Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Panna Maliczewska” to sztuka autorstwa Gabrieli Zapolskiej, jednej z najwybitniejszych przedstawicielek polskiego naturalizmu.
„Panna Maliczewska” to komedia obyczajowa ukazująca starania początkującej aktorki, by odnieść sukces. Bohaterce pomagają zamożni i wpływowi mężczyźni, którym nie jest jednak całkowicie uległa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 87
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydawnictwo Avia Artis
2020
DAUM
FILO
BOGUCKI
1, 2, 3, 4 - koledzy
PANNA MALICZEWSKA
DAUMOWA
HISZOWSKA
ŻELAZNA
MICHASIOWA
SEKWESTRATOR
Scena przedstawia izbę, a raczej izdebkę w suterynie, bardzo małą i bardzo wązką. Po lewej dwa okna małe dwuszybowe, we framugach. W głębi piec do gotowania i łóżko Żelaznej, po prawej od widzów drzwi wejściowe, po trzech zmurszałych i ścierką zasłanych schodkach, i łóżko Stefki, przy niem koszyczek nieduży zamiast szafki, na nim lusterko, książki, grzebień, bardzo piękna bonbonierka, jakieś flaszki, jabłko i dużo innego śmiecia. Mały, obdarty parawan stoi przy ścianie, na nim wisi sukienka i jaskrawa halka, po lewej pod oknamisofa ceratowa, na niej pościel Edka Kuleszy, paczka przewrócona, świeca, bochenek chleba zaczęty, obdarty kołnierzyk. Pod oknami stół, na nim garnki, książki, zeszyty. W głębi, koło kominka lampa ścienna, nad łóżkiem Żelaznej obrazy, kwiaty z bibuły, fotografie i obraz święty, a przed nim świeci się lampka. Całość daje obraz ciasnoty i wilgoci. Ściany powinny być ciemne. Podłoga świeżo wyszorowana, piaskiem wysypana, po niej porozkładane ścierki i gazety. Przy podniesieniu zasłony Żelazna stoi przy balii w głębi komina i pierze. Edek Kulesza siedzi przy oknie przy stole z zatkanemi rękami uszami i głośno uczy się. Para napełnia całą izbę. Przez chwilę słychać monotonny głos Edka i pluskot wody w balii, po chwili Edek wstaje, idzie do chleba, kraje kawałek, je i wraca na miejsce nie przerywając głośnego mamrotania. Wreszcie Żelazna podchodzi do stołu zaczyna przewracać wszystko, zła, czegoś szuka.
No!
Ty... no...
Proszę nie przewracać...
Niech Kulesza się ustąpi.
Nie przewracać!
Tu była farbka do bielizny, gdzie jest?
A mnie co do tego?
Niech mnie Żelazna da spokój — ja muszę się uczyć.
A ja muszę prać. Moje pranie więcej warte jak Kuleszy nauka, bo za pranie płacą, a za naukę Kuleszy pies grosza nie da. Dzie farbka?
Proszę ztąd iść!
A! A! to co? Kto tu pani? ja, czy Kulesza? Kto to na stancyi — ja, czy Kulesza? Kto komu winien za trzy miesiące? ja, czy Kulesza? co? co?
A no... a no... teraz trza pyska nie rozwierać, jak się na to nie ma i Bogu dziękować, że jeszcze trzymam, bo inna dawno by porządek zrobiła.
Sie zapłaci.
Spodziewam się. Ukrzywdzić się nie dam, ja ciężko pracuję.
Już ciemno!
Dopiero trzecia.
To cóż, ale tu ciemno!
To trzeba się do pałacu wynieść elektrykę i sę fundnąć.
(uczy się, bierze chleb, je, siada na stole przy oknie. Żelazna bierze kubeł mydlin i wychodzi, stukanie w okno. Edek klęka i otwiera okno.)
Siawus.
Kujesz Demostenesa?
Ta przestań, idziesz?
Szkoda.
Ciężko, nie idzie — cholera, jakby kto zaciągnął tuman.
Już wszyscy poszli.
A... niema?
Nie.
Ja tu dla niej coś przyniósł.
Dawaj!
Nie, ja sam.
A twojej wiedźmy nie ma?
Tak! do kobiet tylko z kijem Nietschego albo... z kwiatami... Mówię ci to z doświadczenia. Zapamiętaj to sobie Kulo!
Ale... jak nie teraz, to później; zawsze cię to napadnie.
Nie będę miał czasu.
Na to czasu nie trzeba.
Właśnie.
Naturalnie. Jesteś młody, to nie potrzebujesz się długo wysługiwać. Raz, dwa, kobieta wpada ci w objęcia.
Wielkie szczęście.
No, nie jest to główny czynnik życia — ale konieczny.
Chcesz?
Dobrze.
Wiesz, ja przecie nie mogę uwierzyć, żebyś tak był blizko niej i tak... nic... tego.
Wcale nie świństwa, bo musisz przyznać, że ta Stefka to szampańska dziewczyna.
Ja mam inne zapatrywania w tym względzie.
No... wiem... wiem, nie potrzebujesz mi imponować, każden z nas uznaje w kobiecie człowieka, e!.. po jakiemu ty palisz — zaciągaj się... słyszysz?
Daj mi spokój.
Najlepiej — jak nie umiesz palić, to nie pal...
Ona pali?
Kto?
Maliczewska.
E!
Widziałem raz — wychodziła z próby, ktoś, jakiś chórzysta czy co, palił, ona mu wyrwała z ust papierosa i sama paliła.
Dla hecy. A zresztą, niech ją dyabli, masz tu twoje polskie...
Na... przepisz sobie, tylko byków nie rób.
Tu jest dwadzieścia centów.
Słuchaj ty? a reszta? jeszcześ mi winien za poprzednie 40 centów.
Kula, nie szalej! Kupiłem kwiatów dla niej!
Lepiej było dać jej gotówką.
Tyś oszalał? jej? artystce?
Taka ona artystka, jak ja doktór filozofii. No, niech cię dyabli...
„I tylko dziwię się, że kwiaty Pod twemi stopami nie rosną“.
„O ty! mój ptaku skrzydlaty, Ty raju!.. ty maju... ty wiosno!..“
O! o!
Tak, tak brachu, Sienkiewicz! Sienkiewicz!
Może ona nie czytała?
Nie czytała? Ona wszystko już pożarła, całą bibułę — ona ciągle czyta. Bez wyboru. Chciałem to jakoś pokierować, ale dyabła tam.
Taka inteligentna?
Nie inteligentna, ale oczytana. A zresztą nie piłuj mnie nią. Ja mam już tego wyżej uszów.
Kiedy wróci?
Nie wiem.
Jak byś miał dziury w butach, dziury w portkach, dziury w mózgu, jak by ci było niewesoło i ciężko, to byś także nie był uprzejmy.
Ja bym cię, Kula, do siebie zaprosił, jak Boga kocham i wszystko ci dał, ale moi starzy to taka para Dulskich, że aż w nosie kręci.
Ja wiem, tyś dobry w gruncie rzeczy, ale twoje środowisko — bagno!
No — a ja romantyk.
Dyabła tam! pozujesz na romantyka. Szczerości ani grdynia. No... idź już...
Zostawię dla niej papierosów.
Także coś. Idź już.
Aha! tu masz! Etykę.
Weź całkiem. Nie krępuj się. Ja i tak bym spuścił.
Nie lubię wizytów.
Siawus Edek!
Proszę po papierach, bo podłoga świeżo umyta.
Nikt by się tego nie domyślił.
Wymawiam sobie wizyty, i żeby mi przez okno nie wpuszczać. Bo to jakby do jakiej nory złodziejskiej, a nie chrześcijańskiego domu.
Nie żadne wizyty, tylko kolega.
(Edek włazi na stół, kładzie się we framudze okna i uczy się. Widać tylko jego długie zwisające nogi w obszarpanych spodniach. Żelazna pierze i nuci pod nosem pieśń jakąś pobożną, coraz ciemniej, z kątów wysuwa się wilgotny, chorobliwy zmrok.)
Skończyło się!
A jakże.
No, a gdzie ona?
Terkocze ze swoimi. Mówiła żeby mleko było gorące.
Właśnie, pieniądze się rodzą.
I tak się pali.
No to co?
Nie pada tam?
Nie jeszcze.
Dałby Bóg; będzie deszczówka na kolory.
I śnieg może.
No, to już nie!
Zima idzie.
Niech się skręci po drodze.
E, co tam pani — ale ja.
A jakże! ja, właśnie.
Zemgliło mnie.
Znów dostała cukierki i za dużo se podjadłam.
A no, taki teraz widać zwyczaj!
Czyj to chleb?
Daleko by zajechała z tymi cukierkami.
Czyj to chleb?
A no... tego...
Tak sobie... ot...
Ta my z jednej wsi.
O! jakże to?
A no z Biedoty.
To jest jedna taka wieś, gdzie się takie rodzą. Idę! jeszcze trza przynieść. Nie dała psia krew od razu wszystkiego zabrać, żeby się jej kiecki nie pogniotły. Ach! niech ją!..
A niech pani Żelazna nic jej nie mówi.
Że ja... trochę...
Ja chrześcijanka, plotków nie robię.
Co za dyabeł?
Niech będzie pochwalony!
Na wieki wieków!
Czy tu mieszka praczka?
Dobrze, dobrze... cóż tu tak ciemno?
I duszno.
Wiadomo... w pralni... wiadomo... zaraz zapalę.
Tak. Bo to my chcemy się porozumieć co do koronek... nie wiem, czy pani też umie prać koronki?
W lot... w lot...
A gipiury?
W lot... w lot...
C’est ici, oui, oui...
O! O! a to czyje?
To... zaraz.
proszę na dwór — ja tu mam interesa.