6,06 zł
Tom poezji powstałej na przełomie ostatnich 17 lat. Wiersze ułożone są chronologicznie, duża część zaopatrzona jest jedynie w datę, niektóre posiadają sam tytuł natomiast chronologia pozostaje zachowana. Motywem przewodnim zbioru jest życie wraz ze wszystkimi swoimi barwami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 40
© Natalia Maria Szyma, 2021
Tom poezji powstałej na przełomie ostatnich 17 lat. Wiersze ułożone są chronologicznie, duża część zaopatrzona jest jedynie w datę, niektóre posiadają sam tytuł natomiast chronologia pozostaje zachowana. Motywem przewodnim zbioru jest życie wraz ze wszystkimi swoimi barwami.
ISBN 978-83-8245-863-3
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
„Zranionym sercom”
Zranionym sercom potrzeba
Błękitów nieba
Skrzydlatej modlitwy gońca,
Pogodnych uśmiechów słońca
Ciszy bez końca…
Lub burzy, która zagłuszy
Żrący ból duszy — i czarnej, wyjącej nocy,
Co będzie osłonić w mocy
Ich płacz sierocy.
A.Asnyk
„I wiesz co mnie boli?
Że w głowach się pierdoli
Zakłócony pokój ludziom dobrej woli…:
Magik
03-09-2004 r.
Różowe latające motyle
Zasiadają w moim sercu na chwilę
robiąc spustoszenie
Opadam z sił
Lecz jeszcze nie przywitam się z moją mogiłą.
Tajemnicze serce jeszcze mi nieznane
Zostawić coś pewnego? — pytanie dylematu
— by zyskać coś nowego
Kruchego
By zyskać coś
Lub nie zyskać czegoś
Czy serce podpowie
By ofiarować je Tobie?
05-09-2004 r.
Gdy księżyc ukazuje się w całym swoim kunszcie.
Odchodzi małymi kroczkami dumne Słońce.
Wraz z nocą rozpacz czarna o imieniu smutek przychodzi.
Ślad czegoś we mnie jest
Całości czegoś brakuje
W Tobie jest wszystko to co moją jest całością
Lecz nie czuję wypełnienia…
Widzę stubarwne rośliny, majestatyczne drzewa, ludzi
Nic mnie do życia nie budzi.
Stubarwne rośliny szarzeją,
Majestatyczne drzewa kurczą się, aż całkiem znikaja,
Ludzie, umierają.
Ja?
Już jakby żywot oddałam.
Tylko Ty możesz tchnąć we mnie nowego millenium żar
Więc usłysz słów melodię
Nim nadejdzie ostateczny cios.
07-09-2004 r.
Ciemności powłoka
To mego ciała zwłoki
Łez mych przelane potoki
Odchodzi tylko to co zostać powinno
Zostaje tylko to co odejść nie chce.
Pomnik mej wielkiej niemocy
Wzniesiony ponad niebieskie sklepienie
Czy tam na górze jest moje wybawienie?
Czy łza kiedyś na wieki ustanie?
Czy równoważyć się to będzie z tym, że czas dla mnie stanie?
Czy twarz kiedyś jeszcze wieczną radością będzie emanowała?
Czy to musi być to słowo?
Śmierć.
13-09-2004 r.
Człowiek jest tylko sumą oddechów
Życie to tylko iloczyn smutków
Iloczyn radości o bardzo małej częstotliwości
Smutek jest pustką w czasie
Gdy nic nie czujesz i nie chcesz nic czuć
Konfrontuje się wtedy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Radość jest pragnieniem
Aby zatrzymać daną chwilę na długie lata.
Nadzieja jest potworem
Puka do twych drzwi, jak biedak potrzebujący jałmużny
z chęcią jej otwierasz
Pewnego dnia budzisz się
A jej już nie ma
Miłość jest ponadczasowa, gdy w prawdziwym swym pięknie się objawia
Dzięki niej nadzieja powraca roześmiana od ucha do ucha.
Śmierć smutną zawsze ma twarz
Zmęczona niekończoncymi się odwiedzinami,
nie tylko tych których darzy sympatią.
Wszystkich, których czas odwiedzin przychodzi z góry.
13-09-2004 r.
Od ludzkich roztargnionych dusz
Świat pęka w szwach
Łez tyle, światło widzi dnia,
Że powódz nadejść może lada chwila.
Uśmiechów liczba to w oceanie kropla
Upadająca na samo dno
Pitagoras opuszczać nie musi Elizejskich Pól
Obliczyć radości ludzkie — nie jest to wyższa matematyka
Pojmować bezduszników chcesz
Sam targnij się na życie cudze
Nie raz, nie dwa, a troje raza
I bez wyrzutów, skruchy, trwogi
Dalej swój żywot prowadź błogi.
Jednakże dłoń poświęcić swą dla drugiej duszy
Jest niczym Syzyfowe prace
Kiedy śmierć zrozumieć chcesz
W kolejce zajmij miejsce.
15-09-2004 r.
Jesteś dla mnie kimś bliskim
A jednak mi nieznanym
Przeraża mnie gdy w twe serce wkrada się
Zawiść
Choć wiem, że się od siebie różnimy
To z tych samych korzeni się wywodzimy
Tak wiele w Tobie miłości
Tylko po co tyle złości?
Kiedy chcesz wskrzeszasz w sobie miłość
Do całego świata
A kiedy indziej nienawiść
Do siostry lub brata
Przejżyj na oczy
Złych udzielasz odpowiedzi
A pytań tyle co gwiazd na niebie
Niech zgaśnie ten wojenny ogień
Co w twych oczach jak poranna zorza płonie
Miłość to odpowiedź!
Po którejkolwiek stoisz stronie.
16-09-2004 r.
Słowo — to tylko próżnia
Słowo — rzucane zbyt często na wiatr
Słowo — rana lub pokrzepienie
Słowo — dla mas nic nie warte, poskładane litery
Czyn — znaczenie większe ma od słowa
Czyn — ku tym kierowany co w słowo nie wierzą i w nic innego
Wiara- wybawienie dające nadzieję
Wiara — dzięki niej warto egzystować
Śmierć — koniec i początek zarazem
Śmierć — wyrok z którym się rodzimy i żyjemy.
16-09-2004 r.
Budzą mnie słońca promienie
Wraz ze mną myśl się budzi: Czy coś dziś zmienię?
Czy spotkam miłość swego życia?
Czy poznam sens ludzkiego bycia?
Nużą mnie gwiazdy na niebie
I z myślą w skarbnicy wiedzy kładę się spać taką:
Czego nie dokonałam?
Jak wiele zawiniłam?
Szklana spływa łza, smtna, a jakże czysta
Kolejna po niej, która jak nóż przecina mą twarz
Ukrywana we wnętrzu zrobiła się brutalna
Przez świat
Budzą mnie słońca promienie.
MONOTONNOŚĆ
22-09-2004 r
Tonę we łzach
Tonę w snach
Tonę w miłości
Powódź problemów
Szturmem atakuje
Gdy czujność ma uśpiona
I tonę w samotności
I tonę w smutku
Gdy uda mi się złapać dech
Widzę przyjazną twarz
Lecz znów tonę.
26-09-2004 r.
TRZEBA
Słowo to przynosić ma tortury duszy?
Słowo to ma euforię przynosić?
Czy to słowo wszystkich uczuć bodźcem ma być?
Jedno to słowo pragnie mną zawładnąć
W swe ręce przejąć stery, które trzymam
Nie chce mnie zabić
Lecz gorzej jeszcze bo żywcem dusze chce ukatrupić
By tylko ciało, stęchłe, gnijące
Obłedem opętane, po ziemi się błąkało
Jednak to słowo swego nie spełni planu niecnego
Nie całkiem
Bo choć w pełni nie będę żyła
Moja będzie zacna mogiła.
30-09-2004 r.
Otwieram oczy i wokół widzę ból
Otwieram usta i wydobywa się z nich ból
Otwieram serce a tam jest… ból
Otweiram oczy, NIE, mam w nich igły
Otwieram usta, nie potrafię wydobyć z nich słów.
Otwieram uszy, zbyt wiele słyszę, sądów.
Otwieram serce, nie ma w nim odrobiny światła.
Otwierasz moje serce, wpuszczając tam światło.
28-10-2004 r.
Gdy chcę stworzyć swój własny świat
Czy to już schizofrenia?
Gdy chcę schować się przed ludźmi w nim
Czy to już schizofrenia?
Gdy chcę dostrzec to, co innym nie jest dane ujrzeć
Czy to już schizofrenia?
Uciekam w swój świat
Schizofrenia?
Uciekam ot tak.
Schizofrenia?
Uciekam gdyż mam już dość
Schizofrenia?
Zawsze wracam.
Schizofrenia?
Nie.
To mój mały świat.
28-10-2004 r.
Patrząc w przeszłości dalekie odmęty, budzi się we mnie masochistka.
Patrząc na siebie — patrzę prawdzie w oczy.
Patrząc przed siebie jestem pesymistką.
Patrząc w Twoje oczy, intrygują mnie.
Patrząc w Twoje serce, nie rozumiem Cię.
Nie patrząc w ogóle, w duszy uśmiecham się.
28-10-2004 r.
Pytasz co mi jest?
Żeby to wiedzieć musiałabyś być mną.
Pytasz czemu jestem taka?
Odpowiedź jest jednaka.
Pytasz jak mi pomóc.
Pytasz jak.