Opowieści naszych dni, t. 4 - Antologia - ebook

Opowieści naszych dni, t. 4 ebook

Antologia

0,0

Opis

Czwarty tom „Opowieści naszych dni” to kolejna odsłona antologii prezentującej opowiadania zarówno debiutantów, jaki i autorów ze sporym dorobkiem literackim. Przedstawione przez nich historie należą do rozmaitych gatunków i stylów literackich, poruszają odmienne tematy, łączy je jednak ogromna wrażliwość i nieoczywiste spojrzenie na rozmaite problemy współczesności. Najnowsza antologia opowiadań autorstwa współczesnych polskich pisarzy kryje w sobie historie, które z pewnością zaintrygują niejednego Czytelnika, na długo pozostając w jego pamięci.

Autorzy:

Elżbieta Barczyk; Jakub Biel; Katarzyna Chaja; Magdalena Huppert; Paulina Majdak; Agnieszka Oknińska; Marek Oracz; Agata Piotrowska; Martyna Rutkowska; Sabciak alias Skrzyp, czyli Ags77; Roman Wala; Magdalena Wieczorczuk; Paulina Woźniak; Martyna Zięba

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktor prowadzący

Ewa Tadrowska

Korekta

Agata Czaplarska

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright to anthology by Borgis 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2025

ISBN 978-83-68322-86-6ISBN (e-book) 978-83-68322-87-3

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Wydrukowano w Polsce

Druk: Sowa Sp. z o.o.

Autor pisze tylko połowę książki,druga połowa należy do czytelnika.Józef Korzeniowski

Spis treści

Wstęp

Elżbieta Barczyk

Noc cudów

Landmarks

Table of Contents

Cover

WSTĘP

Z radością oddajemy do rąk Czytelników czwarty tom antologii „Opowieści naszych dni”. Jest to zbiór dziewiętnastu różnorodnych historii, z których każda ujmuje swoją tematyką, stylem i językiem. W niniejszym zbiorze znajdziemy m.in. opowiadanie fantasy, opowieść grozy, historię kryminalną, poruszające opowiadania obyczajowe o tematyce bliskiej większości Czytelników oraz takie, które eksperymentują ze stylem i językiem. Wszystkie teksty posiadają wiele cech wspólnych. Łączy je przede wszystkim wrażliwość twórców na otaczający świat oraz umiejętność inspirowania się pozornie błahymi zdarzeniami z powszednich dni.

„Opowieści naszych dni” to cykl, który zachęca Czytelników do refleksji nad zwykłą codziennością, z której początek biorą wszystkie historie – nie tylko te z trzymanego właśnie w dłoniach zbiorku, ale również te z wielkich dzieł światowej klasy noblistów czy klasyki literatury. Każda opowieść, każdy reportaż, każda biografia, to przecież suma naszych dni, które często niezauważalnie przeciekają nam przez palce. Pisarze, wrażliwi obserwatorzy codzienności, potrafią jednak zbudować z nich historie będące skarbnicą tych ulotnych chwil.

Życzymy przyjemnej lektury!

ELŻBIETA BARCZYK

Urodzona 18 lutego 1987 roku. Mieszkanka urokliwej wsi Gołaczewy położonej kilkanaście kilometrów od nazywanego „srebrnym miastem” Olkusza, usytuowanego na historycznym szlaku Warowni Jurajskich.

Absolwentka studiów wyższych na kierunkach Zarządzanie oraz Pedagogika na Społecznej Akademii Nauk w Łodzi. Od 2009 roku pracownik biurowy w Referacie Wsparcia w Urzędzie Skarbowym w Olkuszu.

Pisarka i poetka. Autorka książki fantasy pt. „Idis. Na przekór czasom” wydanej w lipcu 2024 roku oraz powieści „Śledztwa na czwórkę z plusem” i „Przewodnik dusz” opublikowanych rok później.

Pasjonatka historii, głównie II wojny światowej. Autorka bloga historycznego „Na tropie prawdy, czyli o historii trochę na opak”.

Miłośniczka filmu, literatury, muzyki rockowej i kultury Azji.

NOC CUDÓW

Jest taka jedna, wyjątkowa noc w roku. Noc, podczas której zwierzęta mówią ludzkim głosem i zdarzają się cuda. Wigilia Bożego Narodzenia czasem jest nazywana Nocą Cudów. A przynajmniej tak słyszałam.

Na świecie jest obchodzonych bardzo wiele świąt, ale to właśnie święta Bożego Narodzenia są najbardziej rodzinne. To piękny czas przepełniony tradycjami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie.

Dla mnie to bardzo trudny okres w roku. Nie przepełnia mnie świąteczna radość oczekiwania na pulchnego faceta z brodą i worem prezentów. Nie przystrajam drzewka, nie ozdabiam domu. Nie piekę piernika ani nie przygotowuję dwunastu potraw. Nie mam dla kogo tego robić.

Dlatego właśnie przepełniona świąteczną chandrą szłam ze wzrokiem wbitym przed siebie. Wyszłam z cichego i ponurego mieszkania, bo ileż można oglądać jedne i te same filmy, i wybrałam się na spacer.

Minęła 17:00, więc zapadł już zmrok. Ulice powoli się wyludniały. Gdzieniegdzie mignął mi tylko jakiś przechodzień w pośpiechu wracający z pracy lub z ostatnich zakupów do niecierpliwie wyczekującej go rodziny.

Na mnie nikt nie czekał, nie musiałam się śpieszyć. Raźno maszerowałam, a śnieg skrzypiał mi pod butami. Mocniej naciągnęłam na głowę kaptur płaszcza i uparcie szłam przed siebie. Nie myślałam o niczym szczególnym, ale gdy z jednego z mijanych domów rozbrzmiały głośne takty popularnej kolędy, podskoczyłam i odruchowo skręciłam w niewielką boczną uliczkę. Nogi same poniosły mnie w okolicę niewielkiego mostu. O tej porze nikogo nie powinno na nim być, dlatego zdziwił mnie widok samotnej postaci stojącej ze spuszczoną głową za jednym z przęseł.

Nie zastanawiałam się ani chwili. Taka już jestem, że nie potrafię przejść obojętnie obok innego człowieka. W końcu całe moje istnienie nastawione jest na pomoc ludziom. Odsunęłam na bok chandrę i użalanie się nad sobą i podeszłam do stojącego na moście osobnika. Nie zaprzątałam już sobie głowy moimi nieistotnymi problemami, które i tak nikogo nie obchodzą.

Osobą na moście okazał się młody chłopak, właściwie jeszcze nastolatek. Nie wiedziałam, dlaczego był w tak odludnym miejscu, a nie w domu z rodziną, ale wyglądał jak kupka nieszczęścia. Coś wyraźnie bardzo go dręczyło. Ludzkie emocje oddziałują także na mnie, mimo że sama niewiele ich okazuję. Mogłam go zignorować, w końcu nie miałam obowiązku mu pomagać, bo przecież go nie znałam. Ale mam za dobre serce. Poza tym ludzie powinni sobie pomagać, a do tego są święta.

To wystarczyło, abym szybko i cicho znalazła się tuż obok niego.

– Dlaczego jesteś w takim miejscu? – moje ciche pytanie wyrwało go z letargu.

Spojrzał na mnie z zaskoczeniem w oczach. Zdjęłam z głowy kaptur, czekając na jakiś ruch z jego strony, ale nic takiego nie nastąpiło.

– Powinieneś być teraz w domu z rodziną – stwierdziłam, a gdy uparcie milczał, kontynuowałam: – Wiem, że coś ci leży na wątrobie. Mnóstwo nastolatków ma większe lub mniejsze wyimaginowane problemy.

– Nie są wyimaginowane! – warknął chłopak.

Odezwał się. To był dobry znak. Może zechce ze mną porozmawiać.

– Nie jestem dobra w dawaniu rad, ale zawsze możesz ze mną pogadać – zaproponowałam. – Co ty na to?

– Jesteśmy w podobnym wieku – zauważył, a ja nie wyprowadziłam go z błędu. – Nie masz nic lepszego do roboty niż słuchać o kłopotach innych?

– Nie mam – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – Poza tym jak się wygadasz, to będzie ci lżej.

– Wątpię – odparł i spojrzał na wyświetlacz trzymanego w ręce telefonu. – Cholera, starzy mnie zabiją.

– Potowarzyszę ci, jeśli nie masz nic przeciwko – odrzekłam.

Skinął głową bez słowa. Dobrze, że tego nie skomentował, bo różne epitety słyszałam pod swoim adresem. Niektóre z nich były dość obraźliwe.

Ruszyliśmy w kierunku jego domu. Powoli, bo sypiący śnieg skutecznie ograniczał widoczność. Chwilę milczał, ale potem zaczął mówić. Już po paru słowach musiałam przyznać, że się myliłam. Jego problemy nie były wyimaginowane czy za bardzo rozdmuchane. Nie były to też problemy typowego nastolatka. Nie chodziło o szkołę, dziewczynę, złamane serce czy niezrozumienie przez świat.

Filip, bo tak miał na imię, jako typowy nastolatek wychowany w zwykłej rodzinie nigdy wcześniej nie myślał o czymś takim jak przemijanie i śmierć. Dla wielu młodych ludzi, uważających się za królów życia, zetknięcie się z kruchością ludzkiego życia jest dużym szokiem. Ten chłopak nie jest wyjątkiem. Świadomość tego, że bliska mu osoba może wkrótce opuścić ten świat, prawie przyprawiła go o załamanie.

Z jego chaotycznych słów zrozumiałam, że jego młodsza siostra jest nieuleczalnie chora i nie ma dla niej ratunku. Nic nie można zrobić. Można tylko czekać, aż umrze.

Nie lubię takiego gadania. To najzwyklejsze w świecie pójście na łatwiznę. Życie często rzuca nam kłody pod nogi, ale nie należy się poddawać. Bezsensowne i bezczynne czekanie na śmierć tego dziecka tylko pogłębia traumę i horror tej rodziny, ale wyglądało na to, że temu chłopakowi było już wszystko jedno. Chciałam powiedzieć mu parę rzeczy, ale milczałam. Nic, co teraz powiem, nie będzie miało dla niego żadnego znaczenia.

– Jesteś dziwna – odparł, gdy dotarliśmy pod blok, w którym mieszkał – ale jedno trzeba ci przyznać, umiesz słuchać.

– Dzięki – odrzekałam, bo nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć.

– Czuję się jak frajer, że dziewczyna odprowadza mnie do domu – wyznał cicho.

– Nie odprowadzałam cię – zaprzeczyłam. – Po prostu szliśmy w tym samym kierunku. Wesołych Świąt – dodałam beztrosko. – Ja idę dalej. – Wskazałam ręką w nieokreślonym kierunku.

– Nie wracasz do domu? – zapytał.

– Niespecjalnie mam ochotę wracać do pustego mieszkania – wyznałam.

Umilkł i patrzył na mnie przez chwilę. Musiał chyba wpaść na jakiś pomysł, bo na jego twarzy pojawiły się ożywienie i cień uśmiechu.

– Wiesz co? Od kiedy w dzieciństwie usłyszałem od babci o tradycji zostawiania przy wigilijnym stole pustego nakrycia dla niespodziewanego gościa, chciałem, aby coś takiego mi się przydarzyło. Aby w Wigilię odwiedził nas „strudzony wędrowiec”, bo zawsze zjawiał się tylko Mikołaj – wyjaśnił, nie odrywając ode mnie intensywnego wzroku.

– Czyli chcesz, abym spełniła twoje małe marzenie z dzieciństwa – domyśliłam się. – W sumie… – zawahałam się przez moment – …czemu nie.

W mieszkaniu chłopaka bardzo ciepło przywitali mnie jego rodzice, Jacek i Beata. Nie obyło się bez pytań, ale moja sprytna bajeczka o domu dziecka, która wyjaśniała brak bliskich krewnych, została przyjęta bez zastrzeżeń. Mogę być z siebie dumna. Okłamałam tych miłych ludzi i nawet powieka mi nie drgnęła. W tym przypadku jednak kłamstwo nie było niczym złym. To prawda byłaby zbyt zdumiewająca i wzięta za kłamstwo.

Poznałam również rodzeństwo Filipa, starszego brata oraz młodszą siostrę, Nadię, o której podczas naszego spaceru sporo myślałam. Siedmiolatka okazała się takim dzieckiem, jak przypuszczałam – energicznym i radosnym pomimo choroby.

Mała od razu uznała mnie za swoją bratnią duszę i zaciągnęła do zabawy. Nie mam doświadczenia w opiece nad dziećmi, więc pozwoliłam jej robić, co chciała. Szukałyśmy pierwszej gwiazdki, podkradałyśmy pierniki z choinki i wyczekiwałyśmy Mikołaja. W tym czasie jej rodzina mogła w spokoju dokończyć przygotowywanie wieczerzy.

Nie pamiętam, abym kiedykolwiek jadła posiłek w tak miłej i ciepłej atmosferze. Ta świąteczna kolacja nie tylko rozgrzała moje ciało, ale także skamieniałe serce. Rodzina mojego nowego znajomego przyjęła mnie pod swój dach i ugościła najlepiej, jak mogła. Dbali o to, aby niczego mi nie zabrakło i zabawiali luźną rozmową. Gdybym mogła się rozpłakać, to pewnie bym to zrobiła, bo po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam, że gdzieś należę, nawet jeśli tylko na chwilę.

Dawno nie widziałam nic piękniejszego jak moment rozpakowywania prezentów. Te piski, śmiechy i przekomarzania. Obserwując to wszystko z boku, czułam płynące z tych ludzi radość i szczęście.

– Przepraszam, że nic dla ciebie nie mamy – odezwała się cicho pani Beata.

– Nic nie szkodzi – odparłam. – I tak dali mi państwo bardzo wiele. – A kiedy spojrzała na mnie pytająco, dodałam: – Mnóstwo cennych wspomnień.

Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo Nadia złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę choinki, aby pochwalić się prezentami.

Pochłonięta zabawą z dzieckiem straciłam poczucie czasu. Zapomniałam też o otaczającym świecie. To było dla mnie coś nowego, bo nigdy wcześniej nie spędzałam tak beztrosko czasu.

Niechcący podsłuchana rozmowa rodziców dziewczynki sprowadziła mnie z chmur na ziemię. Nie zauważyli mnie, kiedy cicho poszłam po sok dla małej, dlatego nawet nie ściszyli głosu. Z urywków ich rozmowy zrozumiałam, co spadło na tę rodzinę. Wyraźnie usłyszałam słowo „guz” i w mig wszystko zrozumiałam. Nadia miała nieuleczalnego guza mózgu. Taka diagnoza to wyrok śmierci, który można tylko sztucznie, za pomocą leków, odwlekać w czasie.

Wróciłam do dziewczynki, która zmęczona położyła mi głowę na kolanach. Zaczęłam cicho nucić melodię bez słów, bo nie znam żadnych kołysanek. Świat nie jest sprawiedliwy i nie obdarza ludzi po równo. Dobrze o tym wiem, ale to dla mnie trudne do zaakceptowania.

Nigdy się nie modliłam, ale tym razem słowa same wypłynęły z moich ust. Gorące i żarliwe słowa płynące prosto z serca. Wyszeptane w absolutnej ciszy:

– Panie, Twórco nieznanych dróg i ludzkich losów. Nigdy o nic Cię nie prosiłam. Bez szemrania wykonywałam każdy Twój rozkaz. Dlatego też schylając głowę w pokłonie, proszę o cud. – Urwałam i położyłam dłoń na głowie dziecka. – Proszę o cud nie dla siebie, ale dla tej niewinnej istoty zrodzonej z miłości dwojga wspaniałych ludzi. W tę jedyną i wyjątkową noc w roku proszę, daj mi siłę, abym dopełniła cud. – A gdy moja zimna dłoń niespodziewanie rozgrzała się, już wiedziałam, że moja modlitwa została wysłuchana.

Ułożyłam Nadię wygodnie i cicho podniosłam się z łóżka. Zauważyłam, ze pani Beata stoi w drzwiach pokoju.

– Bardzo dziękuję, że zaoferowali mi państwo gościnę – odezwałam się cicho – ale na mnie już czas.

– Nam również było bardzo miło cię poznać – odparła.

– Nie mogłam odwdzięczyć się w inny sposób za ciepło, jakie mi państwo okazali – stwierdziłam, ale zrozumiała to na opak.

– Nie musisz się nam odwdzięczać – zaoponowała.

– Przyszły rok będzie lepszy – odparłam i uścisnęłam jej dłoń. – Proszę nie tracić nadziei i wierzyć, że jeszcze wszystko się ułoży.

– Nie wiem, czy wiesz, ale nadzieja jest dla głupców – odrzekła twardo. – W naszym świecie nie ma na nią miejsca.

– Nadia oznacza „nadzieję” – ciągnęłam dalej. – Dlatego proszę, niech pani nie traci nadziei, dla Nadii, dla „Małej”, jak ją państwo nazywają, proszę się nie poddawać i wierzyć, że nowy rok przyniesie ukojenie.

– Skąd ty…

– Proszę uwierzyć – przerwałam jej. – Bliżej mi do kryminalistki niż świętej, ale ja też wierzę w parę rzeczy. To wyjątkowa noc – mówiłam dalej. – W jednej z kolęd padają takie słowa: „Gdzie się spełnił cud”. A cuda się zdarzają. Trzeba tylko w nie uwierzyć – oznajmiłam. Puściłam jej dłoń, założyłam płaszcz i buty i skierowałam się do wyjścia.

Moje słowa ją zaskoczyły, ja chciałam tylko podnieść ją na duchu. Nie mogłam powiedzieć wprost, bo w to by nie uwierzyła, dlatego chciałam wlać w jej serce nadzieję na to, że nie ma rzeczy niemożliwych, że w taką noc jak ta wszystko może się zdarzyć. Żeby nie traciła ducha i nie załamywała się, ale twardo walczyła do końca.

Pożegnałam się ze wszystkimi i już zamierzałam wyjść, gdy usłyszałam:

– Poczekaj! Odprowadzę cię.

To Fabian, starszy brat Filipa. Skinęłam głową. Ciekawiło mnie, o co chodzi. Słyszał moją rozmowę z jego matką. I pewnie o tym chce pogadać, chociaż tego akurat nie byłam pewna. Podczas kolacji znaleźliśmy parę wspólnych tematów i miło nam się rozmawiało, oczywiście do czasu, aż nie „porwała” mnie do zabawy urocza dziewczynka.

Wyszliśmy z przytulnego mieszkania w ciemną i mroźną noc. Założyłam kaptur i wsunęłam ręce w kieszenie długiego, ciemnego płaszcza. Ruszyłam przed siebie, a chłopak raźno dotrzymywał mi kroku.

– Słyszałem to, co powiedziałaś matce. – Cisza trwała krócej niż zakładałam. – To o nadziei – doprecyzował.

– Ludzie, którzy stracili nadzieję, bardzo często się załamują i poddają – wyjaśniłam. – A wy jesteście miłymi ludźmi…

– Chcesz, żebyśmy walczyli – domyślił się. – To niełatwe – stwierdził.

– Samo życie na tym świecie wymaga ogromnej odwagi, dlatego na życie według własnych zasad decydują się tylko nieliczni – odparłam. – A ja nie wymagam od was niemożliwego. Do niczego was nie zmuszam, bo nie mam do tego prawa.

– Nigdy tak na to nie patrzyłem – przyznał.

– Nie musisz mnie dalej odprowadzać – odrzekłam cicho, chcąc się go pozbyć, bo powinien już wrócić do rodziny.

– Co teraz zamierzasz? – zapytał.

– Jeszcze trochę pospaceruję, a potem pójdę do kościoła.

– Ty? – zdziwił się.

– Lubię słuchać kolęd – wyznałam. – Mam do ciebie prośbę.

– Jaką?

– Przekonaj rodziców, żeby po Nowym Roku zabrali Nadię do lekarza.

– Po co? – zainteresował się.

– Po prostu to zrób – zbyłam go.

– W porządku – zgodził się, a ja nabrałam pewności, że on naprawdę to zrobi.

– Wesołych Świąt – pożegnałam go i szybko skręciłam za najbliższy róg.

Fabian zawrócił do domu, a ja ruszyłam przed siebie. Nie zrobiłam jednak więcej niż dwadzieścia kroków, gdy usłyszałam trzepot skrzydeł. Westchnęłam. Dla mnie ta noc jeszcze się nie skończyła.

* * *

Doktor Dworski z zakłopotaniem patrzył na siedzących w jego gabinecie rodziców siedmiolatki.

– Ja… naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale tak jak państwo prosili, powtórzyliśmy badania i… – Urwał.

– I co, doktorze? – ponaglił go Jacek.

– Nie wiem, jak to powiedzieć, ale Nadia jest zupełnie zdrowa. Guz zniknął.

– Co takiego? – zdziwili się. – Jest pan pewien?

– Dla pewności zrobiłem badania dwa razy i nie ma mowy o pomyłce.

– Jak to możliwe? – Beata nie mogła w to uwierzyć.

– Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć – wyznał lekarz. – Pierwszy raz spotykam się z czymś takim.

– To nie do pojęcia – przyznał ojciec Nadii. – Przyszliśmy, bo obawialiśmy się najgorszego.

– Córka cały czas mówi o tym, że mieliśmy w Wigilię gościa, młodą dziewczynę o dziwnym imieniu… – oświadczyła Beata.

– …ale nikogo u nas nie było – dokończył za nią mąż. – Dlatego…

– Tak. Doskonale rozumiem, ale nie ma powodów do obaw. Nadia ma po prostu bujną wyobraźnię, a dzieci w jej wieku często mają wymyślonych przyjaciół.

– Tak. Ma pan rację, doktorze. – Beata odetchnęła z ulgą.

Nagle w jej głowie rozbrzmiał nieznany kobiecy głos: „Cuda się zdarzają”, „Przyszły rok będzie lepszy”. Kto to powiedział? Czyj był ten delikatny i kojący głos? Nie znalazła odpowiedzi na te pytania.

– Cuda się zdarzają – powtórzyła.

– Cóż, w tym wypadku chyba można tak stwierdzić – zgodził się z nią lekarz. – Mamy do czynienia z cudem, bo ja nie znajduję innego wyjaśnienia. Za kilka miesięcy dla pewności powtórzymy badania, ale teraz proszę już wracać do domu.

Rodzina uprzejmie pożegnała lekarza i wyszła ze szpitala. W radosnych nastrojach wsiedli do samochodu i odjechali w kierunku domu. Nie wiedzieli, że z oddali obserwuje ich, z szerokim, pełnym radości uśmiechem, „niespodziewany wigilijny gość”, który odmienił ich życie.