschwitz 1940–1945. Węzłowe zagadnienia z dziejów obozu, Oświęcim 1995, t. 3, str. 109–111.

22 Czech, Kalendarz, str. 167.

23 Wywiad z André Balbinem (Andreas Kilian, Frankfurt nad Menem, 14 stycznia 1999; prywatne archiwum Andreasa Kiliana).

24 Müller, Sonderbehandlung, str. 33.

25Wyznania spod szubienicy. Autobiografia Rudolfa Hössa, komendanta KL Auschwitz (dalej Autobiografia Rudolfa Hössa), Wyd. Mireki, Warszawa 2012, str. 142, 144. Höss pisze we wspomnieniach, że jesienią 1941 r. on i Eichmann wybrali dwie wiejskie chaty jako nadające się do urządzenia w nich komór gazowych. Eichmann w czasie swego procesu zaprzeczał, że spotykał się z Hössem w Auschwitz.

26 Piper, Gas Chambers and Crematoria, str. 161.

27 Wywiady z Arnostem (Ernstem) Rosinem (Andreas Kilian, Düsseldorf, 13 maja 1995; 4 listopada 1995; 10 maja 1997; prywatne archiwum A. Kiliana).

28 Patrz: wywiady z Arnostem Rosinem; patrz także: Pressac, Les crématoires d’Auschwitz, str. 117; oraz relacja Maurice’a Schellekesa, Hajfa, grudzień 1981; i korespondencja między Maurice’em Schellekesem i Erichem Kulką z 29 stycznia 1982 (Archiwum Jad Waszem [dalej AJW], P25).

29 Wywiad Ericha Kulki z Arnostem Rosinem, 13 maja 1975 r. (AJW 033/1329).

30 Czech, Kalendarz, str. 202–204

31 W sprawie Blobela patrz: Israel Gutman (oprac.), Encyclopedia of the Holocaust, t. A, Nowy Jork 1990, str. 219–220. Patrz też: świadectwo Paula Blobela na temat palenia ciał i zacierania śladów w: Arad i inni, Documents on the Holocaust, str. 471–473.

32 Czech, Kalendarz, str. 248–249.

33 Tamże, str. 252.

34Autobiografia Rudolfa Hössa, str. 144–145. Brak innych źródeł potwierdzających wyliczenia Hössa.

35 Pochodzenie terminu Sonderkommando – „oddział specjalny” – jest nieznane. Hitlerowcy często dodawali do słów przedrostek Sonder („specjalny”), tworząc różne eufemizmy, np. Sonderbehandlung („specjalne traktowanie”) czy Sonderaktion („akcja specjalna”, „operacja specjalna”).

36 Czech, Kalendarz, str. 291.

37Autobiografia Rudolfa Hössa, str. 147–148. Höss używa dalej określeń „oba wielkie krematoria I i II” oraz „oba mniejsze krematoria III i IV”. W sprawie odmiennej numeracji krematoriów – patrz także przypis 39.

38 Krematoriom przypisywano dwa zestawy numerów: I–V (włączając jako numer I krematorium w obozie macierzystym Auschwitz) albo I–IV (wyłącznie krematoria w Birkenau). Numerację I–V spotyka się częściej w niektórych niemieckich dokumentach, relacjach więźniów i w literaturze tematu. W zamieszczonych w niniejszej książce wywiadach więźniowie z Sonderkommando używali numeracji I–IV. Dla uniknięcia niejednoznaczności w tekście zachowane są oba systemy: kiedy w rozmowie pada numer od I do IV, w nawiasie kwadratowym dodany jest odpowiedni numer od I do V uwzględniający także krematorium w obozie głównym.

39 Czech, Kalendarz, str. 361–362.

40 Tamże, str. 470.

41 Więźniowie z Sonderkommando byli w obozie Birkenau rozlokowani w następujących miejscach: początkowo w sektorze BIb, w blokach 22–23, później w bloku 2; następnie przeniesiono ich do sektora BIId, blok 13 oraz bloki 9 i 11. Jeszcze później zakwaterowano ich w przestrzeni mieszkalnej w krematoriach II [III] i IV [V].

42 Pomocnik kapo (przyp. tłum.).

43 Sztubowy odpowiadał za porządek w sali mieszkalnej baraku (przyp. tłum.).

44 W sprawie dalszych informacji o komando Kanada patrz: przypis 50.

45 Załmen Gradowski, Znajduję się w sercu piekła. Notatki więźnia Sonderkommando odnalezione w Auschwitz, Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, Oświęcim 2017, e-book, MOBI [dalej: Gradowski, Znajduję się w sercu piekła], rozdział W rozbieralni, lokalizacja 224,8/301. W sprawie szczegółów dotyczących publikacji „tajnych notatek” członków Sonderkommando patrz niżej, przypis 114.

46 Załmen Lewental, Pamiętnik członka Sonderkommando Auschwitz II, Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego nr 65–66 (1968) [dalej: Lewental, Pamiętnik członka Sonderkommando], str. 219.

47 Ber Mark (oprac.), The Scrolls of Auschwitz, Tel Awiw 1985 [dalej: The Scrolls of Auschwitz], str. 208.

48 Windy stosowano jedynie w krematoriach I [II] i II [III], w których komory gazowe i rozbieralnie umiejscowione były w piwnicy. Krematoria III [IV] i IV [V] nie miały części podziemnej, więc windy nie były tam potrzebne.

49 Gradowski, Znajduję się w sercu piekła, rozdział W bunkrze, lokalizacja 260,1/301.

50 Kanada – sektor obozu, w którym w dużych obiektach magazynowych gromadzono przedmioty zrabowane więźniom Auschwitz i jego podobozów. Oficjalna nazwa tego sektora brzmiała Effektenlager. Istniały dwa takie odcinki. Jeden z nich umiejscowiono blisko zakładów Deutsche Ausrüstungswerke przy głównej bramie Auschwitz i nadano mu nazwę Effektenlager I. Składał się z pięciu drewnianych i jednego kamiennego baraku; składowano w nim zrabowane przedmioty zebrane w wielkie paczki przeznaczone do wysyłki do Niemiec. Po utworzeniu Effektenlager II w sektorze BIIg Birkenau, Kanada I była wykorzystywana tylko wtedy, kiedy Kanada II była całkowicie zapełniona. Na Kanadę II składało się trzynaście drewnianych obiektów, z których większość służyła do magazynowania i sortowania. Dwa baraki były przeznaczone dla pracujących tam więźniów i więźniarek, a jeden wykorzystywało SS na kwatery i do czynności służbowych. Pod koniec 1943 r. w Kanadzie I pracowało między tysiąc a tysiąc sześćset więźniów – mężczyzn i kobiet. Od 1944 r. Kanada II zatrudniała od tysiąca pięciuset do dwóch tysięcy więźniów.

Termin Kanada ukuli – na ile możemy to dziś ustalić – polscy i żydowscy więźniowie pracujący w obu Effektenlager. Członkowie komando I Kanady otwierali walizki i plecaki nowo przybyłych, sortowali znajdujące się w środku przedmioty, szukali ukrytych kosztowności, usuwali ślady świadczące o żydowskich właścicielach i oddzielali obiekty uszkodzone od nadających się do użycia rzeczy dobrej jakości. Ze względu na ogromne, niewyobrażalne bogactwo zgromadzone w przestrzeni Effektenlager, osoby sortujące miały wrażenie, że przez ich ręce przechodzą bogactwa kraju takiego jak Kanada, która w polszczyźnie uchodziła za symbol zamożności. Była to rozpaczliwa – albo cyniczna – próba nadania nazwy odosobnionemu, niezależnemu światu przedmiotów. Innym możliwym wyjaśnieniem nazwy Kanada była często podczas sortowania powtarzana przez niemieckojęzycznych członków komanda fraza „Kann er da nicht was drin’ haben?” („Czy tam może być coś cennego w środku?”).

Praca w komando Kanada była uważana za jedno z najlepszych zajęć w Auschwitz i starano się o nią intensywnie, bo więźniowie w tym oddziale mogli bardzo łatwo „zorganizować” przedmioty, które w trakcie sortowania odkładali dla siebie, swoich rodzin, przyjaciół albo wymieniali na żywność lub inne artykuły pierwszej potrzeby. Co więcej, więźniowie Kanady pracowali pod dachem, a ich praca nie była szczególnie wyczerpująca. Tłumaczy to stosunkowo wysoki odsetek ocalałych pośród tych więźniów.