Obcy dla samych siebie. Jak choroba psychiczna zmienia to, kim jesteś - Rachel Aviv - ebook

Obcy dla samych siebie. Jak choroba psychiczna zmienia to, kim jesteś ebook

Aviv Rachel

4,4
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 325

Data ważności licencji: 11/10/2027

Oceny
4,4 (14 ocen)
7
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paulinakaup

Dobrze spędzony czas

Dobrze było przeczytać tę książkę i zobaczyć jak postrzegane są choroby psychiczne poza naszym kręgiem kulturowym. 4/5 gwiazdek, ponieważ czuję pewien niedosyt, nie wiem jednak natomiast z czego on wynika.
00

Popularność




Prolog. Rachel. Ktoś lepszy ode mnie

PRO­LOG

RACHEL

Ktoś lep­szy ode mnie

Na początku pierw­szej klasy zaprzy­jaź­ni­łam się z dziew­czynką o imie­niu Eli­za­beth. Była naj­star­sza w naszej kla­sie, ale bar­dzo drobna, koń­czyny miała chude i kości­ste. Połą­czyła nas man­kala – gra pole­ga­jąca na wrzu­ca­niu kamy­ków do czter­na­stu płyt­kich zagłę­bień w drew­nia­nej plan­szy. Uni­ka­łam pozo­sta­łych kole­gów i kole­ża­nek, żeby być gotową, kiedy Eli­za­beth zaprosi mnie do gry. Jakimś cudem zawsze to robiła. Wyda­wało mi się, że ścią­gnę­łam tę przy­jaźń siłą woli.

Zapy­ta­łam mamę, czemu dom Eli­za­beth w Blo­om­field Hills, na boga­tych przed­mie­ściach Detroit, pach­nie zupeł­nie ina­czej niż nasz. Jej odpo­wiedź – zawdzię­czał swoją woń prosz­kowi do pra­nia – była roz­cza­ro­wu­jąco pro­za­iczna. Dom Eli­za­beth był tak wielki, że byłam pewna, że się w nim gubi. Miała do dys­po­zy­cji łóżko z żół­tym bal­da­chi­mem, gar­de­robę i basen. Poka­zała mi, że kiedy cze­sze swoje blond włosy, stają się jesz­cze jaśniej­sze. Jej rodzina miała w piw­nicy lodówkę, w któ­rej chło­dziły się wyłącz­nie napoje gazo­wane. Pew­nego dnia Eli­za­beth zapro­po­no­wała, żeby­śmy napo­iły colą nasze kolana. Eks­pe­ry­ment prze­pro­wa­dzi­ły­śmy w samo­cho­dzie jej niani i śmia­ły­śmy się, kiedy lepki napój spły­wał na fotele. Wyda­wało nam się nie­praw­do­po­dobne, by ist­niał tylko jeden spo­sób picia.

W domu uda­wa­łam cza­sem, że jestem Eli­za­beth. Wcho­dzi­łam do róż­nych poko­jów i wyobra­ża­łam sobie, że nie wiem, jakie pomiesz­cze­nie jest następne. Zda­wało mi się, że to po pro­stu pech, że uro­dzi­łam się jako ja, nie jako Eli­za­beth. Pamię­tam, jak obu­dzi­łam się nie­po­cie­szona: we śnie mia­łam szansę stać się nią, gdy­bym wybrała wła­ściwe miej­sce w auto­bu­sie szkol­nym. Przy­tło­czona nad­mia­rem moż­li­wo­ści minę­łam trzy­na­ście rzę­dów i wybra­łam zły fotel.

Wła­śnie skoń­czy­łam sześć lat i gra­nice mię­dzy ludźmi wyda­wały mi się płynne. Pod­czas lek­cji muzyki posa­dzono mnie mię­dzy dwoma chłop­cami: z jed­nej strony był Sloan, naj­wyż­szy dzie­ciak w pierw­szej kla­sie. Miał chro­niczny katar, a jego gluty były zie­lon­kawe. Z dru­giej strony sie­dział Brent, który był pulchny i oddy­chał tak ciężko, że cza­sem spraw­dza­łam, czy nie śpi. Mia­łam wra­że­nie, że ich cechy fizyczne są zaraź­liwe. Chcąc się przed nimi ochro­nić, pró­bo­wa­łam sie­dzieć na samym środku krze­sła, tak daleko od obu chłop­ców, jak to tylko moż­liwe. Kiedy prze­su­wa­łam się w stronę Slo­ana, zda­wało mi się, że jestem za wysoka. Kiedy zbli­ża­łam się do Brenta, robi­łam się gruba. Z moją star­szą sio­strą Sari oglą­da­ły­śmy w wia­do­mo­ściach mate­riał o oty­łym męż­czyź­nie, który miał w łóżku zawał i trzeba go było wyno­sić z miesz­ka­nia za pomocą dźwigu. Pró­bo­wa­ły­śmy wyobra­zić sobie logi­stykę: czy musieli zbu­rzyć ściany? W jaki spo­sób przy­mo­co­wali męż­czy­znę do maszyny? Odtąd na wszelki wypa­dek wybie­ra­łam Slo­ana.

Pod­czas lun­chu wszy­scy ucznio­wie mieli obo­wią­zek wziąć przy­naj­mniej „mysi kęs” każ­dego dania – jedną klu­skę, jedną kuleczkę groszku. Wiele lat póź­niej moja nauczy­cielka z pierw­szej klasy pani Cal­fin powie­działa mi: „Sie­dzia­łaś i patrzy­łaś zamy­ślona na swoje kęsy, a ja zachę­ca­łam cię: «No, dalej! Mamy tylko dwa­dzie­ścia minut! Jedz!». Szło nam bar­dzo opor­nie”. Dwa tygo­dnie po roz­po­czę­ciu roku szkol­nego, po lun­chu, popro­si­łam o zgodę na wizytę w toa­le­cie. „Musisz zro­bić kupkę?” – spy­tała pani Cal­fin. Podobno stwier­dzi­łam, że chcę tylko popa­trzeć w lustro.

Kilka dni póź­niej nie chcia­łam tknąć mysich kęsów, które pani Cal­fin poło­żyła mi na tale­rzu. Spy­tała, czy w takim razie nie poszła­bym do baru sałat­ko­wego, skąd cza­sem bra­łam grzanki. Kiedy krę­ci­łam głową, sta­ra­łam się ukryć uśmiech. Spoj­rzała na mnie uważ­nie, z miną, któ­rej nie potra­fi­łam zakla­sy­fi­ko­wać – jakby marsz­czyła brwi i uśmie­chała się jed­no­cze­śnie. Czu­łam, że zasta­na­wia się, kim jestem, a jej sku­pie­nie było roz­koszne. Uwiel­bia­łam ją, ale bałam się, że moje uczu­cie jest nie­odwza­jem­nione. Zda­wało mi się, że woli posłuszne dzieci, któ­rych mamy zgła­szały się do wolon­ta­riatu w szkole.

Przez dwa kolejne dni w zasa­dzie nie jadłam ani nie piłam. Nie pamię­tam powo­dów, tylko reak­cje doro­słych i jakieś nie­okre­ślone poczu­cie dumy. Pomysł wpadł mi do głowy w Jom Kip­pur, dzień pokuty, który obcho­dzi­li­śmy tydzień wcze­śniej. Po raz pierw­szy zda­łam sobie sprawę, że można odmó­wić jedze­nia. Decy­zja nio­sła ze sobą reli­gijną, świą­teczną ener­gię i aurę męczeń­stwa.

Trzy razy w tygo­dniu cho­dzi­łam do hebraj­skiej szkoły i lubi­łam myśleć, że potra­fię komu­ni­ko­wać się z Bogiem za pomocą jakichś nie­wi­dzial­nych kana­łów. Kilka razy dzien­nie modli­łam się o zdro­wie dla mojej rodziny „co naj­mniej do osiem­dzie­sią­tego siód­mego roku życia”, wie­lo­krot­nie powta­rza­jąc „dla mnie i mamy”, bo nasze prze­trwa­nie wyda­wało mi się naj­istot­niej­sze. Pamię­tam, jak szłam po kamy­kach na podwórku domu part­nerki mojego ojca i zda­łam sobie sprawę, że każdy mój krok został wyzna­czony przez Boga. Epi­fa­nię prze­sła­niała mi jed­nak samo­świa­do­mość; pomy­śla­łam, że jestem jak Moj­żesz przed gore­ją­cym krze­wem. Treść obja­wie­nia była mniej istotna niż moja zdol­ność do tego, by je mieć.

Trzy­dzie­stego wrze­śnia 1988 roku powie­dzia­łam mamie, że kręci mi się w gło­wie tak bar­dzo, że boję się, że wpadnę na ścianę. Pra­wie nic nie jadłam od trzech dni. Mama zabrała mnie do pedia­try. „Myśla­łam, że poda­dzą ci płyny i wró­cimy do domu” – powie­działa mi póź­niej. Opi­sała mnie jako żywio­łową i dow­cipną sze­ścio­latkę. Jed­nak Linda, part­nerka mojego ojca, która została moją maco­chą, wspo­mi­nała, że przy niej byłam naj­smut­niej­szym dziec­kiem, jakie w życiu widziała. Kiedy pro­po­no­wała mi zaję­cia, które jej zda­niem mogły mnie zain­te­re­so­wać, czę­sto odpo­wia­da­łam tym samym zda­niem: „Co w tym cie­ka­wego?”. Linda zauwa­żyła też, że mia­łam nie­zwy­kłą umie­jęt­ność: potra­fi­łam sie­dzieć cał­ko­wi­cie nie­ru­chomo przy kuchen­nym stole, cicho pła­cząc. Tata kazał mi jeść, a ja odma­wia­łam, nie­rzadko nawet przez godzinę, aż wresz­cie pod­da­wał się i zabie­rał mnie do szkoły.

Mój lekarz zauwa­żył, że w ciągu mie­siąca schu­dłam dwa kilo­gramy. Wcze­śniej, jak napi­sał, moja dieta była nor­malna, „skła­dała się głów­nie z pizzy, kur­czaka, płat­ków”. W rubryce „obecne umie­jęt­no­ści” wpi­sał: „bie­ga­nie, ska­ka­nie, jazda na rowe­rze dwu­ko­ło­wym”. W okienku „roz­wój psy­cho­spo­łeczny” zauwa­żył, że jestem znu­dzona. Pora­dził mojej mamie, żeby zabrała mnie do Chil­dren’s Hospi­tal of Michi­gan w Detroit, gdzie przy­jęto mnie z powodu „pro­ble­mów z jedze­niem”. Tam­tej­szy psy­chia­tra opi­sał mnie jako „wła­ści­wie roz­wi­niętą, ale bar­dzo szczu­płą dziew­czynkę nie­znaj­du­jącą się w sta­nie zagro­że­nia życia”.

Po roz­mo­wie z moimi rodzi­cami, któ­rzy roz­wie­dli się rok wcze­śniej i wciąż wal­czyli o opiekę nade mną, szpi­talny lekarz napi­sał: „Jej matka twier­dzi, że ojciec drwi z osób oty­łych, a ojciec nie zaprze­czył temu stwier­dze­niu”. Ojciec zaś zasu­ge­ro­wał, że źró­dłem pro­blemu jest moja matka, która „za bar­dzo przej­muje się jedze­niem”. Fak­tycz­nie gro­ma­dziła tyle peł­no­ziar­ni­stych chle­bów, że kiedy otwie­ra­li­śmy drzwi zamra­żarki, cza­sem wypa­dały z niej bochenki kupione na tar­gach wokół Detroit. Mimo to miała z jedze­niem raczej nor­malną, choć namiętną rela­cję. Jak wiele kobiet w jej wieku cza­sem pró­bo­wała się odchu­dzać, szybko jed­nak tra­ciła zapał.

Tydzień przed hospi­ta­li­za­cją mama zało­żyła dla mnie dzien­nik – nie umia­łam jesz­cze pisać, więc robiła trans­kryp­cję moich słów. Nie zwie­rza­łam się ze swo­jego stanu ducha, jedy­nie zda­wa­łam chro­no­lo­giczne rela­cje z moich dni, prze­pla­tane pyta­niami takimi jak: „Któ­rędy wycho­dzi roz­wol­nie­nie węża?” i „Czemu ludzie nie mają ogo­nów?”. Moja mama, która aku­rat zerwała z chło­pa­kiem, sama rów­nież pro­wa­dziła dzien­nik. W tam­tym tygo­dniu opi­sała swój sen – czę­sto je noto­wała – w któ­rym pro­siła ogrod­nika, żeby roze­brał nasz dom, cegła po cegle. „Pozo­staje tylko błoto i kształt domu w cemen­cie” – zapi­sała.

Pierw­szego wie­czora w szpi­talu pie­lę­gniarka podała mi tacę z jedze­niem. Odmó­wi­łam. Mama była głodna, więc zja­dła kola­cję za mnie. „Bar­dzo się na mnie zezło­ścili – powie­działa mi. – Mia­łam nie mie­szać tego, co jadłam ja, z tym, co jadłaś ty”. Następ­nego dnia pie­lę­gniarki podały mi kro­plówkę, bo byłam odwod­niona.

Z mojej doku­men­ta­cji medycz­nej nie wyła­niały się spójne powody mojej odmowy jedze­nia i picia. Jeden z psy­cho­lo­gów zapi­sał: „Jej symp­tomy są oczy­wi­ście odzwier­cie­dle­niem pato­lo­gicz­nej rela­cji mię­dzy matką a ojcem”. Inny zauwa­żył: „Rachel pró­buje wej­rzeć w sie­bie, by zro­zu­mieć i roz­su­płać plą­ta­ninę uczuć wobec świata zewnętrz­nego”, ale jej pro­ble­mem jest „zbyt skom­pli­ko­wany pro­ces myślowy”, który pro­wa­dzi do „obwi­nia­nia samej sie­bie (np. prze­ko­na­nia, że to ona jest pro­ble­mem)”. Cho­ciaż opis ten dałoby się zasto­so­wać w wielu innych przy­pad­kach, leka­rze doszli do wnio­sku, że cier­pię na „nie­ty­pową formę ano­re­xia nervosa”.

Ano­rek­sję czę­sto opi­suje się jako „zabu­rze­nie czy­ta­nia”, spo­wo­do­wane bez­kry­tyczną kon­sump­cją tek­stów pre­zen­tu­ją­cych chu­dość jako ideał kobie­co­ści1. Dopiero uczy­łam się czy­tać. Ni­gdy nie sły­sza­łam o ano­rek­sji. Kiedy mama przed­sta­wiła mi dia­gnozę, jej nazwa sko­ja­rzyła mi się z dino­zau­rem. Była ano­rek­tyczka, japoń­ska naukow­czyni Takayo Mukai, opi­suje podobne do mojego poczu­cie dez­orien­ta­cji. Doznała go, gdy usły­szała to słowo w latach osiem­dzie­sią­tych XX wieku, zanim jesz­cze ano­rek­sja stała się w Japo­nii znana: „To dzie­wię­cio­li­te­rowe słowo było dla mnie pustą kopertą bez pie­czątki i bez znaczka”2.

Mój ojciec i Linda poszli do lokal­nej biblio­teki i prze­czy­tali jedyną dostępną książkę na ten temat – opu­bli­ko­waną w 1978 roku The Gol­den Cage Hilde Bruch3. Bruch, psy­cho­ana­li­tyczka znana jako „Lady Ano­re­xia”4, zaczęła pisać o tej cho­ro­bie w latach sześć­dzie­sią­tych, kiedy nie­wielu jesz­cze o niej sły­szało. Autorka twier­dziła, że wła­śnie nowość jest fun­da­men­talną cechą cho­roby, którą opi­sy­wała jako „ślepe poszu­ki­wa­nie poczu­cia toż­sa­mo­ści i oso­bo­wo­ści”. Prze­wi­dy­wała (nie­słusz­nie), że kiedy kry­tyczna liczba dziew­cząt sta­nie się ano­rek­tycz­kami, liczba cho­rych zacznie maleć, ponie­waż pacjentki nie będą się już czuły wyjąt­kowe. „Cho­roba była osią­gnię­ciem dla samot­nej dziew­czyny, któ­rej wyda­wało się, że zna­la­zła drogę do zba­wie­nia – pisała. – Każda z nich była w pew­nym sen­sie wyna­laz­czy­nią tej błęd­nej drogi do nie­za­leż­no­ści”5.

Mama rów­nież zaczęła czy­tać tek­sty o tej cho­ro­bie, pisane głów­nie z domi­nu­ją­cej w tam­tym cza­sie per­spek­tywy psy­cho­ana­li­tycz­nej, i przy­jęła za słuszne powszech­nie panu­jące wtedy prze­ko­na­nie, że winna jest matka. „To ja spo­wo­do­wa­łam ból – i pier­wotną krzywdę” – napi­sała w swoim sko­ro­szy­cie, który czę­sto nosiła w torebce. „Muszę przy­jąć do wia­do­mo­ści, że mam skłon­ność do bycia nie­miłą i do krzyw­dze­nia innych – napi­sała. – Cza­sem zacho­wuję się wobec moich dzieci nie­przy­jem­nie – cho­ciaż wydaje mi się, że bar­dzo się sta­ram je chro­nić”. Ani ja, ani moja sio­stra nie pamię­tamy, by robiła cokol­wiek choćby odro­binę nie­mi­łego, ale ona uwie­rzyła w to, co prze­czy­tała o sobie w książ­kach. Przy­go­to­wu­jąc się do roz­mowy z moimi leka­rzami, noto­wała sobie upo­mnie­nia, by zacho­wy­wać się „skrom­nie” i nie twier­dzić, że „rozu­mie, co się dzieje”.

Słowo „ano­rek­sja” wyda­wało mi się tak potężne, że bałam się je wypo­wie­dzieć. Uczy­łam się arty­ku­ło­wać gło­ski, a słowa były jak nama­calne istoty, które w jakiś spo­sób ucie­le­śniały ich zna­cze­nie. Nie wypo­wia­da­łam nazw żad­nych pokar­mów, bo byłoby to jed­no­znaczne z jedze­niem. „Kiedy takich pojęć uży­wano w jej obec­no­ści – zano­to­wał psy­cho­log – zaty­kała uszy”. Nie wypo­wia­da­łam słowa eight (ang. osiem), bo brzmiało zbyt podob­nie do ate (ang. zja­dłam). Zezło­ści­łam się, kiedy jedna z pie­lę­gnia­rek, znie­cier­pli­wiona moim upo­rem, powie­działa, że jestem „twar­dym orze­chem do zgry­zie­nia”. Mama była bar­dziej wraż­liwa na moje trud­no­ści, więc kiedy spy­ta­łam, na co cho­ruje moja kole­żanka ze szpi­tala, dia­be­tyczka, udzie­liła mi wyja­śnień, uni­ka­jąc słowa „cukier”. „Na odwrot­ność two­jej cho­roby” – wyja­śniła.

Przy­dzie­lono mi mło­dego psy­cho­loga Tho­masa Koep­kego, który był opie­kuń­czy i miał łagodny głos. Odpo­wia­da­łam na jego pyta­nia tak lako­nicz­nie, jak to tylko moż­liwe. Oba­wia­łam się, że nawet kiedy mil­cza­łam, moje myśli były zapi­sy­wane i wyła­niały się z tyłu mojej głowy, jak kartki z dru­karki. Ocena innego psy­cho­loga, która każe mi dziś poważ­nie zasta­na­wiać się nad zawo­dem, który wybra­łam, brzmiała: „Rachel zacho­wy­wała się w spo­sób suge­ru­jący, że jest bar­dzo świa­doma swo­jej zdol­no­ści do kon­tro­lo­wa­nia roz­mowy”.

Koepke powie­dział moim rodzi­com, że leka­rze z jego zespołu ni­gdy dotąd nie spo­tkali się z dia­gnozą ano­rek­sji u sze­ścio­let­niego dziecka. Mimo to z pokoju, który dzie­li­łam z dia­be­tyczką, prze­nie­siono mnie na piąte pię­tro, które wyda­wało mi się podzie­lone rasowo. Na końcu kory­ta­rza miesz­kały czar­no­skóre dzieci cho­ru­jące na ane­mię sier­po­watą. Pośrodku, gdzie umiesz­czono mnie, prze­by­wała mała grupka star­szych ode mnie bia­łych dziew­cząt. Twa­rze i ramiona nie­któ­rych z nich były z powodu nie­do­ży­wie­nia pokryte lanugo – mięk­kim mesz­kiem, który pokrywa skórę nowo­rod­ków. Każ­dego poranka były­śmy ważone w naszych szpi­tal­nych koszu­lach, tyłem do wagi.

Dziew­czyny mówiły czę­sto o swo­ich „przy­wi­le­jach”. Jeśli udało nam się zjeść cały posi­łek, przy­no­szony do łóżek na tacach, a pie­lę­gniarki nie zna­la­zły dużych okru­chów na naszych kola­nach, wolno nam było zadzwo­nić do rodzi­ców. Jeśli zja­dły­śmy dwa posiłki dzien­nie, rodzi­com wolno było przyjść na godzinną wizytę. Za to kon­se­kwen­cje powstrzy­my­wa­nia się od jedze­nia były surowe: opusz­cze­nie dwóch posił­ków skut­ko­wało przy­mu­sem leże­nia w łóżku. Kiedy chcia­ły­śmy pójść do łazienki, musia­ły­śmy wezwać pie­lę­gniarkę, która odno­to­wy­wała nasze „wyj­ście”. Tra­ci­ły­śmy moż­li­wość oglą­da­nia tele­wi­zji czy wizyt w bawialni, gdzie cho­dziły dzieci z innymi cho­ro­bami. Nad każ­dym posił­kiem uno­siła się groźba sondy pokar­mo­wej – kary za nad­mierną utratę wagi. Nie wie­dzia­łam, że umiesz­cza się ją w nosie. Wyobra­ża­łam sobie wielką rurę, krytą zjeż­dżal­nię, w któ­rej będę musiała żyć.

NA ODDZIALE DLA ANO­REK­TY­CZEK przy­dzie­lono mi nową współ­lo­ka­torkę, dwu­na­sto­let­nią Car­rie o wło­sach barwy słomy. Tyle razy pyta­łam ją, czy uważa, że jestem dziwna, że odpo­wie­działa: „Jeśli zapy­tasz mnie o to jesz­cze raz, powiem, że tak”. Znała wszyst­kie pie­lę­gniarki na naszym pię­trze i przy­jaź­niła się z innymi pacjent­kami. Uzna­łam ją i jej przy­ja­ciółkę Havę z pokoju obok za men­torki. Hava też miała dwa­na­ście lat i była piękna, miała ostre rysy twa­rzy i dłu­gie, brą­zowe włosy, któ­rych nie cze­sała. Było w niej coś dzi­kiego i suro­wego, przez co przy­po­mi­nała mi boha­terkę książki o osad­ni­kach na Dzi­kim Zacho­dzie. Pro­wa­dziła szcze­gó­łowy dzien­nik swo­jego pobytu w szpi­talu, pisany pod moc­nym wpły­wem tera­peu­tycz­nego języka, który poma­gał jej zro­zu­mieć samą sie­bie. Jako przed­wcze­śnie doj­rzała obser­wa­torka swo­jego oto­cze­nia po spo­tka­niu ze mną weszła w tryb eks­ta­tyczny: „Na boga, ta dziew­czynka ma led­wie sześć lat – zapi­sała. – Spójrz­cie na nią tylko!”6. Cią­gnęła: „Niech­że zaufa doro­słemu i uwolni dzie­cięce zacho­wa­nia ukryte gdzieś w tym sztyw­nym, spię­tym ciele. Założę się, że tylko czeka, aż ktoś wycią­gnie ku niej rękę, któ­rej będzie mogła się chwy­cić!”.

Moż­liwe, że Hava rów­nież zna­la­zła się pod nad­mier­nym wpły­wem Jom Kip­pur. Cho­dziła do szkoły żydow­skiej i, jak napi­sała w swoim dzien­niku, bała się, że nie zosta­nie „wpi­sana do księgi życia”, czyli na listę, na któ­rej Bóg noto­wał imiona tych, któ­rzy zasłu­gi­wali, by żyć kolejny rok. Obwi­niała się, że „nie umiała osią­gnąć boskiej dosko­na­ło­ści”.

Było mię­dzy nami wię­cej podo­bieństw: rodzice Havy rów­nież byli w trak­cie dłu­giego, paskud­nego roz­wodu i oni rów­nież żar­to­wali z oty­łych zna­jo­mych. Zawsze „śmiali się z Orn­ste­inów i nazy­wali ich Oink­ste­inami” (ang. oink – dźwięk chrum­ka­nia) – napi­sała. Miała też przy­ja­ciółkę podobną do Eli­za­beth: dziew­czynę, którą nie tylko podzi­wiała, ale którą chciała się stać. Kiedy bawiła się u niej w domu – pisała w dzien­niku – lubiła sobie wyobra­żać, że tam mieszka i ni­gdy nie wróci do sie­bie. Jej cha­rak­ter pisma był tak podobny do mojego, że kiedy nie­dawno czy­ta­łam frag­menty jej dzien­nika, przez chwilę wyda­wało mi się, że przed oczami mam wła­sne słowa.

Kiedy pozna­łam Havę, była w szpi­talu już od pra­wie pię­ciu mie­sięcy. Jej matka Gail poszła do jej szkoły i pró­bo­wała wytłu­ma­czyć szó­sto­kla­si­stom prze­dłu­ża­jącą się nie­obec­ność córki. „Cho­ciaż Hava jest bar­dzo chuda – powie­działa kla­sie – myśli, że jest bar­dzo gruba”.

Hava, która ważyła nie­wiele ponad trzy­dzie­ści kilo­gra­mów, nie była pewna, czy wyja­śnie­nie matki wła­ści­wie wpły­nęło na jej sta­tus spo­łeczny. W swoim dzien­niku zro­biła listę „rze­czy, które chcia­łaby w sobie lubić”; zna­la­zły się na niej jej „oso­bo­wość”, „inte­li­gen­cja – stop­nie” i „uczu­cia”. W snach „bła­gała kole­gów o abso­lutną akcep­ta­cję oraz zro­zu­mie­nie i nagle je dosta­wała”.

W bawialni, gdzie wszy­scy wal­czyli o moż­li­wość gry w Pac­Mana, Hava zaprzy­jaź­niła się z trzy­na­sto­latką w bliź­nia­czej ciąży. Kiedy poskar­żyła się jej na surowe zasady zwią­zane z jedze­niem na oddziale ano­rek­ty­czek, matka cię­żar­nej mimo­cho­dem zauwa­żyła, że kalo­rie można spa­lić, ćwi­cząc. „To dzięki niej pod­ję­łam decy­zję, że będę dziś wie­czo­rem robić paja­cyki” – zano­to­wała Hava.

Podzi­wia­łam przy­jaźń Havy i Car­rie, która krze­pła wokół wspól­nych celów. „Porów­ny­wa­ły­śmy z Car­rie nasze kości, skórę, kolor i szczu­płość – napi­sała Hava. – Nie wiem, co bym zro­biła, gdyby jej tu nie było!”. Zda­wały się wspól­nie pod­le­gać cyklom chud­nię­cia i tycia. Kiedy ważyły wię­cej, pie­lę­gniarki pozwa­lały im odwie­dzać oddział położ­ni­czy, gdzie oglą­dały nowo­rodki. Nie­które dzieci „miały wbite w sie­bie igły i inne rze­czy, więc czu­łam głę­boką wdzięcz­ność – pisała Hava. – Szkoda tylko, że z takim tru­dem przy­cho­dzi mi zje­dze­nie cze­goś bez poczu­cia winy”. Kiedy pie­lę­gniarki nie patrzyły, Hava i Car­rie bie­gały po kory­ta­rzach, aż Hava zaczy­nała mieć trud­no­ści z oddy­cha­niem; zgło­siły się też do roz­no­sze­nia posił­ków pozo­sta­łym pacjent­kom. „To były moje ćwi­cze­nia”, zano­to­wała Hava.

Dotąd nie wie­dzia­łam, że ćwi­cze­nia mają cokol­wiek wspól­nego z wagą ciała, ale wie­czo­rami zaczę­łam robić paja­cyki z Car­rie i Havą. Nie pozwa­la­łam już sobie na sie­dze­nie, żeby nie zmie­nić się w, jak mawiały, „leniwca”. Pie­lę­gniarki cho­dziły po poko­jach na oddziale z wóz­kiem peł­nym powie­ści dla mło­dzieży. Kiedy poja­wi­łam się ja, zna­la­zły się na nim też książki dla młod­szych czy­tel­ni­ków, jak Misio­wanki, seria o Clif­for­dzie, a także ksią­żeczki z cyklu Mr. Men i mała Miss, w tym Pan Siła­czek o męż­czyź­nie, który na śnia­da­nie zja­dał osiem jajek, co wydało mi się potworne. Nauczy­łam się czy­tać w moim szpi­tal­nym pokoju, na sto­jąco. Kiedy przy­cho­dziły pie­lę­gniarki, wypró­bo­wy­wa­łam swoją nową umie­jęt­ność, łącząc ze sobą pięć czy sześć liter na ich pla­kiet­kach z imie­niem.

Star­sze dziew­czyny uwa­żały mnie za coś w rodzaju maskotki, ano­rek­tyczkę w trak­cie szko­le­nia. Moje wyobra­że­nia doty­czące jedze­nia i ciała były jesz­cze bar­dziej magiczne niż ich. Jada­łam baj­gle, ale odma­wia­łam małej miseczki Che­erios – jedno duże „O” wyda­wało mi się lep­sze niż trzy­sta maleń­kich. Kiedy Hava i Car­rie pozwa­lały mi patrzeć, jak grają w kar­cianą gierkę o nazwie Go Fish, byłam cie­kawa, o jakiej rybie mowa (choć wsty­dzi­łam się zapy­tać): czy to taka ryba z oce­anu? Czy do jedze­nia? Nie rozu­mia­łam, że to ryby z oce­anu tra­fiają na talerz, a jeśli fak­tycz­nie cho­dziło o posi­łek, nie chcia­łam mieć z tą zabawą nic wspól­nego.

Nie nadą­ża­łam za Havą i Car­rie, które oma­wiały swoją wagę nie tylko w fun­tach, ale i w uncjach. Cho­ciaż ano­rek­sja jest znana jako cho­roba zwią­zana z czy­ta­niem, być może ma też dużo wspól­nego z mate­ma­tyką. Japoń­ska badaczka Mukai wspo­mi­nała, że kiedy była ano­rek­tyczką, wkro­czyła do „cyfro­wego świata, w któ­rym wszystko nale­żało rozu­mieć w kate­go­riach metrów, cen­ty­me­trów, kilo­gra­mów, kalo­rii, minut i tak dalej”. Napi­sała: „Nie dzie­li­łam już z nikim kul­tury, rze­czy­wi­sto­ści spo­łecz­nej, nawet języka. Żyłam w zamknię­tej rze­czy­wi­sto­ści, która miała sens dla mnie i tylko dla mnie”7.

Nie byłam na tyle wyedu­ko­wana, by wyko­ny­wać wyma­gane przez cho­robę obli­cze­nia, ale pocią­gał mnie nowy sys­tem war­to­ści przy­jęty przez Havę i Car­rie, ich inny spo­sób inter­pre­ta­cji cie­le­snych wra­żeń i doko­ny­wa­nia samo­oceny. Kiedy na nasz oddział przy­by­wała nowa pacjentka, Hava zapi­sy­wała w notat­niku jej wagę i wzrost. „Muszę prze­cze­kać moje pra­gnie­nie jedze­nia, by doświad­czyć szczytu speł­nie­nia – pisała. – Ten haj jest nie­sa­mo­wity”. Zda­wało się, że dys­cy­pli­no­wała swoje ciało w jakimś wyż­szym celu, któ­rego ni­gdy nie nazwała.

W opu­bli­ko­wa­nym w 1995 roku eseju The Asce­tic Ano­re­xic (Asce­tyczna ano­rek­tyczka) antro­po­lożka Nonja Peters, która sama cho­ro­wała na ano­rek­sję, podzie­liła tę cho­robę na wyraźne etapy: na początku ano­rek­tyczkę napę­dzają te same kul­tu­rowe siły, które wiele kobiet nakła­niają do odchu­dza­nia8. Wystar­czy try­wialna uwaga, żeby roz­po­cząć ten pro­ces. Mukai posta­no­wiła przejść na dietę po tym, gdy spy­tała matkę, czy kiedy doro­śnie, będzie gruba jak bab­cia. „Być może” – odparła jej mama9. Mukai zafik­so­wała się na tym komen­ta­rzu, cho­ciaż zda­wała sobie sprawę, że jej matka „się śmiała. Wie­dzia­łam, że żar­tuje”. W dzien­niku Hava odno­to­wała prze­ło­mowy moment, w któ­rym kole­żanka opi­sała jej roz­miar jako „M”. Rodzice tłu­ma­czyli jej, żeby nie słu­chała kole­gów, ale i tak napi­sała: „Skoro mówią, że jestem gruba, to jestem gruba”.

Pod­jęta impul­syw­nie decy­zja nabiera roz­pędu i coraz trud­niej się z niej wyco­fać. „Kiedy wkro­czyło się już na drogę ascezy, asce­tyczne zacho­wa­nie wytwa­rza asce­tyczne moty­wa­cje – nie na odwrót” – pisze Peters10.

Kilku naukow­ców badało rela­cje mię­dzy ano­re­xia nervosa a ano­re­xia mira­bi­lis – śre­dnio­wiecz­nym zabu­rze­niem, które pole­gało na tym, że młode, reli­gijne kobiety gło­dziły się, by uwol­nić swoje dusze z ciał i stać się jed­no­ścią z cier­pie­niem Chry­stusa. Mówiono, że ich utrata ape­tytu była cudem. Ich ciała stały się tak sil­nymi sym­bo­lami czy­sto­ści i wiary, że trudno im było wró­cić do jedze­nia, nawet kiedy ich życie było zagro­żone.

Histo­ryk Rudolph Bell zdia­gno­zo­wał ten stan jako „świętą ano­rek­sję”11. A jed­nak argu­ment prze­ciwny rów­nież wydaje się praw­dziwy: ano­rek­sja może spra­wiać wra­że­nie prak­tyki ducho­wej, znie­kształ­co­nego spo­sobu na odna­le­zie­nie szla­chet­niej­szej wer­sji sie­bie. Fran­cu­ski filo­zof René Girard opi­suje korze­nie ano­rek­sji jako „pra­gnie­nie nie tyle sta­nia się świętą, co bycia tak postrze­ganą”12. Pisze: „Jak na iro­nię nowo­cze­sny pro­ces tłu­mie­nia reli­gii two­rzy jej nie­zli­czone kary­ka­tury”13. Kiedy już obie­rze się kurs, trudno jest zmie­nić zasady gry. W dzien­niku, który pro­wa­dzi­łam w dru­giej kla­sie, napi­sa­łam: „Mia­łam takom horobe co nazywa się anek­so­reja. Mia­łam anek­so­reję, bo chcę być kimś lep­szym niż jestem”.

NIE WIDZIA­ŁAM SIĘ Z RODZI­CAMI przez dwa­na­ście dni. Mama przy­szła do szpi­tala raz, żeby przy­nieść mi piżamę, ponie­waż poprzed­nią popla­mi­łam krwią, gdy igła od kro­plówki wypa­dła mi z ramie­nia. Usły­sza­łam jej głos i cho­ciaż kazano mi leżeć w łóżku, wybie­głam z pokoju i popę­dzi­łam do niej. Obie pła­ka­ły­śmy, ale kiedy zna­la­złam się kilka metrów od niej, pie­lę­gniarki mnie zatrzy­mały.

Trzy razy dzien­nie przez pół godziny sie­działa ze mną pie­lę­gniarka, a ja patrzy­łam na jedze­nie, bio­rąc co naj­wy­żej kilka kęsów. Na każ­dej tacy znaj­do­wało się trzy­sta kalo­rii. Po jej wynie­sie­niu pie­lę­gniarka przez czter­dzie­ści pięć minut miała mnie na oku, by mieć pew­ność, że nie zwrócę jedze­nia. Wtedy nie zda­wa­łam sobie nawet sprawy, że dobro­wolne wywo­ła­nie wymio­tów jest fizycz­nie moż­liwe.

Po nie­ca­łych dwóch tygo­dniach zja­dłam całe śnia­da­nie, a potem obiad. Sma­ko­wał mi podany wtedy maka­ron z serem i nawet nie zorien­to­wa­łam się, że go skoń­czy­łam. „W sumie to cze­kam na posiłki, bo cza­sem się zapo­mi­nam i zaczy­nają mi sma­ko­wać” – napi­sała w dzien­niku Hava. Być może mnie też zasko­czyła nie­spo­dzie­wana przy­jem­ność. Pie­lę­gniarka moni­to­ru­jąca mój posi­łek pogra­tu­lo­wała mi i powie­działa, że zasłu­ży­łam na „przy­wi­lej”: mogłam zadzwo­nić do rodzi­ców. Pamię­tam, jak pode­szłam do tele­fonu sto­ją­cego przy łóżku i wybra­łam numer mamy. Kiedy usły­sza­łam jej głos, poczu­łam taką ulgę, że nic nie byłam w sta­nie powie­dzieć. Tylko się śmia­łam.

KIEDY RODZICE MNIE ODWIE­DZILI, z prze­ra­że­niem zaob­ser­wo­wali, że nauczy­łam się całego reper­tu­aru ano­rek­tycz­nych zacho­wań. Nie tylko robi­łam paja­cyki, ale też odma­wia­łam sie­dze­nia i leże­nia aż do dwu­dzie­stej pierw­szej, kiedy mia­łam poło­żyć się spać. Moja sio­stra, któ­rej wresz­cie także pozwo­lono mnie odwie­dzić, dostrze­gła urok moich nowych przy­ja­ció­łek. „Zabu­ja­łam się tro­chę w Car­rie – powie­działa mi wiele lat póź­niej. – Była ładna i fajna i pamię­tam, że miała takie gład­kie, mięk­kie włosy”. Dodała: „Te dziew­czynki się tobą opie­ko­wały”.

Moi rodzice zezło­ścili się, że zdo­mi­no­wały mnie star­sze, obyte z cho­robą dziew­częta. „Do tam­tej pory to był u cie­bie pro­ces czy­sto men­talny, wewnętrzny – powie­działa moja maco­cha. – Nie czy­ta­łaś cza­so­pism i nie wie­dzia­łaś, jak powinna wyglą­dać ide­alna, szczu­pła osoba”. Dodała: „Nie wydaje mi się, żebyś w ogóle rozu­miała, czym jest «chu­dość». Wydaje mi się, że po pro­stu nie chcia­łaś, żeby brzuch ci wysta­wał – tak jak wystają brzu­chy wszyst­kich dzieci”.

Ojciec jako jedyny odrzu­cał dia­gnozę. „Od bar­dzo mło­dego wieku powta­rza­łaś: «Nie będziesz mną rzą­dzić» – powie­dział. – Takie podej­ście mia­łaś też przy stole”. W kwe­stio­na­riu­szu pod tytu­łem „Postawa wobec jedze­nia”, które kazano wypeł­nić mojemu ojcu, jedno z pytań brzmiało: „Czy nasto­latka myśli o spa­la­niu kalo­rii pod­czas ćwi­czeń?”. Ojciec wykre­ślił słowo „nasto­latka”, a na mar­gi­ne­sie zano­to­wał: „Teraz już tak”.

KIEDY RODZICE ZACZĘLI MNIE ODWIE­DZAĆ, poczu­łam się, jakby zdjęto ze mnie zaklę­cie. Moje prio­ry­tety wró­ciły na swoje miej­sce. Chcia­łam dalej się z nimi widy­wać, więc zja­da­łam wszystko, co mi poda­wano. Dzięki temu mama i tata mogli mnie odwie­dzać osobno, po pół godziny dzien­nie każ­dego dnia.

Na para­pe­cie w moim pokoju zaro­iło się od figu­rek z pro­gramu Pee-wee’s Play­ho­use, który oglą­da­ły­śmy z sio­strą co week­end. Tata nie­mal za każ­dym razem przy­no­sił nową postać: fotel Cha­irry, listo­noszkę Rebę, Miss Yvonne, którą Pee-wee nazy­wał „naj­pięk­niej­szą kobietą w kra­inie kukie­łek”. Dzięki Car­rie i Havie rozu­mia­łam już, że tele­wi­zja jest dla leniw­ców i nie pozwa­la­łam sobie na tę sła­bość. Jed­nak pod­czas wizyt taty przy­glą­da­łam się, jak siada na moim szpi­tal­nym łóżku i trzy­ma­jąc po jed­nej figurce w każ­dej dłoni, wyso­kim, noso­wym gło­sem odgrywa sceny z pro­gramu.

Musia­łam osią­gnąć wagę dwu­dzie­stu dwóch kilo­gra­mów, żeby wyjść ze szpi­tala – cztery kilo wię­cej, niż kiedy mnie tam przy­jęto. Nocami cho­dzi­łam do pokoju pie­lę­gnia­rek i pro­si­łam o pude­łeczka płat­ków śnia­da­nio­wych z cukrem. Kiedy dłu­ba­łam w nosie, wkła­da­łam gluty z powro­tem do środka, żeby nie stra­cić na wadze. „Rachel zaczęła jeść 900 kalo­rii dzien­nie dwu­na­stego dnia hospi­ta­li­za­cji i stop­niowo zwięk­szała spo­ży­cie aż do momentu, gdy osią­gnęło ponad 1800 kalo­rii dzien­nie” – napi­sał Koepke.

Sio­stra powie­działa mi, że kiedy ostatni raz odwie­dziła mnie w szpi­talu, wydało jej się, że „utu­czyli cię tak, że wyglą­da­łaś, jak­byś miała bluzę wci­śniętą w spodnie – to było tylko twoje ciało, ale wyglą­dało jak dodat­kowy mate­riał”. Car­rie rów­nież przy­brała na wadze na tyle, by wró­cić do domu. Rekon­wa­le­scen­cja Havy była wol­niej­sza. „Po jedze­niu czuję się tak głu­pio i dziw­nie – ale nawet gdy­bym umiała to wytłu­ma­czyć, nikt by nie zro­zu­miał – napi­sała. Chcia­ła­bym, żeby ktoś mi pomógł i zmie­nił moją opi­nię o tym wszyst­kim”.

Wypi­sano mnie ze szpi­tala dzie­wią­tego listo­pada 1988 roku, sześć tygo­dni po przy­ję­ciu. Koepke był pesy­mi­stą, jeśli cho­dzi o mój powrót do zdro­wia: „Ze względu na wyraźną wro­gość” – mię­dzy moimi rodzi­cami – „i powagę cho­roby, nasza pro­gnoza musi być bar­dzo ostrożna” – napi­sał. On i jego zespół zare­ko­men­do­wali umiesz­cze­nie mnie w szpi­talu psy­chia­trycz­nym. Napi­sał jed­nak, że moi rodzice posta­no­wili „tym­cza­sowo nie korzy­stać z tej reko­men­da­cji”. Moja mama była zszo­ko­wana jego suge­stią. „Bałam się, że kiedy już znaj­dziesz się w sys­te­mie insty­tu­cji psy­chia­trycz­nych, bar­dzo trudno będzie cię stam­tąd wycią­gnąć” – powie­działa.

Wró­ci­łam do szkoły dzień po wyj­ściu ze szpi­tala. Zapy­ta­łam mamę, czy mogę powie­dzieć kole­gom, że byłam chora na zapa­le­nie płuc, ale nie pozwo­liła mi skła­mać. Poszła ze mną do sali i razem wyja­śni­ły­śmy sie­dzą­cym w kółeczku na dywa­nie dzie­ciom, że byłam w szpi­talu. „To nie była długa roz­mowa – powie­działa mama. – Nikt nie zasu­ge­ro­wał, że jesteś inna czy chora psy­chicz­nie. Wydaje mi się, że dzieci uznały, że to po pro­stu cho­roba ciała. I rze­czy­wi­ście potrze­bo­wa­łaś pokarmu”.

Nie chcąc zostać leniw­cem, nie zga­dza­łam się, by sie­dzieć przy biurku ani na dywa­nie. Pani Cal­fin pozwo­liła mi stać. „Sta­łaś z jedną ręką opusz­czoną, drugą przy­trzy­mu­jąc łokieć” – powie­działa mi Eli­za­beth, która jest teraz tera­peutką mał­żeń­ską. Cza­sem ucznio­wie pro­sili mnie, żebym się odsu­nęła, kiedy zasła­nia­łam im tablicę. Pamię­tam, że myśla­łam wtedy, że wcale nie stoję na linii ich wzroku, tylko chcą zwró­cić uwagę na moje nie­ty­powe zacho­wa­nie. Nie przy­po­mi­nam sobie jed­nak, żeby kto­kol­wiek się ze mnie nabi­jał, a po mie­siącu zaczę­łam sia­dać jak pozo­stałe dzieci. „Wła­ści­wie wto­pi­łaś się z powro­tem w tłum – powie­działa pani Cal­fin, po czym dodała: – Chcia­łam, żebyś znów poczuła się czę­ścią wspól­noty”. Tam­tej wio­sny psy­cho­log napi­sał, że moje objawy ustały. Ano­rek­sja, stwier­dził, była „spo­so­bem radze­nia sobie z odczu­waną pre­sją”.

Zaczę­łam znów grać w man­kalę z Eli­za­beth. Na nowo zosta­ły­śmy naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami. Zapra­szała mnie do sie­bie i zało­ży­ły­śmy w jej gar­de­ro­bie klub fanek New Kids on the Block. W mojej pamięci Hava sta­pia się z Eli­za­beth: obie nosiły jedwabne koszule nocne, były chude i kru­che, a moja matka nazy­wała je „ete­rycz­nymi”. „Chcę byci Eli­za­bith – zapi­sa­łam w dzien­niku. – Chcę mieci durzy dom. Chcę, żeby wszy­scy mnie lóbili”.

Kiedy byłam w pią­tej kla­sie, mama powie­działa, że widziała dziew­czynę przy­po­mi­na­jącą Car­rie w spodniach moro, grze­biącą w śmiet­ni­kach w cen­trum Bir­ming­ham, gdzie miesz­ka­ły­śmy. Nie mogę odna­leźć nazwi­ska Car­rie – nasi leka­rze też go nie pamię­tają – więc ni­gdy nie udało mi się potwier­dzić, czy to naprawdę ona. O Havie nic nie sły­sza­łam przez kilka kolej­nych lat, do czasu, kiedy opi­sano ją w arty­kule na temat roz­po­zna­wa­nia wcze­snych obja­wów cho­roby psy­chicz­nej u nasto­lat­ków, opu­bli­ko­wa­nym w „The Detroit News”. Na zdję­ciu stała nad jezio­rem, z wło­sami dłu­gimi do pasa. Wciąż była piękna, ale wyda­wała się nieco wynisz­czona. W arty­kule można było prze­czy­tać, że spę­dziła okres doj­rze­wa­nia i mło­dość w kolej­nych szpi­ta­lach psy­chia­trycz­nych. Nie skoń­czyła liceum. Zabu­rze­nia odży­wia­nia uwa­żała za defi­niu­jący ele­ment swo­jego życia.

Kilka lat temu poje­cha­łam do Szwe­cji, żeby opi­sać histo­rię zabu­rze­nia okre­śla­nego jako „syn­drom rezy­gna­cji”14. Setki dzieci z byłych repu­blik radziec­kich i byłej Jugo­sła­wii, któ­rym odmó­wiono azylu w Szwe­cji, prze­stały wsta­wać z łóżek. Odma­wiały jedze­nia. Zamil­kły. Z bie­giem czasu zda­wały się tra­cić zdol­ność poru­sza­nia się. Wiele z nich trzeba było kar­mić za pomocą sondy. Nie­które stop­niowo pogrą­żyły się w sta­nie podob­nym do śpiączki. Jedno z dzieci powie­działo mi, że w cza­sie mie­sięcy spę­dzo­nych w łóżku czuło się, jakby znaj­do­wało się w szkla­nym pudełku o kru­chych ścia­nach umiesz­czo­nym głę­boko w oce­anie. Gdyby chło­piec się ode­zwał lub poru­szył, powsta­łaby wibra­cja, przez którą szkło by pękło. „Woda wpły­nę­łaby do środka i mnie zabiła” – powie­dział.

Psy­chia­trzy twier­dzili, że stan ten jest reak­cją zarówno na stres spo­wo­do­wany pro­ce­sem migra­cji, jak i na trau­ma­tyczne doświad­cze­nia z kra­jów pocho­dze­nia. Nie byli jed­nak w sta­nie usta­lić, dla­czego cho­roba wystę­puje jedy­nie w Szwe­cji, a w sąsied­nich pań­stwach nor­dyc­kich, gdzie zamiesz­kali uchodźcy z tych samych kra­jów, już nie. Kiedy roz­ma­wia­łam z rodzi­nami, dowie­dzia­łam się, że wiele dzieci, u któ­rych zdia­gno­zo­wano syn­drom rezy­gna­cji, znało kogoś, kto rów­nież na niego cier­piał. Szwedzka prasa zaczęła wysu­wać zarzuty, jakoby dzieci symu­lo­wały, zwłasz­cza kiedy Szwe­cja uznała syn­drom rezy­gna­cji za pod­stawę udzie­le­nia zezwo­le­nia na pobyt. Kiedy jed­nak pozna­łam te dzieci, byłam pewna, że nie oszu­kują. Tygo­dniami, nawet mie­sią­cami wycho­dziły ze stanu bli­skiego kata­to­nii, i to kiedy ich rodzi­nom powie­dziano już, że mogą zostać w Szwe­cji. Coś, co roz­po­czy­nało się jako pro­test, zda­wało się potem żyć wła­snym życiem. Dzieci sta­wały się męczen­ni­kami, a rola, która z początku zda­wała się wyzwo­le­niem, zaczy­nała je nisz­czyć.

Moje roz­mowy z rodzi­nami i leka­rzami w Szwe­cji spra­wiły, że wró­ci­łam myślami do mojego wcze­snego doświad­cze­nia z ano­rek­sją. W tych nie­mych, poszczą­cych dzie­ciach było coś zna­jo­mego. Dziecko, z natury solip­sy­styczne, ma ogra­ni­czone moż­li­wo­ści wyra­ża­nia roz­pa­czy. Wzorce, według któ­rych wyra­żany jest smu­tek, są kształ­to­wane kul­tu­rowo. Zarówno w przy­padku ano­rek­sji, jak i syn­dromu rezy­gna­cji dzieci oka­zują wście­kłość i poczu­cie bez­rad­no­ści, odma­wia­jąc jedze­nia; jest to jedna z nie­wielu dostęp­nych im metod. Eks­perci mówią im, że ich zacho­wa­nie da się nazwać. Dzieci mogą doko­ny­wać świa­do­mych i nieświa­do­mych popra­wek tej kla­sy­fi­ka­cji. Z cza­sem wybrany wzo­rzec zacho­wa­nia staje się coraz sil­niej zako­rze­niony i bar­dziej mimo­wolny.

Filo­zof Ian Hac­king używa ter­minu „efekt pętli” (looping effect) dla opi­sa­nia spo­sobu, w jaki ludzie dają się zaplą­tać w samo­speł­nia­jące się opo­wie­ści o cho­ro­bie15. Nowa dia­gnoza może odmie­nić „prze­strzeń moż­li­wo­ści kon­stru­owa­nia oso­bo­wo­ści – pisze16. – Two­rzymy sie­bie w naszym wła­snym nauko­wym obra­zie rodza­jów ludzi, któ­rymi można zostać”17. W eseju o dzie­ciach, u któ­rych zdia­gno­zo­wano w Szwe­cji syn­drom rezy­gna­cji, Hac­king przy­wo­łuje zakład Pas­cala: chcąc unik­nąć moż­li­wo­ści, jaką jest wiecz­ność w pie­kle, powin­ni­śmy zacho­wy­wać się, jakby Bóg był praw­dziwy, cho­ciaż bra­kuje nam dowo­dów na jego ist­nie­nie. Z bie­giem czasu możemy zin­ter­na­li­zo­wać wiarę, którą symu­lo­wa­li­śmy; nasze prze­ko­na­nia staną się szczere. Hac­king twier­dzi, że w przy­padku niektó­rych cho­rób zacho­dzi ten sam pro­ces. Znaj­du­jemy spo­sób, by wyra­zić naszą roz­pacz poprzez imi­ta­cję, aż wresz­cie „«opa­no­wa­li­śmy» nowy stan psy­chiczny, czy może go «naby­li­śmy»”18.

W WIEKU SZE­ŚCIU LAT wciąż wyda­wało mi się, że wystar­czy siła woli, by stać się kimś innym. Gdy­bym została w szpi­talu dłu­żej albo wró­ciła do mniej życz­li­wej szkoły, być może podą­ży­ła­bym tą samą drogą co Hava. „Ety­kietki nie są takie złe – napi­sała w swoim dzien­niku. – Przy­naj­mniej dają ci tytuł, do któ­rego możesz aspi­ro­wać… i toż­sa­mość!!!!”

Moja maco­cha, naj­bar­dziej prak­tyczna osoba w rodzi­nie, powie­działa mi kie­dyś, że nie była pewna, czy dożyję doro­sło­ści. Mam w sobie pewne cechy, które czy­nią mnie podatną na posty bez powodu, jak amor­ficzne poczu­cie, że samo­ogra­ni­cze­nie jest moral­nie słuszne. Zasta­na­wiam się jed­nak, czy kie­dy­kol­wiek naprawdę cho­ro­wa­łam na ano­rek­sję. Być może moja nie­wielka stycz­ność z ide­ałem chu­do­ści spra­wiła, że nie pra­gnę­łam go aż tak bar­dzo. By użyć ter­mi­no­lo­gii histo­ryczki Joan Jacobs Brum­berg, która bły­sko­tli­wie pisała o gene­zie zabu­rzeń odży­wia­nia, zosta­łam „zre­kru­to­wana” do ano­rek­sji, ale cho­roba ni­gdy nie stała się moją „karierą”19. Nie zapew­niła mi języka, który pozwo­liłby mi zro­zu­mieć sie­bie.

To poczu­cie, że „cudem mi się udało”, spra­wiło, że sta­łam się uważna na te etapy we wcze­snych fazach cho­roby, kiedy jest ona już pochła­nia­jąca i nisz­cząca, ale nie zmie­niła jesz­cze naszej toż­sa­mo­ści i świata spo­łecz­nego. Cho­roby psy­chiczne czę­sto postrzega się jako chro­niczne, krnąbrne siły, które potra­fią zawład­nąć naszym życiem, ale zasta­na­wiam się, na ile ich bieg mogą kształ­to­wać histo­rie, które o nich opo­wia­damy, zwłasz­cza na początku. Mogą one pomóc ludziom się uwol­nić, ale można w nich także utknąć.

Psy­chia­trzy uży­wają słowa „wgląd” – klu­czo­wego, nie­mal magicz­nego dla nich ter­minu – żeby doko­nać oceny praw­dzi­wo­ści histo­rii pacjen­tów o tym, co dzieje się w ich umy­słach. W prze­ło­mo­wym arty­kule w „The Bri­tish Jour­nal of Medi­cal Psy­cho­logy” z 1934 roku psy­chia­tra Aubrey Lewis zde­fi­nio­wał wgląd jako: „wła­ściwe podej­ście do cho­ro­bo­wej zmiany w sobie samym”20. Pacjentka mająca „wła­ściwe podej­ście” roz­po­znaje na przy­kład, że duchy zmar­łych ludzi nie zaczęły nagle do niej mówić, a głosy są obja­wami, które lekar­stwa mogą wyci­szyć. Wgląd oce­nia się pod­czas każ­dej hospi­ta­li­za­cji pacjen­tów psy­chia­trycz­nych i odgrywa on istotną rolę w podej­mo­wa­niu decy­zji o tym, czy leczyć ich wbrew ich woli. Kon­cep­cja ta w dużej mie­rze igno­ruje jed­nak fakt, że to „wła­ściwe podej­ście” jest zależne od kul­tury, rasy, pocho­dze­nia etnicz­nego i wiary. Bada­nia wyka­zują, że osoby nie­białe czę­ściej oce­nia się jako „pozba­wione wglądu” od bia­łych, być może dla­tego, że ich spo­sób wyra­ża­nia roz­pa­czy jest leka­rzom obcy albo dla­tego, że pacjenci ci mają mniej zaufa­nia do tego, co mówią leka­rze21. Mówiąc ostrzej, wgląd mie­rzy, na ile pacjent zga­dza się z inter­pre­ta­cją leka­rza na swój temat.

Pięć­dzie­siąt lat temu, u szczytu epoki psy­cho­ana­lizy, wgląd ozna­czał rodzaj epi­fa­nii: nie­świa­dome pra­gnie­nia i kon­flikty sta­wały się świa­dome. Pacjentkę uzna­wano za posia­da­jącą wgląd, kiedy potra­fiła na przy­kład roz­po­znać swój stłu­miony gniew na ojca i spo­sób, w jaki to zaka­zane uczu­cie ukształ­to­wało jej oso­bo­wość. Koniec koń­ców oka­zało się jed­nak, że cho­ciaż wgląd w kon­flikty inter­per­so­nalne daje inte­lek­tu­alną satys­fak­cję, nie sta­nowi leku.

Bio­me­dyczne powody wystę­po­wa­nia cho­roby, na któ­rych sku­piono się w latach osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych, zli­kwi­do­wały potrzebę wglądu tego rodzaju. „Wła­ściwe podej­ście” zostało zastą­pione przez nowe zasoby wie­dzy: pacjenci byli uzna­wani za wni­kli­wych, gdy rozu­mieli, że ich zabu­rze­nia są wyni­kiem cho­rób mózgu. Podej­ście bio­me­dyczne roz­wią­zy­wało pro­blem moralny – zwią­zany z obwi­nia­niem pacjen­tów i ich rodzin – i doce­niano je za poten­cjał zmniej­sze­nia styg­ma­ty­za­cji. W pierw­szym rapor­cie naczel­nego leka­rza Sta­nów Zjed­no­czo­nych doty­czą­cym zdro­wia psy­chicz­nego z 1999 roku czy­tamy, że styg­ma­ty­za­cja bie­rze się z „błęd­nego podziału na ciało i umysł, zapro­po­no­wa­nego po raz pierw­szy przez Kar­te­zju­sza”22. Pod­czas kon­fe­ren­cji pra­so­wej naczelny lekarz ogło­sił, że „nie ma nauko­wego uza­sad­nie­nia, by wpro­wa­dzać roz­róż­nie­nie mię­dzy cho­ro­bami psy­chicz­nymi a innymi rodza­jami cho­rób”23.

Być może. Rama bio­me­dyczna nie dopro­wa­dziła jed­nak do ogra­ni­cze­nia styg­ma­ty­za­cji. Bada­nia wyka­zują, że ludzie, któ­rzy rozu­mieją cho­roby psy­chiczne jako zabu­rze­nia bio­lo­giczne czy gene­tyczne, rza­dziej obwi­niają o nie słaby cha­rak­ter czy reagują na nie karząco, czę­ściej jed­nak widzą cho­robę jako coś nie­kon­tro­lo­wa­nego, alie­nu­ją­cego i nie­bez­piecz­nego24. Postrze­gana jest ona jako nie­ustę­pliwa bły­ska­wica, któ­rej kie­runku nie spo­sób zmie­nić. We wspo­mnie­niach pod tytu­łem The Cen­ter Can­not Hold pro­fe­sorka prawa, psy­cho­lo­gii i psy­chia­trii na Uni­ver­sity of Southern Cali­for­nia Elyn Saks pisze, że kiedy zdia­gno­zo­wano u niej schi­zo­fre­nię, poczuła, że „cokol­wiek było z moją głową nie tak, było nie­zmienne i wedle wszel­kich dostęp­nych danych nie­na­pra­wialne. Wie­lo­krot­nie sty­ka­łam się ze sło­wami takimi jak «wynisz­cza­jące», «nie­zro­zu­miałe», «prze­wle­kłe», «kata­stro­falne», «nisz­czy­ciel­skie» i «strata». I tak miało być do końca życia. Do końca życia”25.

Hava miała dosko­nały wgląd – w dzien­niku czę­sto opi­suje „zabu­rze­nie che­micz­nej rów­no­wagi”, pod­czas gdy ja, w wieku lat sze­ściu, nie mia­łam w zasa­dzie żad­nego. Mój powrót do jedze­nia można by uznać za przy­pa­dek. Być może jed­nak decy­zja ta była moż­liwa, bo wyja­śnie­nia leka­rzy nie­wiele dla mnie zna­czyły. Nie byłam przy­wią­zana do żad­nej kon­kret­nej histo­rii o tym, jaką rolę odgrywa cho­roba w moim życiu. Nie­które opo­wie­ści są dla nas oca­le­niem, inne – pułapką, a oso­bie cho­rej bar­dzo trudno jest usta­lić, która jest która26.

Psy­chia­trzy zaska­ku­jąco nie­wiele wie­dzą o tym, dla­czego nie­któ­rzy cho­rzy psy­chicz­nie zdro­wieją, pod­czas gdy inni pacjenci o tej samej dia­gno­zie roz­wi­jają w cho­ro­bie swoją „karierę”. Wydaje mi się, że odpo­wiedź na to pyta­nie wymaga zwra­ca­nia więk­szej uwagi na dystans mię­dzy mode­lami psy­chia­trycz­nymi wyja­śnia­ją­cymi cho­robę a histo­riami, dzięki któ­rym ludzie sami odnaj­dują sens. Nawet jeśli pyta­nie o inter­pre­ta­cję jest dru­go­rzędne wobec odna­le­zie­nia sku­tecz­nej kura­cji, histo­rie te zmie­niają ludz­kie życie, cza­sem w spo­sób nie­spo­dzie­wany, i mają duże zna­cze­nie dla odczu­wa­nia sie­bie oraz dla pra­gnie­nia, by w ogóle pod­dać się lecze­niu.

Zawsze pocią­gały mnie stu­dia przy­pad­ków, choć jed­no­cze­śnie draż­nił mnie przed­sta­wiony w nich obraz zamknię­tego świata, ogra­ni­czo­nego do jed­nej osoby i jed­nego obja­śnie­nia. Zasta­na­wiam się, czy my, któ­rzy piszemy o cho­ro­bach psy­chicz­nych, nie nazbyt czę­sto suge­ru­jemy się psy­chia­trią. Opo­wie­ści o cho­ro­bach psy­chicz­nych są czę­sto bar­dzo indy­wi­du­alne; pato­lo­gia rodzi się w naszym wnę­trzu i tam jest prze­ży­wana. W tych opo­wie­ściach pomija się jed­nak to, gdzie i jak żyją ci ludzie, a także spo­sób, w jaki ich toż­sa­mość staje się odzwier­cie­dle­niem postrze­ga­nia ich przez innych. Nasze cho­roby nie są ogra­ni­czone do naszej czaszki, ale powstają i są pod­trzy­my­wane przez nasze rela­cje i spo­łecz­no­ści, w któ­rych funk­cjo­nu­jemy. Cho­ciaż czy­sto psy­chia­tryczny model umy­słu może być klu­czowy dla prze­trwa­nia ludzi cier­pią­cych na cho­roby psy­chiczne, tytuł tej książki, który pocho­dzi z dzien­nika Havy – Obcy dla samych sie­bie – przy­po­mina nam, że rama ta może nas rów­nież odda­lać od róż­nych pozio­mów zro­zu­mie­nia koniecz­nych do zacho­wa­nia poczu­cia sie­bie, zwłasz­cza w okre­sach cho­roby i kry­zysu.

W eseju pod tytu­łem The Hid­den Self (Ukryte ja) Wil­liam James pisze, że „ide­ałem każ­dej nauki jest zamknięty i kom­pletny sys­tem prawdy”27. Bada­cze, jak twier­dzi, osią­gają ten cel, w dużej mie­rze lek­ce­wa­żąc to, co nazywa „nie­skla­sy­fi­ko­wa­nymi pozo­sta­ło­ściami” (unc­las­si­fied resi­duum), czyli objawy i doświad­cze­nia, które „nie pasują do tego ide­al­nego kształtu”. Książka ta opo­wiada o ludziach, któ­rych zma­ga­nia z cho­robą psy­chiczną nie miesz­czą się w tym „zamknię­tym i kom­plet­nym sys­te­mie prawdy”. Ich życia toczą się w róż­nych epo­kach i kul­tu­rach, ale mają też wspólne tło: psy­chiczne rubieże, zewnętrzne gra­nice ludz­kiego doświad­cze­nia, gdzie język czę­sto ponosi klę­skę. Wybra­łam boha­te­rów, któ­rzy pró­bo­wali prze­kro­czyć poczu­cie nie­ko­mu­ni­ko­wal­no­ści doświad­cze­nia za pomocą pisa­nia; moja książka opiera się nie tylko na roz­mo­wach z nimi, ale też na ich dzien­ni­kach, listach, nie­pu­bli­ko­wa­nych wspo­mnie­niach, wier­szach i modli­twach. Doszli do gra­nic psy­chia­trycz­nych ram poj­mo­wa­nia sie­bie i szu­kają odpo­wied­nich spo­so­bów wyrazu – che­micz­nych, egzy­sten­cjal­nych, kul­tu­ro­wych, eko­no­micz­nych, poli­tycz­nych – by zro­zu­mieć sie­bie w świe­cie. Te różne wyja­śnie­nia nie wyklu­czają się jed­nak nawza­jem; nie­kiedy wszyst­kie mogą być praw­dziwe jed­no­cze­śnie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. A. Bray, The Ano­re­xic Body: Reading Disor­ders, „Cul­tu­ral Stu­dies” 996, nr 3(10), s. 413. [wróć]

2. T. Mukai, A Call for Our Lan­gu­age: Ano­re­xia from Within, „Women’s Stu­dies Inter­na­tio­nal Forum” 1989, nr 6(12), s. 613. [wróć]

3. H. Bruch, The Gol­den Cage: The Enigma of Ano­re­xia Nervosa, Cam­bridge, MA: Harvard Uni­ver­sity Press 1972, s. XXII. [wróć]

4. E. Sho­wal­ter, Hysto­ries: Hyste­ri­cal Epi­de­mics and Modern Media, New York: Colum­bia Uni­ver­sity Press 1997, s. 20. [wróć]

5.Ibi­dem, s. XXIV. [wróć]

6. Matka Havy podzie­liła się ze mną ponad tuzi­nem zapi­sa­nych ręcz­nie note­sów Havy, pisa­nych od 1988 roku, a także listami i mailami, z któ­rych setki Hava wydru­ko­wała i upo­rząd­ko­wała w tecz­kach. Jej mama trzyma stare zapi­ski Havy w pudeł­kach w piw­nicy. [wróć]

7. T. Mukai, op. cit., s. 634. [wróć]

8. N. Peters, The Asce­tic Ano­re­xic, „Social Ana­ly­sis: The Inter­na­tio­nal Jour­nal of Social and Cul­tu­ral Prac­tice” 1995, nr 37, s. 44–66. [wróć]

9. T. Mukai, op. cit., s. 620. [wróć]

10. N. Peters, op. cit., s. 51–52. [wróć]

11. R.M. Bell, Holy Ano­re­xia, Chi­cago: Uni­ver­sity of Chi­cago Press 1985, s. XII. [wróć]

12. R. Girard, Eating Disor­ders and Mime­tic Desire, „Con­ta­gion” 1996, nr 3, s. 16. [wróć]

13.Ibi­dem, s. 9. O postrze­ga­niu ano­rek­sji jako świę­to­ści: Arty­kuł opu­bli­ko­wany w 2014 roku w „Case Reports in Psy­chia­try” opi­suje przy­pa­dek mło­dej dziew­czyny wycho­wa­nej na przed­mie­ściach Chi­cago, która chciała być świętą i gło­dziła się pod­czas stu­diów w kato­lic­kim klasz­to­rze. „Cho­ciaż działo się to współ­cze­śnie, jej powody, by dobro­wol­nie się gło­dzić, i kon­tekst kul­tu­rowy, w któ­rym była wycho­wy­wana, są bar­dziej podobne do tego, co spo­tkało histo­ryczne postaci prze­ży­wa­jące ano­re­xia mira­bi­lis” – napi­sali auto­rzy. Dziew­czyna nie miała dostępu do dużego lustra poka­zu­ją­cego całość jej syl­wetki, tylko do malut­kiego, któ­rego uży­wała, by popra­wić habit. Ni­gdy też nie wcho­dziła na wagę. Kiedy prze­ło­żeni w klasz­to­rze zasu­ge­ro­wali, by udała się do psy­chia­try, „nie rozu­miała, czemu mia­łaby to zro­bić, jakby uwa­żała, że ogra­ni­cza­jąc poży­wie­nie, zacho­wuje się poboż­nie”. Vide: A.A. Davis, M. Nguyen, A Case Study of Ano­re­xia Nervosa Dri­ven by Reli­gious Sacri­fice, „Case Reports in Psy­chia­try” 2014, s. 512–764. [wróć]

14. R. Aviv, The Trauma of Facing Depor­ta­tion, „The New Yor­ker”, 17 marca 2017. [wróć]

15. I. Hac­king, The Social Con­struc­tion of What?, Cam­bridge MA: Harvard Uni­ver­sity Press 1990, s. 34. [wróć]

16.Idem, Making Up People, w: Recon­struc­ting Indi­vi­du­alism: Auto­nomy, Indi­vi­du­ality and the Self in Western Tho­ught, red. T.C. Hel­ler, M. Sosna, Stan­ford, CA: Stan­ford Uni­ver­sity Press 1987, s. 229. [wróć]

17. Ian Hac­king, Kinds of People: Moving Tar­gets, w: Pro­ce­edings of the Bri­tish Aca­demy 151, 2007, s. 305. [wróć]

18.Idem, Patho­lo­gi­cal With­dra­wal of Refu­gee Chil­dren Seeking Asy­lum in Swe­den, „Stu­dies in History and Phi­lo­so­phy of Bio­lo­gi­cal and Bio­me­di­cal Scien­ces” 2010, nr 41, s. 317. [wróć]

19. J.J. Brum­berg, Fasting Girls: The History of Ano­re­xia Nervosa, New York: Vin­tage Books 2000, s. 40–41. [wróć]

20. A. Lewis, The Psy­cho­pa­tho­logy of Insi­ght, „The Bri­tish Jour­nal of Medi­cal Psy­cho­logy” 1934, nr 14, s. 332–348. [wróć]

21. L.J. Kir­mayer, E. Corin, G.E. Jarvis, Inside Know­ledge: Cul­tu­ral Con­struc­tions of Insi­ght in Psy­cho­sis, w: Insi­ght and Psy­cho­sis: Awa­re­ness of Ill­ness in Schi­zo­ph­re­nia and Rela­ted Disor­ders, red. X.F. Ama­dor, A.S. David, New York: Oxford Uni­ver­sity Press 2004, s. 197–232. [wróć]

22. Depart­ment of Health and Human Servi­ces, Men­tal Health: A Report of the Sur­geon Gene­ral, Natio­nal Insti­tute of Men­tal Health, 1999, s. 6. [wróć]

23. D. Sat­cher, Sta­te­ment at Rele­ase of the Men­tal Health Report, 13 grud­nia 1999. Vide: Grand Rounds: Eco­no­mics and the Sur­geon Gene­ral’s Report on Men­tal Health, „Psy­chia­tric Servi­ces” 2002, nr 4(53), ps.psy­chia­try­on­line.org/doi/full/10.1176/appi.ps.53.4.409, dostęp z dn. 13 marca 2024 r. [wróć]

24. A. Lough­man, N. Haslam, Neu­ro­scien­ti­fic Expla­na­tions and the Stigma of Men­tal Disor­der: A Meta-ana­ly­tic Study, „Cogni­tive Rese­arch: Prin­ci­ples and Impli­ca­tions” 2018, nr 1(3), s. 43. [wróć]

25. E. Saks, The Cen­ter Can­not Hold: My Jour­ney Thro­ugh Mad­ness, New York: Hype­rion 2007, s. 168. [wróć]

26. Sfor­mu­ło­wa­nie tej idei zawdzię­czam Tanyi Luhr­mann, która prze­czy­tała szkic tego pro­logu. Dzię­kuję Rachael Bedard, Annie Gold­man i Alice Gre­gory, które rów­nież pomo­gły mi wyraź­niej zoba­czyć to, co sta­ra­łam się w tych aka­pi­tach powie­dzieć. [wróć]

27. W. James, Essays in Psy­cho­logy, Cam­bridge, MA: Harvard Uni­ver­sity Press 1984, s. 247. W eseju tym James pisze rów­nież: „W każ­dej nauce wokół uzna­nych i upo­rząd­ko­wa­nych fak­tów krąży chmura kurzu zło­żona z wyjąt­ko­wych obser­wa­cji, zda­rzeń drob­nych, nie­re­gu­lar­nych i rzadko spo­ty­ka­nych, które zawsze łatwiej jest zigno­ro­wać, niż się na nich sku­pić”. [wróć]