Żabusia - Gabriela Zapolska - ebook

Żabusia ebook

Gabriela Zapolska

4,2

Opis

Żabusia” to sztuka autorstwa Gabrieli Zapolskiej, jednej z najwybitniejszych przedstawicielek polskiego naturalizmu.

Helena i Jan Bartniccy stanowią na pozór dobrane małżeństwo. Jan jest zachwycony żoną. Tymczasem ona jest kokietką, która zdradza męża. Robi to jednak tak sprytnie, że ten niczego się nie domyśla. Obłuda i niemoralność Heleny – pieszczotliwie nazywanej przez domowników „Żabusią”, wychodzą na jaw, gdy okazuje się, że jej kochanek, Julian, jest narzeczonym siostry Jana Bartnickiego, Marii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 56

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (12 ocen)
5
4
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Gabriela Zapolska

ŻABUSIA

Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-009-0
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Osoby

BARTNICKI.  MILEWSKI.  MILEWSKA.  JULIAN.  HELENA.  MARYA.  MANIEWICZOWA.  FRANCISZKA.  NIAŃKA.  MAŁA JADZIA.

Rzecz dzieje się w Warszawie, w domu Bartnickich.

AKT I

Scena przedstawia salonik umeblowany z mieszczańskim komfortem. Dużo japońskich wachlarzy i parasolek, po kątach porozpinanych. Zbiór rozmaitych małych garniturków. Nad kanapą na lewo mała fotografia, przedstawiająca roczne dziecko w koszulce. Po obu stronach fotografie Heleny i Bartnickiego. Dużo cacek i drobiazgów ręką kobiecą wykonanych. Atmosfera ciepłego domowego kąta, kwiaty, pianino. Troje drzwi, jedno w głębi wiodące do przedpokoju. Widać tam lustro, konsolkę i szaragi. W chwili podniesienia kurtyny Bartnicki w domowej kurtce siedzi po lewej na fotelu i trzyma na kolanach Jadwinię uśpioną.

Scena I

BARTNICKI, później FRANCISZKA.

 Bartnicki (kołysząc dziecko, nuci).  A! a! a! koty dwa,  Szare, bure obydwa.

(Przez drzwi z lewej wsuwa się Franciszka, trzymając kuryer).

 Bartnicki (szeptem). A co tam?  Franciszka. Kuryer.  Bartnicki. Ciszej, bo mi dziecko obudzisz.  Franciszka (ciszej). Kuryer.  Bartnicki. Słyszę! połóż na stoliku! nie tu! nie tu, ciemięgo... tu leży pani robota. Ty przecie wiesz, że pani nie lubi, skoro się coś nie na swojem miejscu znajduje.  Franciszka (kładzie kuryer na krześle). Pewnie że wiem.  Bartnicki. Nie tu!... pani nie lubi, jak się gazety po krzesłach przewracają.  Franciszka. O, Jezu! jaki to pan kapryśny. Pan wszystkie kaprysy na panią zwala a wie się przecie, że kto dokuczy sługom, to pewnie nie pani, czysty anioł.  Bartnicki. No dobrze, dobrze! niech będzie, że to ja wszystkiemu winien (dziecko się budzi). Cyt! cyt! lulaj... Mama zaraz przyjdzie i cukierków Nabuchodonozorowi przyniesie.  Franciszka. A może niańki zawołać, żeby Buchozora wziena i do łóżka położyła?  Bartnicki. Nie trzeba! pani wychodząc prosiła, żeby panienka u mnie na ręku siedziała, to niech siedzi.  Franciszka. A to niechże siedzi.  Bartnicki. A nastaw samowar, bo pani przyjdzie zziębnięta. I kup cytrynę, bo panią głowa bolała.  Franciszka. O! Jezu! a czemu też to pani w taką niepogodę poszła... jeszcze się biedactwo przeziębi.  Bartnicki. Mówiła mi pani, że jej przechadzka na ból głowy pomoże.  Franciszka. Mógł pan też był panią nie puścić ... i zakazać chodzić w taką chlapaninę.  Bartnicki (patrzy przez chwilę na Frańciszkę i wzrusza ramionami). Ja? nie puścić? ja cokolwiek pani zakazać? co też Frańciszka wygaduje!  Franciszka. Nicem głupiego nie powiedziała ... pani to czysty dzieciaczek a pan powinien umieć się z panią obejść...  Bartnicki (wyniośle). Niech Frańciszka idzie nastawiać samowar.  Franciszka. O jej! idę....

(Wraca się).

 Bartnicki. Czego jeszcze?  Franciszka. Ano zapomniałam... szewc przyniósł od podzelowania te buty, co w nich pan do biura chodzi, to trza zapłacić.  Bartnicki. No to jak pani przyjdzie, to pani zapłaci.  Franciszka. Ano to dobrze!

(Wychodzi na lewo).

Scena II

BARTNICKI sam, później MANIEWICZOWA (ściemnia się).

 Bartnicki. A! a!... koty dwa ... Ściemnia się a Żabusia nie wraca. Już dziś nie pójdę na czarną kawę do cukierni, bo będzie zapóźno... szkoda... ciekawy jestem co się dzieje we Francyi. Czy Arton już przyjechał? Kto jest na liście panamczyków!... Ciekawe bardzo, jak Boga kocham!... Żebym choć kuryera mógł przeczytać, ale boję się poruszyć, żeby się dziecko nie rozkrzyczało...

(Przez drzwi z lewej wchodzi Maniewiczowa, owinięta szalem).

 Maniewiczowa (wesoło). Dzień dobry sąsiedzie!  Bartnicki (zażenowany). A!... pani daruje.. ale moje ubranie domowe...  Maniewiczowa. Cóż znowu? sąsiedzi?... wszak pan widzisz, że i ja przychodę w domowem ubraniu. Zresztą jest tak ciemno, że nie widzę nawet kostyumu pana.  Bartnicki. Niechże pani siada.  Maniewiczowa. Chętnie, przychodzę dotrzymać panu towarzystwa. Wychodziłam przed chwilą i spotkałam Żabusię... prosiła mnie, ażeby przyjść i zabawić pana. Co za poczciwe serduszko, jak ona myśli zawsze o panu...  Bartnicki (z dumą). Och! Żabusia!...  Maniewiczowa. Jak to pan mówisz... no, no! po pięciu latach małżeństwa!... To rzadko spotkać można.  Bartnicki. Bo też i Żabusia jest istotą wyjątkową...  Maniewiczowa (tłumiąc uśmiech). Zapewne!  Bartnicki. Wszyscy to mówią!  Maniewiczowa. Wszyscy!  Bartnicki. Jak Bóg miły, wszyscy!  Maniewiczowa. Wszyscy!

(Chwila milczenia).

 Co mnie najwięcej w Żabci zachwyca, to jej wielka szczerość i prawdomówność.  Bartnicki. Moja żona nigdy nie kłamie!  Maniewiczowa. Nigdy!  Bartnicki. Nigdy!  Maniewiczowa. A pan?... kłamiesz pan kiedy?...  Bartnicki (szczerze). Ja? po co?  Maniewiczowa. Często się kłamie z przyzwyczajenia, z potrzeby, z dobrego serca, z dobrego wychowania... czasem dla... przyjemności.  Bartnicki. Och! pani dobrodziejko!...  Maniewiczowa. A czy pan wiesz, panie Raku, że są kobiety, które całe życie kłamią, zwodzą i oszukują...  Bartnicki. A ich mężowie?  Maniewiczowa (śmiejąc się). Wierzą!  Bartnicki. Ci panowie godni są pogardy.  Maniewiczowa. Dlaczego? Bartnicki. Bo mąż nie powinien się dać wywieźć w pole i znać winien dokładnie charakter swojej żony. Jakby Żabusia kiedy, co nie daj Boże, skłamała, zaraz ja, panie tego, jej z oczówbym kłamstwo wyczytał...  Maniewiczowa. Tak pan sądzi?  Bartnicki. A jakże.  Maniewiczowa. Z pana taki psycholog?  Bartnicki. Tego nie wiem, ale wiem, że jak byłem posesorem, to panie tego, złapię parobka koło spichlerza i mówię: „Zbierałeś ziarno“ on „nie, panie posesorze“. A ja mu tylko w oczy spojrzę i wiem, że bestya łże... (miarkując się). Przepraszam panią dobrodziejkę za takie słowo... I co pani powie, zawsze na prawdziwego złodzieja natrafiłem. To samo i teraz w biurze... woźny, nie woźny, każdy prawdę musi powiedzieć a nigdy mnie nikt nie okpi. A cóż dopiero kobieta!  Maniewiczowa. Widzi pan, pomiędzy kłamstwem parobka, albo woźnego, a kłamstwem kobiety — to cała przepaść. Kobieta kłamie tak delikatnie i artystycznie, jak pająk umie dzierzgać sieć swoją.  Bartnicki. Nie! nie!... już mnie tam nikt okłamać nie jest w stanie.  Maniewiczowa. Tem lepiej.  Bartnicki. A przytem widzi pani dobrodziejka... kłamstwo to ściąga kłamstwo drugie. Ja nigdy przed Żabusią nie kłamię, więc też i Żabusia przedemną nie kłamie. O! widzi pani dobrodziejka, w tem jest cała filozofia naszego pożycia.  Maniewiczowa. A ja kłamię.  Bartnicki. Daruje pani dobrodziejka, ale w takim razie i maż pani musi także kłamać.  Maniewiczowa. Jak najęty!  Bartnicki (z szerokim gestem) A w takim razie, proszę siadać!...  Maniewiczowa. Już siedzę... Ale dajmy temu pokój! Weszliśmy na bardzo śliską ścieżkę! Nam dobrze z naszemi kłamstwami, pan zaś cieszysz się szczerością... Błogosławieni ci, którzy wierzą...  Bartnicki. Czy to znaczy, że Żabusia?...  Maniewiczowa (szybko) Cóż znowu? Helenka jest najlepsze, najszczersze na świecie stworzenie. Dość na nią spojrzeć, aby wiedzieć, że jest chodzącą prawdą, takie ma jeszcze oczy, takie niewinne, prawdziwie dziecięce spojrzenie.  Bartnicki (uszczęśliwiony). Prawda? Maniewiczowa. Ot!... Nabuchodonozor przy niej wydaje się istotą dojrzalszą i przewrotniejszą, niż ona.  Bartnicki (całując rękę Maniewiczowej). Jaka pani dobrodziejka poczciwa!  Maniewiczowa. Jestem tylko w tej chwili szczera!  Bartnicki. A widzi pani... jak to pięknie i miło nie kłamać.

(Chwila milczenia).

 Maniewiczowa. Nie nudno panu?  Bartnicki. Czekam na Żabusię.  Maniewiczowa. Ale ja pytam czy panu nie nudno wogóle, w mieście... pan przyzwyczajony do wsi, do gospodarki... jak się pan mógł zgodzić na zamieszkanie w mieście i na pracę biurową.  Bartnicki. Żabusia wsi nie lubi... a potem babcia i dziadzio chcieli, żebym z posesora poszedł do biura. Niby to było w oczach ludzkich lepiej. Mnie tam nieraz jeszcze do wsi ciągnęło i ciężko było w biurową pracę się włożyć, ale teraz to mi już tęsknota za wsią odeszła (po chwili). Przytem bardzo lubię politykę.  Maniewiczowa. A! to także zajęcie.