Oto jak kończy się świat - Jen Wilde - ebook + książka

Oto jak kończy się świat ebook

Wilde Jen

0,0

  • Wydawca: Books4Ya
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2023
Opis

Akademia Webbera to elitarna nowojorska szkoła, a Waverly jest w niej tylko stypendystką. Mimo niechęci do snobistycznych dzieciaków z bogatych domów wiąże się z córką dziekana – Ash. Jednak ta wyjeżdża za ocean. Tego wieczora odbywa się coroczna maskarada Akademii Webbera, na którą dociera także Waverly. Dziewczyna wierzy, że na balu spotka Ash. Podczas imprezy dzieją się coraz bardziej niepokojące rzeczy, a świat pogrąża się w chaosie. Waverly odkrywa spisek i razem z grupką znajomych próbują ratować sytuację. Goście tymczasem bawią się w najlepsze. Kto przetrwa maskaradę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




W książce po­ja­wiają się: nie­peł­no­spraw­ność, cho­roba, ra­sizm, kla­sizm, prze­moc, bru­tal­ność, krew, mor­der­stwo, wul­ga­ry­zmy, wy­mioty, al­ko­hol, sub­stan­cje psy­cho­ak­tywne, sceny sek­su­alne.
Ty­tuł ory­gi­nału: This is the way the world ends
Prze­kład: WIE­SŁAW MAR­CY­SIAK
Re­dak­tor pro­wa­dząca: AGATA TON­DERA
Ko­rekta: SYL­WIA CHO­JECKA, ANNA SU­REN­DRA
Skład: CY­PRIAN ZA­DROŻNY
Opra­co­wa­nie okładki: MAŁ­GO­RZATA ĆWIE­LUCH
Ilu­stra­cje na okładce: one­inch­punch, My Hardy, Mat­tia B / Shut­ter­stock.com
First pu­bli­shed in the Uni­ted Sta­tes by We­dnes­day Bo­oks, an im­print of St. Mar­tin’s Pu­bli­shing Group. Co­py­ri­ght © 2023 by Upswell Me­dia. Pu­bli­shed by agre­ement with Fo­lio Li­te­rary Ma­na­ge­ment, LLC and Graal Sp. z o.o. All ri­ghts re­se­rved. © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2023 All ri­ghts re­se­rved.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-8299-471-1
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail: kon­takt@bo­ok­s4ya.plwww.bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

De­dy­kuję moim ko­tom, które nie od­cho­dziły ode mnie,gdy pi­sa­łam tę książkę, jed­nak zu­peł­nie nie po­mo­gły.

Nie wchodź ła­god­nie do tej do­brej nocy

– Dy­lan Tho­mas(tłu­ma­cze­nie: Sta­ni­sław Ba­rań­czak)

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Naprawdę po­win­ny­śmy się uczyć – wo­łam z wnę­trza ogrom­nej gar­de­roby Ca­ro­line.

Po­miesz­cze­nie jest pra­wie tak duże jak całe moje miesz­ka­nie. Wy­so­kie okno wy­cho­dzi na Cen­tral Park, bu­dynki po dru­giej stro­nie ry­sują się na tle za­cho­dzą­cego słońca. Na nie­bie róż prze­cho­dzi w po­ma­rańcz i fio­let; w oknach miesz­kań za­pa­lają się świa­tła, drzewa po­ni­żej chłoną ostat­nie pro­mie­nie zło­tej go­dziny. Od­wra­cam się do ko­lek­cji bu­tów się­ga­ją­cej od pod­łogi do su­fitu, prze­su­wam pal­cami po za­mszo­wych szpil­kach, po ak­sa­mit­nych bot­kach, po ćwie­ko­wa­nych tramp­kach. Mar­mu­rowa ta­blica ze zdję­ciami po­krywa prze­ciw­le­głą ścianę, ko­laż su­kie­nek na stud­niówkę, słod­kich stro­jów na lato i mo­de­lek jak Cara De­le­vin­gne i Bella Ha­did stro­ją­cych na­bur­mu­szone miny, wszystko przy­mo­co­wane za po­mocą zło­tych ma­gne­sów. Ko­sme­tyki i bi­żu­te­ria leżą rzę­dami na wy­spie po­środku po­miesz­cze­nia, pod­świe­tlone ni­czym w Se­pho­rze.

– Wi­dzia­łam, że się na­pa­li­łaś na tę su­kienkę – od­po­wiada Ca­ro­line. – Jaka by­łaby ze mnie przy­ja­ciółka, gdy­bym nie po­zwo­liła ci jej przy­mie­rzyć?

Uśmie­cham się, nie ze względu na to, że za­raz przy­mie­rzę su­kienkę ba­lową droż­szą od sa­mo­chodu mo­ich ro­dzi­ców, ale dla­tego, że ulu­bie­nica no­wo­jor­skiej Aka­de­mii Web­bera po­wie­działa, że jest moją przy­ja­ciółką. Od po­nad roku w każdy czwar­tek po po­łu­dniu udzie­lam jej ko­re­pe­ty­cji z przed­mio­tów ści­słych i oczy­wi­ście mia­łam na­dzieję, że prze­ro­dzi się to w przy­jaźń, ale po raz pierw­szy Ca­ro­line oznaj­miła to na głos. Mu­szę po­wie­dzieć o tym Pari. Cie­kawe, czy bę­dzie za­zdro­sna. Albo za­in­try­go­wana.

Nie rób z tego wiel­kiej sprawy, Wa­verly. Och, kogo ja chcę oszu­kać? To jest wielka sprawa! Przy­na­leż­ność do kręgu Ca­ro­line to jak prze­ję­cie klu­czy do mia­sta... Wtedy do­stanę się wszę­dzie. I kto wie? Może awan­so­wa­nie z jej ko­re­pe­ty­torki na przy­ja­ciółkę pod­nie­sie moją po­zy­cję spo­łeczną.

Ale tak na­prawdę to miło jest mieć przy­ja­ciół. Ni­gdy nie umia­łam za­wie­rać zna­jo­mo­ści. Chcia­ła­bym zwa­lić to na dzie­ciaki z li­ceum, które są sno­bami, ale na­wet w szkole pu­blicz­nej, kiedy by­łam na tym sa­mym po­zio­mie co wszy­scy inni, za­wsze ja­dłam lunch sama. My­ślę, że to ce­cha au­ty­sty albo może po pro­stu to MOJA ce­cha. Co­dzien­nie mar­twię się, że w ja­kiś spo­sób od­stra­szę dwoje mo­ich przy­ja­ciół w Aka­de­mii Web­bera... Pari i Franka. Więc tak, sły­sząc, że ktoś taki jak Ca­ro­line na­zywa mnie swoją przy­ja­ciółką, czuję się cho­ler­nie do­brze.

Zrzu­cam na pod­łogę ciężką spód­nicę mo­jego szkol­nego mun­durka, po­tem dra­piący swe­ter, białą ko­szulę i spor­towy sta­nik. Stoję w sa­mej bie­liź­nie i pa­trzę z mi­ło­ścią na eks­tra­wa­gancką su­kienkę wi­szącą na drzwiach. To szyta na za­mó­wie­nie czer­wona ba­lowa kre­acja za­pro­jek­to­wana przez Chri­stiana Si­riano. Jest zbyt droga, że­bym mo­gła na­wet na nią spoj­rzeć – tak po­wie­dzia­łam Ca­ro­line, kiedy po raz pierw­szy za­su­ge­ro­wała, że­bym ją przy­mie­rzyła. Ale je­śli Ca­ro­line wpad­nie na ja­kiś po­mysł, to nie ma sensu się z nią spie­rać – zwłasz­cza kiedy ozna­cza to kilka mi­nut prze­rwy w ucze­niu się bio­lo­gii.

Gładki i chłodny ma­te­riał do­tyka mo­jej skóry i zsuwa się, jakby był dla mnie stwo­rzony. Wstrzy­muję od­dech, gdy de­li­kat­nie po­pra­wiam suk­nię wo­kół ta­lii i piersi. Nie będę kła­mać, boję się tego. Boję się, że ją ro­ze­rwę albo ja­koś uszko­dzę. Boję się, że tak bar­dzo spodoba mi się po na­ło­że­niu, że nic już nie do­równa tej chwili. Boję się, że już bar­dziej nie mogę zbli­żyć się do ży­cia Ca­ro­line. Tiu­lowy dół spływa ka­ska­dami do pod­łogi. Trój­kątny de­kolt ozda­biają małe klej­noty, mie­niące się w świe­tle.

To nie jest nic w stylu mo­jego co­dzien­nego stroju. Kiedy nie mam na so­bie okrop­nego mun­durka Aka­de­mii Web­bera (same gra­na­towe i białe pa­ski, zbyt cia­sny kra­wat, ma­te­riał, który się we mnie wgryza), zwy­kle uni­kam cia­snych lub po­ten­cjal­nie dra­pią­cych ubrań, przed­kła­da­jąc wy­godę nad styl. Ale ta su­kienka nie­mal koi moją skórę i nie ma na­wet żad­nych kłu­ją­cych pę­te­lek, które mu­sia­ła­bym od­ciąć. Jest do­pa­so­wana, ale po­pra­wia na­strój ni­czym ciężki, otu­la­jący koc. Ni­gdy, na­wet za mi­lion lat nie po­my­śla­ła­bym, że będę się czuła kom­for­towo w szy­tej na miarę sukni ba­lo­wej, a to nie ta­kie złe.

Ca­ro­line wrzesz­czy, kiedy wra­cam do jej po­koju. Mar­twię się, że jej tata, Gre­gory Sinc­lair, znany na­uko­wiec-in­for­ma­tyk, który stał się przed­się­biorcą i mi­liar­de­rem, po­my­śli, że pró­buję ją za­mor­do­wać czy zro­bić coś po­dob­nego.

– Okej – mówi Ca­ro­line. – Cho­lera, wy­glą­dasz w niej le­piej niż ja, ale cie­szę się. – Ob­raca mnie przo­dem do lu­stra i za­pina tył sukni, wtedy wi­dzę swoje od­bi­cie.

Może to świa­tło wbu­do­wa­nej lampy pier­ście­nio­wej jest dla mnie ko­rzystne, ale czuję się jak kró­lewna. Stoję bar­dziej wy­pro­sto­wana, wyż­sza, jak­bym była dumna z tego, co świat wi­dzi, gdy na mnie pa­trzy.

Czy Ca­ro­line czuje się tak przez cały czas?

Wtedy przy­cho­dzi mocne ukłu­cie wstydu, po­nie­waż po­czu­cie war­to­ści nie po­winno za­le­żeć od eks­tra­wa­ganc­kiej su­kienki. Jed­nak kiedy spę­dzasz każdy dzień w oto­cze­niu lu­dzi, któ­rzy mają o wiele wię­cej niż ty, ła­two jest po­czuć, że nie je­steś wy­star­cza­jąco do­bra. Ła­two jest mie­rzyć war­tość pie­niędzmi. W gar­dle po­ja­wia się mi gula i wy­cie­ram po­je­dyn­cze łzy, z na­dzieją, że Ca­ro­line ich nie za­uważy, na szczę­ście jest zbyt roz­pro­szona te­le­fo­nem brzę­czą­cym na biurku. Na ekra­nie wy­świe­tla się twarz jej chło­paka: Jack pró­buje z nią po­roz­ma­wiać przez Fa­ce­Time’a. Jego imię zo­stało zmie­nione na Jac­kass, co ozna­cza, że znowu się kłócą. Ca­ro­line od­rzuca po­łą­cze­nie po raz piąty tego wie­czoru.

– Co znowu zro­bił? – py­tam.

Ca­ro­line wzdy­cha dra­ma­tycz­nie.

– Je­stem pewna, że mnie zdra­dza.

– Z kim? – Praw­do­po­dob­nie po­win­nam była przy­naj­mniej uda­wać, że je­stem za­sko­czona, ale nie­ważne. Musi wie­dzieć, a za­słu­guje na o wiele wię­cej.

Ca­ro­line wzru­sza ra­mio­nami, spo­glą­da­jąc z po­wro­tem na te­le­fon.

– Nie mam po­ję­cia. Ale od kilku dni mnie unika, a po­tem na­gle dzwoni non stop, zmar­no­wany. Na przy­kład nie od­po­wiada na moje SMS-y, a po­tem dzwoni do mnie na­rą­bany o trze­ciej w nocy, bre­dząc o tym, że jest mu przy­kro.

– Przy­kro za co?

– Wła­śnie – mówi, prze­cze­su­jąc pal­cami dłu­gie, ciemne włosy. – Nie chce mi po­wie­dzieć.

Na­prawdę nie wiem, dla­czego jest z ta­kim pa­lan­tem jak Jack. Ca­ro­line jest naj­bar­dziej lu­bianą dziew­czyną w szkole, po­nie­waż trak­tuje wszyst­kich jak rów­nych so­bie... Na­wet mnie, ku­jonkę, au­ty­styczną sty­pen­dystkę LGBT z Qu­eens, którą wszy­scy inni igno­rują. Jack to przy­szły stu­dent z ro­dziny sko­rum­po­wa­nych han­dla­rzy le­kami na re­ceptę, wkłada pa­ste­lowe ko­szulki polo i pod­nosi koł­nie­rzyki. Niby jest przy­stojny jak Ken, ale wszystko to prze­staje mieć zna­cze­nie w mo­men­cie, gdy otwiera usta i wy­lewa się ta cała jego du­po­wa­tość. Pró­bo­wa­łam się do­wie­dzieć, dla­czego Ca­ro­line cią­gle się do niego miz­drzy, ale to jedna z naj­więk­szych ży­cio­wych ta­jem­nic. Może tym ra­zem na­prawdę za­koń­czyła tę zna­jo­mość.

– Nie chcę iść z nim na ten nudny bal ma­skowy – mówi.

– Mu­sisz iść! – Pa­trzę na swoje od­bi­cie, a wła­ści­wie na su­kienkę. Je­stem księż­niczką Di­sneya. – Bę­dziesz kró­lową nocy!

– Nie chcę być kró­lową – od­po­wiada. – Chcę mieć swoją wła­sną noc. Po­waż­nie, bal to tylko po­ca­łunki w po­li­czek, fał­szywe uśmie­chy i wbi­ja­nie noża w plecy pod przy­krywką zbie­ra­nia fun­du­szy dla szkoły, która już ma pie­nię­dzy w bród. – Ca­ro­line opada z po­wro­tem na po­duszki na ró­żowo-zło­tym łóżku z bal­da­chi­mem i wzdy­cha. – Moja ko­rona za noc wolną od tych wszyst­kich bzdur z wyż­szych sfer.

Nie mia­łam po­ję­cia, że Ca­ro­line tak się czuje. My­śla­łam, że po­doba jej się, kiedy wszy­scy ją uwiel­biają. Na­wet na lek­cjach bio­lo­gii, pod­czas któ­rych ma naj­więk­sze trud­no­ści, lu­dzie usta­wiają się w ko­lejce, żeby pra­co­wać z nią w pa­rze. Ni­gdy bym nie po­my­ślała, że zmę­czy ją to całe za­in­te­re­so­wa­nie... że musi od tego od­po­cząć.

Aka­de­mia Web­bera jest jedną z naj­bo­gat­szych pry­wat­nych szkół w kraju. Co­roczny bal ma­skowy, pod­czas któ­rego są zbie­rane pie­nią­dze dla szkoły i przyj­muje się no­wych człon­ków do To­wa­rzy­stwa Dzie­kań­skiego, jest jej naj­więk­szym be­ne­fi­sem.

Lu­dziom ta­kim jak ja edu­ka­cja w Aka­de­mii Web­bera otwiera cały świat. To mój bi­let do do­brej uczelni, po­wią­zań z naj­zna­mie­nit­szymi na­zwi­skami w kraju i przy­szłej sta­bi­li­za­cji fi­nan­so­wej dla mnie oraz mo­ich ro­dzi­ców. Poza tym pie­nią­dze ze­brane w trak­cie balu tra­fiają do Fun­da­cji Web­bera, a stam­tąd są prze­ka­zy­wane lo­kal­nym or­ga­ni­za­cjom po­za­rzą­do­wym i prze­zna­czane na pro­gram sty­pen­dialny. To nie jest tak, że dzie­kan zgar­nia je dla sie­bie.

Dzie­kan Owen Web­ber za­wsze mówi, że w Aka­de­mii je­ste­śmy ro­dziną, ale cho­ciaż chcę wie­rzyć, że je­stem w ro­dzi­nie, trudno nie czuć się po­mi­niętą, kiedy naj­tań­sze bi­lety na bal kosz­tują dzie­sięć ty­sięcy do­la­rów – oczy­wi­ście ucznio­wie ko­rzy­sta­jący ze sty­pen­dium nie mu­szą brać udziału. Za­wsze ma­rzy­łam o wej­ściu na bal ma­skowy, żeby zo­ba­czyć go na wła­sne oczy. A może na­wet zo­sta­ła­bym za­pro­szona do To­wa­rzy­stwa Dzie­kań­skiego za to, kim je­stem, a nie za to, co mam. Noc balu jest owiana ta­jem­nicą; wszy­scy przy drzwiach od­dają te­le­fony i apa­raty. Je­dyne zdję­cia ro­bione są przez za­twier­dzo­nych fo­to­gra­fów, a i tak w sieci jest umiesz­cza­nych tylko kilka wy­bra­nych ujęć. Eks­klu­zyw­ność jest czę­ścią tego przed­sta­wie­nia.

– Wiesz, co bym dała, żeby pójść na ten bal? – py­tam ją tro­chę zbyt de­spe­racko. – Nie masz po­ję­cia, ja­kie masz szczę­ście. Mu­sia­ła­bym udzie­lać ko­re­pe­ty­cji każ­demu uczniowi w szkole przez lata i praw­do­po­dob­nie sprze­dać ja­kiś or­gan do trans­plan­ta­cji, żeby stać mnie było na ten bi­let.

Prawda jest taka, że ko­re­pe­ty­cje nie przy­cho­dzą mi ła­two. Mam pro­blem z na­uką, cier­pię na dys­kal­ku­lię, która spra­wia, że liczby i rów­na­nia w za­sa­dzie są dla mo­jego mó­zgu nie­moż­liwe do prze­two­rze­nia – kal­ku­la­tor jest moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. Ale lu­dzie za­kła­dają – z po­wodu mo­jego au­ty­zmu – że je­stem ja­kimś ge­niu­szem, a ko­le­dzy z klasy za­częli ofe­ro­wać mi setki do­la­rów, że­bym udzie­lała im ko­re­pe­ty­cji, więc się zgo­dzi­łam. I tak mu­szę pra­co­wać dwa razy wię­cej niż inni, żeby na­dą­żyć, więc rów­nie do­brze mogę do­sta­wać za to pie­nią­dze. Udzie­lam ko­re­pe­ty­cji głów­nie z an­giel­skiego i bio­lo­gii, mo­ich ulu­bio­nych przed­mio­tów. Czy­tam tro­chę z wy­prze­dze­niem, za­pa­mię­tuję tyle tek­stu, ile mogę, spę­dzam kilka do­dat­ko­wych go­dzin w ty­go­dniu, ucząc się, gdy bo­gate dzie­ciaki w week­endy prze­sia­dują w let­nich dom­kach, i vo­ilà. Po­ma­gają mi też ma­te­riały on­line, któ­rych jest nie­zli­cze­nie dużo, a czas, który po­świę­cam na to, żeby być co­raz lep­szą ko­re­pe­ty­torką, pro­cen­tuje – dzięki temu po­pra­wi­łam swoje oceny, nie mogę też na­rze­kać na stan konta Venmo. Wszy­scy wy­gry­wają.

– Za bar­dzo mar­twisz się o pie­nią­dze – stwier­dza.

Włosy mi się jeżą. Nie pierw­szy raz mi to mówi. Sły­sza­łam to, gdy za­pro­siła mnie na ja­kąś im­prezę w East Wil­liams­burg, gdzie można było do­je­chać tylko trzema róż­nymi po­cią­gami, co za­ję­łoby dwie go­dziny, albo sko­rzy­stać z Ly­fta, na który nie było mnie stać. Usły­sza­łam to po­now­nie, kiedy za­py­tała, dla­czego nie ku­puję kawy w Star­buck­sie pod­czas drogi do szkoły, a za­miast tego przy­no­szę roz­pusz­czalną w sta­rym ter­mo­sie mo­jego ojca.

– Tak się dzieje, kiedy ich nie masz. – Sta­ram się, by mój ton brzmiał ła­god­nie.

Ca­ro­line za­ci­ska wargi, a ja się mar­twię, że ją ura­zi­łam. O rany, mam na­dzieję, że nie zo­sta­łam wła­śnie zde­gra­do­wana ze sta­tusu przy­ja­ciółki.

– W każ­dym ra­zie – pod­no­szę z biurka książkę do bio­lo­gii – na­prawdę mu­simy się sku­pić. Mamy jesz­cze je­den roz­dział do prze­ro­bie­nia, a ja mu­sia­łam czy­tać to trzy razy, za­nim w pełni zro­zu­mia­łam. Pójdę się prze­brać.

Ca­ro­line pa­trzy na mnie z po­li­to­wa­niem.

– Wa­verly, pra­cu­jesz cię­żej niż ja­ka­kol­wiek sty­pen­dystka w szkole. I zno­sisz do tego te ich bzdury o jed­nym pro­cen­cie. Nie wiem, jak to wy­trzy­mu­jesz.

Pew­nego dnia będę bo­gata, w sza­fie po­wie­szę suk­nie od pro­jek­tan­tów i ni­gdy nie we­zmę ich za pew­nik. Ale co naj­waż­niej­sze, będę le­karką, eks­per­tem w dzie­dzi­nie neu­ro­lo­gii, i sku­pię się na po­ma­ga­niu lu­dziom.

– Nie jest tak źle – kła­mię. W rze­czy­wi­sto­ści ucznio­wie cza­sem są na­prawdę okropni. – Ale nie mia­ła­bym nic prze­ciwko by­ciu tobą przez je­den dzień.

Od­kła­dam książkę i spo­glą­dam na Ca­ro­line, ocze­ku­jąc wię­cej li­to­ści w jej cie­płych, brą­zo­wych oczach, ale za­miast tego wi­dzę błysk emo­cji.

– Uwa­żaj, czego so­bie ży­czysz.

Uno­szę brew.

– Hm?

Na jej twa­rzy po­ja­wia się zło­śliwy uśmiech. Staje za mną, obie od­wra­camy się w stronę lu­stra.

– Pój­dziesz na bal, Kop­ciuszku.

– Co? – mó­wię pełna po­dej­rzeń.

Ca­ro­line się śmieje.

– Za­ło­żysz moją suk­nię i moją ma­skę, pój­dziesz na tę dziką im­prezę, bo na nią za­słu­gu­jesz. Wszy­scy będą cię trak­to­wać jak kró­lową.

Śmieję się.

– Nie mogę uda­wać cie­bie. – Ja­sne, je­ste­śmy prak­tycz­nie tego sa­mego wzro­stu i obie mamy ciemne włosy i bladą cerę. Ale tam, gdzie Ca­ro­line ma piersi, ja mam... nie­wiele. I nogi ma dłuż­sze niż ja, choć w za­sa­dzie nikt nie zo­ba­czyłby mo­ich nóg pod tą po­włó­czy­stą suk­nią.

– Wła­śnie, że mo­żesz! To ma­ska­rada, ge­niuszko. Lu­dzie będą prze­brani. Poza tym ta su­kienka była na moim pro­filu przez cały ty­dzień... Nie za­py­tają na­wet, czy to ja. Na­sze głosy tak bar­dzo się nie róż­nią, a poza tym bę­dzie gło­śno i ciemno, a lu­dzie będą pić. To się może udać.

Po­czu­łam się cu­dow­nie, gdy wy­obra­ża­łam so­bie przez chwilę, jak wejdę na bal w tej nie­sa­mo­wi­tej su­kience i wszy­scy będą mnie trak­to­wać, jak­bym za­pła­ciła za wstęp. Żyć ży­ciem Ca­ro­line tylko przez jedną noc. Ale otrzą­snę­łam się z tej fan­ta­zji, kiedy przy­po­mnia­łam so­bie o jed­nym nie­ma­łym pro­ble­mie.

– A co z Jac­kiem? On tam bę­dzie.

Wzru­sza ra­mio­nami, jakby jej chło­pak był mało istot­nym szcze­gó­łem.

– On wie, że je­stem na niego zła. Mo­żesz go igno­ro­wać całą noc, po­my­śli wtedy, że je­stem wku­rzona. Poza tym bę­dzie tam jego tata, a kiedy dok­tor Bra­dley jest w po­bliżu, Jack za­wsze jest grzecz­niutki. Za bar­dzo bę­dzie się sta­rał być uło­żo­nym syn­kiem, żeby zwra­cać uwagę na co­kol­wiek in­nego. Uwierz mi.

Serce bije mi nieco szyb­ciej. Czy ja na­prawdę o tym my­ślę? A co, je­śli zo­stanę przy­ła­pana? To by­łoby upo­ka­rza­jące. Wszy­scy by wie­dzieli, jak bar­dzo pra­gnę być taka jak oni. Mo­ment, w któ­rym lu­dzie się do­wia­dują, jak bar­dzo chcesz być w środku, jest o wiele gor­szy niż prze­by­wa­nie poza na­wia­sem. Mam tylko moją ma­skę „je­stem po­nad tym wszyst­kim”, więc nie mogę ry­zy­ko­wać, że ją stracę.

– Nie. Nie są­dzę, żeby to był do­bry po­mysł, Ca­ro­line. Nie mogę tego zro­bić.

Na jej te­le­fon przy­szedł SMS, a ja wi­dzę na ekra­nie, że to od Max, naj­lep­szej przy­ja­ciółki Ca­ro­line i eta­to­wej plot­kary Aka­de­mii Web­bera. Max i ja nie roz­ma­wiamy zbyt czę­sto, ale to głów­nie moja wina – ona jest bar­dzo ładna i przy niej ję­zyk mi się plą­cze.

Ca­ro­line otwiera sze­roko oczy.

– Hm – od­zywa się Ca­ro­line, czy­ta­jąc SMS-a. – Naj­wy­raź­niej Ash przy­le­ciała z Lon­dynu na bal. Za­łożę się, że to ona jest tym ta­jem­ni­czym go­ściem, o któ­rym mó­wił Web­ber, bę­dzie te­go­rocz­nym no­wym człon­kiem To­wa­rzy­stwa Dzie­kań­skiego.

Na­gle bra­kuje mi tchu.

Ash. Ash­ley Web­ber.

Ca­ro­line o tym nie wie, ale Ash jest moją byłą dziew­czyną. Je­żeli kie­dy­kol­wiek nią była. To, co było mię­dzy nami, co­kol­wiek to było, trzy­ma­ły­śmy w ta­jem­nicy – po czę­ści dla­tego, że Ash się nie ujaw­niła, a czę­ściowo dla­tego, że jest córką Owena Web­bera, za­ło­ży­ciela i dzie­kana no­wo­jor­skiej Aka­de­mii Web­bera. Żadna z nas nie chciała roz­głosu, jaki przy­nio­słaby wieść o na­szym związku. Nie chcia­łam, żeby lu­dzie py­tali, dla­czego naj­bo­gat­sza dziew­czyna w szkole spo­tyka się ze sty­pen­dystką; po­my­śle­liby, że ro­bię to dla pod­nie­sie­nia sta­tusu. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, jak wszy­scy za­wsze in­te­re­so­wali się spra­wami Ash, krą­żyli wo­kół niej w po­szu­ki­wa­niu skraw­ków po­pu­lar­no­ści lub plo­tek, by użyć ich jako spo­łecz­nej wa­luty. Od na­szego związku ocze­ki­wała chyba cze­goś świę­tego, pry­wat­nego i wy­jąt­ko­wego. Przez ja­kiś czas by­łam to ja. By­łam dla niej czymś świę­tym i wy­jąt­ko­wym. A ona dla mnie.

A po­tem wy­je­chała.

Te­raz przy­po­mina mi o niej tylko ból serca. Nie­ważne, co ro­bię, nie­ważne, ile czasu mi­nęło, ten ból nie mija. Pari mówi, że trzy­mam się tego kur­czowo, bo mam na­dzieję, że Ash do mnie wróci, a ja za­wsze temu za­prze­czam. Te­raz Ash wró­ciła do No­wego Jorku. Moje serce bije szyb­ciej. Dło­nie się pocą. Może na to li­czy­łam przez cały ten czas, na jesz­cze jedną szansę. Z nią.

– Pójdę.

– Do­kąd? – pyta Ca­ro­line, znowu po­chło­nięta te­le­fo­nem.

Nie mogę uwie­rzyć, że wy­po­wia­dam te słowa na głos.

– Pójdę na bal za­miast cie­bie.

Ca­ro­line się oży­wia.

– I to jest to, Kop­ciuszku!

Po­dzi­wiam sie­bie w lu­strze, gdy ona przy­nosi ma­skę z sejfu – tak, z praw­dzi­wego sejfu w swo­jej gar­de­ro­bie. Ma­ska jest za­wi­nięta w krwi­sto­czer­woną bi­bułkę w me­ta­licz­no­zło­tym pu­dełku, a ja nie mogę się do­cze­kać, żeby zo­ba­czyć ją w re­alu, nie tylko na In­sta­gra­mie.

– Oto ona – mówi Ca­ro­line, pod­no­sząc wieczko. – To jest to ar­cy­dzieło.

Mie­niąca się, złota ma­ska z otwo­rami na oczy, noz­drza i usta. Z rzeź­bio­nymi ry­sami, które dają efekt nie­sa­mo­wi­tej, ko­bie­cej i de­li­kat­nej twa­rzy. Jak z in­nego, baj­ko­wego świata. Ale tak na­prawdę wy­róż­niają ją cien­kie, złote dru­ciki na szczy­cie, które ukła­dają się w ko­ronę. Ta­kie cacko mo­głaby no­sić sta­ro­żytna bo­gini słońca... lub ce­le­brytka wy­bie­ra­jąca się na fe­sti­wal Co­achella.

– Na ko­ro­nie są płatki praw­dzi­wego złota. – Ca­ro­line de­li­kat­nie na­kłada ma­skę na moją twarz, mocno za­wią­zuje wstążkę, żeby ma­ska nie spa­dła, i od­suwa się, by móc w pełni po­dzi­wiać wi­dok. – Ide­al­nie.

– Nie ma mowy, że­bym w tym stroju po­je­chała me­trem nie­zau­wa­żona – mó­wię, za­sta­na­wia­jąc się nad próbą do­tar­cia na bal.

– Nie ma mowy. – Ca­ro­line kręci głową. – Nie za­ło­żysz tego do me­tra. Na­wet dzi­siaj nie weź­miesz do po­ciągu. Jest zbyt nie­po­ręczna i w ży­ciu nie po­zwolę, żeby do­tknęła brud­nej pod­łogi.

– Po­ra­dzę so­bie – mó­wię. – Raz z mamą wio­zły­śmy me­trem fo­tel, który zna­la­zły­śmy na ulicy.

Ca­ro­line się krzywi.

Czuję cie­pło na po­licz­kach.

– To był na­prawdę do­bry fo­tel.

Ona wzru­sza ra­mio­nami.

– Dzi­siaj wró­cisz do domu na­szym sa­mo­cho­dem. Za­dzwo­nię po Bruce’a.

Za­nim zdążę się sprze­ci­wić, ona już dzwoni i prosi kie­rowcę, żeby od­wiózł mnie do domu za pół go­dziny.

Wy­co­fuję się do jej gar­de­roby, by zdjąć su­kienkę i wło­żyć z po­wro­tem mun­du­rek, i ra­zem umiesz­czamy ją w spe­cjal­nym po­krowcu.

– Słu­chaj. – Ca­ro­line klasz­cze w dło­nie. – Za­mie­rzam dać ci lek­cję, jak być moi, więc uwa­żaj.

Chi­cho­czę, wcią­ga­jąc swe­ter przez głowę.

– Chyba to już wiem. Mu­szę tylko po­pra­wiać włosy co ja­kiś czas i wci­skać fran­cu­skie słowa w każde zda­nie. In­stant bo­ugie za­miast „suka”.

Ca­ro­line wzdy­cha, po­ka­zu­jąc z prze­sadą, jak jest ura­żona.

– Par­don­nez moi, ma­de­mo­iselle? To mó­wisz ty, z szafą pełną fla­ne­lo­wych ko­szul i pa­znok­ciami ob­gry­zio­nymi do zera... je­steś cho­dzą­cym ste­reo­ty­pem les­bijki.

Po­ty­kam się i dra­ma­tycz­nie ła­pię w miej­scu serca.

– Moi?

Obie par­skamy śmie­chem, ale na­gle Ca­ro­line staje się ozię­bła.

– Na po­waż­nie te­raz. To, że chcę od­po­cząć, nie ozna­cza, że chcę być wy­klu­czona z tego świata. Mu­szę pod­trzy­my­wać moją re­pu­ta­cję, aurę, któ­rej lu­dzie ode mnie ocze­kują. Bądź na tyle wia­ry­godna, żeby lu­dzie w to uwie­rzyli.

Za­czyna wy­mie­niać rze­czy, po­ka­zu­jąc na pal­cach.

– Nie uśmie­cham się. Ni­gdy. Ale bę­dziesz miała ma­skę, więc to nie po­winno być pro­ble­mem. Uni­kam kon­taktu wzro­ko­wego z na­uczy­cie­lami i pra­wie ze wszyst­kimi do­ro­słymi, bo, szcze­rze mó­wiąc, kto ma siły, żeby się z nimi za­da­wać? Ale w su­mie to po­winno być ła­twe dla cie­bie z tym au­ty­zmem, prawda?

Uśmie­cham się i przy­ta­kuję, ale w środku wzdry­gam się i kur­czę w so­bie. Nie cho­dzi o to, że Ca­ro­line jest w błę­dzie; kon­takt wzro­kowy jest dla mnie trudny, ale to nie­sto­sowne, żeby mó­wiła o tym w ten spo­sób. Nie ma mowy, że­bym kie­dy­kol­wiek jej zwró­ciła na to uwagę, bo to Ca­ro­line, a poza tym na­wet nie ro­zu­miem, dla­czego w ta­kich sy­tu­acjach je­stem taka ner­wowa, więc jak mia­ła­bym to ko­muś wy­tłu­ma­czyć?

– Twoja po­stawa wy­maga pracy – mówi, lu­stru­jąc moje ciało. – Gar­bisz się, jak­byś chciała zwi­nąć się w kulkę i scho­wać.

Wy­zwa­nie przy­jęte.

Pro­stuję się, co jest dla mnie nie­na­tu­ralne; czuję się bez­bronna.

– Dużo le­piej – mówi Ca­ro­line. – Gdy­by­śmy miały wię­cej czasu, to wy­sła­ła­bym cię na za­ję­cia z mo­de­lingu, na które sama cho­dzi­łam, gdy mia­łam je­de­na­ście lat, tylko że­byś szybko pod­ła­pała, jak cho­dzić i po­zo­wać. – Wzdy­cha. – Ale to wy­star­czy.

Za­czy­nam się czuć co­raz bar­dziej jak małpa pod­czas eks­pe­ry­mentu na­uko­wego, ale wtedy wy­obra­żam so­bie, jak wcho­dzę na bal Aka­de­mii Web­bera, jak wszy­scy będą się mną za­chwy­cać, za­zdro­ścić mi, jak będę gwiazdą tylko przez jedną noc... że Ash tam bę­dzie i zo­ba­czy, jak błysz­czę. To tylko jedna noc.

Ca­ro­line prze­cho­dzi przez po­kój, prze­szu­kuje play­li­sty na Spo­tify i włą­cza prze­boje. Gów­niana mu­zyka klu­bowa pły­nie z gło­śni­ków za­mon­to­wa­nych w su­fi­cie. Jest dla mnie za gło­śno, ale nic nie mó­wię.

– Pro­szę – mówi ze zja­dli­wym uśmie­chem. – Po­każ, co umiesz. – Przez na­stępne dwa­dzie­ścia mi­nut cho­dzę tam i z po­wro­tem wzdłuż jej ogrom­nej sy­pialni. – Nie garb się tyle – roz­ka­zuje przy pięć­dzie­się­cio­mi­lio­no­wym okrą­że­niu. – Krocz dum­nie.

Na­stęp­nie ćwi­czę jej mowę i śmiech. Cho­ciaż to zde­cy­do­wa­nie wy­maga kon­cen­tra­cji, nie je­stem w tym taka fa­talna. Od roku spę­dzamy ra­zem każdy czwar­tek po szkole, więc mia­łam dużo czasu na ob­ser­wa­cję. Poza tym au­tyzm wy­mu­sza na­ukę na­śla­do­wa­nia in­nych lu­dzi, aby jak naj­bar­dziej do­pa­so­wać się do reszty. To jest tak zwane ma­sko­wa­nie... tłu­mie­nie mo­ich na­tu­ral­nych au­ty­stycz­nych cech, dzięki czemu mogę ucho­dzić za osobę neu­ro­ty­pową.

Opie­ra­nie się chęci ko­ły­sa­nia w przód i w tył pod­czas lek­cji, stu­ka­nia rę­kami w ławkę czy li­cze­nia na głos, ile scho­dów po­ko­na­łam. Ukry­wa­nie mo­jego nie­po­koju i dys­kom­fortu, kiedy lu­dzie pod­cho­dzą zbyt bli­sko, są zbyt gło­śni lub wpra­wiają mnie w za­kło­po­ta­nie. Uda­wa­nie, że wszystko jest w po­rządku, gdy je­stem cał­ko­wi­cie przy­tło­czona i pa­trzę na ze­gar, żeby za­dzwo­nił dzwo­nek na lunch, abym mo­gła znik­nąć w ła­zience, wło­żyć za­tyczki do uszu i scho­wać głowę w ra­mio­nach, do mo­mentu aż uspo­koję od­dech.

To jest me­cha­nizm prze­trwa­nia, jak ka­me­leon zmie­nia ko­lory, aby ukryć się przed dra­pież­ni­kami, tylko o wiele mniej fajny i o wiele bar­dziej wy­czer­pu­jący.

Kiedy Ca­ro­line uznaje, że mam głos wy­star­cza­jąco po­dobny, żeby oszu­kać jej przy­ja­ciół w gło­śnej, wy­peł­nio­nej mu­zyką sali ba­lo­wej, prze­cho­dzimy do ostat­niego etapu: sel­fie w stylu Ca­ro­line... z góry, pod ką­tem w prawo, pod­bró­dek lekko prze­krę­cony w lewo, zmy­słowe oczy za ma­ską. Ro­bię kil­ka­na­ście róż­nych ujęć. Wtedy ona wy­biera swoje ulu­bione i prze­pusz­cza je przez różne apki edy­tu­jące, żeby uzy­skać wła­ściwe świa­tło i ko­lory, które pa­sują do jej es­te­tyki.

– Za­miesz­czę je przed im­prezą – mówi. – Bę­dzie wy­glą­dać, jak­bym szy­ko­wała się w re­al­nym cza­sie.

Uśmie­cham się do niej.

– Je­steś ge­niu­szem zła.

Chi­cho­czę, do­ty­ka­jąc dło­nią po­liczka.

– Prze­stań! Ru­mie­nię się przez cie­bie.

Wtedy roz­lega się dzwo­nek, a Ca­ro­line wy­pro­wa­dza mnie z po­koju.

– To Bruce. Do zo­ba­cze­nia w szkole, Kop­ciuszku!

Scho­dzę po scho­dach tak ci­cho, jak to moż­liwe. Z su­kienką w ręku i pu­deł­kiem z ma­ską ob­cho­dzę się jak z no­wo­rod­kiem. Na­gle sły­szę, jak tata Ca­ro­line ze swo­jego biura krzy­czy:

– Stój!

Nie­ru­cho­mieję. Przez mo­ment my­ślę, że krzy­czy do mnie. O Boże. On my­śli, że kradnę su­kienkę. Od­wra­cam się, żeby spoj­rzeć na niego, ale w tę stronę stoi ple­cami. Wtedy sły­szę stłu­miony głos, coś o Cas­san­drze, i zdaję so­bie sprawę, że Gre­gory roz­ma­wia przez te­le­fon.

– Po­win­ni­śmy byli ko­muś po­wie­dzieć – sy­czy. – Te­raz jest już za późno, a lu­dzie na tym ucier­pią.

Jego głos od­bija się od ścian. Roz­ma­wia­łam z oj­cem Ca­ro­line tylko kilka razy, ale był bar­dzo miły, grzeczny i nie­mal za­wsty­dzony. Na szkol­nych wy­da­rze­niach za­wsze to­wa­rzy­szy dzie­ka­nowi Web­be­rowi. Chyba od lat są bli­skimi przy­ja­ciółmi. Ni­gdy nie sły­sza­łam, aby tak pod­no­sił głos.

Gre­gory się od­wraca i mnie do­strzega. Na­sze spoj­rze­nia się spo­ty­kają. Wtedy pod­cho­dzi do drzwi i za­myka mi je przed twa­rzą, wy­głu­sza­jąc resztę roz­mowy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki