Pan i pani Fleishman - Taffy Brodesser-Akner - ebook + książka

Pan i pani Fleishman ebook

Brodesser-Akner Taffy

5,0
31,92 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Powieść nominowana do prestiżowej nagrody NATIONAL BOOK AWARD

Doktor Toby Fleishman wreszcie wyzwolił się z koszmaru małżeństwa

z Rachel. Po latach upokorzeń i emocjonalnej poniewierki jego popularność

wśród kobiet, wspomagana przez aplikacje randkowe, wyraźnie rośnie.

Niestety, nowe życie Toby’ego zamiera, zanim na dobre się zaczęło. Wszystko

z powodu nagłego zniknięcia byłej żony. Fleishman próbuje jej szukać,

dzieląc czas między pracę w szpitalu, opiekę nad dziećmi i erotyczne przygody.

Jeśli jednak chce zrozumieć zachowanie Rachel, musi przyjąć do wiadomości,

że jego wyobrażenia na temat ich związku od początku odbiegały

od rzeczywistości.

Pan i pani Fleishman to elektryzujący debiut jednej z najpopularniejszych

amerykańskich dziennikarek. Taffy Brodesser-Akner analizuje współczesną

kulturę, próbując odnaleźć sens instytucji małżeństwa.

Mocna i niepokojąca opowieść o tym, że budowanie życia we dwoje często

pomija kluczowy fakt: każde z tych dwojga jest odrębnym istnieniem.

„The New York Times Book Review”

Przezabawna, stylowa i wnikliwa powieść opisująca precyzję i zwinność

żonglera nożami, niezbędną do utrzymania współczesnego małżeństwa.

„O, The Oprah Magazine”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 568

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zapraszamy na www.publicat.pl
Tytuł oryginałuFleishman Is in Trouble
Logo seriiWALDEMAR KORALEWSKI
Projekt okładki OLGA KALUBA
Koordynacja projektuNATALIA STECKA
RedakcjaMAŁGORZATA GROCHOCKA
KorektaANNA KURZYCA
SkładLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHIN
Copyright © 2019 by Taffy Brodesser-Akner Polish edition © Publicat S.A. MMXX (wydanie elektroniczne)
Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione.
Motto pochodzi z: Ajschylos, Eumenidy, tłum. J. Kasprowicz, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/ajschylos-oresteja
All rights reserved
ISBN 978-83-271-6026-3
Konwersja: eLitera s.c.
jest znakiem towarowym Publicat S.A.
PUBLICAT S.A.
61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], www.publicat.pl
Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]

Claude’owi

I świadki mi przywiedźcie.

Ajschylos

Część pierwsza

FLEISHMAN MA KŁOPOTY

.

Pewnego ranka Toby Fleishman obudził się w mieście, w którym mieszkał całe swoje dorosłe życie i które nagle jakimś cudem zaroiło się od kobiet mających na niego ochotę. W dodatku nie byle jakich kobiet, ale kobiet zrealizowanych, niezależnych, takich, które wiedzą, czego chcą. Nie zakompleksionych i niepewnych siebie sierotek jak te, u których miał szansę w czasach dawno przebrzmiałej młodości – to znaczy myślał, że ma, bo tak naprawdę nigdy na niego nawet nie spojrzały. Nie, te kobiety były zmotywowane i dostępne, interesujące i zainteresowane, podniecające i podniecone. Te kobiety zamiast czekać, aż się do nich zadzwoni zwyczajowo dzień, dwa czy trzy po spotkaniu, wysłałyby wcześniej zdjęcie swoich genitaliów. Te kobiety miały otwarte umysły, były gotowe na wszystko, głośno wyrażały swoje pragnienia i potrzeby, używały zwrotów takich jak „kawa na ławę”, „żadnych zobowiązań”, „mam tylko dziesięć minut, bo muszę odebrać Bellę z baletu”. Te kobiety pieprzyłyby się z wami, jakby wam były winne kasę, jak mawiał nasz stary przyjaciel Seth.

Rzeczywiście, kto mógł przewidzieć, że w wieku czterdziestu jeden lat Toby Fleishman odkryje, że ekran jego komórki od rana do nocy będą rozświetlać (w nocy szczególnie jaskrawe) wiadomości ze zdjęciami stringów i rowków między pośladkami, biustu od dołu, z profilu i en face, a także innych części kobiecego ciała – dawniej nie ośmielał się nawet marzyć, że kiedykolwiek spotka je wszystkie u pełnowymiarowej osoby, dosłownie pełnowymiarowej, a nie takiej w czasopiśmie czy komputerze. I to po latach młodości, które upłynęły mu pod znakiem miłosnych niepowodzeń! Po tym jak postawił wszystko na jedną kobietę! Kto mógł coś takiego przewidzieć? Kto mógł się spodziewać, że Toby wciąż ma w sobie tyle życia?

A jednak, stwierdził, to było wkurzające. Rachel zniknęła i ta jej nieobecność była nie na miejscu, krzyżowała mu szyki. Nie żeby nadal jej pragnął – zupełnie nie w tym rzecz. Nie pragnął Rachel i absolutnie nie chciał, żeby wciąż z nim była. Po prostu tyle czasu zajęło mu czekanie, aż rozwieją się opary ich małżeństwa, załatwianie papierkowej roboty niezbędnej, żeby się od niego uwolnić – powiedzieć dzieciom, wyprowadzić się, poinformować współpracowników – że w ogóle się nie zastanawiał, jak może wyglądać życie po drugiej stronie. Oczywiście wiedział, czym jest rozwód w skali makro. Ale jeszcze nie przywykł do niego w skali mikro – w skali pustej połowy łóżka, tego, że nikt was nie popędza, mówiąc, że się spóźnicie, w skali braku „wy”. Ile czasu musiało upłynąć, zanim na zdjęcia kobiet w telefonie – zdjęcia, które przesyłały mu ochoczo i z własnej woli – mógł spojrzeć wprost, otwarcie, a nie kątem oka? No dobra, mniej, niż się spodziewał, ale jednak nie stało się tak od razu. Na pewno nie od razu.

W czasie trwania ich małżeństwa nigdy nie spojrzał na inną kobietę – do tego stopnia był zakochany w Rachel, zakochany we wszelkich instytucjach czy systemach. Szczerze i z oddaniem pracował na rzecz tego, by ocalić ich związek, także wtedy, gdy dla każdej rozsądnie myślącej osoby stało się jasne, że jego żałosna kondycja nie była stanem przejściowym. Uważał, że praca jest szlachetna. Uważał, że cierpienie jest szlachetne. Ale nawet gdy zdał sobie sprawę, że to koniec, i potrzebował lat, wielu lat, żeby przekonać Rachel, że tak nie można, że są zbyt nieszczęśliwi i wciąż dość młodzi, żeby ułożyć sobie życie osobno, nawet wtedy nie pozwolił, aby jego wzrok zboczył choć o milimetr. Głównie dlatego, powiedział, że za bardzo zajmował go własny smutek. Głównie dlatego, że cały czas czuł się jak śmieć, a człowiek nie powinien cały czas czuć się jak śmieć. Co więcej, nie powinien się napalać, kiedy czuje się jak śmieć. Tam, gdzie podniecenie przecina się z niską samooceną, jest miejsce wyłącznie na konsumpcję pornografii.

Teraz jednak nie miał komu dochowywać wierności. Nie było Rachel. Nie było jej w jego łóżku. Nie było w łazience, gdzie z precyzją godną robota do artroskopii rysowałaby eyelinerem w płynie kreskę w miejscu zetknięcia rzęs z powieką. Nie było jej na siłowni, skąd wracała w nastroju mniej ponurym niż zwykle, może nie bardzo, ale jednak. Nie budziła się w środku nocy, uskarżając na bezdenną otchłań i niekończącą się bezsenność. Nie siedziała na maleńkim krzesełku na zebraniu z okazji rozpoczęcia roku szkolnego w absolutnie prywatnej, a mimo to jakimś cudem postępowej szkole na zachodnim Manhattanie, i nie słuchała, jakież to w tym roku nowe, jeszcze większe wyzwania czekają ich nieszczęsne pociechy. (Choć z drugiej strony i tak rzadko bywała na zebraniach. Wieczorami zwykle pracowała albo szła na kolację z klientem: kiedy była miła, nazywała to „dokładaniem wszelkich starań”, kiedy indziej – „byciem dojną krową”). Tak więc nie, nie było jej. Była gdzie indziej, w zupełnie innym mieszkaniu, niegdyś należącym także do niego. Każdego ranka ta świadomość całkowicie go obezwładniała, przyprawiała o panikę, sprawiała, że zaraz po przebudzeniu myślał: Coś jest nie tak. Jakiś problem. Mam kłopoty. Niby to on prosił o rozwód, a mimo to: Coś jest nie tak. Jakiś problem. Mam kłopoty. Każdego ranka na nowo się z tego otrząsał. Każdego ranka przypominał sobie, że to normalne, nie ma w tym nic niewłaściwego, zwyczajna kolej rzeczy. Miejsce Rachel nie jest obok. Miejsce Rachel jest w jej własnym, ładniejszym domu.

Tam jednak też jej nie było, w każdym razie nie tego konkretnego poranka. O czym dowiedział się, kiedy się pochylił nad nową szafką nocną z Ikei i wziął telefon, którego pulsującą obecność wyczuł, na kilka chwil zanim na dobre otworzył oczy. Czekało na niego siedem czy osiem wiadomości, w większości od kobiet, które w nocy kontaktowały się z nim przez aplikację randkową, jego wzrok jednak od razu powędrował do esemesa od Rachel ukrytego gdzieś pośrodku. Wydawał się świecić innym światłem niż te, które zawierały części ciała i koronkową bieliznę, przyciągnął jego uwagę w inny sposób. O piątej rano Rachel napisała: Jadę na weekend do Kripalu. FYI: dzieciaki są u ciebie.

Musiał przeczytać wiadomość dwa razy, żeby ją zrozumieć, po czym ignorując erekcję, której pozwolił w pełni rozkwitnąć, bo wiedział, że w jego komórce roi się od nowych materiałów do masturbacji, wyskoczył z łóżka. Wybiegł na korytarz i zobaczył dzieci śpiące w swoich pokojach. FYI: dzieciaki są u ciebie? FYI?! FYI pisało się, kiedy coś się człowiekowi przypomniało, FYI było dodatkiem. Nie kwestią zasadniczą. A informacja, że dzieci ulokowano w jego mieszkaniu pod osłoną nocy, w czasie nadprogramowym, z wykorzystaniem klucza, który udostępnił Rachel na wypadek wyższej konieczności, jemu wydawała się zasadnicza.

Wrócił do sypialni i zadzwonił do Rachel.

– Co ty sobie myślisz? – wysyczał szeptem do słuchawki. Wciąż nie wychodziło mu to najlepiej, ale z każdym dniem zyskiwał coraz większą wprawę. – A gdybym wyszedł, nie wiedząc, że tu są?

– Dlatego wysłałam ci esemesa – odparła. Szeptosyk przychodził jej z równą swobodą jak wywracanie oczami.

– Przywiozłaś je po północy? Bo wtedy poszedłem spać.

– Podrzuciłam o czwartej. Próbowałam wcisnąć się do ośrodka na weekend. Zwolniło się miejsce. Zajęcia zaczynają się o dziewiątej. Toby, daj mi odsapnąć. Naprawdę jest mi ciężko. Potrzebuję czasu dla siebie. – Tak jakby cały jej czas nie był czasem wyłącznie dla siebie.

– Nie możesz wykręcać takich numerów, Rachel. – Teraz wypowiadał jej imię tylko na końcu zdania, Rachel.

– Dlaczego? Przecież i tak miały przyjechać do ciebie na weekend.

– Ale dopiero jutro! – Przytknął palce do nasady nosa. – Weekendy zaczynają się w sobotę. Ty tak ustaliłaś, nie ja.

– Miałeś jakieś plany?

– Co to w ogóle ma do rzeczy, Rachel? A gdyby wybuchł pożar? Gdyby coś się stało któremuś z moich pacjentów i musiałbym biec do szpitala, nie wiedząc, że tu są?

– Ale nie musiałeś. Przepraszam, powinnam cię obudzić i powiedzieć, że zostawiam dzieci?

Miałoby to katastrofalne skutki dla postępów w procesie rozumienia, że nie stanowi już części jego poranka.

– W ogóle nie powinnaś tego robić – odparł.

– No cóż, gdyby to, co mówiłeś wczoraj wieczorem, było prawdą, to powinieneś przewidzieć, że coś takiego się stanie.

Zaczął przetrząsać zaspany umysł w poszukiwaniu ich ostatniej, pełnej nienawiści rozmowy i nagle z przerażeniem ją sobie przypomniał: Rachel bredziła coś o otwarciu biura na zachodnim wybrzeżu, jakby była nie dość zaganiana i zawalona robotą. Szczerze mówiąc, pamiętał wszystko jak przez mgłę. Przypomniał sobie tylko, że na koniec krzyczała coś, zanosząc się płaczem, a on nie mógł nic zrozumieć, wreszcie w słuchawce zapadła cisza i wtedy zdał sobie sprawę, że się rozłączyła. Tak teraz kończyły się ich rozmowy – nie było w nich już miejsca na zrezygnowane małżeńskie przeprosiny. Toby przez całe życie słyszał, że jeśli ludzie się kochają, nie muszą się przepraszać. Ale nie, okazało się, że w rzeczywistości nie muszą się przepraszać po rozwodzie.

– Toby, to wcale nie było dla mnie łatwe – powiedziała Rachel. – Wiem, że podrzuciłam dzieci wcześniej. Ale trzeba je tylko zaprowadzić na półkolonie. Jeśli masz jakieś plany, poproś Monę. Dlaczego w ogóle wciąż o tym rozmawiamy?

Jak mogła nie widzieć, że to nie błahostka? Tak się składało, że faktycznie miał tego wieczoru randkę. Nie chciał zostawiać dzieci pod opieką Mony – to był sposób Rachel, nie jego. Najwyraźniej nie docierało do niej, że Toby był prawdziwym człowiekiem, a nie kursorem czekającym na jej polecenia, że nie przestawał istnieć, kiedy wychodziła z pokoju. Nie potrafił zrozumieć, po co były te wszystkie ustalenia, skoro Rachel nie zamierzała nawet udawać, że ich przestrzega, ani przepraszać, kiedy tego nie robiła. Dał jej klucz do nowego mieszkania nie po to, żeby wykręcała takie numery, ale żeby pewne sprawy mogli rozwiązywać polubownie. Polubowny, polubowna, polubowne. Zauważyliście, że tego określenia używa się właściwie głównie w kontekście sądowym? Może dlatego, że często odnosi się do rozwodu i ludzie nie chcą go stosować gdzie indziej, żeby nie roznosić zarazy? Na tej samej zasadzie, na jakiej przymiotnik „terminalny” jest zarezerwowany dla chorób śmiertelnych.

Dzieci zaczęły się wiercić i w sumie dobrze, bo wzwód zniknął.

Solly, dziewięciolatek, zdążył się obudzić, ale jedenastoletnia Hannah chciała zostać w łóżku.

– Przykro mi, ale nic z tego – powiedział Toby. – Za dwadzieścia minut musimy wyjść z domu.

Przyczłapały do kuchni, tocząc nieprzytomnym wzrokiem, a Toby, tracąc czas, musiał przekopać ich torby w poszukiwaniu ubrań, które miały dzisiaj włożyć. Hannah warknęła, że wybrał zły zestaw i te leginsy są na jutro, wyciągnął więc maleńkie czerwone szorty, a ona wyrwała mu je z ręki z obrzydzeniem kogoś, kogo nie obowiązują żadne względy w kwestii okazywania uczuć. A potem rozdęła nozdrza, zacisnęła usta i jakimś cudem udało jej się wycedzić przez zęby, że chciała, żeby kupił Corn Flakes, a nie Corn Chex, co w rzeczywistości miało znaczyć, że jej ojciec jest pieprzonym idiotą.

Solly tymczasem zjadał swoje płatki ochoczo. Zamknął oczy i potrząsnął głową z rozkoszą.

– Hannah – powiedział. – Musisz tego spróbować.

Toby nie miał oporów, żeby czuć wdzięczność za tę smutną demonstrację solidarności. Solly rozumiał. Solly wiedział. Solly był jego do tego stopnia, że Toby nigdy nie zastanawiał się, czy w ogóle było warto. Jego syn miał w sobie tę samą co Toby wewnętrzną potrzebę, żeby wszystko było w porządku. Chciał spokoju tak samo jak ojciec. Nawet wyglądali podobnie. Te same czarne włosy, brązowe oczy (choć u Solly’ego nieco większe, przez co zawsze wyglądał na odrobinę przestraszonego), ten sam nos w kształcie przecinka, ta sama filigranowość, która oznaczała nie tylko niski wzrost, lecz także proporcjonalną budowę. Nie byli mikrzy czy konusowaci – bez punktu odniesienia nikt nie domyśliłby się, że są niewysocy. Na szczęście, bo bycie niskim już i tak jest trudne. I na nieszczęście, bo ludzie, którzy widzą kogoś takiego bez punktu odniesienia, spodziewają się, że będzie wyższy, i potem są rozczarowani.

Owszem, Hannah także była jego, ale miała proste blond włosy Rachel, wąskie niebieskie oczy Rachel i ostry nos Rachel – cała jej twarz była jednym wielkim oskarżeniem jak u matki. Choć cechował ją też szczególny rodzaj sarkazmu charakterystyczny dla jego rodziny. W każdym razie kiedyś. Rozstanie rodziców pozbawiło ją poczucia humoru i wyzwoliło wściekłość, która brała się albo stąd, że oboje z Rachel walczyli zbyt często i zażarcie, albo stąd, że wkraczała w okres dojrzewania i hormony doprowadzały ją do szału. Albo stąd, że w przeciwieństwie do Lexi Leffer nie miała komórki. Albo że z konta na Facebooku mogła korzystać tylko na komputerze w salonie, a przecież ona nawet nie chciała konta na Facebooku, bo Facebook był dla zgredów. Albo że wolał jej kupić tenisówki, które wyglądały jak kedsy, ale kosztowały dwanaście dolarów mniej, bo przecież, powtórzmy, wyglądały tak samo, tylko nie miały niebieskiej metki z tyłu, więc czy ktoś tu przypadkiem nie padł ofiarą konsumpcjonizmu? Albo że w radiu szła właśnie smutna popowa piosenka o miłości sprzed lat, piosenka, która tyle dla niej znaczyła, a on poprosił, żeby ją ściszyła, bo właśnie rozmawiał przez telefon ze szpitalem. Albo że kiedy później puściła mu ten smutny popowy kawałek, żeby zrozumiał, dlaczego jest dla niej taki ważny, aż się zagotowała, bo w cudowny sposób nie dotarło do niego, że mógł obudzić w niej nostalgię za czymś, czego jeszcze nie doświadczyła, ponieważ nigdy nie miała chłopaka. Albo że się zastanawiał, czy ta spódnica nie jest za krótka, skoro nie można w niej usiąść. Albo czy te spodenki nie są za krótkie, bo pokazują pośladki i nawet kieszenie się w nich nie mieszczą, skoro widać całą podszewkę. Albo że zapytał ją, gdzie podziała szczotkę do włosów, co w jej odczuciu najwyraźniej znaczyło, że ma okropną fryzurę. Albo że – nie – chciała – oglądać – Narzeczonej dla księcia ani żadnego innego filmu dla zgredów. Albo że pewnego dnia w geście czułości przejechał jej ręką po włosach, całkowicie rujnując idealny przedziałek, i potem potrzebowała dziesięciu minut, żeby to naprawić. Albo że – nie – chciała – czytać – Narzeczonej dla księcia ani żadnej innej książki dla zgredów. Tak, jej pogarda dla rodziców, która wydawała się do zniesienia, kiedy była wymierzona w oboje, okazała się absolutnie niszczycielska, gdy w skoncentrowanej formie trafiała wyłącznie w niego. Nie miał pojęcia, czy zostawało coś jeszcze dla Rachel. Wiedział tylko, że Hannah nie potrafiła na niego spojrzeć, żeby jej oczy w kolorze jeziora nie zwęziły się w dwa lasery, nos jeszcze bardziej się nie zaostrzył, a zasznurowane usta nie pobielały.

Wlekli się w stronę ośrodka wściekli i zdekoncentrowani, bo byli zmęczeni (Widzisz, Rachel? Widzisz?).

– Nienawidzę półkolonii – oznajmiła Hannah. – Dlaczego nie mogę zostać w domu?

Chciała wyjechać na obóz na całe lato, ale na początku października miała bat micwę[1] i potrzebowała czerwca i lipca, żeby nauczyć się swojej haftary[2].

– Przecież wyjeżdżasz za niecały tydzień. Została jeszcze tylko jedna lekcja.

– Ale ja chcę już!

– Może powinienem ci na ten czas wynająć mieszkanie, co? – spytał Toby. Przynajmniej Solly się roześmiał.

Zjawili się w domu kultury 92nd Street Y[3] wśród tych wszystkich matek we wzorzystych leginsach i sportowych koszulkach z napisem „Joga i wódka” albo „Jedz. Śpij. Trenuj. Powtórz”. Półkolonie kosztowały tu prawie tyle samo co obóz, a Hannah ciągle dopytywała, czy zamiast brać w nich udział, nie mogłaby zostać pomocą opiekuna, opcja dostępna dopiero po skończeniu dziesiątej klasy.

– Nawet wtedy byłoby to odpłatne – stwierdził Toby, zajrzawszy na stronę ośrodka. – Dlaczego miałbym płacić za to, że będą cię uczyć, jak być opiekunką, skoro w tym czasie wykorzystywaliby cię jako opiekunkę? – spytał ją na wiosnę.

– A dlaczego musiałeś płacić, żeby cię uczyli, jak być lekarzem, skoro w tym czasie wykorzystywali cię jako lekarza? – odparła.

Miała rację. Toby pomyślał wtedy, że ma umysł jak brzytwa i wolałby, żeby tej brzytwy nie używała wyłącznie przeciwko niemu. Pomyślał, że staje się pewnym typem dziewczyny i że bycie kimś takim będzie dla niej straszliwie wyczerpujące.

Udało im się dotrzeć na miejsce z bodaj sześciominutowym zapasem. Ludzie z Y codziennie zabierali dzieciaki do ośrodka w Palisades, więc gdyby się spóźnili, jego dwójka musiałaby spędzić cały dzień z maluchami. Hannah nie chciała, żeby ojciec odprowadził ją w miejsce zbiórki, zabrał więc Solly’ego do jego sali, przez chwilę przyglądał się, jak syn dołącza do grupy kończącej eksperyment z glutami, i już miał opuścić budynek, gdy usłyszał, że ktoś go woła.

– Toby! – Głos był niski, kobiecy, lekko schrypnięty.

Toby odwrócił się i zobaczył Cyndi Leffer, dobrą znajomą Rachel, matkę dziewczynki, która chodziła z Hanną do klasy. Przyglądała mu się uważnie. Aha. Wiedział, co teraz nastąpi: przechylenie głowy o dwadzieścia stopni i przerysowany grymas, równoczesne uniesienie i ściągnięcie brwi.

– Toby! Cały czas myślałam, żeby się do ciebie odezwać – powiedziała Cyndi. – Nie wiedzieliśmy, co się z tobą dzieje. – Miała na sobie leginsy z lycry, turkusowe, z fioletowym nadrukiem śladów zwierzęcych łap w górnej części ud – wyglądały, jakby wrzosowy tygrys próbował się dostać do jej krocza – i tank top z napisem „Duchowy gangster”. Toby przypomniał sobie, jak Rachel mówiła, że rodzice, którzy w imieniu córki zamieniają miejscami igrek z „i”, nie dają swojemu dziecku wielkiej szansy w życiu. – Jak się miewasz? Jak dzieciaki?

– W porządku – odparł, starając się nie przechylać głowy tak jak ona. Nic z tego, miał za dobrze rozwinięte neurony lustrzane. – Dajemy sobie radę. To spora zmiana.

Cyndi miała włosy ufarbowane zgodnie z nową modą, przy skórze ciemne, a dalej coraz jaśniejsze, aż do blondu na końcówkach. Tylko że w jej przypadku góra okazała się za ciemna – taki odcień pasowałby komuś młodszemu – i wydobywała niedoskonałości na czole. Toby pomyślał o rehabilitantce, z którą przespał się kilka tygodni temu – też miała ombre, ale ciemniejsza część była w ciepłym odcieniu, dzięki czemu nie kontrastowała tak bardzo z cerą, mimo że rehabilitantka była w tym samym wieku co Cyndi.

– Od dawna wam się nie układało? – spytała.

Jenny. Miała na imię Jenny.

– No wiesz, nie podjęliśmy decyzji pod wpływem impulsu, jeśli o to ci chodzi.

Rozstali się z Rachel na początku czerwca, zaraz po zakończeniu szkoły, i to był punkt kulminacyjny procesu trwającego prawie rok, a może nawet od ślubu, który wzięli czternaście lat wcześniej – wszystko zależy od tego, kogo zapytać albo jak się zapatrywać na tę kwestię. Czy małżeństwo, które się rozpada, od początku jest skazane na niepowodzenie? Czy koniec nastąpił wtedy, gdy zaczęły się pojawiać problemy, które nigdy nie zostały rozwiązane, czy kiedy oboje stwierdzili, że nie da się ich rozwiązać, czy dopiero gdy dowiedzieli się o tym inni?

To jasne, że Cyndi Leffer chciała wiedzieć. Wszyscy chcieli. Tym rozmowom zawsze brakowało finezji i zawsze wyglądały tak samo. Ludzi interesowało przede wszystkim, od jak dawna im się nie układało: Czy byłeś nieszczęśliwy już wtedy na gali w szkole, kiedy popisywałeś się tym, że w college’u brałeś lekcje swinga? Czy byłeś nieszczęśliwy na tamtej bat micwie, kiedy w trakcie przemówienia uniosłeś rękę żony i pocałowałeś ją w roztargnieniu? Czy miałam rację, że na tej wywiadówce, kiedy ty stałeś przy kawie, a ona w pobliżu sekretariatu sprawdzała coś w telefonie, właśnie się pokłóciliście? Jakim wstrząsem był dla ludzi widok kogoś, komu udało się odbić od dna, jak głośno i bezczelnie roztrząsali każdą prywatną sprawę, którą można było roztrząsać. „Próbowałeś terapii?”, pytała Cherry, kuzynka Toby’ego, obrzucając długim, pełnym rozczarowania spojrzeniem swojego męża Rona. „Byłeś niewierny?”, chciał wiedzieć Donald Bartuck, szef Toby’ego, który ożenił się po raz drugi z pielęgniarką z hepatologii. „A chodzili państwo regularnie na randki?”, dopytywał dyrektor półkolonii w Y, kiedy Toby tłumaczył mu, że dzieciaki mogą być nieco humorzaste, bo właśnie się rozstał z żoną.

Wszystkie te pytania tak naprawdę wcale nie dotyczyły Toby’ego; dotyczyły tego, co ludzie widzą, a co im umyka, kto jeszcze za chwilę ogłosi, że się rozwodzi, i czy podskórne napięcie w małżeństwie osoby pytającej ją również doprowadzi do upadku. Czy wyjątkowo gwałtowna sprzeczka z żoną na temat dokładnej rocznicy ślubu oznacza, że się rozwiedziemy? Czy nie kłócimy się za bardzo? Czy odpowiednio często uprawiamy seks? Czy wszyscy wokół uprawiają seks częściej? Czy można się rozwieść sześć miesięcy po tym, jak w roztargnieniu pocałowało się rękę żony podczas bat micwy? Kiedy jest się zbyt nieszczęśliwym?

Kiedy jest się zbyt nieszczęśliwym?

Pewnego dnia Toby przestanie być świeżo po rozwodzie, nigdy jednak nie zapomni tych pytań, tego, jak ludzie udawali, że się o niego troszczą, podczas gdy w rzeczywistości chodziło im wyłącznie o siebie.

Początek lata upłynął mu na błądzeniu we mgle, próbował znaleźć grunt pod nogami w tym dziwnym świecie, gdzie wszystko zmieniło się tylko odrobinę, a jednak było zupełnie inne od tego, do czego przywykł: kładł się spać sam, w dodatku w nowym łóżku. Kolację jadł z dzieciakami tak jak zwykle – Rachel od lat w tygodniu nie zjawiała się w domu wcześniej niż o ósmej czy dziewiątej – potem jednak odstawiał je do starego mieszkania, a sam wracał dziewiętnaście przecznic do siebie. Ten śliski chujek Donald Bartuck powiedział mu, że dostał awans na naczelnego interny i zamierza wysunąć tylko jedną kandydaturę – Toby’ego – na szefa pododdziału hepatologii, bo Phillipa London, dotychczasowa kierowniczka, miała zastąpić Bartucka na stanowisku naczelnej gastrologii. Toby nie miał komu o tym powiedzieć. Myślał, żeby zadzwonić do mnie albo do Setha, ale uznał, że to zbyt żałosne, że nie ma nikogo z rodziny. Omal nie zatelefonował do rodziców, ale w Los Angeles była dopiero piąta rano. A potem zaczął się zastanawiać, czy powinien powiedzieć Rachel. (Zrobił to w końcu, kiedy wieczorem odprowadził dzieci, a ona się uśmiechnęła, ale ten uśmiech nie objął oczu. Nawet nie udawała, że wciąż ją obchodzi jego kariera).

Teraz jednak, pod koniec lipca, gdy lato mijało właśnie drugą bazę, znów czuł się spokojny, jakby udało mu się ogarnąć przynajmniej rutynę. Radził sobie całkiem nieźle. Przystosowywał się. Gotował dla trzech, a nie czterech osób. Uczył się mówić „ja”, zamiast „my”, żeby zasygnalizować, że przyjdzie na grilla czy cocktail party, jeśli go zaproszą, co nie zdarzało się często. Znów chodził na długie spacery i uczył się odpędzać uczucie, że powinien dać komuś znać, gdzie jest. Tak, radził sobie całkiem nieźle, ale nie w przypadku takich rozmów jak z Cyndi. Dla wszystkich Cyndi Leffer tego świata wcześniej był zaledwie tapetą, schorzeniem współwystępującym: mężem odnoszącej sukcesy Rachel, ojcem towarzyskiej Hanny i słodziaka Solly’ego albo – ej, jesteś lekarzem, prawda? mógłbyś zerknąć na ten guzek, który mam od tygodnia? Teraz stał się kimś, z kim ludzie chcą rozmawiać. Rozwód jakimś cudem dał mu duszę.

Cyndi czekała na odpowiedź. Wpatrywała się w niego wzrokiem, jakim aktorzy opery mydlanej patrzą na siebie tuż przed przerwą na reklamę. Wiedział, czego od niego chce. Pracował nad tym, żeby nie zagadywać ciszy, żeby krępujące milczenie przypadło w udziale osobie, która starała się wyciągnąć z niego brudy. Carla, jego terapeutka, próbowała zmusić go, żeby się nauczył znosić niewygodne uczucia. On zaś próbował zmusić do tego samego ludzi, którzy chcieli wydobyć od niego informacje.

Poza tym nie sposób rozmawiać o rozwodzie, nie sugerując różnych okropnych rzeczy na temat drugiej osoby, a on tego nie chciał. Akurat czuł przedziwny pociąg do dyplomacji. Szkoła stanowiła terytorium, które wciąż nie opowiedziało się po żadnej stronie, i Toby wiedział, że łatwo by mu ją było wygrać. Wiedział, że wystarczyłoby napomknąć o szaleństwie Rachel, o jej gniewie, napadach złości, niechęci do angażowania się w życie dzieci. Co za problem powiedzieć: „Na pewno zauważyłaś, że nigdy nie pofatygowała się na wieczór z nauką?” – ale nie chciał. Nie chciał podkopywać jej pozycji ze względu na opiekuńczość, której wciąż nie potrafił się wyzbyć. Była potworem, to prawda, ale była nim zawsze, w dodatku nadal jego potworem, bo nikt inny się o nią nie upomniał, bo pod względem prawnym jeszcze z nią nie skończył, bo ciągle go dręczyła.

Cyndi przysunęła się bliżej. Toby miał zaledwie metr sześćdziesiąt pięć[4], ona zaś była od niego o głowę wyższa i chudsza, niż to kobiecie potrzebne. Twarz miała grubo ciosaną, napompowaną kwasem hialuronowym i botoksem. Jej ciekawość, która dawała o sobie znać wyłącznie przez powolne kiwanie głową w przód i w tył oraz monstrualne wydęcie ust, łagodziło nieco to, że czoło miała całkowicie nieruchome, i to odkąd Toby sięgał pamięcią. Tak samo wyglądała, kiedy była szczęśliwa.

– Okropnie nam przykro – powiedziała. – Daj znać, gdybyśmy mogli coś dla ciebie zrobić. W końcu oboje z Toddem jesteśmy też twoimi przyjaciółmi.

A potem zrobiła kolejny krok, w sumie o dwa za dużo jak na spotkanie w holu domu kultury z zamężną przyjaciółką żony. Zawibrowała jego komórka. Toby opuścił wzrok. Wiadomość od Tess, kobiety, z którą zamierzał spotkać się po raz pierwszy tego wieczoru. Zmrużył oczy na widok zbliżenia żyznego półksiężyca, miejsca, gdzie jej uda i czarne koronkowe majtki tworzyły deltę.

– To z pracy – powiedział. – Biopsja. Muszę lecieć.

– Wciąż szpital?

– Eee, tak – odparł. – Dopóki ludzie chorują. Kwestia popytu i podaży.

Cyndi wydała z siebie jednosylabowy śmiech, ale spojrzała na niego z czym? Ze współczuciem? Wszyscy rodzice w szkole tak na niego patrzyli. Lekarz to już nie było coś. W zeszłym roku podczas wywiadówki, gdy czekali przed klasą, aż wywołają ich nazwiska (ani śladu Rachel – poszła na kolację z klientem i pewnie nie wyrobi się na czas), Todd, mąż Cyndi, spojrzał na niego poważnie i zapytał: „Co byś powiedział dziecku, gdyby ci oznajmiło, że chce zostać lekarzem?”. Sens tego pytania dotarł do Toby’ego, dopiero kiedy wracał spacerkiem do domu – zrozumiał, że gościowi od finansów zrobiło się żal gościa od medycyny. Lekarz! Wychowano go w przekonaniu, że to zawód godny szacunku. I kiedyś tak było! Tamtego wieczoru, kiedy zjawiła się Rachel, powtórzył jej, o co pytał go ten złamas Todd, a ona na to: „Ale co byś powiedział?”. Wszyscy się na niego uwzięli.

– W takim razie lepiej już leć – powiedziała teraz Cyndi. – Jutro wieczorem czekamy na Hannę.

Pochyliła się, żeby go objąć, i przywarła do niego frontalnie głową, piersiami oraz miednicą. Uścisk trwał milisekundę dłużej niż jakikolwiek wcześniejszy kontakt fizyczny z Cyndi Leffer, których liczba wynosiła zero.

Toby wyszedł z Y, głowiąc się, czy wibracje, które wyczuł – chciała go pocieszyć, owszem, ale też przelecieć – były prawdziwe. Niemożliwe. A jednak. A jednak. A jednak, a jednak, a jednak, a jednak, a jednak najwyraźniej zastanawiała się, jak by to było, gdyby się z nim bzyknęła.

Nie, to niemożliwe. Pomyślał o jej sutkach, które pod tym głupim tank topem stały na baczność jak żołnierze. Poczuł ruch w interesie, o co w końcu nietrudno, kiedy komórka dosłownie ocieka pożądaniem kobiet, które zdecydowanie twierdziły – nie miał co do tego wątpliwości – że chcą się pieprzyć, i to nieprzytomnie, przez całą noc.

Każdy gwizd, który za sobą słyszał – każda [buźka puszczająca oko] albo [fioletowy diabełek], albo selfie w staniku, albo zdjęcie górnej części pośladków – na nowo stawiał przed nim zasadniczy problem młodości: czy to możliwe, że wcale nie był tak odstręczający, jak sądził na podstawie niezliczonych odtrąceń ze strony niemal wszystkich dziewczyn, z którymi kiedykolwiek nawiązał kontakt wzrokowy? Czy to możliwe, że jednak był atrakcyjny? Że to nie jego wygląd, nie postura, ale desperacja nierozerwalnie związana z próbami prowadzenia w owym czasie prawidłowego – czy w ogóle jakiegokolwiek – życia seksualnego sprawiała, że wydawał się mniej pociągający, niż był w rzeczywistości? A może aktualną atrakcyjność zawdzięczał swojej sytuacji, temu, że właśnie się rozwiódł i był nieco zraniony. Albo nieobecności neuronów lustrzanych, feromonów i innych rzeczy, które nie przenikały przez ekran komórki; człowiek dysponował tylko odbiciem punktu przecięcia własnego napalenia i dostępności i w chwili, gdy napotykał podobny punkt u kogoś innego – bum! Nie lubił myśleć w ten sposób, nie podobało mu się, że seks miałby się już nie wiązać z pociągiem, ale nie mógł udawać, że taka możliwość nie istnieje. W końcu był człowiekiem nauki.

Poznał Rachel, kiedy był na pierwszym roku medycyny. Ostatnio niemal bez przerwy myślał o tamtych czasach. Zastanawiał się nad decyzjami, które podjął, nad tym, czy mógł zauważyć znaki ostrzegawcze. Rachel na tamtej imprezie w bibliotece, oczy błyszczące seksem, blond włosy obcięte na Kleopatrę, fryzura, którą będzie nosiła w nieskończoność. Jego wzrok przykuła jej lśniąca geometria. Jakże zimne i zarazem gorące były jej niebieskie oczy. Jakże upajający łuk Kupidyna, który znajdował odbicie w rysunku brody – tego rodzaju symetria według nauki pobudza męski popęd seksualny, zapewnia gratyfikację wizualną i aktywizuje hormony odpowiedzialne za dobre samopoczucie. Jakże wyraziste były jej rysy – zdawały się korektą wszystkich semickich twarzy dziewcząt, które nauczono go pragnąć; jej ojciec nie był Żydem, a zgodnie z tym, co mówiły jej babka i tych kilka zdjęć, które po nim zostały, Rachel była do niego bardzo podobna, i to też wydawało się niebezpieczne – że ktoś wychowany w tak tradycyjnym duchu jak Toby mógł pokochać kobietę, która wyglądała jak jej nieżydowski ojciec. Jakże szalał na jej punkcie – aż kręciło mu się w głowie; jak topniał z pożądania, gdy próbując podjąć jakąś decyzję, wysuwała do przodu biodro. Jakże był poruszony, kiedy ledwie po czterech tygodniach znajomości wybrała się z nim na pogrzeb jego babki do Kalifornii – siedziała z tyłu i patrzyła na niego ze smutkiem, a potem pojechała do ich domu i pomogła rozłożyć zamówione jedzenie. Jakże go rozbierała – nie, nie powinien o tym teraz myśleć. To by było szkodliwe dla procesu zdrowienia.

Rzecz w tym, że go chciała. Rzecz w tym, że ktoś chciał Toby’ego Fleishmana. Patrzyliśmy, jak obserwuje życie, które go omijało, zdumiony, że nie potrafi nikogo sobą zainteresować. Miał wcześniej tylko jedną prawdziwą dziewczynę, a poza tym wyłącznie jakieś pijane panny, z którymi na imprezach tarzał się po podłodze. Zanim poznał Rachel, uprawiał seks z dwiema kobietami. A kiedy nauka w college’u dobiegła końca, okazało się, że prawie wszystkie dziewczyny na medycynie mają chłopaka. I oto pojawiła się Rachel, która nie patrzyła na niego, jakby był za niski albo zbyt żałosny, nawet jeśli tak było. Wtedy na imprezie spojrzał na drugi koniec sali, a ona nie odwróciła wzroku, tylko się do niego uśmiechnęła. Choć od tamtej pory minęło mnóstwo czasu, wciąż była dla niego tamtą Rachel. Potrzebował bardzo wielu lat, żeby ją umieścić wewnątrz tej drugiej – wewnątrz tej, którą wciąż się okazywała. Mimo to nawet teraz, gdy o niej myślał, tamta wersja Rachel pierwsza przychodziła mu do głowy. Miał wrażenie, że radziłby sobie sto razy lepiej, gdyby tak nie było.

To prawda, że Toby miał za czterdzieści pięć minut biopsję, ale w rzeczywistości chciał spędzić nieco więcej czasu ze swoją aplikacją, więc gdy tylko wyszedł na ulicę, uruchomił ją i skierował się na zachód. Już było za gorąco, temperatura zbliżała się do zapowiadanych trzydziestu czterech stopni Celsjusza, choć złowrogich burzowych chmur na razie nie było widać.

Mimo nadal wczesnej pory piękni młodzi ludzie – wszyscy byli piękni, nawet jeśli nie – leżeli w parku na kocach z głowami wychylonymi w stronę słońca. Część była pogrążona we śnie. Dawniej, kiedy Rachel jeszcze chciała chodzić z nim na długie spacery, nabijali się ze śpiących w parku. Nie z bezdomnych czy naćpanych. Tylko z ludzi, którzy przychodzili tu w spodniach od dresu, rozkładali koc i udawali, że świat to bezpieczne miejsce, któremu zależy wyłącznie na tym, żeby człowiek mógł porządnie wypocząć. Żadne z nich nie potrafiło sobie wyobrazić, że można mieć tak niski poziom lęku, by zasnąć w parku pośrodku Manhattanu – lęk był tym, co łączyło ich do końca. „Nie umiem sobie nawet wyobrazić, że mogłabym wyjść z domu w spodniach od dresu”, mówiła Rachel. Sama nosiła leginsy, które inne matki wkładały na siłownię, a do tego tank topy („Ale najpierw kawa”, głosił napis na jednym, albo: „Ciężko brunchuję”), ich przekaz był jednak inny. Zdaniem Rachel w świecie, w którym istniało tyle alternatyw – spodnie do jogi, leginsy itp. – spodnie od dresu stały się wyraźną, choć z definicji bierną deklaracją stanu kobiecego ducha. „Spodnie od dresu – mawiała – to po prostu kapitulacja”.

Idąc, wybrał funkcję wyszukiwania, dzięki której znalazł w pobliżu próbkę kobiet gotowych na cyfrową penetrację, stymulację sutków, masturbację i inne zabawy dla dorosłych w piątek o ósmej trzydzieści rano: blisko pięćdziesięcioletnią Hinduskę trzymającą niemowlę; białą czterdziestoparolatkę z opadającymi powiekami i czarnymi paznokciami ssącą lizaka; opaloną na pomarańczowo właścicielkę pastelowofioletowych włosów i okularów w szylkretowych oprawkach; bladą kobietę w nieokreślonym wieku (ale dorosłą) ze smoczkiem w ustach; piegowaty rowek między piersiami (tylko rowek); blady przedziałek między pośladkami (tylko przedziałek); ubraną w męską koszulę kobietę o przestraszonym spojrzeniu i ospowatej twarzy pokrytej tak grubą warstwą źle dobranego podkładu, że wyglądała jak zaszpachlowana, i zaciśniętych w wąską kreskę ustach, które zdradzały nerwowość wywołaną aktem fotografowania; brunetkę z włosami zaplecionymi w dwa warkocze, trzymającą koniec jednego nad górną wargą, jakby to były wąsy; siwowłosą kobietę w wieku jego matki z kieliszkiem martini w dłoni i kawałkiem męskiego ramienia, którego nie udało się całkowicie wykadrować. Było też jak zwykle sporo kobiet z siostrzeńcami i bratankami, co w niezobowiązujący sposób sygnalizowało pewną dozę macierzyńskości, w razie gdyby osoba przeglądająca profile szukała, świadomie lub nie, czegoś trwalszego niż cyfrowa penetracja itp. Toby przejechał palcem w prawo, żeby przyjrzeć się kobiecie, która zrobiła sobie zdjęcie pod takim kątem, że dosłownie musiała zwisać z łóżka, opierając się na kręgu T6 (dokładnie pośrodku odcinka piersiowego), i trzymać aparat u góry: rowek między jej piersiami – niewykluczone, że były to implanty – wyglądał jak droga na dnie kanionu.

Było w Tobym coś, co sprawiało, że podobał mu się świat, który przedstawiała jego aplikacja randkowa, lubił myśleć o Nowym Jorku jako o mieście pełnym ludzi bez przerwy uprawiających seks. Ludzi, którymi kieruje tylko jedno pragnienie: pieprzyć się albo w inny sposób dotykać, lizać, ssać, penetrować, otaczać gorącym oddechem pierwszą osobę, która wyrazi na to zgodę; ludzi, którzy wciąż byli żywi – może po kilku latach śmierci, tak jak on – i którzy wyglądali całkiem zwyczajnie, choć w głębi serca z trudem powstrzymywali się, żeby po drodze do apteki, na spotkanie czy jogę nie zacząć nagle na ulicy ruchać cudzej nogi. Dobrze było wiedzieć, że wokół wciąż jest tyle energii, nawet jeśli miał wrażenie, że dowiaduje się o tym bardzo późno. Czerpał stąd spokój i nadzieję, że wszystko, co go ominęło podczas małżeństwa z Rachel, które zawarli w tak młodym wieku, nadal na niego czekało. Że inni ludzie też nawalili i zaczynali od początku. Że wciąż był dość młody na coś, co wcześniej uważał za cel wieku jedynie młodzieńczego – by spędzać czas na poszukiwaniu kogoś do przelecenia. Tak, odkrycie tej warstwy Nowego Jorku pod warstwą, którą znał dotąd, którą widział teraz przez okulary separacji – okulary wolności – i która była równoznaczna z apokalipsą zombie dla cipek, przyniosło mu radość, spokój i pociechę.

Hr – tak nazywała się jego ulubiona aplikacja randkowa – było pierwszą rzeczą, jaką sprawdzał rano. Zastąpiło Facebooka, bo gdy zaglądał na Facebooka, przygnębiała go i przytłaczała liczba osób, którym jeszcze nie powiedział o rozwodzie. W dodatku na fejsie rozciągał się krajobraz niewybranych dróg i chwil szczęścia – prawdziwych lub upozowanych – którego nie mógł znieść. To te zwyczajne małżeństwa i posty, które sprawiały wrażenie przypadkowych, zamieszczonych na pozór bez celu, bo sygnalizowały nie coś agresywnie wspaniałego, tylko po prostu okej, ściskały go za serce. Toby nie marzył, że jego małżeństwo będzie czymś cudownym i transcendentnym. Miał rodziców. Nie był idiotą. Chciał w życiu rzeczy zwykłych i banalnych, takich jak stabilność, emocjonalne wsparcie i pewien, niewysoki, poziom zadowolenia. Dlaczego nie mógł mieć rzeczy zwykłych i banalnych? Sari, jego była stażystka, zamieściła zdjęcie, na którym grała z mężem w kręgle przy okazji zbierania funduszy dla szkoły. Najwyraźniej zdobyła trzy strike’i. „Co za wieczór”, napisała. Toby wpatrywał się w jej post i czuł, jak ogarnia go przemożna chęć, żeby skomentować: „Ciesz się, póki możesz” albo „Wszelkie pragnienia to śmierć”. Najlepiej było trzymać się od fejsa z dala.

Mniej Facebooka oznaczało więcej czasu na aplikacje randkowe, których miał cztery: Hr, Choose – ponoć wyłącznie dla Żydów, choć znalazł tam też parę Azjatek i kilka katoliczek, Forage – stara strona internetowa zapdejtowana na potrzeby smartfonów, z której korzystali niemal sami luddyści (niewykluczone, że się do nich zaliczał), i Reach, gdzie kontakt mogły inicjować tylko kobiety, co na początku mu pasowało, bo wciąż próbował stwierdzić, na ile jest atrakcyjny w obecnej formie: wciąż metr sześćdziesiąt pięć, wciąż własne włosy, niewielkie zmarszczki wokół ust, niewielkie worki pod oczami, wciąż szczupły, no i – nie zapominajmy – wciąż własne włosy.

To Hr wyrosło na jego faworyta. Na powitanie raczyło go inspirującymi cytatami, pogodnymi sentencjami w rodzaju: „Eye of the tiger!” albo „Daj im popalić, szefie!”. Aplikację zainstalowała mu Joanie, jedna z rezydentek robiących u niego specjalizację. Pewnego razu wiadomość, w której Rachel pisała o alimentach, zdenerwowała go i zepsuła mu humor. W rezultacie nawarczał na Logana, innego podopiecznego, gdy ten pomylił się przy odczycie rezonansu – co mogło się zdarzyć każdemu i stanowiło dobry pretekst, żeby go czegoś nauczyć, a nie warczeć. Logan spojrzał zaskoczony i Toby zrozumiał, że nie ma wyjścia, musi im powiedzieć: on i Rachel są w separacji i zamierzają się rozwieść. Przykro mu, ale jest na skraju wytrzymałości. Zapadła cisza, która trwała jakieś dziesięć sekund, po czym Logan zapytał:

– Daje pan radę?

A Toby odparł:

– Tak, mam mnóstwo czasu, żeby to przetrawić.

I wtedy Joanie z tym swoim, powiedzmy, nietradycyjnym nosem i mysimi włosami, które zaczesywała na twarz, uśmiechnęła się półgębkiem i powiedziała:

– W takim razie czeka pana niezły ubaw.

Starał się nie uśmiechać, kiedy mówiła. Starał się spoglądać poważnie, jakby rozmawiali na temat jakiegoś pacjenta, ale nie potrafił. Nie przyszło mu do głowy, że ktoś może potraktować jego nowiny wcale nie jak tragedię. Sądził, że za każdym razem, kiedy wspomni o rozwodzie, będzie musiał wbijać smutno wzrok w czubki palców, żeby zachować godność i dekorum. Ale dość już wycierpiał. Dość czasu spędził w otchłani porażki i samopoświęcenia, która była końcem jego małżeństwa – końcem każdego małżeństwa. Tak! To będzie ubaw! Wyjrzał przez okno i zobaczył, że przyszło lato. Przyszło lato!

Z powrotem przeniósł wzrok na telefon i spojrzał w punkt, który wskazywała Joanie. W rogu ekranu znajdowała się cyfra pozwalająca kobiecie określić, w jakim stopniu jest w danej chwili „dostępna”.

– To znaczy, czy akurat jest wolna? – spytał Toby, ściągając brwi.

– To znaczy, czy jest gotowa! – odparł Logan.

– Gotowa, żeby wyjść? – Toby nie zrozumiał.

Wszyscy rezydenci wybuchnęli śmiechem.

– To znaczy, jak bardzo jest napalona! – wyjaśnił Logan.

Toby spojrzał na niego, na jego przystojną twarz o kwadratowej szczęce. Facet, który powiedziałby coś takiego w czasach jego młodości, zostałby uznany za bezwstydnego zboka. Przeniósł wzrok na Joanie, żeby sprawdzić, czy nie czuje się urażona lub skrępowana, ale ona też się śmiała. Rozmowy o seksie prowadziło się teraz otwarcie, były równie powszechne jak darmowe aplikacje, które właśnie ściągał. Jak bardzo są napalone, powtórzył mózg Toby’ego, a on, wciąż świadom, że jest profesjonalistą w miejscu pracy, potraktował tę informację jak daną medyczną, pokiwał głową i pomyślał o autopsji, żeby powstrzymać erekcję.

Później w pokoju lekarskim udawał, że sprawdza pocztę, w rzeczywistości jednak zapoznawał się z nową zabawką. Szybko go przerosła. Sparaliżowała go ilość informacji, które musiał wprowadzić, żeby założyć profil: pytania były niedorzeczne, a prawda zbyt banalna albo zbyt przykra, żeby obwieścić ją światu. Siedział więc, gapiąc się w ekran, świadom, że odpowiedzi zgodne ze stanem faktycznym raczej się nie sprawdzą. Kim by chciał być, gdyby nie był tym, kim jest (krytykiem literackim – to chyba w miarę szczery i przy tym niezły wybór, prawda?); z jakim zwierzęciem czuł pokrewieństwo duchowe (co? Co to w ogóle znaczy?); ulubiona potrawa (humus? Owszem, ale czy przychodziło mu do głowy coś mniej seksownego? Nie); ulubiony film (chciał wpisać Annie Hall, ale nie był pewien, czy wciąż może); jak lubi spędzać deszczowe popołudnia (czytanie, oglądanie pornosów i masturbacja).

Znalazł się w kropce. Nie chodziło o to, że nie potrafił wypełnić kwestionariusza ani że nie był gotów umawiać się z kobietami – w rzeczywistości, kiedy małżeństwo dobiega końca, a rozstanie staje się faktem dokonanym, człowiek wręcz nie może się doczekać czegoś nowego. Ale cała ta papierkowa robota. Jakby perspektywa przeczesywania Nowego Jorku w poszukiwaniu miłości sama w sobie nie była egzystencjalnym koszmarem. Już raz to robił, kiedy był młodszy, prawda? Już raz ten problem rozwiązał. Czy małżeństwo nie miało go od tego uwolnić?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Przypisy

[1] W judaizmie uroczystość związana z osiągnięciem przez dziewczynkę pełnoletniości w świetle prawa religijnego. Przypada zwykle na 12.–13. rok życia. (Przypisy pochodzą od tłumaczki).
[2] Fragment Ksiąg Prorockich.
[3] 92nd Street Young Man’s and Young Women’s Hebrew Association – żydowski ośrodek kultury w Upper East Side na Manhattanie.
[4] Wszędzie tam, gdzie ważne jest, żeby czytelnicy mogli od razu zorientować się we wzroście czy wielkości, zastosowano miary metryczne; gdzie indziej, dla oddania lokalnej specyfiki, zostawiono miary angielskie.
.