Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Chcę iść obok ciebie, gdy będziesz szedł ciemną doliną
Depresja nie jest „gorszym dniem” czy „chandrą”. To choroba, która atakuje ciało, umysł i duszę. Odbiera chęć życia. Nie jest wynikiem naszej słabości czy braku wiary. Jest stanem wymagającym leczenia: terapii a czasami również leków. I zawsze potrzebne jest w niej wsparcie. Przez depresję nie powinno się przechodzić samotnie.
Przemysław Wysogląd SJ, odwołując się do osobistych doświadczeń, zaprasza w podróż, która pomogła mu w mierzeniu się z depresją, kryzysem i chwilami najgłębszego mroku duchowego. Przez słowa Pisma Świętego, medytację i modlitwę autor zachęca, by odważyć się zaufać ciemności, bo paradoksalnie to właśnie w niej czeka na nas Bóg. Być może to również twoja droga.
Ciemność to uniwersalna metafora. Zrozumiała dla każdego człowieka, w każdej epoce, w każdej kulturze. Wszyscy wiemy, co znaczy „ciemność": niepewność, strach, niebezpieczeństwo. W ciemności nie idziemy wyprostowani – kulimy się, poruszamy ostrożnie, wolniej. W nocy dzieje się najwięcej tragedii, ale dzieje się też coś świętego. W nocy rozmawiamy inaczej. Powierzamy sobie największe tajemnice. Mówimy słowa, które w świetle dnia wydają się zbyt trudne: „Kocham cię”, „Potrzebuję cię”, „Boję się”. (…)Nawet jeśli dziś twoja droga wiedzie przez dolinę cienia – idź dalej. Noc nie trwa wiecznie. A Bóg, który czeka w ciemności, już przygotowuje świt.
To nie jest książka o tym, jak wyjść z depresji.
To książka o tym, jak nie iść przez nią samotnie.
***
Przemysław Wysogląd – jezuita, duszpasterz, kierownik duchowy. W swojej pracy duszpasterskiej wykorzystuje słowo i obraz, by pokazać obecność Boga w naszej codzienności. Wrażliwy artysta, utalentowany grafik i ilustrator. Autor m.in. polichromii w kaplicy adoracji w kościele ojców jezuitów w Opolu, komiksów K.O.S.T.K.A. i Inigo. Niebezpieczne życie Ignacego Loyoli a także książek: Wiara rodzi się z patrzenia i Powrót do wnętrza.Duchowa podróż ze św. Ignacym.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 120
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przemysław Wysogląd
Odwaga zaufania ciemności
Duchowa pomoc w doświadczeniu depresji
Ciasna jest ta chatka mojej duszy.
Przechodząc, rozszerz ją swoją obecnością.
Leży w ruinie – napraw ją.
Ma w sobie niejedno, co rani Twoje oczy.
Wyznaję to i wiem.
Ale kto ją oczyści?
Do kogo innego, jak nie do Ciebie, będę wołał?
św. Augustyn, Wyznania
Wszystkim mi była, Ojcze, Twoja bliskość…
Lecz Tyś okrutny! I gdybyś nie istniał,
to miłość moja i mój ból straszliwy
musiały stworzyć Cię w Getsemani.
Rainer Maria Rilke, Cmentarz żydowski*
Mirofory, niewiasty niosące wonności, żeby namaścić ciało Jezusa, zamiast zapieczętowanego grobowca spotykają młodzieńca w bieli, który zaświadcza o zmartwychwstaniu Nauczyciela (por. Mk 16,5). Kim jest ta tajemnicza postać? Czy to Ewangelista Marek, albo Anioł, a może sam Zmartwychwstały Jezus? Niezależnie od tożsamości tego posłańca, jedno jest pewne: zaprasza on do wyjścia z miejsca śmierci i szukania życia.
Jeśli powiem: „Niech mię przynajmniej ciemności okryją
i noc mnie otoczy jak światło”:
sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie,
a noc jak dzień zajaśnieje:
mrok jest dla Ciebie jak światło.
Ps 139,11–12
Niedziela Zmartwychwstania dobiega końca. Gasną światła w kościele, milkną śpiewy Alleluja, a w sercu zostaje dziwna mieszanina nadziei i zmęczenia. Triduum Paschalne było intensywne jak gwałtowna burza – od Wieczerzy Pańskiej, przez adorację krzyża, po ogień Wigilii Paschalnej. Tak wiele symboli, słów, gestów. Tak wiele do przetrawienia. Jednak w tym roku, bardziej niż kiedykolwiek, czuję się nie tyle poruszony, co przytłoczony i przebodźcowany. Jakbym zamiast radości Zmartwychwstania wyniósł z kościoła ciężar, którego nie umiem nazwać.
Ale przecież paschalna nadzieja ma swój początek w pustce, nie w triumfie. Wielkanoc nie zaczyna się od zwycięskiego Alleluja, ale od cichego poranka, kiedy to kobiety idą do grobu, niosąc w dłoniach mirrę, a w sercach brak nadziei. To właśnie tam – w miejscu, które pachnie śmiercią i nieodwracalną stratą – Bóg postanawia się objawić. Nie przychodzi na uczty, nie szuka nas w chwilach uniesień. Schodzi do naszych grobów: depresji, która zdaje się nie mieć końca; żałoby, która rozrywa serce; poczucia porażki, które odbiera nadzieję.
Pascha to święto Bliskości, która nie boi się mroku. Baranek – którego Serce zapłonęło miłością, zostało przebite przez ludzki grzech i umarło, by teraz żyć na nowo – przychodzi właśnie tam, gdzie wydaje się, że wszystko stracone. W tym kryje się paradoks Wielkanocy: źródło uzdrowienia bije w miejscu rany. Światło wschodzi z grobu. Nadzieja rodzi się tam, gdzie nikt jej nie wypatrywał. Dlatego także twoja pustka, twój ból, twoje „Boże, gdzie jesteś?” są miejscami, których Bóg nie omija. On je wybiera, by objawić swoją moc i wypełnić swoją obecnością. A robi to nie po to, by natychmiast usunąć cierpienie, ale by być z tobą – tak jak był z tymi, którzy płakali nad pustym grobem, zanim zrozumieli, co się stało.
Alleluja przychodzi później. Najpierw jest dotyk łez i szelest grobowego płótna. Najpierw jest niedowierzanie i drżące pytanie: „Dlaczego płaczesz?”. Dopiero potem przychodzi radość, która przekracza wszystko, co znaliśmy. Twoje „wielkie alleluja” też przyjdzie. A do tego czasu? On jest z tobą, w twoim grobie. Czeka, aż otworzysz oczy.
Maria Magdalena stała przed grobem i mówiła: „Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono” (J 20,13). Rozczarowanie. Kamień miał być na miejscu, ciało miało spoczywać w grobie – a zamiast tego nicość, zamęt, świat wywrócony do góry nogami. Frustracja, bo nic nie było tak, jak powinno, ale właśnie tam – w tej pustce, w braku, w „nie wiem” – objawił się Zmartwychwstały. On nie przyszedł do tych, którzy już wszystko rozumieli, ale do tych, którzy „zgubili” nawet Jego ciało. Nie szukał heroicznych wyznawców, ale zalęknionych uczniów, którzy zamknęli drzwi „z obawy przed Żydami” (J 20,19).
Panie, daj mi wierzyć, że jesteś obecny w pustce, której doświadczam.
W moim zmęczeniu po świętach, które miały być radosne, a stały się przytłaczające.
W moim rozczarowaniu, bo liturgia już się skończyła, a serce wciąż szuka Cię po omacku.
W moim „nie wiem”, gdy kamień został odsunięty, a ja dalej nie rozumiem.
Niech ta wielkanocna wiara nie będzie dla mnie nakazem radości,
ale zaproszeniem do zaufania.
Panie, daj mi wierzyć, że jesteś obecny w tej pustce, której doświadczam.
Przemek Wysogląd SJKraków 2025, w Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego
Kilka tygodni po urodzeniu zostałem ochrzczony, rozpoczynając drogę, która na zawsze związała mnie z Kościołem. Gdy miałem dziewięć lat, przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą – od tamtej pory nigdy nie opuściłem pierwszego piątku miesiąca, starając się wiernie praktykować nabożeństwo do Serca Jezusowego. Na bierzmowanie wybrałem imię Maksymilian, by uczcić pamięć mojego zmarłego dziadka, ale również dlatego, że postać św. Maksymiliana Kolbego, a szczególnie jego heroiczna miłość i ofiara, głęboko poruszały moje serce.
Później wstąpiłem do jezuitów. Złożyłem śluby zakonne, przyjąłem święcenia diakonatu, a w końcu prezbiteratu. Przez kilkanaście lat swojego życia zakonnego co roku odprawiałem rekolekcje ignacjańskie, pragnąc nieustannie pogłębiać swoją relację z Bogiem. Sprawowałem sakramenty, uczyłem katechezy, chodziłem po kolędzie, by być bliżej ludzi, a także tworzyłem sztukę sakralną, wyrażając wiarę przez piękno. Czytałem książki teologiczne, pisałem kazania, prowadziłem rekolekcje dla innych. Codziennie przez wiele lat uczestniczyłem w Eucharystii, regularnie się spowiadałem, miałem kierownika duchowego, adorowałem Najświętszy Sakrament, modliłem się na różańcu. Moje życie wydawało się utkane z wierności, dyscypliny i gorliwości.
Dlaczego o tym piszę? Nie po to, by się chwalić czy udowadniać swoją pobożność. Chcę wyznać, że mimo tego wszystkiego – pomimo modlitw, sakramentów, posługi – przez wiele lat zmagałem się z depresją.
Moja depresja nie była brakiem wiary. Była częścią mojego człowieczeństwa. A Bóg – nawet gdy Go nie czułem – był ze mną w tym doświadczeniu. Bo niby dlaczego wiara miała mnie uchronić przed depresją? Czy życie w Bogu połączone jest z obietnicą braku cierpienia, niepewności czy wewnętrznej walki? Nie. Wiara nie jest magiczną tarczą, która sprawia, że stajemy się niezniszczalni. Ona jest światłem pośród mroku, podporą w słabości i drogą na pustyni ludzkiej kruchości. Święci także cierpieli – niektórzy z nich na kolanach, z różańcem w dłoniach, wołali: „Boże, czemuś mnie opuścił?” i podobnie jak Chrystus na krzyżu nie dostawali odpowiedzi. Mimo to szli dalej.
Minęło ponad trzynaście lat od momentu, gdy usłyszałem diagnozę: „Ma pan depresję”. Trzynaście lat, w których – paradoksalnie – odnosiłem sukcesy: uczyłem, pisałem, głosiłem kazania, rozwijałem się zawodowo i artystycznie. Z zewnątrz moje życie wyglądało na pełne aktywności i spełnienia, a jednocześnie brałem coraz większe dawki leków, regularnie chodziłem na terapię i… czułem się coraz gorzej.
Środowisko, w którym żyłem, nie pomagało. Wręcz przeciwnie – toksyczna spirala udawania i wypaczonej duchowości pogłębiała mój stan. Przemoc psychiczna często nazywana była pokorą, nadużycia władzy – posłuszeństwem Bogu, a przemoc ekonomiczna – dobrowolnym ubóstwem. Żyłem w świecie, w którym emocje były tłamszone, a mówienie o cierpieniu uznawane za brak wiary. W końcu przyszedł moment, w którym stanąłem nad przepaścią. Byłem tak wyczerpany, że myślałem o najgorszym. Życie wydawało mi się jedną wielką pustką, a ja – nikomu niepotrzebnym ciężarem.
Zostałem wysłany na przmusowy „urlop”. Kiedy po ośmiu miesiącach nieobecności wróciłem do swojego pokoju w domu zakonnym, przeraziłem się. Bałagan, sterty niepotrzebnych rzeczy, warstwy kurzu – jakbym zobaczył fotografię mojego stanu wewnętrznego sprzed pół roku. Zewnętrzny chaos odzwierciedlał brud duszy. Przez te wszystkie lata udawałem, że wszystko jest w porządku. Tymczasem mój pokój – tak jak moje wnętrze – był pełen nieuporządkowania. Papiery, książki, niedokończone notatki, porozrzucane ubrania – każdy przedmiot zdawał się krzyczeć: „Zobacz, jaki jesteś naprawdę!”. Wtedy zrozumiałem, że jeśli chcę odzyskać moje życie, muszę zacząć od najprostszych rzeczy.
Najpierw posprzątałem pokój, potem zacząłem porządki w moim sercu – poszedłem na terapię. Podjęcie decyzji o leczeniu na oddziale dziennym było jednym z najtrudniejszych wyborów w moim życiu. Szedłem tam ze wstydem, który ściskał mi gardło – jakbym przyznawał się do życiowej porażki. Tymczasem znalazłem miejsce, w którym w końcu mogłem być po prostu sobą – bez duchowych masek, bez oczekiwań, bez udawania. Prawda, która wyzwala. Terapia okazała się lustrem, w którym ujrzałem wszystkie wyparte i zanegowane części siebie. Pamiętam sesje, gdy złość na Kościół i zakon wreszcie miała prawo zaistnieć, rozczarowanie sobą przestało być tematem tabu, a lęk został nazwany po imieniu. „Przeszedł pan od śmierci do złości. A złość to życie” – te słowa terapeutki były dla mnie jak objawienie. Zrozumiałem, że emocje, które tak starannie ukrywałem przed Bogiem i sobą, są dowodem, że wciąż żyję, czuję, walczę.
Potem – choć bałem się tej decyzji – zapisałem się na terapię grupową na oddziale dla osób z zaburzeniami depresyjnymi. Tam spotkałem ludzi, których nigdy nie podejrzewałbym o podobne zmagania: wykładowców akademickich, którzy kształtowali umysły studentów, a sami nie potrafili poradzić sobie z własnymi myślami; nauczycieli, którzy każdego dnia dawali wsparcie innym, a jednocześnie sami potrzebowali pomocy; żołnierza i policjantkę, którzy stawiali czoła różnym zewnętrznym zagrożeniom, ale nie potrafili obronić się przed wrogiem w swojej głowie; sędziego, który wydawał wyroki, a sam musiał stanąć przed sądem własnej bezradności; siostrę klauzurową, która całe życie szukała Boga w milczeniu, a w końcu musiała odnaleźć Go również w swoim cierpieniu; informatyków, którzy naprawiali błędy w systemach, ale nie umieli „zreperować” własnych emocji. Poznałem ludzi, którzy – tak jak ja – „sobie radzili”, a jednak w pewnym momencie stracili chęć do życia. Wtedy zrozumiałem, że pójście na terapię to nie porażka, ale akt odwagi. To decyzja: „Chcę żyć, nawet jeśli to boli, jeśli nie wiem jak i jeśli muszę nauczyć się wszystkiego od nowa”.
W tym procesie oczywiście nie byłem sam. Pomogli mi: Bóg, który nie opuścił mnie nawet wtedy, gdy przestałem w Niego wierzyć; przyjaciele, którzy nie uciekli przed moim milczeniem; lekarze i terapeuci, którzy traktowali moją chorobę poważnie; współbracia jezuici, którzy pokazali mi, że słabość nie wyklucza z wspólnoty, ale czyni ją prawdziwą. Największą pracę musiałem jednak wykonać sam.
Terapia nie dała mi gotowych odpowiedzi, ale dała coś ważniejszego: przestrzeń, w której mogłem być prawdziwy. Była pierwszym krokiem ku temu, by znowu chcieć żyć. Na tej drodze nieraz myśl o śmierci była jedyną rzeczą, która przynosiła chwilowe ukojenie, a perspektywa kolejnych lat napełniała mnie lękiem. Dziś patrzę wstecz i nie mogę uwierzyć, że tak się czułem – że byłem gotów oddać całe swoje życie za chwilę spokoju. To był proces przypominający śmierć i zmartwychwstanie. Najpierw musiało umrzeć we mnie wszystko, co nie pozwalało mi żyć. Musiałem pozwolić, by umarły we mnie fałszywe wyobrażenia o sobie; toksyczne poczucie obowiązku, które nakazywało mi udawać, że jestem silny; przekonanie, że moja wartość zależy od tego, jak bardzo jestem „pożyteczny”; a wreszcie też ciągłe uzależnienie od opinii innych.
Jakiś czas temu mój przyjaciel wysłał mi wiadomość o treści: „Jestem z ciebie dumny” i wtedy po raz pierwszy od dawna pomyślałem: „Ja też jestem z siebie dumny”. Dumny z tego, że odważyłem się wejść w ciemną dolinę depresji, zamiast udawać, że jej nie ma; że skonfrontowałem się z kłamstwem, że „bez depresji nie będę sobą”; i że w końcu przestałem romantyzować cierpienie, które przez lata ciągnęło mnie ku śmierci. Dziś, patrząc wstecz, widzę drogę: od pobożnego, ale trochę neurotycznego młodego chłopaka, poprzez ciemną dolinę depresji, w której znalazł mnie Pan Bóg, po świadka tego, jak Bóg działa w ludzkim życiu. To, co przeżyłem, dało mi wszystko, czego potrzebuję, by być: dobrym człowiekiem – bo już wiem, że nie muszę być doskonały, by być wartościowy; zakonnikiem – bo doświadczyłem, że prawdziwe powołanie rodzi się w szczerości, a nie w heroizmie; księdzem – bo moje złamane serce stało się narzędziem, przez które Bóg dotyka innych; artystą – bo w końcu pozwoliłem sobie czuć naprawdę, a to jedyne źródło autentycznej twórczości. Nikt mi nie zabierze tego doświadczenia spotkania Boga w ciemnej dolinie – tam, gdzie myślałem, że jestem sam, On był najbliżej – i świadomości, że moje zranione serce bije w rytmie Serca Jezusa – bo On też znał noc duszy.
Dlaczego o tym wszystkim opowiadam? Jako społeczeństwo wciąż nie umiemy rozmawiać o zdrowiu psychicznym. Udajemy, że problem nie istnieje, dopóki nie dotknie nas osobiście. Szukamy pomocy, gdy jest za późno, a gdy ktoś odchodzi, mówimy: „Nic nie wskazywało” – wskazywało! Tylko woleliśmy nie widzieć milczenia, które trwało za długo, uśmiechu, który nie sięgał oczu, słów „wszystko w porządku” wypowiadanych zbyt szybko.
Moja historia nie jest wyjątkowa, ale chciałbym, by była wołaniem: „Zauważajmy. Słuchajmy. Nie bójmy się pytać” – a przede wszystkim: „Nie zostawiajmy nikogo samego w jego ciemnej dolinie”. Czasem wystarczy jedna prawdziwa rozmowa, by ktoś odnalazł iskrę nadziei – jedna „obecność” wystarczy.
Z perspektywy czasu widzę, że depresja jest jak kintsugi, czyli japońska sztuka naprawy potłuczonych ceramicznych naczyń. Pęknięcia zalane złotem czynią mnie piękniejszym, autentycznym. Gdybym mógł wybierać jeszcze raz, nie wybrałbym życia bez tego doświadczenia, bo ono nauczyło mnie, że łzy są modlitwą, gdy brakuje słów, że Chrystus pyta „dlaczego płaczesz?”, a nie nakazuje „nie płacz”, że wiara nie jest parasolem chroniącym przed burzami duszy oraz że Bóg nie oczekuje od nas heroizmu, ale czeka na naszą szczerość.
Bóg nie ocalił Szadraka, Meszaka i Abed-Nego od pojmania ich w niewolę, ani od wyroku Nabuchodonozora, który każe za nieposłuszeństwo wrzucić ich do rozpalonego pieca (por. Dn 3). Jednak daje im coś o wiele cenniejszego: towarzysza, który towarzyszy im w ogniu cierpienia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
© Wydawnictwo WAM, 2025
Opieka redakcyjna: Kama Hawryszków
Redakcja: Zuzanna Marek
Korekta: Anna Suchańska
Projekt okładki i ilustracje: Studio Inigo / Przemysław Wysogląd SJ
ISBN EPUB 978-83-277-4449-4
ISBN MOBI 978-83-277-4450-0
NIHIL OBSTAT
Przełożony Prowincji Polski Południowej TJ, ks. Jarosław Paszyński SJ, prowincjał, Kraków, dn. 24 czerwca 2025 r., l.dz. 41/2025.
WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200
e-mail: [email protected]
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255
e-mail: [email protected]
KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA
tel. 12 62 93 260
www.wydawnictwowam.pl
Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek