Pamiętniki - Pasek Jan Chryzostom  - ebook + książka

Pamiętniki ebook

Pasek Jan Chryzostom

3,0

Opis

Pamiętniki polskiego sarmaty, uczestnika wielu wypraw wojennych i ziemianina Jana Chryzostoma Paska należą do kanonu polskiej literatury barokowej. Treścią pierwszej części pamiętników są barwne przygody autora w czasie wojen Rzeczypospolitej szlacheckiej ze Szwecją (1656), Siedmiogrodem (1657), Moskwą (1660) czy podczas wyprawy wojsk polskich do Danii (1658–1659). Druga część wspomnień Paska obejmuje lata 1667–1688, w czasie których autor prowadził żywot ziemianina, pisał wiersze, spisywał przyśpiewki czy uroczyste mowy. Z gawędziarskiej, pełnej humoru, makaronizmów i rubasznego słownictwa narracji Pamiętników wyłania się obraz obyczajów, zajęć i mentalności polskiej szlachty siedemnastowiecznej. Pamiętniki są równocześnie bezcennym źródłem wiedzy o języku sarmatów, źródłem z którego czerpało wielu późniejszych pisarzy, między innymi Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki i Henryk Sienkiewicz.

Lektura dla szkół średnich

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




LEKTURA DLA SZKÓŁ ŚREDNICH

© Copyright by Siedmioróg

ISBN 978-83-7791-937-8

Wydawnictwo Siedmioróg

ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław

Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg

www.siedmiorog.pl

Wrocław 2018

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

[Rok Pański 1656]

  Nie umiejętność moja to sprawiła,

Ale natura dobrym cię czyniła;

Ta zaś łaskawość i kochanie z tobą

Z tej okazyjej, żeśmy rośli z sobą.

  Kiedym wsiadł na cię, tak mi się widziało,

Że na mnie wojska sto tysięcy mało;

Było i męstwo, było serca dosyć,

Nie trzeba było w pierwszy szereg prosić.

  Ustaną teraz we mnie te przymioty,

Ubędzie owej, co była, ochoty;

Zawsze od bystrej wody sokół stroni,

Gdy czuje, w skrzydłach że pióra wyroni.

  Nie takieć nasze miało być rozstanie,

Nie z takim żalem ciężkim pożegnanie;

Tyś mię donosić miał jakiej godności,

A ja też ciebie dochować starości.

  Ciężkież to na mnie będą peryjody,

Gdy sobie wspomnę na owe swobody,

Których, na tobie jeżdżąc, zażywałem

I com zamyślił, tego dokazałem.

  Gdy wojska staną w zwykłej batalijej,

Ja nie wygodzę swojej fantazyjej.

Więc ciężko westchnąć i zapłakać cale,

Na cię wspomniawszy, mój dereszu – Vale!1

Druga w tymże roku potrzeba była pod Gnieznem z Szwedami, z wielką wojska szwedzkiego szkodą. Było bo jeszcze naszych Polaków przy królu szwedzkim siła; aryjani, lutrowie chorągwie mieli swoje, pod którymi katolików wiele służyło, jedni per nexum sanguinis2, drudzy dla wziątku i swywoli.

Trzecia potrzeba po szczęśliwie odebranej Warszawie i wzięciu hetmana szwedzkiego najwyższego, Witemberka, przez zły rząd złym też szczęściem poszła, bo mogliśmy bić króla szwedzkiego, póko nie przyszedł kurfistrz brandoburski z szesnastu tysięcy wojska swego; ale jak się skupili, Tatarowie auksyliarni najpierwej od nas uciekli, a potem wojsko z pola zegnano i godnych żołnierzów naginęło, ale też i Szwedów.

Czwarta nader szczęśliwa pod Warką wiktoryja, kiedyśmy z Czarnieckim samego wyboru szwedzkiego kilka tysięcy trupem położyli i rzekę Pilicę krwią i trupami szwedzkimi napełnili. Od tego czasu już nutare coepit3 potęga szwedzka i znacznie słabieć.

Piąta potrzeba, a prawie też już ostatnia z Szwedami inter viscera4, pod Trzemeszną, kiedyśmy z samą tylko Czarnieckiego dywizyją, a dwa tysiąca mając z sobą ordy krymskiej, sześć tysięcy Szwedów tych, co się byli z różnych fortec zgromadzili i już się za królem do Prus przebierali z wielkimi dostatkami, których nabyli w Polszcze, tak wycięli, jak owo mówią, nec nuntius cladis5 nie został się i jeden, który by był królowi o zginieniu tego wojska [wieść] zaniósł; bo który z pobojowiska do lasa albo na błota uciekł, tam od ręki chłopskiej okrutniejszą zginął śmiercią; kogo chłopi nie wytropili, musiał wyniść do wsi albo do miasta: po staremuż mu zginąć przyszło, bo już nigdzie nie było Szwedów. (A ta okazyja była od Rawy mila.) Ze wszystkich tedy tych zginionych nie wiem, jeżeliby się który znalazł, który by nie miał być egzenterowany, a to z tej okazyjej: zbierając chłopi zdobycz na pobojowisku, nadeszli jednego trupa tłustego z brzuchem okrutnie szablą rozciętym, tak że intestina6 z niego wyszły. Więc że kiszka przecięta była, obaczył jeden czerwony złoty; dalej szukając znalazł więcej: dopieroż inszych pruć, i tak znajdowali miejscami złoto, miejscem też błoto. Nawet i tych, co po lasach żywcem znajdowali, to wprzód koło niego poszukali trzosa, to potem brzuch nożem rozerznąwszy i kiszki wyjąwszy, a tam nic nie znalazszy, to dopiero: „Idźże, złodzieju pludraku, do domu; kiedy zdobyczy nie masz, daruję cię zdrowiem”. Bito i po inszych miejscach Szwedów znacznie w tym roku. Ale gdziem nie był, trudno o tym pisać. Bo ja przez wszystkie wojny tego trzepaczki trzymałem się Czarnieckiego i z nim zażywał czasem okrutnej biedy, czasem też i rozkoszy; gdyż właśnie był wódz maniery owych wielkich wojenników i szczęśliwy; sufficit7, że po wszystek czas mojej służby w jego dywizyi nie uciekałem, tylko raz, a goniłem – mógłby razy tysiącami rachować. Po prostu wszystka moja służba była sub regimine8 jego i miła bardzo.

Rok Pański 1660

daj, Panie Boże, zaczęliśmy tamże w Mosinach, gdzie lubo nas postawiono było na całą zimę po tak ciężkich pracach i tak dalekiej za Baltyckie Morze ekspedycyjej, tedy następujące od Moskwy i od Kozaków niebezpieczeństwa [sprawiły], że nam i bachusowego święta nie dali spokojnie ućcić na konsystencyjej. Przysyłają uniwersały już nie z gorącym rozkazaniem, ale z gorącą prośbą, przyznawając, jakie by to wojsko za ich odwagi i turbacyje powinno by mieć odpocznienie i nagrody, i prosząc przez miłość Boga i ojczyzny, żeby tego nie mieć za krzywdę, że podczas tak ciężkiej zimy przychodzi ruszać wojsko (bo już Moskwa, opanowawszy wszystkę Litwę, fortece po Podlaszu grasowali i za Warszawę się już zbierali), obiecując to dywizyjej naszej w inszych okazyjach nadgrodzić. Ruszyliśmy się tedy z konsystencyjej. Bo przez ten wszystek czas, jak tylko dali Czarnieckiemu osobną dywizyją, uczyniwszy go jakoby trzecim hetmanem, nigdy się nie trafiło, żebyśmy całą zimę na konsystencyjej mieli odprawić, ale ustawiczne z nieprzyjacioły czyniąc eksperymenty. A po staremu zawsze wojsko było najporząnniejsze i najlepsze. Tak to Bóg za szczerą przeciwko ojczyźnie błogosławi ochotę. Poszliśmy tedy nie tak prosto (jak owo zwyczajnie o żołnierzach powiedają), jako sierpem cisnął, ale magnis itineribus9 tym traktem na Łowicz, na Warszawę, z podziwieniem wszystkich. Nie spodziewali się tak ochotnej po nas obedyjencyjej. Do króla żołnierze wstępowali in veste peregrina10, postroiwszy się ładnie, żupan z drelichu, kontusz także z drelichu, jupka z rajtarskiego koletu, sztywle z niemieckimi cholewami prawie do pasa, kontusz po kolana. I stąd to był nastał ten strój krótki i buty z podwiązkami, który strój nazywali czerkieskim strojem, niesłusznie, bo to właśnie my musieli czynić ex necessitate11, żeśmy w tamtych krajach krótko się nosili, co musiało być dla samych cholew, które tak są długie i szerokie. Musiałoby to być straszydło, gdyby suknia długa na onych grubych cholewach odbijała się i na przodzie, i na zadzie. Butów też tam polskich nie było, bo wojsko komonikiem poszedszy, każdy w tych puścił się, co je miał na nogach, a nie mogły być tak trwałe, żeby przez ten wszystek czas dosłużyły do powrotu za granicę. Ten tedy strój obrócił się w modę, że zaraz suknie, choć najpiękniejsze, kazano robić krótko i buty, choć polskie, to z długimi cholewami, z podwiązkami, które były srebrne, złote, rubina[mi], dyjamentami sadzone, na jakie kogo mogło stać. I dlatego żeby widziano podwiązki, to już i suknią krótko kazano robić, a wraz się tego wszyscy chwycili, nawet i szewcy, krawcy. Bo taki zwyczaj u nas w Polszcze, że choć kto suknią na nice wywróci, to mówią, że to moda, i potem ta moda ma wielką komplacencyją u ludzi, póko nie przyjdzie do prostych ludzi. Co ja już pamiętam odmiennej coraz mody w sukniach, w czapkach, w butach, szablach, w rządzikach i w każdym aparacie wojennym i domowym, nawet w czuprynach, gestach, w stąpaniu i w witaniu, o Boże święty, nie spisałby tego na dziesiąciu skórach wołowych! Co jest summa levitas12 narodu naszego i wielka stąd pochodzi depauperatio13. Mógłbym tego ornamentu mieć na cały wiek i dzieciom by się dostało kupiwszy raz u cudzoziemców; aż za rok albo i prędzej nie moda, nie tak zażywają: to psuj to, przerabiaj albo na tandetę daj, a insze sprawuj, bo musiałbyś się w tym chyba inter domesticos parietes14 prezentować, alias15 między ludzi wyjechawszy, to zaraz jako wróble na sowę: dziw, dziw; zaraz palcem pokazują, zaraz mówią, że ten strój pamięta potop. O damach i ich wymysłach nic nie mówię, bobym tę wszystkę księgę tą zapisał materyją. I ta tedy moda weszła u wszystkich w zwyczaj, którą my wnieśliśmy z Danijej ex necessitate16. Gdy żołnierze przyjechali w tej modzie, nie mogła się w Warszawie nadziwić królowa Ludwika z frącymerem; to ich tak sobie dokoła obracali a oglądali ciesząc się. I choć też drugi miał dobrą suknią, to się ustroił w drelich pstry, kiedy kto chciał co wydrwić na królu.

Dano nam tedy natenczas zasług ze skarbu za dwie tylko ćwierci; które ja odebrawszy pojechałem do rodziców prosto z Łowicza, trzy mile za Rawę, do Bielin. Przyjechawszy zdrowo i w fortunie pewnie dobrej, witali mię z takim niezmiernym płaczem, że do godziny utulić się nie mogli. Przywiozłem tedy różnych rarytetów do domu, osobliwie nummismata17, których tu u nas w Polszcze nie ujrzy. Damie też swojej, cośmy się w sobie kochali, pannie Teresie Krosnowskiej, podczaszance rawskiej, przywiozłem w podarunku trzewiki drewniane lipowe; kupiłem na nie umyślnie w Poznaniu pultynek specjalny, sztukwarkową robotą, hebanem i perłową macicą nasadzany, adamaszkiem karmazynowym podklejony. I tak to oddałem za wielki rarytet cum facunda oratione18 pana Franciszka Ołtarzowskiego, towarzysza i samsiada mego, który to wywiódł dosyć ładnie pierwej, niżeli pokazał, co tam jest intus19 w pultynku, jako nigdy w Polszcze nie widany oddaje prezent. Oni też biorąc miarę z pięknego pultynka spodziewali się, że to tam coś dziwnego i drogiego obaczą.

Mówił tedy w ten sens (lubo całej niepodobna pamiętać): „Wolentarz to jest w ciele ludzkim afekt, moja Wielce Mościa Panno, który od inszych zmysłów żadnych nie przyjmując ordynansów, swoją własną rządzi się imprezą. i na którąkolwiek stronę zechce i sam siebie, i serdeczną może nakierować inklinacyją. Niech przez wysokie przeprawuje się Alpes20, niech bystrych rzek przepływa nurty, niech między bezdennymi niezbrodzonego oceanu zabawia się głębokościami, ma jednak swój cel, do którego uprzejmym serca swego zmierza okiem, do którego choć w odległości miejsc, swoje życzliwe zwykł akomodować intencyje. Takich nie omieszkując sposobów, którymi by swoję mógł wyświadczyć przysługę, JMmość pan Pasek, brat i towarzysz mój, z tak dalekiej od granic ojczystych peregrynacyjej, jakim by miał WMMPannie przysłużyć się prezentem, deliberował długo. Bo przywiózł z dalekich krajów to, co lubo z drogości i ceny ma wysokie u ludzi zalecenie, ale że w Polszcze z dawna znajome, nie specyjał; przywozi[ć] z krajów to, czego u nas i wśród Polski dostanie, nie moda; ale taki rarytet, którego jeszcze dotąd i nie widziała Polska, to jest specyjał. Niech się odważny Jazon złotym popisuje runem, po które do Kolchidy rezolwował się czyniąc to dla swojej [korzyści]; niech Hippomenes przez wyrzucenie złotego jabłka gładkiej pozyskuje przyjaźń At[a]lanty, ale tamte podarunki z tym wchodzić nie mogą w paragon. Czemuż? Bo to tam były te specyjały żadnego w sobie nie mające rarytetu, ale z samego tylko zrobione złota. Tu zaś poszczycić się mogę, że oddaję imieniem brata mego tak niezwyczajny prezent, którego pewnie w królewskich ani w cesarskich nie znajdzie skarbnicach; którego równego i sama na cały świat sławna i wymyślna strojnica Kleopatra nie zażywała i nie miała ornamentu. Co i, WMMPanno, sama przyznasz to snadnie, tak niezwyczajny obaczywszy specyjał. Prosi tedy beze mnie, abyś, WMMPanno, tegoż zażywając, wdzięcznie przyjąć raczyła”.