Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Getto tranzytowe w Izbicy nad Wieprzem, w którym uwięziono dwadzieścia jeden tysięcy ludzi, stało się piekłem na ziemi. Przeżyło je około czterdziestu osób. Pozostałych zamordowali Niemcy, przy współudziale wielu tamtejszych Polaków. Pewna rodzina zaznaczyła się szczególnie. Piotr, Józef, Stanisław i Zofia Rzeźnikowie. Po osiemdziesięciu latach autor, który w dzieciństwie spędzał w Izbicy wakacje, ferie i święta przypadkiem dowiedział się, że jedna z tych osób to jego dziadek, a pozostali to jego stryjeczni dziadkowie i stryjeczna babcia. Przez lata rodzina skutecznie okrywała swoją przeszłość zasłoną milczenia. Piotr Rzeźnik – zdrajca z Izbicy to historia zdrady ojczyzny, kolaboracji z hitlerowcami, szmalcownictwa i nietolerancji w typowej, tradycyjnej, polskiej rodzinie. Historia ta jest ważna szczególnie dzisiaj, gdy jako społeczeństwo w bólach mierzymy się z prawdą o Holocauście i winą za współudział w zbrodniach.
Michał Rzeźnik, ur. 1978 r. w Tomaszowie Mazowieckim. Od czasów licealnych zafascynowany kulturą Żydów. Zna hebrajski, nieobcy mu język jidysz. Brał udział w inwentaryzacjach żydowskich cmentarzy, uczył hebrajskiego. Zawodowo związany z biznesem, od lat pracuje jako dyrektor hoteli w jednej z największych międzynarodowych sieci w Polsce i za granicą. Nigdy nie planował napisania książki. W 2021 r. przypadkiem dowiedział się o mrocznej historii swojej rodziny i rozpoczął poszukiwania w archiwach, wśród świadków, w bibliotekach. Historia, którą odtworzył jak w soczewce, pokazuje patologie polskiego społeczeństwa w latach okupacji. Opisuje zmowę milczenia trwającą dziesiątki lat. Autor konfrontuje się z prawdą o dziadku i jego rodzeństwie. Mierzy się z milczeniem własnego ojca, którego przedwczesna śmierć uniemożliwiła rozmowę o rzeczach ważnych, a może najważniejszych…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Michał Rzeźnik
PIOTR RZEŹNIK – ZDRAJCA Z IZBICY
redakcja Ewa Kujaszewska
korekta Anna Wołodko, Mint Concept
okładka Beata Urbańska (projekt), Michał Rzeźnik (zdjęcie ojca autora – Andrzeja Rzeźnika)
skład Ewa Kujaszewska
ebook Ef Ef Usługi Wydawnicze
www-ef-ef.pl
© Michał Rzeźnik & Wydawnictwo Femi
ISBN 978-83-968238-0-9
PROLOG
CZĘŚĆ PIERWSZA Odkrycie
Piotr Rzeźnik a literatura faktu
CZĘŚĆ DRUGA STRZĘPY PAMIĘCI
Ślub
Miasteczko
Szkoła w Tarnogórze
Czaszka
Chaim
Sklepy
Twój dziadek zachował się przyzwoicie
Niewiedza
Rozmowa z mamą
Wierszyk
Jak byś się zachował?
Szwajcarski zegarek
Spowiedź
Szli jak barany
CZĘŚĆ TRZECIA ZBRODNIE I ZDRADA
Kościelna tablica
Ofiary
Łapanki
Werbunek
Nielegalna żywność
Holocaust
Piotr Rzeźnik – profil psychologiczny
Gramofon
Przechwałki
Pamięć o Piotrze Rzeźniku
Folkslista i kolaboracja z okupantem
Korupcja
CZĘŚĆ CZWARTA OSTATNIE DNI
Ucieczka
Śledztwo
Aresztowanie
Proces
Świadkowie oskarżenia
Braterska miłość – zeznania rodziny
Zeznania konkubiny
Linia obrony
Wyrok
Narracja Piotra Rzeźnika
Skarga kasacyjna
Egzekucja
CZĘŚĆ PIĄTA SPRAWIEDLIWI
Witajcie w domu
CZĘŚĆ SZÓSTA DLACZEGO?
EPILOG
PODZIĘKOWANIA
INDEKS
BIBLIOGRAFIA
Wypuścili go?” – zastanawia się ksiądz kanonik Michał Jabłoński, pięćdziesięciojednoletni proboszcz parafii pw. św. Zofii wTarnogórze koło Izbicy nad Wieprzem. Przyjmuje właśnie zapowiedzi na 11 i18 kwietnia 1948 roku iustala datę ślubu na 24 kwietnia. Pamięta przecież, że zeszłej zimy dostał wezwanie do sądu wKrasnymstawie, gdzie był przesłuchiwany wroli świadka. Opowiadał, co wie ojego przeszłości wczasie wojny1. Nie znał go jakoś szczególnie dobrze, jest proboszczem dopiero od 1938 roku, wjego czasach nie udzielał się już jako organista zbyt często. Zapamiętał, że przed wojną pracował jako listonosz na poczcie wIzbicy, ale wiedział to, co wszyscy wTarnogórze iIzbicy. Tak też zeznał przed prokuratorem. Nie mógł się nadziwić, że go jednak wypuścili iże, ozgrozo, bierze ślub. Amoże to nie on? Może inny Rzeźnik, było ich przecież trzech braci. No nic, nie zastanawiał się nad tym jakoś wnikliwie. Zainkasował pieniądze izajął się pozostałymi parafianami, którzy tego dnia mieli do załatwienia swoje sprawy wkancelarii. Chciał zrobić to szybko ijeszcze zdrzemnąć się chwilę albo przynajmniej posiedzieć sam przed popołudniowymi obowiązkami wkościele. Nie był już najmłodszy, aiokupacja odcisnęła na nim swoje piętno. Tutaj, na Zamojszczyźnie, trwała ona oniecały rok krócej, ale itak wszystkim dała się we znaki.
Mapa taktyczna Polski 1: 100 000, arkusz: Krasnystaw z 1938 roku prezentująca położenie Tarnogóry i Izbicy (źródło: Archiwum Państwowe w Poznaniu, http://igrek.amzp.pl/details.php?id=11819505)
Wmarcu 2021 roku zobaczyłem na Facebooku reklamę zapowiedzi wydawniczej, której tytuł brzmiał Izbica, Izbica…2, azopisu wynikało, że książka ta dotyczy żydowskiej przeszłości miasteczka, wktórym spędzałem wdzieciństwie wakacje. Ponieważ mój ojciec był stamtąd, tam się urodził iwychował, jest to miejsce, do którego mam spory sentyment. Nie wiem, czy mógłbym nazwać je moją drugą małą ojczyzną, wydaje mi się, że nie, choć po latach nieobecności wracam tam zcoraz większą satysfakcją iwjakiś sposób czuję się tam usiebie. Izbica to miejsce sielankowych wakacji udziadków, wczasie których po prostu było fajnie. Nigdy nie spotkało mnie tam nic niemiłego czy złego. Izbica stała się dla mnie owiele bardziej interesująca, gdy byłem już nastolatkiem, co wiązało się zmoją fascynacją historią Żydów wPolsce.
Wlatach 90. nie było tak łatwo jak dzisiaj zdostępem do informacji, nie było też, aprzynajmniej ja nie dotarłem do takich, publikacji na temat żydowskiej przeszłości Izbicy. Pytałem oczywiście członków rodziny: babcię, ojca, rodzeństwo ojca, ale informacje, jakich mi udzielali, były bardzo ogólne.
Tak czy inaczej, kliknąłem na zwiastun książki iodruchowo ją kupiłem, nie poświęcając specjalnej uwagi opisowi samej transakcji. Pamiętam, że byłem nawet na siebie zły, jako że kupiłem ją wprzedsprzedaży, czego nie doczytałem, imusiałem czekać na nią kilka tygodni. Wkońcu jednak przyszła. Po kilkudziesięciu stronach trafiłem na fragment, dosłownie kilka zdań, poświęconych człowiekowi, który miał tak samo na nazwisko jak ja: Piotr Rzeźnik3. Wiedziałem, że wokolicy Tarnogóry czy Izbicy nie było innej rodziny noszącej to nazwisko. Kiedy jeździłem na wakacje do dziadków, zauważyłem, że sporo ludzi nazywało się tam tak samo: Lewandowscy, Stafijowscy, Śliwa, Garbalowie, Kita, Rysak itd. Izbica sprawiała wrażenie, jakby wiele rodzin ze sobą niespokrewnionych nosiło te same nazwiska. Intrygowało mnie to, była to taka prosta dziecięca ciekawość. Pytałem oto nie raz babcię ipowiedziała mi, że faktycznie tak jest. Co prawda nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale wie na pewno, że nie ma innych Rzeźników, więc mam się nie martwić. Natychmiast przypomniała mi się ta rozmowa, gdy wnowo zakupionej książce przeczytałem okimś, kto miał na nazwisko Rzeźnik i– zgodnie zinformacją autora – był zbrodniarzem, szmalcownikiem iwspółsprawcą Holocaustu. Później, wtoku badań archiwalnych, natrafiłem na osoby zTarnogóry izŻółkiewki, które nosiły nasze nazwisko, jednak nie wiem, kim one były. Być może mój pradziadek Stanisław miał brata ito jego potomstwo, amoże pokolenie wcześniej mój prapradziadek miał brata. Być może babcia tego nie wiedziała, co nie byłoby niczym dziwnym, abyć może wiedziała, ale uznała ich za „naszych”.
Niestety nie żył już mój ojciec, którego mógłbym ewentualnie spytać. Wrodzinie znano historię obracie dziadka, który zaraz po wojnie wyjechał do Gdańska izktórym dziadek nie utrzymywał kontaktu. Nie wiedziałem, jak na imię miał ten człowiek. Pomyślałem od razu, że może ta historia zwyjazdem brata do Gdańska była zmyślona, aby przykryć sprawę zbratem zbrodniarzem. Podzieliłem się tym spostrzeżeniem zmoją mamą, która wyprowadziła mnie zbłędu. Okazało się, że to niemożliwe, ponieważ wlatach 70., gdy byli jeszcze studentami, odwiedzili zmoim ojcem wujka wGdańsku. „Poznałam brata twojego dziadka zGdańska” – powiedziała.
Po tej informacji poczułem sporą ulgę, jak się okazało, tylko na chwilę. Nadal bardzo chciałem się dowiedzieć więcej otym człowieku. Nie wiedziałem jednak, jak się do tego zabrać. Wymyśliłem, że napiszę maila do Rafała Hetmana, autora reportażu Izbica, Izbica… Krótko się przedstawiłem inadmieniłem, że prawie każde wakacje wdzieciństwie spędzałem wdomu dziadków, októrym wrodzinie opowiadano, że kiedyś był domem rabina. Napisałem też otym, że zbieżność nazwiska mojego izbrodniarza, którego opisał, jest zaskakująca. Potwierdziłem między innymi opowiadaną mi przez mojego ojca, aopisaną wreportażu, historię zabawy żydowskimi czaszkami, którą wspomniałem, przemawiając nad urną zprochami taty wdzień jego pogrzebu. Poruszyłem też kilka innych spraw, które – jak sądziłem – mogły być dla niego ważne.
Mail ten rozpoczął dość intensywną wymianę korespondencji zautorem, wczasie której podzielił się ze mną tym, co ustalił na temat Piotra Rzeźnika. Było to kilka bardzo lakonicznych iogólnych informacji ojego działalności wczasie okupacji, również otym, że przed wojną pracował jako wiejski listonosz iorganista. Dowiedziałem się, że w1947 roku toczył się proces przed sądem wLublinie, który zakończył się wydaniem wyroku śmierci.
To, że Piotr Rzeźnik był organistą, nie dawało mi spokoju. Pamiętam, że babcia pokazała mi kiedyś zdjęcie grupy ludzi zinstrumentami muzycznymi imówiła, że dziadek wmłodości grał workiestrze na flecie. Flecista iorganista. Dwóch utalentowanych ludzi otym samym nazwisku. Obaj pochodzą zTarnogóry. Wtym czasie dowiedziałem się też opublikacji wydanej wjęzyku niemieckim na temat getta tranzytowego wIzbicy4, na jej łamach kilkakrotnie wspomniany jest Piotr Rzeźnik. Skontaktowałem się zautorem, Steffenem Hänschenem, który przekazał mi informację otym, że Piotr Rzeźnik był synem Stanisława Rzeźnika iReginy zdomu Maślona. Wdostępnym internetowo inwentarzu IPN odnalazłem datę urodzenia Piotra, aprzy okazji też sygnatury akt wjego sprawie. Nie mogłem sobie wżaden sposób przypomnieć, jak mieli na imię moi pradziadkowie. Umarli dawno, pod koniec lat pięćdziesiątych. Kiedyś pytałem onich mojego ojca, powiedział, że prawie ich nie pamięta. Nic dziwnego, był zaledwie kilkulatkiem, gdy ich zabrakło. Pamiętałem wmiarę dobrze, gdzie jest ich grób, byłem tam chyba więcej niż jeden raz zbabcią. Rozważałem wycieczkę do Tarnogóry wcelu poszukania tego nagrobka, ale wpadłem na pomysł, dzięki któremu mogłem ich imiona ustalić szybciej. Wtym czasie moja żona zajmowała się zawodowo nieruchomościami ina naszym biurku leżało sporo wydruków ksiąg wieczystych, które potrzebne były jej do planowania transakcji, czasami je przeglądałem iwiedziałem, że wniektórych podane są imiona rodziców właścicieli nieruchomości. Przyszło mi do głowy, żeby znaleźć księgę wieczystą domu moich dziadków wIzbicy izobaczyć, czy nie ma tam imion rodziców dziadka. Wpłatnym serwisie, wktórym można wyszukać numer księgi, znając adres, odnalazłem właściwą księgę iwydrukowałem jej treść zupełną ze strony Ministerstwa Sprawiedliwości. Według podanych tam danych mój dziadek Józef był synem Stanisława iReginy. Zatem mamy dwóch Rzeźników, obaj utalentowani muzycznie, obaj zTarnogóry, mają rodziców otych samych imionach. Szansa na to, że Józef iPiotr nie są braćmi, była niezmiernie niska, araczej było to niemożliwe.
Jako że pracuję bardzo blisko jednego zoddziałów IPN na warszawskim Mokotowie, poszedłem tam jednego dnia wramach przerwy na lunch, aby zapytać, jak mogę uzyskać dostęp do dokumentów dotyczących procesu Piotra Rzeźnika. Otrzymałem informację, że będąc członkiem rodziny, mogę uzyskać taki dostęp, oile te dokumenty nie mają klauzuli tajności. Muszę jednak udowodnić pokrewieństwo. Jak mam to zrobić? Wystąpiłem do Urzędu Stanu Cywilnego (USC) opotrzebne akty zgonów mojego ojca i dziadka, choć będzie to prowadziło do pokazania pokrewieństwa zdziadkiem, anie zjego bratem. Następnie wykonałem dziesiątki telefonów do USC wróżnych miejscach, aby postarać się oakt zgonu Piotra Rzeźnika. Wiedziałem już zinwentarza IPN, że egzekucja została wykonana 2 kwietnia 1948 roku na zamku wLublinie, ale aktu zgonu nie otrzymałem. Po prostu go nie ma.
Piotr Rzeźnik nie ma grobu, nie miał chyba pogrzebu, aurząd ewidencji ludności nie odnotował jego śmierci. Jedyny ślad to informacja ze strony internetowej inwentarza IPN odacie jego urodzenia, imionach rodziców, panieńskim nazwisku matki idacie śmierci. To itak sporo.
Jeśli nie ma jego aktu zgonu, to może uda się pozyskać akt urodzenia. Znam datę imiejsce urodzenia, powinno pójść łatwo. Problemem jest to, że wUSC przechowuje się takie dokumenty przez 100 lat, potem są przekazywane do archiwów. Piotr urodził się w1912 roku nie wpaństwie polskim, ale wimperium rosyjskim, wtedy takie akty były tworzone przez instytucje kościelne. Dzwonię do Urzędu Gminy wIzbicy, gdzie otrzymuję informację, że akta powinny być wArchiwum Państwowym wZamościu. Udało się ipo kilku dniach otrzymuję odpis aktu urodzenia Piotra Rzeźnika imogę wystąpić do IPN znastępującym wywodem genealogicznym, którego treść sparafrazuję:
Urodziłem się 13 listopada 1978 roku w Tomaszowie Mazowieckim, moimi rodzicami są Ewa Polańska i Andrzej Rzeźnik urodzony 4 czerwca 1953 roku w Izbicy nad Wieprzem. Rodzicami mojego ojca byli Zofia Janeczek oraz Józef Rzeźnik, według aktu urodzenia urodzony 14 grudnia 1917 roku w Tarnogórze, faktycznie urodzony 8 lutego 1917 roku w Andrudze, w powiecie Sarny na terenie dzisiejszej Ukrainy. Rodzicami mojego dziadka byli Stanisław Rzeźnik i Regina Maślona, którzy byli też rodzicami Piotra Rzeźnika urodzonego 26 czerwca 1912 roku w Tarnogórze, czyli starszego brata mojego dziadka Józefa. Reasumując, Piotr Rzeźnik jest dla mnie stryjecznym dziadkiem.
To wystarczyło iod tego momentu IPN przez kolejne kilka miesięcy, od czerwca do września 2021 roku, sukcesywnie zaczął udostępniać mi akta dotyczące Piotra Rzeźnika. Powoli odkrywałem historię rodziny.
Na tym etapie poszukiwań, dzięki informacjom, jakie uzyskałem od jednego zczłonków rodziny (którego zimienia inazwiska na jego prośbę nie wymienię), dowiedziałem się oPiotrze, że został skazany za współpracę zNiemcami. Powiedziano mi, że rodzina dziadka to nie tylko brat, ale isiostra wGdańsku, októrej nie miałem pojęcia.
Na swojej drodze życia poznawałem wiele różnych osób zmojego pokolenia, które też dokonywały odkryć dotyczących historii swojej rodziny. Znam kogoś, kto ma wrodzinie odznaczonego tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Przyjaźnię się zosobami, których przodkowie walczyli wPowstaniu Warszawskim. Zetknąłem się zczłowiekiem pochodzącym zmożnego polskiego rodu magnackiego izna on swoją genealogię do XV wieku, ajego przodkowie występują wpodręcznikach historii dotyczących różnych jej okresów. Ja byłem absolutnie pewien, że – zarówno jedni, jak idrudzy – moi dziadkowie pochodzili znajniższych, chłopsko-robotniczych warstw społecznych (użyję tego niemodnego już określenia). Nigdy jednak nie szukałem niczego wprzeszłości mojej rodziny, tkwiąc wprzekonaniu, że niczego ciekawego tam nie znajdę. Życie dość ironicznie ibardzo boleśnie zweryfikowało tę postawę – iotym będzie, między innymi, ta historia. Boleśnie, ponieważ odkrywam, że jestem spokrewniony nie tylko ze zdrajcą, ale też mordercą, kolaborantem iszmalcownikiem. Ja – chłopak, który nauczył się hebrajskiego, tłumaczył na ten język świadectwa ocalałych zHolocaustu, inwentaryzował żydowskie cmentarze ina swój sposób dba opamięć oofiarach Shoah…
***
Opowieść ta też wsposób idealny wpisuje się wjeden znajpoważniejszych problemów, jakie mamy my – Polacy, my – społeczeństwo polskie. Problemu, który rozumiem jako nieprzepracowaną traumę współudziału ikolaboracji. Ta opowieść jest dla mnie bardzo trudna zwielu powodów. Po pierwsze jest historią, wktórej będę pisał negatywnie omoich bliskich krewnych. Wnaszym społeczeństwie to jak złamanie świętości, dotknięcie tabu. Babcia idziadek są wPolsce instytucją, wręcz świętością. Aja muszę zmierzyć się zczasami ich młodości idokonać krytycznej oceny ich postaw. Nie ja jestem winien ich wyborom moralnym. Potomkowie nie są odpowiedzialni za występki swoich przodków, jednak wnaszym społeczeństwie panuje przekonanie, że orodzinie nie wolno mówić źle. Ajeśli fakty jasno dowodzą, że byli oni ludźmi złymi, tym gorzej dla faktów.
Opowieść ta to również wyraz mojego sprzeciwu wobec niemądrej zasady, że sprawy rodzinne powinny pozostawać wrodzinie. Jeśli rodzina zawodzi ijej działalność wyrządza szkody wielu, wielu ludziom – musimy postawić temu tamę. Jeśli natomiast myślimy oszkodach wprzeszłości, jak to jest wmoim przypadku, gdy nie można już cofnąć poczynionego zła, naszym obowiązkiem jest rzetelne informowanie otym, aby móc ustrzec obecne iprzyszłe pokolenia przed wyborami życiowymi, które mogą wydawać się racjonalne, ale dramatycznie brzemienne wskutkach.
Jest ta opowieść również wyrazem mojej głębokiej niezgody na zdanie, które usłyszałem od jednej zbliskich osób, od członka rodziny: „Wkażdej rodzinie zdarzają się ciemne historie, zBogiem należy przyjąć historię wnaszej rodzinie”. Mam wsobie fundamentalną niezgodę na takie podejście. Po pierwsze, nie rozumiem, co oznacza przyjmowanie historii zBogiem. Jestem osobą zupełnie niereligijną, ateistą. Nie rozumiem koncepcji Boga wogóle inie wiem, dlaczego mam akceptować tę historię. Zło jest złem. Zło wydaje się być kategorią obiektywną. Jeśli się zgadzamy co do tego, że dobre imoralne życie jest wtedy, gdy nie czynimy zła igdy zapobiegamy złu, to ani rodzina, ani koncepcja jakiegoś bóstwa nie może być przeszkodą do tego, abyśmy ztym złem walczyli.
Opowiedzenie tej historii jest ważne właśnie dlatego, że wiele zła dzieje się idziało przez to, że ludzie „zBogiem przyjmują historię”. Obojętność jest współudziałem. Nie mogę też oprzeć się wrażeniu, choć to tylko zapewne przeczucie, że złu sprzyja wychowanie wprzekonaniu ocudownej właściwości spowiedzi iotym, że wystarczy wyznać grzechy, żałować ich popełnienia, azostaną one odpuszczone. Nie da się odwrócić wyrządzonej zbrodni. Zadaniem dobrego człowieka jest takie życie, wktórym nie czynimy zła, szczególnie zła drugiemu człowiekowi. Cóż, chociażby, ofiarom zbrodni mojego wujka zjego spowiedzi iewentualnego odpuszczenia jego grzechów?
Wreszcie, jest ta opowieść też wyrazem mojej niezgody na wpajany nam kult sprawiedliwych Polaków, którzy są zawsze ofiarami. Wielu znas faktycznie było ofiarami wojny, wielu znas faktycznie zasłużyło się walką po stronie dobra, lecz wielu znas było kolaborantami, mordercami, szmalcownikami istanęło po stronie zła. Historia mojej rodziny ihistoria Izbicy pokazuje te zjawiska wsposób bardzo przejrzysty. Nie ma jednorodnych społeczeństw, jednoznacznych postaw na poziomie dużych zbiorowości. Nie ma lepszych igorszych narodów, czy raczej mniej ibardziej prawych narodów. Dobro izło są zjawiskami ponadnarodowymi izdarzają się niezależnie od takiej czy innej przynależności.
Jestem pełen obaw. Spotkam się na pewno zzarzutem kalania własnego gniazda, mówienia źle orodzinie. Jest to dla mnie stresujące, lecz wiem ijestem wtym przekonaniu głęboko utwierdzony, że mówienie prawdy, choćby była ona bolesna, jest właściwą postawą. To ja mam, choć może się to wydawać irracjonalne, obciążone sumienie ipoczucie winy za przestępstwa iniegodziwości członków mojej rodziny.
Spotkam się też zzarzutem mówienia źle oPolsce iPolakach – przecież wprzekonaniu sporej części naszej wspólnoty nie zrobiliśmy nic złego wczasie okupacji. Nie tak dawno temu próbowano przeforsować ustawę penalizującą publiczne budowanie narracji oudziale Polaków wzbrodni Holocaustu. Istnieje wnaszym kraju iwnaszym społeczeństwie spora grupa ludzi, którzy tzw. dobre imię Polski iPolaków stawiają ponad prawdę. Nie różnimy się tutaj od innych społeczeństw, które podobne idee próbują wcielać wżycie swoich narodów. Dzieje się tak wRosji, wIzraelu, wStanach Zjednoczonych, wzasadzie wszędzie. Nazywa się to polityką historyczną. Pojęcie to oznacza nauczanie według pewnej określonej narracji, która jest priorytetem, nawet ponad prawdą historyczną.
Historia, jakiej uczymy się wszkole, jaką tam poznajemy, jest sumą zdarzeń, decyzji politycznych ipostaw ludzi, którzy są istotnymi postaciami wspołeczeństwie, ale wynika też zpostaw idecyzji zwykłych ludzi. Wnauce historii chodzi oto, żeby odpowiedzieć na pytanie, skąd pochodzimy, czy szerzej – kim jesteśmy. Badanie niechlubnej historii mojej rodziny jest dla mnie, po pierwsze, próbą odpowiedzi na fundamentalne pytania: skąd jestem? kim jestem? Szczegółowy, na ile mogłem to ustalić, opis działalności mojego wujka wczasie okupacji oraz szczątkowy opis aktywności ipostaw jego rodzeństwa pozwala też odpowiedzieć na pytanie, kim jesteśmy my. My – Polacy! Jaki jest ostateczny wynik sumowania naszych postaw przede wszystkim wobec ofiar, adalej wobec okupantów inas samych. Ten wycinek historii zwykłej polskiej rodziny wtym wyjątkowym czasie iszczególnym miejscu, jakim była wpoczątku lat 40. Izbica ileżąca obok Tarnogóra, zmusza do refleksji nad stanem nas wszystkich jako zbiorowości.
Celem tej opowieści nie jest zpewnością napiętnowanie mojej rodziny, nie jest nim wywołanie wstydu czy dyskomfortu jej nadal żyjących członków, jest nim właśnie refleksja nad nami samymi. Głęboko wierzę wto, że tylko zbiorowe uświadomienie sobie przez nas Polaków tego, jak nasz udział wtej zbrodni wyglądał, może pozwolić nam zrozumieć mechanizmy zła, które mogą zdarzyć się wdowolnej społeczności, jeśli będą temu sprzyjały okoliczności. Powinniśmy zrozumieć, że nie można jednoznacznie oceniać dużych zbiorowości. Nie jest tak, że Polacy są kategorią dobra, Niemcy kategorią zła, Żydzi kategorią ofiar itd. Wkażdej ztych grup byli różni ludzie, różne postawy ifakt, że jakieś konkretne dominowały wpewnym horyzoncie czasowym, powodowany jest tylko iwyłącznie sprzyjającymi akurat okolicznościami. To zresztą temat na dużą analizę socjologiczną, która wykracza ipoza ramy tej opowieści, ipoza jej objętość, aco najważniejsze, poza moje kompetencje.
W1984 roku Ministerstwo Obrony Narodowej wydało książkę ze wspomnieniami osób osadzonych wwięzieniu wZamku Lubelskim. Pozycja ta zawiera szereg relacji osadzonych, między innymi historię Jana Eugeniusza Plewy, który opisał swoje iswojego brata Antoniego przeżycia wczasie okupacji. Wjego relacji, oprócz informacji oKurcie Engelsie, pojawia się jeszcze jedna osoba – nazywa ją zdrajcą iszpiclem. Wspomina, że dzięki niej Niemcy odnosili spore sukcesy wpenetrowaniu polskich organizacji niepodległościowych wIzbicy iTarnogórze5. Mowa oczywiście oPiotrze Rzeźniku. Nie wymieniono nikogo więcej zpolskich współpracowników Gestapo, tylko mojego wujka. Po kolejnych mniej więcej dwóch dekadach organizowana jest konferencja naukowa Ludowego Towarzystwo Naukowo-Kulturalnego wKrasnymstawie pod nazwą: „Byliśmy sercem wsi”. W2004 roku opublikowano materiały zsesji popularnonaukowej zdnia 19 września 2003 roku, wczasie której wygłoszono szereg referatów naukowych dotyczących wydarzeń zczasów II wojny światowej wpowiecie krasnostawskim. Sesja miała upamiętniać działalność Batalionów Chłopskich, wśród wygłoszonych referatów znalazł się też jeden autorstwa Leszka Janeczka pt. Zbrodnicza działalność Kurta Engelsa iLudwika Klemma na terenie powiatu krasnostawskiego wokresie okupacji niemieckiej wlatach 1941–1943. Autor wspomina kilka postaci, wtym oczywiście wujka Rzeźnika.
Całkiem niedawno, wroku 2018, została opublikowana praca wjęzyku niemieckim profesora Steffena Hänschena pt. Das Transitghetto Izbica im System des Holocaust (tłum. własne: Getto tranzytowe Izbica wsystemie Holocaustu). Monumentalna praca, która kilkakrotnie wspomina „dokonania” wujka Piotra wzakresie jego współudziału wzbrodniach Holocaustu.
Wreszcie, w2021 roku, swój debiut literacki, doskonały reportaż historyczny pt. Izbica Izbica…publikuje Rafał Hetman, októrym pisałem kilka akapitów wyżej. To ta książka stała się przyczyną rewolucji wmoim życiu, motorem do odkrywania przeszłości mojej rodziny ido wyciągnięcia tej haniebnej historii na światło dzienne. To dzięki tej publikacji udało się przezwyciężyć zmowę milczenia ipo strzępku, po okruszku poskładać wcałość historię.
Dziadek Józef i babcia Zofia Wanda z domu Janeczek (zdjęcie z archiwum autora)
Wpogodną sobotę 24 kwietnia 1948 roku pobierają się Zofia Wanda Janeczek iJózef Rzeźnik. Oboje tutejsi. Co prawda Józek urodził się wAndrudze, wpowiecie Sarny, teraz już wZwiązku Radzieckim, ale przecież to był zupełny przypadek. Gdyby nie to, że jego rodzice – Stanisław iRegina – zjego pięcioletnim wtedy starszym bratem Piotrem uciekali przed trudami Iwojny światowej, urodziłby się zapewne wTarnogórze bądź wokolicy – jak wszyscy. Zresztą potem we wszystkich dokumentach podawał, że urodził się właśnie wTarnogórze6, tak samo czyniła jego matka, bracia isiostra. Ojciec Józefa, Stanisław Stefan Rzeźnik, urodził się wSuchym Lipiu 21 sierpnia 1885 roku, azkolei jego rodzice, czyli moi prapradziadkowie: Jan Rzeźnik iRozalia zdomu Rusinek, pochodzili najprawdopodobniej zPłonki. Zachował się ich akt ślubu, który zawierali tam właśnie ipewnie tam też się rodzili. Tak czy inaczej, wszystko jest wtej samej okolicy. Od wielu pokoleń wszyscy byli „stąd”. Wszystkie te miejscowości dzisiaj znajdują się wjednym powiecie krasnostawskim. Na zdjęciu ślubnym Zofii iJózefa widzimy dość spore grono gości, liczną rodzinę – zarówno panny młodej, jak ipana młodego. Dostrzegamy wśród nich Staszka, młodszego brata nowożeńca, trzymającego niemowlaka. Widać jeszcze nie wyjechał do Trójmiasta, amoże przyjechał tylko na ten ślub. Trudno powiedzieć, dzisiaj już nie sposób ustalić dokładnej chronologii wydarzeń, ponoć później bracia się pokłócili inie utrzymywali ze sobą kontaktów. Zboku itrochę ztyłu stoi senior, Stanisław Rzeźnik, urodzony jeszcze wXIX wieku. Jest wyraźnie przygnębiony. Smutna mina, zmrużone oczy – to dość zaskakujący wygląd ojca na ślubie starszego syna. Na zdjęciu ślubnym swojego najmłodszego syna Staszka, który odbył się trzy lata wcześniej, wyglądał zupełnie inaczej. Tamten Stanisław miał pewną siebie minę, był dostojny, nawet chyba szczęśliwy wtych swoich niezwykle eleganckich oficerkach. Staszek iZofia na swoim zdjęciu ślubnym również są uśmiechnięci, tak jak część ich gości.
Zdjęcie ślubne Józefa Rzeźnika i jego żony Zofii (zdjęcie z archiwum autora)
Zkolei na zdjęciu ślubnym babci Zosi idziadka Józia oboje państwo młodzi są poważni, może nawet smutni. Goście, którzy tej słonecznej soboty zapozowali do wspólnej fotografii, również się nie uśmiechali. Wszyscy są wyraźnie przygnębieni7. Nie był to ślub wymuszony przedwczesną ciążą, ale nie była to też jakaś wyjątkowo romantyczna historia. Józef miał sklep na rynku wIzbicy. Zaraz po wojnie zatrudniła się wnim dziesięć lat od niego młodsza, prześliczna, malutka, wręcz filigranowa, dziewiętnastoletnia blondynka, której trzydzieści lat później urodził się pierwszy wnuk – ja. Co prawda nie było to szczęśliwe małżeństwo, oczym dość otwarcie opowiadała mi babcia już po śmierci dziadka, gdy odwiedzałem ją zmoją żoną isynem, ale przecież wtedy jeszcze nie mogła tego wiedzieć. Znała oczywiście dziadka wcześniej, bo wszyscy się znali wTarnogórze iwIzbicy. Opowiadała mi, że już wtedy był „gagatkiem”, ale pewnie – jak to młoda, wzasadzie jeszcze nastoletnia dziewczyna – myślała, że wszystko się jakoś poukłada.
Co mogło być wtakim razie powodem tego aż bijącego zfotografii przygnębienia? Może któreś znich było bardzo chore iwszyscy goście robili dobrą minę do złej gry? Może ich rodzeństwo było chore? Rodzice? Nic takiego nie miało miejsca. Przecież wiem, kiedy zmarli ich rodzice, azarazem moi pradziadkowie. Rodzeństwo babci to przecież ciotka Janka, którą jako dziecko uwielbiałem, Staszek zŁodzi iMietek, ojego przedwczesnej śmierci babcia opowiadała mi wielokrotnie. Zatem młoda para, zamożna – przecież od wczesnej okupacji cała rodzina bardzo się wzbogaciła. Prowadzili razem sklepy na rynku, Józef zartykułami pasmanteryjnymi, jego brat ze słodyczami, wzbudzali przez to zazdrość pozostałych mieszkańców. Ich siostra – Zosia, którą potem wrodzinie nazywaliśmy Krystyną – wzbudzała podziw zmieszany ze złośliwą zazdrością miejscowych kobiet. Zawsze miała się wco ubrać, nawet wczasie okupacji, gdy było bardzo biednie. Helena Wielobycz zapamiętała ją jako zadającą szyku damę wkapeluszach, która wzbogaciła się razem zbraćmi wzaledwie kilka miesięcy. Teraz, w1948 roku, sklep prowadzi już tylko Józef, no ale przecież itak mają lepiej niż inni.
Skąd zatem ten przejmujący smutek bijący zomawianej fotografii?
Trzy tygodnie ijeden dzień przed ślubem moich dziadków, wpiątek 2 kwietnia 1948 roku, wwieku zaledwie 36 lat umiera Piotr Rzeźnik – najstarszy ztrzech synów mojego pradziadka Stanisława iprababci Reginy. Dlaczego tak tragiczne wydarzenie jak śmierć brata pana młodego nie powoduje przełożenia daty ślubu wbardzo religijnym środowisku, gdzie zasady odbywania żałoby są ściśle przestrzegane? Dlaczego dokładnie tydzień po zgonie Piotra odbywają się zapowiedzi?
***
Historia tej śmierci miała nigdy nie wyjść na jaw. Dzisiaj nie sposób ustalić już, kiedy dziadek dał na zapowiedzi albo czy ślub planowany był wcześniej. Może miał on służyć odwróceniu uwagi od śmierci brata, skrzętnie iskutecznie ukrywanej przez dziesiątki lat, choć Piotra znali wIzbicy iTarnogórze wszyscy. Ja ojego istnieniu dowiedziałem się dopiero wkwietniu 2021 roku – zupełnym przypadkiem. Wtedy też dotarły do mnie informacje oKrysi, faktycznie Zofii – ich siostrze. Nic nigdy nie powiedzieli mi dziadek czy babcia, choć dzieje rodziny opowiadała mi ze szczegółami tak drobnymi, że do dziś wiem, co lubili jeść jej bracia, gdy byli dziećmi. Słowa nie pisnął mi mój ojciec, który zmarł pół roku przed tym, gdy się dowiedziałem ojego stryjku Piotrze. Musiał zdawać sobie sprawę ztego, że powód tej śmierci byłby dla mnie bardzo ważny. Próbuję podpytać siostrę mojego taty, która bardzo powoli iopornie odkrywa przede mną rodzinną historię, owianą zmową milczenia.
Okazuje się, że dziadek wcale nie zerwał kontaktów zbratem zGdańska, odwiedzali się po wojnie. Ich dzieci znały się nawzajem. Jest nawet zdjęcie, na którym stoją obaj roześmiani ze swoimi synami wwieku nastoletnim (musiały to być późne lata sześćdziesiąte). Mój tata, jeszcze jako student, wczasie wakacji nad morzem odwiedził ze swoją narzeczoną – dzisiaj moją mamą – wujka Staszka wGdańsku. Prawda jak widać była inna niż wersja mi przekazana. Wopowieściach rodzinnych nikt nigdy nie zająknął się na temat siostry dziadka ani jego starszego brata – Piotra.
Wstarym notesie babci udaje się odnaleźć adres Stanisława Rzeźnika zGdańska. Babcia zanotowała go pewnie wlatach osiemdziesiątych albo wcześniej, przypuszczam, że od lat tam już nie mieszkają. Bez specjalnej nadziei na powodzenie sprawdzam wpłatnym serwisie numer księgi wieczystej dla tego adresu iokazuje się, że nieruchomość nadal należy do kogoś, kto nosi moje nazwisko8. Bingo. Wten sposób udaje mi się nawiązać kontakt zwujkiem zGdańska, synem Stanisława (brata zarówno przedwcześnie zmarłego Piotra, jak imojego dziadka). Opowiada mi bardzo niechętnie otym, co wie, imam wrażenie, że unika ze mną kontaktu. Docieram też do dokumentów archiwalnych, zgromadzonych wróżnych instytucjach, szkołach, parafiach. Wten sposób powoli odkrywam tę historię, wktórej – jak wsoczewce – ogniskuje się historia Polski. Miała ona nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Jest to historia, nad którą zmowa milczenia zapadła na dziesiątki lat. Moja historia.
Młodzi zamieszkali wIzbicy przy rynku. Wmurowanym domu przy jego południowej pierzei, niedaleko sklepu, który prowadził Józef od dobrych dziesięciu lat. Izbica wyglądała wtedy inaczej niż dzisiaj. Na rynku było przede wszystkim bardzo pusto. Znikała drewniana zabudowa północnej pierzei, przy zachodniej też zachodziły spore zmiany. Likwidowano żydowskie kramiki, które wformie małych kiosków stały wzwężeniu rynku przy szosie lubelskiej. Nie było jeszcze żadnych drzew, którymi dzisiaj wypełnione jest miejsce teraz nazywane skwerkiem. Obok ruin starego domu rabina, które Józef zZofią kupią równe dwadzieścia lat później, w1968 roku, iwktórym po remoncie (czy wzasadzie odbudowie) będą oboje mieszkali aż do śmierci, przebiega droga od ulicy Targowej, przez środek rynku, aż do resztek budynku synagogi idalej do szosy lubelskiej przez ulicę Ogrodową. Dzisiaj nie ma już tego układu komunikacyjnego, jednak wyraźnie widać ślad po nim na zdjęciach lotniczych z1944 roku. Dostrzec można też dom babci idziadka jeszcze zdachem. Babcia opowiadała mi, że kiedy zakupili tę nieruchomość od gminy, to były to wzasadzie tylko cztery ściany bez dachu (widać ćwierć wieku bez mieszkańców, którzy zginęli wHolocauście, wystarczyło, aby nieruchomość popadła wruinę).
Zdjęcie lotnicze z 1944 roku z widokiem na dom dziadków autora w Izbicy i synagogę. Można dostrzec także nieistniejący dziś układ komunikacyjny – „na skróty” przez rynek (źródło: fotopolska.eu)
Izbica ma dość długą historię iwzasadzie raczej nietypową jak na polskie miasteczko. Przez długi czas była typowym sztetlem9, zamieszkałym praktycznie wyłącznie przez Żydów. Mówiono nawet: „Izbica, Izbica, żydowska stolica”. Nie chcę tutaj powtarzać tego, co znane iopisane wliteraturze, aco dotyczy historii miasteczka. Każdy zainteresowany złatwością odnajdzie te informacje10. Chciałbym tylko zaznaczyć pewne charakterystyczne dla tego miejsca uwarunkowania. Po obu stronach rzeki Wieprz istnieją dwie osady ściśle ze sobą związane. Stanowią jeden organizm demograficzny ifunkcjonalny. Tarnogóra iIzbica. Do kwietnia 1943 roku istniał między nimi wyraźny podział narodowościowy. Tarnogóra zamieszkana była przez Polaków, Izbica przez Żydów. Było to wynikiem tego, iż Tarnogóra posiadała privilegiumde non tolerandis Judaeis (łac. przywilej nieakceptowania Żydów),na mocy którego w1744 roku wygnano zniej Żydów na drugą stroną rzeki, czyli do Izbicy. Tym samym zabroniono im przekraczania mostu na Wieprzu. Izbica była miastem prawdopodobnie od 1750 roku (źródła są niejasne co do tej datacji, mogło to być też w1760 roku), kiedy to August III Sas udzielił stosownego przywileju, do roku 1869. Wówczas na mocy represji carskich po powstaniu styczniowym utraciła prawa miejskie. Odzyskała je dopiero wroku 2022, odkąd jest znów formalnie miastem. Na wzgórzach po północnej stronie miasteczka istniała również wieś Izbica, przed Holocaustem zamieszkiwana na ogół przez chrześcijan. Wświadomości mieszkańców podział na Izbicę iIzbicę-Wieś funkcjonuje wzasadzie do teraz. Do II wojny światowej miejsce to było wyjątkowo biedne. Pozbawione jakiejkolwiek infrastruktury, zelektryfikowane późno. Wjednym jedynym żydowskim domu, należącym do zamożnej rodziny, zainstalowano łazienkę, co było przez około czterech tysięcy miejscowych uznawane za wyjątkowo niepotrzebną fanaberię.
Południowa pierzeja rynku. W domu po lewej mieszkali dziadkowie autora do lat 70. W nim też urodził się Andrzej Rzeźnik (zdjęcie z archiwum autora)
Wczasie okupacji niemieckiej Izbica stała się piekłem na ziemi dla jej mieszkańców. Okupanci niemieccy oraz polscy sąsiedzi dokonywali zbrodni, które wymykają się ludzkiemu pojmowaniu. Prym wiodła wtym moja rodzina…
Wroku 1926 wcałej Polsce odbywa się wielka akcja zbierania podpisów pod deklaracją podziwu dla Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej w150. rocznicę niepodległości. W111 tomach przekazanych ówczesnemu prezydentowi USA – Calvinowi Coolidge’owi – znalazły się podpisy polskich władz, posłów, senatorów, duchowieństwa oraz ponad pięć milionów podpisów uczniów polskich szkół. Siedmioklasowa Publiczna Szkoła Powszechna im. T. Kościuszki wTarnogórze pod kierownictwem Adama Kobielskiego również wzięła udział wakcji, której opiekunem był Michał Nizioł, reprezentujący zapewne rodziców. Piotr ma czternaście lat, Józek dziewięć iobaj chodzą do szkoły wTarnogórze. Staszka Rzeźnika podpisu nie widzę. Może tego dnia nie było go wszkole, amoże tych najmłodszych uczniów (zpierwszej klasy, pewnie nieumiejących jeszcze pisać) nie wybrano do akcji. Zosia jest dopiero czterolatką.
Na wspomnianym dokumencie widzimy podpis przyjaciela Piotra Rzeźnika – Bolka Karapudy, którego siedemnaście lat później zabiją partyzanci za zdradę iwspółpracę zNiemcami. Widzimy też podpis Piotra na tej samej stronie co podpis Heleny Stafijowskiej, dwa lata od niego młodszej, azktórą dokładnie dziesięć lat później weźmie ślub wmiejscowym kościele św. Zofii wTarnogórze. Jest też podpis Władysława Rysaka – wczasie okupacji, kilkanaście lat później, będzie dowódcą plutonu wBatalionach Chłopskich idostanie rozkaz odnalezienia izabicia Piotra Rzeźnika11. Jest iautograf mojego dziadka Józefa Rzeźnika, widać po charakterze pisma, że to jeszcze dziecko. Wiele podpisów to żydowskie nazwiska, dziewczynek ichłopców, októrych dzisiaj już nikt się nie upomina, nikt onich nie pamięta…W1926 roku wszyscy są koleżankami ikolegami zklasy, zjednej szkoły. Kilkanaście lat później staną po różnych stronach. Będą się mordować nawzajem. Wydawać na pewną śmierć kolega kolegę. Część znich będzie działać wkonspiracji, walcząc zwrogiem za ojczyznę. Inni będą kolaborować zokupantami iprzekazywać im informacje, dzięki którym ci zkonspiracji zostaną aresztowani izabici. Niektórzy znich, ramię wramię zNiemcami, staną wplutonie egzekucyjnym na izbickim cmentarzu żydowskim irozstrzelają swoich kolegów ze szkoły. Inni zarobią tylko parę złotych, kopiąc doły śmierci. Znajdą się wreszcie ci, co tylko dorobią się pieniędzy na handlu mieniem pomordowanych. Będą też itacy, którzy „tylko” wyciągną zukrycia bezbronnych iprzekażą oprawcom.
***
Było trzech braci: Piotrek, Józek iStaszek Rzeźnikowie – Piotrek zdradzał imordował, strzelał do tych nad dołem, Józek dorobił się na handlu tym, co po nich zostało, Staszek był strażakiem – wyciągał zkryjówek tych, których Piotrek mordował, aich mieniem handlował Józek. Mieli też siostrę – najmłodszą Zosię, lubiła mundurowych Niemców. Byli zgraną paczką.
Teraz już wiem otym, że wmojej rodzinie nie było bohaterów, nie zasłużyliśmy się ojczyźnie, nie było nikogo, kto walczył zokupantem, czy to wpartyzantce, czy warmii. Nikt nie przeszedł szlaku bojowego ani zArmią Andersa, ani zLudowym Wojskiem Polskim. Naszych nie było też ugenerała Maczka na Zachodzie. Zabrakło nas też wśród warszawskich powstańców. Nikt znas nie został dorwany wulicznej łapance, nikogo nie uwięziono, nie wywieziono nawet na przymusowe roboty do Rzeszy. Gdzie zatem byliśmy? Czy byliśmy po prostu bierni? Bierność wczasie wojny nie jest postawą naganną, zdecydowana większość ludzi tak się zachowała. To postawa zupełnie zrozumiała. Nie można od nikogo wymagać bohaterstwa. My jednak bierni nie byliśmy, byliśmy po stronie zła.
Zdradziliśmy ojczyznę, działaliśmy na szkodę współmieszkańców. Wiele osób, które walczyły zokupantem, zginęło wwyniku działań jednego znas. Inny dorobił się majątku na handlu mieniem ofiar, jeszcze inny był funkcjonariuszem, jak się okazało, służby, która metodycznie mordowała idenuncjowała ludzi, którzy szukali schronienia. Jedna młoda dziewczyna ramię wramię zumundurowanym Niemcem aresztowała iprzeszukiwała miejscowych Polaków. Tak było wlatach czterdziestych.
Gdy byłem dzieckiem, wlatach osiemdziesiątych idziewięćdziesiątych, stanowiliśmy zwykłą polską małomiasteczkowo-wiejską rodzinę. Pewne wydarzenia, strzępy rozmów, żarty nawiązywały do tych traumatycznych wydarzeń, októrych wszyscy milczeli. Dopiero teraz, gdy mam prawie czterdzieści pięć lat, te cząstki wspomnień układają się wlogiczną całość.
Opiszę kilka takich wspomnień czy wydarzeń, które wtedy, gdy się działy, nie wydawały się być niczym szczególnym. Ich niezwykłość dojrzeć można dopiero teraz. Życie członków naszej rodziny, wczasie wojny – zdrajców, morderców iszmalcowników, wlatach powojennych było zupełnie typowe, niczym nie odbiegało od normy. Do piętnowania dochodziło tylko wtedy, gdy ktoś był mniej religijny niż inni bądź (ozgrozo!) zmienił wyznanie czy przestał wierzyć wogóle. Ale otym później…
We wczesnym liceum zafascynowałem się kulturą żydowską, już wtedy sam nauczyłem się czytać hebrajski alfabet iprzy użyciu rozmówek odtwarzałem reguły gramatyczne – niektóre bardzo trafnie, zczego do dzisiaj jestem dumny, niektóre bardzo kiepsko, zczego do dzisiaj się śmieję. Zczasem wszystko, co związane ztematem kultury żydowskiej, interesowało mnie jeszcze bardziej, przez to łaknąłem wiedzy oprzeszłości.
Zainteresowałem się tym zupełnym przypadkiem, był to rodzaj młodzieńczej, nawet romantycznej miłości ipasji, która może wzbudzić się chyba tylko unastolatka. Zaraz na początku liceum, zapewne jeszcze we wrześniu 1993 roku, poinformowano nas, że zmarła matka naszej wychowawczyni iże całą klasą mamy stawić się na pogrzebie. Miałem wtedy piętnaście lat. Umówiłem się zkolegą zklasy, zktórym zresztą kumpluję się do dziś, choć tylko internetowo (zamieszkał wKalifornii wDolinie Krzemowej ijest wziętym programistą). Tak czy inaczej, razem zaczynaliśmy liceum irazem spóźnieni poszliśmy na pogrzeb.
– Idziemy na skróty – powiedział.
– Jakie skróty? – Byłem zdziwiony, przecież to trochę moja okolica, niedaleko mieszkają dziadkowie, anie znam żadnego skrótu.
– Przez cmentarz żydowski, chodź, pokażę ci. Przez mur tylko przejdziemy ibędziemy tam za parę minut.
– Przez jaki cmentarz? – spytałem zdziwiony.
– Żydowski, chodź!
Przeszliśmy, nie bez trudu, przez wysoki ceglany mur zemaliowaną bramą zamkniętą na łańcuch, zkłódką zwyraźnymi śladami korozji. Zeskoczyłem zmuru po drugiej stronie, było wysoko, więc upadłem. Podniosłem się, otrzepałem zliści ikurzu ispojrzałem wdal alei cmentarnej, wrzędy równiutkich macew, drzew. To był zupełnie inny świat, tak różny od znanych mi nekropolii. Świat zapomniany, przykurzony czasem iniepamięcią. Tajemnicze, nieznane mi litery na nagrobkach wzbudziły we mnie młodzieńczą ciekawość, która rozpaliła pasję do nauki starożytnego języka ihistorii tej społeczności. Ten dzień sprawił, że udzielałem się wolimpiadach dotyczących historii Żydów, nieźle mi szło, raz nawet zdobyłem pierwsze miejsce wkraju, raz trzecie, wnagrodę zasponsorowano mi wycieczkę do Izraela ifinalnie, po skończeniu liceum, wylądowałem na hebraistyce.
Żydowski cmentarz wIzbicy, nie wTomaszowie Mazowieckim (skąd pochodziłem), był też miejscem pewnych istotnych przeżyć, których doświadczył mój ojciec jakieś trzydzieści lat wcześniej. Opowiadał mi onich wczasie, gdy fascynacja kulturą żydowską była już treścią mojego całego ówczesnego życia. Miasteczko, wktórym się urodził iwychował, to przecież typowy przedwojenny, wschodniopolski sztetl. Bez kościoła (do dziś go nie ma), bo ipo co, skoro jakieś 95% mieszkańców stanowili Żydzi.
Zadawałem ojcu sporo pytań, na które nie znał odpowiedzi – nic dziwnego, urodził się w1953 roku, gdy Żydów już nie było. Opowiedział mi jednak historię, która musiała mu głęboko leżeć na sercu, aktórą powtórzyłem wmojej mowie pogrzebowej nad urną zjego prochami 7 października 2020 roku. Opowiadałem otym, chcąc oddać mu coś wrodzaju hołdu za to, że zupełnie nieświadomie udzielił mi bardzo ważnej lekcji moralności wczasie kilkuminutowej jazdy samochodem. Sporo go to pewnie kosztowało, był dziwacznie wręcz nieśmiałym człowiekiem, który trzymał wszystko wsobie. Zachowałem plik ztym przemówieniem, które pisałem dzień czy dwa wcześniej przed uroczystością, aktóre było krótką opowieścią osensie życia, miłości icierpieniu, imogę słowo wsłowo zacytować to, co wtedy powiedziałem:
Wlatach dziewięćdziesiątych tata opowiedział mi ojednym wydarzeniu ze swojego wczesnego dzieciństwa, zwczesnej podstawówki. Opowiadał otym, mając ponad czterdzieści lat, ale wczasie gdy to mówił, widać było, jak bardzo ma obciążone sumienie tym wydarzeniem, choć opisywał fakty zdalekiej przeszłości. Opisał mi, jak wracając ze szkoły zkolegami, znaleźli na zaniedbanym cmentarzu żydowskim czaszkę, której użyli do zabawy, symulowali grę wpiłkę. Mówił, że panowała ogólna wesołość iże świetnie się bawili, ale że przez te wszystkie lata nie mógł pogodzić się ztym, że wtych czasach iwtym środowisku, wktórym wydarzyło się jego dzieciństwo, panowała atmosfera, wktórej zabawa tą czaszką uchodziła za akceptowalną, bo przecież to nie był „nasz człowiek”. Zwłoki naszych były godne szacunku, zwłoki obcych mogły posłużyć do zabawy. Gdybyśmy znaleźli tą czaszkę na „naszym” cmentarzu wTarnogórze – mówił – do głowy by nam nie przyszło, żeby to zrobić, zresztą rodzice by nas zatłukli.
To nie był typ faceta, który mówił ouczuciach, ale ta sytuacja pokazuje, jak bardzo był wrażliwy ijak niebywale rozwiniętą miał inteligencję emocjonalną, skoro już jako dzieciak zauważył tę potworną rasistowską dychotomię, która gryzła go przez czas, gdy dorastał, ipotem, gdy był czterdziestolatkiem.
Opowiedział mi otym, abym nigdy nie zrobił nic, co obciąży mi sumienie przestępstwem nietolerancji inienawiści. Pomimo tego, że tata niczemu nie zawinił, gryzło go to przez wiele lat ibyć może też ukształtowało go wczłowieka, który nie miał wrogów. Nie przypominam sobie, żeby mówił, że kogoś nie lubi albo unika, choć pewnie był ktoś taki. Zkolei dla mnie ta krótka opowieść (cała rozmowa trwała może trzy minuty) była najważniejszą lekcją moralności ietyki, jaką odebrałem wżyciu.
Wątek „czaszki” poruszył, wspomniany już wczęści pierwszej, Rafał Hetman wswoim reportażu oIzbicy. Nie wiem, zkim rozmawiał otym autor, może zkolegą mojego taty, który brał udział wtym samym „meczu”? Amoże było tak, że te zabawy były powszechne wlatach sześćdziesiątych?
Sporą część mojej młodości spędziłem na żydowskich cmentarzach, pomagając przy inwentaryzacji nagrobków (znajomość hebrajskiego się przydaje), nigdy nie widziałem na nich czaszki… Skąd ta powszechność czaszek na kirkucie wIzbicy? Okazuje się, że cmentarz był wielokrotnie przekopywany przez miejscowych wposzukiwaniu kosztowności. Społeczność, najwyraźniej bez sumienia, rozrzucała te czaszki. Czaszka Żyda to była tylko czaszka Żyda. Dzieci z