Obiecaj, że mnie kiedyś odnajdziesz - Anna Ficek - ebook

Obiecaj, że mnie kiedyś odnajdziesz ebook

Ficek Anna

4,3

Opis

Miłość i tak cię znajdzie - nawet gdy stoisz po drugiej stronie barykady.
Hania pragnie być wolna i szczęśliwa, ale wie, że wojna nie sprzyja realizowaniu młodzieńczych marzeń. Każdego dnia czeka na wieści od brata i ojca, którzy walczą w partyzantce. Kiedy wydaje jej się, że zaczyna przyzwyczajać się do towarzyszącego jej nieustannie strachu, traci swojego najbliższego przyjaciela, a jej świat rozsypuje się na kawałki. Tymczasem los szykuje dla niej jeszcze jeden wstrząs... W samym środku wojennej zawieruchy Hania spotyka Hansa, swojego powiernika sekretów i sympatię z dziecięcych lat. Uczucie, które błyskawicznie między nimi ożywa, wydaje się skazane na porażkę – Hans jest żołnierzem wrogiej armii… Jaką podejmą decyzję, gdy przyjdzie im wybierać między miłością do siebie a miłością do ojczyzny?

Historia miłości naznaczonej wojną i rozdzielonej przez tragizm dziejów. Czy uczucie dwóch młodych, niewinnych osób, które dzieli wszystko, ma szansę przetrwać? Polecam!
@wartoczytac

Anna Ficek
Magister dziennikarstwa, miłośniczka literatury i pszczelarstwa. Fascynatka polskiej historii. Zakochana w mieście Kraków, choć pragnąca zwiedzić cały świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 401

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (51 ocen)
30
12
6
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
she__vvolf

Dobrze spędzony czas

Ta książka „prześladowała” mnie od jakiegoś czasu na Instagramie, gdzie się nie obejrzałam, to widziałam tę okładkę. Jednak z powodu sytuacji związanej z napaścią Rosji na Ukrainę bałam się po nią sięgać. Bałam się wątków wojennych, bałam się tego, co mogło w niej być opisane, bałam się tych myśli i porównywania, jak było, jak jest i co może być. Jednak koniec końców zdecydowałam się sięgnąć po ten tytuł i mimo, że nie wyrwał mnie z przysłowiowych butów, to nie żałuję, że to zrobiłam. Książka jest debiutem Autorki i to da się wyczuć. Nie zawsze narracja, język czy opisy są płynne, nie wszystko też trzymało mi się przysłowiowej „kupy”. Osobiście niesamowicie denerwowało mnie to powtarzanie w kółko, że dekada to wystarczający czas, żeby zapomnieć jak wygląda przyjaciel z młodości. Ja rozumiem, że gdybyśmy mówili o kilkuletnich dzieciach, to miałoby jeszcze jakiś sens, ale nie w przypadku nastolatków. Do tego wątek Daniela, aż nadto bliska relacja Hanny ze starszym bratem, na dokładkę jes...
20
Svieta

Dobrze spędzony czas

Mam mieszane uczucia. Czegoś mi zabrakło. Jednak i tak miło spędzilam czas.
10
grazynasadalska

Nie oderwiesz się od lektury

ksiązka nie może być zaliczona do łatwiej z uwagi na okres II wojny światowej o przyjaźni i zakazanej miłości z dobrym zakończeniem
10
annsyl

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka
10
Gutkoool

Dobrze spędzony czas

Miłość w czasach wojny? "Najpierw jesteśmy ludźmi, dopiero potem narodami''
10

Popularność




Wydaje mi się, że każdy z nas ma czasem taki moment zadumy w życiu. Zamykasz oczy i widzisz swoje dzieci, trzymające się za ręce i biegnące w stronę rzeki, albo stary bujany fotel, a w nim mamę z herbatą posłodzoną miodem, albo – po prostu – czerwone liście spadające z drzew. Zastanawiasz się wtedy, czy na pewno naprawdę żyjesz. Czy na pewno kiedyś prawdziwie się zakochałeś? Czy na pewno poczułeś, że gdy zrobisz krok naprzód, to ten krok może być twoim ostatnim? Czy przeżyłeś coś, co sprawiło, że zmieniłeś kurs o sto osiemdziesiąt stopni? Czy kiedyś głośno powiedziałeś: WOW?

Wiele osób mogłoby się zastanawiać, jak to jest, że moja siostra była obiektem westchnień każdego faceta, który ją znał – do tego stopnia, że czasem żałowałem, że jestem jej bratem. Ja to wiem i zdradzę wam ten sekret. Była sobą. Zawsze. Miała to coś, co odróżniało ją od innych kobiet. Odziedziczyła to po matce. Miała ten magiczny pierwiastek, którego nie da się zdefiniować, i umiała go wykorzystać. Spotykałem takie kobiety, gdy byłem mały i polska śmietanka towarzyska trzymała się jeszcze razem. Panie miały wyglądać i grywać na fortepianie, haftować i jeździć konno, a faceci trzymać w ręku szklaneczkę dobrego burbona i rozmawiać o polityce. W czasach, gdy wojna zdeptała resztki ludzkiej godności, Hanna była ostatnim promykiem wymierającej inteligencji. Nie była zwykłą szarą myszką i zupełnie nie pasowała do wiejskiego otoczenia. Jednak nie mogę mówić o niej tylko dobrze. Zbyt często myślała, że wie coś na pewno, zdarzało jej się patrzeć na ludzi z góry i rzadko kogoś do siebie dopuszczała; nie lubiła przyjmować pomocy od innych i twierdziła, że zawsze sama sobie poradzi. Taka była. Polubicie ją?

Aleksy

CZĘŚĆ PIERWSZA

Prolog

Wiosna 1948

– Zosiu, zobacz, to babcia – powiedziała z uśmiechem dwudziestopięcioletnia blondynka. – No już, biegnij się przywitać.

Hanna nie mogła dłużej powstrzymać łez. Wspomnienia bombardowały ją z każdej strony, przecież nie było jej tu tyle lat! Dom nieco stracił na świetności, ale wciąż zachwycał. Ponadto drzewa długimi gałęziami szczelnie zasłaniały ogród, tak, że całość wyglądała jakby z baśniowej krainy.

Przez tyle czasu bezskutecznie próbowała sobie przypomnieć siebie i Hansa – biegających, trzymając się za ręce, po sadzie pełnym przeróżnych owoców. Teraz te obrazy wróciły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tak jakby były gdzieś tam, w jej głowie, przez cały ten czas, ale czekały po prostu na odpowiedni impuls.

Znowu widziała ten dworek oczami małej, przestraszonej dziewczynki, dla której świat wydawał się nie mieć końca, był zbyt duży i zbyt rozległy, aby można było go objąć maleńkimi rączętami. Szkoda, że gdy dorosła, świat stał się mniejszy niż zakrętka od butelki wody. Szkoda, że teraz nie można było uciec ani przed wspomnieniami, ani przed ludźmi. Nie było miejsca, w którym można byłoby się schować jak w króliczej norze i nie wychodzić z niego do końca życia.

Zosia zaczęła bardzo wolno iść w stronę swojej babci, która otwarła ramiona, długo oczekując tego uścisku. Pan Meier uśmiechnął się tylko i, podpierając się laską, pomachał Hannie na przywitanie. Doczekali końca wojny, i to na swojej ojcowiźnie. Zazdrościła im tego.

Wiosna sprawiła, że wszystkie drzewa owocowe zakwitły. Z uli dobiegał odgłos ciężkiej pracy, a kwiaty przemieniły ogród pani Meier w kolorową rzekę, równie barwną co tęcza. Domek na drzewie, pomalowany przez małego Hansa na czerwono, jeszcze stał. Tylko brakowało już w nim białej firanki, wyhaftowanej niegdyś przez panią Czarny. Bujany fotel – nadal stojący na balkoniku tuż obok wejścia do domu – zupełnie nie nadawał się już do siedzenia. Przez ponad piętnaście lat prawie nic się tu nie zmieniło.

Tylko państwo Meier nie zostali oszczędzeni przez czas. Piękne, długie włosy pani domu były spięte w biały kok, jej uśmiech okalały liczne zmarszczki, a krótkie, kolorowe sukienki ustąpiły długim, zakrywającym niemal całe nogi, szarym sukniom. Pan Amadeusz podpierał się delikatnie brązową laską, jego plecy przykrywał ciepły sweter, a na głowie widoczna była duża, siwa czupryna.

– Tak długo na was czekaliśmy – powiedziała pani domu.

– Zbyt długo… – dokończył, patrząc na wnuczkę, pan Amadeusz. – Jest do niego taka podobna. – Rozmarzył się.

Mężczyzna zaczął iść w stronę małej Zosi. Matka dziewczynki przystanęła w pół kroku, mniej więcej pośrodku ogrodu. Rozłożyła długi, wyszywany szal i okryła nim plecy, trzymając jego końcówki dłońmi; rozglądała się po ogrodzie, jakby w poszukiwaniu czegoś.

Chwilę później kucnęła, patrząc, jak jej córeczka wpada w ramiona babci. Widziała jak ta ją przytula, całuje, jak głaska ją po włosach. To był piękny widok. Państwo Meier z pewnością byli wrażliwi i uczuciowi, a teraz Zosia była jedyną osobą na świecie, na którą mogli przelać swoją miłość.

Ich dom znajdował się niedaleko niemieckiej granicy, na Górnym Śląsku, dlatego też – mimo ciężkich czasów – można było do nich bez większych problemów podróżować. Te ziemie były teraz bardziej polskie niż niemieckie. Większość Niemców już wyprowadziła się z tego miejsca, ale państwo Meier postanowili zostać, mimo nienawiści ze strony Polaków sprowadzających się na te ziemie – kiedyś tak im bliskie, a później wręcz niedostępne. Pani Meier miała polskie pochodzenie, więc ich wniosek zaakceptowano. Tym bardziej że pan Amadeusz, głowa rodziny, podczas pobytu w stolicy bardzo podupadł na zdrowiu. Wysłali go tam zaraz po rozpoczęciu wojny, do papierkowej roboty. Mimo że fizycznie praca nie była wymagająca, to psychicznie rozłożyła go na łopatki.

Chociaż raz zrobiłam to jak należy… – pomyślała.

– No chodź, mamusiu – powiedziała Zosia, patrząc na matkę, która miała łzy w oczach. Dziewczynka wymachiwała maleńkimi rączętami. Zawsze, gdy się denerwowała lub czegoś bała, jej reakcja była podobna. – Tatuś by się ucieszył.

Hanna wstała z kolan, otrzepała sukienkę i odwróciła się za siebie. Przypomniała sobie wszystko, wspomnienia ożyły. Skrzyżowała ramiona, uśmiechając się. Nie widziała dokładnie jego twarzy, ale pamiętała zachowanie, gesty, kasztanowe włosy, które potem zmieniły kolor na blond; to, jak biegną, trzymając się za ręce, za dom, w stronę ogromnego sadu, z którego kradli to, co najlepsze – czereśnie. Zawsze zostawiał jej te najbardziej czerwone… Słyszała swoje imię, które wypowiadał z niemieckim akcentem, widziała drzewo, które zostało nazwane dunkel, ponieważ spadła z niego, gdy – mając pięć lat – wspinała się po gruszki. Pamiętała ten dom, każdy skrawek ogrodu, każdy zapach, który stąd pochodził, przypominała sobie tyle szczegółów, chwil – a jednak wtedy go nie poznała. Tyle razy zastanawiała się, jak to się stało, że go przeoczyła; wydawało się jej, że zawsze będzie pamiętać jego głos, zapach czy choćby dotyk, że rozpozna go wszędzie. Jednak jej dziesięcioletnie oczy nie zapisały jego obrazu w pamięci aż tak dobrze. Widziała go tyle razy i nigdy nie zorientowała się, kim jest, a on? On wiedział dużo wcześniej, ale wolał to przed nią ukrywać. Był starszy o trzy lata, to oczywiste, że zapamiętał więcej.

– Nie wspominaj, to nie jest pora ani czas – zaczął sucho pan Meier, jakby czytał w jej myślach.

– Wejdź, zjemy coś razem – zaproponowała jego małżonka. – Mam racuchy. To było twoje ulubione danie, gdy byłaś małą dziewczynką.

Hannę ujęło to, że kobieta pamięta takie drobiazgi, ale nie była jeszcze na to wszystko gotowa. Prawdę mówiąc, chciała stamtąd jak najszybciej uciec i przestać myśleć, zamartwiać się. Pokręciła tylko spokojnie głową. Była zła, że tak wyglądało to spotkanie, ale nie potrafiła zapanować nad swoimi uczuciami.

– Zosiu, tak jak się umawiałyśmy, wrócę po ciebie za dwa dni, dobrze? – zapytała matka, nie czekając na odpowiedź. Wypowiedziała te słowa bardzo szybko, jak zawsze, gdy się denerwowała. Dobrze wiedziała, że rodzice Hansa nie zasługują na takie zachowanie, ale tyle rzeczy ją bolało. Strach towarzyszący jej przez tyle lat rozrywał ją od środka. Dziewczynka delikatnie skinęła głową. – Babcia się tobą świetnie zaopiekuje, nie bój się, jesteś już duża i…

– Damy sobie radę – powiedział staruszek, opierając laskę o drzewo. Hans był jedynym dzieckiem państwa Meierów. Jedynym, upragnionym i długo oczekiwanym. – Tam, za domem, są piękne drzewa, zasadziliśmy je niedawno, może chciałabyś je podlać?

Dziewczynka ponownie skinęła głową.

– Dziadek ci je pokaże – powiedziała starsza kobieta, uśmiechając się łagodnie i podając dziadkowi rękę dziewczynki.

– Dziękuję pani – odpowiedziała Hanna, odwracając się na pięcie.

Dziewczynka pomachała mamie i na baranach dziadka powędrowała w stronę sadu. Na jej ustach nie było już widać uśmiechu. Mężczyzna pokręcił tylko głową i oddalił się.

– Hanno, poczekaj – powiedziała sucho starsza pani. Zaczęła iść w stronę dziewczyny, która odwróciła się. – Dlaczego to robisz? – Pani Meier przystanęła i złożyła ręce jak do pacierza, a jej oczy zaszkliły się. Nie wiedziała, jak zacząć. – Widzisz przecież, że się staramy… On się stara – szepnęła kobieta, rozkładając ręce.

– Proszę pani, to dla mnie zbyt wiele. Oddaję wam córkę, bo jestem mu to winna. Ja… ja inaczej nie umiem. Jeszcze nie teraz… Do widzenia – powiedziała i szybkim krokiem ruszyła wzdłuż bujnych drzew, równo posadzonych po obu stronach drogi, stukając obcasami.

Delikatnie przygryzła czerwone usta. Czuła się jak w zamknięciu, nie potrafiła zostać tam na dłużej niż te parę minut. Gdy zbliżała się do wyjścia, jej oddech od razu zaczął zwalniać, a serce powoli uspokajało się. Nie mogła opędzić się od wspomnień o nim, nie umiała zagłuszyć jego głosu. Słońce oświetlało jej drogę, buty stukały o kamienną ścieżkę. Zamykając furtkę, jeszcze raz popatrzyła na starszą kobietę, która stała, przygnębiona, przed starym dworem.

– Wróć do mnie, bo zwariuję – szepnęła cichutko Hania, nie wiadomo do kogo.

– Chciałabym ją odzyskać, ale nie potrafię do niej dotrzeć, Hans. Nie potrafię dotrzeć do kobiety, którą tak kochałeś. – Pani Meier gorzko zapłakała, wpatrzona w niebo. Mocno zacisnęła dłoń na ustach, aby nikt nie usłyszał jej płaczu. Podążała wzrokiem za Hanią, ale bała się już powiedzieć cokolwiek.

Młoda dziewczyna szła coraz szybciej, a łzy powoli spływały po jej twarzy. Oglądała przyrodę, próbując nie rozpłakać się na dobre. Miała świadomość, że nie wyszło tak, jak chciała, ale nie potrafiła się zmusić do patrzenia w te same oczy, które widziała, gdy czuła się najszczęśliwsza na świecie.

Matka Hansa odwróciła się w końcu w stronę domu. Chyba nigdy nie uwolnię się od przeświadczenia, że jesteś w tym ogrodzie. I myślę, że ona też to czuje – dodała w myślach, nie oczekując odpowiedzi i spoglądając na jego ulubione kwiaty. Patrząc w górę, sięgnęła do kieszeni. Wyciągnęła z niej starą, pogniecioną i lekko pobrudzoną kartkę z zapisanymi odręcznie słowami: „Pokochaj ją, matko, tak, jak ja ją kocham – z każdym dniem coraz bardziej. Hans”. Ten list dostała od niego, gdy planował ucieczkę. Ściągnęła okulary i starannie złożyła kartkę, nasłuchując odgłosów śmiechu zza dworku.

Rozdział 1

Grudzień ‘43

Płatki śniegu spadały jeden po drugim, otulając ziemię białym płaszczem. Hanna podeszła do okna, spojrzała w stronę pagórków i lasów i, obserwując otoczenie, na chwilę się zamyśliła. Przypomniała sobie gwiazdkę sprzed pięciu lat, gdy jeszcze wszystko było normalne. Widziała uszyty przez babcię ciepły sweterek, który otrzymała z okazji świąt. Poczuła zapach choinki wnoszonej przez brata do kuchni, pamiętała ich kłótnie na temat tego, gdzie będzie wyglądać idealnie. Uśmiechnęła się na te wspomnienia i zaczęła nucić kolędy polskie, sama w pustym i zimnym domu.

Chwilę później otuliła się szczelniej kocem i postanowiła zrobić chleb dla brata i ojca. Zaczęła szukać składników w szafce nad zlewem, gdy ktoś zapukał do drzwi.

– Cześć! Byłem w lesie po drewno dla nas i pomyślałem, że wam też musi być zimno – powiedział młody, wysoki chłopak z bujną brązową czupryną i wszedł z koszykiem pełnym drewna. Był chudy jak patyk, co wielokrotnie powtarzała jej matka. Ale na szczęście nie brakowało mu siły i uporu.

– Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony. – Dziewczyna przywitała go szerokim uśmiechem i pocałowała w policzek. – Nawet nie wiesz, jak mi zimno i pusto. Mama pojechała do pobliskiej wsi do ciotki, żeby zająć się dziećmi. Ona po śmierci męża nie daje sobie z niczym rady, a ja zostałam tu sama… A jutro przecież Wigilia.

Dziewczyna postawiła wodę na piecu, w którym delikatnie żarzył się ogień. Wzięła z półki kawałek chleba, owinęła go w papier i położyła na stole. Następnie zaczęła szukać czystych szklanek, aby zrobić herbatę, i chwilę później odsunęła krzesła od stołu, wskazując Karolowi, aby usiadł. Pozbierała rozrzucone kartki z drewnianego, solidnie wykonanego blatu i ponownie uśmiechnęła się do przyjaciela.

– A miałem nadzieję, że uda mi się coś przeczytać – zaczął, ale wiedział, że jest na straconej pozycji, bo dziewczyna swoje dzieła pokazywała tylko bratu. – Nie ma za co – odniósł się do wcześniejszej sytuacji. – Wiem, że nie masz nikogo, kto mógłby ci przynieść drewna.

Chłopak usiadł na krześle i ściągnął czerwoną czapkę.

– Ale zimno! Brrr! – krzyknęła Marysia zza progu domu. Prędko weszła, wnosząc do środka dużo śniegu i nie mniej hałasu. – Serwus, moi mili! – Uśmiechnęła się i stanęła koło piecyka, aby ogrzać dłonie.

– Jeszcze ciebie tu brakowało – powitała ją serdecznie Hania. – Herbaty?

– Dziękuję. Nie spodziewałam się oklasków na powitanie, ale mimo wszystko przyszłam zaprosić cię na wigilię. Wiem, że będziesz sama, i…

– A ja myślałem, że spędzisz ją z nami – przyłączył się Karol, mrużąc oczy.

– To bardzo miło z twojej strony, ale nie mogę – odpowiedziała dziewczyna, nalewając gorącą wodę do trzech szklanek. – Gdybym nie chciała spędzać tych świąt sama, pojechałabym z matką, a poza tym czekam na niezapowiedzianych gości – zakomunikowała Hania, patrząc Marysi prosto w oczy. Widząc obrażone miny przyjaciół, dodała: – Matka powinna jutro wrócić.

Usiadła obok Karola. Chłopak podał cukier z parapetu, poprawiając przy tym koc, który zasłaniał szpary w oknach, aby jak najwięcej ciepła zatrzymać w domu.

– Ale skąd masz pewność, że oni… – zaczął.

– Ale dziś chłodno, prawda? – próbowała zmienić temat, sztucznie się przy tym uśmiechając, ale widząc miny przyjaciół, odpowiedziała: – Żyją. – Objęła dłońmi szklankę z herbatą. – Wiem to. Mój ojciec i brat żyją – powiedziała stanowczo.

– Haniu, wiem, że są ciężkie czasy, że… – Karol znowu próbował coś powiedzieć, ale urwał w pół zdania. Po chwili dokończył: – Jest wojna…

– Właśnie… Jest wojna i niektórzy w niej uczestniczą. – Hanna spojrzała na spadające płatki śniegu i uśmiechnęła się, przypominając sobie ojca, który próbował wygrać z nią bitwę na śnieżki, gdy była mała. Rozmarzyła się i nie zauważyła nawet, że Karol się ubrał i szedł już w stronę wyjścia. – Karolu, ja… – Próbowała go zatrzymać, ale wiedziała, że nic nie zdziała. Znowu go zraniła.

– Daj spokój, przecież masz rację – powiedział chłopak i wyszedł.

– Powinnaś mu już odpuścić i przyjąć to, co dla ciebie robi. Dba o ciebie. Jest wojna i nikomu nie jest łatwo. Nikomu nie jest łatwo… – Marysia próbowała ratować sytuację.

– Jest wojna! Wojna, wojna, wojna… Nie ma już żadnego innego tematu do rozmowy? – Wstała i, przeczesawszy dłonią włosy, sięgnęła po drewno. – To mój ojciec z bratem marzną w lasach, próbując zniszczyć wroga. – W oczach młodej, rozżalonej dziewczyny zaczęły gromadzić się łzy. – To moja matka sprzedaje jajka i mleko Niemcom po to, by jakoś przeżyć. Nie mów mi, że jest wojna, bo widzę ją za każdym razem, gdy spojrzę w lustro! Wiem, że jest wojna i mam jej już serdecznie dość! – dodała przez zaciśnięte zęby.

– Pójdę już sobie – zaczęła przyjaciółka, zasuwając krzesło. – Od pewnego czasu rozmowa z tobą nie ma sensu. Zapomniałaś, że masz też nas. – Odwróciła się i pogłaskała kota, tak jakby chciała, aby ktoś ją zatrzymał. Tak się jednak nie stało. – Wojna nie trwa tylko dla ciebie. Nie zostałaś sama, pamiętaj o tym.

Drzwi zamknęły się cichutko. Hanna usiadła na krześle i nawet nie zauważyła, kiedy łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Patrzyła, jak zapada zmrok, słyszała ludzkie głosy na zewnątrz, czuła mróz i zimno skradające się nie tylko do jej domu, ale i do serca. Sekundy prędko zamieniały się w minuty. Rozpaczała nad tym, że została sama i jedyne, co miała, to nadzieję, która sprawiała, że żyło jej się z dnia na dzień coraz gorzej. Powoli traciła wszystko i zastanawiała się, jak to będzie żyć po wojnie. Jak dużo czasu zajmie jej zrozumienie, że to wszystko, do czego przyzwyczajała się przez lata, skończyło się?

Już miała gasić świece, gdy nagle usłyszała pukanie do drzwi. Uśmiechnęła się, myśląc, że to Marysia wróciła, żeby spokojnie porozmawiać. Niestety – przez okno zobaczyła mężczyznę w niemieckim mundurze. Był to wysoki żołnierz, mniej więcej w jej wieku, o blond włosach, które wystawały spod czapki. Domyśliła się, że przyszedł po jaja, mleko i chleb, ale poczuła ciarki na całym ciele.

Matka Hanny już od dawna zajmowała się przygotowywaniem tego typu wyrobów dla mieszkającego niedaleko niemieckiego oficera, który co dwa, trzy dni przychodził po towar. Hanna i mama prały mu też ubrania oraz prasowały koszule. Samotnie mieszkające kobiety zyskały tym aprobatę starszego oficera i dopóki nie pakowały się w kłopoty, on nie sprawiał im zbędnych przykrości. Czasem nawet w jego oczach widać było trochę żalu i złości na ówczesną sytuację Polaków. Mimo tych wszystkich problemów Polki próbowały się uśmiechać za każdym razem, gdy dawały mu jedzenie. Oficer, ku ich zaskoczeniu, już dwa lata stacjonował w tym samym miejscu. Żołnierze wielokrotnie się zmieniali, ale nie on. Być może było to spowodowane jego wiekiem.

Na wsi nie żyło się najgorzej. Właściwie ludzie z miasta próbowali uciekać w ich strony, żeby zaszyć się gdzieś i przeczekać wojnę. Jeśli nie miało się żydowskiego pochodzenia, żyło się w miarę spokojnie. Gwałty czy śmierć się zdarzały, ale jeśli zachowywano się odpowiednio, za bardzo się nie wyróżniano i schodziło się Niemcom z drogi, jeśli mężczyźni na powitanie ściągali czapki z głów, a kobiety spoglądały w dół, przechodząc koło niemieckich żołnierzy, jeśli oddawano im to, co miano najlepszego, jeśli nie mówiono „nie” – to można było przeżyć.

Ludzie w czasie wojny stali się jacyś inni… Na początku byli sobie obcy, a z czasem – bardziej pomocni i życzliwsi. Hanna dziękowała Bogu, że jej ojciec nie zdążył zostać oficerem (choć nadano mu takie przezwisko), bo pewnie teraz byłoby dużo gorzej, ale dopóki utrzymywały z matką, że mieszkają same, a ojca i brata zabili jeszcze na początku wojny, to jakoś można było to wszystko przetrwać. Same sobie radziły. Nauczyły się już prawie wszystkich prac, które powinni wykonywać mężczyźni. Dzięki życzliwości pana oficera starczało im na jedzenie czy ubrania. Wszystko, co mogły, oddawały chłopakom z partyzantki. Od kwietnia do października było łatwiej, ale zimą naprawdę trudno było zdobyć coś do jedzenia.

Gdyby sytuacja tego wymagała, można było jeszcze sprzedać wiele cennych książek, schowany na strychu fortepian lub przechowywane pod podłogą złoto matki. Ale trzeba by było oddać to za bezcen, a tego żadna z nich nie chciała zrobić. Pan Antoni zabrał ze starego dworku wszystkie przedmioty, które – jego zdaniem – kiedyś zyskają na wartości. Gdy tylko mógł, przychodził do ich domu i zostawiał garstkę pieniędzy, upewniając się, że niczego nie brakuje jego żonie i ukochanej córce. Gdy rano wychodziły z domu, często przed domem czekał na nie przygotowany przez Aleksego kosz drewna; widocznie obawiał się wejść do środka.

Hania nie znała tego Niemca, popatrzyła więc jeszcze raz przez okno i podeszła cichutko do drzwi. Otwarła je zdecydowanym ruchem i spojrzała na chłopaka pytającym wzrokiem.

– Przyszedłem po jedzenie dla oficera – powiedział chłodno, przyglądając się jej.

Poszła po kosz do drugiego pokoju. Przeraziła się jego ciężarem, ale zaczęła iść w stronę drzwi, widząc, że Niemiec zrobił kilka kroków naprzód. Odebrał od niej koszyk i się uśmiechnął.

– Ciężki – powiedział, rozejrzał się po ganeczku, na którym jedynym przedmiotem był stołek, odwrócił się i wyszedł.

Hanna stała tam przez chwilę, patrząc na zamknięte już drzwi i myśląc, że zwariowała. Wtedy przydał się ów taboret; przysiadła na nim i zaczęła zastanawiać się, czy aby nie śni. Czy on naprawdę wytarł buty o szmatę przed drzwiami i wszedł, żeby odebrać od niej ten ciężki kosz? Chwilę rozważała, czy to w ogóle możliwe, po czym zrozumiała, że ten żołnierz musi być bardzo młodziutki, pewnie nie był jeszcze na froncie i nie ma pojęcia, jak powinien się zachować i kogo uczyni z niego wojna. Wzdychając ciężko, wzięła kilka drewienek i dołożyła do pieca.

Matka powinna być za jakieś dwa dni, może nawet jutro. Zjedzą sobie wtedy ten smaczny wypiek ze śmietaną lub serem. A może nawet zrobią Hani niespodziankę i wszyscy jutro wrócą? Będzie miała wtedy czym poczęstować brata i ojca. W końcu nazajutrz Wigilia, ich ulubione rodzinne święto.

Postanowiła, że z samego rana podejdzie do Karola i wyjaśni z nim poranną sytuację, byli przecież najlepszymi przyjaciółmi. Teraz jednak usiadła przy stole z pustymi kartkami papieru i piórem, które otrzymała od ojca jeszcze jako mała dziewczynka, i zaczęła wspominać.

***

Nadszedł piątkowy poranek. Październik dawał im się we znaki. Było zimno, a ziemię okalała gruba warstwa śniegu, choć kolorowe liście nawet nie zdążyły opaść. Bez grubego swetra, który zrobiła jej na drutach babcia, nie dało się obejść. Hanna delikatnie otworzyła drzwi i szybkim krokiem weszła do domu.

– Jestem!

Zaczekała sekundę, aż rudawy kot zdecyduje się na wejście do środka, po czym mocno zatrzasnęła drzwi. Od wczoraj nie było jej w domu, dopiero wróciła od cioci. Cały dzień spędziła na przygotowaniach do wesela. Te wszystkie potrawy, placki i piwo. Jak na nie dwie, był to naprawdę twardy orzech do zgryzienia.

Gdy weszła do domu, od razu poczuła ogarniające ją ciepło i zapach szarlotki.

– A co tu się dzieje? Coś świętujemy? – zapytała zdziwiona.

Matka robiła ciasto na chleb, a ojciec polerował kieliszki do szampana. Ostatnie, które im zostały. Zosia kroiła szarlotkę. Wszyscy byli szeroko uśmiechnięci, biło od nich ciepło. Pani Luiza delikatnie nuciła, a ojciec ruszał prawą nogą w takt muzyki.

– Alek ma dziś egzamin wstępny na medycynę!

– Dlaczego nic nie mówił?!

– Nie chciał zapeszać.

– Wiedziałaś? – spytała siostry Hania.

– Nie miałam pojęcia. Dzisiaj się dowiedziałam.

– A jak się nie dostanie?

Matka zaczęła się śmiać.

– Jak by miał się nie dostać? Będzie najlepszy na roku! Idź, proszę, po indyka. Jest w studni.

W studni było najzimniej, szczególnie o tej porze roku, dlatego trzymali tam mięso, aby się nie zepsuło przed podaniem.

Gdy tylko wyszła, usłyszała aplauz. Doskonale wiedziała, co oznaczał. Jej starszy brat, najzdolniejszy w całej szkole, dostał się na medycynę. Chyba wszyscy już od dawna czuli, że tak będzie. Kto, jak nie on? – pytali nauczyciele.

Tylko dla niej jednej nie był to wcale powód do radości. Nie będzie już wspólnych wieczorów przy książce ani nauki geografii. Nikt nie będzie jej uczył bandażowania ani pokazywał atlasów anatomii. Nie wspominając o wycieczkach na grzyby czy w góry… Chyba była jedyną osobą w domu, która nie cieszyła się z sukcesu Aleksego. I czuła się z tym naprawdę źle. Jak ostatnia egoistka. Ale ona tak naprawdę zbyt mocno kochała czas spędzany wspólnie z bratem, aby pozwalać komuś lub czemuś go ograniczać. Przeszły ją dreszcze na samą myśl, że będzie sama jak palec w tym domu pełnym ludzi.

Zanim weszła do środka, przystanęła i głośno westchnęła. Sztuczny szeroki uśmiech zagościł na jej twarzy. I naprawdę się wtedy cieszyła, że kolejny dzień znów cały spędzi u ciotki. W końcu delikatnie otwarła drzwi. Zimny podmuch wiatru wpadł do środka. Zastała Aleksego w objęciach ich starszej siostry. Delikatnie się uśmiechali, w oczach Zosi było widać wzruszenie. Nagle wszyscy zamarli i spojrzeli na Hanię. W końcu zdecydowała się otworzyć usta:

– Gratuluję, braciszku!

Alek od razu wyswobodził się z objęć Zosi, pocałował drugą z sióstr w lewy policzek i mocno się w nią wtulił. Nie protestowała. Łzy ciurkiem spłynęły po jej twarzy. Wszyscy myśleli, że to łzy szczęścia. Ale nie Alek. Wiedziała, że on nie da się tak łatwo oszukać. Dlatego sporo czasu trwało, zanim w końcu się od niej odkleił. Ojciec zdążył nalać do kieliszków szampana. Aż dwa lata czekał na tak specjalną okazję.

– Jestem z ciebie dumny, synu. Będziesz dobrym lekarzem – powiedział, szeroko się uśmiechając.

I takiego zapamiętała go wtedy Hania.

Rozdział 2

– Cześć, mamo! – powiedziała odrobinę za głośno Hania, wiążąc szlafrok i biorąc do ręki drewno, aby dołożyć do piecyka w kuchni. – Dobrze cię widzieć.

Matka siedziała oparta o ścianę i patrzyła w okno, za którym szalała piękna zamieć śnieżna, roztaczając to tu, to tam białe kręgi i przykrywając świat puchem.

– Przez całe swoje życie budzisz się obok ukochanej osoby, a potem nagle zostajesz sam… Jej nie ma. Odwracasz się w drugą stronę, tam też jej nie ma… – Zamyśliła się, a po chwili dokończyła, patrząc w jej oczy: – Ludzie zawsze czegoś żałują, wiesz?

– Mamo – zaczęła córka, siadając obok niej – on wróci, zobaczysz. Aleksy też wróci, wszyscy wrócą i będzie jak kiedyś.

– Ona nigdy nie wróci – powiedziała, patrząc w stronę ulubionego krzesła Zosi. – Ona nigdy nie wróci… – Matka wstała, zabrała kosz i, jakby sama do siebie, zagadnęła: – Pozbieram jajka. Niewiele ich jest ostatnio, ale zawsze będą pieniądze na jakiś drobiazg. W końcu mamy do wykarmienia tuzin chłopa.

Wyszła z domu.

Tak, Zosia nie wróci – pomyślała Hanna. Jej starsza o rok siostra w ubiegłym roku została zamordowana gdzieś w lesie, a Hania do dziś nie rozumiała, co tak naprawdę się stało. W wiosce był to temat tabu. Winnego nie znaleźli. Patrząc w okno, po raz kolejny przeniosła się myślami do tamtych dni.

Nie pojmowała, dlaczego nagle wszystko tak się zmieniło. Próbowała przypomnieć sobie coś, co mogłoby zwiastować zmianę. Z planów nie pozostało zupełnie nic… a ona przecież wciąż pamiętała ich stare życie.

Kiedyś mieszkali w pięknym dworku w pobliżu polsko-niemieckiej granicy. Nie pamiętała, jak to się zaczęło, ale nagle wszystkim przestało odpowiadać ich pochodzenie. Ktoś pomrukiwał o wojnie i niesprawiedliwości. Ojciec w końcu podjął decyzje o wyprowadzce. Aleksy czuł się oszukany, twierdził, że Antoni oddał wszystko: cały majątek, pochodzenie, dobre imię… Wyjechali z miejsca, które Niemcy uważali za swoje, i przeprowadzili się do maleńkiej wioski z dala od wszystkiego, co kochali.

Z ludnością, która mieszkała w takich miejscach jak Górny Śląsk, zawsze był jakiś problem. Jedni uważali się za Polaków, ale przez innych Polaków nie byli za takowych uznawani, niektórzy byli Niemcami, a jeszcze inni po prostu chcieli żyć w tym samym miejscu, bez przeprowadzek i kolejnych wywózek. Sytuacja ciągle się zmieniała, spokojne czasy nadal nie nadchodziły, dlatego ojciec Hanny podjął decyzję o opuszczeniu domu i poszukaniu miejsca, w którym będą już tylko Polakami. Potem wybuchła wojna i tata wstąpił do partyzantki, a brat poszedł w jego ślady. Byli gdzieś daleko od domu, ukrywali się w lasach, marznąc i próbując zachować resztki honoru.

Jej siostra, Zośka, podobno zakochała się w jakimś Polaku, który kolaborował z Niemcami. Według tego, co mówią mieszkańcy, szepnęła coś na swoich i zabito ją. Do dziś nawet nie wiadomo, kto wydał rozkaz, kto strzelił i właściwie za co. Nikt nie zauważył, żeby Zosia wymykała się nocami z domu, teoretycznie nikt też nie posądzał jej o zdradę ojczyzny… nikt oprócz człowieka, który strzelił. Hanna nie lubiła myśleć o tym, że to prawdopodobnie plotki zabiły jej starszą siostrę.

Ludzie sprzeczali się o to, jak było. Jedni uważali, że to nie ona zdradziła, że to ktoś inny… ale było już za późno i siostra została bez siostry, a matka bez córki. Dla wszystkich, którzy znali Zosię, jasne było, że nie zasłużyła sobie na taki los. Długo zastanawiano się, kto zdradził, jak to się stało, że Niemcy dokładnie wiedzieli, gdzie i o której miejscowi zaatakują. Ale byli też tacy, którzy do dziś byli pewni, że to, co ją spotkało, było słuszną karą. Matka długo wypominała ojcu, że nie uratował swojego dziecka, ale szybko okazało się, że tata dziewczynek o niczym nie wiedział.

– Koniec końców Zosia nie wróci – powtórzyła cichutko Hania.

Wstała i – myśląc o czasach, gdy była maleńką, bogatą dziewczynką, dobrą partią dla niemal każdego mężczyzny – zaparzyła herbatę. Niewiele z tego pamiętała, poza zapachem jedzenia, pięknymi obrazami w salonie, Słowackim na półce, dużym zegarem z kukułką i jej małym przyjacielem, którego twarzy nawet już nie malowała w wyobraźni, a którego imię zabroniono jej powtarzać. To wszystko jednak sprawiało, że mogłaby oddać życie za wycieczkę w przeszłość, choćby na parę godzin.

Najbardziej było jej żal matki. Do dzisiaj nie mogła się pogodzić z tym, że ojciec wybrał tułanie się po okolicy zamiast bycia blisko rodziny. Nie rozumiała, dlaczego to było dla niego takie ważne, według niej, „biegając po lasach”, nic nie zmieniali. Dla niej wszystko było czarne albo białe, dobre albo złe. Na szczęście Hania tak nie myślała, była inna niż jej rodzicielka. Szła przez życie pewnym krokiem, stąpając twardo po ziemi. Przestała już upinać włosy, nie spędzała czasu przed lustrem na wybieraniu odcienia pomadki do ust na jakąś uroczystość, nie zastanawiała się, jaką suknię ubrać tego dnia albo jak coś pozszywać, żeby wyglądać mniej ubogo. Dzięki temu jej życie było dużo prostsze niż życie matki. Dziewczyna zostawiła daleko za sobą maniery bogatych panien z dobrych domów, po prostu żyła z dnia na dzień i nie wierzyła w to, że wojna kiedykolwiek się skończy. Dla niej liczyło się to, co można sprzedać, oddać lub zamienić na jedzenie bądź cieplejszy sweter. Nie potrzebowała długich sukienek ani szminki, żeby pokazać, kim naprawdę jest, uważała, że liczy się serce i tylko ono tak naprawdę odzwierciedla to, jakimi jesteśmy w oczach innych ludzi. Dlatego też matka była przez innych postrzegana jako słaba i wrażliwa, delikatna jak ze szła, a córka jako inteligentna, bystra i odważna.

– Mamo, zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego Jezus był Żydem?

– Najpewniej z przypadku.

– Karol ostatnio dał mi do zrozumienia, że ta wojna jest karą za to, że go zabili.

– Nie jestem pewna, moja droga. To chyba nie byłoby sprawiedliwe. Bo my nie zabiliśmy Jezusa, ani nasi przodkowie, i jesteśmy jednym z najpobożniejszych narodów świata, a do tego Maryja jest Królową Polski.

– Dlatego chciałam cię o to zapytać – powiedziała Hanna i zabrała się za pieczenie chleba. – W tym tygodniu jemy sam chleb.

– Zima ma swoje uroki – mruknęła matka, wychodząc do stajni.

***

– Ho, ho, ho, bracie, jaka piękna! Narzeczona? – zapytał starszy mężczyzna, zerkając nad głową chłopaka z brązową czupryną i niebieskimi oczyma, wpatrującego się w zdjęcie kobiety.

– Siostra – odpowiedział ten sucho, wstał, schował zdjęcie i poszedł przed siebie.

– Ej, Aleksy! Nie chciałem, no daj spokój!

– Zamordowali ją nasi, była posądzona o zdradę – wytłumaczył krótko i zwięźle inny mężczyzna, oparty o drzewo. Nie było widać jego oczu, czapka zakrywała większość twarzy. – Prawdopodobnie niesłusznie. – Dopalił papierosa i wyrzucił go w śnieg.

– Niesłusznie zamordowali córkę Oficera, posądzając ją o zdradę? – zainteresował się następny.

Ojca Aleksego, Zosi i Hani nazywano oficerem, ale tak naprawdę nigdy nim nie był. Wśród jego przyjaciół stopień ten przyjął się jako pseudonim. Tak naprawdę to mąż ciotki Celiny, brat pana Antoniego, był oficerem, dlatego już na początku wojny został aresztowany i gdzieś zamordowany. Niewiele brakło, a pana Czarnego spotkałby taki sam los – na szczęście kobiety się skrzyknęły i czując, że nadchodzą złe czasy, zabroniły mu wstąpić do wojska i szkolić się na oficera. Dopiero teraz zrozumiał, że tak naprawdę uratowały mu tym zakazem życie.

– Jak to możliwe? – powiedział ktoś obok.

– Dość długo spotykała się z jednym ze zdrajców… Pewnego dnia zlecono nam poważną akcję. Otoczyliśmy ich posterunek. Było nas dużo więcej, mieliśmy dobre wyszkolenie, trochę broni. Skończyło się prawdziwą rzezią, tak jakby wiedzieli, byli przygotowani, czekali na nas. Ciężko nazwać to zbiegiem okoliczności. No cóż, decyzja zapadła szybko, tam był ten chłopak, poznali go, powiązali ją z nim i tyle. Zabito ją gdzieś w lesie, a potem jego, bo byli umówieni na spotkanie, więc mieli ich na tacy. Oficer o niczym nie wiedział, decyzja zapadła poza nami, potem się okazało, że prawdopodobnie to nie ona – zakończył i spojrzał na towarzyszy, którzy podchodzili coraz bliżej ogniska i słuchali Żelaznego.

– Ale jak to: prawdopodobnie nie ona? To ktoś był do niej tak podobny?

– Sprawa do dziś nie jest wyjaśniona. – Zapytany mężczyzna jedynie wzruszył ramionami.

– O mój Boże, biedny Aleksy – powiedział ktoś stojący bliżej ogniska. – Czasem chyba lepiej nie wiedzieć.

– Biedny Oficer! – zawtórował kucający obok kolega.

– Który oficer? – Pan Czarny popatrzył przymrużonymi oczami na mężczyzn i zapytał: – Czyżby o mnie chodziło?

– Nie, nie – zakończył szybko temat najstarszy z mężczyzn, który opowiadał historię. Wszyscy rozproszyli się, paru z nich na chwilę popadło w zadumę.

– No nie wiem… – Uśmiechnął się. – W takim razie ruszajmy, noc krótka… – Rozejrzał się i zadał pytanie: – Zaraz, gdzie jest Alek?

***

To były dwa długie tygodnie bez wieści od ojca i brata, z mrozem szczypiącym nad ranem. Coraz ciężej było im załatwić jedzenie, ale zbliżała się wiosna.

– Mamo?

– Tak?

– Jutro jest… – zaczęła. Usiadła na kawałku drewna obok matki.

– Piękną mamy zimę. W sam raz na spacer. Jak byłaś mała, często wspólnie chodziliśmy na grzyby. Zośka zawsze zbierała najwięcej. – Matka uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na młodszą córkę. Dłońmi delikatnie potarła jej policzki. – Jutro pójdziemy razem do lasu. Znowu powspominamy Zosię. To już dwa lata.

– Czy całe życie będzie nam tak mijać, mamo?

– Życie jest jak otwarcie i zamknięcie drzwi. Niepotrzebnie ciągle czegoś oczekujemy. I tak przyjdzie i zakończy się szybciej, niż można sobie wyobrazić.

– Wszyscy zawsze mówią: „Żyj chwilą”. – Te słowa zawsze powodowały, że przewracała oczami. – A nikt tak naprawdę nią nie żyje.

– Wojna to jedyny czas, który zmusza do takiego życia. Śmierć, która czyha tuż za rogiem.

Hanna pokiwała głową.

– Pójdę się dowiedzieć, gdzie stacjonują.

– A ja znajdę zaschnięty bukiet dla Zochy. Zrobiłam jesienią.

***

Chłopak siedział na skraju przepaści ze skrzyżowanymi nogami, na białym puchu, patrząc w dół. Wypatrywał Niemców. W końcu usłyszał kroki. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto to – przyszedł jego ojciec. Około pięćdziesięcioletni mężczyzna, ubrany w ciepły szary sweter oraz czarne długie spodnie, usiadł obok niego, podparł się rękami i spojrzał na przyrodę otaczającą wioskę. Szara czapka nie zakrywała mu całych uszu, a szalik wyglądał, jakby nadawał się jedynie na ścierkę.

– Pięknie tu, prawda? Nie widać, że wojna szaleje tuż obok… Właśnie za to należy kochać przyrodę: jest bezstronna – powiedział, uśmiechając się, i spojrzał na syna. – Gdy pierwszy raz tu przyjechaliśmy, jak byłeś młodszy, spojrzałeś na naszą małą chatkę, pokiwałeś przecząco głową i pobiegłeś przed siebie. Długo cię wtedy szukałem. – Aleksy uśmiechnął się na słowa ojca, dobrze pamiętał tamten dzień. – Gdy już miałem dość, zobaczyłem cię dokładnie w tym miejscu, skulonego i zapłakanego. Spytałeś: „A gdzie ogromny salon, kominek i duży pies?”. Pobiegłeś aż tu…

– Zawsze tu przychodzę, jak chcę pomyśleć – odrzekł krótko syn.

– Wiem. I wiem też, o czym myślisz teraz. W imię czego zabito twoją siostrę? Miłości, Polski, patriotyzmu? Widzisz, synu – powiedział, poklepując syna po ramieniu – patriotyzm to ciężka sprawa, której nikt nie pojmuje, ale my, Polacy, mamy go głęboko zakorzenionego w duszy i nie sposób go z niej wyrwać.

– Była taka młoda i niewinna. Wróćmy do domu, ojcze, coraz mniej widzę w tym sensu. Tułamy się po lasach, mieszkamy w tej starej, opuszczonej chacie, niewiele robimy… – zaczął wyliczać.

– Nie podoba mi się to, tato – powiedział ojciec, używając słów, które Aleksy powtarzał zawsze, gdy był niezadowolony.

– Robisz to niewłaściwie – dodał syn. Mężczyźni zaczęli się śmiać. – Zośka zawsze tak mówiła, co najmniej raz dziennie, jak doiłeś kozy czy krowy.

– Uwielbiała mnie krytykować. – Przypomniał sobie mężczyzna i uśmiechął się.

– Brakuje mi jej, tato.

– Nie możemy teraz wrócić – Ojciec położył dłoń na barku chłopaka. – Jesteśmy tu niemal od początku wojny, żeby nie zagrażać naszym kobietom. Pamiętaj o tym. Jak będą myśleli, że nas nie ma, mamie i Hani będzie łatwiej. Gdy coś się wydarzy, podejrzenie na nich nie padnie.

– Przecież nie jesteś oficerem – szepnął cicho.

– Ale jestem profesorem i wojskowym. To im wystarczy. I dobrze o tym wiesz.

Mężczyźni siedzieli nad przepaścią. Zaraz pod skałami płynął maleńki strumyczek, który dalej stawał się coraz to większy. Skały były porośnięte roślinnością, pokryte piaskiem. Aleksy lubił rozsypywać go z góry i patrzeć, jak spada na dno rzeki.

– Ale wszyscy wracają i jakoś to jest.

– Kiedyś uważałeś, że to, że rzadko wracamy, to świetny pomysł.

– Kiedyś uważałem, że nie potrzebują obrony – zauważył Aleksy.

– Takie kobiety, jak nasze, poradzą sobie. – Powtarzał to sobie każdego dnia, mimo że już dawno przestał w to wierzyć. – Musimy ruszać trochę na południe, jutro będzie dostawa – powiedział, próbując zmienić temat. Czuł jednak, że jego dziecko dalej nie jest usatysfakcjonowane. – Wojna się kiedyś skończy, dobrze o tym wiesz, i wrócimy. – Poklepał syna po ramieniu. A po chwili dodał, patrząc w niebo: – Też mi jej brakuje i też zadaję sobie pytanie, czy mogła zrobić coś takiego.

Wstali i poszli, a rzeka nadal płynęła w takim samym tempie.

***

Tej nocy Hanna długo nie mogła zasnąć. Zastanawiała się, z czego ugotują obiad następnego dnia, kto przyniesie im drewno do kominka, czy Niemcy przyjdą po chleb i czy ciotka będzie potrzebować pomocy w barze. Nie zastanawiała się już nad tym, czy wojna się kiedyś skończy, czy kiedykolwiek uda jej się odkupić rodzinny dworek i czy Niemcom w końcu ktoś da w kość. Przestała myśleć o takich rzeczach i pozwoliła, aby to jej brat się tym zajął, tak jak jej obiecał trzy tygodnie wcześniej, gdy ostatni raz go widziała:

– Proszę cię, opiekuj się matką, teraz będzie jej ciężko – powiedział Alek, pakując chleb i ubierając płaszcz.

– Myślisz, że kiedykolwiek uda się sprawić, że będzie jak kiedyś? – spytała Hania.

– Myślę, że ta wojna wiele zmieni, ale co będzie potem, nie wiem. Muszę już iść, siostrzyczko.

I wyszedł, jak zawsze cicho i niepostrzeżenie, zostawiając kawałek czekolady dla matki. Nawet się nie uśmiechnął.

Wieczór spędziły w ciszy, czekając na mężczyzn, którzy nie wrócili. Długo rozmawiały o obecnej sytuacji, o plotkach na temat końca wojny, o osobach z bliskiego otoczenia, których już nie było. Wspomnienia z czasów, kiedy do późna grali w karty przy kominku, nie dawały im spokoju, z kolei fragmenty z Pisma Świętego dodawały im siły i podsycały radość i nadzieję.

Następnego dnia, rankiem – gdy mróz malował witraże na szybie – zaraz za domem zobaczyła ogromny kosz porąbanego drewna i jej ulubioną czekoladę. Alek.

Rozdział 3

Sierpień 1939

Hans szedł w stronę bramki, podziwiając wysokie drzewa i promienie wschodzącego słońca. Pożegnał się z rodzicami i wyruszył w najtrudniejszą podróż swojego życia, by walczyć za swój kraj i honor swego ojca. Był dumny, że w końcu wyjeżdża na wojnę, ku chwale ojczyzny. Bycie Niemcem, częścią narodu, który zdobędzie władzę w całej Europie, to najlepsza rzecz, jaka mogła mu się przytrafić. Przynajmniej tak sobie powtarzał.

Nie wiedział, czy to ostatni raz, kiedy przechodzi tą ścieżką, ale wyciągnął scyzoryk i na rosnącym obok kapliczki starym dębie, zaraz pod napisem Ann und Hans, 25.06.1932 napisał: Erwachsener Hans, co znaczy: „dorosły Hans”. Dotknął palcami starego napisu, uśmiechnął się i przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę.

– Ty przynajmniej będziesz mnie pamiętał, Hans. Mamusia mówi, że dziesięciolatki niewiele zapamiętują – powiedziała mała dziewczynka, kopiąc kamyki leżące na drodze obok kapliczki.

– Wiesz co? Mam pomysł! – chłopiec wyciągnął maleńki nożyk z kieszeni spodni i wygrawerował ich imiona na dużym, starym dębie. – Teraz nawet jak zapomnisz, zawsze bez trudu odnajdziesz to drzewo i przypomnisz sobie moje imię i tę chwilę.

Mam nadzieję, że masz się lepiej niż twój kraj, Haniu. Mam nadzieję, że w ogóle jakoś się masz – pomyślał i ze wspomnieniem małej dziewczynki, z którą przeżył całe dzieciństwo, odszedł w stronę miasta. Nie było w nim agresji ani chęci zemsty, nie czuł też tego całego ducha walki, który czuli jego koledzy z Hitlerjugend. On po prostu chciał bronić swego kraju i budować jego potęgę.

***

Nadszedł styczeń. Pod koniec tygodnia miała w planach podejść do lasu, by poszukać brata. W końcu skończyła sweter, który przez dwa miesiące dziergała ze starych dziecięcych ubrań. Gdy tak rozmyślała, usłyszała emocjonującą się mamę.

– Hanka! Haniu? Gdzie jesteś? – wołała, biegając od jednego pomieszczenia do drugiego w poszukiwaniu córki. Potknęła się o stare trzewiki i, trzymając się za najmniejszego palca u nogi oraz patrząc w okno, wyszeptała: „cholera”.

– Damy nie powinny przeklinać – powiedziała córka z ironicznym uśmiechem na ustach. – Koniec wojny czy co? – zaśmiała się. – Byłam u Karola, żeby zanieść im…

– Biegnij do cioci Celiny pomóc jej w barze, bo ma mnóstwo klientów, a jest sama i…

– Mamo, wiesz, że nie akceptuję tego spoufalania się z Niemcami, a jeszcze bardziej denerwuje mnie fakt, że mam nalewać im piwo – zaczęła, ale matka była nieprzejednana i już zarzucała jej płaszcz na ramiona.

– Nie pyskuj. Ubierzesz się ciepło i idź jej pomóc – zakończyła i, odwróciwszy się na pięcie, poszła w stronę sypialni. – Przynieś coś do jedzenia!

– Niech ci będzie, przynajmniej coś zjem. – Dziewczyna poddała się, wiedząc, że dalsza rozmowa ze zdenerwowaną matką nie ma sensu. Odłożyła kosz ze starymi jabłkami i spojrzała na kota, który leżał na piecyku w kuchni. – Znowu przypali futro – rzuciła, uśmiechając się do matki, która właśnie zamykała drzwi.

Początek stycznia dawał się we znaki. Nie dość, że było strasznie zimno i brakowało im opału, to jeszcze Hania zgubiła swój ulubiony i najcieplejszy szal. Założyła więc ten stary, z dziurą na środku, oraz chustę na głowę i poszła w stronę domu ciotki.

Mieszkała zaraz we wsi obok. Droga była krótka, ale w taką pogodę wycieczka wcale nie była bezpieczna. Ciotka przeprowadziła się tutaj na początku wojny z Torunia – miasta, w którym każdy wiedział, kim jest jej mąż. Wuj Hani był oficerem i ciągle obawiał się o losy swojej rodziny. Długo tułali się, zanim w końcu znaleźli swoje miejsce w tej maleńkiej wsi u podnóża Tatr. Bar kupili prawie za bezcen od żydowskiej rodziny, która też chciała uciekać – ale, niestety, skończyło się tak, że zostali wywiezieni do getta.

Ciężko było ukryć się przed Niemcami, którzy zalewali Polskę z każdej strony. Najgorsze było to, że rodzina Czarnych miała po części niemieckie korzenie – pradziadek Hani, Niemiec, ożenił się z Polką – przez co dziewczyna nie mogła pozbyć się świadomości, że jak bardzo by nie chciała, to mimo wszystko gdzieś w niej płynie odrobina krwi jej wrogów.

W końcu dotarła do baru i, nie obejrzawszy się za siebie, weszła do środka. To, co zobaczyła, zdziwiło ją. Faktycznie – Niemców było mnóstwo, zajęli chyba każdy stolik, a kolejka po piwo nie miała końca. Jedyne, co lubiła w tym narodzie, to to, że nawet po alkoholu potrafili się zachować. Rzadko wyzywali Polki. Szukali rozrywek, ale robili to w sposób, który pokazywał ich dobre wychowanie. Nie przechodzili przez wioski jak żołnierze radzieccy, którzy palili i gwałcili wszystko, co stanęło im na drodze, wyzywali, przezywali, bili i robili, co chcieli, i nie można było zauważyć żadnej logiki w ich zachowaniu ani zrozumieć, dlaczego tak postępują.

Może to brutalne, ale niektórzy potrafili dogadać się z Niemcami, mimo że dzieliło ich wszystko, a żołnierze niemieccy poczuwali się wręcz do obowiązku zabicia jak największej liczby Polaków. Powoli wszyscy przyzwyczajali się do takiej sytuacji, walcząc słowem i czynem, ale tak naprawdę nie wierząc w koniec. Nie chodziło o to, że Polacy przestali wierzyć w wygraną, ale o to, że stracili nadzieję na koniec wojny i ciągłego strachu.

– Haniu, tak się cieszę. Zbieraj kufle i rozlewaj piwo, świętują coś – zaczęła ciotka, uradowana widokiem siostrzenicy.

Trzydziestoparoletnia Celina była bardzo zaradną i mądrą kobietą. Wzór do naśladowania dla młodej, dorastającej dziewczyny.

– Zaraz ich zapytam, co takiego świętują – przechwalała się z uśmiechem Hanna. Dziewczyna świetnie mówiła po niemiecku, gdyż wychowywała się z niemieckimi dzieciakami. Nawzajem uczyli się swoich języków, jak to dzieci – dzieląc się wszystkim, co potrafią.

Hanna – z włosami zaplecionymi w długi blond warkocz, w bawełnianej sukience – rozdawała kufle, a ciotka szła za nią z piwem. Mężczyźni byli niezwykle zadowoleni i przyjaźni, rozmawiali, śmiali się.

– Oj, przepraszam – powiedział po niemiecku chłopak, który z całym impetem wpadł w dziewczynę, strącając przy tym z ogromnej tacy i tłukąc parę z naczyń.

Hanna przystanęła, złapała oddech i podniosła wzrok. Popatrzyła na chłopaka, który wydawał się pijany, skinęła głową i zacisnęła zęby. Starszy mężczyzna, siedzący z nim przy stoliku, wstał i ze złością popatrzył w stronę młodej kelnerki:

– To raczej ja bardzo pana przepraszam. – Hania uśmiechnęła się grzecznie, co prawie zadowoliło starszego Niemca, który usiadł i nic nie powiedział.

– Bądź ostrożniejsza – szepnęła do niej ciocia.

– Przecież widziałaś, że na mnie wpadł – odpowiedziała półgłosem Hanna.

Młodzieniec, który był sprawcą całego zamieszania, uśmiechnął się i usiadł przy stole. Zabrał piwo i zaczął je pić, udając, że do niczego nie doszło. Dziewczyna zauważyła jego blond włosy i niebieskie oczy; wyglądał bardzo młodo i wiedziała, że mógłby być w jej wieku. Przyjrzała się jego twarzy i pomyślała, że kogoś jej przypomina, ale gdy ten zauważył jej zainteresowanie, szybko się odwróciła i przez cały wieczór nie spojrzała już na niego ani razu, aby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi.

Noc minęła Niemcom na długich rozmowach przy piwie i wódce, kobiety zarobiły niemało, a dzieci spokojnie spały w pomieszczeniu tuż nad barem. Mężczyźni opuścili lokal z samego rana, a gdy wrócili do bazy, spotkała ich niemiła niespodzianka. Hania, widząc dym, wiedziała, że tego dnia przeleje się mnóstwo polskiej krwi. Bojąc się o matkę i własne życie, czym prędzej pobiegła do domu, zamknęła go na parę spustów i zaczęła zastanawiać się, kto tym razem zapłaci za chwilową euforię Polaków.

Zrobiła sobie herbatę i siedziała jak na szpilkach. Czekała na informację o śmierci kogoś bliskiego, o podpaleniu jakiegoś domu, w którym znaleziono Żydów, albo o zbiorowym rozstrzelaniu. Kompletnie nie interesowało ją, co się stało ani kto jest winny, tylko to, kogo tym razem ukarzą. Siedząc tak na krześle przy oknie, zasnęła w końcu.

Rozdział 4

Najmłodsza córka państwa Czarnych usłyszała dźwięk samochodów. Zegar wskazywał wpół do piątej nad ranem. Spała tej nocy u ciotki, bo dzieci Celiny zachorowały i kobieta sama nie mogła sobie dać z nimi rady. Były nieznośne i kapryśne, jak to przy ospie. Hania ubrała sweter, który był przewieszony przez ramę od łóżka – w taką noc jak ta nie dało się bez niego obejść – zamknęła szafę, która była niedomknięta, i podeszła do okna. Nie odsunęła zasłon ani nie zapaliła świecy. Dzięki wielkiemu, jasno świecącemu księżycowi zobaczyła cztery wozy, z których wysiadali niemieccy żołnierze. Było ich mnóstwo. Szybko wyskakiwali z furgonetki, poprawiali broń i ustawiali się w szeregu, tak jak rozkazał jeden z mężczyzn.

Długie, rozpuszczone włosy spięła szybko czarną spinką, parę niesfornych loków przeczesała i założyła za uszy. Stanęła obok okiennej ramy, aby nikt jej nie zauważył.

Niemcy tymczasem otoczyli sąsiedni dom. Hania doskonale znała sąsiadów ciotki, mieszkał tam szewc z żoną oraz czwórką dzieci. Jeden z niemieckich żołnierzy podszedł do okien przy głównych drzwiach i zapukał.

Po chwili wysoki, ale zgarbiony mężczyzna wyszedł z domu, a zaraz za nim wybiegła otulona kocem żona. Niemiec powiedział coś do sąsiada ciotki, a następnie uderzył go lufą pistoletu, na skutek czego ten upadł na ziemię. Kobieta rzuciła się w stronę męża, ale żołnierze nie pozwolili jej zbliżyć się do ukochanego. Hania oddaliła się od okna, aby nikt przypadkiem jej nie dostrzegł. Wodziła oczami po twarzach tych ludzi, szukając jakichś emocji. Spojrzała także w stronę lasu, licząc na ratunek. Doskonale wiedziała, że pomoc nie nadejdzie, ale w tamtej chwili myślała tylko o tych, którzy za chwilę zginą; wiedziała, że to nie przypadek, że przyszli do nich w nocy.

Zobaczyła dzieci, które zaczęły powoli wychodzić z domu. Hania szybko narzuciła na siebie szal i cicho zeszła po schodach na dół – chciała usłyszeć, o czym rozmawiają. Bardzo dobrze znała tutejszego szewca, który był miłym i zaradnym człowiekiem. Miał czterdzieści parę lat, podobnie jak jego żona, która często pomagała cioci w barze. Najstarszy z synów pana Józefa miał siedemnaście lat, przed wojną wielokrotnie widywała go łowiącego ryby nad rzeką. Teraz było to zakazane. Młodsze latorośle podbiegły do matki, która cały czas płakała, gdy Niemcy coś jej pokazywali i tłumaczyli. Najmłodsze dziecko zawiesiło się na jej koszuli nocnej, dopominając się o uwagę, dlatego kobieta wzięła je na ręce.

Chwilę później szewc zaczął iść w stronę żony, ale nie zdążył – kula wystrzelona przez jednego z żołnierzy trafiła go w plecy. Nagle rozległy się strzały – raz za razem, wystrzał po wystrzale. Dziewczyna słyszała każdy z nich i liczyła je w myślach. Bezwiednie spadające ciała nigdy nie były miłym widokiem. Kiedyś myślała, że w końcu do tego przywyknie, jednak tak się nigdy nie stało.