Panna Maliczewska - Gabriela Zapolska - ebook

Panna Maliczewska ebook

Gabriela Zapolska

4,0

Opis

Panna Maliczewska” to sztuka autorstwa Gabrieli Zapolskiej, jednej z najwybitniejszych przedstawicielek polskiego naturalizmu.

Panna Maliczewska” to komedia obyczajowa ukazująca starania początkującej aktorki, by odnieść sukces. Bohaterce pomagają zamożni i wpływowi mężczyźni, którym nie jest jednak całkowicie uległa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 87

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-003-8
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Osoby

DAUM

FILO

BOGUCKI

1, 2, 3, 4 - koledzy

PANNA MALICZEWSKA

DAUMOWA

HISZOWSKA

ŻELAZNA

MICHASIOWA

SEKWESTRATOR

AKT I

Scena przedstawia izbę, a raczej izdebkę w suterynie, bardzo małą i bardzo wązką. Po lewej dwa okna małe dwuszybowe, we framugach. W głębi piec do gotowania i łóżko Żelaznej, po prawej od widzów drzwi wejściowe, po trzech zmurszałych i ścierką zasłanych schodkach, i łóżko Stefki, przy niem koszyczek nieduży zamiast szafki, na nim lusterko, książki, grzebień, bardzo piękna bonbonierka, jakieś flaszki, jabłko i dużo innego śmiecia. Mały, obdarty parawan stoi przy ścianie, na nim wisi sukienka i jaskrawa halka, po lewej pod oknamisofa ceratowa, na niej pościel Edka Kuleszy, paczka przewrócona, świeca, bochenek chleba zaczęty, obdarty kołnierzyk. Pod oknami stół, na nim garnki, książki, zeszyty. W głębi, koło kominka lampa ścienna, nad łóżkiem Żelaznej obrazy, kwiaty z bibuły, fotografie i obraz święty, a przed nim świeci się lampka. Całość daje obraz ciasnoty i wilgoci. Ściany powinny być ciemne. Podłoga świeżo wyszorowana, piaskiem wysypana, po niej porozkładane ścierki i gazety. Przy podniesieniu zasłony Żelazna stoi przy balii w głębi komina i pierze. Edek Kulesza siedzi przy oknie przy stole z zatkanemi rękami uszami i głośno uczy się. Para napełnia całą izbę. Przez chwilę słychać monotonny głos Edka i pluskot wody w balii, po chwili Edek wstaje, idzie do chleba, kraje kawałek, je i wraca na miejsce nie przerywając głośnego mamrotania. Wreszcie Żelazna podchodzi do stołu zaczyna przewracać wszystko, zła, czegoś szuka.

Scena I

EDEK — ŻELAZNA.
EDEK.

 No!

ŻELAZNA (szuka na stole przy którym uczy się Edek).

 Ty... no...

EDEK.

 Proszę nie przewracać...

ŻELAZNA.

 Niech Kulesza się ustąpi.

EDEK.

 Nie przewracać!

ŻELAZNA.

 Tu była farbka do bielizny, gdzie jest?

EDEK.

 A mnie co do tego?

ŻELAZNA.
 Tu była farbka? gdzie jest.
EDEK.

 Niech mnie Żelazna da spokój — ja muszę się uczyć.

ŻELAZNA.

 A ja muszę prać. Moje pranie więcej warte jak Kuleszy nauka, bo za pranie płacą, a za naukę Kuleszy pies grosza nie da. Dzie farbka?

EDEK (z pasyą, bijąc w stół).

 Proszę ztąd iść!

ŻELAZNA.

 A! A! to co? Kto tu pani? ja, czy Kulesza? Kto to na stancyi — ja, czy Kulesza? Kto komu winien za trzy miesiące? ja, czy Kulesza? co? co?

(Kulesza milczy.)

 A no... a no... teraz trza pyska nie rozwierać, jak się na to nie ma i Bogu dziękować, że jeszcze trzymam, bo inna dawno by porządek zrobiła.

EDEK (cicho).

 Sie zapłaci.

ŻELAZNA.

 Spodziewam się. Ukrzywdzić się nie dam, ja ciężko pracuję.

(Odchodzi do balii. Znowu słychać plusk wody i monotonny głos Edka.)
EDEK (odwraca się ku Żelaznej).

 Już ciemno!

ŻELAZNA (sucho).

 Dopiero trzecia.

EDEK.

 To cóż, ale tu ciemno!

ŻELAZNA (sucho).

 To trzeba się do pałacu wynieść elektrykę i sę fundnąć.

EDEK

(uczy się, bierze chleb, je, siada na stole przy oknie. Żelazna bierze kubeł mydlin i wychodzi, stukanie w okno. Edek klęka i otwiera okno.)

Scena II

EDEK, FILO.
FILO.

 Siawus.

EDEK (mamrocze). FILO.

 Kujesz Demostenesa?

EDEK (mamrocze w dalszym ciągu). FILO.

 Ta przestań, idziesz?

EDEK (rozkłada ręce).
FILO.

 Szkoda.

EDEK (bije się po głowie).

 Ciężko, nie idzie — cholera, jakby kto zaciągnął tuman.

FILO.

 Już wszyscy poszli.

EDEK (macha ręką).
FILO (zagląda do wnętrza).

 A... niema?

EDEK (ciągle się uczy).

 Nie.

FILO.

 Ja tu dla niej coś przyniósł.

EDEK (machinalnie wyciąga rękę).

 Dawaj!

FILO.

 Nie, ja sam.

(zagląda)

 A twojej wiedźmy nie ma?

(wchodzi przez okno, leci do łóżka Stefki, wydobywa z pod peleryny bukiecik kwiatów, stawia na koszu i wraca do Edka zadowolony).

 Tak! do kobiet tylko z kijem Nietschego albo... z kwiatami... Mówię ci to z doświadczenia. Zapamiętaj to sobie Kulo!

EDEK.
 Idż, mnie to nie w głowie.
FILO.

 Ale... jak nie teraz, to później; zawsze cię to napadnie.

EDEK.

 Nie będę miał czasu.

FILO.

 Na to czasu nie trzeba.

EDEK.

 Właśnie.

FILO (siada na stole).

 Naturalnie. Jesteś młody, to nie potrzebujesz się długo wysługiwać. Raz, dwa, kobieta wpada ci w objęcia.

EDEK.

 Wielkie szczęście.

FILO.

 No, nie jest to główny czynnik życia — ale konieczny.

(siada na stole i zapala papierosa.)

 Chcesz?

EDEK.

 Dobrze.

(bierze; palą chwilę w milczeniu.)
FILO (patrzy na kąt Stefki i Edka).

 Wiesz, ja przecie nie mogę uwierzyć, żebyś tak był blizko niej i tak... nic... tego.

EDEK (z wybuchem).
 Tobie tylko świństwa w głowie.
FILO.

 Wcale nie świństwa, bo musisz przyznać, że ta Stefka to szampańska dziewczyna.

EDEK.

 Ja mam inne zapatrywania w tym względzie.

FILO.

 No... wiem... wiem, nie potrzebujesz mi imponować, każden z nas uznaje w kobiecie człowieka, e!.. po jakiemu ty palisz — zaciągaj się... słyszysz?

EDEK.

 Daj mi spokój.

(rzuca papierosa i idzie do chleba, kraje, zaczyna jeść i pisze przy stole.)
FILO (siada na sofie).

 Najlepiej — jak nie umiesz palić, to nie pal...

(po chwili.)

 Ona pali?

EDEK (przy stole).

 Kto?

FILO.

 Maliczewska.

EDEK.

 E!

FILO.

 Widziałem raz — wychodziła z próby, ktoś, jakiś chórzysta czy co, palił, ona mu wyrwała z ust papierosa i sama paliła.

EDEK.

 Dla hecy. A zresztą, niech ją dyabli, masz tu twoje polskie...

(podaje mu kilka kartek).

 Na... przepisz sobie, tylko byków nie rób.

FILO (szuka po kieszeniach).

 Tu jest dwadzieścia centów.

EDEK (twardo).

 Słuchaj ty? a reszta? jeszcześ mi winien za poprzednie 40 centów.

FILO (z przymileniem).

 Kula, nie szalej! Kupiłem kwiatów dla niej!

EDEK.

 Lepiej było dać jej gotówką.

FILO.

 Tyś oszalał? jej? artystce?

EDEK.

 Taka ona artystka, jak ja doktór filozofii. No, niech cię dyabli...

FILO (machinalnie kraje kawałek chleba i je).
 Ja mam swoje zapatrywania na kobiety. Powinno się nie zdzierać poezyi. Ja nawet napisałem do niej wiersze. O tam... na tej karteczce w środku bukietu.

„I tylko dziwię się, że kwiaty Pod twemi stopami nie rosną“.

EDEK (z ironią, przy stole).

„O ty! mój ptaku skrzydlaty, Ty raju!.. ty maju... ty wiosno!..“

FILO.

 O! o!

EDEK.

 Tak, tak brachu, Sienkiewicz! Sienkiewicz!

FILO.

 Może ona nie czytała?

EDEK.

 Nie czytała? Ona wszystko już pożarła, całą bibułę — ona ciągle czyta. Bez wyboru. Chciałem to jakoś pokierować, ale dyabła tam.

FILO (zadowolony).

 Taka inteligentna?

EDEK.

 Nie inteligentna, ale oczytana. A zresztą nie piłuj mnie nią. Ja mam już tego wyżej uszów.

FILO.

 Kiedy wróci?

EDEK.

 Nie wiem.

FILO.
 Nie jesteś uprzejmy.
EDEK (smutno).

 Jak byś miał dziury w butach, dziury w portkach, dziury w mózgu, jak by ci było niewesoło i ciężko, to byś także nie był uprzejmy.

FILO (serdecznie).

 Ja bym cię, Kula, do siebie zaprosił, jak Boga kocham i wszystko ci dał, ale moi starzy to taka para Dulskich, że aż w nosie kręci.

EDEK.

 Ja wiem, tyś dobry w gruncie rzeczy, ale twoje środowisko — bagno!

FILO.

 No — a ja romantyk.

EDEK.

 Dyabła tam! pozujesz na romantyka. Szczerości ani grdynia. No... idź już...

FILO.

 Zostawię dla niej papierosów.

EDEK.

 Także coś. Idź już.

FILO.

 Aha! tu masz! Etykę.

(wchodzi Żelazna i patrzy ze złością na Fila).
EDEK.
 Kiedy oddać?
FILO.

 Weź całkiem. Nie krępuj się. Ja i tak bym spuścił.

Scena III

CIŻ i ŻELAZNA.
ŻELAZNA.

 Nie lubię wizytów.

FILO.

 Siawus Edek!

ŻELAZNA.

 Proszę po papierach, bo podłoga świeżo umyta.

FILO.

 Nikt by się tego nie domyślił.

(wychodzi.)
ŻELAZNA.

 Wymawiam sobie wizyty, i żeby mi przez okno nie wpuszczać. Bo to jakby do jakiej nory złodziejskiej, a nie chrześcijańskiego domu.

EDEK.

 Nie żadne wizyty, tylko kolega.

ŻELAZNA.
 Nie chcę. Jak ma się przyjmować kolegów, to pałac se wynająć.

(Edek włazi na stół, kładzie się we framudze okna i uczy się. Widać tylko jego długie zwisające nogi w obszarpanych spodniach. Żelazna pierze i nuci pod nosem pieśń jakąś pobożną, coraz ciemniej, z kątów wysuwa się wilgotny, chorobliwy zmrok.)

Scena IV

CIŻ, MICHASIOWA.
Michasiowa, blada i jeszcze dość młoda — w kaftaniku, wnosi kosz jak do bielizny, przykryty kawałkiem starej firanki. W koszu baletowe spódniczki, lusterko, pudełko ze szminkami, gorset, jakieś łachy. W milczeniu stawia kosz na łóżku Stefki, potem rozwiesza baletowe spódnice i trykoty na parawanie — wreszcie idzie do pieca i grzeje się. Michasiowa milczy.
ŻELAZNA.

 Skończyło się!

MICHASIOWA.

 A jakże.

ŻELAZNA.

 No, a gdzie ona?

MICHASIOWA.

 Terkocze ze swoimi. Mówiła żeby mleko było gorące.

ŻELAZNA.

 Właśnie, pieniądze się rodzą.

MICHASIOWA.

 I tak się pali.

ŻELAZNA.

 No to co?

(Michasiowa milczy.)
ŻELAZNA.

 Nie pada tam?

MICHASIOWA.

 Nie jeszcze.

ŻELAZNA.

 Dałby Bóg; będzie deszczówka na kolory.

MICHASIOWA.

 I śnieg może.

ŻELAZNA.

 No, to już nie!

MICHASIOWA.

 Zima idzie.

ŻELAZNA.

 Niech się skręci po drodze.

MICHASIOWA.

 E, co tam pani — ale ja.

ŻELAZNA.

 A jakże! ja, właśnie.

MICHASIOWA.

 Zemgliło mnie.

(pije wodę.)

 Znów dostała cukierki i za dużo se podjadłam.

ŻELAZNA (z pogardą).
 Cukierki!
MICHASIOWA.

 A no, taki teraz widać zwyczaj!

(spogląda na chleb:)

 Czyj to chleb?

ŻELAZNA.

 Daleko by zajechała z tymi cukierkami.

MICHASIOWA.

 Czyj to chleb?

ŻELAZNA.

 A no... tego...

MICHASIOWA (ułamuje kawałek i je).
ŻELAZNA.

 Tak sobie... ot...

MICHASIOWA.

 Ta my z jednej wsi.

ŻELAZNA.

 O! jakże to?

MICHASIOWA.

 A no z Biedoty.

(śmieje się gorzko.)

 To jest jedna taka wieś, gdzie się takie rodzą. Idę! jeszcze trza przynieść. Nie dała psia krew od razu wszystkiego zabrać, żeby się jej kiecki nie pogniotły. Ach! niech ją!..

(miarkuje się.)

 A niech pani Żelazna nic jej nie mówi.

ŻELAZNA.
 Niby co?
MICHASIOWA.

 Że ja... trochę...

ŻELAZNA.

 Ja chrześcijanka, plotków nie robię.

(Michasiowa bierze pusty kosz i wychodzi. Żelazna chwilę pierze, wreszcie śpiewając pobożną pieśń podchodzi ukradkiem do stolika, spoglądając ciągle ukradkiem, wreszcie bierze nóż, kraje kawałek chleba szybko, zanosi go i wtyka pod poduszkę, poczem śpiewając ciągle ku balii.)

Scena V

ŻELAZNA — EDEK, DAUMOWA, HISZOWSKA.
(pukanie.)
ŻELAZNA.

 Co za dyabeł?

DAUMOWA (wsuwa głowę przez drzwi).

 Niech będzie pochwalony!

ŻELAZNA.

 Na wieki wieków!

(Obie panie wchodzą powoli wsuwając z trudem swe olbrzymie kapelusze przez wązkie drzwi. Są bardzo strojne, szeleszczące, czarno ubrane, podśmiechują się trochę z cicha i spoglądają na siebie. Żelazna która na widok dam trochę się zdumiała, zaczyna szybko odsuwać z podłogi papiery i ścierki.)
DAUMOWA.

 Czy tu mieszka praczka?

ŻELAZNA.
 To ja, do usług wielmożnej pani.
DAUMOWA.

 Dobrze, dobrze... cóż tu tak ciemno?

HISZOWSKA.

 I duszno.

ŻELAZNA.

 Wiadomo... w pralni... wiadomo... zaraz zapalę.

DAUMOWA.

 Tak. Bo to my chcemy się porozumieć co do koronek... nie wiem, czy pani też umie prać koronki?

ŻELAZNA.

 W lot... w lot...

HISZOWSKA.

 A gipiury?

ŻELAZNA.

 W lot... w lot...

(zapala lampę, panie rozglądają się dookoła, spostrzegają baletowe spódnice i mówią do siebie:)

 C’est ici, oui, oui...

DAUMOWA (spostrzega nogi Edka wiszące u okna).

 O! O! a to czyje?

ŻELAZNA.

 To... zaraz.

(ściąga Edka.)

 proszę na dwór — ja tu mam interesa.

(Edek złazi z okna i ciągle się ucząc i patrząc w książkę owija się w pelerynę i wychodzi z izby ponosząc Demostenesa.)