Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Podczas morskiej kąpieli komisarz Montalbano znajduje kołysanego przez fale trupa, którego identyfikacja okaże się nadzwyczaj trudna, lecz doprowadzi do sensacyjnych i przerażających odkryć. Wspomagany przez oryginalnego dziennikarza oraz urodziwą znajomą komisarz musi stawić czoło potężnej organizacji przestępczej, wyspecjalizowanej w handlu dziećmi na szlakach łączących Afrykę Północną z Sycylią. W dramatycznym zakończeniu dzielny Montalbano omal nie przypłaci życiem zwycięstwa.
Książka nawiązuje do nadal bardzo aktualnego we Włoszech, wyjątkowo skomplikowanego tematu nielegalnej imigracji zarobkowej na wielką skalę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 247
Kiedy poczuł, że odzyskuje oddech, znowu ruszył dalej. Wydawało mu się, że płynie bez końca, że czas stanął w miejscu. Wreszcie jednak stwierdził, że dotyka stopami gruntu. Odwiązał z nogi sznurek i stanął, trzymając go w ręku. Woda sięgała mu do nosa. Podskakując na czubkach palców, posunął się o kilka metrów i w końcu mógł stanąć na piasku całą stopą. Poczuwszy się bezpiecznie, chciał teraz zrobić krok.
Spróbował, ale nie ruszył się z miejsca. Spróbował ponownie — i znowu nic. Boże, czy to paraliż? Stał jak słup wbity w morskie dno — słup z przycumowanymi zwłokami. Na plaży nie widać żywej duszy, znikąd pomocy. Może to wszystko tylko sen, jakiś koszmar?
— Zaraz się obudzę — powiedział sobie.
Nie obudził się jednak. W rozpaczy odrzucił do tyłu głowę i wrzasnął tak głośno, że sam się ogłuszył. Ten wrzask natychmiast odniósł dwa skutki: po pierwsze, spłoszył przerażone mewy, które krążyły nad nim, ciesząc się zabawnym spektaklem; po drugie, wprawił w ruch, choć z największym trudem, jego mięśnie, nerwy, słowem — wszystkie składniki jego ciała. Od brzegu dzieliło go ze trzydzieści kroków, ale była to prawdziwa droga krzyżowa. Po dotarciu do skraju plaży usiadł ciężko na piasku i siedział tak długo, nie wypuszczając z ręki sznurka. Wyglądał jak rybak, który złowił zbyt dużą rybę i nie ma siły wyciągnąć jej z wody.
— Ręce do góry! — rozległ się nagle głos za jego plecami.
Przestraszony Montalbano odwrócił się. Rozkaz wydał mężczyzna ponadsiedemdziesięcioletni, wysoki i chudy, lecz krzepki, z resztkami włosów sztywnych jak druty i błędnymi oczami. Mierzył w komisarza z rewolweru chyba z czasów wojny włosko-tureckiej (1911—1912). Obok niego stała kobieta, również ponadsiedemdziesięcioletnia, w słomianym kapeluszu, uzbrojona w żelazną sztabę, którą potrząsała nie wiadomo czy po to, aby grozić przeciwnikowi, czy też wskutek zaawansowanej choroby Parkinsona.
— Chwileczkę — powiedział Montalbano — ja jestem...
— Jesteś mordercą! — krzyknęła kobieta głosem tak silnym i zgrzytliwym, że mewy, które zdążyły już wrócić w zamiarze obejrzenia drugiego aktu tej farsy, rzuciły się z piskiem do ucieczki.
— Ależ, proszę pani, ja...
— Nie wypieraj się, ty morderco! Od dwóch godzin obserwuję cię przez lornetkę! — wrzasnęła jeszcze głośniej starucha.
Montalbano zupełnie stracił głowę. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, puścił sznurek i wstał, obracając się w stronę pary nieznajomych.
— O Boże! Jest goły! — krzyknęła starucha, cofając się o dwa kroki.
— Nikczemniku! Koniec z tobą! — zawołał jej towarzysz, cofając się również o dwa kroki.
I strzelił. Strzał huknął ogłuszająco, kula przeleciała ze dwadzieścia metrów od komisarza, przerażonego przede wszystkim tym hukiem. Starzec, który wskutek odrzutu cofnął się o dalsze dwa kroki, uparcie znowu w niego celował.
— Co pan robi? Zwariował pan? Ja jestem...
— Milcz i nie ruszaj się! — rozkazał starzec. — Zawiadomiliśmy policję, zaraz tu będą.
Montalbano nie poruszył się. Kątem oka dostrzegł, że trup powoli odpływa od brzegu. Po chwili zgodnie z wolą nieba nadjechały szybko dwa samochody, stanęły. Zobaczył, że z pierwszego wysiadają w pośpiechu Fazio i Gallo, obaj po cywilnemu. Od razu lepiej się poczuł, ale na krótko, bo z drugiego samochodu wyskoczył fotograf, który natychmiast zaczął wszystko uwieczniać.
Fazio z miejsca rozpoznał komisarza i zawołał do starego:
— Policja! Nie strzelać!
— A skąd mam wiedzieć, że nie jesteście jego wspólnikami? — odparł na to mężczyzna.
I wymierzył rewolwer w Fazia. Tym samym spuścił z oka Montalbana, który dostatecznie już wyprowadzony z równowagi rzucił się na napastnika, złapał go za nadgarstek i rozbroił. Ale nie uniknął potężnego ciosu, jaki zadała mu starucha swoją żelazną sztabą. Oczy zaszły mu mgłą, osunął się na kolana i zemdlał.