Dopóki śmierć nas nie rozłączy - Antologia - ebook

Dopóki śmierć nas nie rozłączy ebook

Antologia

3,6

Opis

Zakochaj się na zabój, pałaj zemstą z powodu nieodwzajemnionej miłości, pozwól doprowadzić się do szaleństwa i ustrzelić Amorowi.

Tylko uważaj, nie każde love story kończy się dobrze, za to we wszystkich serce odgrywa najważniejszą rolę – albo zaczyna bić szybciej, albo zatrzymuje się na zawsze. 

Pozwól nam się porwać do mrocznego tańca, w którym słowa „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” nabiorą zupełnie nowego znaczenia!

Autorzy: Ewa Pirce, Emilia Szelest, Ana Rose, Anna Fobia, Małgorzata Kasprzyk, Lilianna Garden, Noemi Vain, D. B. Foryś, Aga Kalicka, Camille O'Naill, Magdalena Lisiecka, Anna Langner, Kamila Malec, Francesca Vulneratus, Anna Tuziak, Ludka Skrzydlewska, K.C. Hiddenstorm, Rain Winter, Justyna Szumańska

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 559

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (10 ocen)
4
2
1
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dariuszred

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne historie! Niektóre z chęcią przeczytalabym w formie ksiazki 😊
00
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Copyright © by Grupa literacka Ailes, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autorek oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Anna Strączyńska, D. B. Foryś, Ludka Skrzydlewska

Redakcja opowiadania Kiedy wschodzi słońce: Martyna Maria Czerwiec

Redakcja opowiadania Faun: Julia Deja

Korekta I: Grupa literacka Ailes

Korekta II: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce: © by D-Keine/Istockphoto

Projekt okładki: Marta Lisowska

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I

ISBN 978-83-8290-137-5

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

EWA PIRCE

KIEDY WSCHODZI SŁOŃCE

Anna Tuziak

Dwa oblicza

Anna Langner

Adam

Magdalena Lisiecka

W najdzikszych snach

Ludka Skrzydlewska

Pieska miłość

Kamila Malec

De Crease

Rain Winter

Trafiona – zatopiony

Anna Fobia

Remedium

Noemi Vain

Pójdę za tobą

Ana Rose

Nieznane piekło

Francesca Vulneratus

Every Little Thing

K.C. Hiddenstorm

Piękny widok

Małgorzata Kasprzyk

Walentynkowy horror

Lilianna Garden

Oddech ciemności

Camille O’Naill

Biały pocałunek

D. B. Foryś

FAUN

Justyna Szumańska

Fenella

Aga Kalicka

Motylek

Emilia Szelest

Jesteś mną

EWA PIRCE

KIEDY WSCHODZI SŁOŃCE

PROLOG

WIELKĄ RZECZĄ JEST BYĆ DLA KOGOŚ WSZYSTKIM

W chwili, gdy dowiedziałem się, że zostanę ojcem, mój świat najpierw się zatrzymał, a potem rozpędził tak bardzo, że aż wykoleił się ze swojej trajektorii. Zalała mnie fala gorąca, która po paru sekundach została zastąpiona przez zimnedreszcze.

Pierwszy pojawił sięszok.

Potemniedowierzanie.

Po nim buchnęłaradość.

A na koniec wszystko zostało wyparte przez pieprzoneprzerażenie.

Wszystkie te emocje zapłonęły we mnie żywym ogniem. Ciało wydawało się odrętwiałe i obce. Wydawało mi się, że moja dusza podryfowała gdzieś w nieznane, a umysł popadł wotumanienie.

Z oddali docierały do mnie piski radości i gratulacje płynące w naszym kierunku. Zapanował ogólny harmider, w którym nijak nie potrafiłem sięodnaleźć.

– Będziemy mieli dzidziusia! – usłyszałem podekscytowany głosLucy.

O kurwa, naprawdę będziemy mielidzidziusia…

Gdy sens słów mojej najmłodszej siostry zagnieździł mi się w umyśle, w końcu oprzytomniałem. Odszukałem wzrokiem Jessie, po czym do niej podszedłem. Przez krótką chwilę tylko na nią patrzyłem, szukając w jej oczach potwierdzenia. Odczytawszy moje intencje, skinęłagłową.

Wtedy wszystko we mnieeksplodowało.

Pochwyciłem ukochaną w ramiona i w akompaniamencie radosnych okrzyków oraz śmiechu zacząłem wirować z nią posalonie.

– Chciałam ci powiedzieć, kiedy dziewczynki wyjadą – wyszeptała Jessie, gdy postawiłem ją naziemi.

Starałem się coś powiedzieć, ale język stanął mi kołkiem wgardle.

Pod powiekami zakłuły mnie łzy, powstrzymała je jednak jedna myśl, która przemknęła mi przez głowę, gdy ponownie spojrzałem na testciążowy.

Czy to, co robiłem w przeszłości, zemści się na moimdziecku?

PIĘĆ…

KOCHAĆ TO ZNACZY BYĆ MIMO WSZYSTKO

– Co ty tu robisz?

Zauważywszy mnie, Alex odłoży sztangi i poderwał się zławeczki.

Sapiąc jak upasiony basset po kilkumetrowym spacerze, sięgnął po leżący u jego stóp ręcznik i otarł nim twarz. Przyglądał mi się przez chwilę, po czym wskazał stojącą naprzeciw niegoławeczkę.

Jeszcze nigdy, tak jak dzisiaj, nie cieszyłem się z powrotu do NowegoOrleanu.

Dziewczynki tęskniły za tym miastem, tu pochowani byli nasi rodzice, tu mieszkała nasza najbliższa rodzina – Alex, Eva iGabe.

A co najważniejsze – ja miałem miejsce, gdzie mogłem się ukryć przed moją rozstrojoną hormonalnie narzeczoną.

– Wykradłem się z domu – oznajmiłem, z rezygnacją opadając na siedzisko.

Przestrzeń wypełnił tubalny śmiechAleksa.

– Nie śmiej się, głąbie – fuknąłem. – Ta dziewczyna nie daje mi żyć! Cały czas ma jakieś pretensje, ciągle się czepia… Czego bym nie zrobił, wszystko jest źle. Na dodatek zawarła z dziewczynkami jakiś cholerny sojusz. One wszystkie przeciwko mnie, rozumiesz? Dzisiaj okazało się, że nawet w oddychaniu jestembeznadziejny.

– Biedaku… – prychnął Alex, nie przestając rżeć. – Módl się tylko, żeby ten chłopak wyszedł na świat z jajami wielkimi jak te u jegowujka.

– Beznadziejny z ciebie przyjaciel. – Oparłem głowę o ścianę, wbijając wzrok w sufit. – Chłopak jest moją nadzieją i jaja będzie miał poojcu.

Prychnął. Ten dupek znowuprychnął.

– Swoją drogą – zagaił. – Skąd wiedziałeś, że nie będęspał?

Odprychnąłem.

– Za miesiąc masz walkę. – Wróciłem do niego spojrzeniem. – Co innego mógłbyśrobić?

– Pieprzyć żonę? – Jego usta wygięły się w lubieżnymuśmiechu.

– Nic z tego, chłopie. – Pokręciłem ze współczuciem głową. – Eva na bank zaczytuje się w poradnikach o dzieciach albo czymś w rodzaju Pierwszy rok życia razem. Ewentualnie robi zakupy przez Internet albo już planuje, na jaką uczelnię pójdzie mójsyn.

Alex natychmiast się zasępił.

– Twoje dziecko zabrało mi życie. To nie ja będę ojcem, a wszędzie widzę pieprzone grzechotki, maleńkie ubranka, buciki… – burknął, podnosząc się energicznie. – Rozumiesz, kurwa? – Oparł ręce na biodrach. – Na cholerę buty komuś, kto nie potrafi chodzić? – Przewrócił oczami. – Nic tylko dziecko to, dziecko tamto… – Naśladował głos Evy w taki sposób, że musiałem się roześmiać. – Nie mogliście poprosić kogoś innego, by zostali rodzicami chrzestnymi?

– Uważasz, cholera, że miałem na to jakiś wpływ?

Brwi Aleksa podjechały pytająco dogóry.

– No dobra, miałem, jeśli chodzi o ciebie. – Nawet nie brałem pod uwagę kogoś innego. – No ale tobie nie odwala jak im! – Wsparłem przedramiona na udach, głowę schowałem wdłoniach.

Czułem, że dotarłem do kresuwytrzymałości.

Obawiałem się, że jeszcze chwila i zamiast na salę porodową, by być z Jessie przy narodzinach naszego syna, trafię do pokoju bez klamek, ze ścianami wyściełanymigąbką.

– Mówili, że ciąża to piękny okres w życiu kobiety… Że zbliża do siebie i pogłębia miłość – wymamrotałem.

– Mówili, że w życiu kobiety… – zawtórował mi Alex. – A Jessica to pomiot Szatana – dodałfilozoficznie.

Nie mogłem się nawet na niego złościć, jak zawsze, gdy dogryzał Jessie, bo miałrację.

Wrzaskotka była najbardziej przerażającą, najbardziej kapryśną i najbardziej rozchwianą emocjonalnie ciężarną, jaką nosiła taziemia.

Mój telefonzawibrował.

Sięgnąłem do kieszeni dżinsów z nadzieją, że to nie Jessica, która odkryła mojąucieczkę.

Nie miałem tyleszczęścia.

– Masz przesrane? – zapytał ze współczuciem Alex.

Nie odpowiadałem, gapiąc się na imię narzeczonej migające na tle zdjęciadziewczynek.

W chwili, gdy aparat ucichł, uleciało ze mnienapięcie.

Nim zdołałem nacieszyć się tym błogim uczuciem, zawibrowała komórkaAleksa.

Obaj spojrzeliśmy w kierunku stolika, na którym leżał jegoiPhone.

– Cholera – przeklął. – Ściągnąłeś na mnie zło. – Zacisnął powieki, krzyżując ramiona zagłową.

– No to teraz obaj mamy przesrane.

Skrzywiłem się na myśl o tym, co czekało mnie po powrocie dodomu.

CZTERY…

NAJLEPSZĄ OBRONĄ JEST MIŁOŚĆ

Do pogrążonego we śnie domu wróciłem po prawie dwóch godzinach od telefonuJess.

Zamknąłem cicho drzwi, starając się poruszać jak najbardziej bezszelestnie, by nie zbudzić mojej pięknej bestii. Stąpając lekko, przemknąłem przezsalon.

Moje wysiłki szlag trafił, gdy wpadłem na szafkę, z której spadło cośmetalowego.

– Cholera – wymamrotałem podnosem.

– Głośniej się nie dało?

Podskoczyłem ze strachu, gdy za plecami usłyszałem głosJessie.

Po chwili skąpany w ciemności salon rozjaśniło ostre światło, przez które zmuszony byłem przymknąć oczy.

– To, że wracasz późno, to raz, ale po co od razu stawiać cały dom na nogi?

Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do jasności, skoncentrowałem go na Jessie. Stała w progu między kuchnią a salonem z rękoma opartymi na biodrach. Brakowało jej tylko wałka, jak w tych kawałach o żonach, które czekają na podchmielonychmężów.

– Usiłowałem zachowywać się cicho. – Posłałem jej uśmiech, który zawsze sprawiał, żełagodniała.

Sapnęła cicho, oplatając pokaźny brzuchrękoma.

– Mały nie daje ci spać? – Zbliżyłem się ostrożnie, przybierając współczujący wyraz twarzy.

– Jaki ojciec, taki syn – fuknęła.

Nauczony doświadczeniem, że ciężarnym trzeba współczuć i krążyć wokół nich na palcach, przełknąłem cisnący mi się na ustakomentarz.

Myśleć mogłem jedno, ale nie daj Boże, żeby wymknęło mi się to z ust. Wtedy jak nic mógłbym zacząć kopać sobie grób. Nie wiedziałem, czy każda ciężarna była taką terrorystką, czy tylko ja zostałem pobłogosławiony takimszczęściem.

Tęskniłem za okresem ciąży do dwudziestego siódmego tygodnia. Do tamtego czasu nie chciałem rozstawać się z Jess, a patrzenie na rosnące w niej życie wywoływało we mnie euforię większą niż najlepsze dragi. Przełom nastąpił z końcem siódmego miesiąca. Nadal podziwiałem rozwijającego się pod sercem Jessie syna, ale zacząłem również dostrzegać zmiany w jej zachowaniu. Początkowo subtelne i znośne, lecz z każdym dniem coraz bardziej męczące i – prawdę mówiąc – przerażające. Stała się markotna, kapryśna i roszczeniowa. Narzekała na wszystko, począwszy od zbyt kwaśnych lodów cytrynowych, które zjadała litrami (jakie, do cholery, mogą być lody cytrynowe, jak nie kwaśne?), po nie taki odcień błękitu na zasłonkach w pokoju małego (czym różni się pudrowy błękit od „baby blue”?), na zbyt głośnym mruganiu (tylko w moim wykonaniu) skończywszy. Starałem się schodzić jej z drogi i spełniać nawet najbardziej irracjonalne zachcianki, ale zawsze, naprawdę zawsze znalazła powód, by sięzłościć.

– Dzwoniłam – oznajmiła, unosząc brwi w sposób, który nie zwiastował niczegodobrego.

– Dzwoniłaś – przytaknąłem.

Żeby nieco ją udobruchać, wykorzystałem metodę, która zawsze działała – położyłem dłoń na szczycie jej brzucha. Uśmiechnąłem się, gdy poczułem delikatny ruch.

– Chyba wie, że to ja. – Mój uśmiech się rozszerzył, gdy mały przybił mi piątkę. W każdym razie tak to sobietłumaczyłem.

– Nie odebrałeś – nie dawała za wygraną. – A gdyby coś się stało którejś z dziewczynek albo zaczęłabym rodzić? – Z sekundy na sekundę jej wzrok coraz bardziejgorał.

– Wrzaskotko. – Położyłem dłonie po obu stronach jej twarzy. – Wszystko jest pod kontrolą. – Cmoknąłem ją w nos. – Nie złość się, nasz synek to wyczuwa. Czytałem, że jeśli kobieta denerwuje się w ciąży, to po urodzeniu dziecko jest nerwowe.

Pożałowałem tych słów w chwili, gdy wybrzmiała ostatniazgłoska.

– Chcesz przez to powiedzieć, że jeśli nasz syn będzie nerwowy, to będzie to moja wina?! – Jej broda niebezpieczniezadrżała.

Cholera, cholera, cholera!

Gdyby istniała taka możliwość, samodzielnie skopałbym sobie dupę za te książkowe mądrości, które nie po raz pierwszy przyniosły więcej szkody niżpożytku.

– Nie – zaprzeczyłem. Co innego mi pozostało? – Chcę powiedzieć, że niepotrzebnie się denerwujesz. To, co czujesz ty, czuje również naszedziecko.

– Aha! – krzyknęła, cofając się o krok. – Czyli uważasz, że jestem złą matką?! – Oczy jej się zaszkliły. Niewiarygodne z jaką łatwością popadała z jednego nastroju w drugi. – Jeszcze się nie urodził, a już mu szkodzę. – Odwróciła się do mnie plecami, pociągającnosem.

– Jessie. – Oplotłem ją od tyłu ramionami. – Będziesz najwspanialszą matką na świecie. Ze wszystkim poradzisz sobie śpiewająco – wyszeptałem, całując ramię, z którego zsunął się szlafrok. – Nie chciałem cię zdenerwować, przepraszam.

– Widzisz?! – Obróciła się w moich ramionach tak gwałtownie, że gdybym nie uniósł głowy, doszłoby do zderzenia. – Gdybyś mnie nie denerwował, nasze dziecko nie musiałoby odczuwać tych negatywnychemocji.

Jasne, to mojawina.

– Jesteś głodna? Może coś ci przygotuję? – zmieniłem temat, wiedząc, że jeśli istnieje coś, co ją choć na chwilę udobrucha, to właśnie jedzenie. – Na śmierć zapomniałem. Mam dla ciebie babeczki z masłem orzechowym, które takkochasz.

– Masz? – ton jej głosu od razu sięzmienił.

– Po to pojechałem, głuptasku – skłamałem, ale asekuracyjnie kupiłem jewcześniej.

– Naprawdę? – Złość z jej twarzy natychmiast ustąpiła. Teraz wyglądała jak anioł, przed którym ma się ochotę paść na kolana. Miałem jednak świadomość, że to jedynie przykrywka dla czającego się w niejdemona.

– Usiądź wygodnie na kanapie – poleciłem, lekko ją popychając. – Skoczę po nie doauta.

– Podgrzejesz wcześniej? – Zrobiła oczy Kota zeShreka.

– Oczywiście, kochanie, jak zawsze.

Pomogłem jej usadowić się na kanapie, następnie przykryłem ją ulubionym pledem. Cmoknąłem ją w przelocie w usta, po czym powoli sięwycofałem.

– Sam! – zawołała, nim zdążyłem sięoddalić.

Odwróciłem się do niej, uprzednio przyklejając do twarzy szerokiuśmiech.

– Tak, skarbie?

– Zagrzejesz mi teżmleko?

– Jasne. – Byłem gotów na wszystko, byle przestała ziaćogniem.

– Z cynamonem?

– Nie masprawy.

– I przynieś mi jeszcze banana. – Zarzuciła niezdarnie nogi na kanapę. – Albo nie! Mleko i bananazmiksuj.

Najpierw nabrałem powietrza do płuc, potem powoli je wypuściłem, modląc się o cierpliwość.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, najdroższa.

Po tych zapewnieniu niemal biegiem rzuciłem się do wyjścia. Cholera wie, co jeszcze przyszłoby jej do głowy, gdybym został tam sekundędłużej.

***

– Jesteś niezastąpiony – powiedziała Jessie, gdy postawiłem jej na kolanach tacę z gorącymi babeczkami i shake’em bananowym. – Przepraszam, że czasami bywam wredna – dodała, uśmiechając się w sposób, który takkochałem.

Czasami, pfff!

– Nie jesteś, kochanie – zapewniłem, siadając obok niej. – To hormony przez ciebieprzemawiają.

Dla własnego dobra nie wspomniałem, że po tym, jak zaczęła szaleć, odbyłem długą rozmowę z lekarką prowadzącą jej ciążę. Doktor Evans w ogóle nie była zaskoczona moimi pytaniami, a tym bardziej zachowaniem Jessie, które podobno wpisywało się w standard. Zapewniła, że po porodzie wszystko wróci do normy, może być jednak trochę wrażliwsza i bardziej emocjonalna, ale demoniczny charakterek odejdzie wniepamięć.

– Słuchasz mnie w ogóle? – z zamyślenia wyrwał mnie poirytowany głosJess.

– Jak zawsze. – Nie mogłem zaprzeczyć, bo to niosłoby za sobą niemiłekonsekwencje.

– I co o tym myślisz? – Wepchnęła do ust spory kawałekbabeczki.

– No więc… – Kaszlnąłem, by zyskać na czasie. – Myślę, że to dobrypomysł.

– Naprawdę? – Była zdziwiona i podekscytowana.

– Co cię tak dziwi? – Zakiełkowała we mniepodejrzliwość.

– Nic, nic… – zbyła mnie. – Powiedzmy, że obawiałam się twojej reakcji. Sądziłam też, że będę musiała z tobą walczyć, ale widzę, że wreszcie dojrzałeś. – Pochyliła się, żeby wycisnąć na moich ustach mocnego całusa. – Kocham cię – wyszeptała, całując mnie po raz drugi. – Suzy będzie zachwycona, kiedy przekażę jej dobrąnowinę.

Nagle w głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Skarciłem się w duchu za to, że zamiast słuchać, gdy trajkotała, bujałem w obłokach.

– No nie wątpię, to dla niej ważne. – Starałem się ją podejść, żeby wyjawiła coświęcej.

– Oj, bardzo. – Wyszczerzyła się, wrzucając do ust kolejny kawałek ciastka. – Jakie to dobre… – zamruczała zukontentowaniem.

– Dlaczego sądziłaś, że się nie zgodzę? – drążyłem.

– No proszę cię, Sam, nie znam nikogo, kto byłby tak zaborczy w stosunku do swoich sióstr jak ty. – Siorbnęła koktajlu przezsłomkę.

Podczas gdy ona kontynuowała swoją ucztę, w mojej głowie kotłowało się milion myśli na minutę, jedna gorsza oddrugiej.

Wyglądało na to, że wpakowałem się w coś, na co za nic w świecie nie wyraziłbym zgody, gdybym miał pełną świadomość o cochodzi.

– Myślałam dziś o imieniu dla dziecka – Jessie sprytnie przeskoczyła na inny temat – taki, który wiedziała, że z pewnością mnie zainteresuje.

– Ustaliliśmy przecież, że jeśli będzie chłopiec, to ja wybieram imię – przypomniałem.

Jessie przysunęła się bliżej. Po tym, jak oparła głowę na moim torsie, otuliłem ją ramieniem.

– Wiem, co ustalaliśmy, ale…

– Żadnego „ale” – natychmiast jej przerwałem. – Słowo sięrzekło.

– Masz już jakieś pomysły? – entuzjazm w jej głosiezmalał.

– Tak – przytaknąłem. – Wybrałem trzy imiona, które mi się podobają. – To wcale nie był łatwy wybór.

– Jakie?

– Taylor, Aiden albo James – wymieniłem.

Jessie sięzamyśliła.

– Ładne – stwierdziła po chwili. – James Cyrus Remsey.

Gdy padło imię mojego ojczyma, serce zabiło mi mocniej, a ciepło rozpierzchło się po duszy. Mnie nawet nie przeszło przez myśl, by dać małemu drugie imię po moim ojcu. Za to Jessie pomyślała o wszystkim, wiedząc, ile to będzie dla mnie znaczyło.

– Dziękuję – szepnąłem, cmokając ją wskroń.

– Nasz syn nie pozna dziadka, ale przynajmniej jakaś część człowieka, który był dla ciebie wzorem, autorytetem i bohaterem, zawsze przy nim będzie. – Uniosła rękę i pogłaskała mnie czule popoliczku.

– Jak mam cię niekochać?

– Mnie nie da się nie kochać – orzekła z typową dla siebiepewnością.

– To było pytanie retoryczne – sarknąłem. – Zdajesz sobie sprawę, że nasz syn właśnie zyskał imię? To już nie Fasolka, jak nazywały go dziewczynki, tylko prawdziwy człowiek. James Cyrus Remsey. To coś niebywałego. – Nie potrafiłem wyjść zpodziwu.

– Nasz syn – powtórzyła Jessie, splatając palce naszych rąkrazem.

– Będziemy rodzicami, Jessie. Prawdziwymi rodzicami. – Chyba dopiero zaczynało to w pełni do mniedocierać.

Termin porodu zbliżał się nieubłaganie. Według wyliczeń lekarza nowy członek naszej rodziny miał przyjść na świat za równe trzy tygodnie, a ja miałem oficjalnie zostać ojcem. Od prawie dwóch lat byłem nim dla moich sióstr, ale to coś zupełnie innego. Odmienny rodzaj strachu, trosk i radości. Teraz miałem stać się odpowiedzialny za małego człowieka. Za nowe życie – w pełni zależne ode mnie i Jess, od naszych decyzji i wyborów. Nie tak bałem się przyszłości, co przeszłości, która w każdej chwili mogła się odbić na moim synu. Wyszedłem z dołka, pokonałem dręczące mnie demony, jednak gdzieś z tyłu głowy czaiła się świadomość, że to wszystko może wrócić, a cenę za popełnione przeze mnie błędy zapłaci moje dziecko. Nikomu się do tego nie przyznawałem, ale czułem strach przed ojcostwem. Przerażała mnie ta cholerna odpowiedzialność i wielka niewiadoma, jaką jawiło się moje życie, odkąd dowiedziałem się, że zostanęojcem.

– Będziesz cudownym tatą, Sam – w moje rozmyślania wkradł się łagodny głos Jessie.

Ścisnąłem jej dłoń. Nie musiałem nic mówić, by wiedziała, że coś mnie trapi. Znała mnie do tego stopnia, że zazwyczaj bezbłędnie rozszyfrowywała moje myśli i uczucia.

– Boję się – przyznałem po raz pierwszy głośno, składając pocałunek na wierzchu jejdłoni.

Jessie poruszyła się, jakby chciała się podnieść. Przez ciążowe krągłości nie była w stanie tego samodzielnie dokonać. Uśmiechnąłem się, widząc, jak przebiera rękoma. Wyglądała niczym żuczek, który przewrócił się na plecy i wymachuje odnóżami, jakby miało mu to pomóc z powrotem do właściwej pozycji.

Wyciągnąłem rękę, oferując jej pomoc. Skupiona na spionizowaniu ciała, nie zauważyła jej i burknęła zniezadowoleniem.

– Może byś mi tak pomógł, zamiast sięprzyglądać?

– Staram się, kochanie. – Złapałem ją za rękę, by mogła posłużyć się moją jakodźwignią.

Udało jej się przekręcić i klęknąć na kanapie. Uśmiechnęła się zalotnie i zbliżyła do mnie na czworakach, co bardzo przypominało toczącą się beczułkę. Przyglądałem się jej z zainteresowaniem, powściągając pchający się na usta uśmiech, za który na pewno bymoberwał.

– Nawet nie potrafię się przemieścić! – krzyknęła, a jej oczy natychmiast wypełniły się łzami. – Jestem gruba i nieporadna – załkała, siadając na piętach. – Nie potrafię nawet wyglądaćseksownie.

Objąłem ją i przysunąłem tak, że umościła mi się na kolanach.

– Nie kombinujmy, póki James nie przyjdzie na świat. – Pocałowałem bok jej głowy. – Później będziesz klęczała do woli – zażartowałem, jednocześnie nakazując fiutowi, który zdążył stanąć na baczność, spocząć.

Pożałowałem tego w chwili, gdy z tyłu dotarł do nas oburzony głosSuzy.

– Jesteście obrzydliwi!

Synchronicznie obróciliśmy głowy w jejstronę.

– Skąd ty, do diabła, wiesz, co miałem na myśli? – warknąłem.

Suzy popatrzyła na mnie, jakbym był niespełnarozumu.

– Daj spokój, Sam. Jestem już dużą dziewczynką – oznajmiła, przewracając oczami. – Wiem, co to seks. Ale wasz syn jeszcze nie wie, więc moglibyście się pohamować przy tej niewinnej istocie.

– Nie rozmawialiśmy o seksie, Suz – wtrąciła się Jessie, dając mojej siostrze jakieś niezrozumiałe sygnały. Niezrozumiałe dla mnie, oczywiście.

– Ooooch – wymamrotała Suzy, gdy załapałaaluzję.

– Mamy do pogadania – oznajmiłem, rozzłoszczony faktem, że od razu pomyślała o seksie, a także tym, że knuje coś z Jess za moimi plecami. – Załatwimy to jednak jutro. Teraz zmiataj na góręspać.

– Chciałam napić sięwody.

– Nie odwodnisz się przez noc. Na górę! – powtórzyłem.

Fuknęła tak, jak tylko nastolatki potrafią, po czym wykonała moje polecenie. Żeby okazać swoje niezadowolenie, tupała demonstracyjnie po schodach, co też zamierzałem wziąć pod uwagę przy jutrzejszejrozmowie.

– Na nas również już pora. – Zsunąłem Jess ze swoich kolan. – Musisz dużo odpoczywać. – Podniosłem się, chwytając Jessie za dłonie, żeby pomóc jej się podciągnąć. – Wkrótce nie będziesz miała takiej możliwości. – Zaśmiałem się, za co zostałem ukarany kuksańcem wramię.

Ze splecionymi dłońmi podążyliśmy kuschodom.

– To tak jak ty – skwitowała, wspinając się na pierwszy stopień. – Nie myśl, że sama będę opiekowała się dzieckiem. Zrobiłeś je, więc będziesz niańczył, nawet wnocy.

– Sam je zrobiłem… – wymamrotałemcicho.

– Mówiłeś coś? – Wyglądało na to, że znowu obudziłem drzemiącą w niejbestię.

– Będę ci we wszystkim pomagał, kochanie. – To nie podlegałodyskusji.

***

– Oddaj mi kółeczka! – krzyknęła Lucy, kopiąc w krzesło, na którym siedziałaSuzy.

– Sama sobie weź – burknęła najstarsza z sióstr, wciskając łyżkę płatków doust.

– Przestań, Suzy. – Zgromiłem ją wzrokiem znad filiżanki espresso. – Podaj jej to pudełko.

Suzy zmrużyła oczy, ale posłusznie przesunęła opakowane z płatkami na brzegstołu.

– Sam? – odezwała się Joy, ignorując toczącą się obok cichą wojnę pomiędzy najstarszą i najmłodszą z sióstr. – Czy mogę iść na imprezę doSophie?

– Kiedy? – Odstawiłem kawę, by poświęcić jej całąuwagę.

– W piątek po szkole, zostałabym u niej na noc. Mam numer telefonu do mamy Sophie. Powiedziała, że jeśli wyrazisz zgodę, to prosi o kontakt.

Żeby każda z dziewczynek była taka grzeczna i posłuszna jak Joy, to wszystkim nam żyłoby sięłatwiej.

– Porozmawiam z Jessie. Jeśli się zgodzi, to będziesz mogła iść. – Wolałem to najpierw skonsultować z moją opętaną narzeczoną. Mogła różnie zareagować na wieść o tym, że podjąłem jakąkolwiek decyzję bezniej.

– Z Jessie rozmawiałam wczoraj – odparła Joy. – Powiedziała, że nie ma nic przeciwko, jeśli ty się zgodzisz.

Zszokowany, wytrzeszczyłem oczy.

– Najpierw poszłaś z tym doJessie?

– Yhm – mruknęła, dopijając kakao. – Prawie jest naszą mamą, a wiadomo, że to one mają zawsze decydujące zdanie – dodała tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

– A właśnie, Sam – wcięła się Suzy. – Za dwa dni walentynki, wymyśliłeś już cośromantycznego?

– O tak, kolacja przy świecach – zawtórowała jej Lucy. – W filmach panie są szczęśliwe i kochają za to swoich narzeczonych. Chcesz, żeby Jessie cię kochała, Sam? – Wlepiła we mnie oceniającespojrzenie.

– Spójrzmy prawdzie w oczy – odezwała się Tracy – ostatni Judasz przy stole. – Masz sporo minusów jako chłopak. Najwyższa pora zrobić dla swojej ukochanej cośromantycznego.

– Minusów?! – Nie potrafiłem określić, czy byłem bardziej wzburzony tymi pomówieniami, czyzmieszany.

– Noooo – odparłyjednogłośnie.

– Jakich? – Chyba byłem tutaj jedynym żyjącym wniewiedzy.

Naszą dyskusję przerwała radosna jak skowronek Jessie. Najpierw w polu mojego wzroku pojawił się brzuch, a potemona.

– Dzień dobry – zaświergotała.

Lucy zeskoczyła z krzesła. Podbiegła do Jess i objęła rękoma wystający spomiędzy połów szlafrokabrzuch.

– Cześć, księżniczko. – Pogładziła małą po włosach. – Gotowa doszkoły?

Lucy spojrzała w górę i pokiwała energiczniegłową.

Jess obdarzyła ją matczynym uśmiechem, po czym przeniosła wzrok namnie.

– Kochanie, dostanę szklankę ciepłego mleka? – Choć na końcu pojawił się znak zapytania, to wcale nie byłopytanie.

– Oczywiście, moja piękna.

Od razu się podniosłem i zabrałem do pracy. Z niecierpliwością wyczekiwałem dnia, gdy nie będę musiał sięgać do lodówki po mleko i do szafki po cholerny rondelek. Bo oczywiście moja ciężarna narzeczona odmawiała wszystkiego, co zostało podgrzane wmikrofalówce.

– Jak ci się spało? – zapytałem z troską, gdy mleko trafiło dogarnka.

– Gdyby nie twoje chrapanie, spałoby mi się znacznie lepiej – odparła, opadając ciężko nakrzesło.

– O matko, Jessie! – To Suzy. – Słyszałam jego chrapanie aż w swoim pokoju. Jakby koło domu krążyła lokomotywa. Jak ty toznosisz?

– Kwestia przyzwyczajenia, kochanie – odrzekła Jess, klepiąc ją poręce.

– Ja nie chrapię – burknąłem, zdejmując rondelek zkuchenki.

– Chrapiesz! – odpowiedziało mi pięćgłosów.

A nie mówiłem, że zwarły szyki przeciwkomnie?

– Sam pozwolił mi nocować u Sophie – zwróciła się Joy do Jessiki.

– Jayden też tam będzie czy to impreza tylko dla dziewczyn? – Jessie poruszyła brwiami, szeroko sięuśmiechając.

– Jessie! – jęknęła zawstydzona Joy, chowając twarz wdłoniach.

Rozmawiały o czymś, o czym nie miałem pojęcia. A że dotyczyło to jakiegoś małego gnojka, tym rodząca się we mnie złość szybko przybrała potężnerozmiary.

– Kto to niby jest ten cały Jayden? – zapytałem, wcale nie kryjąc się ze swoim stosunkiem do tegosmarkacza.

– Nikt! – odparła szybko Joy. Zbyt szybko. – Zupełnie nikt. – Zerwała się ze swojego miejsca, jakby coś ugryzło ją w tyłek. – Idę sprawdzić, czy wszystko spakowałam – rzuciła i wybiegła zkuchni.

– To ja też już pójdę – oznajmiła Suzy, podnosząc się zkrzesła.

– Zaczekaj – zatrzymała ją Jessica. Wyszczerzyła się, zanim przeniosła spojrzenie na mnie. – Sam chce ci coś powiedzieć. Prawda, kochanie?

Po kręgosłupie przepełzły mi macki niepokoju. Prawdopodobnie właśnie mściło się na mnie to, że nie słuchałem wczoraj tego, co do mniemówiła.

– No dalej, Sam – ponagliła mnie. – Nie każ jej dłużej czekać. Powiedz to, co powiedziałeś wczorajmnie.

Jasna cholera.

Uruchomiłem wszystkie szare komórki, by wybrnąć jakoś zsytuacji.

– Zgodziłem się. – Tylko na tyle było mniestać.

Oczy Suzy dwukrotnie siępowiększyły.

– Nie wierzę! – pisnęła. – Naprawdę?

Przytaknąłem.

– Jesteś najlepszym z braci! – Dopadła mnie i objęła mocno. – Nie spodziewałam się, pozwolisz mi iść na randkę, zanim ukończę trzydziesty rok życia. Po prostu nie wierzę. – Oderwała się ode mnie i podbiegła doJessie.

Minęła chwila, nim pojąłem sens jej słów. Zadrżałem na samą myśl o tym, na co nieświadomie wyraziłemzgodę.

– Idę na swoją pierwszą domówkę i to z chłopakiem! – zawołała, po czym wypruła z kuchni, jakby niesiona naskrzydłach.

– Co ja najlepszegozrobiłem?

Odpowiedział mi śmiechJessie.

***

– Chyba sobie ze mnie jaja robisz? –

Alex zaśmiewał się do rozpuku, po tym jak wyjawiłem mu, jaką zaliczyłem wpadkę.

– Chciałbym – wyburczałem.

– Człowieku, ta ciąża zmieniła cię wprzygłupa.

– To raczej zasługa znajomości z tobą – odpaliłem, owijając dłonie bandażem. Zamierzałem w sparingu z nim spuścić trochę pary. – Nie wiem jak, ale musisz mi pomóc. Nie puszczę jej na żadną domówkę, w dodatku z jakimś chłystkiem. – Na samą myśl o tym, co dzieje się na tego typu imprezach, robiło mi sięniedobrze.

– Kiedy taimpreza?

– Wwalentynki.

– O cholera. – Podskoczył kilkakrotnie na skakance, żeby rozgrzać mięśnie. – Na takich imprezach zalicza się najwięcejpanienek.

Spiorunowałem go wzrokiem.

– Chcesz mi pomóc czy mniewkurwić?

Wzruszyłramionami.

– Mówię, jak jest. Ale nie martw się, dorwiemy gnojaka i dobitnie nakażemy mu trzymać fiuta wspodniach.

Wiedziałem, że mogę na niegoliczyć.

– Przed imprezą podjedziemy pod ich szkołę. Tylko najpierw dowiem się, jak ten szczylwygląda.

– Załatwimy to od razu, bo w walentynki jestem zajęty. Zamierzam zrobić Evie niespodziankę i porwać ją na dwa dni na nasząwyspę.

– A co zGabrielem?

– Zostanie na weekend u Hogana. – Wyszczerzył się cwanie. – To będą pamiętnewalentynki.

– Nieźle. – Poderwałem się na równe nogi, uderzając pięścią wdłoń.

– A ty coplanujesz?

– Ja? Nic. To już końcówka ciąży, więc nie mogę ryzykować. Spędzimy je w domu, może coś obejrzymy. Przygotujękolację…

– Jaja sobie robisz, prawda?! – Alex przestał podskakiwać. – To twoja chwilowa niepoczytalność czy szczeniackie poczuciehumoru?

– Powiedział facet ze skakanką w ręce – odparowałem.

– Lepiej zmień plany, bo nie dożyjeszporodu.

– Aż tak drogie jest ci mojeżycie?

– Jak cholera, stary. Jak cholera – odrzekł całkiem poważnie.

TRZY…

SZCZĘŚCIEM NIE JEST POSIADAĆ, TYLKO BYĆ

Od kwadransa koczowaliśmy z Aleksem pod szkołą Suzy. Dookoła kręciły się całe tabuny nastolatków, ale nigdzie nie dostrzegłem swojejsiostry.

– Widzisz ją? – zapytał po raz entyAlex.

– A ty ją widzisz? – sarknąłem.

– Jesteś pewien, że nie pomyliłeśszkół?

– Masz mnie za idiotę? – Ostatnio chyba wszyscy mnie za niegobrali.

– Naprawdę chcesz usłyszećodpowiedź?

– A ty naprawdę chcesz zarobić wzęby?

Zacząłem już tracić nadzieję, że odnajdę w tym tłumie Suzy, kiedy Alex wskazał na stojącą kilkanaście metrów od nas grupkęnastolatków.

– O cholera – mruknął z miną, która nie wróżyła nicdobrego.

– Co?!

– Zobacz, kto stoi za naszą czarnulką – wyszeptał konspiracyjnym tonem, jakbyśmy znajdowali się na jakiejś tajnejmisji.

Wychyliłem się lekko. Wtedy dostrzegłem rudego okularnika w typie geeka. Wyglądał na takiego, którego bardziej niż przelecenie dziewczyny czy popularność interesuje nauka.

– Nie jest tak źle. Obstawiałem osiłka z drużyny futbolowej, a tu taka niespodzianka. Mądra dziewczynka. – Odetchnąłem zulgą.

– Po tobie na pewno tej mądrości nie odziedziczyła – zakpiłAlex.

Zdzieliłem go w potylicę, po czym spokojniejszy i młodszy o jakąś dekadę odpaliłem silnikchevroleta.

***

Ledwo zdążyłem zaparkować przed siłownią, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Widząc, że to Jessie, odebrałem po pierwszymsygnale.

– O co chodzi, kochanie?

– Mogę liczyć, że wrócisz dziś wcześniej do domu? Mam straszną, wręcz okrutną ochotę na twojespaghetti.

– Zbliżają się mistrzostwa w Europie, w związku z tym mamy spotkanie z Patrickiem – odparłem.

Głośne sapnięcie po drugiej stronie łącza uświadomiło mi, że popełniłembłąd.

– No tak! – prychnęła. – Wszyscy są ważniejsi niż my.

Nie dane mi było zaprzeczyć, bo sięrozłączyła.

– Cholera! – Odrzuciłem głowę na oparcie fotela. – Nigdy nie zapładniaj kobiety. To wyrok skazujący na siebiesamego.

W mig pojąłem, że w ciągu zaledwie minuty palnąłem drugą gafę. Eva nie mogła mieć dzieci, a chyba nikt tak jak ona i mój przyjaciel tego nie pragnął ani na to niezasługiwał.

– Wybacz – zreflektowałem się. – Przez to szaleństwo z Jess nie jestem sobą. Powinien pomyśleć, zanim otworzyłem dziób.

– Spoko, stary. – Zdawałem sobie sprawę, że tylko udawał luz. – Lepiej, żebyś wrócił do domu, sam rozmówię się z Patrickiem.

– Jesteś pewien? Ostatnio ostro mu odwala przezdziewczyny.

– A kiedy mu nie odwalało? – prychnął Alex. – A wracając do tematuwalentynek…

– Co z nimi? – Skrzywiłem się na samą myśl o tym przeklętym święcie, które od rana mnie prześladowało.

– Jessie jest pewna, że cośszykujesz.

– Skąd wiesz? – Moja głowa wystrzeliła gwałtownie w jegostronę.

– Nie zapominaj, że Eva rozmawia z nią każdego dnia, a ja mam doskonały słuch.

– Kurwa. – Jeszcze tylko tego mi brakowało.

– Stary… – ton Aleksa sugerował, że podzieli się ze mną jakąś głęboką myślą. – To, że Jessica jest w ciąży, nie oznacza, że przestała być kobietą. A one kochają ten cały serduszkowy szajs, miłosne piosenki, romantyczną atmosferę i takdalej.

– Wiem – przytaknąłem z rezygnacją. – Uznałem jednak, że bezpieczniej będzie zostać w domu. Jess i tak mało co z niegowychodzi.

– W domu też możesz zorganizować cośfajnego.

– Jasne – sarknąłem. – Z czterema siostrami? Już widzę ten cały romantyzm. – Wyglądało na to, że znajduję się w najczarniejszej dupie zczarnych.

– Nie możesz podrzucić ich do Mandy na jednąnoc?

W sercu zatliła mi się iskra nadziei, która zgasła równie szybko, jak się pojawiła.

– Są walentynki, na bank będzie chciała spędzić je z mężem, a nie z dzieciakami. W dodatku tego dnia Suzy ma iść na tę pieprzoną domówkę. – Czy wszystko musiało sprzysiąc się przeciwko mnie? – A i Joy tego dnia wybiera się do koleżanki – przypomniałem sobie naszą porannąrozmowę.

– Więc dwie dziewczynki z głowy.

– Z głowy to mi wszystkie włosy powypadają, gdy będę wyobrażał sobie, co one tam wyprawiają – wyburczałem.

– Poproś Hogana. My zostawiamy u niego Gabriela. Z Nowego Jorku ma przylecieć ta jego paniusia. Dzieciaki zajmą się sobą, a staruszkowie sobą. Jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciwko.

– Nie mogę go tak obciążać. To dodatkowe dwoje dzieci… – Nie mogłem tego zrobić, prawda?

– W takim razie ciebie obciąży Jessica. – Wygramolił się z samochodu. Zanim zamknął drzwi, dodał: – Jestem pewien, że ta demoniczna złośnica nie daruje ci, jeśli nie zorganizujesz czegośsensownego.

Miał rację. Znowu.

***

Jeszcze tego samego dnia postanowiłem zaryzykować i zadzwoniłem doHogana.

– Nie ma problemu, Sam. Z przyjemnością zaopiekujemy się dziewczynkami – odparł bez zastanowienia. – To ostatni moment, kiedy możecie być z Jessiką naprawdę sami, więc wykorzystaj to. Cieszę się, że na towpadłeś.

– Dziękuję, Sean. Mam nadzieję, że będę w stanie ci sięodwdzięczyć.

– Spraw, by twoja kobieta była szczęśliwa. Towystarczy.

– Postaram się to zrobić. Dozobaczenia.

Gdy zakończyłem połączenie, ogarnął mnie przemożny wstyd. Sądziłem, że robię wszystko, jak należy, ale wyglądało na to, że musiałem się jeszcze wiele nauczyć. Obawy i proza życia codziennego przysłoniły mi to, co najistotniejsze – miłość. Mimo że nie byłem w związku tak idealny jak Alex, cały czas nad sobą pracowałem. Zdawałem sobie sprawę, że moja ignorancja czy występki mogły zrażać, ale Jessie mnie akceptowała. Ze wszystkimi wadami, przywarami, manierami i brakiem obycia. Za to właśnie należała jej się moja uwaga nie tylko na co dzień, ale i w dzień zakochanych. Dlatego musiałem zorganizować coś mega romantycznego i godnegozapamiętania.

Był tylko jeden problem – nie znałem się na tych romantycznych bzdurach.

DWA…

SŁUCHAĆ ZNACZY WIĘCEJ, NIŻ MÓWIĆ

Święto zakochanych nadeszło szybciej, niż bym sobie tego życzył. Stresowałem się potrójnie. Pierwsza randka Suzy, impreza z nocowaniem Joy i walentynkowy wieczór z Jessie. Miałem nadzieję, że mimo braku czasu, udało mi się stworzyć romantyczny klimat, za którą kobiety takszalały.

– Jaki masz plan? – zapytał Alex. Wpadł po Tracy i Lucy, by odstawić je do Hogana razem z Gabrielem.

Rozejrzałem się dookoła, by upewnić, że w pobliżu nie ma żadnych ciekawskichuszu.

– Na początek zabiorę ją na spacer po Jackson Square. Jessica kocha muzykę, a sam wiesz, jak wielu świetnych wykonawców można tamspotkać.

Alex przytaknął.

– Codalej?

– Później przeniesiemy się do City Park, gdzie zjemykolację.

– Będziesz jadł w parku? – prychnął kpiąco. – Nakarmisz ją hotdogiem?

Westchnąłem ciężko, słysząc bzdury, którewygadywał.

– Jesteś takim ignorantem – stwierdziłem. – Zorganizowałem romantyczną kolację w pobliżu mostu. Stolik, świece i wszystko inne, co tworzy aurę. Wynająłem nawetkelnera.

– No, no… – Zacmokał z uznaniem. – Tego się po tobie niespodziewałem.

– To jeszcze nie wszystko. – Wyszczerzyłem się, zadowolony, że mój pomysł zaskoczył takiego romantyka jak Alex. – Randkę zwieńczy przejażdżka gondolą w świetle księżyca po BigLake.

– No to mnie zszokowałeś, stary. – Jego mina wyrażała podziw izdziwienie.

– Człowiek pod presją działanajprężniej.

– Kto jest pod presją? – usłyszałem głos Jessie, która ni stąd, ni zowąd znalazła się w zasięgu naszegowzroku.

Zamarłem. Minęła chwila, nim uświadomiłem sobie, że skoro nie zareagowała euforycznie i sapała, to doczłapała się tutaj przed momentem i ominęła ją najważniejsza część naszej rozmowy. Kamień spadł mi zserca.

– O, Alex – ton miała taki, jakby dopiero co go zauważyła. – Zabrałeś się w końcu za jakąś prawdziwą robotę czy nadal skaczesz po ringu jak małpa wklatce?

– A ty jesteś w stanie dostrzec swoje stopy? – odparował, nie zważając na to, że ma do czynienia z przewrażliwioną na punkcie swojego wygląduciężarną.

– Daj spokój, stary – wymamrotałem tak, by tylko on słyszał. Musiałem zdusić tę szczeniacką pyskówkę w zarodku, zanim w Jessice przebudzi się bestia, której ostateczną ofiarą padnę ja, nawet jeśli wcześniej Alex zostanie trochę poturbowany.

Z opresji wybawiły mnie Tracy i Lucy. Pędziły w naszym kierunku, wzajemnie sięprzekrzykując.

– Jesteśmy gotowe! – oznajmiła zziajana Tracy.

– Możemy już jechać, wujku – potwierdziłaLucy.

– Wskakujcie do auta. – Alex otworzył tylne drzwi swojego SUV-a. – A gdzieGabe?

– Odcedza kartofelki! – krzyknęła Lucy, wskakując dosamochodu.

Alex parsknąłśmiechem.

– Lucy! – upomniałem ją. – Wyrażaj się jak na damęprzystało.

– Z niej taka dama jak z koziego tyłka trąbka. – To Tracy, która zajęła miejsce oboksiostry.

– Tracy!

Skąd te dzieci brały takieteksty?

Bywały momenty, takie jak ten, kiedy zastanawiałem się, skąd rodzice czerpią pokłady siły i spokoju. Mimo że przywykłem do ciężkiej pracy, braku snu, a w sytuacjach kryzysowych potrafiłem zachować zimną krew, to w takich chwilach moje wojskowe przygotowanie na nic się zdawało. Z chłopakami, którymi dowodziłem na misjach, radziłem sobie lepiej i miałem mniej problemów niż z moimi czterema niesfornymi siostrami. A miało być tylkogorzej.

– Na nas już czas – powiedział Alex, zamykając drzwi za swoim synem, który dołączył dodziewczynek.

– Dzięki, stary. – Podaliśmy sobie ręce, a potem uścisnęliśmy się, klepiąc po plecach. – Za wszystko – szepnąłem mu do ucha, zanim sięrozdzieliliśmy.

– Zawsze, stary, zawsze. – Poklepał mnie raz jeszcze po ramieniu, po czym wskoczył zakierownicę.

Gdy Alex wyjechał z podjazdu, stanąłem za Jess. Objąłem jej brzuch rękoma, a głowę wtuliłem w zgięcie szyi. Dzisiaj pachniała wanilią i czarnym pieprzem. Słodycz z nutą ostrości – idealne odzwierciedlenie jejcharakteru.

– Pozbędziemy się jeszcze najstarszej z gromadki i mamy czas tylko dla siebie. – Cmoknąłem ją wszyję.

– Mmm… – wymruczała z aprobatą. – Co zatemproponujesz?

Okręciłem ją w swoich ramionach, by była zwrócona twarzą domnie.

– Zabieram cię na randkę. – Musnąłem jej usta. – Dziś jest wyjątkowy dzień, a ja obiecuję zrobić wszystko, by cięuszczęśliwić.

– Zawsze mnie uszczęśliwiasz, nie tylko w wyjątkowe dni. – Oddała pocałunek.

Ledwo zdążyłem wsunąć jej język do ust, kiedy z wnętrza domu dotarł głosSuzy.

– Jessie, możesz mi pomóc?!

Moja chęć na czułości zmalała, gdy przypomniałem sobie o tym pryszczatym gnojku, który miał odebrać moją siostrę za niecałą godzinę. Może i wyglądał niegroźnie, ale chłopak to chłopak. Na dodatek nastolatek, a – jak wiadomo – każdy nastolatek jest napalony i chcezaliczyć.

– Chodźmy wyprawić ją na jej pierwszą randkę – nie zdołałem ukryć zgryźliwości wgłosie.

Jessie się zaśmiała. Złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronędomu.

***

Podczas gdy Jessica pomagała Suzy się stroić, ja przy puszce piwa imbirowego sporządziłem listę zakazów dla jej chłoptasia.

Czytałem ją po raz kolejny, by sprawdzić, czy czegoś nie pominąłem, kiedy rozbrzmiał dzwonek dodrzwi.

– Otworzę! – zawołałem, domyślając się, że to ten rudy gagatek. Chciałem go przydybać jako pierwszy, na osobności, żeby od razu się z nimrozmówić.

Nabrałem powietrza w płuca i chwyciłem za klamkę. Gdy otworzyłem drzwi na oścież, doznałem szoku.

Moim oczom ukazał się zupełnie inny chłopak niż ten, którego widziałem przedszkołą.

Był znacznie wyższy, postawniejszy i napakowany. Typ futbolisty z opakowaniem żelu na włosach! Z cwaniackim uśmieszkiem, w czarnych dżinsach, białej koszulce i skórzanej kurtce wyglądał jak kopia Johna Travolty z Grease.

Oto mój największy koszmar sięziścił.

– Kim ty, do cholery, jesteś?! – warknąłem zirytacją.

Uśmiech dzieciaka wyparował. Cofnął się o krok, zdziwiony mojąagresją.

– Czy to dom rodziny Ramseyów? – wydukał.

– A czy ja wyglądam jak pieprzony Gordon? – Rozstawiłem nogi i skrzyżowałem ramiona na torsie, tak by wzbudzić w nim lęk. I by na pewno nie pomylił mnie z tym rozwrzeszczanym błaznem ztelewizji.

– Nie, proszę pana – odparł pokornie. – Miałem na myśliRemseyów.

– Tak – burknąłem. – Szukasz problemów?

– Nie – wymamrotał. – Przyszedłem poSuzy.

Zrobiłem krok w jego stronę.

– Wiesz, że jestem byłymżołnierzem?

Skinął, przełykając nerwowoślinę.

– A to, że pracowałem dlaCIA?

Pokręcił przecząco głową i cofnął się o krok.

Zamierzałem powiedzieć coś jeszcze, ale po ruchu jego gałek ocznych zorientowałem się, że za moimi plecami stojądziewczyny.

– Wchodź, chłopcze. – Klepnąłem go w ramię nieco mocniej, niż wymagała tego sytuacja. – Nie stój nazewnątrz.

Dzieciak wybałuszył oczu.

– No dalej – syknąłem, zapraszając go gestem dłoni do środka.

Wciąż się nie ruszał, jakby wmurowało go wziemię.

Wychyliłem się lekko iszepnąłem:

– Właź albo wciągnę cię tu za fraki i narobię wstydu przed dziewczyną – zagroziłem.

To sprawiło, że oprzytomniał. Ostrożnie przestąpił próg naszego domu, przystając jak najdalej odemnie.

– Suzy, przyszedł… – Zorientowałem się, że nie znam imienia tego bałwana, a nie zamierzałem nazywać go jej chłopakiem. Jeszczeczego.

– James – dokończył za mnieTravolta.

Odnalazłem spojrzenie Jessie.

– Zmieniamy na Taylora – oznajmiłemstanowczo.

Jessica pokręciła z politowaniem głową. Suzy natomiast przeskakiwała wzrokiem ze mnie na moją narzeczoną, szukając jakiegośwyjaśnienia.

– Lepiej będzie, jak już pójdziemy – powiedziała podenerwowana Suzy.

Kiedy chciała mnie wyminąć, zastąpiłem jejdrogę.

– A do czego ci się tak śpieszy? – Zlustrowałem ją z góry na dół. – I co ty w ogóle masz na sobie?! – Wskazałem na ciemnoróżową sukienkę, w którą była ubrana, i szpilki. Szpilki!

Suzy została uratowana przez Jess, która sprytnie wsunęła się między nas i przywarła do mojegoboku.

– Kochanie. – Dotknęła mojego policzka. – Pozwól im iść. My też wychodzimy, pamiętasz? Musimy się jeszczeprzygotować.

– No właśnie, Sam – podłapała Suzy, podchodząc do chłystka. – Chyba nie zabierzesz Jessie na randkę wdresie?

Spiorunowałem ją wzrokiem, po czym przeniosłem spojrzenie na chłopaka.

– Ma wrócić o dwudziestej pierwszej – zarządziłem. – W nienaruszonym stanie – dodałem dlapewności.

Oczy Suzy powiększyły się do rozmiarupięciocentówek.

– O dwudziestej drugiej – poprawiła Jessica, zaciskając ostrzegawczo palce na mojejdłoni.

– Dziękuję – wyszeptała bezgłośnie moja siostra. Mnie posłała spojrzenie pełnepretensji.

– Nie wolno wam pić, ćpać i uprawiać seksu – mój głos brzmiałsurowo.

– Sam! – krzyknęły unisono Jess i Suzy.

– Co jeszcze? – Podczas gdy udawałem, że myślę, celowo oparłem rękę o szafkę.

Tak jak chciałem, zwróciło to uwagę chłopaka. Oczy niemal wypadły mu z orbit, gdy dostrzegł leżący obok mojej dłonipistolet.

– Całowanie też jest zabronione – kontynuowałem.

Chłopak skinął sztywno głową. Po jego przerażonej minie wywnioskowałem, że zrozumiał mójprzekaz.

Jess, próbując ratować sytuację, przemknęła obok mnie i dosłownie wypchnęła Suzy razem z tym młokosem zadrzwi.

– Bawcie się dobrze, kochani! – krzyknęła za nimi, po czym trzasnęła drzwiami. Mocno.

Gdy odwróciła się do mnie, wiedziałem, że mamprzechlapane.

– Serio, Sam?! – wrzasnęła tak głośno, że miałem wrażenie, jakby zatrzęsły się okna w futrynach. – Mogłeś w ogóle zabrać go do gabinetu i pokazać cały arsenał broni! Albo jeszcze lepiej! Po co się rozdrabniać, mogłeś go porwać i trochępoturbować.

– Nie przesadzasz, kochanie? – Uśmiechnąłem się, by nieco ja ugłaskać.

– Ja przesadzam?! – najeżyła się. – A to co ma, do cholery, oznaczać? – Wskazała leżący na szafcepistolet.

Sięgnąłem po niego. Jessie zamilkła, gdy wycelowałem do niej i nacisnąłem spust.

Na jej ramię spłynęła stróżka wody.

Chwyciła się zabrzuch.

– To zabawka Gabe’a – wyjaśniłem. – Chyba nie sądziłaś, że postraszę dzieciaka prawdziwą bronią. – No dobra, przeszło mi to przez myśl, ale sięopamiętałem.

– Wycelowałeś do mnie? – Jej spokój zwiastował poważnekłopoty.

Cofnąłem się o krok.

– To tylko zabawka – powtórzyłem, próbując sięuśmiechnąć.

Zbliżyła się do mnie, zbyt szybko jak na kobietę w mocno zaawansowanej ciąży.

– Kochanie…

Wyrwała mi z rąk pistolet i rzuciła nim we mnie, po czym odwróciła się na pięcie.

– Nigdzie nie idę! Spędzaj sobie walentynki w pojedynkę! – wykrzyczała, wspinając się na pierwszyschodek.

– Jessie!

Zatrzymałasię.

Odwróciła twarzą domnie.

Uśmiechnęłasię.

Uniosła rękę.

I pokazała mi środkowypalec.

– Historia lubi się powtarzać – sapnąłem z rezygnacją, gdy zniknęła mi zoczu.

JEDEN…

NAJWIĘKSZA MIŁOŚĆ ZRODZONA JEST Z CIERPIENIA

– Proszę cię, kochanie, otwórz.

Od prawie trzydziestu minut siedziałem pod drzwiami sypialni, próbując przebłagać moją upartąnarzeczoną.

– Nie! – odmówiła po razkolejny.

– Zachowałem się nieodpowiedzialnie – przyznałem zgodnie z prawdą. – To się więcej nie powtórzy, przysięgam. Naprawię swój błąd, tylko mi na topozwól.

Przemknęło mi przez myśl, że gdyby Alex był świadkiem mojego skomlenia, wykorzystywałby to przeciwko mnie do końcażycia.

– Zaplanowałem cudowny wieczór. Niech moje głupie zachowanie nie zrujnuje tegodnia.

Upłynęło kilka sekund, zanim drzwi od sypialni wreszcie się otworzyły.

Poderwałem się na równe nogi, by stanąć oko w oko z rozjuszoną ukochaną. Gdy znajdowała się w takim stanie, wydawała się groźniejsza niż kompaniatalibów.

– Co dokładnie zaplanowałeś? – Zmrużyła podejrzliwieoczy.

– Niespodzianka. – Uformowałam usta w uśmiechu, od którego zawszemiękła.

– Będę gotowa za dwadzieścia minut – oznajmiła beznamiętnie. – Nie oznacza to jednak, że foch minął.

Nie dane mi było zareagować, bo zatrzasnęła mi drzwi przednosem.

***

Spacer po Jackson Square okazał się wyśmienitym pomysłem. Jessie była zachwycona do tego stopnia, że przestała się gniewać. Mimo dodatkowych kilogramów sunęła z gracją, co chwilę przystając, żeby pokołysać się w takt wygrywanej przez ulicznych grajków melodii. Moje serce puchło z miłości, gdy przyglądałem się wymalowanemu na jej twarzy szczęściu i ruchom, które ani trochę nie straciły na seksowności. Gdy przechodziliśmy koło kwiaciarni, wdepnąłem, by kupić jej bukiet czerwonych róż, a kiedy zgłodniała, przemieściliśmy się do CityParku.

– O Boże… – sapnęła z zaskoczeniem na widok pięknie zastawionego stolika i stojącego obokkelnera.

– Tak, wiem, kochanie. – Objąłem ją od tyłu, kładąc dłonie na szczycie jejbrzucha.

– Sam… – Nie mogła wyjść zpodziwu.

– Chciałem, byś zapamiętała ten dzień nazawsze.

– Sam… – powtórzyła z lekkimsapnięciem.

– Kochanie, to nictakiego…

– Do jasnej cholery, Sam! – przerwał mi jej podszyty paniką głos. – Wody miodeszły!

Czas sięzatrzymał.

A potem zaczął gnać szybciej niż Lewis Hamilton po torze Formuły1.

Było tak jak wtedy, gdy dowiedziałem się, że zostanę ojcem. A może nawetgorzej.

– Ale jak to? – wyszeptałem z niedowierzaniem. – Przecież to jeszcze nie czas…

– Mogę poczekać, jeśli nie jest to dla ciebie odpowiedni moment – sarknęła przez zaciśniętezęby.

– Ale…

– Kretynie… – Walnęła mnie w ramię. – Zaczęłam rodzić, zawieź mnie doszpitala!

– Tak… Szpital! – krzyknąłem, jakbym doznał olśnienia.

Złapałem Jess za rękę i pociągnąłem w stronę samochodu. Po kilku krokach sięzatrzymałem.

– Nie mamy wyprawki – wypaliłem. – Musimy jechać do domu. Zdążymy? – Popatrzyłem na Jessie zagubionymwzrokiem.

Przeżyłem rzeczy, które większości ludzi nawet się nie śniły. Stałem oko w oko ze śmiercią, walczyłem z najniebezpieczniejszymi złoczyńcami na tym świecie, pokonałem jeden z najgorszych nałogów, w jakie mogłem popaść, a czułem bezradność i strach na samą myśl, że moje dziecko może się lada chwilaurodzić.

– Ile czasu mija od odejścia wód do akcji porodowej? – Bezskutecznie starałem się wygrzebać tę informacje z umysłu. – Muszę zadzwonić do Aleksa – powiedziałem do siebie, sięgając do kieszeni płaszcza potelefon.

– Co ty wyprawiasz? – zapytała Jess. Brzmiała, jakby dotarła do krańca swojejcierpliwości.

– Muszę powiadomić Aleksa iEvę.

Jessica wyrwała mi telefon z ręki.

– Nie będziesz niszczył im wyjazdu tylko dlatego, że zaczęłamrodzić.

– Ale…

– Nie ma żadnego „ale” – warknęła. – Jedziemy do domu – zarządziła. – Zabierzmy rzeczy i dopiero wtedy udamy się do szpitala. Jeszcze nie mam skurczów, zdążymy wszystko na spokojniezałatwić.

Wcisnęła mi iPhone’a z powrotem do ręki, a następnie wyminęła mnie i ruszyła dosamochodu.

Nim do niej dołączyłem, wystukałem szybkiego SMS-a do przyjaciela. Miałem nadzieję, że nie zdążyli jeszcze wsiąść na pokład samolotu.

Potrzebowałem wsparcia, żeby przeżyć najbliższe kilkagodzin.

***

Po przyjeździe do domu Jessica oświadczyła, że musi wziąćprysznic.

Upierałem się, by zrobiła to w szpitalu, w pobliżu wykwalifikowanej opieki medycznej. Nic nie mogłem poradzić na to, że umysł podsyłał mi drastyczne obrazy jej rodzącej w brodziku albo w wannie. Odnosiłem wrażenie, że im bardziej naciskałem, żeby się śpieszyła, tym po złości wykonywała wszystko wolniej. Nawet nie robiła sobie nic z tego, że dostała skurczów. Kiedy ja umierałem wewnętrznie z niepokoju, ona wydawała się nad wyraz opanowana. Martwiło mnie to tak bardzo, że zacząłem się zastanawiać, czy ktoś nie podmienił mojej Wrzaskotki na jakiegośrobota.

– Możemy już jechać? – zapytałem po tym, jak wykonałem telefon do doktor Evans, by była przygotowana na nasz przyjazd.

– A co z Suzy? – zapytała Jess, zerkając nazegarek.

Cholera, na śmierć o tymzapomniałem.

– Alex odbierze ją z imprezy – odparłem, kodując, że muszę poprosić o toprzyjaciela.

– Nie polecieli na Seszele? – Odwróciła głowę tak gwałtownie i pod takim kątem, że mało nie skręciła sobiekarku.

Przytaknąłem ruchem głowy.

– Eva by mi nie wybaczyła, gdybym jej nie poinformował – powiedziałem przepraszająco. – Mieli jechać z lotniska prosto do szpitala, więc zapewne dotrą tam przed nami. – Posłałem jej karcącespojrzenie.

– Och… – jęknęła jedynie. Zaskoczyło mnie to, bo liczyłem na tyradę. – No dobrze, możemy jużwychodzić.

Zbliżyłem się do niej. Rozpostarłem palce na jej zaokrąglonym brzuchu i pochyliłem się nad nim.

– To chyba mój ostatni raz – wyszeptałem. – Do zobaczenia za chwilę, synu. – Złożyłem pocałunek na szczycie brzucha, tuż pod sercemJess.

Gdy się wyprostowałem, zobaczyłem, że po jej policzkach spływają łzy. Ująłem jej twarz w dłonie, a usta musnąłemswoimi.

– Damy radę – zapewniłem. – Będę tam ztobą.

Jessie wtuliła się we mnie mocno. Gdy objąłem ją ramionami w końcu pokazała swoje prawdziwe oblicze – rozpłakałasię.

– Boję się, Sam… Bardzo się boję – załkała.

Przywarłem ustami do czubka jej głowy.

– Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam – wyszeptałem. – Dzielniejszą ode mnie i nie jednego żołnierza, z jakim miałem do czynienia w swojej wojskowejkarierze.

Uniosła głowę i odnalazła mojespojrzenie.

– Naprawdę?

Skinąłem głową, posyłając jej pokrzepiający uśmiech.

– Naprawdę, kochanie. – Znowu musnąłem ustami jej usta. – A teraz chodźmy sprowadzić naszego syna naświat.

***

– Zabiję cię, kiedy to się skończy! – krzyknęła Jessica przy którymś z kolei skurczu. Zaczęły pojawiać się w równej częstotliwości, co według doktor Evans oznaczało, że w ciągu najbliższych godzin powitamy naszego syna.

– Oddychaj, kochanie – powtórzyłem po raz milionowy, masując jejlędźwie.

– Sam sobie oddychaj, draniu!

Pielęgniarki, które co jakiś czas zaglądały do naszego pokoju, rzucały tylko pełne współczucia spojrzenia. Nie wiedziałem tylko, czy były one przeznaczone dla Jess, czy dla mnie. Starałem się, jak mogłem, żeby ulżyć ukochanej w cierpieniu, ale mogłem jedynie szeptać uspokajające słowa i przyjmować werbalneciosy.

Nadszedł kolejny skurcz, kiedy do sali wparowała doktorEvans.

– Zobaczmy, co się tam dzieje – zaświergotała. – Jak się czujesz, Jessie?

Jessica zamiast odpowiedzieć, posłała jej piorunująco-wymownespojrzenie.

Lekarka się uśmiechnęła, po czym zabrała do sprawdzeniarozwarcia.

– Zaczynamy, kochani – oznajmiła z zadowoleniem. – Mamydziesiątkę.

– Dajcie mi coś przeciwbólowego, bo oszaleję. – Jessie zacisnęła palce na podłokietniku fotela, a jej czoło zrosiły drobne kroplepotu.

– Już dostałaś to, co mogliśmy podać – zadziwiał mnie spokój w głosielekarki.

– Zaaplikowaliście mi jakieś pieprzone placebo, bo jak bolało, tak boli! – wrzasnęła Jess, krzywiąc się zbólu.

Zwilżyłem ręcznik, który wcześniej przyniosła jedna z pielęgniarek, i otarłem jejczoło.

– Nie dotykaj mnie! – warknęła. – Zrób to raz jeszcze, a będą musieli składać cirękę.

Natychmiast wycofałem się na bezpiecznąodległość.

– Kiedy powiem, przyj – nakazała doktor Evans, która ulokowała się między nogamiJess.

– Sam… – Jessie przekręciła głowę w bok, by na mnie spojrzeć. – Nie chcę – załkała.

Pochyliłem się i cmoknąłem ją w skroń.

– Jestem z tobą, kochanie. – Odnalazłem jej dłoń i splotłem nasze palce razem. – Oddychajmy tak, jak uczyliśmy się w szkole rodzenia, dobrze?

Jess pokiwała posłusznie głową.

Zacząłem zasysać i wypuszczać głębokie oddechy, zachęcając ją, by robiła to samo. Po chwili do mniedołączyła.

– Jessico, weź głęboki oddech i mocno przyj – poleciłalekarka.

Przyłożyłem wolną rękę do policzkaJess.

– Patrz na mnie – poprosiłem.

Nabrała duży haust powietrza i zaczęła przeć. Krzyczała przy tym tak głośno, że z pewnością doznałem uszczerbku na słuchu, a uścisk na ręce wzmocniła do tego stopnia, że aż trzasnęły mipaliczki.

– Bardzo dobrze – pochwaliła doktor Evans. – Teraz odpocznij i zaczynamy odnowa.

– Dobrze? – sarknęła Jessica. – Dobrzeto…

Nie dokończyła, bo złapał ją następnyskurcz.

Gładziłem ją po włosach, co kilka sekund zapuszczając nieśmiało żurawia pomiędzy jejnogi.

– Napatrz się, napatrz… – warknęła. – Bo jak wypchnę z siebie tego dzieciaka, na wieki założę pascnoty!

Wiedziałem, że bredziła, co nie znaczy, że nie przeraziła mnie ta perspektywa.

– Wrzaskotko…

– Przepraszam… – zaszlochała.

– W porządku, kochanie. – Cmoknąłem ją przelotnie w usta. – Wszystko, co wyjdzie z twoich ust w tym pokoju, w nim pozostanie.

– Kochamcię.

– A ja kochamciebie.

Minęło ponad dwadzieścia minut, odkąd pojawiło się pełne rozwarcie, a nasz syn pokazał zaledwie czubek głowy. Widziałem, jak Jess słabła i cierpiała. Choć rozwalało mnie to od środka, starałem się tego po sobie niepokazywać.

– Musi znaleźć w sobie jeszcze odrobinę siły, to naprawdę końcówka. – Lekarka rzucił mi szybkie spojrzenie, w których malował sięniepokój.

– Wrzaskotko… – wyszeptałem jej do ucha. – Proszę, postaraj się… Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. Poznamy Taylora Cyrusa Remseya. – Uśmiechnąłem się pokrzepiająco.

Z ledwością uniosła powieki, spoglądając na mnie wycieńczonym wzrokiem. Jej twarz pokrywała cienka warstwa potu, policzki były rozpalone, a oczy zapadnięte z wysiłku.

Zrozumiałem, że czuje się naprawdę kiepsko, bo nawet nie skomentowała zmiany imienia naszegodziecka.

– No dalej. – Chwyciłem ją za ręce i podciągnąłem delikatnie do góry. – Oprzyj się namnie.

Przechyliła się lekko do przodu, zaciskając ręce na moichprzedramionach.

– Bierzemy głęboki wdech i z całej siły przemy – zakomenderowałalekarka.

– Dalej, maleńka. Daszradę!

Jessica wykorzystała całą moc, jaką zdołała zgromadzić, by wykonać polecenie. Czułem, jak jej paznokcie przebijają mi skórę, ale zignorowałem to, starając się jądopingować.

– Moja dziewczynka! Jesteś najlepsza! Jeszcze tylko jedenraz.

Miałem rację.

Jedno parcie później doktor Evans wyciągnęła dziecko.

Patrzyłem na różowe, umazane maleństwo, które zaczęło płakać prawie tak głośno, jak krzyczała jego mama. Był to najcudowniejszy dźwięk na świecie. Dzięki niemu stałem się innym człowiekiem. Dosłownie czułem moment, kiedy zaszła we mnie tazmiana.

– To nasz syn! – Nie byłem w stanie powstrzymać wzruszenia. – Nasz syn – powtórzyłem, przełykając łzy. – Dziękuję, kochanie. – Schyliłem się, żeby pocałować mocno Jessie. Wyglądała okropnie, ale dla mnie nigdy nie byłapiękniejsza.

Podeszła do nas pielęgniarka, która położyła dziecko na piersiJess.

– Gratuluję, piękna dziewczynka – powiedziała z szerokimuśmiechem.

– Słucham? – Musiałem się przesłyszeć. – My mamysyna.

– Proszę pana, po trzydziestu latach praktyki jestem w stanie stwierdzić czy urodził się chłopiec, czy dziewczynka. – Ofiarowała nam kolejny uśmiech.

– Ale na USG powiedziano nam, że tochłopiec…

Kobieta sięzaśmiała.

– Czasami ultrasonograf może płataćfigle.

– Niemożliwe. – Pokręciłem przeczącogłową.

– Jeśli to chłopiec, to nie ma penisa – sarknęła.

– Może jest wyjątkowo mały? – Musiało istnieć jakieś wytłumaczenie tego, co się, do cholery, właśnie stało. – A może pani ma problem zewzrokiem?

– A może ty zaczniesz cieszyć się z dziecka i przestaniesz gadać o penisach?! – warknęła Jess, w którą nagle wstąpiła energia. – On nie jestnajważniejszy!

– Nie? – Nie dowierzałem w to, co mówi. – Nie to mówiłaś, gdy doprowadzałem cię doorgazmów.

– Sam! – jej ton sugerował, że jest gotowa wstać i mnie zamordować.

– Miał być Taylor… – Wyciągnąłem drżącą dłoń i musnąłem maleństwo pogłówce.

– I będzie. – Złowiła moje spojrzenie i uśmiechnęła się promiennie. – Taylor MarthaRemsey.

W oczach zakołysały mi się łzy. Patrzyłem to na nią, to na… córkę.

– To naprawdę dziewczynka? – Już się nie łudziłem, ale wolałem sięupewnić.

– Tak, Sam, to naprawdę dziewczynka – potwierdziła Jess. Ze zwiastującą kłopoty iskrą woku.

– Chciałem zapewnić ci niezapomniany walentynkowy wieczór. – Uśmiechnąłem się pod nosem.

– I zapewniłeś – odparła. – Nigdy go niezapomnę.

– Ja też nie, kochanie, ja teżnie.

Dotknąłem małej pomarszczonej rączki. Pięć drobniuteńkich paluszków zacisnęło się wokół mojego jednego.

– Moje życie… Mojewszystko.

Gdy tylko to powiedziałem, z oka wymknęła mi się łzawzruszenia.

I wdzięczności za ten najpiękniejszy dar, jaki mogłem otrzymać odlosu.

***

Małą zabrano na badania, a mnie doktor Evans wygoniła z sali, by wykonać wszystkie poporodowe czynności przy Jess. Wykorzystałem to, by przekazać dobre wieści Evie i Aleksowi, którzy przez cały czas czekali nakorytarzu.

– I co?! – Eva poderwała się na równe nogi, gdy mniezobaczyła.

– Taylor jest już z nami. – Rozpierała mnie duma. I szczęście większe niż kiedykolwiek. A także pieprzoneprzerażenie.

– Jest zdrowy? Wszystko z nim w porządku? Urodził się za wcześnie… – Eva zarzuciła mnie lawiną pytań. – Co zJessie?

– Dziewczyny mają się dobrze. Taylor zabrali na badania, a do Jessie będzie można niedługowejść.

– Dziewczyny? Jak to dziewczyny? – Po raz pierwszy widziałem taką konsternację na twarzyEvy.

– Mamy córkę – oznajmiłem, wzruszając ramionami, jakby to było nictakiego.

Nim Eva zdołała zareagować, Alex parsknąłśmiechem.

– Stary, ktoś tam na górze musi cię naprawdę nie lubić – rzucił, starając się przybrać poważny wyraz twarzy. – Kolejna dziewczyna. – Jego śmiech stał sięgłośniejszy.

Eva walnęła go w ramię, na co od razu sięuspokoił.

– Nieważne co, ważne, że dziecko jest zdrowe!

– Tak, aniołku. – Objął ją ramieniem, przyciągając do swojego boku. – Masz rację. – Pocałował ją w bok głowy, po czym ukrył twarz w jej włosach, żeby zamaskowaćrozbawienie.

– Palant – burknąłem.

Dodałbym coś jeszcze, ale z pokoju Jess wyszłapielęgniarka.

– Możecie państwo wejść – zwróciła się do nas. – Dziecko zostanie za chwilę przyniesione do matki. Gratuluję, mała jestpiękna.

– Po wujku – odparł dumie Alex, wkraczając raźnym krokiem do sali. – Szkoda, że nie nagrałem twoich krzyków – rzucił doJessie.

Przewróciłem oczami. Nawet w takiej chwili nie potrafiłodpuścić.

Eva mniewyminęła.

Gdy tylko zobaczyła Jess, zaczęła piszczeć z radości i mocno jąprzytuliła.

Patrzyłem na moją rodzinę z uśmiechem, który – miałem wrażenie – na stałe przywarł mi do twarzy. Nie zamieniłbym tych ludzi – nawet tego dupka Aleksa – na nikogo innego. Nie mogłem się doczekać się, aż przekażę dziewczynkom, że Jessicaurodziła.

Nagle po plecach przebiegł mi zimnydreszcz.

Dziewczynki!

– Cholera! – Zerknąłem na zegarek na nadgarstku. Dochodziła północ. – Alex… – wycedziłem przezzęby.

Trzy głowy zwróciły się w mojąstronę.

– Gdzie, do diabła, jestSuzy?

Anna Tuziak

Dwa oblicza

Raz aniołek, raz diablica, jedna twarz, dwaoblicza.

Spoglądała na swoje koleżanki, uśmiechając się pogodnie. Zapytana przytakiwała oraz prowadziła uprzejmą rozmowę, jednak w myślach kłębiły się inne słowa. Nie były uprzejme ani pogodne – leczprawdziwe.

– Wyglądasz bosko w tych dżinsach – mówiła jedna z dziewczyn. – Prawda, że świetnie na niej leżą? – zwróciła się z pytaniem do pozostałych koleżanek, na co wszystkie pospiesznieprzytaknęły.

Jasne, a te zwały tłuszczu, które się z nich wylewają, to po prostu zmysłowy dodatek do idealnego całokształtu – myślała, uśmiechając się do towarzyszek i doskonale zdając sobie sprawę, że gdy tylko odejdzie, pozostałe zaczną jąobgadywać.

Czasem zastanawiała się, dlaczego na to pozwalała? Dlaczego uśmiechała się i przytakiwała? Była zdecydowaną osobą o silnym charakterze. Inne dziewczyny czuły przed nią respekt, może właśnie dlatego, że miała tajemnicę, inny świat, w którym patrzyła na wszystkich z tej prawdziwej, szerszej perspektywy, nikogo przy tym nie informując i nie pokazując tego, co tak naprawdę się w niej działo. Po prostu gdzieś tam głęboko była kimś innym. Szczera do bólu, na zewnątrz pokazywała obojętność i dostosowywała się do otoczenia niczym mokra tkanina przylepiająca się do nagiegociała.

– Chloe! – Z zamyślenia wyrwał ją krzyk matki, która podjechała właśnie autem, aby odebrać ją zeszkoły.

Szybko pożegnała się z koleżankami, po czym pobiegła w stronęsamochodu.

– Jak ci minął dzień? – zapytała kobieta jak zawsze uprzejmym, łagodnymgłosem.

– Jak każdy inny, mamo – odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się przy tym uroczo. – Cudownie.

***

Chloe miała cztery latka, gdy jej ojciec odszedł i zaczął układać sobie życie z nową partnerką. Od tamtej pory matka wychowywała ją sama, dbała o nią, jak tylko mogła najlepiej. Początkowo było im trudno, lecz kobieta dość szybko otrząsnęła się z nieudanego związku i skupiła na opiece nad córką. Znalazła dobrą pracę i z czasem ich los znacząco się polepszył. Przeprowadziły się do niewielkiej miejscowości pod samym Paryżem, skąd pochodziłamatka.

Chloe była śliczną, pyzatą dziewczynką. Zawsze uśmiechnięta, pyzata blondynka z pięknymi, błękitnymi oczami wzbudzała zachwyt każdej osoby, która tylko ją zobaczyła. Miła i grzeczna z pozoru, miała jednak w sobie jakiś enigmatyczny zmysł. Z biegiem czasu pulchniutka sylwetka nabierała coraz bardziej kobiecych kształtów, a zmysłowe usta i nieodgadnione spojrzenie nadawały jej twarzy niecodziennego wyrazu. W wieku piętnastu lat była już niesamowicie kobieca, aczkolwiek nigdy tego niedemonstrowała.

Chodziła do jednej z najlepszych prywatnych szkół i nosiła obowiązujący tam mundurek. Lecz nigdy nie starała się skracać spódnicy tak, jak robiły to jej koleżanki, koszulę miała za każdym razem zapiętą pod szyją, a krawatkę nienagannie zawiązaną. Włosy zaplecione w