Nowoczesna Poezja Rymowana - Natalia Szyma - ebook

Nowoczesna Poezja Rymowana ebook

Natalia Szyma

0,0
6,06 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tom poezji powstałej na przełomie ostatnich 17 lat. Wiersze ułożone są chronologicznie, duża część zaopatrzona jest jedynie w datę, niektóre posiadają sam tytuł natomiast chronologia pozostaje zachowana. Motywem przewodnim zbioru jest życie wraz ze wszystkimi swoimi barwami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 40

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Natalia Maria Szyma

Nowoczesna Poezja Rymowana

© Natalia Maria Szyma, 2021

Tom poezji powstałej na przełomie ostatnich 17 lat. Wiersze ułożone są chronologicznie, duża część zaopatrzona jest jedynie w datę, niektóre posiadają sam tytuł natomiast chronologia pozostaje zachowana. Motywem przewodnim zbioru jest życie wraz ze wszystkimi swoimi barwami.

ISBN 978-83-8245-863-3

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

„Zranionym sercom”

Zranionym sercom potrzeba

Błękitów nieba

Skrzydlatej modlitwy gońca,

Pogodnych uśmiechów słońca

Ciszy bez końca…

Lub burzy, która zagłuszy

Żrący ból duszy — i czarnej, wyjącej nocy,

Co będzie osłonić w mocy

Ich płacz sierocy.

A.Asnyk

„I wiesz co mnie boli?

Że w głowach się pierdoli

Zakłócony pokój ludziom dobrej woli…:

Magik

03-09-2004 r.

Różowe latające motyle

Zasiadają w moim sercu na chwilę

robiąc spustoszenie

Opadam z sił

Lecz jeszcze nie przywitam się z moją mogiłą.

Tajemnicze serce jeszcze mi nieznane

Zostawić coś pewnego? — pytanie dylematu

— by zyskać coś nowego

Kruchego

By zyskać coś

Lub nie zyskać czegoś

Czy serce podpowie

By ofiarować je Tobie?

05-09-2004 r.

Gdy księżyc ukazuje się w całym swoim kunszcie.

Odchodzi małymi kroczkami dumne Słońce.

Wraz z nocą rozpacz czarna o imieniu smutek przychodzi.

Ślad czegoś we mnie jest

Całości czegoś brakuje

W Tobie jest wszystko to co moją jest całością

Lecz nie czuję wypełnienia…

Widzę stubarwne rośliny, majestatyczne drzewa, ludzi

Nic mnie do życia nie budzi.

Stubarwne rośliny szarzeją,

Majestatyczne drzewa kurczą się, aż całkiem znikaja,

Ludzie, umierają.

Ja?

Już jakby żywot oddałam.

Tylko Ty możesz tchnąć we mnie nowego millenium żar

Więc usłysz słów melodię

Nim nadejdzie ostateczny cios.

07-09-2004 r.

Ciemności powłoka

To mego ciała zwłoki

Łez mych przelane potoki

Odchodzi tylko to co zostać powinno

Zostaje tylko to co odejść nie chce.

Pomnik mej wielkiej niemocy

Wzniesiony ponad niebieskie sklepienie

Czy tam na górze jest moje wybawienie?

Czy łza kiedyś na wieki ustanie?

Czy równoważyć się to będzie z tym, że czas dla mnie stanie?

Czy twarz kiedyś jeszcze wieczną radością będzie emanowała?

Czy to musi być to słowo?

Śmierć.

13-09-2004 r.

Człowiek jest tylko sumą oddechów

Życie to tylko iloczyn smutków

Iloczyn radości o bardzo małej częstotliwości

Smutek jest pustką w czasie

Gdy nic nie czujesz i nie chcesz nic czuć

Konfrontuje się wtedy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Radość jest pragnieniem

Aby zatrzymać daną chwilę na długie lata.

Nadzieja jest potworem

Puka do twych drzwi, jak biedak potrzebujący jałmużny

z chęcią jej otwierasz

Pewnego dnia budzisz się

A jej już nie ma

Miłość jest ponadczasowa, gdy w prawdziwym swym pięknie się objawia

Dzięki niej nadzieja powraca roześmiana od ucha do ucha.

Śmierć smutną zawsze ma twarz

Zmęczona niekończoncymi się odwiedzinami,

nie tylko tych których darzy sympatią.

Wszystkich, których czas odwiedzin przychodzi z góry.

13-09-2004 r.

Od ludzkich roztargnionych dusz

Świat pęka w szwach

Łez tyle, światło widzi dnia,

Że powódz nadejść może lada chwila.

Uśmiechów liczba to w oceanie kropla

Upadająca na samo dno

Pitagoras opuszczać nie musi Elizejskich Pól

Obliczyć radości ludzkie — nie jest to wyższa matematyka

Pojmować bezduszników chcesz

Sam targnij się na życie cudze

Nie raz, nie dwa, a troje raza

I bez wyrzutów, skruchy, trwogi

Dalej swój żywot prowadź błogi.

Jednakże dłoń poświęcić swą dla drugiej duszy

Jest niczym Syzyfowe prace

Kiedy śmierć zrozumieć chcesz

W kolejce zajmij miejsce.

15-09-2004 r.

Jesteś dla mnie kimś bliskim

A jednak mi nieznanym

Przeraża mnie gdy w twe serce wkrada się

Zawiść

Choć wiem, że się od siebie różnimy

To z tych samych korzeni się wywodzimy

Tak wiele w Tobie miłości

Tylko po co tyle złości?

Kiedy chcesz wskrzeszasz w sobie miłość

Do całego świata

A kiedy indziej nienawiść

Do siostry lub brata

Przejżyj na oczy

Złych udzielasz odpowiedzi

A pytań tyle co gwiazd na niebie

Niech zgaśnie ten wojenny ogień

Co w twych oczach jak poranna zorza płonie

Miłość to odpowiedź!

Po którejkolwiek stoisz stronie.

16-09-2004 r.

Słowo — to tylko próżnia

Słowo — rzucane zbyt często na wiatr

Słowo — rana lub pokrzepienie

Słowo — dla mas nic nie warte, poskładane litery

Czyn — znaczenie większe ma od słowa

Czyn — ku tym kierowany co w słowo nie wierzą i w nic innego

Wiara- wybawienie dające nadzieję

Wiara — dzięki niej warto egzystować

Śmierć — koniec i początek zarazem

Śmierć — wyrok z którym się rodzimy i żyjemy.

16-09-2004 r.

Budzą mnie słońca promienie

Wraz ze mną myśl się budzi: Czy coś dziś zmienię?

Czy spotkam miłość swego życia?

Czy poznam sens ludzkiego bycia?

Nużą mnie gwiazdy na niebie

I z myślą w skarbnicy wiedzy kładę się spać taką:

Czego nie dokonałam?

Jak wiele zawiniłam?

Szklana spływa łza, smtna, a jakże czysta

Kolejna po niej, która jak nóż przecina mą twarz

Ukrywana we wnętrzu zrobiła się brutalna

Przez świat

Budzą mnie słońca promienie.

MONOTONNOŚĆ

22-09-2004 r

Tonę we łzach

Tonę w snach

Tonę w miłości

Powódź problemów

Szturmem atakuje

Gdy czujność ma uśpiona

I tonę w samotności

I tonę w smutku

Gdy uda mi się złapać dech

Widzę przyjazną twarz

Lecz znów tonę.

26-09-2004 r.

TRZEBA

Słowo to przynosić ma tortury duszy?

Słowo to ma euforię przynosić?

Czy to słowo wszystkich uczuć bodźcem ma być?

Jedno to słowo pragnie mną zawładnąć

W swe ręce przejąć stery, które trzymam

Nie chce mnie zabić

Lecz gorzej jeszcze bo żywcem dusze chce ukatrupić

By tylko ciało, stęchłe, gnijące

Obłedem opętane, po ziemi się błąkało

Jednak to słowo swego nie spełni planu niecnego

Nie całkiem

Bo choć w pełni nie będę żyła

Moja będzie zacna mogiła.

30-09-2004 r.

Otwieram oczy i wokół widzę ból

Otwieram usta i wydobywa się z nich ból

Otwieram serce a tam jest… ból

Otweiram oczy, NIE, mam w nich igły

Otwieram usta, nie potrafię wydobyć z nich słów.

Otwieram uszy, zbyt wiele słyszę, sądów.

Otwieram serce, nie ma w nim odrobiny światła.

Otwierasz moje serce, wpuszczając tam światło.

28-10-2004 r.

Gdy chcę stworzyć swój własny świat

Czy to już schizofrenia?

Gdy chcę schować się przed ludźmi w nim

Czy to już schizofrenia?

Gdy chcę dostrzec to, co innym nie jest dane ujrzeć

Czy to już schizofrenia?

Uciekam w swój świat

Schizofrenia?

Uciekam ot tak.

Schizofrenia?

Uciekam gdyż mam już dość

Schizofrenia?

Zawsze wracam.

Schizofrenia?

Nie.

To mój mały świat.

28-10-2004 r.

Patrząc w przeszłości dalekie odmęty, budzi się we mnie masochistka.

Patrząc na siebie — patrzę prawdzie w oczy.

Patrząc przed siebie jestem pesymistką.

Patrząc w Twoje oczy, intrygują mnie.

Patrząc w Twoje serce, nie rozumiem Cię.

Nie patrząc w ogóle, w duszy uśmiecham się.

28-10-2004 r.

Pytasz co mi jest?

Żeby to wiedzieć musiałabyś być mną.

Pytasz czemu jestem taka?

Odpowiedź jest jednaka.

Pytasz jak mi pomóc.

Pytasz jak.