Ostatnia runda 1944: Jak Stalin wygrał wojnę - Jonathan Dimbleby - ebook

Ostatnia runda 1944: Jak Stalin wygrał wojnę ebook

Jonathan Dimbleby

0,0
104,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Rok, który przypieczętuje los nazistów

Rok, w którym Stalin niczym kolos rzuci cień na Europę

Czerwiec 1944 roku. W trakcie operacji Bagration ponad 2 miliony żołnierzy Armii Czerwonej staje naprzeciw 500 tysięcy żołnierzy niemieckich. Sowieci mszczą się za swoją porażkę w operacji Barbarossa w 1941 roku. W tym samym czasie zachodni alianci triumfują na plażach Normandii, ale to wydarzenia na froncie wschodnim przypieczętują los Hitlera i doprowadzą do zniszczenia nazizmu.

Najnowsza książka bestsellerowego historyka to oparta na nieznanych na Zachodzie źródłach niemieckich, rosyjskich i polskich analiza uwzględniająca aspekty wojskowe, polityczne i dyplomatyczne ostatniego roku II wojny światowej. Ukazuje wyrafinowane formy oszustwa i podstępu, okrucieństwa wojny partyzanckiej i triumfy militarne Sowietów, które umożliwią Stalinowi okupację Europy Wschodniej, narzucenie warunków powojennego porozumienia i położą fundamenty pod Zimną Wojnę.

Rok 1944 jest pełen okrucieństwa, podstępów, militarnych triumfów i klęsk. Stalin wykorzysta szansę, by stać się jedynym zwycięzcą tej wojny. Po trupach wrogów i sprzymierzeńców dotrze do miejsca, z którego będzie decydował o przyszłości świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 802

Data ważności licencji: 8/19/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

Endgame 1944. How Stalin Hitler Won the War

Copyright © 2024, Dimbleby Partners Limited

First published as ENDGAME 1944 in 2024 by Viking, an imprint of Penguin General. Penguin General is part of the Penguin Random House group of companies.

Projekt okładki

Marcin Słociński

Fotografia na okładce

Pictorial Press, Pictorial Press Ltd/ Imageselect

Opieka redakcyjna

Krzysztof Chaba

Opieka promocyjna

Klaudia Kusy

Redakcja i korekta

d2d.pl

Weryfikacja merytoryczna

Jarema Słowiak

Indeks

Tomasz Babnis

© Copyright for the translation by SIW Znak sp. z o.o.,

Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

ISBN 978-83-8367-861-0

Znak Horyzont

www.znakhoryzont.pl

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Pamięci Nicholasa Dimbleby’ego (1946–2024), który całe życie zadawał pytania

Od autora

W całej książce na określenie krajów, regionów i miejscowości użyłem nazw, pod którymi były one powszechnie znane w opisywanym okresie. Aby uniknąć wątpliwości, za pierwszym razem w nawiasie zamieściłem nazwy obecne.

Na określenie grupy armii w ZSRR używano terminu „Front”, więc aby związki operacyjne nie myliły się czytelnikowi z liniami na polu bitwy, nazwy tych pierwszych pisałem wielką literą, drugich zaś – małą.

Przed­mowa

1944 był rokiem, w którym po długich i brutalnych zmaganiach sowiec­ka Armia Czerwona ostatecznie unicestwiła niemiec­kie wojska na polu bitwy. Był to też rok, w którym tylko zupełnie ślepi na fakty naziści wciąż nie dostrzegali, że wizja tysiącletniej Rzeszy Adolfa Hitlera legła w gruzach; ci, którzy zbyt późno zdali sobie sprawę, że Führer jest niekompetentnym potworem, usiłowali go zabić. I był to rok, w którym Józef Stalin niczym kolos rzucił cień na całą Europę Wschodnią. W tym samym czasie armie alianc­kie mozolnie podążały z plaż Normandii w stronę Berlina, by pomóc Armii Czerwonej w pokonaniu Niemiec, a zarazem ochronić Europę Zachodnią przed przyszłym zagrożeniem ze strony Stalina. Był to również okres, w którym między konferencjami w Teheranie pod koniec 1943 roku i w Jałcie na początku 1945 roku Wielka Trójka negocjowała powojenną przyszłość kontynentu, a jedno­cześnie zasiewała ziarno późniejszej zimnej wojny.

W przytłaczającej większości anglojęzycznych historii II wojny światowej – również w arcydziełach gatunku – nacisk położono na działania Anglików i Amerykanów, koncentrując się głównie na froncie zachodnim w Europie. W szczególności dotyczy to 1944 roku, kiedy to w miesiącach następujących po desancie w Normandii 6 czerwca miliony żołnierzy armii alianc­kich narażały swoje życie, by w imię wolności i demokracji wykorzenić z kontynentu europejskiego nazizm. To, jak do tego doszło, oraz opowieści tych, którzy złożyli tę ofiarę, mają ogromne znaczenie. Ich wysiłki i cierpienia trwale zapisały się w historii.

W rezultacie każda sugestia, że to nie tyle ci dzielni żołnierze, ile tamci walczący na froncie wschodnim zmiażdżyli armie Hitlera, a tym samym wygrali wojnę z Niemcami, oznacza zakwestionowanie mitu silnie zakorzenionego w zachodniej zbiorowej psychice. Co więcej, stwierdzenie, że te triumfy sowiec­kiego oręża w istocie pozwoliły Józefowi Stalinowi podyktować zasady rządzące powojennym ładem, to rzucenie jeszcze większego wyzwania wizji, do której jesteśmy bardzo mocno przywiązani. Jak jednak staram się wykazać w tej książce, lokując działania wojenne w kontekście rządzących nimi ram politycznych, na potwierdzenie obydwu tez istnieją przekonujące dowody, choć dla niektórych mogą one być trudne do przetrawienia. Dla tych, którzy pamiętają lata następujące po zakończeniu wojny, te realia były nie powodem do świętowania, lecz niewygodnym faktem z historii XX wieku, którego ogromne konsekwencje odczuwamy do dziś.

W styczniu 1944 roku front wschodni od ponad dwóch i pół roku był sceną nieprzerwanych działań wojennych. Na linii rozciągającej się momentami od północnego krańca Bałtyku po południowy kraniec Bałkanów – a więc długiej na mniej więcej trzy tysiące kilometrów – toczyły się wyjątkowo zaciekłe i desperac­kie zmagania. Po wyzwoleniu Kijowa pod koniec 1943 roku natarcie Armii Czerwonej w głąb Ukrai­ny i jedno­czesne odblokowanie Leningradu (dziś Sankt Petersburga) zmusiło siły Hitlera do wycofania się z Finlandii oraz odwrotu przez Estonię, Łotwę i Litwę na sam skraj Morza Bałtyc­kiego. Te równo­ległe kampanie na odcinkach północnym i południowym przygotowały grunt pod naj­większy triumf w dziejach II wojny światowej. Pod względem skali i znaczenia strategicznego operacja Bagration – gdyż taki kryptonim nadał jej Stalin – była ważniejsza nawet od operacji Overlord, czyli kampanii alianc­kiej w Normandii zainaugurowanej inwazją przez kanał La Manche 6 czerwca 1944 roku. W ciągu nieco ponad dwóch tygodni, w trakcie których alianc­kie armie walczyły o zdobycie czegoś więcej niż przyczółka na północy Francji, Armia Czerwona zadała niemiec­kim siłom zbrojnym naj­bardziej upokarzającą klęskę w ich dziejach. W ten sposób wojska Stalina pomściły hańbę operacji Barbarossa – blitzkriegu rozpętanego w czerwcu 1941 roku przez hitlerowskie jedno­stki pancerne przeciwko Związkowi Radziec­kiemu, który w październiku doprowadził nazistów pod samą Moskwę.

Większość zagranicznych obserwatorów zdążyła wtedy dojść do wnios­ku, że Związek Radziec­ki poniesie klęskę, w związku z czym Wielka Brytania i Stany Zjednoczone (które przystąpiły do wojny po japoń­skim ataku na Pearl Harbor 7 grudnia) będą musiały samo­dzielnie walczyć z nazistami na Zachodzie bez sojusznika na Wschodzie. Tymczasem Hitler przeliczył się w kwestii sił, a armie Stalina zaczęły stopniowo zys­kiwać przewagę. Przed Bożym Narodzeniem naj­lepsze oddziały Führera zostały naj­pierw zatrzymane, a następnie – momentami wśród chaosu i paniki – wyparte przez zaciekłą sowiec­ką kontrofensywę. Jak argumentowałem w książce Barbarossa. Jak Hitler przegrał wojnę, ta porażka u bram stolicy odebrała Niemcom wszelkie szanse na pokonanie Związku Radziec­kiego siłą oręża. Teraz, w stanowiącej ciąg dalszy książce Końcówka: rok 1944. Jak Stalin wygrał wojnę, staram się wykazać, że sukcesy Armii Czerwonej na froncie wschodnim w 1944 roku dały Stalinowi potężne argumenty – nie tylko żeby przed­stawić zręczność strategiczną i taktyczną Związku Radziec­kiego jako czynnik decydujący o klęsce nazistów, lecz także aby narzucić swoją wolę co do kształtu powojennej Europy.

W 1944 roku osłabione już wojska Hitlera mogły jedynie z furią próbować bronić straconych pozycji i wycofywać się przez splamione krwią resztki nazistowskiego imperium w Europie Wschodniej, mającego rzekomo przetrwać tysiąc lat. Przez cały ten rok Ostheer (niemiec­ka armia wschodnia) desperac­ko walczyła, lecz chociaż zwycięstwa Związku Radziec­kiego okupiono ogromnym ludzkim kosztem, na który Stalin pozostawał obojętny, były to również w większości działania starannie zaplanowane, ściś­le skoordynowane i przeprowadzone z imponującą kompetencją. Ofensywy Armii Czerwonej opracowywali zaprawieni w bojach generałowie dowodzący milionami na ogół dobrze wyposażonych młodych żołnierzy, którzy byli ogromnie zdeterminowani, by wypędzić znienawidzonych intruzów ze swojej ziemi. Wtargnąwszy w czerwcu 1941 roku na terytorium ZSRR w przekonaniu, że odniosą szybkie zwycięstwo, agresorzy walczyli teraz nie tylko o to, by ocalić własną ojczyznę, lecz także o to, by uniknąć militarnej zagłady i zemsty, której nie bez powodu się obawiali.

Ówczesne doniesienia o coraz gorszym położeniu Niemców w zestawieniu z relacjami sowiec­kich zwycięzców dostarczają przejmujących dowodów na to, jak w tym rozstrzygającym roku wyglądały zmagania na froncie wschodnim. Z tego względu obficie czerpałem z pamiętników, listów i wspomnień żołnierzy po obu stronach – od naj­wyższych rangą generałów po pro­stych szeregowców. Ich świadec­twa, zwłaszcza te pozostawione przez młodych mężczyzn, którzy walczyli w okopach – wiele z nich zostało tutaj przetłumaczonych i opublikowanych po raz pierwszy – przed­stawiają bez żadnych upiększeń rzeźnię, jaką stał się front wschodni podczas naj­krwawszego i naj­brutalniejszego konfliktu w annałach działań wojennych.

Obydwaj partnerzy Stalina w wielkiej koalicji anty­hitlerowskiej obserwowali pochód sowiec­kiego molocha na zachód w 1944 roku z podziwem, ale też rosnącą konsternacją. Już w chwili, gdy Wielka Trójka spotkała się po raz pierwszy w Teheranie pod koniec 1943 roku, zarówno Churchill, jak i Roosevelt zdawali sobie sprawę, że armie ZSRR niemal na pewno odbiją każdy skrawek swojego kraju i naj­prawdopodobniej zajmą także większość Europy Wschodniej oraz Środkowej. Dla obydwu przywódców oraz dla ich doradców politycznych i wojskowych było też oczywistością, że Stany Zjednoczone oraz Wielka Brytania, zaprzątnięte wojną na pozostałych frontach w Europie i na Pacyfiku, nie zdołają podyktować Związkowi Radziec­kiemu warunków dotyczących powojennej przyszłości kontynentu europejskiego, lecz będą zmuszone dostosować się do roszczeń Stalina. Mogli jedynie liczyć, że uda im się skłonić sowiec­kiego przywódcę, by potwierdził prawo narodów żyjących na terenach mających wkrótce znaleźć się pod sowiec­ką kontrolą do decydowania o własnym losie bez ingerencji z zewnątrz. Stalin chętnie złożył taką obietnicę, sformułował ją jednak w niezwykle mglisty sposób. Z perspektywy Zachodu ustne zobowiązanie podjęte przez dyktatora w Teheranie było w naj­lepszym razie niepewne. Choć on sam nigdy otwarcie tego nie powiedział, w kolejnych miesiącach 1944 roku coraz bardziej oczywista stawała się jego determinacja, by stworzyć wokół Związku Radziec­kiego strefę buforową państw satelic­kich, co miało zagwarantować nie tylko, że Niemcy ani żaden wrogi sojusz irredentystycznych państw nie będzie już nigdy w stanie zagrozić jego anty­kapitalistycznemu imperium, lecz także – co było bardziej niepokojące – że na drodze do nadrzędnego celu, jaki sobie postawił, nie staną żadne zachodnie koncepcje wolności jedno­stki czy demokracji.

W efekcie Churchill i Roosevelt wkrótce znaleźli się na straconej pozycji w starciu dyplomatycznym, które miało nie mniej doniosłe konsekwencje niż zmagania na polu bitwy. W tym przypadku jednak przeciwnikiem – choć niewskazanym jeszcze w tak jawny sposób – był nie nazistowski wróg, lecz komunistyczny sojusznik. Negocjacje między Waszyngtonem, Londynem a Moskwą pro­wadzono w tajemnicy – wysyłano depesze i listy oraz dys­kutowano za zamkniętymi drzwiami podczas spotkań w cztery oczy i konferencji; rywalizacja, kto postawi na swoim, była długa i intensywna, a momentami wręcz zajadła. Chociaż świat zewnętrzny z oczywistych względów pozostawał nieświadomy, co dzieje się za kulisami, kwestie omawiane przez aliantów zachodnich i ZSRR należały do naj­bardziej brzemiennych w skutki: chodziło o przyszłość Europy, a wręcz świata, po „bezwarunkowej kapitulacji”, którą wszyscy trzej przywódcy zgodzili się wymusić na nazistach.

W tym starciu strony dysponowały bardzo nierównymi siłami. Wynikało to nie tylko z niepodzielnej dominacji armii Stalina na polu bitwy, lecz także z często różnego spojrzenia Churchilla i Roosevelta na poszczególne sprawy. Każdy z nich miał odmienną wizję tego, jak naj­lepiej zapewnić trwały pokój i wolność na europejskim teatrze działań wojennych oraz poza nim. Diametralnie różnie oceniali też oni Stalina. Podczas gdy Roosevelt pragnął pozys­kać „Wujka Joe” jako przyszłego partnera na arenie między­narodowej, Churchill patrzył na sowiec­kiego dyktatora podejrzliwie i z frustracją. W niektórych przypadkach tarcia ideologiczne oraz strategiczne między Londynem a Waszyngtonem praktycznie uniemożliwiały stworzenie zjednoczonego zachodniego frontu wobec Stalina, co sowiec­ki przywódca – podstępny i niestroniący od łotrostwa, a zarazem czarujący – bezlitośnie wykorzystywał.

Zmagania dyplomatyczne w ramach wielkiej koalicji były na swój sposób równie intensywne, jak te na froncie, a ich skutki z pewnością okazały się nie mniej doniosłe. Podobnie jak w przypadku żołnierzy, również w odniesieniu do polityków starałem się naświetlić osobisty aspekt konfliktów, napięć, animozji i otwartych kłótni nieuchronnie związanych z dziejową skalą spraw, o których decydowano; w tym celu również obszernie czerpałem z meldunków, dzienników, proto­kołów, wspomnień i listów głównych uczestników wydarzeń oraz urzędników i doradców wszystkich stron.

Co więcej, jako że walka dyplomatyczna była nierozerwalnie związana z walką militarną i nie tylko decydowała o wyniku wojny, lecz także kształtowała historię XX wieku, splotłem je razem w całościowej narracji o 1944 roku, w którym z biegiem czasu stawało się coraz bardziej oczywiste, że triumf Stalina w „wielkiej wojnie ojczyźnianej” – jak określił on walkę z nazistami na froncie wschodnim – wyeliminuje jedną europejską tyranię tylko po to, by wynieść do potęgi kolejną.

Moja opowieść o drodze do tego ponurego zwieńczenia rozpoczyna się od widoku z bunkra nad brzegiem Dniepru pierwszego dnia końcowej rozgrywki, jaką stanowił 1944 rok.

Część pierwszaZima–wiosna 1944

Rozdział 1Nadejście nowego roku

W sylwestrową noc niesiony wichurą śnieg zacierał niemal wszystkie szczegóły krajobrazu, więc drugi brzeg Dniepru ginął w nies­kończonej oddali. Gdy nastał świt 1 stycznia 1944 roku, Günter Koschorrek, przemarznięty strzelec karabinu maszynowego służący w 6 Armii Grupy Armii Południe, wyjrzał z okopu na zachodnim brzegu rzeki, usiłując zidentyfikować niewyraźne sylwetki skradające się od strony sowiec­kiej baterii dział, która – choć skrywana przed wzrokiem przez zamieć – znajdowała się zaledwie kilkadziesiąt metrów na wschód.

Od początku wojny Koschorrek doświadczył już aż nazbyt wiele. Rok wcześniej wyszedł bez szwanku z rzezi pod Stalingradem, gdzie dziesiątki tysięcy jego towarzyszy z 6 Armii znalazły się wśród ponad pół miliona poległych bądź wziętych do niewoli, której wielu – zagłodzonych niemal na śmierć lub ciężko rannych – nie miało szans przeżyć. Potem nie dane mu było odpocząć, gdyż znów trafił na przesuwający się z wolna ku zachodowi front, na którym Niemcy nie odnosili żadnych zwycięstw i pozostawali nieustannie w odwrocie od ponad 1200 kilometrów. Jego cierpliwość się wyczerpywała:

Od czasu do czasu wyglądałem na przed­pole, pomagając sobie celownikiem optycznym, i byłem coraz bardziej zły. Rosjanie biegali sobie swobodnie, fakt, że skuleni, ale w zasięgu ognia, a my siedzieliśmy cicho, bo nikt nie odważył się wychylić głowy. […] [D]os­konale zamas­kowani sowiec­cy snajperzy namierzyli nasze stanowis­ka, […] przy każdym mniej ostrożnym ruchu [eksplodowały pocis­ki]1.

Günter Koschorrek dzielił okop z innym żołnierzem, imieniem Paul – podobnie sfrustrowanym ogniem sowiec­kich snajperów, lecz mniej rozważnym. Kiedy kilka metrów od nich rozprysnął się granat moździerzowy, który rozrzucił wokół chmurę ziemi i śniegu, Koschorrek miał wystarczająco dużo rozsądku, aby skulić się w jamie, ale jego towarzysz nie potrafił się powstrzymać i podniósł głowę, by zobaczyć, kto ich nęka. Rozległ się trzask broni maszynowej.

Paul […] [n]ad lewym okiem miał dziurę wielkości pięści; wypływał z niej strumień gęstej, prawie czarnej krwi. […] Krew zalewała mu bezgłośnie poruszające się usta, […] w panice obróciłem go tak, by spływała na ziemię. […] Ręce mi się trzęsły, bo wiedziałem, że nic więcej nie mogę zrobić, a twarz Paula już przybierała trupio blady kolor2.

Kolejny poległy do statystyki – jeszcze jedna ofiara uporu Hitlera, niezdolnego przyjąć do wiadomości, że jego zgubna wizja, która dwa i pół roku wcześniej doprowadziła do inwazji na Związek Radziec­ki, w następnych 12 miesiącach ponownie zamieni front wschodni w otchłań śmierci i cierpienia.

Na tym samym odcinku frontu od wielu tygodni wycofywał się też Guy Sajer I – piechur Dywizji Großdeutschland. Mimo że był zahartowany w bojach i przyzwyczajony do ostrzału artyleryjskiego, zadrżał, gdy pocisk wybuchł zaledwie kilka metrów od niego:

Czułem jakieś niesamowite drgania ziemi. Wydawało mi się, że jestem ziarnem grochu na bębnie, w który wali się systematycznie. Nie wiedząc, co może powodować to drżenie, leżałem pośród kolegów, którzy przed chwilą zginęli. […] Ziemia z wielkim hukiem zwaliła się do okopu, całkowicie nas przykrywając. […] Przygnieciony masą ziemi, zacząłem się wydzierać jak opętany3.

Nastoletni jeszcze Sajer, który służył w wojsku od półtora roku, zdążył stracić wiarę w Führera: „Nie bijemy się już ani dla Hitlera, ani dla narodowosocjalistycznych idei, ani dla III Rzeszy, ani nawet dla narzeczonych, matek czy rodzin kryjących się w bombardowanych miastach. Walczymy ze strachem i z powodu strachu”4.

To wyznanie nie zas­koczyłoby wcale Oldwiga von Natzmera – pułkownika tej samej dywizji wchodzącej w skład Grupy Armii Południe. Niewiele wcześniej zauważył on:

Cała nasza dywizja, ze sztabami pułków włącznie, jest do cna wyczerpana – aż trudno to wyrazić słowami. Walki nie ustają, co skutkuje kompletnym załamaniem psychicznym większości oficerów i prawie wszystkich podoficerów. Żołnierze popadają w taką apatię, że nie obchodzi ich już, czy zostaną zastrzeleni przez własnych dowódców, czy przez Rosjan. Nie mam pojęcia, czy będziemy w stanie utrzymać nasze obecne albo jakiekolwiek inne pozycje5.

Po drugiej stronie tej samej linii frontu Boris Suris – jeden z 750 tysięcy żołnierzy wchodzących w skład 1 Frontu Ukraiń­skiego generała Nikołaja Watutina – usłyszał na swojej wysuniętej naprzód pozycji znajomy dźwięk silnika wrogiego samo­lotu. Spojrzawszy w górę, zobaczył nad sobą es­kadrę myśliwsko-bombowych Focke­-Wulf Fw 190:

Przeleciały z gwizdem i wyciem tak nis­ko, że widzieliśmy wyraźnie ich sylwetki z podwieszonymi pod skrzydłami bombami […]. Maszyny zniknęły wkrótce za wzgórzem, skąd dobiegły stłumione odgłosy eksplozji, a potem terkot karabinów i pepesz […]. Ten tchórz kapitan Alabin [dowódca Surisa] z miejsca uciekł i schował się w rowie6.

Podobnie jak Koschorrek, Suris – były student historii sztuki, który miał później zdobyć uznanie swoimi mono­grafiami poświęconymi słynnym dwudziestowiecznym malarzom – przeżył Stalingrad. Nie okazywał szacunku przełożonym ani szczególnej wyrozumiałości słabszym.

Był Nowy Rok, więc kwatermistrz nazywany „pro­fesorem” przygotował dla żołnierzy ucztę: mięso, rosół drobiowy, smażone ziemniaki, kiszonki i mnóstwo herbaty owocowej do popicia posiłku.

Przyjęcie było niewielkie, ale przyjemne. Napiliśmy się, zjedliśmy i znowu się napiliśmy […]. Wodziłem chwilę wzrokiem za szarooką łączniczką Liubą, ale szybko zająłem się kiszoną kapustą, bo u Liuby nie miałem żadnych szans […]. Wyszedłem na zewnątrz. Trzymał mróz, a ziemia była lekko przyprószona śniegiem, […] w oddali ktoś śpiewał.

Nieco dalej na południe Gabriel Temkin – polski Żyd, który w 1939 roku uciekł do Związku Radziec­kiego przed nazistami, a teraz służył w 78 Dywizji Strzelec­kiej – miał kaca. Poprzedniego wieczoru udał się na bezowocną misję poszukiwania ciał dwóch żołnierzy z pułku, którzy zginęli podczas zwiadu na ziemi niczyjej. Temkin, już wtedy nietrzeźwy, wpadł prawie na niemiec­kie linie, ale w porę odciągnęli go towarzysze. „Siedzieliśmy pogrążeni w rozpaczy – napisał – a chłopcy wyciągnęli parę butelek cuchnącego bimbru”. Z następnych godzin zapamiętał tylko: „szlochanie i płacz, picie i smutek […]. Myś­lę, że łkałem gorzkimi łzami nie tylko z żalu po utracie towarzyszy. Ich śmierć wydobyła ze mnie ukrytą głęboką frustrację tą sprawiedliwą, a zarazem straszliwą wojną, z której nie widziałem żadnego wyjścia”. Przyrzekał sobie, że już więcej się nie upije7.

Na tym samym odcinku frontu dowodzący zespołem medycznym 340 Dywizji chirurg wojskowy Konstantin Bołdin nie zaznał w Nowy Rok wytchnienia – harował przez całą dobę, usiłując ratować życie młodych sowiec­kich żołnierzy. „Niezależnie od tego, ilu rannych czeka i co dzieje się na linii frontu, trzeba pracować szybko, gdyż nigdy nie wiadomo, jak zmieni się sytuacja w ciągu godziny. Cały pluton [medyczny] działa jak dobrze naoliwiony mechanizm […]”8 – zauważył. Do jego jedno­stki trafiało 600 pacjentów dziennie. W tym momencie znękany był jednym z wielu beznadziejnych przypadków – żołnierza z niemożliwą do zoperowania raną żołądka: „Patrzył na mnie z nadzieją […]. Trudno było spojrzeć w jego oczy, które pytały: »Dlaczego mnie nie operujecie, na co czekacie?«”. Bołdin przepisał silny środek przeciwbólowy, nałożył świeży opatrunek i poinstruował personel, żeby mówić umierającemu, że zabieg się powiódł: „Jeżeli musi umrzeć, niech przynajmniej pozostanie nieświadomy, że nic nie dało się zrobić, niech ma nadzieję do ostatniej chwili”.

Takie same sceny rozgrywały się na całym froncie, który wił się od Bałtyku przez trzy tysiące kilometrów na południe po Morze Czarne, a zmagania toczące się wzdłuż tej linii pod względem skali nieszczęścia i śmierci dawno już wyprzedziły wszystkie inne zapisane w annałach wojen. W ciągu dwóch i pół roku od czerwca 1941 roku, kiedy rozpoczęła się operacja Barbarossa, na polach bitewnych na wschodzie zginęło lub zostało uznanych za zaginionych w walce około 9,5 miliona młodych mężczyzn i kobiet. Ponad 80 pro­cent tych ofiar – 8 milionów – stanowili sowiec­cy żołnierze, co oznaczało straszliwą dysproporcję w cierpieniu. Te statystyki, choć makabryczne, skrywały jednak inne, znacznie bardziej wymowne z wojskowego punktu widzenia. W styczniu 1944 roku, mimo zatrważających strat poniesionych przez Armię Czerwoną, Stawka (sowiec­kie naczelne dowództwo) nadal mogła wystawić 6,25 miliona żołnierzy w porównaniu z 2,46 miliona pozostających do dyspozycji OKW (Oberkommando der Wehrmacht – niemiec­kie naczelne dowództwo, które sprawowało nadzór nad działaniami wszystkich niemiec­kich wojsk lądowych, morskich i powietrznych, zwanych łącznie Wehrmachtem)9. Przewaga ZSRR w sprzęcie wojskowym była jeszcze większa. Dziesięć sowiec­kich frontów (jak Stawka okreś­lała swoje grupy armii) było wyposażonych w ponad dwa razy więcej czołgów (5800 w porównaniu z 2300) i cztery razy więcej samo­lotów (13 400 w porównaniu z 3000)10 niż wycofujące się pod ich naporem cztery niemiec­kie grupy armii. Na malejącą dysproporcję wskazywała tylko jedna statystyka i nie mogła ona być źródłem pocieszenia dla żadnego niemiec­kiego żołnierza: podczas gdy liczba ginących rocznie Sowietów stale malała, w przypadku Niemców wskaźnik ten gwałtownie rósł – tak bardzo, że w 1944 roku na polu bitwy poległo 1,23 miliona żołnierzy Wehrmachtu, co odpowiadało aż 90 pro­centom strat sowiec­kich w tym samym czasie11. W konsekwencji dostępne dla Hitlera zasoby młodego mięsa armatniego, nigdy niedorównujące nawet w przybliżeniu tym należącym do śmiertelnego wroga, kurczyły się znacznie szybciej. Wszystkie te statystyki łącznie wstrząsnęłyby większością wojskowych i zmusiłyby ich do zastanowienia się, jak długo ich armie zdołają uniknąć zagłady bez drastycznej zmiany strategii. Naczelny dowódca Wehrmachtu zwykł jednak ignorować niewygodne fakty.

Adolf Hitler dawno już popadł w podszyty nienawiścią triumfalizm. Jego noworoczne przesłanie do żołnierzy nie brzmiało wszakże bombastycznie – choć wyzywające, skrywało zarazem niepewność. Uderzył w nim w quasi-mistyczną nutę, wydawał się pogodzony z losem, jaki może zgotować stworzonej przez niego Trzeciej Rzeszy wszech­mogący Bóg:

Żołnierze! Rok 1944 będzie bardzo trudny. Naszym wspólnym zadaniem jest nie ograniczać się wyłącznie do defensywy i zadać przeciwnikowi tak potężne ciosy, że w końcu nadejdzie godzina, gdy Opatrzność będzie mogła dać zwycięstwo narodowi, który naj­bardziej na nie zasłużył […]. [Jeżeli] Opatrzność wręczy nagrodę życia temu, kto walczy o nią i broni jej naj­mężniej, wówczas nasz Volk zostanie łas­kawie przyjęty przez Tego, który jako sprawiedliwy sędzia zawsze przyznawał zwycięstwo naj­bardziej na nie zasłu­gującym12.

Coraz większa liczba dowódców wyższego szczebla zdawała sobie jednak sprawę z tego, że brakuje widocznych oznak, aby „sprawiedliwy sędzia” miał zamiar interweniować w obronie nazizmu. Ci zahartowani w boju generałowie nie wierzyli już w mit o niezwyciężoności Hitlera, a niektórzy zaczynali po cichu go krytykować. Wśród tych krytyków wyróżniał się stojący na czele Grupy Armii Południe feldmarszałek Erich von Manstein – naj­bardziej niezłomny, energiczny i szczery ze wszystkich dowódców Führera na froncie wschodnim. Miał zresztą ku temu szczególny powód. W styczniu 1944 roku siły Mansteina, wypchnięte za wielką naturalną barierę Dniepru, trzymały się wciąż zachodniego brzegu rzeki, którego wysoka skarpa stanowiła potężną przeszkodę dla wojsk sowiec­kich po drugiej stronie. Siły Watutina odbiły Kijów i 4 Armii Pancernej – która, choć osłabiona walkami w poprzednich miesiącach, pozostawała jedną z naj­potężniejszych w Grupie Armii Południe – groziło teraz okrążenie. Manstein otrzymał jednak rozkaz, by utrzymać linię nazywaną przez Hitlera „Wałem Wschodnim”, jak gdyby samo to określenie miało przekształcić liche, na wpół ukończone zapory w niepokonywalną barierę.

Manstein nie po raz pierwszy znalazł się w beznadziejnej sytuacji. W ostatnich 12 miesiącach jego armie zostały odepchnięte 1500 kilometrów na zachód tylko po to, by znów zostały postawione pod ścianą z zadaniem obrony tego, czego obronić się nie dało. W ciągu tych miesięcy stale powtarzał, że aby powstrzymać sowiec­kiego molocha, niezbędne jest „wycofanie […] całego niemiec­kiego skrzydła” na położone wzdłuż krótszego frontu nowe linie obronne13. Hitler nie dał się jednak przekonać. W rezultacie sytuacja Grupy Armii Południe zaczęła się – jak ujął to feldmarszałek – „jeszcze bardziej pogarszać”14. Nie przesadzał: w ciągu zaledwie pół roku jego wojska poniosły straty sięgające co naj­mniej 400 tysięcy żołnierzy.

Ogólniej rzecz biorąc, Manstein był przekonany, że katastrofy porównywalnej z Wagnerowskim „zmierzchem bogów” na froncie wschodnim można będzie uniknąć tylko wtedy, gdy dowódcom pozostałych trzech grup armii (Północ, Środek oraz A) pozwoli się myśleć i działać samo­dzielnie na odcinkach, za które są odpowiedzialni. Teraz musieli się oni ubiegać o aprobatę OKH (Oberkommando des Heeres – naczelne dowództwo armii) dla każdej istotnej decyzji operacyjnej. W praktyce oznaczało to aprobatę samego Hitlera, który na hańbę odwrotu zareagował jeszcze większym ograniczeniem swobody swoich generałów. W opinii Mansteina nieustępliwość naczelnego dowódcy groziła przyspieszeniem właśnie takiego scenariusza, jakiego nie chciał sobie nawet wyobrażać – porażki na froncie wschodnim i następnie upadku Trzeciej Rzeszy. W styczniu 1944 roku feldmarszałek był już tak zdesperowany, że postanowił osobiście stawić czoła Führerowi, aby zaprotestować przeciwko pętaniu rąk dowódców narzuconą im strategią.

Jeżeli ktokolwiek miał szansę wpłynąć na Hitlera, był to właśnie Manstein. Wykazał on, że jest lojalnym nazistą, gdy zezwolił podwładnym na liczne zbrodnie na Żydach, a wręcz przypominał im o „konieczności surowej, lecz sprawiedliwej odpłaty dla podludzkiego żydostwa”15, lecz udowodnił również, że jest wybitnym strategiem zasługującym na podziw Hitlera. Ten weteran I wojny światowej i inwazji na Polskę w 1939 roku odegrał kluczową rolę w niemal każdej większej operacji na froncie wschodnim od czasu napaści na Związek Radziec­ki w czerwcu 1941 roku. Od pierwszych tygodni tego blitzkriegu walnie przyczyniał się do naj­ważniejszych zwycięstw. Latem 1941 roku dowodził błys­kawicznym natarciem korpusu pancernego na Leningrad. Mianowany we wrześniu tego samego roku na Ukrainie dowódcą 11 Armii, poprowadził atak na Sewastopol – twierdza nad Morzem Czarnym upadła po 250 dniach morderczego oblężenia. W sierpniu 1942 roku Man­steina wezwano z powrotem na front leningradzki, gdzie Hitler rozkazał zakończyć blokadę miasta i zrównać je z ziemią. Dowódca uznał to za niefortunny pomysł i przypomniał decyzję, którą podjęto co do losu Leningradu rok wcześniej, we wrześniu – „lepiej go okrążyć i pozwolić obrońcom umrzeć z głodu wraz z mieszkańcami”16. Jego ocena sytuacji okazała się równie trafna, co bezlitosna. Gdy przełamanie obrony głodującej metropolii okazało się niemożliwe, zacieśnił niemiec­ki pierścień i zrealizował serię operacji, które zmusiły Sowietów do zaprzestania prób przełamania blokady.

Bezpośrednio po tym triumfie Manstein został dowódcą nowo utworzonej Grupy Armii Don, której zadaniem było uratowanie 6 Armii generała Friedricha Paulusa przed klęską pod Stalingradem. Zanim jednak zdążył objąć nowe stanowis­ko, 6 Armia była już oskrzydlona i śmiertelnie zagrożona. Manstein od razu zdał sobie sprawę, że Paulus nie zdoła utrzymać linii ani wyprowadzić swoich rozbitych i wyczerpanych wojsk z okrążenia bez dalszych straszliwych strat. Doszedł do wnios­ku, że naj­mniej katastrofalną opcją jest kapitulacja, i doradził ją Hitlerowi, ale Führer nie potrafił się pogodzić z takim upokorzeniem. Nie mając innego wyboru niż zbiorowe samo­bójstwo, Paulus i tak się poddał. Manstein, który nie nacis­kał zbytnio na Hitlera w sprawie Stalingradu, dos­konale wiedząc, że oznaczałoby to pogorszenie stosunków z Führerem, wyszedł z tej militarnej i psycho­logicznej katastrofy obronną ręką.

W ostatnim czasie feldmarszałek naprawiał błędy wynikające z taktycznej krótko­wzroczności Führera, które w przeciwnym razie okazałyby się zgubne w skutkach. Po klęsce pod Stalingradem, stanąwszy na czele Grupy Armii Południe (tak bowiem przemianowano Grupę Armii Don), nadzorował odwrót z Kaukazu, dowodząc wojskami niemiec­kimi, które zażarcie walczyły, lecz nieustannie wycofywały się znad Wołgi aż do Dniepru. W lutym 1943 roku, gdy na krótko powróciła nadzieja, dodatkowo potwierdził swoją reputację dzięki udanej kontrofensywie zakończonej odbiciem Charkowa, położonego 600 kilometrów na zachód od Stalingradu. Hitler, ośmielony tym pyrrusowym zwycięstwem, podjął pochopną decyzję o rozpoczęciu wielkiej operacji o kryptonimie Cytadela, wymierzonej przeciwko pięciu sowiec­kim armiom zgromadzonym w rejonie Kurska, około 200 kilometrów na północ od Charkowa. W lipcu Mansteinowi oraz dowódcy 9 Armii generałowi Walterowi Modelowi powierzono zadanie okrążenia i zniszczenia wojsk sowiec­kich w bitwie na łuku kurskim.

W tym naj­większym starciu pancernym II wojny światowej naprzeciw siebie stanęło 10 tysięcy czołgów – 3 tysiące niemiec­kich przeciwko 7 tysiącom sowiec­kich, przy podobnej nierównowadze sił artylerii i piechoty. Chociaż Niemcom udało się na wczesnym etapie odnieść sukces taktyczny, gdyż zadali sowiec­kim wojskom straty przekraczające 700 tysięcy żołnierzy, sami stracili ich ponad 380 tysięcy – wliczając zabitych, rannych i zaginionych. Dodatkowe cenne zasoby ludzkie kosztowała decyzja Führera, który nie pozwolił Mansteinowi użyć w decydującym momencie rezerw. Hitler zdecydował się zakończyć operację dopiero pod koniec sierpnia, po sześciu tygodniach nieustannych walk, a Manstein przypisywał jej „fias­ko” właśnie wcześniejszej odmowie naczelnego dowódcy17. Starannie przygotowana sowiec­ka kontrofensywa zmusiła Niemców do dalszego odwrotu. Kursk pokazał, że niezwyciężone niegdyś armie niemiec­kie można pokonać w bezpośredniej konfrontacji na wielką skalę. Co ważniejsze, dowiódł również zdolności Sowietów do zdobywania istotnej przewagi strategicznej po początkowych niepowodzeniach, co potwierdzało, że niemiec­ka porażka w bitwie pod Moskwą była nie odosobnionym epizodem, lecz kluczowym punktem zwrotnym. Od tego momentu armie Hitlera nie zdołały już odzys­kać inicjatywy. Po stronie sowiec­kiej zdarzały się wprawdzie komplikacje taktyczne i nietrafne decyzje operacyjne, ale z każdym miesiącem stawało się jaśniejsze, że przytłaczająca przewaga Armii Czerwonej w liczebności i uzbrojeniu, powiększana stale rosnącymi dostawami ciężarówek dostarczanych przez Amerykanów i Brytyjczyków w ramach zapoczątkowanego w 1941 roku pro­gramu Lend­-Lease II, nieuchronnie przechyla szalę zwycięstwa na stronę Stalina.

Przejąwszy inicjatywę, sowiec­kie wojska stale nacierały, zmuszając Grupę Armii Południe do odwrotu. Mimo hitlerowskiej polityki spalonej ziemi, która pos­kutkowała doszczętnym spustoszeniem szerokiego na 40 kilometrów pasa wzdłuż wschodniego brzegu Dniepru, do listopada 1943 roku 4 z 10 sowiec­kich frontów – 1, 2, 3 i 4 Ukraiń­ski – utworzyły przyczółki w krytycznych punktach na południu, odbiwszy między innymi Kijów. W obliczu sytuacji, którą uznał za „krytyczną”18, Manstein z własnej inicjatywy nakazał jedno­stkom pancernym wycofać się 100 kilometrów na zachód i zająć pozycje łatwiejsze do obrony, po czym – mając świadomość, że Hitler jest mistrzem samo­oszukiwania się – opuścił swój sztab w Winnicy, by polecieć do kwatery głównej Führera w Wilczym Szańcu w Polsce i wyjaśnić podjętą decyzję.

Gdy przybywał 4 stycznia do Wilczego Szańca, miał reputację człowieka asertywnego i mówiącego bez ogródek, a sądząc po jego własnej relacji, zachował się w taki właśnie sposób. W obecności znanej z tchórzostwa kliki oficerów sztabowych ostrzegł Führera: „Niebezpieczeństwo grożące całemu skrzydłu południowemu frontu wschodniego musi skończyć się katastrofą, jeśli nie uda się ponownie i ostatecznie ustabilizować sytuacji na północnym skrzydle naszej grupy armii. […] Grupy Armii Południe i A skończą swój żywot w Rumunii albo w Morzu Czarnym”19. Nalegał, aby Hitler pogodził się z rzeczy­wistością: tylko strategiczny odwrót i radykalne przegrupowanie sił niemiec­kich, liczących wciąż ponad 570 tysięcy żołnierzy, mog­ły je uchronić przed dalszymi, potencjalnie śmiertelnymi, stratami. Naczelny dowódca, niezdolny odróżnić wycofania się z przyczyn strategicznych od upokarzającej porażki, zdecydowanie odrzucił jednak pro­pozycję Mansteina. Aby uzasadnić swoją decyzję, że Grupa Armii Południe musi „utrzymać linię”, Hitler snuł mrzonki, wysuwając bez żadnych namacalnych dowodów przypuszczenia, iż oportunistyczne partnerstwo Stalina z aliantami zachodnimi wkrótce nieuchronnie się rozpadnie i w ten sposób osłabnie presja na froncie wschodnim. Kiedy feldmarszałek, zmieniwszy taktykę, poprosił o posiłki dla swoich zmęczonych i wyczerpanych wojsk, Hitler odmówił. Nie mógł zabrać żadnych dywizji Grupie Armii Środek, która i tak była już przyparta do muru, ani z frontu północnego, gdyż obawiał się, że skłoni to Finlandię do zmiany strony, co z kolei zagrozi dostępowi Kriegsmarine (niemiec­kiej marynarki wojennej) do Morza Bałtyc­kiego; nie było też mowy o wycofaniu sił z Europy Zachodniej, gdzie jego wojska przygotowywały pozycje obronne na wypadek spodziewanej brytyjsko­-amerykań­skiej inwazji przez kanał La Manche.

Sfrustrowany tym, że niczego nie wskórał, Manstein poprosił Führera o prywatną audiencję i jego życzenie zostało spełnione. W obecności jedynie Kurta Zeitzlera, szefa sztabu generalnego armii, feldmarszałek zapytał o pozwolenie na swobodną wypowiedź. Hitler wyraził zgodę, jednak „z lodowatym i odpychającym wyrazem twarzy”20. Dwa razy wcześniej (w lutym i wrześniu 1943 roku) Manstein odważył się w podobnych okolicznościach na zawoalowaną krytykę wojskowego przywództwa wodza III Rzeszy i mimo że przed­stawił ją bardzo oględnie, nie spotkała się ona z przychylnym przyjęciem. Teraz postawił na szali swoje stanowis­ko, mówiąc bez ogródek: „Trzeba sobie jasno powiedzieć, mein Führer, że naszej obecnej krytycznej sytuacji nie można tłumaczyć jedynie niewątpliwą przewagą przeciwnika. Wynika ona również z przyjętego przez nas sposobu dowodzenia”21.

Hitler był wściekły:

Spojrzał na mnie tak, jak gdyby chciał mi odebrać chęć powiedzenia czegokolwiek. Nie przypominam sobie, aby czyjś wzrok odzwierciedlał tak potężną siłę woli. […] W jego dość pospolitej twarzy uwagę przyciągały głównie te wyraziste oczy, a teraz patrzył nimi na mnie tak, jak gdyby chciał, bym padł przed nim na kolana. […] Nie zamilkłem jednak i oświadczyłem Hitlerowi, że przyjęty model dowództwa jest po pro­stu nie do utrzymania22.

Manstein dodał wyraźnie – co sugerował już podczas dwóch poprzednich spotkań – że Führer powinien mianować zarówno „wyposażonego w pełną władzę i odpowiedzialność” szefa sztabu, na którym można byłoby polegać we wszystkich kwestiach strategiczno­-politycznych, jak i w pełni niezależnego naczelnego dowódcę na froncie wschodnim. Na to Hitler wybuchnął: „Feldmarszałkowie nie słuchają nawet mnie! Sądzi pan, że będą na przykład słuchać pana?! Ja mogę ich zwolnić, pan już nie!”23. Manstein nie cofnął się, tylko zripostował sucho, że nigdy nie miał żadnych pro­blemów z posłuszeństwem wśród podwładnych. Hitler, mający dość tej impertynencji, raptownie zakończył rozmowę. Feldmarszałek powrócił do swojej kwatery, nie mając innego wyboru, jak tylko zebrać żniwo decyzji Führera o rozpoczęciu w czerwcu 1941 roku operacji Barbarossa, co pos­kutkowało wojną lądową na dwóch frontach.

I Sajer to pseudonim literac­ki Guya Mouminoux – wybitnego francus­kiego rysownika, który wychował się w Alzacji, zaanektowanej przez III Rzeszę w 1940 roku. W wieku szesnastu lat trafił on z poboru do Wehrmachtu i znalazł się w Dywizji Großdeutschland. Niektórzy historycy twierdzą, że wspomnienia Mouminoux z lat wojny, zatytułowane Zapomniany żołnierz, nie są dokładnym opisem doświadczeń autora, lecz raczej powieścią z kluczem. Chociaż niektóre szczegóły zawarte w książce zakwestionowano, jest ona rekomendowana przez amerykań­ską uczelnię wojskową US Army Command and General Staff College jako autentyczny obraz frontu wschodniego podczas II wojny światowej (jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autora).

II W latach 1941–1945 na mocy Lend­-Lease Act (ustawy o pożyczce i dzierżawie) Stany Zjednoczone przekazały Armii Czerwonej ponad 400 tysięcy jeepów i ciężarówek, a także 12 tysięcy pojazdów opancerzonych. Zdecydowana większość tej pomocy dotarła do ZSRR na przełomie 1943 i 1944 roku. Odegrała ona ważną rolę w przyspieszeniu sowiec­kich postępów na wszystkich frontach – lecz nie tak ważną, jak twierdził generał Geo­rge Marshall, szef sztabu amerykań­skich wojsk lądowych, który oświadczył w 1944 roku, że „gdyby Rosja nagle straciła Lend­-Lease, naziści prawdo­podobnie zdołaliby ją pokonać”. Szczegółowe informacje znajdują się w: H.P. van Tuyll, Feeding the Bear: American Aid to the Soviet Union, 1941–1945, Westport 1989, s. 99; cytat z Marshalla w: tamże, s. 139.

Rozdział 2Dziesięć frontów

Stalin nie czuł potrzeby wygłaszania orędzia noworocznego wyrażającego radość z odniesionych i przyszłych triumfów; w przeciwieństwie do Hitlera w ogóle nie czuł potrzeby wygłaszania żadnego orędzia. Jako naczelny wódz Armii Czerwonej miał na koncie ciężko wywalczone zwycięstwa 1943 roku i późniejsze wyzwolenie niemal całego terytorium Rosji. Właściwie oczywiste było, że wróg zostanie wkrótce wyparty ze wszystkich części Związku Radziec­kiego, a wówczas decyzja o przyszłości Europy Wschodniej należeć będzie właśnie do Stalina. Był on bezgranicznie pewny siebie – i miał ku temu powód.

Między obydwoma dyktatorami było wiele podobieństw, ale na polach bitewnych w 1944 roku decydujące znaczenie miały dzielące ich różnice. Stalin, podobnie jak Hitler, był masowym mordercą, równie brutalnym i nie mniej bezwzględnym. Żadnego z nich nie obchodziło, ilu ludzi ginie za ich sprawę – życie innych nie miało znaczenia. Komunistyczny dyktator, w przeciwieństwie do nazistowskiego, miał jednak do dyspozycji niemal niewyczerpane zasoby ludzkie, które mógł rzucić do walki, by zastąpić miliony poległych. Armia Czerwona, utraciwszy w ciągu pierwszych dwóch i pół roku wojny 8 milionów żołnierzy, mogła sobie pozwolić na kolejne 1,5 miliona ofiar, a ponadto 500 tysięcy niezdolnych do walki z powodu ran lub chorób, a mimo to w 1944 roku utrzymać liczebność wojsk na froncie przekraczającą 6 milionów1. Z kolei OKW, rozmieściwszy na wschodzie w czerwcu 1941 roku, na początku operacji Barbarossa, nieco ponad 3 miliony żołnierzy, nie zdołało utrzymać do 1944 roku nawet tej liczby i było zmuszone zastępować poległych nieprzygotowanymi rekrutami, z których wielu było niezdolnych do walki, źle wyszkolonych, zbyt starych lub słabo uzbrojonych – a często wykazywali oni wszystkie te braki. Niemiec­ki sprzęt był może bardziej zaawansowany technicznie od sowiec­kiego, ale też kapryśniejszy. Broń Armii Czerwonej, która schodziła z sowiec­kich linii pro­dukcyjnych szybciej od tej wytwarzanej w III Rzeszy, była zaś wytrzymała, funkcjonalna i niezawodna, co w rezultacie dało generałom Stalina decydującą przewagę w kolejnych operacjach. Nie był to wszakże jedyny ważny czynnik dominacji Związku Radziec­kiego na polu bitwy.

Stalin, podobnie jak Hitler, postawił sobie jasne cele, ale w przeciwieństwie do niego miał dobre podstawy, by wierzyć, że zdoła je osiągnąć. Co więcej, w odróżnieniu od Hitlera uczył się na własnych błędach. Podczas gdy Führer nieubłaganie narzucał swoją wizję niezadowolonym generałom, którzy stracili wiarę w triumf Wille, czyli woli swojego przywódcy, Stalin zdawał sobie sprawę, że można uznawać się za geniusza, a zarazem pozwalać dowódcom wyższego szczebla na samo­dzielne myślenie I. Jako naczelny wódz sprawował wprawdzie naj­wyższą władzę i nie wahał się osobiście interweniować, ale w sytuacji, gdy jego armie nacierały na wroga, był znacznie mniej skłonny kwestionować zbiorową mądrość generałów. Podczas gdy wojska niemiec­kie pogrążały się coraz głębiej w grzęzawis­ku, w które Hitler – z pełnym poparciem naj­wyższych rangą dowódców OKW i OKH – wepchnął je w 1941 roku, samo­dzielność Armii Czerwonej w połączeniu z szacunkiem do ostatecznego auto­rytetu naczelnego wodza przyspieszała nieustanne postępy, które czyniła ona na całej linii frontu: nie tylko na południu, lecz także w centrum i na północy.

Do stycznia 1944 roku – w oczach Moskwy wyznaczającego początek trzeciego i ostatniego okresu wojny II – swoboda operacyjna przyznana generałom przez Stalina okazała się niezbędnym elementem dowodzenia, a miała stać się jeszcze cenniejsza w nadchodzących miesiącach. Mimo sukcesów odniesionych w minionym roku Stawka zdawała sobie sprawę, że przy tak szerokim froncie, ze stale wydłużającymi się liniami zaopatrzeniowymi, nie da się utrzymać obecnego tempa ofensywy. Generał Siergiej Sztemienko, jeden z naj­ważniejszych członków naczelnego dowództwa i szef Zarządu Operacyjnego, miał odnotować: „Realia wojskowe zmusiły nas do rezygnacji z jedno­czesnych ofensyw i zastąpienia ich potężnymi, następującymi po sobie operacjami, które były bardziej dostosowane do nowej sytuacji”2. Strategia ta polegała na zadawaniu potężnych ciosów na krótkich odcinkach frontu w różnym czasie, by rozłupać obronę wroga przez uderzenia z użyciem skomasowanych sił artylerii, lotnic­twa i piechoty oraz przytłaczającej liczby czołgów.

Zasadniczo była to metoda „szoku i przerażenia” uzupełniona o kluczowy element zas­koczenia. Celem było utrzymywanie OKW w niepewności co do tego, gdzie może spaść kolejny cios – w ten sposób zmuszano dowódców frontowych do przerzucania jedno­stek z jednego zagrożonego odcinka na drugi, lecz zwykle zbyt późno, by wzmocnić obronę, która została już przełamana. Ta elastyczność taktyczna diametralnie się różniła od sztywnych zasad Hitlera zmuszających jego armie do beznadziejnego wysiłku obrony kolejnych ostatnich redut. Jak miał to ująć jeden z sowiec­kich historyków wojskowości, „zdezorientowane sytuacją strategiczną hitlerowskie dowództwo […] było zmuszone do strategicznego przegrupowania na dużą skalę, przerzucenia rezerw z jednego sektora do drugiego. Nie mogło to jednak uratować sytuacji”3.

W wielkim planie strategicznym Stawki na 1944 rok wszystkim 10 frontom Armii Czerwonej – liczącym łącznie 6 milionów żołnierzy – przydzielono odrębne, lecz wzajemnie uzupełniające się role. Kampanie pro­wadzone na północy, w centrum i na południu miały łącznie na celu nie tylko wyparcie wojsk nazistowskich z każdej części Związku Radziec­kiego, lecz także otwarcie drogi do zmasowanego ataku przez wschodnią i środkową Europę aż do bram Berlina. Realizacja tego planu wymagała ścisłej koordynacji na każdym szczeblu i między wszystkimi strukturami dowódczymi. Na północy Front Leningradzki i Front Wołchowski miały odbić Nowogród oraz Leningrad, a następnie, działając we współ­pracy z 2 Frontem Nadbałtyc­kim, wypierać wojska Grupy Armii Północ na południe i zachód aż do chwili odzys­kania terytorium państw bałtyc­kich. W centrum 1 Front Nadbałtyc­ki, Front Zachodni i Front Białorus­ki miały przeprowadzić ataki z trzech stron na niemiec­kie twierdze w Witebsku, Bobrujsku oraz Rogaczewie – front rozciągał się tutaj na długo­ści około 260 kilometrów: biegł wzdłuż osi północ–południe na zachód od granicy między Białorusią a Rosją. Operacje te miał zwieńczyć wielki ruch oskrzydlający zakończony odbiciem Miń­ska, leżącego mniej więcej 300 kilometrów na zachód, co oznaczało całkowite wyparcie Grupy Armii Środek z Białorusi. Na południu celem Stawki było wypchnięcie Grupy Armii Południe z Ukrainy oraz odizolowanie i zniszczenie Grupy Armii A na Półwyspie Krymskim, a przy okazji odbicie Sewastopola. Miała to być naj­bardziej dalekosiężna kampania pierwszych miesięcy 1944 roku i wdrożono ją w pierwszej kolejności.

Operacja dnieprowsko-karpac­ka, jak ją nazwano, była równie potężna, co ambitna. Rozgrywała się wzdłuż frontu o długo­ści 1200 kilometrów, sięgając 450 kilometrów w głąb. Cztery Fronty Ukraiń­skie miały łącznie przeprowadzić 10 różnych ofensyw – czasem następujących po sobie, czasem równo­ległych, a czasem nakładających się na siebie – w zamiarze zepchnięcia wojsk niemiec­kich do desperac­kiej obrony w obliczu przewagi przeciwnika.

Pierwszą z tych ofensyw – operację żytomiersko-berdyczowską – realizował 1 Front Ukraiń­ski. Była ona błys­kawiczna, precyzyjna niczym zabieg chirurgiczny i bardzo kosztowna. Szybkość i głębokość ofensywy Watutina wynikały w dużej mierze z faktu, że miał on do dyspozycji 750 tysięcy żołnierzy4 – zgrupowanie, którym dowodził, znacznie przewyższało 4 Armię Pancerną zarówno liczebnie, jak i pod względem uzbrojenia. Były one jednak również wynikiem planu bitewnego sowiec­kiego dowódcy. Zamiast atakować na całej szerokości frontu, zgromadził on siły na niewielkim odcinku i posuwał się wąs­kim szykiem, aby wybić wyrwę w słabej niemiec­kiej obronie, zniszczyć pozycje tyłowe 4 Armii Pancernej i tym samym zdusić w zarodku wszelkie próby kontrataku. Sukces miał jednak wysoką cenę. Do 14 stycznia, gdy trzytygodniowa operacja dobiegła końca, wojska Watutina straciły 100 tysięcy żołnierzy, z których 20 tysięcy poległo. Udało się jednak ustanowić nowy czterdziestokilometrowy front, który przebiegał zaledwie sześćdziesiąt parę kilometrów od kwatery Mansteina w Winnicy. Po upadku Żytomierza w sylwestra i Berdyczowa pięć dni później dowódca nie miał innego wyjścia, jak tylko wycofać sztab do względnie bezpiecznego Tarnopola, leżącego ponad 200 kilometrów dalej na zachód. Zdawał sobie przy tym sprawę zarówno z symbolicznego, jak i z taktycznego znaczenia tej decyzji. W jego mniemaniu każdy krok w tył narażał Rzeszę – której jako lojalny nazista był bez reszty oddany – na większe niebezpieczeństwo, a odpowiedzialność za to spoczywała nie tyle na nim samym i na jego żołnierzach, ile na Führerze. Nie wróżyło to dobrze przyszłości Mansteina jako dowódcy.

Żołnierze Watutina zdążyli wcześniej zobaczyć zniszczenia wyrządzone przez nazistów podczas operacji Barbarossa. Byli świadomi, że miliony ich współ­obywateli padły ofiarą nazistowskiej inwazji; widzieli spadające z nieba bomby, pocis­ki i rakiety, które ścierały z powierzchni ziemi całe społeczności; powiedziano im też o miotaczach ognia wykorzystywanych, by palić wszystko w zasięgu wzroku – zagrody, cerkwie i synagogi. Mieli krewnych lub przyjaciół, wobec których zastosowano odpowiedzialność zbiorową za sympatyzowanie – wystarczał choćby naj­lżejszy pozór – z kimkolwiek, kto kwestionował prawo najeźdźców do okupacji sowiec­kiej ojczyzny lub próbował sabotować ich działania. Już na początku wojny eseista i powieściopisarz Ilja Erenburg starał się wykorzystać powszechne cierpienie oraz wywołane nim oburzenie w służbie pro­pagandy. W szeroko nagłośnionych diatrybach na łamach „Krasnoj zwiezdy” – oficjalnego organu prasowego Ministerstwa Obrony czytanego powszechnie przez żołnierzy – uświęcał nienawiść jako broń:

Nienawiść ładuje nasze karabiny, nienawiść popycha nas do ataku. Nigdy nie wiedzieliśmy, że można tak bardzo nienawidzić. […] Niemcy nie są ludźmi. […] Zabijajmy! Jeśli nie zabiliście dziś przynajmniej jednego Niemca, zmarnowaliście dzień. Jeżeli nie zabijecie Niemca, on zabije was. Jeżeli nie możecie zabić Niemca kulą, zabijcie go bagnetem! Jeśli zabiliście jednego Niemca, zabijcie kolejnego – nie ma dla nas nic radośniejszego niż stos niemiec­kich trupów. Wasze matki mówią wam: zabijcie Niemca! Wasze dzieci błagają was: zabijcie Niemca! Wasz kraj, jęcząc z bólu, szepcze: zabijcie Niemca! Nie przegapcie go! Nie pozwólcie mu uciec! Zabijajcie!5

W 1944 roku podobne uczucia stały się już jednak na tyle powszechne, że nie trzeba było tak prymitywnej zachęty. Podczas zmagań, w których OKW dawno odrzuciło normalne zasady pro­wadzenia wojny, nienawiść rodziła w naj­lepszym razie bezduszność, w naj­gorszym – zadawane z zimną krwią okrucieństwo. Dotyczyło to zarówno ludzi naj­lepiej wykształconych, jak i tych, którzy egzystowali w skrajnym ubóstwie pod rzekomą opieką zapewnianą przez państwo sowiec­kie III.

15 stycznia badacz sztuki Boris Suris dotarł do wsi Malowanka, położonej nieco ponad 200 kilometrów na zachód od Kijowa. Jego oddziałowi przekazano grupę niemiec­kich jeńców, z których co naj­mniej jeden był ranny. Surisowi nakazano przeszukać rzeczy mężczyzny. Znalazł przed­miot, który opisał jako „coś w rodzaju kieszonkowej kapliczki – pudełeczko z wizerunkiem Naj­świętszej Marii Panny, różańcem i krzyżem”. Żołnierz wyjaśnił: „Es ist mein Soldatenglück” IV. Suris odparł: „Cóż, stary, raczej gówniane to twoje szczęście, skoro zostałeś ranny w jaja”. Następnie kontynuował w ramach refleksji:

Jeżeli więzień jest ciężko ranny, a jego zeznania nie mają żadnej wartości, nie warto zabierać go do kwatery dowództwa […]. Śnieg, noc, trochę krzaków. To młody i zdrowy facet, ale ledwo oddycha, gdyż w klatce piersiowej ma cztery kule. Przesłuchali go pobieżnie, a następnie wyprowadzili. Powiedzieli mu, że zabierają go do lazaretu. Idzie mu się wprawdzie ciężko, ale to niedaleko. Jest studentem medycyny i wie, że jego rany nie są śmiertelne. Jest po pro­stu bardzo zmęczony. Siada na krawędzi niewielkiego rowu i obojętnie spogląda na swoich strażników. Jeden z nich, ubrany w biały kożuch, odchodzi na bok, żeby się załatwić, po czym wyjmuje pistolet – niemiec­kie parabellum – i sprawdza, czy jest naładowany. Niemiec dostaje piątą kulę w oko. Nie wydaje z siebie żadnego dźwięku – leży twarzą do góry z otwartymi ustami: nie zdążył nawet krzyknąć. Leży na śniegu w białym kombinezonie mas­kującym6.

Jeden z katów stwierdził: „Na tym mrozie niedługo zesztywnieje i nie będzie się dało ściągnąć mu butów”. Rosyjscy piechurzy cenili niemiec­kie buty wojskowe, więc miało sens zabrać je od razu, gdyż oddzielenie ich od zamarzniętych zwłok wymagało odcięcia lub odpiłowania obydwu nóg, a następnie rozmrożenia ich przy ogniu. Suris zakończył swój wpis z tego dnia słowami jednego z towarzyszy: „Chodźmy napić się herbaty”.

Kilka dni wcześniej podobnej inicjacji doświadczył porucznik Arkadij Łykow, z zawodu scenograf. Wstąpił on do Armii Czerwonej w stopniu sierżanta. Według chirurga wojskowego Konstantina Bołdina umiejętności przywódcze Łykowa i jego osobista odwaga zapewniłyby mu szybki awans, został on jednak czterokrotnie ranny, przez co spędził wiele czasu w szpitalu. Rekompensatą miała być praca w sztabie w roli adiutanta pułkownika Zubariewa, dowódcy 340 Dywizji.

Zubariew wezwał Łykowa, by ten był świadkiem przesłuchania. Wśród jeńców znajdowało się dwóch mężczyzn z rękami związanymi za plecami. Według Łykowa jeden z nich był „olbrzymem z wielką gębą”, a drugi „małym, chudym facetem”7. Zubariew powiedział: „Arkadij! To własowcy. Nie znaleźliśmy z nimi wspólnego języka, więc na tym kończymy rozmowę. Zabierz ich stąd”. Andriej Własow był wysokim rangą generałem Armii Czerwonej odznaczonym Orderem Lenina, a sławę przyniosła mu rola odegrana w obronie Moskwy zimą 1941 roku. W następnym roku 2 Armia Uderzeniowa Własowa została okrążona pod Leningradem, a jego samego pojmano. W niewoli wstręt do stalinizmu przeważył naj­wyraźniej nad niechęcią do nazizmu. Zimą 1942 roku w Smoleń­sku Własow ogłosił utworzenie Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej (o rosyjskim akronimie ROA), ale ze względu na odrazę Hitlera do „podludzi” przez następne dwa lata tej formacji nie przyznano żadnego formalnego statusu w ramach Wehrmachtu – jej istnienie służyło jedynie za wezwanie skierowane do sowiec­kich dezerterów, aby przeszli na służbę Trzeciej Rzeszy V. Własowcy byli w efekcie zbieraniną złożoną w dużej części z jeńców oraz anty­sowiec­kich białych emigrantów z Rosji, słabo uzbrojonych i pozbawionych większej wartości bojowej. Jako nazistowskich kolaborantów otaczała ich jednak po sowiec­kiej stronie szczególna nienawiść. Łykow nie miał wątpliwości, czego oczekuje od niego Zubariew.

Wszystko było jasne. Zabraliśmy ich za naj­bliższy dom i stanęliśmy naprzeciwko nich. Stałem między dwoma żołnierzami z pepeszami. Czułem się trochę zagubiony: to nie bitwa, będę strzelać do nieuzbrojonych ludzi. Zamiast wydać rozkaz strzelcom, z jakiegoś powodu zapytałem olbrzyma o ostatnie słowo.

– Nie mam o czym z tobą rozmawiać, ty czerwone ścierwo – powiedział i splunął na mnie. […]

Podniosłem pistolet i strzeliłem mu w czoło. Wciąż jednak stał, lekko się kołysząc i patrząc na mnie zaszklonymi oczami. Byłem zdezorientowany. Nie żyje, prawda? Dlaczego więc nie upada? Drugi pocisk trafił obok pierwszego, ale on nadal stał i się kołysał.

Jak długo to trwało? Nie więcej niż sekundę czy dwie. Kierując się instynktem, a nie logiką, popchnąłem mężczyznę, którego właśnie zabiłem. Upadł i już się nie poruszył. Nie pamiętam, jak zastrzeliłem drugiego ani jak wróciłem do dowódcy dywizji i złożyłem meldunek. Dowódca spojrzał na mnie:

– Co z tobą, Arkadij? Wyglądasz okropnie! Zabiłeś ich sam, prawda? […] Po pro­stu odłóż pistolet i napij się wódki!

Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że wciąż trzymam w ręku broń […].

Kilka dni później Łykow o włos sam uniknął podobnego losu. W tych okolicach żołnierze często walczyli w zwarciu, tocząc potyczki na niewielkich odcinkach frontu, by zająć wzgórze, most lub wioskę. Niemcy czasem tracili jakiś kawałek terenu, po czym odzys­kiwali go w wyniku kontrataku tylko po to, żeby utracić go bezpowrotnie wskutek przewagi ogniowej 1 Frontu Ukraiń­skiego. Pewnego dnia dwaj pułkownicy Frontu – Zukarow i Małygin – wbrew ostrzeżeniom Łykowa zdecydowali się na wizytację naj­bardziej wysuniętych pozycji dywizji, nieświadomi, że nieprzyjaciel odbił właśnie osadę Podwysokoje, znajdującą się na samej linii frontu. Obydwaj dowódcy, którym towarzyszył Łykow, wjechali pro­sto w zasadzkę. Gdy Niemcy otworzyli ogień, Zukarow i Małygin próbowali wys­koczyć z jeepów, ale niemal natychmiast zginęli wraz z szoferami. Łykow również został trafiony, ale udało mu się wczołgać do poblis­kiego jaru. Uznawszy go za martwego, niemiec­cy żołnierze splądrowali jeden z rosyjskich jeepów i zabrali z ­niego kanapki oraz butelkę wódki, po czym wrócili spokojnie do wios­ki.

W szpitalu polowym Bołdina ciała obydwu oficerów potraktowano z należytym szacunkiem: „Leżą obok siebie na stołach w eleganc­ko przystrojonych trumnach, w pełnym umundurowaniu, gotowi wyruszyć razem w ostatnią podróż” – zauważył chirurg. „Twarz Zukarowa wyraża całkowity spokój. Jego twarz i włosy wciąż pachną wodą koloń­ską po ostatnim goleniu przed tym wyjazdem. Koło niego leżą odznaczenia. Medali Małygina nie ma, gdyż odnaleziono go w samej bieliźnie”. Następnie dodał ze smutkiem: „Straszna strata! Zginęło dwóch wspaniałych ludzi, inteligentnych i kulturalnych dowódców […]. Co za głupia śmierć!”8.

Mniej więcej w tym czasie wybitny rosyjski kronikarz wojny na froncie wschodnim Wasilij Grossman VI dotarł do wyzwolonego Berdyczowa, gdzie odkrył kolejne dowody, które mogły tylko utwardzić serce każdego sowiec­kiego żołnierza. Grossman od kilku tygodni podróżował z 1 Frontem Ukraiń­skim jako korespondent wojenny, a to, co zobaczył – i czego nie zobaczył – gdy armie Watutina przebijały się ku Dnieprowi, stało się tematem jego pełnego pasji artykułu Ukraina bez Żydów:

Nie ma już Żydów na Ukrainie. Nigdzie – w Połtawie, Charkowie, Krzemieńczuku, Boryspolu, Jagotinie – w żadnym z miast, setek miasteczek i tysięcy wiosek nie zobaczycie czarnych, wypełnionych łzami oczu małych dziewczynek, nie usłyszycie zbolałych głosów starych kobiet, nie zobaczycie ciemnej twarzy głodnego dziec­ka. Wszędzie panuje cisza. Wszystko zastygło w bezruchu. Cały naród został bezlitośnie wymordowany9.

Takiego przekonania nabrał dwa miesiące wcześniej, gdy oddziały 1 Frontu Ukraiń­skiego zbliżały się do Kijowa. Mieszkańcy miasta podążający w stronę sowiec­kich linii powiedzieli Grossmanowi, że SS nie uciekło jeszcze przed sowiec­kim natarciem. Esesmani gorączkowo próbowali ukryć dowody masakry. „Pospiesznie wykopywali trupy” tysięcy zamordowanych dwa lata wcześniej Żydów, „ładowali je na ciężarówki i wywozili na zachód” lub palili je „na miejscu”10 w wąwozie zwanym Babim Jarem VII. Dręczony tą straszną myś­lą Grossman opuścił Kijów i udał się – pełen złych przeczuć – do swojego rodzinnego Berdyczowa. W liście do ojca napisał: „Wyjeżdżam dziś do Berdyczowa. Słyszałem, że wszystkich tamtejszych Żydów zabito, a samo miasto jest niemal doszczętnie zniszczone i praktycznie opustoszałe. Jestem przygnębiony”11. Źródło jego niepokoju łatwo było zrozumieć. Jekaterina, matka Grossmana, nie opuściła miejsca zamieszkania i nie miał powodu sądzić, że znajdzie ją wśród żywych. Zaraz po przyjeździe zaprowadzono go do miejsc kaźni z 1941 roku – jedno z nich znajdowało się nieopodal lotnis­ka, a drugie w pobliżu getta, w którym zamknięto Żydów, gdy wojska Grupy Armii Południe wkroczyły do Berdyczowa 7 lipca 1941 roku z okrzykami „Juden kaputt” („Żydzi są skończeni”). W następnych dniach Niemcy sterroryzowali miasto, upokorzyli, torturowali oraz zabijali jego przypadkowych żydowskich mieszkańców – zarówno młodych, jak i starych. Wkrótce potem przybyło SS, które narzuciło w tym zakresie swoistą dyscyplinę. 15 września członkowie Einsatzgruppe C – jednego z czterech zmilitaryzowanych szwadronów śmierci Himmlera – nadzorowali systematyczną rzeź połowy ludności miasta, wspomagani między innymi przez 9 batalion Ukraiń­skiej Policji Pomocniczej, którego zadaniem było wyłapywanie ofiar. Szacuje się, że tego dnia 33 tysiące Żydów poprowadzono do różnych miejsc egzekucji, gdzie strzelali do nich strzelcy wyborowi, po czym wrzucono ich do zbiorowych dołów – niektórzy, wciąż żywi, jeszcze się wtedy ruszali.

Do chwili przybycia Grossmana krążyły plotki na ten temat, ale dowodów masakry wypłynęło niewiele. Zaczął więc gromadzić zeznania, starając się dotrzeć do jak naj­większej liczby naocznych świadków. Ich wstrząsające opowieści były pełne drastycznych szczegółów. Trzynastoletni Chaim Rojtman – jeden z nielicznych, którzy zdołali tego dnia uniknąć śmierci – powiedział pisarzowi: „Ojca zabili Niemcy, mamę też zabili. Miałem młodszego brata Borię. Niemiec go zabił z auto­matu, na moich oczach zabił […]. Dziwna rzecz, ziemia się ruszała! Stałem na skraju rowu, czekałem – zaraz zastrzelą […]”12. W chwili, gdy żołnierz zaczął nacis­kać spust, Chaim z wielką przytomnością umysłu odwrócił jego uwagę – wskazał leżący na ziemi kawałek szkła i powiedział: „Patrzcie, zegarek!”. Strzelec spojrzał w dół, a chłopiec, wykorzystując ten moment nieuwagi, rzucił się do ucieczki. Po kilku sekundach świsnęła kula, która przebiła mu czapkę, nie zraniła go jednak. Chwilę później upadł na ziemię, tracąc przytomność. Przeżył i zdołał o tym opowiedzieć tylko dlatego, że starszy Ukrainiec – goj – zlitował się nad chłopcem i go usynowił.

W artykule opublikowanym w Czarnej księdze w 1944 roku Grossman nadał statystykom masowych mordów ludzką twarz, wymieniając ludzi różnych zawodów – robotników fabrycznych, kamieniarzy, stolarzy, ślusarzy, hydraulików, chirurgów, optyków, dentystów, nauczycieli i wielu innych – których tożsamość wymazała masakra VIII. Nie oszczędził też czytelnikom szczegółów, w jaki sposób niewinnych ludzi pędzono na rzeź: opisał bezduszną efektywność, z jaką podzielono ich na małe grupki, rozebrano do bielizny i zmuszono do patrzenia, jak rozstrzeliwani są ich przyjaciele oraz krewni, zanim przed lufami postawiono ich samych.

Podczas swojej pielgrzymki do Berdyczowa Grossman natknął się na kogoś, kto powiedział mu, że 15 września 1941 roku wśród zabranych z żydowskiego getta na egzekucję była jego matka. Grossman nie odniósł się publicznie do jej śmierci w żadnym ze swoich obszernych dzieł traktujących o wojnie; wspomniał o niej jedynie pośrednio w dwóch wielkich powieściach: Za słuszną sprawę oraz Życie i los. Kobieta pojawia się tam pod imieniem Anny, której syn Wiktor Sztrum nosi wszędzie ze sobą jej ostatni list, czytając go raz po raz IX. Grossman przelał swoje uczucia na papier długo po zakończeniu wojny – rozdzierający serce list do matki napisał dopiero dziewięć lat po jej śmierci:

Nie zapomniałem o Tobie i nie jestem w stanie przeboleć Twojej straty – czas nie uleczył bólu […]. Dziś myś­lę o Tobie, jak gdybyś wciąż żyła – tak samo jak w dniu, gdy widzieliśmy się po raz ostatni, i jak wtedy, gdy byłem małym chłopcem, a ty czytałaś mi na głos […]. Wydaje mi się, że moja miłość do Ciebie oraz ta straszliwa udręka są nadal takie same i pozostaną ze mną do końca moich dni13.

Oprócz samej skali mordu w Berdyczowie przerażenie Grossmana wzbudziło odkrycie, że wielu mieszkańców miasta uczestniczyło w okrucieństwie albo w żaden sposób przeciwko niemu nie pro­testowało. Był on jednak świadom faktu, że Ukraina – „spichlerz” Związku Radziec­kiego – straszliwie ucierpiała przed wojną z rąk bolszewików, gdy jej naj­żyźniejsze gleby splądrowano, by wyżywić robotników w przemysłowych zagłębiach Rosji. Zaledwie dekadę przed tym, jak Hitler rozpoczął operację Barbarossa, państwo wywłaszczyło na rozkaz Stalina miliony drobnych właścicieli ziemskich, których nazywano pejoratywnie kułakami. Uważano ich (często słusznie) za „wrogów” rewolucji, więc oficjalną polityką sowiec­ką była likwidacja kułaków jako klasy. Tych, którzy mieli polityczną lub fizyczną odwagę przeciwstawić się miażdżącej przewadze państwa, czekały sąd doraźny i kara śmierci. Za przestępstwo uznawano również bierny opór polegający na chowaniu lub gromadzeniu plonów; ukrycie choćby worka zboża mogło oznaczać pluton egzekucyjny.

NKWD, sowiec­ka tajna policja, posuwała się jeszcze dalej, by zażegnać choćby naj­mniejsze ryzyko buntu społecznego. Dziesiątki tysięcy rodzin trafiły na „administracyjne zesłanie” do odległych, obcych im regionów Związku Radziec­kiego. Niezliczone rzesze tych ludzi zmarły w drodze, a wielu innych wkrótce potem. Bezimienny sowiec­ki urzędnik, wyraźnie zbulwersowany wszechobecną desperacją, której był świadkiem, opisał, jak mężczyźni i kobiety:

[…] niczym cienie nachodzili wios­ki, szukając kawałka chleba lub odpadków. […] Ci, którym udaje się wejść do domu, padają na kolana przed właścicielem i błagają ze łzami w oczach o kromkę chleba. Widziałem, jak ludzie umierają na drogach pro­wadzących do wsi […]. Widziałem też głodnych udręczonych ludzi pełzających po chodnikach. Po zabraniu przez milicję umierali w kilka godzin14.

Tragedii nie zdołali uniknąć też ci, którzy pozostali na miejscu. Wywłaszczenia były niesłychanie skutecznym środkiem nie tyle wykarmienia miejskiego pro­letariatu, ile całkowitego wstrzymania pro­dukcji rolnej. Podczas wielkiego głodu, znanego jako Hołodomor, który panował na Ukrainie w latach 1932–1933, wskutek chorób i głodu zmarło około pięciu milionów ludzi. Gorliwość, z jaką urzędnicy państwowi we współ­pracy z NKWD egzekwowali politykę Stalina, gwarantowała właściwie, że jej wynikiem będzie ludobójstwo. Wśród tych egzekutorów znalazła się nieuchronnie znaczna liczba bolszewików żydowskiego pochodzenia X. Dla milionów Ukraińców, którzy czuli się ofiarami „judeobolszewic­kiego spis­ku” zaaranżowanego przez Kreml, nazistowska pro­paganda stworzyła kuszące kłamstwo. Opierało się ono na grotes­kowym nadużyciu sylogizmu: wszyscy bolszewicy zasługują na śmierć, a niektórzy Żydzi są bolszewikami, więc wszyscy Żydzi zasługują na śmierć. Kiedy latem 1941 roku niemiec­kie czołgi wdarły się na Ukrainę, ich załogi często, choć nie powszechnie, witano jako wyzwolicieli. Grossman zdawał sobie z tego sprawę, lecz mimo to odkrycie, że tak wielu mieszkańców Berdyczowa wzięło udział w masakrze, wstrząsnęło nim do głębi.

Nie mniej szokujący był fakt, że władze sowiec­kie nalegały, by w swoim sprawozdaniu z popełnionej zbrodni nie tylko ukrył skalę tej współ­pracy, lecz także zrezygnował z podkreś­lania faktu, że przytłaczającą większość ofiar stanowili Żydzi. Nie był to jedno­stkowy przypadek, lecz systematyczna cenzura. Krótko po tym, jak Grossman opuścił Berdyczów, wszczęto oficjalne dochodzenie w sprawie popełnionych w mieście „okrucieństw niemiec­kich faszystów i ich pomocników”. Powołana w tym celu nadzwyczajna komisja skrupulatnie gromadziła dowody. Komisarze zebrali liczne zeznania naocznych świadków, które wzajemnie się uzupełniały. Potwierdzały one to, co usłyszał wcześniej Grossman, i dostarczały jeszcze więcej szczegółów, niż on zdołał odkryć lub niż pozwolono mu zamieścić w Czarnej księdze. Jeden z przesłuchiwanych powiedział śledczym, że wśród pędzonych na śmierć były „kolumny sowiec­kiej młodzieży” w wieku od 9 do 16 lat – dziewczęta i chłopcy z „białymi opas­kami z sześcioramiennymi gwiazdami [Dawida]”15 na ramionach. Komisarze dowiedzieli się również, że niemowlęta, małe dzieci, ludzi starszych, niedołężnych oraz tych, którzy usiłowali stawiać opór, wrzucano do dołów żywcem. Jedna dziewczynka zdołała się wydostać na powierzchnię i błagała o litość; ukraiń­ski „pomocnik” zareagował – rozłupał jej głowę szpadlem i wepchnął ją z powrotem do dołu16.

Raport końcowy komisji, zatytułowany „Masowa eksterminacja pokojowo nastawionych obywateli radziec­kich”, opublikowano w maju 1944 roku. Był to dokument doniosły i wystarczająco wiarygodny, by os­karżyciele mogli się nim posłużyć podczas powojennych pro­cesów norymberskich. Zawierał jednak dwa rażące pominięcia. Z każdej jego strony starannie usunięto słowo „Żydzi” – zastąpiono je określeniem „pokojowo nastawieni obywatele radziec­cy”, zacierając w ten sposób tożsamość ofiar. Podobnie jak w przypadku sprawozdania Grossmana, zabrakło też wzmianki o tym, że funkcjonariusze policji pomocniczej i „ochotnicy”, którzy pomagali SS w ludobójczych działaniach, byli Ukraińcami17. Urzędnicy – posłuszni słudzy represyjnego państwa – bez wahania zataili tę informację.

Stalin dał jasno do zrozumienia, że Związek Radziec­ki ma stać się homogenicznym bytem, w którym nie będzie miejsca na pochodzenie etniczne, narodowość czy kulturę. Jego wersja „dyktatury pro­letariatu” Karola Marksa wymagała pozbycia się wszelkich takich rozróżnień, gdyż stanowiły one zagrożenie dla spójności państwa. Zgodnie z sowiec­kim nakazem „nie dzielić zmarłych” fakt, że ofiary z Berdyczowa były Żydami, nie miał żadnego znaczenia: były one po pro­stu ni mniej, ni więcej, tylko „obywatelami radziec­kimi”. Z tego samego powodu – a także aby podtrzymać iluzję, że powrót stalinowskiej tyranii uradował wszystkich Ukraińców – w raporcie końcowym komisji morderców z SS i ich ukraiń­skich kolaborantów nazwano po pro­stu łącznie „faszystami”, a to pro­stac­kie zniekształcenie rzeczywistości wyszło na jaw dopiero kilkadziesiąt lat później, po upadku Związku Radziec­kiego18.

Dalsza część w wersji pełnej

I Kontrastowało to z zachowaniem Stalina przed operacją Barbarossa, kiedy nie chciał on przyjąć do wiadomości przekonujących dowodów na nieuchronność niemiec­kiej inwazji, a także wkrótce później, kiedy odmówił zgody na opuszczenie Kijowa, co pos­kutkowało niemiec­kim okrążeniem i ogromną liczbą ofiar.

II W sowiec­kiej historiografii pierwsza faza wojny trwała od 22 czerwca 1941 roku (kiedy Hitler rozpoczął operację Barbarossa) do 18 listopada 1942 roku (kiedy Armia Czerwona wyszła z defensywy); druga faza rozpoczęła się 19 listopada 1942 roku wraz z kontrofensywą i trwała do końca 1943 roku, kiedy wojska sowiec­kie dotarły nad Dniepr, na terytorium Ukrainy.

III Zarówno Związek Radziec­ki, jak i Niemcy ratyfikowały konwencję genewską z 1929 roku o polepszeniu losu chorych i rannych w armiach czynnych. Podczas planowania operacji Barbarossa OKW oraz OKH w rażący sposób ignorowały jednak obowiązki wynikające z tej umowy. Chociaż żołnierze sowiec­cy często zabijali rannych niemiec­kich jeńców, wielu z tych, którzy przeżyli, wyrażało potem naj­wyższe uznanie dla opieki zapewnionej im przez lekarzy Armii Czerwonej. Sowiec­cy jeńcy – zwłaszcza ci, którzy zostali ranni na polu bitwy – doświadczyli znacznie gorszych cierpień niż niemiec­cy.

IV Można to przetłumaczyć jako „żołnierski talizman szczęścia”.

V Dopiero jesienią 1944 roku Hitlera udało się przekonać do formalnego uznania Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej – a wtedy było już za późno, by mogła ona odegrać jakąkolwiek przydatną rolę na polu bitwy.

VI Grossman był jednym z nielicznych sowiec­kich korespondentów, którym pozwolono pisać relacje z linii frontu. Chociaż od czasu do czasu był zmuszony pokłonić się Kremlowi, jego teksty stanowią bezcenny wgląd w realia wojny na froncie wschodnim. Powieści Za słuszną sprawę (z 1952 roku) oraz Życie i los (pierwsze wydanie za granicą w 1980 roku) nie są tylko jednymi z naj­większych dzieł literac­kich traktujących o II wojnie światowej – należą do arcydzieł światowej literatury.

VII W oficjalnym meldunku zabójcy – członkowie Sonderkommando 4a – odnotowali, że mieli wsparcie 45 batalionu niemiec­kiej policji porządkowej, 3 (ukraiń­skiej) kompanii „do zadań specjalnych” Waffen-SS i 9 batalionu Ukraiń­skiej Policji Pomocniczej. 29 i 30 września „stracili” łącznie 33 771 osób.

VIII Zredagowana przez Ilję Erenburga i Wasilija Grossmana Czarna księga miała stać się wyjątkowo ważnym świadec­twem w archiwach Holokaustu. Obydwaj pisarze i ich współ­pracownicy sporządzili ją na użytek sowiec­kiego Żydowskiego Komitetu Anty­faszystowskiego, lecz jej publikacji zakazał Stalin. Na Zachodzie ukazała się po zakończeniu II wojny światowej [wydanie polskie dopiero w 2020 roku – przyp. tłum.].

IXZa słuszną sprawę opublikowano w Związku Radziec­kim w 1952 roku. W 2019 roku ukazało się angielskie wydanie, zatytułowane Stalingrad, w znakomitym przekładzie Roberta i Elizabeth Chandlerów, którego redakcji dokonał Jurij Bit­-Junan. Bardziej znaną kontynuację, Życie i los,Grossman ukończył w 1960 roku, ale gdy złożył manuskrypt do publikacji w ZSRR, został on przejęty przez KGB, a wydania pisarz nie doczekał się aż do swojej śmierci w 1964 roku. Na szczęście kopię tekstu zdołano ukryć i przemycić w postaci mikro­filmu na Zachód, gdzie opublikowano książkę w 1980 roku. Osiem lat później, w erze głasnosti Gorbaczowa, została wreszcie wydana w Związku Radziec­kim.

X Rosyjskich Żydów, którzy za caratu padali ofiarą prześ­ladowań, rewolucja wyzwoliła i dała im podmiotowość, ponieważ umożliwiła im pełny dostęp do edukacji oraz piastowanie ważnych stanowisk w społeczeństwie sowiec­kim. Między innymi z tego powodu znaleźli się oni w awangardzie tych, którzy przystąpili do partii komunistycznej i byli gotowi za nią umrzeć.

Przypisy końcowe

Rozdział 1. Nadejście nowego roku

1 G.K. Koschorrek, Krwawy śnieg, przeł. J. Kotarski, Poznań 2012, s. 194.

2 Tamże, s. 198.

3 G. Sajer, Zapomniany żołnierz, przeł. J. Kortas, Poznań 2019, s. 460–463.

4 Tamże, s. 447.

5 Cyt. za: R.M. Citino, The Wehrmacht’s Last Stand: The German Campaigns of 1944–1945, Lawrence 2017, s. 29.

6 Cytat ten i następny: dziennik Borysa Dawidowicza Surisa, 1 stycznia 1944 r., transl. L. Winogradowa, www.prozhito.org.

7 G. Temkin, My Just War: The Memoir of a Jewish Red Army Soldier in World War II, Novato 1998, s. 154, 155.

8 Cytat ten i następne: K. Bołdin, Tak eto było: Zapiski wojennogo chirurga, transl. L. Winogradowa, Jarosław 1969, wpis w dzienniku z 6 stycznia 1944 r.

9 D.M. Glantz, J.M. House, When Titans Clashed: How the Red Army Stopped Hitler, Lawrence 1995, s. 292.

10 R. Overy, Russia’s War, 1941–1945, London 2010, s. 236.

11 R. Overmans, Deutsche militärische Verluste im Zweiten Weltkrieg, München 2000. Przedstawione w ujęciu procentowym statystyczne implikacje danych liczbowych podanych przez Overmansa oraz Glanza i House’a stanowią moje opracowanie.

12 A. Hitler, rozkaz dzienny z 1 stycznia 1944 r., cyt. za: Hitler: Speeches and Proclamations, 1932–1945: The Chronicle of a Dictatorship, Vol. 4: 1941–1945, ed. M. Domarus, transl. M.F. Gilbert, C. Wilcox, Wauconda 2004, s. 2864.

13 E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, przeł. J. Sawicki, Warszawa 2018, s. 668.

14 Tamże, s. 665.

15 E. von Manstein, rozkaz dzienny z 20 listopada 1941 r., cytat z rozkazu generała Waltera von Reichenaua O zachowaniu się wojsk na wschodzie z 10 października 1941 r.

16 W rozmowie z feldmarszałkiem Küchlerem, dowódcą Grupy Armii, cyt. za: B. Lemay, Erich von Manstein: Hitler’s Master Strategist, Havertown 2010, s. 240.

17 E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, dz. cyt., s. 591.

18 Tamże, s. 666.

19 Tamże, s. 667.

20 Tamże, s. 669.

21 E. von Manstein, Verlorene Siege, Bonn 2000, s. 572, 573.

22 Tamże.

23 E. von Manstein, Stracone zwycięstwa, dz. cyt., s. 670, 671.

Rozdział 2. Dziesięć frontów

1 D.M. Glantz, J.M. House, When Titans Clashed: How the Red Army Stopped Hitler, Lawrence 1995, tab. A, s. 292.

2 Cyt. za: D.M. Glantz, Soviet Military Deception in the Second World War, London 1989, s. 293.

3Wniezapnostʹ w nastupatielnych opieracyjach Wielikoj Otieczestwiennoj wojny, ried. M. Kirian, Moskwa 1986, cyt. za: D.M. Glantz, dz. cyt., s. 292.

4 D.M. Glantz, J.M. House, dz. cyt., s. 298.

5 Cyt. za: A. Goldberg, Ilya Ehrenburg: Revolutionary Novelist, Poet, War Correspondent, Propagandist: The Extraordinary Epic of a Russian Survivor, New York 1984, s. 197.

6 Cytat ten i następne: dziennik Borisa Surisa, wpis z 15 stycznia 1944 r.

7 Cytat ten i następne: K. Bołdin, Tak eto było:Zapiski wojennogo chirurga, transl. L. Winogradowa, Jarosław 1969, wpis z 11 stycznia 1944 r.

8 Tamże, wpisy z 6 i 11 stycznia 1944 r.

9 W. Grossman, Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941–1945, przeł. M. Antosiewicz, Warszawa 2006, s. 257.

10 Tamże, s. 256.

11 Cyt. za: J. Garrard, C. Garrard, The Bones of Berdichev: The Life and Fate of Vasily Grossman, New York 1996, s. 174.

12 W. Grossman, dz. cyt., s. 262.

13 J. Garrard, C. Garrard, dz. cyt., s. 176, 177.

14 Cyt. za: T. Snyder, Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, przeł. B. Pietrzyk, Warszawa 2011, s. 70, 71.

15 J. Garrard, C. Garrard, dz. cyt., s. 183.

16 Tamże, s. 181.

17