Piękna Zośka. Tom 11 True Monsters - Paulina Stępień - ebook

Piękna Zośka. Tom 11 True Monsters ebook

Stępień Paulina

4,5

Opis

Seryjni mordercy, psychopaci i szaleńcy. Prawdziwe potwory są wśród nas!

Międzywojnie, sztuka, krakowska bohema, polska wieś i udręczenie – oto osnowa opowieści o pięknej modelce Zofii Paluchowej, muzie uznanych artystów, bestialsko zamordowanej i poćwiartowanej przez swojego męża.

TRUE MONSTERS to seria opowiadań kryminalnych opartych na faktach. Jej bohaterami są wzbudzający grozę sprawcy zabójstw z całego świata, których motywacje i działania każą zadać pytanie, co sprawia, że człowiek staje się potworem.

Paulina Stępień – autorka powieści „Tartak Leśna Osada”. Ukończyła specjalności kryminologia i kryminalistyka. Interesują ją zamknięte społeczności i ich patologie, do których odnosi się w swojej twórczości. O seryjnych mordercach może opowiadać tak długo, jak o swoich ulubionych horrorach – w nieskończoność.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 57

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Oficynka & Izabella Frej, Gdańsk 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2023

Redakcja: Anna Grzeca

Korekta: Anna Marzec

Skład: Dariusz Piskulak

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: © Eky Studio/shutterstock

© Steve Collender/shutterstock

© Kat Ka/shutterstock

ISBN 978-83-67875-23-3

www.oficynka.pl

e-mail:[email protected]

1

Cała wieś w skupieniu przyglądała się chałupie Macieja Palucha, choć nie było odważnego, który pokusiłby się o komentarz. To był ładny dzień – słońce świeciło wysoko na niebie, pachniało ziołami, wiał lekki wiaterek, a nieopodal szumiała ciepła rzeka. Aż szkoda było marnować czas, stojąc przed czyjąś chałupą, jeszcze tak, żeby nikt nikogo nie posądził o czerpanie przyjemności z cudzego nieszczęścia.

Do środka przed godziną weszli policjanci. Na drodze wciąż stał ich samochód, przez co nie dało się nie zauważyć, że coś się święci. Święciło się już zresztą od dawna, bo choć nikt języka nie potrafił znaleźć w gębie, to każdy wiedział, co się wydarzyło w Dłubni przed paroma dniami. Każdy też wiedział, że sprawa ta długo nie ucichnie.

Gdy drzwi się rozwarły, a Macieja wyprowadzono w kajdankach, czar milczenia nagle prysł. Wieś, do tej pory złowieszczo cicha, ożywiła się teraz dziesiątkami głosów i nikt już nie zważał na obyczajność. Komentarze sypały się jeden za drugim, sąsiedzi porzucali narzędzia, którymi się mogli wymówić w razie, gdyby ktoś im zarzucił gapiostwo, sąsiadki przekrzykiwały jedna drugą, próbując dowiedzieć się, co się wydarzyło, a wszystkim zainteresowanym nagle jakby wróciła pamięć.

– Oczternastej przyszła, bo ja akurat wtedy pranie robiłam, mąż mój o wpół do miał wrócić na obiad i pilnowałam, coby zdążyć pranie rozwiesić i ziemniaki wstawić. I wtedy ją widziałam, jak szła – mówiła policjantom pani Czesława, która przed paroma dniami utrzymywała, że piętnastego maja w ogóle nie opuszczała domu ani nie wyglądała przez okna. – Paluch jej wyszedł przed drzwi na spotkanie, w ramiona wziął i zaprowadził do środka. Ale żeby wychodziła, to nie widziałam. A przed domem byłam długo, do zmierzchania, bo żeśmy kapustę kroiły z córkami.

– Nie wracała do Krakowa. Widziałbym, bo mieszkam po drodze, innej, lepszej drogi nie ma – mówił pan Józef, który piętnastego maja miał być u brata w odwiedzinach. – Jak szła, to widziałem, trudno nie widzieć, bo ją to tu wszyscy znali. Ale nie wracała. Powiedziałem nawet mojej żonie, że ostatnio jak sama przyszła, to po kilku godzinach z płaczem biegła do Krakowa, to teraz albo ją w chałupie zamknął, albo ukatrupił, inaczej być nie może.

– Ja o piątej do niego po konia przyszedłem. Zawsze tego samego brałem, Maciej mi go wynajmował do orki. Ja patrzę, a koń kopyta ma uwalane czarnym błotem, jeszcze świeżym – mówił pan Antoni, który wcześniej wcale nie chciał z policjantami rozmawiać. – Zdziwiłem się, bo on to nie był zbyt robotny, nie wstawał skoro świt, żeby pole orać.

– Otrzeciej nad ranem go widziałam, Bóg mi świadkiem – mówiła pani Franciszka. – Wstałam wcześniej, bo tego dnia miałam iść do Krakowa. Wychodząc z domu, zobaczyłam Palucha, jak jedzie w stronę Dłubni od Zesławic, to jest od rzeki. Z jednym koniem jechał, a nie z parą. Gdyby wracał z pola, to by miał parę. Na wozie miał trochę siana, siedział w tym sianie, ale niczego więcej nie widziałam.

Policjanci wiedzieli już zatem, gdzie i czego szukać, choć była to tylko formalność. W chałupie Macieja Palucha zabezpieczono wystarczająco dużo śladów, które świadczyły jednoznacznie, co się wydarzyło. Teraz potrzebowali solidnych dowodów potwierdzających ich przypuszczenia.

Policjanci weszli więc do rzeki. Dłubnia o tej porze była płytka, łagodna i wyjątkowo ciepła. Brodzili w niej ramię w ramię, przesuwając się wraz z nurtem i pochylając raz po raz, by pogrzebać palcami w mule. Słońce mocno grzało, trawy pachniały późnowiosenną świeżością, pobliskie jabłonki i migdałowce aż uginały się od ciężaru kwiatów. Na brzegach rzeki stali mieszkańcy wsi, który w napięciu przyglądali się pracy władz.

Wkońcu jeden z policjantów wyprostował się i wystawił do słońca coś, co wyłowił z dna rzeki. Przyjrzawszy się dokładnie znalezisku zrozumiał, że ma w rękach właśnie to, czego szukali. Dowód.

Trzymał kobiecą pierś.

Wciągu kolejnych dni policjanci znaleźli w rzece śledzionę, jelita i żołądek, a na brzegu rzeki odkryto porąbane na kawałki ludzkie płuca. Innego odkrycia dokonał mieszkaniec Dłubni, który wyłowił z rzeki połączone ze sobą udo, pośladek i narządy rodne, a kolejny mieszkaniec natknął się na brzuch z pępkiem i charakterystycznymi bliznami. Nie wiedzieli, że ich odkrycia były przełomowe, bowiem pozwalały na ustalenie koloru włosów denatki, jak również na stwierdzenie, że z pewnością wydała na świat co najmniej jedno dziecko. W najbliższych dniach wyłowiono pozostałe części kończyn kobiety. Nie odnaleziono jedynie kilku organów, klatki piersiowej oraz głowy, ale nie trzeba było głowy, by stwierdzić, że odnalezione szczątki należą do Zofii Paluchowej. Potwierdzał to stan gnicia fragmentów zwłok, na którego podstawie oszacowano datę zgonu odpowiadającą dacie zaginięcia Zofii, potwierdzały to charakterystyczne elementy szczątków, włosy, rozstępy, kształt palców u stóp, wysokość obliczona na podstawie długości kości, resztki strawionego ziemniaka znalezionego w żołądku, który stanowił ostatni zaobserwowany przez świadków posiłek kobiety. Nawet wiek wytypowany przez specjalistów na podstawie szczątków zgadzał się co do roku z wiekiem kobiety. W dodatku w okolicy nie zgłoszono żadnego innego zaginięcia – poszukiwano jedynie krakowskiej modelki, żony Macieja Palucha.

Teraz należało ustalić, jakie motywacje kierowały sprawcą, bo że był nim Maciej, nikt nie miał najmniejszych wątpliwości.

DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ