Opowieści minionego lata - Grażyna Krynicka - ebook + książka

Opowieści minionego lata ebook

Grażyna Krynicka

0,0

Opis


Jaki naprawdę jest świat? Zwyczajny, nudny i przewidywalny czy może tajemniczy, zaskakujący, pełen niespodzianek? Na własnej skórze przekonała się o tym Marta, bohaterka książki Grażyny Krynickiej „Opowieści minionego lata”. Nieoczekiwany splot wydarzeń, których była uczestnikiem – porwanie ciotki Agaty, wizyta w mroźnej krainie Pani Zimy, konieczność rozwikłania odwiecznej zagadki – zobligował ją do działania. Czy jednak dziewczynie uda się sprostać wszystkim zadaniom? Czy znajdzie w sobie dość siły na walkę ze złymi mocami?

Zaskakująca i trzymająca w napięciu książka, opowiadająca niezwykłą historię, której doświadczyli Kacper, Marta i ciotka Agata, pomaga uświadomić czytelnikom co tak naprawdę jest w życiu ważne. Baśniowy świat ułatwia znalezienie wyjaśnienia bardzo trudnych egzystencjalnych dylematów. Uzyskanie odpowiedzi poprzedzone jest wieloma zaskakującymi, a czasem nawet niebezpiecznymi przygodami, które z pewnością pozostaną niezapomnianym wspomnieniem minionego lata…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Grażyna Krynicka
Opowieści minionego lata

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok

Grażyna Krynicka „Opowieści minionego lata”

Copyright © by Grażyna Krynicka, 2017

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Wioletta Tomaszewska

Redakcja i korekta: Emilia Ceglarek

Korekta: Dominika Urbanik

Projekt okładki: Jakub Kleczkowski

Skład: Jacek Antoniewski

ISBN: 978-83-8119-016-9

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Lato minęło i to, co się wtedy zdarzyło, odeszło w zapomnienie. Czas biegł szybko i jeszcze szybciej, i bałem się, że nikt już nie wróci do tego, co przeżyliśmy. Co rano wstawało słońce, a nowe dni przynosiły nowe historie. Niektóre ciekawe, inne mniej, ale wszystkie one oddalały nas od czasu, który minął, i wydarzeń, jakie się nam przytrafiły.

Dlatego snuję tę opowieść. Teraz, gdy jest jedynie wspomnieniem, nie wydaje się już tak groźna. Ale wtedy… 

Rozdział I

Domek ciotki Agaty znajdował się na małym wzgórzu, skąd rozpościerał się przepiękny widok na jezioro. Pyszniło się ono w dole Leśnej Doliny ogromne, majestatyczne, granatowe. Okalały je bujne lasy pełne zwierzyny, ptaków, owadów i leśnych ludków, które miały coś wspólnego z krasnoludkami, ale jednak nimi nie były.

Ciotka Agata kochała ten widok. Kiedy tylko mogła, siadywała na tarasie i kontemplowała te cuda natury, racząc się filiżanką herbaty. Dla niej były to naprawdę magiczne chwile i nie wyrzekłaby się ich nigdy. Dlatego co roku ponosiła trudy podróży w leśne ostępy i – choć była osobą bardzo towarzyską – godziła się na to odosobnienie. Była miłośniczką miasta, jego zgiełku, zamieszania i chaosu, ale też kolorowych księgarń, miłych kawiarenek i koncertów w filharmonii. Jednak nie mogła wyobrazić sobie wakacji bez surowej zieleni sosen i widoku swojego jeziora. Niekoniecznie lubiła tu gościć kogokolwiek. Wolała swoje herbaciane godzinki na tarasie spędzać samotnie przy lekturze mądrych książek albo dziergając kolejny sweter.

Lato z dzieciakami to dla ciotki Agaty coś zupełnie nowego. Trochę jej cierpła skóra na myśl, co mogą poczynić, jakie zamieszanie zaprowadzić w jej życiu, ale postanowiła nie zamartwiać się tym wszystkim z góry. Tym bardziej, że potrafiła, bodaj jak rzadko kto, godzić się z tym, czego nie mogła zmienić. Skoro więc podjęła się zadania opieki nad Martą i Kacprem, to cóż… Klamka zapadła.

Pierwsze dni lata w Leśnej Dolinie upłynęły im beztrosko i miło. Dzieciaki spały jak susły, a potem budziły się z wielkim apetytem i rozpoczynało się wspólne robienie śniadania. Domek ciotki wypełniał gwar, śmiechy i przekomarzania. Śniadania zwykle jadali na tarasie, delektując się serem, miodem, pysznymi bułeczkami, jak również cudownym widokiem na okolicę. Potem ciotka piła swoją pachnącą herbatę, a Kacper i Marta sprzątali. Tak rozpoczynali niemal każdy dzień i – zależnie od pogody – planowali swój czas albo też każdy robił to, co lubi. W końcu były wakacje.

Tamtego dnia myśli ciotki krążyły nad sosnami i ogarnął ją błogi spokój. Powietrze przepełnione upałem drgało, drzewa stały nieruchome w gorącej ciszy. Ciotka zdrzemnęła się. Przyśniło jej się, że jest małą dziewczynką i podróżuje na Polnym Koniku, który jednak wcale nie skacze, ale z upodobaniem fruwa i z wysokości lotu podziwia świat. Konik Polny był dość lekkomyślny, szybował bez opamiętania, nie zważając na korony drzew, wiatr, słońce czy ptaki poszukujące owadzich przysmaków dla swoich piskląt. Zakochany w locie, upajał się nim, nie mając pojęcia, że na jego grzbiecie znajduje się ktokolwiek. Ciotka Agata z zapartym tchem chłonęła lot i cudowne widoki, ale także bała się coraz bardziej, trwało bowiem to już długo, o wiele za długo, jak na jej ciekawość. Nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie, a Konik Polny utracił lewe skrzydło. Natychmiast zaczął spadać, a ciotka Agata razem z nim. Trzymała się mocno jego tułowia, ale czuła, że za moment zginą w zderzeniu z ziemią. Tak się jednak nie stało. W ostatniej bodaj chwili stali się łupem jakiegoś ptaka.

Obudziła się przestraszona i długo nie mogła dojść do siebie. Ogarnął ją dziwny niepokój, czuła, że coś musi się wydarzyć. Jeszcze nie wiedziała co i kiedy, ale odczuwała jakiś lęk. Niepostrzeżenie spokojny pobyt nad jeziorem zmienił się w pełne napięcia oczekiwanie. Na dodatek w przyrodzie zachodziły przedziwne zmiany i nic już nie było takie, jak przedtem. Dni kończyły się nagle i na świat gwałtownie spadała ciemność. Słońce kryło się za jeziorem szybko, jakby ktoś je gonił. Nieomal natychmiast wszystko otulała mgła – biała, gęsta, nieprzenikniona. Nagle milkły ptaki i nastawała absolutna cisza. Niezwykle groźnie brzmiały wówczas czyjeś kroki na ścieżce, trzask łamanych gałązek i chrzęst żwiru. Dzieciom także udzielił się ten dziwny, pełen niedopowiedzianych obaw nastrój. Marta bała się wychodzić z domku, a i Kacper znajdował sobie raptem tysiąc zajęć, aby tylko zostać w mieszkaniu.

Frumosa nie było, załatwiał jakieś swoje krasnoludkowe sprawy w dalekich przestrzeniach Kapadocji, a dzieci tym bardziej z niecierpliwością oczekiwały jego powrotu.

Wieczorami ciotka zapalała wszystkie lampy, ale i tak ich domek jarzył się bardzo słabym światłem wśród mroków nocy. Oczywiście nikt nic nie mówił, ale wszyscy czuli się nieszczególnie. Zwłaszcza, gdy około północy znad jeziora zaczęły dochodzić dziwne odgłosy. Jakieś zawodzenia, jęki, żale, a czasem cichutki śpiew. Początkowo sądzili, że to im się tylko wydaje albo może jest przypadkowe, ale nie wtedy, gdy regularnie, co noc zaczęło się powtarzać.

Także świty stały się inne, jakieś zadumane, bez słońca. Dni wyłaniały się z mroków nocy zaspane, ponure i krótkie. Tak minęło trochę czasu, aż wreszcie któregoś ranka ośmieleni świtem i nikłą jasnością dnia, przy śniadaniu zaczęli rozmawiać o udaniu się nad jezioro i sprawdzeniu, co tam się naprawdę wyczynia. Długo debatowali, aż wreszcie ciotka zarządziła wyprawę. Nie trzeba było daleko chodzić, jezioro znajdowało się za leśnym zagajnikiem i malutką polaną. Ukazało się ich oczom takie, jak zawsze – ogromne, majestatyczne, spokojne. Ale im bardziej zbliżali się do niego, tym bardziej byli przekonani, że jednak coś się zmieniło. I tak było w istocie. Na ogromnym lustrze wody nie widać było żadnej kaczki, perkoza, kormorana czy łabędzia. Nie kumkały żaby, ani nie pluskały się ryby. Gładka jak lustro tafla wody ciągnęła ich jak magnes od chwili, gdy tylko ją zobaczyli. Maszerowali nieomal bezwiednie, nieuchronnie zbliżając się do jeziora. Na samym brzegu zatrzymali się i zamarli. Stali przed granatową, nieprzejrzystą wodą, w której kłębiły się węgorze. Było ich tak dużo, że jezioro ruszało się jak żywe. A przecież dopiero co nic się na nim nie działo. Teraz jednak wody kotłowały się gwałtownie, coraz gwałtowniej. Patrzyli na ten widok przerażeni, nie mogąc się ruszyć ani czegokolwiek powiedzieć.

Ale nagle wszystko się zmieniło, jezioro pojaśniało i stało się znów przejrzyste. Na niebie pojawiło się stado kaczek, które swoim zwyczajem sfrunęły na wodę. Słońce pieściło drobne fale i woda skrzyła się jak zawsze, prezentując swoją niezaprzeczalną urodę. Zdumieni spojrzeli na siebie, jakby pytając się wzrokiem, czy tamten groźny widok był złudzeniem, czy może jest nim ten pogodny i przyjazny.

– Nigdy już się tu nie wykąpię – wyrwało się Kacprowi.

– Ani ja – dodała, wzdrygając się, Marta.

Wracali zdruzgotani. Wszystko nagle przybrało inny wymiar. Pierwszym zamysłem każdego z nich było pragnienie ucieczki z tego miejsca. Ciotka już robiła w myślach plany, żeby nazajutrz spakować wszystkie rzeczy i jak najszybciej wrócić do Warszawy. Marta chciała wracać natychmiast, Kacper także. Ale milczeli zawstydzeni swoim strachem, czekając na decyzję ciotki. Ona jednak nic nie mówiła. Nie chciała działać pochopnie. Swoim zwyczajem postanowiła coś ugotować. Gotowanie ją uspokajało, a poza tym doskonale wiedziała, że po dobrym posiłku wszystkie decyzje są lepsze. Dzieciaki siedziały struchlałe, milczące.

– Co byście zjedli? – spytała, starając się, aby jej głos brzmiał jak najbardziej radośnie.

Pierwszy zareagował Kacper.

– Jajecznicę z kurkami – rzucił nieśmiało, zupełnie nie wiedząc, czy ciotka ma gdzieś zachomikowane kurki. Marta też była zainteresowana tym daniem i ciotka Agata, zadowolona z takiego obrotu sprawy, zabrała się do krojenia cebulki. Marta natychmiast zapragnęła jej pomóc. Kroiła na drobno obgotowane i odcedzone kurki, a potem wrzucała je do smażonej cebuli. Wreszcie ciotka wbiła jajka, dodała soli i pieprzu i gotowe. Dymiące danie pachniało smakowicie. Usiedli do stołu i raczyli się jajecznicą.

– Pyszniutka – skomentował Kacper, biorąc do ust pełną łyżeczkę i zagryzając ją świeżym chlebem.

Gdy skończyli jeść, ciotka Agata spojrzała w okno i jakby od niechcenia rzuciła pytanie:

– I co? Jak humory?

Dzieci spojrzały na siebie i chwilę milczały. Pierwsza odezwała się Marta.

– Cóż – rzekła wolno – chyba obserwujemy, co dalej.

Kacper niepewnie pokiwał głową. Ciotka Agata też była za tym, aby zostać. Jakoś nie bardzo wierzyła, że jest niebezpiecznie. No tak, zjedzenie czegoś smacznego zawsze dobrze nastraja. 

Rozdział II

Następnego ranka zbudziła ich burza, grzmoty, błyskawice i ulewa. Ogromne strugi deszczu zalewały świat, a wiatr wył jak oszalały i zginał pnie ogromnych sosen, zmuszając je do dziwnych ukłonów. W okna domku stukały strugi deszczu, tworząc przygnębiającą melodię. Burzowe chmury miały kolor czarny i granatowy. Całkowicie przykryły niebo i prawie zapanowała ciemność. Okazało się, że w domku nie ma prądu, a droga wokół zamieniła się w rwącą rzekę, która powiększała się z każdą chwilą. Już nie mogli wydostać się na zewnątrz. Zresztą wcale nie chcieli. Z nieba leciały takie strugi wody, jakby cały świat brał właśnie prysznic, i to z deszczownicy. W porównaniu z tym, co działo się na zewnątrz, ich domek wydawał się bezpiecznym schronieniem. Siedzieli więc z nosami przyklejonymi do okiennej szyby i przyglądali się dramatycznemu spektaklowi natury. Niestety nie trwało to zbyt długo, bo nagle poczuli gwałtowne szarpnięcie i z przerażeniem stwierdzili, że ich mały domek stacza się w rwący nurt rzeki, która wyłoniła się nie wiadomo skąd. Wszystko co ruchome przemieszczało się wewnątrz, drobne przedmioty spadały na ziemię, a domek płynął w dół doliny, prosto w stronę Jeziora Granatowego.

Uczepili się okiennego parapetu i przerażeni patrzyli na to, co się dzieje. Nic więcej nie mogli zrobić. Spienione fale rwącej wody zbliżały ich coraz bardziej do jeziora. Było naprawdę głębokie i nie wróżyło to niczego dobrego. Wokół siekła ulewa, szalał gwałtowny wiatr i koniec zdawał się naprawdę bliski.

W takiej chwili naprawdę trudno o sensowne pomysły, strach bowiem paraliżuje nie tylko ciało, ale i umysł. A jednak ciotka Agata, nieoczekiwanie dla dzieci, ale też i dla siebie samej, gwałtownym ruchem otworzyła okno i uchwyciwszy Martę i Kacpra za ręce wykrzyknęła:

– Skaczemy!

Trwało to chwilkę, może kilka sekund, gdy znaleźli się w zimnej kipieli. Zanurzyli się w niej głęboko, ale zaraz wypłynęli na powierzchnię, wciąż, o dziwo, trzymając się za ręce. Wówczas puścili swoje dłonie i zaczęli płynąć, każde jak potrafiło, starając się utrzymać na powierzchni. Nie było to łatwe, bo nurt był szybki i wciąż znosił ich w stronę jeziora. Ale nowo powstałą rzeką płynęły też powalone drzewa i to właśnie mogło okazać się dla nich ratunkiem. Marta pierwsza chwyciła się ogromnego pnia i, starając się przekrzyczeć szalejący wiatr, zawołała do pozostałych, aby usiłowali uczynić to samo. Drzewo wymykało się ich próbom, ale wreszcie jakoś udało się im wszystkim je uchwycić.

Niestety, choć wolniej, także płynęło w stronę jeziora. Wydawało się, że już nic ich nie uratuje, gdy raptem drzewo zahaczyło o wystający konar i zatrzymało się na trochę. Ta chwila wystarczyła, żeby wszyscy troje wyskoczyli na brzeg. Płynące drzewo zawahało się trochę, a potem gwałtownie, uwolnione z ich ciężaru, popłynęło dalej. Zobaczyli jeszcze jak ich domek, kołysząc się nierówno, runął w głąb Jeziora Granatowego. Chwilę później zniknął z jego powierzchni, stając się na zawsze schronieniem dla mieszkających w głębinach węgorzy i sumów.

Wtedy dopiero uświadomili sobie, jak wiele mieli szczęścia, że udało im się uniknąć jego losu. Ciotka Agata pływała w miarę dobrze, ale Kacprowi szło to słabo. A Marta? Cóż, Marta bała się wody. Po prostu. Tak czasem przecież bywa.

Teraz spojrzeli spokojniej przed siebie. Ich oczom ukazało się najdziwniejsze widowisko, jakie kiedykolwiek widzieli. Burza wciąż szalała, wiał gwałtowny wiatr, grzmiały błyskawice i padał deszcz, ale jezioro było gładkie jak tafla lodu,i całkowicie czarne. Na jego centralnym miejscu wznosiła się ogromna góra, która wyłoniła się z dna tej nocy. A na tej górze kwitło przedziwne życie. Uwijały się po górskich ścieżkach jakieś postacie – długie, długaśne, a każda z nich miała na czubku wydłużonej głowy fioletowy, świecący warkoczyk. Spiesząc się, znosiły coś do wielkich drzwi, które wiodły do wnętrza. 

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok