Perła - Rafał Kosowski - ebook + książka

Perła ebook

Rafał Kosowski

4,8

Opis

Tysiąc pięćset lat przed naszą erą zaborczy Egipt znajduje się u szczytu swej potęgi. Jednak książęta podbitego Kanaanu snują plany zrzucenia z siebie znienawidzonego jarzma faraonów. Aberes (Perła) – piękna dziewczyna ze zwykłej rodziny zostaje żoną króla jednego z najważniejszych grodów Kanaanu. Wśród wielkich namiętności i bezwzględnej polityki jej ukochany staje przed szansą zjednoczenia całego kraju pod swoimi rządami. Aberes nie podziela jego ambicji i pragnie tylko jednego – ukochanego dziecka i spokojnego życia u boku męża. Nie przypuszcza jednak, jak bardzo żądza władzy jej męża wpłynie na nią samą i życie jej najbliższych. Nie ma świadomości, że za każdą ziemską siłą stoi jakaś potęga świata duchowego, która nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swe cele.


Perła to porywająca, pełna namiętności opowieść Rafała Kosowskiego o czasach, gdy ludzie poddawali swe życie okrutnym „bogom” i nieokiełznanym żądzom. Jest to historia kobiety kochającej życie i próbującej odnaleźć swe miejsce w społeczeństwie, które systematycznie zatraca wszelkie granice moralne i obyczajowe. Los dał jej więcej, niż mogła się spodziewać, jednak nadszedł czas, że zażądał za to ceny, której nie była w stanie zapłacić. Demony wystawiły swoje pazury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 503

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Motto

Dlatego pamiętajcie,

że niegdyś wy, poganie co do ciała,

w owym czasie byliście poza Chrystusem,

obcy względem społeczności Izraela,

bez udziału w przymierzach Obietnicy,

nie mający nadziei ani Boga na tym świecie

Ef 2,11-12 (parafraza własna)

Stronaredakcyjna

Redakcja:

Zespół Vocatio

Redakcja techniczna:

Paweł Pietrzyk

Korekta:

Beata Kaczmarczyk

Projekt okładki:

Anna Słota

Copyright © 2010 by Oficyna Wydawnicza „Vocatio”.

All rights reserved.

Wszelkie prawa do wydania zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

W sprawie zezwoleń należy zwracać się do:

Oficyna Wydawnicza „Vocatio”

02-798 Warszawa, ul. Polnej Róży 1

e-mail: [email protected]

Redakcja: fax (22) 648 63 82, tel. (22) 648 54 50

Dział handlowy: fax (22) 648 03 79, tel. (22) 648 03 78

e-mail: [email protected]

Księgarnia Wysyłkowa „Vocatio”

02-798 Warszawa 78, skr. poczt. 54

tel. (603) 861 952

e-mail: [email protected]

www.vocatio.com.pl

ISBN 978-83-7829-043-8

Prolog

KILKADZIESIĄTczarnych smug dymu opadało ukośnie ku ziemi, niczym długie lance przebijające niebo nad doliną Jordanu. Wysoko w górze, skąd wychodziły, ciemny błękit nieba płynnie przechodził w czarną pustkę rozpościerającą się ponad planetą; w dole zaś – tam, gdzie uderzyły ich groty – płonęło piekło, wściekłe i bezlitosne. Wrzał piasek i skały stopione nieposkromionym żarem, wyzwolonym przez spadające gwiazdy, precyzyjnie kierowane ręką Stwórcy. Pokłady oleju skalnego, asfaltu i siarki, leżące pod powierzchnią ziemi, w mgnieniu oka rozgorzały niczym wulkan, a płomienie poczęły żarłocznie pochłaniać to, co od tak dawna wędrowni kupcy i nomadzi z zazdrością nazywali „Rajską Doliną” i „Drugim Egiptem”.

Jeszcze przed chwilą tak właśnie wyglądała ta okolica – zielony ogród obfitości zasilany przez życiodajne wody Jordanu. Tylko tyle mogły dostrzec ludzkie oczy, upajające się pięknem doliny. Jakże inaczej wyglądało to miejsce w świecie ducha, gdzie nic nie mogło zamaskować prawdy. Z tej perspektywy cała okolica była kraterem wypełnionym plugastwem i nieczystościami, siedliskiem występku i niemoralności, których skala i intensywność wyznaczały nieznane dotąd granice upadku istoty ludzkiej. Cała przestrzeń wokół obu miast leżących wśród soczystej zieleni była aż gęsta od osobowego zła, które panowało tu niepodzielnie i było nieuleczalne. Taki sam kontrast cechował Pierwszy Świat, zanim nadeszła wodna apokalipsa. Piękno i zło splecione w nierozłącznym, śmiertelnym uścisku, niemal stopione w jedno i nie do rozróżnienia dla większości obserwatorów. Potem spadała kara, ale zło się odradzało, potrafiąc znaleźć drogę do kolejnej „Rajskiej Doliny”. Historia powtarzała się wciąż i wciąż na nowo, bo zło zawsze nienawidzi piękna, a dobrowolnie chybione decyzje upadłych stworzeń, przez całe dzieje prowadziły ich do punktu, w którym każdy porządek, choćby najdoskonalszy, w końcu ulegał chaosowi.

Piekło wrzało, wypalając resztki zgnilizny i zepsucia. Kara musiała spaść, bo zwyrodnialcy odrzucili ostatnią szansę ratunku. Gdy dwajposłańcyzjawili się o zmierzchu u bram miasta, już po chwili przestali się łudzić, jaki będzie przebieg tej wizji lokalnej. Odziani w ludzkie ciała bezpośrednio przekonali się, do czego są zdolni mieszkańcy – tak dorośli, jak młodzież. Dobrze widzieli ciemne sylwetki swych duchowych adwersarzy otaczające i przenikające ludzkie serca i umysły. Twarze ludzi i demonów były wykrzywione tym samym grymasem zwierzęcej żądzy i okrucieństwa. Wtopieni w swe ofiary, żołnierze Niosącego Światło szydzili z angelosi napawali się swą władzą nad tym miejscem, a ich śmiech przenoszony przez ludzkie krtanie był nie do zniesienia dla świętychposłańcówNajwyższego. Stało się jasne, że nie ma szansy na spełnienie warunku, który wybłagał PrzyjacielMówiącegona ocalenie dla tego miejsca. To zło trzeba było wypalić do cna, zanim zacznie się chełpić swą bezkarnością; zanim wydostanie się na zewnątrz i zatruje całą krainę. CzyżTen-Który-Jestnie rzekł:

Skarga na Sodomę i Gomorę – jakaż ona głośna!

Ich grzechy jakże są ciężkie niezmiernie1.

Rozpalone do białości meteory uderzyły dokładnie o czasie i żaden nie chybił celu. Przynosiły zapłatę – dokładnie odliczoną i sprawiedliwą. W ciągu zaledwie minut „Rajska Dolina” zamieniała się w jezioro bulgocącej lawy. Zapadały się zabudowania i znikała roślinność, płonęły zwierzęta i płoneli ludzie, regulując tym samym ogromny dług, jaki latami zaciągali u Stwórcy; dług cierpliwości hojnie okazywanej przez Pana Nieba i Ziemi, którym pogardzili, z lubością ulegając swoim powykrzywianym instynktom.

Żar pochłaniał nie tylko ich ciała, które wiły się na rozpalonej ziemi w ostatnich, straszliwych konwulsjach – każdy z potępionych dopiero teraz poczuł, jaką trucizną przesiąknięte były ich umysły i serca; każda spełniona pożądliwość wracała do nich z głębin przeszłości i paliła boleśniej niż ogień. Całą istotą uczestniczyli w rozliczaniu swego życia, wszystkimi zmysłami czytali obszerny raport ukazujący powody, dla których musieli umrzeć.

Ostatni sprawiedliwy, wciąż oszołomiony bolesnymi wydarzeniami ostatniej nocy, był już bezpieczny w Soarze. Zgodnie z nakazem nie oglądał się wstecz i z drżeniem zakrywał głowę kapturem swej szaty, byle tylko nie podzielić losu potępionych. Zbyt przerażony, by odczuwać żal czy rozpacz po stracie wszystkiego, co posiadał…

PrzyjacielNajwyższego także nie przespał tej nocy, wciąż rozpamiętując rozmowę, jaką odbył ze swym Bogiem, a w myślach ganił się za nadmierną śmiałość i natręctwo, z jakim przed Panem Nieba i Ziemi próbował wytargować warunki ocalenia dla miasta. Jednak nie potrafił inaczej. Nie mógł obojętnie słuchać o postanowionej zagładzie, która może stać się udziałem umiłowanego bratanka i jego rodziny, a może i innych prawych, zagubionych w labiryncie zła.

Jednak jakiś głos mówił mu w sercu, że całe to targowanie i tak na próżno, bo przecież mądry Bóg wie wszystko i nie podejmuje żadnej decyzji pochopnie. W końcu wstał z posłania i o wschodzie słońca udał się tam, gdzie przed kilku godzinami rozmawiał z Panem. Osłaniając oczy przed ostrymi promieniami porannego słońca, łudził się, że jego prośby może zostaną spełnione. Jednakże to, co zobaczył, wstrząsnęło nim do głębi. W poczuciu bezsilności osunął się na kolana, patrząc w kierunku Sodomy i Gomory, sponad których unosiły się kłęby dymu, niczym z gigantycznych pieców wytapiających metal. Mówiący stał tuż obok swego leciwego przyjaciela. Jeszcze wczoraj odwiedził go w postaci Syna Człowieczego, któremu towarzyszyli dwaj angelos. Teraz znów był przy nim. Z oczu mężczyzny płynęły łzy smutku.

― Nawet dziesięciu sprawiedliwych, Panie? Nie znalazła się nawet tak mała garstka?! ― łkał Awraham. ― Dlaczego?

― Zło nie zadowoli się tysiącem ofiar, Awrahamie. ― W Jegosłowach odczuwało się głęboki żal. ― Nie spocznie, dopóki pozostanie choć dziesięciu, choć trzech prawych wzywających mojego imienia.

Mówiącyspoglądał na swego sługę i wiedział, że pozostał mu tylko on i Sara – Ojciec Mnóstwa i jego Księżniczka2, dlatego musiał ich chronić w tej trudnej drodze, zanim Obietnica będzie mogła się spełnić. Para sprawiedliwych zaufałaNajwyższemu, że stanie się rodziną, która przetrwa, aby w końcu stać się narodem. Naród ten będzie musiał być wymłócony i przesiany, przetopiony i oczyszczony, niemal starty z powierzchni ziemi, a potem odnowiony, by nie utonął w powodzi zła, zanim wyjdzie z niegoPośrednik Przymierza. Do tego jednak była jeszcze bardzo daleka droga…

― Pamiętaj, Awrahamie, nawet resztka, dziesięciu, nawet trzech sprawiedliwych trwających w modlitwie przed moim obliczem, to potężna siła, której moce ciemności nie przepuszczą, dążąc do jej zniszczenia. Teraz posłuchaj, Awrahamie, bo zło na pewno odrodzi się na nowo, jeśli mieszkańcy tej ziemi nie będą mi posłuszni. Mimo że Sodoma i Gomora już na zawsze będą stanowiły ostrzeżenie i przykład kary dla bezbożnych, to jednak ty staniesz się dla ludów tej ziemi moim posłańcem, bo przede wszystkim mają poznać, że jestem Bogiem miłosiernym i wiernym, który nie pragnie rozlewu krwi i zemsty.

Przerwał na moment, po czym mówił dalej:

― Upatrzyłem sobie ciebie, jako tego, który będzie nakazywał swym potomkom oraz całemu rodowi, aby postępowali sprawiedliwie i uczciwie, tak abym wypełnił to, co ci obiecałem, Awrahamie. Poprzez ciebie Amoryci zobaczą, na czym polega obcowanie z Bogiem. Bądź mi wierny i świadcz swoim postępowaniem, że ten, który mi służy, będzie błogosławiony na wieki.

Po chwili milczenia dodał z wyraźnym smutkiem w głosie:

― Jeśli jednak zlekceważą twoje zwiastowanie, odrzucając moje wezwanie, wówczas zło ponownie urośnie w siłę, jeszcze bardziej złośliwe i podstępne niż w Sodomie i Gomorze… A wtedy będą musieli zginąć!

1 Rdz 18,20 (przekład za Biblią Poznańską – wszystkie pozostałe wersety, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą z Biblii Tysiąclecia).

2 Takie znaczenie posiadają imiona „Abraham” i „Sara”.

Wśród narodów rozsiani, jak kamienie na stoku,

Nieruchomi na deszczu, spadający w lawinie.

Niewygodni dla swoich, ciernie prawdy w ich oku,

Dojrzewali powoli, niczym perły w głębinie.

Wypatrując w ciemności ścieżek losu ślepego,

Nieświadomi ról ważnych, jakie przypaść im miały.

Zniewoleni, by zdążać tam, gdzie rozpacz z nadzieją

W tańcu dzikim ich zamkną, jak żelazne kajdany.

Wreszcie doszli do kresu, tylko otchłań i pustka

Swe posępne wyroki wygłosiły nad nimi.

Wtedy Ten, który widzi ludzkie drogi i serca,

Perły z toni wydobył, by dla Niego zalśniły.

(Z Księgi Bohaterów)

1Głos

Czy przemówi ten jedyny raz,

Czy znów odezwie się za rok, za lat dziesięć,

Przenigdy nie udawaj… że nie słyszysz!

PRZEBIJAŁsię uparcie przez jej sny, aż w końcu nie mogła go dłużej ignorować. Stojąc na granicy jawy, wsłuchiwała się coraz uważniej w jego przesłanie, aż zrozumiała, że to nakaz. Była jednak pewna, iż nie pochodzi on ze świata ludzi. To nie jej ukochany starał się wyrwać ją z objęć snu. Rozpoznałaby to od razu. Skupiła słuch na śpiącej obok niej postaci. Oddech mężczyzny wciąż był głęboki i regularny.

Tylko ona TO usłyszała.

Głos nie zważał na jej chaotyczne próby zrozumienia go; wciąż pozostawał jej obcy, wciąż natarczywy. Wreszcie dziewczyna otworzyła oczy, ale zanim zaryzykowała jakikolwiek ruch, rozejrzała się uważnie na tyle, na ile pozwalała jej pozycja na łożu. Komnata była pogrążona w ciemnościach, ale wyglądała jak zwykle. Nic nie wskazywało na czyjąkolwiek obecność.

― Aberes, wstań i zejdź na dół. ― Znów rozległy się słowa płynące znikąd.

― Kto to? ― rzuciła nieśmiało w ciemność głośnym szeptem, uważając, by nie zbudzić męża. ― Kto tu jest?

― Wstań i zejdź do podziemi. ― Brzmiał teraz jeszcze bardziej nagląco.

Odsunęła narzutę i oparła rękę o jeden z drewnianych słupków podtrzymujących baldachim łoża. Po chwili zganiła się za tę nieostrożność. Pod naciskiem ręki, drewno zaskrzypiało ostrzegawczo. Szybko cofnęła dłoń. Poszukała pantofli i z pewnym trudem wsunęła w nie odrętwiałe stopy. Resztki snu krępowały jej ruchy, ale po chwili była już gotowa do wyjścia. Otulona aksamitną peleryną przed chłodem nocy, nie zastanowiła się, skąd bierze się jej odwaga, by w środku nocy schodzić do tych części zamku, w których nawet za dnia panował chłód i obezwładniający lęk.

Z przedsionka leżącego na zewnątrz komnaty po kilkunastu krokach skręciła w lewo w stronę schodów, wymacała poręcz i ostrożnie zeszła na parter. Tutaj paliły się pochodnie zatknięte w mosiężne okucia przymocowane do ścian. Płomienie były spokojne, co nieco poprawiło samopoczucie kobiety.

Gdy minęła zakręt korytarza, ujrzała czarną wnękę w ścianie u szczytu schodów wiodących do podziemia. Co dziwne, nikt ich nie pilnował.

Gdzie straże? ― pomyślała. Kapłan zawsze każe powiadamiać o wizycie kogokolwiek. Żołnierze zmieniają się nieprzerwanie w dzień i noc.

W tym momencie zdała sobie sprawę, że z własnej woli nie odważyłaby się tego zrobić za nic – oto wchodzi na zakazany teren, a nieproszony gość, nawet tak ważny jak żona khazanu, króla grodu, nie może oczekiwać ciepłego powitania w kazamatach często odwiedzanych przez posłannika bogów i jego psa gończego. Otaczała go aura strachu, a spojrzenie w jego ciemne oczy oznaczało, że jest się zdecydowanie za blisko.

Jakby w odpowiedzi na to zawahanie Głos odezwał się cieplejszym tonem.

― Nie obawiaj się, nikt nie wie, że tu jesteś. ― Zdumiona stwierdziła, że wierzy bez zastrzeżeń i podążyła w dół krętych schodów. Ich stopnie wpuszczono w ścianę okrągłego szybu wydrążonego w granicie skały, na której postawiono zamek. Schody od wewnętrznej strony nie były wsparte na żadnym elemencie, więc pośrodku szybu ział czeluścią okrągły, szeroki na trzy stopy otwór. Jedynie niska poręcz chroniła osoby korzystające ze schodów przed upadkiem na samo dno szybu.

Ostrożnie stawiając stopy, zeszła na sam dół. Tam, wciąż kierowana tajemniczym wezwaniem, skręciła w lewy korytarz, z którego rozlegał się szmer głosów dobiegających z odległości kilkunastu kroków.

Nie potrafiła ich rozpoznać z oddali, więc podeszła bliżej, pod same ciężkie, drewniane drzwi. Z wąskiego prześwitu między dolnymi okuciami wrót a podłogą przebijał blask świateł palących się wewnątrz pomieszczenia. Pasek światła nie sięgał dalej niż na szerokość dłoni i ukazywał zaledwie niewielki fragment kamiennej posadzki.

Tajemniczy Głos nie odezwał się już więcej, toteż uznała, że właśnie tutaj ma stać.

Ale po co tu jestem? ― zastanawiała się. To na pewno sen!

Futrynę drzwi wpasowano między szerokie kamienne filary, na których oparto niewyszukany trójkątny tympan, niemal sięgający sklepionego łukowato sufitu. Filary stanowiły osłonę na tyle szeroką, że Aberes mogła z łatwością ukryć się za nią, a przy odrobinie szczęścia przechodząca obok osoba w ogóle by jej nie zauważyła.

Oprócz smugi światła spod drzwi wydobywała się także emanacja dziwnej obecności, tak wstrętnej, że oczy patrzącej musiały jak najszybciej skierować się gdzie indziej. Czuła się dziwacznie, jakby stała na wąskiej półce skalnej sterczącej nad stumilową przepaścią, zza krawędzi której co chwilę wychylają się łby drapieżnej hydry gotowej strącić śmiałka w dół.

Zganiła się w duchu za tę wybujałą wyobraźnię i próbowała wsłuchać się w słowa, wciąż niezbyt wyraźne. Barwa głosu mówiącego mężczyzny sprawiła, że dziewczyna zadrżała i oparła się o szorstką ścianę. Zaskoczyła ją jego obecność w mieście.

Pewnie ktoś przyniósł ważne wieści ― pomyślała. Stąd to nocne spotkanie. Kapłan zazwyczaj przebywał w świątyni na zachód od zamku, jednak narady zawsze odbywały się w tym pomieszczeniu.

Dziewczyna zrozumiała, że musi przestać myśleć o strachu, inaczej nic nie pojmie z tej rozmowy. Starszy mężczyzna przemówił, wzmagając trwogę w sercu dziewczyny. Jego ton emanował poczuciem władzy i zimnymopanowaniem.

― …Niedawna zmiana na tronie faraonów zdaje się nam sprzyjać. Z jednej strony Egipt nadal trzyma Mitanni1 w żelaznym uścisku, i książęta z Naharin wciąż muszą wysyłać na południe całe wozy kosztowności, w ten sposób pozbawiając wsparcia siły Północy. W tym czasie nie będą stanowić przeszkody w realizacji naszych planów. Z drugiej strony Mencheperure i Nebmaatre2 to chyba najmniej wojowniczy z dotychczasowych władców znad Nilu i wcześniej czy później Syria i Hetyci upomną się o swoje. Jeśli dobrze poprowadzimy naszą politykę i wykorzystamy okoliczności, sprawy ułożą się pomyślnie.

― Chciałbym poznać twą wolę, mistrzu, co do zbiegów ― odezwał się niezbyt wyraźnie inny głos.

― Poświęciliśmy im już zbyt wiele czasu, i nie mam ochoty zaprzątać nimi swoich myśli. Od trzydziestu lat udeptują pustynię bez stałego miejsca pobytu i chciałbym wierzyć, że staną się kolejnym koczowniczym plemieniem bez kraju i króla, aż w końcu rozpłyną się wśród wydm pustyni… ― Przeszedł kilka kroków po pomieszczeniu, na szczęście nie zbliżając się zbytnio do drzwi. ― Znamienne, że byli już tak blisko, w samym Kadesz-Barnea…

― Czy nie niepokoi cię to, że wciąż nie wiemy, jaką rolę odegrają w naszych planach?

― Pozostaw to mądrzejszym i potężniejszym od siebie, Hetammu. ― Zniecierpliwienie w głosie starszego mężczyzny było aż nadto wyczuwalne.

― Możemy skończyć to sami. Nawet ich bogowie uznali tych ludzi za bezużytecznych ― powiedział drugi głos, należący pewnie do młodszego mężczyzny. ― Wystarczy poczekać na okazję…

― Widzę, że nieustannie płonie w tobie ogień zemsty! ― Pierwszy głos stał się jeszcze chłodniejszy, co dało się odczuć nawet na zewnątrz komnaty.

Dziewczyna zadrżała.

― W tej grze twoje pragnienia są bez znaczenia, więc nie próbuj narzucać mi swojej woli, elewie! ― Odpowiedziało mu pełne respektu milczenie, więc po chwili podjął wątek: ― Mistrzowie każą czekać. Wyczuwam powiew ich niepokoju, a choć jest ledwo uchwytny, dla śmiertelnych powinien zabrzmieć jak grzmot tysiąca gromów! Nieprzyjaciel jest nieprzewidywalny, wiem coś o nim. Ten stary, niespokojny El, który nie może się doczekać, by ponownie zapanować nad tą ziemią… ― Znów przerwał na chwilę. ― Jego plany musiały się znacznie zmienić. Kiedyś wystarczało Mu uwielbienie zaledwie kilku śmiertelnych. Teraz służą Mu ci, których przeprowadził przez ogień i wodę, zostawiając po sobie tylko zgliszcza i trupy.

― Tym większa jego furia, gdy okazali się bandą tchórzy. Dla nich może to oznaczać wyrok ― sczezną na pustyni, jeśli jeszcze raz go rozgniewają.

― Patrzysz zbyt płytko, co przy twojej wiedzy bardzo mnie niepokoi!

― Wybacz, mistrzu, ale ojciec zostawił nam w spadku te niespłacone długi, i gdyby tylko nadarzyła się okazja… Od czasu pościgu pod Safet marzę, by zadać im ostateczny cios! ― Mężczyzna grzmotnął pięścią w ścianę, aż zadudniło. Trochę mi szkoda, że nie mogę ruszyć na nich z moimi szakalami.

― Twoje urojone długi znaczą tyle co nic. Amalekici wciąż usiłują ich zgładzić, ale szczęście sprzyja Habiru, widziałem to na własne oczy i wyciągnąłem odpowiednie wnioski. W przeciwieństwie do twego ojca! Nie zapominaj, że właśnie to go zgubiło! Powtarzanie tych samych błędów, a jednocześnie oczekiwanie, że rezultaty wreszcie będą pożądane, to głupota, a tej nie będę u ciebie tolerował! Poza tym bez wsparcia całego twego plemienia nie zdołasz nic zrobić, a na to wciąż jest zbyt wcześnie.

― Wybacz, mistrzu. ― W głosie młodszego mężczyzny wyraźnie zabrzmiała konfuzja, ale po chwili zawziętość zwyciężyła. ― Będę czekał, a gdy tylko nadejdzie czas i bogowie pozwolą, dopełnię zemsty.

Zaśmiał się na koniec swoim charakterystycznym gadzim sykiem, a na ten dźwięk Aberes rzuciła się w bok, jak dotknięta rozpalonym żelazem. Nienawidziła tego chichotu, bo w jej pamięci od razu pojawiał się wyraz jego oczu, równie gadzich i podstępnych.

Peleryna przesunęła się przy tym poruszeniu na ramię, a gdy dziewczyna przylgnęła na powrót do filara, długa srebrna klamra spinająca obie poły okrycia zachrobotała o jego krawędź niczym piła tnąca twardy dąb. Echo odbiło się w sklepieniach korytarza, a głosy w pomieszczeniu nagle ucichły jak ucięte nożem!

Przerażona Aberes słyszała teraz jedynie swoje tętno i musiała zakryć ręką usta, by nie wydobywał się z nich gwałtowny świst oddechu.

Głupia! Hałasujesz jak stary kołowrót! ― Zacisnęła pięść, wściekła z powodu własnej nieostrożności. Ucisz się, Aberes, jeśli ci życie miłe. Zaraz cię przyłapią!

Wiedziała, że nawet nie musieli sprawdzać. Kapłan znany był ze swego daru „widzenia”. Potrafił dostrzec poszukiwaną osobę lub przedmiot z dużej odległości, nawet pomimo leżących na drodze przeszkód. Bogowie ukazywali mu wszystko jak na dłoni, obojętne czy zza murów, czy skał. Jak mówiono, korzystał z usług całej hordy dżinów. W jego obecności każdy miał się na baczności i nosił ochronne amulety. Ale i to nie zawsze pomagało, gdyż wysłannik bogów potrafił usłyszeć nawet myśli, szczególnie gdy zależało mu na poznaniu czyichś zamiarów. Wszyscy bali się go jak ognia.

Dziewczyna drżała teraz na całym ciele, a sekundy wlokły się jak wędrujące po pustyni diuny.

Natychmiast wrócił Głos i ostudził jej trwogę.

― Nikt cię nie zobaczy, zaufaj mi! Słuchaj uważnie, od tego zależy twoje życie…

Jakby w odpowiedzi na to zapewnienie, znów odezwał się starszy mężczyzna.

― To pewnie szczury. Nie wyczuwam tam nikogo. Mów, Hetammu, jakie wieści przynosisz?

Aberes odetchnęła z ulgą i niemal przykleiła się do futryny, by lepiej słyszeć. Ale słowa młodszego znów ją zmroziły.

― Tego, co mam za chwilę do powiedzenia, nie powinny słyszeć nawet pająki i karaluchy, więc racz zamknąć chetah, mistrzu.

Była pewna, że jest zgubiona. Zamknięcie chetah oznaczało roztoczenie strefy ochronnej wokół osoby lub osób, zazwyczaj czarowników, którzy nie chcieli być słyszani lub widziani przez osoby postronne. Była to przepotężna ochrona, możliwa do przełamania jedynie przez maga o większej mocy, ale od posępnych ruin Shir-Ihen na południu aż po warowne Megiddo nie istniał nikt potężniejszy…

Już po chwili usłyszała, jak mężczyźni zgodnymi głosami wymawiają magiczne formuły. Były one tak skomplikowanym i nieludzko brzmiącym układem gardłowych sylab i przegłosów, iż od samego słuchania cierpła skóra. Ale Aberes miała świadomość, że nie to jest najgorsze. Wiedziała, że gdy ktoś niepożądany stał zbyt blisko i próbował podsłuchiwać osoby korzystające z tego zaklęcia, czuł się tak, jakby ciśnięto go w środek pieca o rozgrzanych do białości ścianach ― nieszczęśnik mógł albo uciekać jak najdalej, odkrywając w ten sposób swoją obecność, lub też, gdy zdecydował się na odwrót zbyt późno, dopadał go obłęd, który mijał dopiero po paru dniach, pozostawiając na umyśle nigdy niezabliźnione rany.

Aberes czuła teraz, jak dwie przeciwne siły rozrywają jej wolę. Z jednej strony pamiętała kojące zapewnienia Głosu, z drugiej wiedziała, że czas na oddalenie się z zakazanej strefy skończy się już za kilka uderzeń serca.

Odruchowo spojrzała na prześwit pod drzwiami. Kolor światła zmienił się na seledynowy i bardziej intensywny, ale poza tym nie działo się nic dla niej groźnego.

Mijały chwile, gardłowe odgłosy za ścianą umilkły, a ona wciąż oddychała i nie czuła nic poza drżeniem rąk, które powoli mijało.

To na pewno sen ― pomyślała i znów wsłuchała się w rozmowę za drzwiami.

― Sądzę, że możemy przejść do najważniejszego. ― Dał się słyszeć dźwięk laski maga przesuwanej po kamiennej podłodze komnaty. ― Wszyscy królowie, z którymi dotychczas rozmawiałem, odnoszą się przychylnie do naszych planów, jednak co do Gemre, wciąż mają te same zastrzeżenia; w zasadzie są to ich warunki. Dobrze wiesz, jakie, i wkrótce będziemy musieli je spełnić. Jednak na tyle długo pracowaliśmy nad Gemre, że teraz nie przewiduję większych kłopotów…

Aberes drgnęła, gdy kapłan wymienił imię jej męża.

― …Jednak ten człowiek wciąż jest dla mnie zagadką, a ja nie lubię zagadek ludzkiej natury ― zbyt wiele w niej niewiadomych! I tak właśnie jest w przypadku Gemre… ― Zaczerpnął oddechu i długo wypuszczał nosem powietrze, jakby przygotowywał się do medytacji. ― Jego prawość i niezłomność już nie stanowią problemu, gdyż powoli wypalamy je w nim ogniem ambicji i wciąż podsycanym poczuciem własnej wielkości. Zaczyna w nią wierzyć. Już nie protestuje, gdy roztaczam przed nim wizję panowania nad całym Południem, a w przyszłości może i całym Kanaanem. Trucizna zaczyna działać i popycha go w słodkie odrętwienie. Przypatrując się nieraz jego snom, coraz częściej zauważam, ile w nich wizji splendoru panowania i potęgi. Coraz rzadziej zwraca uwagę na to, co jeszcze przed rokiem tak bardzo go zajmowało.

Dziewczyna w duchu przyznała mu rację. Pod wpływem tych dwóch demonów jej ukochany już nie był sobą. Przestał troszczyć się o sprawy Debiru i dbać o pomyślność jego mieszkańców, a i wobec niej był inny. Z zamyślenia wyrwał ją dalszy ciąg rozmowy.

― Ta jego bezczelna dziewka wciąż stanowi realne zagrożenie naszych planów ― wysyczał gwałtownie Hetammu. ― Ilekroć chcę pomówić z nim o naszych sprawach, ona już kręci się w pobliżu. I wciąż ma na niego wpływ.

― To zależy, o czym przy niej rozmawiacie. ― Ton komentarza kapłana był bardzo podejrzliwy.

― Oczywiście nie jestem na tyle głupi, by wyjawiać przed nią nasze tajemnice. Wydaje mi się jednak, że to on dzieli się z nią wątpliwościami, bo gdy poruszamy jakąś materię, choćby bardzo odlegle związaną ze zmianą układu sił w Kanaanie, ona przysuwa się bliżej niego i zaczyna słuchać uważnie, jakby się bała, że zmienię się w kobrę i zabiję jej ukochanego.

― To niepokojące, co mówisz. Czy zamierzasz coś z tym zrobić?

― Albo sam się jej pozbędę, albo zrobi to Gemre, gdy podsunę mu przed oczy dowody jej domniemanej zdrady.

― Jakie dowody?

― O tym za chwilę, jeśli wybaczysz. Teraz racz spojrzeć na to, mistrzu.

Tego Aberes nie mogła widzieć, więc pozostało jej jedynie domyślać się, o czym mówi.

Hetammu wyciągnął zza pasa mieszek, z którego dobył glinianą tabliczkę. Była niewielka; można ją było z łatwością przykryć męskimi dłońmi. Podał ją kapłanowi, który błyskawicznie odczytał gęste klinowe pismo i ze zdumieniem przyjrzał się równemu odciskowi pieczęci wskazującej na tożsamość autora pisma.

W zdumieniu ponownie spojrzał na treść listu, znów na pieczęć, po czym spytał pełnym emocji głosem:

― Czy to autentyczny list?

― Wygląda na autentyczny, prawda mistrzu?!

― Jeśli tak jest, to znaczy, że obaj pomyliliśmy się co do Gemre, a czegoś takiego raczej nie dopuszczam na myśl.

― Nie obawiaj się mistrzu, nie jest ani tak głupi, ani tym bardziej tak przebiegły. Już mówię, skąd to mam.

― Mów czym prędzej! Zaintrygowałeś mnie.

Elew napęczniał z dumy, słysząc te słowa.

― Nawet największe łotry i kanalie mogą się na coś przydać. ― Podsunął mu pod oczy cylindryczną pieczęć, wokół której biegł relief wyrazistego herbu. ― Nasz jakże użyteczny, choć niegodziwy, sługa Glisza nie wahał się zbyt długo, gdy poprosiłem go o skopiowanie królewskiej pieczęci. Oto wynik jego pracy.

Na wzmiankę o Gliszy Aberes zacisnęła pięści. Miasto od niemal dwóch lat przyciągało do siebie wszystkie szumowiny Kanaanu albo upodlało swych mieszkańców, podczas gdy szlachetni odchodzili stąd jak najdalej i ani myśleli o powrocie.

― Zadziwiająca dokładność ― przyznał stary mag, nawet nie próbując dociec, w jaki sposób jego protegowany zdołał wejść w posiadanie oryginalnego cylindra, choćby na czas konieczny dla jego skopiowania. Ale przecież dla takich właśnie celów został przeszkolony.

― Według tego listu, fałszywego mimo swej dokładności, nasz król pertraktuje z królami Retenu za plecami sojuszu i nawet bez wiedzy swoich najwierniejszych doradców.

Magowi zalśniły oczy!

― Gdyby ujawnić to podczas posiedzenia Rady Południa, Gemre byłby skończony, a cena na jego głowę zmusiłaby go do wiecznej banicji. Mamy go w garści!

― W rzeczy samej ― z dumą w głosie przyznał Hetammu. ― Podobny w swym wydźwięku list mogę pokazać jego żonie i z autentyczną troską otworzyć jej oczy na rzekomo prawdziwe plany Gemre, co do niej. Uzna mnie za przyjaciela, a wtedy jej koniec będzie przesądzony.

― Jednak musimy znaleźć coś także przeciw niej, czy pomyślałeś o tym?

Odpowiedź nie padła, zamiast tego dał się słyszeć charakterystyczny śpiewny zgrzyt trących o siebie glinianych tabliczek. Dziewczyna czuła, że najgorszego dopiero się dowie. Nie pomyliła się.

― Przeczytasz teraz, mistrzu, list napisany przez osobę z najbliższego otoczenia króla ― to znaczy szpiega na usługach Północy, przechwycony dosłownie w ostatniej chwili, zanim został posłany w jednej z karawan wyruszających do Tell Al Amarna.

Nastała dłuższa chwila ciszy, po której usłyszała, jak ktoś najpierw bierze głęboki wdech, a potem długo wypuszcza powietrze z płuc.

― Nie doceniałem twojej pomysłowości, Hetammu. Spisałeś się wyśmienicie. Gdyby faraon dowiedział się o naszych planach, musielibyśmy rozglądać się za schronieniem, które i tak nigdy nie byłoby bezpieczne. Ten list wyraźnie pokazuje, że w pobliżu króla jest zdrajca.

― Nie muszę chyba dodawać, że taka wiadomość źle wpłynęłaby na uczucia Gemre do jego małżonki, che, che ― zarechotał cynicznie. ― Zawsze też możemy przedstawić mu skrybę, który potwierdzi pod przysięgą, iż list sporządził pod jej dyktando i z wykorzystaniem wykradzionej przez nią królewskiej pieczęci. Oczywiście pod przymusem.

― To byłby jej koniec. Chociaż zalewa mnie gniew na myśl, iż musimy przedsięwziąć tyle starań, by zabezpieczyć się przed jakąś dziewką znikąd, nawet nie prawowitą królową. O świcie ruszam do Asztarot, by zapewnić nam wsparcie Baszanu. Wiedzą już pewnie, iż Sychon okazał się bardzo dalekowzrocznym władcą i będzie współdziałał. To powinno przekonać także ich. Wrócę na czas święta. Ty zaś za wszelką cenę powstrzymuj się przed jakimikolwiek działaniami zaczepnymi wobec zbiegów! Poza tym drogi zaroją się od podróżnych, często bogatych, lecz przede wszystkim wpływowych. Szczególnie teraz Khetu muszą pozostawać w ukryciu! Pamiętaj o tym. Nadal podsycaj w Gemre stan podejrzliwości. Sugeruj mu umiejętnie, iż plany są zagrożone, a w mieście przebywają szpiedzy z innych miast. Mogli już nawet przesiąknąć w najbliższe otoczenie króla ― wiesz, do jakich wniosków może go to w końcu doprowadzić, gdy nadejdzie czas, by pozbyć się niewygodnych osób? Jednak na razie nie ujawniaj swoich głównych atutów. Nie wiemy, w jaki sposób wieść o perfidnej zdradzie żony wpłynęłaby na Gemre. Na to jeszcze za wcześnie.

Aberes skuliła się, gdy dotarły do niej te słowa. Nie mogła już dłużej słuchać, opanowało ją przeczucie, tak wyraziste, jak słowa Głosu, że oto dowiedziała się dość, a każda kolejna chwila narażała ją na niebezpieczeństwo wykrycia.

Jak mogła najciszej odsunęła się od drzwi i ruszyła korytarzem w stronę schodów, ale straszne znaczenie rozmowy w połączeniu z ponurą scenerią lochów, przez które przechodziła, wywołało u niej poczucie klaustrofobii. Korytarz wydawał się coraz mniejszy, jak zamykająca się paszcza krokodyla. Gdy była kilka kroków od schodów, nagle usłyszała, jak drzwi komnaty maga otwierają się.

Przestrzeń pod sklepieniem zadrżała lekko, gdy byty zamykające chetah, z niepokojem zdały sobie sprawę, że nie wykonały swego zadania. Coś skutecznie ograniczało ich pole widzenia, wywołując wściekłość. Szamotały się dziko, próbując zrzucić z siebie tę zasłonę, ale ich przeciwnicy byli o wiele silniejsi i w pełni kontrolowali sytuację.

Echo odgłosu otwieranych wrót pomknęło w ślad za dziewczyną, a pochodnie zawieszone wokół schodów zatrzepotały niespokojnym płomieniem. Serce zamarło jej na chwilę.

Nie ma czasu, biegnij! ― pomyślała, przyspieszając kroku. Na szczęście podeszwy jej pantofli były miękkie i nie wydawały prawie żadnego odgłosu.

Choć nieświadoma zmagań, jakie rozgrywały się wokół jej osoby, Aberes całą swą istotą odczuwała ogromne zagrożenie znajdujące się tuż za nią. Dobiegła w końcu do schodów i pomknęła w górę.

Teraz! Jej niewidoczni stróże na krótki moment zwolnili uścisk i pozwolili ciemnym kształtom dopaść niedoszłej ofiary. Powietrze zawirowało, rozrywając płomienie pochodni.

Dziewczyna była już w połowie wysokości schodów, jednak wspinała się po nich zbyt gwałtownie i nieostrożnie. W pewnym momencie nadepnęła skraj peleryny; rozległ się odgłos dartego materiału, a okrycie osunęło się do jej kolan, niemal blokując krok! Aberes straciła równowagę i musiała oprzeć się rękami o stopień. Z ust dziewczyny wydobyło się ciche przekleństwo, choć brzmiało bardziej jak jęk strachu.

Nerwowymi ruchami próbowała wyswobodzić się ze zwojów peleryny, ale była cała rozdygotana i zrobiła to zbyt gwałtownie. Klamra rozdarła materiał, peleryna wysunęła się z jej rąk, przeleciała pomiędzy słupkami poręczy i niczym puszczyk spłynęła na samo dno szybu. Dziewczyna rzuciła się, by ją złapać, ale zabrakło jej pół cala. Była pewna, że słyszy za plecami czyjś złośliwy chichot…

Dość! Mocarni posłańcy znów zagrodzili im drogę ― tej nocy nic więcej nie zdziałają!

Aberes trzęsła się jak liść. Nie było czasu na ponowne zejście, bo mężczyźni pewnie za chwilę będą u dołu schodów, a wtedy lepiej było znaleźć się już w bezpiecznej odległości. Niedobrze! Zostawienie nawet najmniejszego śladu jej obecności mogło okazać się potwornie niebezpieczne. Modliła się, by nikt nie dostrzegł peleryny leżącej na posadzce gdzieś za schodami. Jeśli los się do niej uśmiechnie, kawałek ciemnej tkaniny pozostanie tam do końca świata, niezauważony przez nikogo. A jeśli zabraknie tej odrobiny szczęścia i czyjeś oczy złowią krótki błysk srebrnej klamry lśniącej w świetle pochodni? Co wtedy?! Nie było czasu na zastanawianie się.

― Jeśli mi zaufasz, wszystko skończy się dobrze ― szepnął Głos.

― Ale gdy to znajdą, będzie po mnie! ― wyrzuciła z siebie resztką tchu.

Właśnie dotarła na parter zamku. Rozejrzała się wokół i uspokoiła oddech ― korytarz nadal był pusty. Popędziła w stronę schodów biegnących na górę i już po chwili była bezpieczna.

Przynajmniej na razie... ― pomyślała z trwogą o pozostawionym dowodzie rzeczowym. Gemre wciąż mocno spał, więc wsunęła się pod narzutę, przytuliła do niego i próbowała zasnąć. Ale nie potrafiła. Zbyt wiele usłyszała. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, jakie nieszczęście grozi jej, jeśli nic nie ulegnie zmianie w Kiriath-Sepher. Z drugiej strony nie była gotowa stąd uciekać, w ogóle nie przewidywała takiej możliwości.

Czekała na Głos; może znów podpowie jej, co ma czynić?... Ale wokół panowała cisza. W udręce przewracała się z boku na bok, aż w końcu, gdy za oknem zaczęło się robić szaro, usnęła.

Głos nie odezwał się już ani tej nocy, ani przez wiele następnych.

1 Państwo leżące między Eufratem i Tygrysem.

2Mencheperure (Wieczność Jest Postacią Re) to tytuł Totmesa IV (panował w latach 1427-1417 p.n.e.), a Nebmaatre (oznaczający „Pan Prawdy Re”) należał do Amenhotepa III (panował w latach 1417-1380 p.n.e.).

2Cienie w mroku

Pytasz swój znękany umysł

I w nieufne patrzysz serce:

„Jak zdołałam dojść aż tutaj?”

Mnie to zostaw, daj mi rękę1.

RÓŻOWY blask słońca rozlewał się obficie po stokach wzgórz. Powoli sięgał coraz głębiej, do ukrytych dolin i wąwozów i budził w nich uśpione życie. Niskie mgły wciąż pokrywały większość pól, a przeciwległe zbocza wtopione w odległe sine tło, wyglądały niczym żagle okrętu płynącego ku słońcu po szarym morzu. Nawet w samym środku zabudowań ich piękno przyciągało wzrok mieszkańców udających się na rynek.

Z okien świątyni usytuowanej na wzgórzu po zachodniej stronie grodu płynął modlitewny zaśpiew mnichów i kapłanów celebrujących poranne misteria ku czci bóstw. Jednak niżej tony muzyki nie docierały – na wysokości drzew mieszały się ze świergotem ptaków, a gdy docierały do dachów, atakował je turkot wozów i ludzki harmider, aż wśród ulic nie pozostawało po nich nic godnego uwagi.

Targowisko było światem samym w sobie. Wśród straganów przepływali kupujący, bystrymi oczami poszukując najlepszych towarów, pod nogami walały się zgniłe owoce odrzucone przez sprzedawców podczas selekcji. Jakiś bezdomny pies porwał upuszczony nieopatrznie kawałek mięsa i uciekał zygzakiem przed rzucanymi w niego kamieniami. Straganiarz zostawił żonę przy kramie i puścił się w pogoń za czworonożnym złodziejem, a im bardziej zostawał z tyłu, tym gorszymi przekleństwami komentował niechlubną proweniencję psiego rodu. Dzieci, których rodzice handlowali na targowisku, patrzyły na tę komiczną scenę i śmiały się serdecznie, trzymając się za brzuchy. Taka komedia nie trafiała się zbyt często. W końcu mężczyzna zatrzymał się, rzucił kilka słów w stronę dzieciaków, a widząc ich roześmiane buzie, rozchmurzył się, uśmiechnął szeroko i wrócił do pracy.

Ulicami, biegnącymi od rynku promieniście niczym szprychy koła, spieszyli słudzy obładowani zakupionymi produktami, przemykali szybkim truchtem nieliczni lektykarze, których panowie już od wczesnego rana załatwiali interesy lub pilnowali polityki.

*

Aberes obudziła się tak gwałtownie, jakby w ostatniej chwili udało jej się wynurzyć z głębokiej wody, już na resztkach powietrza w płucach. Gdy całym wysiłkiem woli wreszcie uspokoiła rozdygotane nerwy, spojrzała na męża. Wciąż leżał nieruchomo. Nie widziała jego twarzy, bo był odwrócony w drugą stronę. Pochyliła się nad mężczyzną, chcąc go delikatnie obudzić. Nie mogła czekać ani chwili dłużej, by z nim porozmawiać. Musiała być pierwsza. To od niej najpierw musiał usłyszeć, co stało się tej nocy, i jakie matactwa odbywają się za sprawą tamtych dwóch łotrów. Czuła się, jak podczas wyścigu, w którym nagrodą był Gemre, rywalem Hetammu, a przegrany tracił wszystko. Wcześniej śniło jej się bardzo wyraziście, że wybiega z zamku, by dogonić męża, który wyjeżdża gdzieś w daleką podróż, nieświadomy, że nad nimi obojgiem zawisła zguba. Krzyczy do niego, ale on nie słyszy, tylko jedzie dalej, a po chwili jakby znikąd pojawia się Hetammu, dołącza do króla i mówi mu coś, patrząc w jej stronę z okrutnym uśmiechem. Właśnie wtedy się obudziła.

Mimo zapewnień Głosu, ciągle się bała ― w świetle dnia wydał jej się tak mało realny… Za to lęki przybrały na sile. Obawiała się, że jakimś cudem tamci dwaj dowiedzą się o jej nocnych podchodach, znajdą pelerynę, odprawią jakąś magię i choćby spośród zmurszałych kamieni podziemnych murów wyrwą imię samotnej postaci, odwiedzającej zakazane miejsce zeszłej nocy. Wtedy nie będą mieli wyjścia, jak tylko ujawnić dowody jej domniemanej zdrady. Straci wszystko.

Mężczyzna oddychał głęboko. Dotknęła jego ramienia. Cały drgnął niespokojnie.

― Obudź się, kochanie, musimy porozmawiać ― wyszeptała głośno. ― Kochanie…

Odetchnął głębiej, po czym głośno wypuścił powietrze. Zawsze tak robił, gdy zaczynał się budzić. Pogładziła go po policzku. Zaskoczyła ją chropowatość jego skóry. Poczuła dziwny pył na palcach. Spojrzała na nie z lękiem. Drobniutki kurz pustyni chrzęścił miękko, rozcierany między smukłymi palcami dziewczyny.

Znów spojrzała na męża. Chyba budził się na dobre, bo zauważyła, że stara się otworzyć oczy. Odwrócił się twarzą ku niej. Na chwilę zapomniała o tajemniczym pyle i uśmiechnęła się promiennie, czekając, aż otworzy oczy. Tęskniła, by z nim porozmawiać, poczuć ciepło jego ramion, znów zawitać w realnym świecie. Wtedy zobaczyła, kim jest… i nie mogła powstrzymać przeraźliwego krzyku!

*

Młoda dziewczyna włożyła kosz na głowę i weszła w ulicę biegnącą do wrót zamku. W bramie usilnie starała się nie zwracać uwagi na strażników, oni zaś wlepiali w nią pożądliwe spojrzenia, komentując zgrabną figurę i ponętne ruchy bioder. Jeden z żołnierzy zaczął z dużą przesadą naśladować jej chód i dumną minę, na co dziewczyna prychnęła tylko, zadarła jeszcze wyżej głowę i przeszła na dziedziniec.

― Nie odchodź, Padriya, bez ciebie stróżowanie jest torturą. Usychamy bez ciebie! ― Udawali rozpaczliwe błaganie, a najgłośniej wołał przystojny dowódca warty. ― Nie zostawiaj mnie, kwiatuszku, pragnę cię uszczęśliwić, siostro bogów! Śniłaś mi się całą noc, to musi być jakiś znak…

― Ty też mi się śniłeś tej nocy, Pa-Dyeku. ― Odwróciła się na chwilę, a wyraz zaskoczenia na twarzy młodzieńca świadczył, że nie wyczuł jej okrutnego żartu. ― Śniło mi się, że niosłam z targu kosz z kapuścianymi łbami. Jeden należał do ciebie, nawet spojrzenie miał tak samo pożałowania godne! To chyba rzeczywiście jakiś znak, mój ty nieszczęsny adoratorze!

Za sobą usłyszała wybuch dzikiego śmiechu strażników.

― Aleś zagruchał! Musimy naszego oficera nauczyć zalotów, bo słabo mu idzie.

― Zamknijcie jadaczki, bo zęby powybijam. Zobaczycie, ona jeszcze będzie moja. ― Mimo zmieszania trzymał hardą minę i odprowadzał wzrokiem postać Padriyi. ― Stara Melcha mi to przepowiedziała, a świątynna wróżyca nigdy się nie myli.

Wciąż patrzył w jej kierunku i opłaciło się. Tuż przed wejściem w boczne drzwi dziewczyna rzuciła mu zalotne spojrzenie i uśmiechnęła się tajemniczo.

― Widzieliście to, kreatury?! ― Pa-Dyeku triumfował. ― Będziecie jeszcze żłopać wino i tańcować na moich godach, chociaż nie wiem, czy was zaproszę, psie syny. Ale po wachcie stawiam kolejkę, wypijemy za wdzięki słodkiej Padriyi.

― Zaczynasz mówić do rzeczy, kapuścianie… to znaczy, kapitanie. ― Jeden z strażników klasnął w dłonie z uciechy, na co obiekt jego komentarza zacisnął pięść, udając, że chce go grzmotnąć.

― Już dobrze! Żartowałem tylko, o czcigodny! ― Żołnierz odsunął się na bezpieczną odległość.

*

Przyszła żona Pa-Dyeku przeszła korytarzem do kuchni zamkowej i wraz z matką i starszymi kucharkami zajęła się przygotowywaniem śniadania dla mieszkańców dworu. Gdy już półmiski były pełne i przyszykowane do podania, poszła na piętro zawiadomić żonę khazanu, że wszystko gotowe.

Ostrożnie weszła do przedsionka komnaty i zawołała młodą królową. W tej samej chwili usłyszała jej pełen przerażenia krzyk. Przeszył ją do szpiku kości. W pierwszym odruchu chciała odwrócić się i uciekać, jednak poczucie lojalności, a przede wszystkim serdeczne przywiązanie do królowej, zwyciężyły. Drżącymi rękami otwarła lekkie drzwi i weszła do pomieszczenia z wyobraźnią pełną strasznych obrazów, które mogły ją powitać wewnątrz.

Jej pani klęczała na brzegu łoża z dzikim wyrazem twarzy, wpatrzona w zmiętą pościel, jakby leżał tam jadowity wąż. Była cała spięta i gotowa do ucieczki, jak zaatakowany kot z nastroszoną sierścią.

― Pani, co się stało? ― Służka dobiegła do Aberes jednym susem, uklękła po pustej stronie łoża i chwyciła spoconą twarz królowej w dłonie. ― Już dobrze, to tylko sen! Nic ci nie grozi, pani! Już dobrze.

Wreszcie jakaś reakcja. Oczy powoli wracały do rzeczywistości, ale twarz nadal była blada, jak zasnuta mgłą. Napięcie zaczęło opuszczać jej ciało. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest wyczerpana. Upadła bokiem na łoże, dysząc ciężko.

― Śniło mi się, że chcę obudzić króla. Odwrócił się twarzą mnie, ale zamiast niego… był ten… ten odpychający… ― Wspomnienie wróciło; oczy Aberes znów przybrały przerażony wyraz. Nie potrafiła wykrztusić żadnego słowa.

― Król wstał już godzinę temu. ― Padriya znów próbowała ją uspokoić. ― Cokolwiek ci się, pani, śniło, to tylko nocna mara. Już jej nie ma.

― Zamiast Gemre na łożu leżał koło mnie ten piekielny Hetammu… ― mówiła wpatrzona w jakiś nieokreślony punkt przed sobą. ― Cały pokryty kurzem pustyni… Zanim się obudziłam, zdążył wysyczeć, że…

― Co powiedział, pani? ― spytała Padriya, przerywając kolejną chwilę nerwowego milczenia. Teraz sama też zaczęła się bać.

― Nawet dokładnie nie pamiętam jego słów… ― Usiadła, przysuwając stopy bliżej siebie i obejmując nogi ramionami. Z twarzą przyciśniętą do kolan znów próbowała opowiedzieć, co usłyszała. ― To było krótkie zdanie, w jakimś obcym języku, ale niosło tak wiele zła i nienawiści, że na samo wspomnienie aż krew zamarza w żyłach!

― Nie myśl o tym, pani. Lepiej nie przypominać sobie słów śnionych postaci. Jest nowy dzień.

Padriya odsunęła zasłony. Światło poranka zalało całe pomieszczenie. Ze ścian obserwowały wszystko postaci boskich małżonek Baala. Wyglądały, jakby właśnie przerwały beztroski taniec, by zobaczyć przyczynę zamieszania w komnacie. Nagie boginie wyglądały ponętnie, a Baal był uosobieniem męskości i pożądania. Obrazy były jak żywe i patrzący na nie bezwiednie przenosili się myślami i emocjami do gorących i namiętnych obrzędów miłości, odprawianych co kilka tygodni wokół licznych świątyń i świętych gajów rozsianych po całej okolicy Kiriath-Sepher.

Za każdym razem, gdy Padriya odwiedzała komnatę królowej, spoglądając na ściany, żałowała, że nie może poświęcić im więcej uwagi. Teraz było podobnie, a jednocześnie w pamięci stanął jej obraz przystojnego Pa-Dyeku, który pożerał ją wzrokiem, ilekroć przechodziła przez bramę podczas jego warty. Odpędziła lubieżne myśli. On pewnie wolałby znaleźć się w sali tronowej, gdzie na ścianach walczyli bohaterowie, przebijając mieczami groteskowe potwory. Czasem też chciała pozostać w komnacie na dłużej, by lepiej poznać te ciekawe historie, ale w sali tronowej, podobnie zresztą jak w królewskiej sypialni, mogła przebywać jedynie królewska para lub urzędnicy dworscy. Jej wizyty były tam zazwyczaj bardzo krótkie. Sądziła, że teraz będzie podobnie.

― Wasza Wysokość, pora śniadać. Wszystko gotowe. ― Chciała już wyjść, gdy usłyszała odpowiedź.

― Nie musisz mnie tak nazywać, wiesz przecież. Poczekaj chwilę, Padriya. ― Zmęczony głos kobiety zatrzymał służącą w pół kroku. ― Nie chcę zostać sama. Może to kolejny sen, jak w starych opowieściach.

― Czy zawołać moją matkę? Zbada cię i uwarzy ziół. Może ten sen wziął się z choroby jakiejś?

― Zioła nic tu nie pomogą, moja droga. ― Spojrzała na nią serdecznie, wdzięczna za okazywaną troskę. ― Czy król Gemre jest w zamku? Koniecznie muszę z nim porozmawiać!

― Nie, pani. O świcie wyjechał z oddziałem setnika do spichlerzy. ― Padriya wyciągała z kufrów ubrania Aberes. ― Pewnie wróci dopiero w porze obiadu.

― No tak, wysłanie daniny dla Egiptu. Już późne lato, ta spiekota nas w końcu zabije… Święto Anath Bolesnej za trzy dni; czuję jej ból wszędzie wokół.

Wreszcie zwlokła się z posłania, zmęczonym krokiem podeszła do niewielkiego ołtarza i zapaliła kadzidło. Ze złożonymi rękami poprosiła bogów o oczyszczenie z nocnych strachów i bezpieczeństwo. W połowie litanii zabolało ją poczucie pustki, jakby jej modlitwa przyklejała się do sufitu i zawisała jak pajęczyna wraz z innymi niewysłuchanymi inwokacjami.

Ileż takich próżnych słów i oracji kłębi się pod powałą ― pomyślała ze zniechęceniem, które odbiło się na jej znieruchomiałej twarzy.

Padriya nie wiedziała, co myśleć o tak nagłym pesymizmie swej pani. Zawsze roześmiana i tryskająca energią, nawet gdy nękały ją troski, teraz stała na skraju przygnębienia.

― Wkrótce nastaną wczesne deszcze, znów wszystko się zazieleni. ― Służąca próbowała oddalić od niej ten ponury nastrój, ale Aberes jakby jej nie słyszała.

― Czy oprócz setnika był z królem ktoś jeszcze? ― zapytała, schylona nad misą pełną wody.

― Nie wiem, wyruszyli całym oddziałem, gdy nie było jeszcze całkiem widno. ― Nagle zrozumiała o kogo pytała Aberes. ― Z tego co wiem, Khetu wracają na jesień.

― Sporo wiesz, Padriya. ― Aberes zaczęła wycierać twarz i przyglądała się dziewczynie badawczo spod długich rzęs. Mokre włosy przylepiły się do jej policzków i pogłębiły tylko wyraz troski.

― Kuchnia to bardzo gwarne miejsce, Wasza Wysokość, i można tam usłyszeć o wielu sprawach, nie tylko o warzeniu potraw… ― odparła, podając Aberes suknię. ― Poza tym wszyscy wiemy, jakie nastroje panują w zamku, ba, w całym mieście, gdy ma się pojawić Hetammu ze swymi demonami. Jakby nad miasto nadciągała gradowa chmura.

Tym razem będzie to grad kamieni i ognia ― pomyślała ponuro Aberes, a na głos dodała:

 ― Hetammu już przybył, więc albo zostawił swoją watahę koło Beer-Szeby i wkrótce do nich wróci, albo też oni pojawią się tu za nim. Zeszłej jesieni przebywali w grodzie ponad miesiąc. Wiele rodzin do teraz opłakuje zmarłych.

Służąca wzdrygnęła się i ze strachem w głosie powiedziała:

― Widziałam, jak Amalek spieszył za Gemre. Ale nie wiem, czy spotkali się jeszcze przed wyjazdem króla.

Aberes zagryzła wargi, a jej tętno gwałtownie przyspieszyło.

― Ja usłyszałam go w nocy, ale o tym nikomu ani słowa, rozumiesz! ― Spojrzała z napięciem na Padriyę. ― Może to tylko krótka wizyta i wkrótce już go nie będzie, chociaż śmiem wątpić. Pójdę coś zjeść, może wtedy lepiej się poczuję.

Padriya westchnęła i podążyła za Aberes.

*

Poczuł, że powinien natychmiast się z nim zobaczyć, zanim będzie za późno. Wstał od niedokończonego posiłku i wybiegł z komnaty. Kilku mnichów odprowadziło go wzrokiem, po czym wymienili znaczące spojrzenia ― „pustynne diablę” dla nich zawsze takim pozostanie.

Nakaz wciąż rozbrzmiewał w jego umyśle, jakby wracał odbijany wściekłym echem od każdego ze wzgórz otaczających Nunkur. Czuł, że byli wokoło, liczniejsi niż zwykle, więc niezawodnie nadchodził czas działania. Jakże pragnął, by wszystko szło zgodnie z planem, a nie gmatwało się bez końca z błahych, nieprzewidzianych powodów.

Kilka niewidocznych postaci posuwało się przed i za nim. Pozostałe wciąż znajdowały się ćwierć mili dalej. Otaczały żywy cel zmierzający w stronę wyjścia z zamku, próbując wpłynąć na jego myśli i sprawić, by biegły spokojnie, a wtedy coraz bardziej uległy umysł będzie gotowy na przyjęcie ziarna, jak żyzna gleba. Jednak znów coś im przeszkadzało. Mimo intensywnych wysiłków mężczyzna nadal był wzburzony. Jego myśli uciekały ku pilnemu zadaniu, niewrażliwe na sugestie posłańców. Taki brak skuteczności mógł oznaczać tylko jedno.

― Nieprzyjaciel!

Szybką myśl dowodzącego odebrały inne demony z hufca i pijane ze wściekłości pozostawiły cel i zaczęły rozglądać się czujnie. Przeciwnik albo przybył tu jeszcze przed nimi i rozstawił swoje siły, albo właśnie nadciągał, jak śnieżnobiała lawina. Odruchowo czekały na nagły rozbłysk towarzyszący objawieniu się adwersarzy, bolesny i paraliżujący. Czasem decydowała właśnie ta krótka chwila zaskoczenia.

― Sebaoth, ZastępTego-Który-Jest! Czuję ich! ― Wartkie słowa-myśli, potem lawina kolejnych. Złe istoty ciskały w siebie oskarżeniami jak piorunami.

― Gdzie nasze straże?! ― ryczały smolistoczarne cienie, miotając się wokół mężczyzny, który właśnie wychodził na plac przed zamkiem. ― Ci ślepi kretyni powinni nas natychmiast ostrzec i przeciwdziałać!

Demony z oddziału były zwykłymi legionistami, więc obcy im był chłodny, wyniosły ton piekielnej arystokracji, która gardziła obelgami i przekleństwami. Wyższe sfery lubowały się w wyrafinowanych eufemizmach, tnących głębiej niż ogniste miecze. Uwielbiały sztukę kąśliwej, najczęściej uzasadnionej krytyki, doskonaloną przez niezliczone wieki. Jeśli została wymierzona we wroga z odpowiednią siłą i we właściwym momencie, potrafiła zrujnować niejedną karierę na dworach szatańskiego księstwa. Szeregowe demony gardziły taką patetyczną retoryką i wybierały bardziej bezpośrednie i spektakularne środki wyrazu. Siarczyste przekleństwa i obelgi przydawały się szczególnie w chwilach niepowodzeń, gdy trzeba było bronić się przed zarzutami. Wtedy przede wszystkim liczył się natychmiastowy efekt w oczach kamratów.

― Nic nie zauważyliśmy, więc stulcie te wredne pyski! ― Strażnicy próbowali zamaskować gniew i strach wibrujący w ich głosach. ― Nie widziano ich tu od dawna.

― Łżecie jak psy! Już od kilku dni coś krzyżuje nasze plany. To od początku musieli być oni. ― Pluli wokół skoncentrowaną nienawiścią na samą myśl o Przeciwniku. Przypominali wściekłe szerszenie. ― Zastęp zawsze pojawia się znikąd, szczególnie przy tak ważnych zadaniach, więc powinniście wyczuwać ich obecność na dziesiątki mil!

― Ale to podobno wy jesteście tą przesławną grupą do zadań specjalnych! ― Strażnicy nie pozostawali dłużni, wykrzywiając szczęki w grymasie nienawiści. ― Elitarny oddział popaprańców, psia wasza mać!

― Milczeć! ― ryknął rotmistrz i obezwładnił demony, używając całej nadanej mu władzy. Podkomendni zamarli w pół słowa jak rażeni obuchem. Z satysfakcją obserwował ich bezsilną złość. Zgromione jego mocą nie mogły uczynić nawet najmniejszego ruchu, tylko wlepiały w niego nienawistne spojrzenia, a on przedłużał tę agonię bezczynności, każąc im milczeć i czekać, aż łaskawie przemówi. ― Tę partię jeszcze możemy wygrać. Czy Kab-Seqnu już wyruszył z Gazy?

Rotmistrz wreszcie zwolnił uścisk i pozwolił im odpowiedzieć.

― Ciągle czekamy na wieści. ― Gniew powoli zamierał w ich głosach. Znów skupili się na zadaniu. ― Powinien już być w drodze, oczywiście pod eskortą. Potraktował nasze sugestie poważnie i nabrał podejrzeń.

― Doskonale. Pilnujcie, by zjawił się tuż przed końcem przygotowań, wtedy nasz podopieczny wróci do zamku baaardzo późno… ― obrzucił mężczyznę pełnym jadu spojrzeniem, ale nie śmiał zbliżyć się do niego, czując otaczającą go moc Zastępu. Tamci musieli być już bardzo blisko. ― Zadbamy o to, by był zbyt zmęczony i wściekły, żeby z nią rozmawiać. A przez kolejne dni będzie jeszcze gorzej. Tylko teraz nic nie spartaczcie!

*

Hetammu przez chwilę miał wrażenie, że coś idzie nie tak, ale teraz znów skupił się na zadaniu. Przyspieszył kroku, kierując się przez rozległy dziedziniec klasztoru ku stajni wbudowanej w zewnętrzny mur. Stajenny zauważył go już z daleka przez otwarte wrota, gdy wychodził z bocznego wyjścia budynku prowadzącego na dziedziniec wprost z kuchni i jadalni. Szedł zamaszystym krokiem, niemal biegł, lekko pochylony. Rozglądał się czujnie, jakby węszył ledwo uchwytny trop zwierzyny ukrytej gdzieś za murami monastyru. Przypominał pustynnego drapieżnika podczas polowania, i mimo iż był niemal czterdziestoletnim mężczyzną, wyglądał o piętnaście lat młodziej. Biła od niego niespożyta żywotność i energia. Szczupła sylwetka mogła sprawiać mylące, niepozorne wrażenie, jednak pod brunatnymi szatami kryło się ciało twarde i muskularne; każdy mięsień czy ścięgno były gotowe wykonać rozkaz szybko i zdecydowanie. Był jak nakręcona do granic stalowa sprężyna.

Służący dobrze wiedział, co oznacza taka postawa i jakie mogą być konsekwencje opieszałości, gdy pustynny szakal Hetammu wyrusza na łowy. Rzucił więc zgrzebło i zaczął pospiesznie zakładać grubą derkę na grzbiet czarnej jak noc klaczy imieniem Serpeth. Hetammu wpadł do wnętrza, odepchnął sługę i sam dopiął ostatnie rzemienie, po czym wskoczył na koński grzbiet i gwizdnął krótko. Rumak wypadł ze stajni niemal tak szybko, jak ich niewidzialni stróże.

Hetammu zobaczył Gemre w połowie drogi do zamku. Uderzył boki Serpeth piętami, by jak najszybciej dogonić jeźdźców. Khazanu właśnie wyjeżdżał z bramy na czele setki żołnierzy. Sokoli wzrok Amaleka pozwolił mu zobaczyć kilka wymownych szczegółów. Król mówił coś porywczo do setnika jadącego obok. Niemal krzyczał. Hetammu nie usłyszał słów, ale z miny i gestykulacji Gemre zrozumiał, że bardzo się spieszą, a król jest w złym humorze.

― Przeklęte daniny ― powiedział sam do siebie, pędząc w stronę ulicy prowadzącej do północnego traktu. ― Już wkrótce Nebmaatre nie ośmieli się przysłać choćby całej swojej armii po nasze dobra. Yahaaa! ― Koń przyspieszył jeszcze bardziej.

Gdy wreszcie zrównał się z dwoma mężczyznami jadącymi na czele, zwolnił tak gwałtownie, że rumaki Gemre i setnika niemal się spłoszyły. Mężczyźni zmierzyli go gniewnym wzrokiem.

― Bądź pozdrowiony królu Kiriath-Sepher! ― Salut nie był udawany. W głębi serca Hetammu wciąż czuł sympatię do swego rówieśnika. ― Dobrze, że cię jeszcze spotkałem, Gemre. Musimy porozmawiać.

― Witaj, Hetammu. Pora niezbyt sprzyjająca na rozmowy. ― Ton głosu zabrzmiał irytacją. ― Dzisiaj musimy wysłać tę przeklętą daninę. Cały dzień zmarnowany. Ufam, iż tylko jeden, jeśli bogowie będą łaskawi. Bo gdy zjawi się rabišu i zacznie szukać dziury w całym,wtedy wszystko potrwa o wiele dłużej. A święto Anath już za trzy dni. Pozwól więc, że zajmę się moimi sprawami, a ty złóż mi wizytę jutro. A najlepiej za tydzień! Chyba że to coś niecierpiącego zwłoki.

Niezrażony Hetammu uśmiechnął się pod nosem, spoglądając na Gemre patrzącego przed siebie z zacięta miną.

― Jak sobie życzysz, panie ― odparł z udawaną obojętnością i zawracając konia, rzucił jakby od niechcenia: ― Nasz stary mag przesadza zapewne ze swymi obawami. Możemy porozmawiać o tym choćby po święcie.

― Ullisukmi? ― Gemre spojrzał na niego z ukosa, mocniej okręcając lejce wokół dłoni. Zawsze tak robił, gdy coś go zaniepokoiło. Nie uszło to uwagi Hetammu, który uśmiechnął się szpetnie. Koń też wyczuł podenerwowanie swego właściciela, bo niespokojnie rzucił łbem. ― Zaczekaj, Hetammu! Cóż takiego może niepokoić wielkiego mistrza?

― Wolałbym rozmawiać bez świadków ― rzekł ściszonym głosem. Znów zrównał się z Gemre i wymownie skinął głową w kierunku jadącego z drugiej strony setnika, więc król nakazał tamtemu jechać z tyłu kolumny.

Mieli nieco wolnej przestrzeni wokół siebie i trochę czasu na rozmowę. Kierowali się do Nun-Hatti – wioski leżącej niemal dwie mile od grodu, po północnej stronie doliny Nunkur. Co roku zjawiali się tam naczelnicy wiosek i osad podlegających władzy króla Kiriath-Sepher oraz zarządcy kilku kopalń złota, miedzi i szlachetnych kamieni rozsianych po całym górzystym okręgu, a także naczelnicy ważniejszych rodów. Wszyscy oni przywozili ze sobą zadeklarowane ilości płodów rolnych i skarbów ziemi, które królewscy rachmistrze i zarządcy skrupulatnie policzą w obecności króla. Już wiosną wysłano oficjalny list do faraona z zapewnieniem, że i w tym roku miasto wywiąże się ze swych zobowiązań, bo spodziewane plony miały być dość obfite. Bogowie nie zawiedli i znów pobłogosławili Kiriath-Sepher.

Było późne lato. Ziarno już od kilku miesięcy spoczywało w spichlerzach, właśnie skończyły się zbiory owoców. Zebrano także pierwsze oliwki i wytłoczono z nich sporą ilość przedniej oliwy, bardzo cenionej na Zachodzie, podobnie jak rubinowej barwy wino dojrzewające w olbrzymich kadziach. Owce i rogacizna były dorodne, jak co roku, i nawet po wysłaniu kilku stad do Gazy, wciąż pozostanie ich aż nadto. Nadmorski egipski garnizon był dość liczny, gdyż miasto, podobnie jak odległa o czterdzieści mil Jaffa, stanowiło ważne centrum administracji, a obowiązek jego utrzymania spadał na barki wasali.

Gemre był w stosunkowo dobrym położeniu. Nie musiał dostarczać żołnierzy dla wzmocnienia egipskich pułków, gdyż Kiriath-Sepher uznawano przede wszystkim za ośrodek nauki, co świadczyło o tym, jak niewiele faraon wiedział o planach swoich wasali na najbliższą przyszłość. Egipcjanie i tak gardzili taką „nauką”, bo w ich mniemaniu jedynie w wielkich królestwach można było spotkać prawdziwych mędrców. Poza tym miasto leżało z dala od szlaku handlowego, więc jego khazanu nie był odpowiedzialny za chronienie karawan. Pomagało im też sąsiedztwo okrytego złą sławą Kiriath-Arba2, z którym oni od zawsze byli w dobrych stosunkach.

Jednak mimo wszystko w wiosce mógł się zjawić rabišu – komisarz egipski stacjonujący w Gazie – by osobiście dopilnować wysyłki. Rzadko się zdarzało, by odwiedzał któryś z podległych sobie okręgów, ale zdarzyć się mogło. A kto wie, czy wtedy sprawy nie potoczyłyby się niepomyślnie? Gdyby okazało się, że po obfitych zbiorach danina dla Egiptu stanowi zaledwie drobny ułamek dochodu okręgu, wtedy mimo protestów hety – jak Egipcjanie nazywali podporządkowanych sobie kananejskich królów, którzy dla nich byli jedynie merami miast, a nie pełnoprawnymi królami – wysokość daniny mogła jednorazowo ulec zwiększeniu. Podczas kolejnych lat rabišu zjawiałby się jeszcze nie raz, by przekonać się, czy aby miejscowym nie darzy się zbyt dobrze i czy faraon i jego garnizony nie powinny mieć większego udziału w tej obfitości. Dla nikogo nie było także tajemnicą, że często komisarze zgodnie z prawem zatrzymują dla siebie część daniny, a poza prawem zgarniają do swej kiesy jeszcze więcej. Zdarzało się, że komisarz żądał od grodu aż dwóch tysięcy syklów srebra, a faraon zdawał się nie dostrzegać nawet tak rażącego bezprawia i nie reagował na rozpaczliwe listy, w których hety błagał o interwencję. Pozory pokoju za wszelką cenę – oto dewiza Amenhotepa, trzeciego faraona noszącego to dumne imię.

Szczęściem dla Kiriath-Sepher obecnym komisarzem w Gazie był Kab-Seqnu, człowiek majętny i dość rozsądny. Był zaledwie w połowie Egipcjaninem, ale cieszył się ogromnym zaufaniem faraona. Miał on na głowie sporo ważnych lokalnych spraw i nie zaprzątał sobie głowy ingerencją w interesy grodów położonych w niebezpiecznych górskich rejonach Kanaanu, które i tak nigdy nie były zbyt ściśle kontrolowane. Owszem, sprawdzał skrupulatnie, czy każde z miast wywiązuje się ze swych należności, ale interweniował jedynie w wypadku rażącego opóźnienia w dostawach, te jednak nie zdarzały się zbyt często.

Poza tym panujący nad miastami tych okolic niewiele znaczyli. Polityka Egiptu skupiała się głównie na wielkich królach, takich jak władcy Mitanni lub Hatti, którzy uzurpowali sobie status braci, równych nawet faraonowi. To stamtąd mogło nadciągnąć zagrożenie. Prawdopodobieństwo rewolty w okolicach leżących na wschód od Gazy było w Egipcie uznawane za znikome.

― Dotarły do nas wieści, iż na czas święta w mieście mogą pojawić się szpiedzy z Gibeonu lub Urusalaim przebrani za pielgrzymów ― rzekł Hetammu ściszonym głosem. ― Od dłuższego czasu wiemy już, że Adoni-Cedek najchętniej zagrałby twoją, królu, rolę w naszych planach.

Celowo zataił przed królem niedawny zwrot w polityce najważniejszego z południowych grodów, o którym powiedział mu Ullisukmi. O tym król dowie się w swoim czasie. Zresztą może to właśnie władca Urusalaim w końcu odegra tę rolę, gdy Gemre z jakichś względów straci poparcie kapłana.

― Gibeon nigdy nie był częścią Djahi, zrobiliby wszystko, by trzymać nas na dystans ― zauważył Gemre.

― Razem z Lab’ayu tylko czekają na dogodny moment, by wbić nam nóż w plecy ― potwierdził Hetammu. ― Niestety, są na tyle silni, że nie potrzebują ani nas, ani wsparcia z Hazor. W dodatku ich ziemie leżą w samym środku Kanaanu, jak zapora ogniowa. Z tego też doskonale zdają sobie sprawę. Będą próbowali poszczuć na nas…

Nie dokończył zdania, bo gwałtownie pociemniało mu w oczach. Chwycił się mocniej grzywy Serpeth, aż przechyliła łeb i spojrzała na niego zdziwiona. Wiedział, co takie doznania mogą oznaczać. Jego strażnicy jak na komendę rzucili się na boki, rozluźniając szyk wokół obu jeźdźców. Teraz zobaczyli adwersarzy. Przeraziła ich śmiałość i pewność, z jaką przybywali. Nie sposób było rozróżnić ani nawet ich policzyć, bo sylwetkiangelosokrywała sfera białego światła. Czarty odruchowo przysłoniły ślepia rękami. Jedyne, co udało im się dojrzeć wśród tej wrogiej jasności wypełniającej niemal połowę zachodniego horyzontu, to ciemna smuga umyślnego. Oszalały ze strachu jak czarny kruk umykał przed świetlistymi istotami.

Wszystko to trwało krócej niż mgnienie oka i nikt ze śmiertelnych nie byłby w stanie czegokolwiek zauważyć, nawet gdyby usunięto naturalną zasłonę zmysłów broniącą ich przed mieszkańcami sfery ducha. Angelos przetoczyli się przez nieboskłon jak błyskawica i zniknęli po północnej stronie, pozostawiając czarty na pastwę strachu i wściekłości. Posłaniec wreszcie dopadł herszta i po krótkim pokłonie wychrypiał najnowsze wieści.

― Panie, rabišu został w Gazie ― wysyczał, lękliwie obserwując surowe oblicze dowodzącego. ― Czuję, że stoi za tym Zastęp.

― Przeklęci śmiertelnicy, nigdy nie można na nich polegać! ― huknął tamten, aż echo grzmotu przeleciało przez dolinę. ― Dlaczego nie przybędzie?!

― Z Damaszku jedzie jakaś karawana. Ważny ładunek i listy dla faraona. Jadą do samego Tell Al Amarna. Kab-Seqnu musi przejąć ich pod swoją opiekę od oddziałów z Jaffy i odprowadzić do samej granicy. To priorytetowa sprawa, dopiero potem będzie mógł wrócić.

― A do tego czasu zdążą dojść tutejsze wozy z daniną i jakże uprzejmy list z cennym podarunkiem! ― wrzeszczał rotmistrz w bezsilnej złości. ― Chyba że im przeszkodzimy.

― Czuję, że gdzieś w górze zapadły ważne decyzje ― dodał inny demon. ― Znów wyprzedzają nas o pół kroku.

Nagle wszyscy spojrzeli na południe, w stronę Beer-Szeby, skąd pędził kolejny posłaniec, podobnie przerażony jak poprzedni. Wszystko stało się jasne.

― Takie zgranie w czasie nie może oznaczać nic innego, jak tylko świetnie skoordynowaną dywersję. ― Ton dowódcy był lodowaty, podobnie, jak jego wzrok, który wbijał w posłańca niczym sztylet. ― Z czym przybywasz?!

― Musicie wracać do obozu ― odparł tamten.

― Znów go nie upilnowali! Czy tak?! ― wrzasnął dowodzący.

Posłaniec nic nie odpowiedział.

*

Gemre spojrzał na Hetammu przenikliwie. Miał już dość spore opóźnienie i chciał jak najszybciej zakończyć tę jałową rozmowę.

― Ciągle nie rozumiem, dlaczego przedstawiasz mi to właśnie teraz? ― zapytał podejrzliwym tonem. ― Mam się na baczności i nie sądzę, by coś mogło nas zaskoczyć. A ty?

Hetammu nie zareagował na to pytanie, bo próbował skupić się na dziwnych doznaniach dobiegających z innego wymiaru.

― Hetammu! Chory jesteś czy co? ― Głos Gemre przywołał go do rzeczywistości. ― Czy aby na pewno panujesz nad sytuacją?

Hetammu był zdezorientowany, ale ostatnie pytanie usłyszał wyraźnie. Już nabierał powietrza, by rzucić ostrą ripostę, opanował się jednak. W najbliższych miesiącach za wszelką cenę musiał zapewnić sobie bezgraniczne zaufanie khazanu, czemu na pewno nie służyłaby jakakolwiek krytyka postępowania króla.

― Khetu tylko pozornie nie opuszczają Beer-Szeby, Gemre ― odrzekł, wciąż czując zamęt w głowie. ― Dobrze wiesz, że nie dzieje się nic, o czym byśmy nie wiedzieli, a osoby niewygodne są pod naszą stałą obserwacją.

― Cieszy mnie to niezmiernie! ― Zniecierpliwienie króla sięgało szczytu. ― Ku czemu więc zmierzasz? Mów, bo tracimy czas!

Pora wspomnieć o nowym tropie. To powinno dać mu do myślenia! ― pomyślał z satysfakcją, a na głos rzekł: 

― Jeśli nalegasz, królu, powiem ci…

Przerwał mu gwałtowny tętent i krzyki z tyłu kolumny. Obejrzeli się jak na komendę i ujrzeli samotnego jeźdźca pędzącego na złamanie karku w ich kierunku.

― Zatrzymaj się, Hetammu!

Zawołany patrzył w zdumieniu, próbując odgadnąć tożsamość przybysza, ale rozpoznał go dopiero, gdy ten zahamował przed nimi i ściągnął opaskę z twarzy.

― Co się stało, Gerszi? ― spytał, czując, że stało się coś złego.

― Przysyła mnie Chamat ― mówił, starając się uspokoić konia, który wciąż jeszcze sapał ciężko po długiej podróży. Jego boki pokrywała obfita piana.

Padło imię adiutanta Hetammu, który zgodnie z rozkazami zawsze miał baczenie na Murtekha, młodszego brata dowódcy Khetu w czasie nieobecności tego ostatniego. Był doświadczonym żołnierzem z głową na karku. Jego przytomność umysłu zapobiegła niejednemu kryzysowi. Fakt, iż pchnął posłańca po Hetammu, mógł oznaczać tylko jedno: Problemy!

― Wracaj czym prędzej, wodzu! Twój brat postawił ludzi pod broń. Pewnie jeszcze przed zachodem słońca wyruszą, by zaatakować! Wciąż czeka na powrót zwiadowców i jeśli bogowie pozwolą, możesz jeszcze zdążyć go powstrzymać!

― Kogo chce zaatakować? Przecież dostał wyraźne polecenia! ― Z przejęcia oczy niemal wyszły mu z orbit. Czarna klacz nerwowo strzygła uszami, czując wzburzenie swego jeźdźca. Wokół rozlegał się chrzęst kopyt walczących ze żwirem i głośne oddechy człowieka i wierzchowca ― Czy Chamat panuje nad sytuacją?

― Nie wiem, wodzu. Doszło między nimi do ostrego starcia. W tej chwili może tam już być gorąco! Pozwól, panie, że dam wytchnąć memu koniowi. Musi się czegoś napić, bo padnie. Jechałem niemal bez przerwy! ― Nie czekając na zgodę, zeskoczył na piasek, odpiął bukłak od pasów mocujących lekkie siodło z derki i poił zmęczone zwierzę.

W tym czasie kolumna żołnierzy oddaliła się na kilkadziesiąt kroków. Gemre nie miał czasu czekać.

― To tyle, jeśli chodzi o kontrolowanie sytuacji ― zauważył z przekąsem, patrząc na wściekłego Hetammu. ― Nadal jesteś pewny, że to ja potrzebuję twoich przestróg?!

Hetammu nie odpowiedział, tylko łypnął na niego złym okiem.

― W takim razie żegnam. Jeśli będziesz chciał jeszcze na ten temat porozmawiać – choć liczę na to, że nie – wtedy uprzejmie zapraszam do zamku. Byle nie dzisiaj! ― Król zawrócił konia i ruszył za oddziałem, który wciąż posuwał się naprzód.

― Nie lekceważ tego, co ci powiedziałem, Gemre. Sam Ullisukmi zwrócił na to uwagę! ― zawołał za odjeżdżającym, ale w głębi duszy wiedział, że tę potyczkę przegrał. Znał go na tyle, by wiedzieć, że albo coś zrobi na nim wrażenie od razu, albo okazja przeminie i cała siła argumentu osłabnie jak chybiony cios miecza. Chcąc ostrzec go przed domniemaną zdradą, będzie musiał zupełnie zmienić podejście.

― Martw się lepiej o to, czy Khetu złamią jego rozkaz i znów zaatakują jakąś karawanę. Wtedy to ty będziesz miał nie lada kłopoty! ― odkrzyknął król, potwierdzając obawy Hetammu. Nie omieszkał też przypomnieć mu jednej z największych kompromitacji Khetu sprzed roku.

― Na demony piekieł! ― zaklął Amalek i zwrócił się do Gersziego. ― Gdy twój koń odpocznie, jedź do miasta i w świątyni Asztarte przy północnym murze powołaj się na mnie. Dostaniesz nocleg i strawę. Koniem też się zajmą. Gdy tylko wypoczniesz, wracaj do Beer-Szeby. Ja ruszam natychmiast.

Spiął ostro konia, wzniecając tumany kurzu. Z lękiem już wyobrażał sobie, że po dotarciu na miejsce zastanie tylko leżące na piasku trupy i zobaczy, jak Khetu dobijają rannych, zbierają łupy i gwałcą kobiety podróżujące w zaatakowanej karawanie. Ostatnim razem nie zdążył powstrzymać brata. Czy zdoła teraz?

*

Oddział ruchomych cieni niecierpliwie czekał na rozkaz wyruszenia. Czarty były spięte do granic, nie wiedząc, co zastaną po przybyciu na miejsce. Niektóre śledziły wzrokiem samotną sylwetkę jeźdźca mknącego przez dolinę. Zostawiał za sobą jasną smugę pyłu wzniecanego kopytami Serpeth. Wkrótce podążą za nim. Rotmistrz właśnie wydawał ostatnie rozkazy kilku weteranom wybranym do wykonania zadania w dolinie.

― My wracamy do Khetu, a dla was mam robotę. Niewiele zostało do zrobienia, ale ma to zostać wykonane z taką skutecznością, z jakiej słyniecie. Dajcie z siebie wszystko, a gdy skończycie, Gemre ma pożałować, że w ogóle wstał dziś z łoża. ― Po kolei patrzył im prosto w oczy z taką determinacją, że zadrżeli. ― Wozy z daniną nigdzie dzisiaj nie wyruszą, czy to jasne?!

Czwórka podkomendnych syknęła mściwie i pomknęła w stronę Nun-Hatti. W mgnieniu oka zostawili jeźdźców z tyłu i natychmiast skupili się na sporej grupie zabudowań odległych o mniej niż milę, wśród których trwała krzątanina. Na obrzeżach wioski czekała już kolejka wozów załadowanych różnymi dobrami. Po kolei podjeżdżały do rachmistrzów, którzy dokładnie wszystko liczyli, pospiesznie przesuwając paciorki na drewnianych liczydłach, sprawdzali powtórnie, czy nie zaszła pomyłka, po czym podawali wyniki skrybom. Mężczyzna kierujący całą tą pracą, raz po raz niespokojnie spoglądał w stronę Kiriath-Sepher. Lada moment spodziewał się przybycia króla. Obrzucał nerwowym spojrzeniem spichlerze stojące nieco bardziej na wschód. Ich wrota były otwarte, i co chwilę wjeżdżały do środka puste wozy, by po niedługim czasie wyjechać po drugiej stronie z pełnym ładunkiem ziarna. Na razie wszystko zdawało się przebiegać bez zakłóceń.

Czwórka demonów już docierała na miejsce, a ich badawcze spojrzenia zdołały znaleźć słaby punkt. Tam wszystko się zacznie. Wewnątrz spichlerza właśnie kończono opróżniać jedną z czterech górnych komór. Parobkowie spieszyli się jak mogli, by zdążyć, zanim słońce zamieni piętro spichlerza w