Niespodzianki - Debbie Macomber - ebook

Niespodzianki ebook

Debbie Macomber

3,5

Opis

Samotna Emily postanawia opuścić Leavenworth w stanie Waszyngton i spędzić Boże Narodzenie z córką w Bostonie. Charles, profesor historii na Harvardzie, zdeklarowany kawaler, chciałby zupełnie wymazać święta z kalendarza. Dzięki stronie internetowej zamieniają się na święta domami. Emily jedzie do Bostonu i dowiaduje się, że jej córka zamierza spędzić Boże Narodzenie na Florydzie. Charles przybywa do Leavenworth i odkrywa, że znalazł się w miasteczku Świętego Mikołaja, pełnym choinek, kolęd i reniferów. Tymczasem przyjaciółka Emily, Faith, składa jej niezapowiedzianą wizytę w Leavenworth i trafia na... Charlesa. Z kolei jego brat, Ray, pojawia się w bostońskim mieszkaniu, gdzie zastaje Emily. Komedia pomyłek szybko nabiera rozpędu. Boże Narodzenie to przecież święta miłości...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 197

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (62 oceny)
17
17
13
10
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewka99

Dobrze spędzony czas

Dobra książka, jak zresztą wszystkie tej autorki. Wracam z przyjemnością do niektórych, gdy potrzebuję się zrelaksować.
00
Trenoma

Nie oderwiesz się od lektury

klasyka romatycznej opowieść świątecznej, bardzo dobrze napisana
00
2323aga

Dobrze spędzony czas

Przyjemna historia na wieczór
00

Popularność




Debbie Macomber

Niespodzianki

Tłumaczyła Alina

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Co to znaczy, że nie będzie cię w domu na święta? – Emily Springer była pewna, że musiała się przesłyszeć, i mocniej przycisnęła słuchawkę do ucha, jakby to mogło pomóc jej zrozumieć, co mówi córka.

– Mamo, wiem, że jesteś rozczarowana...

„Rozczarowana” to zdecydowanie było za słabe słowo. Emily od miesięcy ciułała każdy cent, żeby córka, studentka Harvardu, mogła przylecieć do domu na Boże Narodzenie.

Zawsze spędzały święta razem. A tymczasem Heather oświadczyła, że ma inne plany.

– Co może być ważniejszego od spędzenia świąt z rodziną? – zapytała Emily, usiłując ukryć przygnębienie.

Heather zawahała się przed odpowiedzią.

– Bo widzisz, tyle się tu teraz dzieje... Bardzo bym chciała być z tobą w domu, naprawdę, ale... ale nie mogę.

Emily z trudem przełknęła ślinę.

Wiedziała, że jej córka ma dwadzieścia jeden lat i staje się niezależną, dorosłą kobietą, ale przez ostatnie jedenaście lat były tylko we dwie i na myśl o tym, że spędzą Boże Narodzenie osobno, łzy napływały jej do oczu.

– Dzieci sąsiadów dotrzymają ci towarzystwa – dorzuciła Heather.

Owszem, Emily doskonale wiedziała, że szóstka dzieci Kennedych z radością pochłonie jej ciasteczka i inne tradycyjne świąteczne przysmaki, ale przecież nie o to chodziło.

– Zresztą byłam w domu parę miesięcy temu – dodała jeszcze Heather.

Tak, spędziła lato w Leavenworth, ale i tak przeważnie nie było jej w domu. Pracowała w bibliotece, żeby uzbierać trochę pieniędzy na szkołę, a resztę czasu spędzała z przyjaciółmi.

Emily wiedziała, że Heather ma teraz własne życie, własnych przyjaciół i własne plany. To było zupełnie naturalne i jako matka powinna się z tego cieszyć. Jednak myśl o tym, że spędzą Boże Narodzenie na dwóch przeciwnych końcach kraju, była dla niej trudna do zniesienia. Kiedyś były sobie tak bliskie...

– A co z pieniędzmi, które zaoszczędziłam na bilet? – zapytała bezradnie, jakby ten argument mógł coś zmienić.

– Mamo, przylecę na Wielkanoc, wtedy się przydadzą.

Od Wielkanocy dzieliło ich jeszcze wiele miesięcy. Skąd mogła mieć pewność, że dożyje tych świąt? To było okropne. Na trzy tygodnie przed Bożym Narodzeniem córka zupełnie zniszczyła jej świąteczny nastrój.

– Mamo, muszę już kończyć.

– Dobrze, ale... czy mogłybyśmy jeszcze później o tym porozmawiać? Musi się znaleźć jakiś sposób, żebyśmy mogły spędzić te święta razem...

Heather znów zawahała się przed odpowiedzią.

– Doskonale sobie poradzisz beze mnie.

– Oczywiście, że sobie poradzę – westchnęła Emily, zbierając resztki godności.

Nie chciała wyglądać żałośnie w oczach córki ani wzbudzać w niej poczucia winy, próbowała więc wykrzesać z siebie entuzjazm, którego nie czuła. Była gorzko rozczarowana, ale musiała pamiętać, że nie tylko ona spędzi te święta sama, Heather też.

– A ty? – zapytała. Pochłonięta własnymi emocjami, aż do tej chwili nie pomyślała o tym, co przeżywa jej córka. – Będziesz zupełnie sama?

– To znaczy... w święta? – zapytała Heather. Głos jej nieco się załamał i Emily odniosła wrażenie, że ona też stara się robić dobrą minę do złej gry. – Mam tu przyjaciół i pewnie spotkam się z nimi... ale to nie będzie to samo.

Taka była też reakcja Emily: to nie będzie to samo. Te święta miały stać się początkiem nowego rozdziału w ich relacji. Było to nieuniknione, jednak Boże Narodzenie to Boże Narodzenie i Emily kiedyś przyrzekła sobie, że gdziekolwiek Heather miałaby się znaleźć w przyszłości, Boże Narodzenie zawsze będą spędzać razem.

Wyprostowała się i wzięła głęboki oddech.

– Jakoś przez to przejdziemy – powiedziała dzielnie.

– Oczywiście, że tak.

– Niedługo się do ciebie odezwę – obiecała.

– Wiedziałam, mamo, że będziesz dzielna.

Wydawało się, że córka jest z niej dumna, ale Emily nie była żadną bohaterką. Po krótkim pożegnaniu odłożyła słuchawkę i opadła na najbliżej stojące krzesło.

Kręciła się po domu, próbując strząsnąć z siebie przygnębienie, ale na niczym nie mogła się skupić. Nie szło jej czytanie ani oglądanie telewizji. Cały dom wydawał się ponury, może dlatego, że nie chciało jej się nawet wyciągnąć świątecznych ozdób.

Heather zawsze lubiła pomagać jej przy dekorowaniu domu. Miały wiele własnych tradycji. Heather zajmowała się kominkiem: najpierw ustawiała na gzymsie starą figurkę aniołka, która kiedyś należała do matki Emily. Emily w tym czasie upinała girlandy wokół okien w jadalni, ustawiała świece. A potem razem wieszały na choince zgromadzone przez lata ozdoby. Zawsze kupowały żywe drzewko, choć wszędzie ostrzegano, że sztuczne są bezpieczniejsze. Czasami wybierały choinkę przez pół dnia. Ich miasteczko, Leavenworth, położone było u podnóża Gór Kaskadowych; wybór świerczków i sosenek był tu oszałamiający.

Ale bez Heather nie będzie żadnej choinki, pomyślała Emily. Po co zawracać sobie tym głowę? Po co tyle wysiłku, jeśli nie będzie nikogo, z kim mogłaby dzielić radość. Po co w ogóle dekorować dom?

Zanosiło się na najgorsze Boże Narodzenie od czasu śmierci Petera. Mąż Emily zginął przed jedenastu laty w wypadku przy wycince lasu. Aż do jego śmierci prowadzili sielankowe życie – takie, o jakim zawsze marzyła. Zostali parą jeszcze w szkole średniej i wzięli ślub zaraz po jej ukończeniu. Od samego początku w ich małżeństwie królowała bliskość i przyjaźń. W rok później pojawiła się Heather. Peter wspierał Emily w dążeniu do uzyskania uprawnień nauczycielskich i z tego względu odłożyli powiększenie rodziny na później. Prowadzili szczęśliwe życie w małym domku – a potem, z dnia na dzień, ich świat się zawalił.

Ubezpieczenie na życie Petera wystarczyło na pokrycie kosztów pogrzebu i pomogło opanować chaos finansowy. Emily rozsądnie zainwestowała skromne środki, a sama nadal pracowała jako nauczycielka w przedszkolu. Ona i Heather były sobie bardzo bliskie i w głębi serca Emily wiedziała, że Peter byłby dumny z córki.

Stypendium z Harvardu nie wystarczało na pokrycie wszystkich wydatków związanych ze studiami Heather. Emily od czasu do czasu musiała uszczknąć nieco oszczędności, by pokryć wydatki córki – pokój w akademiku, dojazdy, podręczniki i rozrywki. Sama żyła bardzo oszczędnie. Jedyną ekstrawagancją, na jaką sobie pozwalała, było Boże Narodzenie. Przez ostatnie dwa lata udawało im się spędzać te święta razem, choć Heather mieszkała podczas studiów w Bostonie. A teraz...

Poszła do gabinetu i popatrzyła na ciemny ekran komputera. Faith. Przyjaciółka na pewno zrozumie ją i okaże współczucie, którego Emily w tej chwili bardzo potrzebowała.

Chociaż Faith była od niej młodsza o dziesięć lat, przyjaźniły się i często pisały do siebie e-maile. Faith również była nauczycielką; poznały się, gdy odbywała studenckie praktyki w Leavenworth, a teraz uczyła literatury w gimnazjum. Była odważniejsza od Emily, której robiło się słabo na myśl, że miałaby codziennie stawać przed setką trzynastolatków, starając się zainteresować ich czymś tak abstrakcyjnym jak poezja. Ponadto Faith była od pięciu lat rozwiedziona i mieszkała w pobliżu San Francisco, w rejonie Oakland Bay.

Emily uznała, że nowiny o zmianie planów Heather nie nadają się do opisywania w e-mailu. Potrzebowała natychmiastowej pociechy i sięgnęła po telefon z nadzieją, że zastanie przyjaciółkę w domu w sobotnie popołudnie. Ku jej wielkiej radości, Faith od razu podniosła słuchawkę.

– Cześć! Tu Emily – powiedziała, starając się nadać głosowi pogodne brzmienie.

Faith jednak znała ją dobrze.

– Co się stało? – zapytała bez ogródek.

Emocje popłynęły jak rzeka. Emily opowiedziała przyjaciółce o rozmowie z Heather.

– Ma chłopaka – oznajmiła Faith bez cienia wątpliwości.

– Kilka razy wspominała o jakimś Benie, ale wydawało mi się, że to nic poważnego.

– Nie wierz w to!

Faith bywała czasem nieco cyniczna, szczególnie gdy chodziło o sprawy damsko-męskie. Trudno ją było za to winić; wyszła za mąż za kolegę ze studiów i przetrwała w tym małżeństwie pięć nieszczęśliwych lat, a potem, wkrótce po rozwodzie, trafiła do Leavenworth. Ich przyjaźń zrodziła się w czasie, gdy obie były samotne.

– Jestem pewna, że gdyby chodziło o mężczyznę, to Heather by mi o tym powiedziała – stwierdziła Emily, trochę naburmuszona – ale nie wspomniała o tym ani słowem. Chodzi raczej o studia, pracę i stresy. Rozumiem ją, a w każdym razie próbuję, ale czuję się... oszukana.

– To tylko preteksty. Możesz mi wierzyć, na pewno chodzi o mężczyznę.

Emily westchnęła głęboko. Nie była przekonana, ale wolała nie drążyć już tego tematu.

– Wszystko jedno – mruknęła. – W każdym razie zostaję sama na święta. Jak mam świętować Boże Narodzenie w pojedynkę?

Faith zaśmiała się, co Emily uznała za wyraźny brak empatii.

– Wystarczy, że wyjrzysz przez okno.

To była racja. Leavenworth, założone przez grupkę niemieckich imigrantów, o tej porze roku wyglądało zupełnie jak miasteczko Świętego Mikołaja. Turyści zjeżdżali tu z całego kraju, by poczuć świąteczną atmosferę. Corocznie urządzano kuligi, ceremonie zapalania świeczek choinkowych, świąteczne parady, zjazdy na sankach z górki i wiele innych atrakcji.

Dom, w którym mieszkała Emily, miał sześćdziesiąt lat i stał zaledwie o jedną przecznicę od centrum. Po drugiej stronie ulicy znajdował się park miejski, po którym jeździły sanie ciągnięte przez konie. Już od początku grudnia po okolicy chodzili kolędnicy ubrani w średniowieczne stroje. Pod latarniami w parku gromadzili się mężczyźni w staroświeckich paltach i kobiety w długich sukniach. Miasteczko wyglądało jak z wiktoriańskich sztychów.

– Wszyscy będą w świątecznym nastroju, wszyscy oprócz mnie! – żaliła się Emily. – Nawet nie zamierzam ubierać choinki.

– Chyba nie mówisz poważnie – obruszyła się Faith.

– Jak najbardziej.

– Przydałoby ci się coś na poprawę nastroju. Może pooglądaj sobie „Cud na Trzydziestej Czwartej Ulicy” albo...

– To nie pomoże – jęknęła Emily. – Nic mi nie pomoże...

– Emily, to niepodobne do ciebie. A poza tym – tłumaczyła cierpliwie Faith – Heather ma dwadzieścia jeden lat. Tworzy sobie własne życie i to jest jak najbardziej naturalne. No więc nie przyjedzie do domu w tym roku, ale pewnie spędzicie razem następne święta.

Emily milczała, bo nie miała pojęcia, co powiedzieć.

– Ty też powinnaś mieć jakieś własne życie – dodała Faith. – Już od lat namawiam cię, żebyś zapisała się do przykościelnej grupy samotnych.

– Najpierw sama się zapisz – odparowała Emily.

– Czy muszę ci przypominać, że ja już nie mieszkam w Leavenworth?

– No to zapisz się w Oakland. Tam na pewno też mają taką grupę.

– Nie w tym rzecz, Em – westchnęła Faith. – Przez cały czas żyjesz życiem Heather, do tego stopnia, że zatraciłaś własne!

– Dobrze wiesz, że to nieprawda! – zawołała Emily, rozczarowana brakiem współczucia przyjaciółki. – Zadzwoniłam do ciebie, bo potrzebowałam pociechy!

– To znaczy, że cię zawiodłam – zaśmiała się Faith.

– Tak – przyznała Emily bez ogródek. – Myślałam, że kto jak kto, ale ty powinnaś mnie zrozumieć.

– Przykro mi, Em, że cię rozczarowałam. Ale szczerze mówiąc, uważam, że spędzenie świąt osobno może być dobre dla was obydwu.

– Jak możesz tak mówić?! – wykrzyknęła Emily z oburzeniem.

– Heather bardziej cię doceni, a ty może odkryjesz, że istnieją jeszcze inne możliwości spędzania świąt.

Emily wiedziała, że łatwiej by jej przyszło pogodzić się z decyzją córki, gdyby nie była wdową, ale samotność w okresie Bożego Narodzenia doskwierała najbardziej. Może Faith miała rację; może rzeczywiście za bardzo uzależniła się emocjonalnie od córki, sądziła jednak, że w jej sytuacji jest to wybaczalne.

– Jakoś to przeżyję – mruknęła w końcu, choć sama nie wierzyła w to, co mówi.

– Jestem pewna, że dasz sobie radę – stwierdziła Faith.

Emily zakończyła rozmowę jeszcze bardziej rozdrażniona niż przedtem. Faith nie miała dzieci, nie potrafiła więc zrozumieć jej przygnębienia. A jeśli nawet Emily za bardzo opierała się na córce, to chyba Boże Narodzenie nie było najlepszym okresem, by to zmieniać? Z drugiej strony, sama zachęcała Heather do niezależności. Pozwoliła jej studiować na drugim końcu kraju, czy więc żądała zbyt wiele, chcąc być z córką choćby przez te kilka dni?

Pomyślała, że w tym stanie emocji tylko spacer może jej pomóc. Włożyła ciepłą wełnianą kurtkę, zasznurowała buty i owinęła szyję czerwonym szalikiem, który sama zrobiła na drutach. Taki sam szalik, tylko fioletowy, zrobiła dla córki i wysłała jej pocztą przed Świętem Dziękczynienia. Na koniec sięgnęła jeszcze po rękawiczki. W nocy spadł śnieg, a teraz wiał zimny, przeszywający wiatr.

Dzieciaki Kennedych, w wieku od sześciu do trzynastu lat, zjeżdżały na sankach z górki w parku. Pomachały Emily, a najmłodsza, Sarah, podbiegła do niej radośnie.

– Dzień dobry, pani Springer – uśmiechnęła się, pokazując szczerby po dwóch dolnych zębach.

– Sarah – odrzekła Emily z udawanym zdumieniem. – Zęby ci wypadły?

Dziewczynka z dumą skinęła głową.

– Mama je wyrwała, a ja wcale nie płakałam!

– A przyszła do ciebie zębowa wróżka?

– Tak. – Sarah pokiwała głową. – James mówi, że nie ma żadnej zębowej wróżki, ale kiedy włożyłam zęby pod poduszkę, to rano znalazłam tam pięćdziesiąt centów. Mama powiedziała, że mogę wierzyć we wróżkę, jeśli chcę. Więc uwierzyłam i dostałam pieniądze.

– To dobrze.

– Lepiej jest wierzyć. – Sarah pokiwała głową z mądrością sześciolatki.

– Masz rację – zgodziła się Emily.

– I w Świętego Mikołaja też lepiej jest wierzyć!

Sarah miała czterech starszych braci i starszą siostrę. Oczywiście cała piątka stawiała sobie za punkt honoru uświadomienie najmłodszej, że Święty Mikołaj i jego pomocnicy dziwnie mocno przypominają mamę i tatę.

– A pani wierzy w Mikołaja?

To było trudne pytanie. Emily nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Bardzo chciała wierzyć w potęgę miłości i rodziny, ale telefon od córki zmusił ją do zakwestionowania tych wartości. W każdym razie trochę...

– Wierzy pani? – powtórzyła Sarah, nie spuszczając z niej wzroku.

– Ach... – Naraz Emily zrozumiała coś, co powinno być dla niej oczywiste od chwili, gdy odebrała telefon od Heather. – Tak – stwierdziła.

Przykucnęła i mocno uścisnęła swoją wychowankę z przedszkola. Wystarczyła jedna rozmowa z dzieckiem. Sarah rozumiała coś, co umknęło uwagi Emily.

Trzeba wierzyć. Zawsze był jakiś sposób, a tym razem musiała tylko zarezerwować miejsce na lot do Bostonu. Skoro Heather nie mogła przylecieć do niej, to ona poleci do Heather. Rozwiązanie było niezwykle proste i przez cały czas znajdowało się w zasięgu ręki, tylko Emily, zaślepiona żalem, nie potrafiła go wcześniej dostrzec.

Miała przecież pieniądze na bilet, teraz jeszcze tylko musiała znaleźć nocleg.

Heather bardzo się ucieszy, pomyślała uradowana. Postanowiła nie uprzedzać córki o swoim przyjeździe; to miała być prawdziwa świąteczna niespodzianka.

Święta, które zapowiadały się na najgorsze w jej życiu, mogły się okazać najlepsze!

ROZDZIAŁ DRUGI

Charles Brewster, profesor historii na Harvardzie, ze zmarszczonym czołem patrzył w ekran komputera. W końcu westchnął i pobiegł wzrokiem do tarczy zegara skrytego między dwiema równo ułożonymi stertami papierów.

Zegar wskazywał trzecią, Charles jednak musiał się zastanowić, czy jest to trzecia po południu, czy nad ranem. Często tracił rachubę czasu, zwłaszcza odkąd zajmował gabinet bez okien.

A poza tym był grudzień. Charles nienawidził grudnia. Krótkie dni, wcześnie zapadający zmierzch, śnieg. Studenci i koledzy, wszyscy już od początku miesiąca chodzili rozkojarzeni. Boże Narodzenie. Co roku powtarzał się ten sam koszmar. Charles wzdrygał się na samą wzmiankę o świętach. Na racjonalnym poziomie zdawał sobie sprawę, że przyczyną tej niechęci jest wspomnienie Moniki, która zerwała z nim kiedyś właśnie w Wigilię Bożego Narodzenia. Stwierdziła, że jest odległym, odciętym od życia wzorcem roztargnionego profesora. Charles przyznawał, że prawdopodobnie miała rację, kochał ją jednak i czuł się zdruzgotany, gdy od niego odeszła.

A teraz po raz kolejny musiał przechodzić przez to samo. Boże Narodzenie już za pasem i znów trzeba było stawić czoło wspomnieniom i zmierzyć się z goryczą.

Charles rzadko już myślał o Monice, ale w Boże Narodzenie wspomnienia wracały. Boston o tej porze roku wpędzał go w depresję. Boże Narodzenie, a szczególnie Boże Narodzenie w mieście, trwale skojarzyło mu się z poczuciem odrzucenia i przygnębieniem, tak jakby te uczucia oderwały się od Moniki i stały się częścią samych świąt.

Podniósł się i wyjrzał z gabinetu. Wszystkie pozostałe pomieszczenia na wydziale historii były ciemne i puste. Oznaczało to, że jest trzecia w nocy, a to spostrzeżenie prowadziło do następnego: poczuł głód i uświadomił sobie, że chyba nie jadł kolacji. Dziwne. Wyraźnie pamiętał, że pani Lewis przyniosła mu kanapkę z tuńczykiem i kubek gorącej kawy. Ona zawsze pamiętała o takich rzeczach. Z drugiej strony, to mogło być poprzedniego dnia. Tak czy owak, żołądek Charlesa domagał się pożywienia.

Przekopał biurko w poszukiwaniu czegoś do jedzenia i w końcu znalazł zapomniany batonik, który pochłonął łapczywie, nie zwracając najmniejszej uwagi na datę produkcji.

Było już zbyt późno na powrót do domu. Gdyby teraz spróbował wyjść z budynku, przed drzwiami zatrzymałby go strażnik. Charles musiałby się wylegitymować i długo tłumaczyć, co tu robi o tej porze. Nie, o wiele prościej było zostać w gabinecie do rana.

Wrócił do komputera. Niedawno podpisał umowę na napisanie podręcznika. Zgodził się na bardzo krótki termin, bo wiedział, że praca pomoże mu przetrwać święta, teraz jednak zaczął się zastanawiać, czy nie przecenił swoich sił.

Gdy znów podniósł głowę znad ekranu, w progu gabinetu stała pani Lewis.

– Profesorze, czy był pan tu przez całą noc?

Charles odchylił się na oparcie krzesła i przesunął ręką po twarzy.

– Zdaje się, że tak.

Pani Lewis potrząsnęła głową i postawiła przed nim mocną, gorącą kawę.

Z wdzięcznością sięgnął po kubek.

– Jaki dzień dzisiaj mamy?

Często zadawał to pytanie, tak często, że sekretarka przestała się już dziwić.

– Wtorek, czternastego grudnia.

– Już czternasty? – zapytał, czując, jak budzi się w nim panika.

– Tak, panie profesorze. Jest pan umówiony na dzisiaj z trzema studentami.

– Rozumiem – westchnął.

Ciągle ktoś mu zawracał głowę, jeśli nie matka, to studenci. Poczuł się wyczerpany. Spędził ponad piętnaście godzin nad tekstem o historii Ameryki ze szczególnym uwzględnieniem okresu kolonialnego, wojny o niepodległość i Ojców Założycieli. Ostatniej nocy pisał o związkach między Thomasem Jeffersonem a Aaronem Burrem. Nie zanosiło się na lekką lekturę, ale profesor Brewster kochał historię i naprawdę dobrze ją znał. Gdyby udało mu się skończyć pracę w terminie, tak jak zamierzał, i oddać gotowy tekst zaraz na początku roku, podręcznik zostałby wydrukowany i wprowadzony do użytku już na jesieni. Był to ambitny cel, ale Charles wiedział, że jest w stanie go osiągnąć.

– Pańska mama właśnie dzwoniła – oznajmiła pani Lewis, po czym wyszła z gabinetu i zajęła się sortowaniem poczty przy swoim biurku.

Charles znów westchnął. Matka miała dobre intencje, ale za bardzo się o niego martwiła. Już od lat dręczyła go, by przyjechał na święta do niej, do Arizony, on zaś wolałby dobrowolnie poddać się torturom niż spędzić z nią Boże Narodzenie. Dusiła go swoją troską i irytowała próbami wyswatania. W żaden sposób nie potrafił jej wytłumaczyć, że nie interesują go kobiety. Jedyny związek, w jaki zaangażował się w swym dotychczasowym życiu, okazał się druzgoczącą porażką i Charles nie zamierzał więcej ryzykować.

Był szczerze zadowolony ze swojego życia, chociaż nie potrafił przekonać o tym matki. Nie chciał się z nikim wiązać.

Kobiety domagały się, by poświęcać im czas; były luksusem, na który nie mógł sobie pozwolić, jeśli miał nadal rozwijać swoją karierę. Pisanie i praca ze studentami nie pozostawiały mu ani odrobiny wolnego czasu i ten stan rzeczy zupełnie mu odpowiadał.

Gdyby tylko Ray zechciał wyświadczyć mu tę uprzejmość i ożenić się, Charles miałby wreszcie święty spokój. Niestety, jego starszy brat był zaprzysięgłym starym kawalerem. W takiej sytuacji cała nadzieja matki leżała w Charlesie, a Bernice Brewster nie należała do kobiet, które poddają się bez walki. Przy każdej okazji, jak również i bez okazji, usiłowała mu podsunąć pod nos jakąś kandydatkę na synową. W ciągu ostatniego pół roku dwukrotnie wysyłała do Bostonu córki znajomych, by, jak to określała, wyciągnąć go z dusznej klasy. Obydwie próby zakończyły się katastrofą.

– Pytała, jakie ma pan plany na święta – dodała pani Lewis.

Charles zesztywniał. Jego ostatnia rozmowa z matką zaczęła się od tego samego pytania.

Zapytała go mimochodem o plany na Święto Pracy i zanim zdążył się zorientować, o co chodzi, umówiła go na kolację z jedną z tych młodych kobiet. Ta akurat miała dwadzieścia cztery lata i pracowała jako asystentka redaktora w jednej z nowojorskich sieci telewizyjnych; delikatnie mówiąc, nie mieli z sobą nic wspólnego.

– I co jej pani odpowiedziała?

– Że jest pan zajęty i nie może teraz z nią rozmawiać – odrzekła pani Lewis, zaciskając usta.

Charles dobrze wiedział, że jego prostolinijna sekretarka nie lubi uciekać się do tego typu wybiegów.

– Dziękuję – wymamrotał.

– Upierała się, że na pewno wiem, jakie pan ma plany – dodała pani Lewis sucho.

Charles podniósł głowę, zaniepokojony.

– I co jej pani powiedziała?

Sekretarka patrzyła na niego, skrzyżowawszy ramiona na piersiach.

– Powiedziałam, że nie wtajemnicza mnie pan w swoje prywatne sprawy i że o ile wiem, nie będzie pana w Bostonie.

W gruncie rzeczy to nie był wcale zły pomysł.

Charles był pewien, że matka wkrótce naśle na niego jakąś kobietę. Potrzebował azylu, im wcześniej, tym lepiej. Myśl o wyjeździe była bardzo nęcąca. Dobrze by mu zrobiło wyrwanie się z tego miasta, wszystko jedno dokąd. Najlepiej w jakieś miłe, spokojne miejsce, gdzie mógłby popracować, nie zastanawiając się, jaki to dzień i która godzina.

– Hm... Widzę tu spore możliwości – mruknął z namysłem.

Pani Lewis chyba nie miała pojęcia, o czym on mówi, bo na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz zagubienia. Profesor Brewster często widywał taki wyraz na twarzach swoich studentów – jakby mówił do nich w obcym języku.

– Wyjazd. – Decyzja została podjęta. Wstał i sięgnął po płaszcz. – Tak.

– Przepraszam? – zdziwiła się pani Lewis.

– To był doskonały pomysł. Wyjeżdżam z miasta na święta. – Potrzebował tylko ciszy i spokoju; to powinno dać się zorganizować.

– Dokąd? – wyjąkała pani Lewis, idąc za nim do drzwi.

– Wszystko jedno. – Wzruszył ramionami.

– Mogę zadzwonić do biura podróży i zapytać, co polecają.

– Proszę sobie nie robić kłopotu.

Biuro podróży zapewne wysłałoby go do zatłoczonej miejscowości pełnej bożonarodzeniowych atrakcji, tymczasem Charles absolutnie nie poszukiwał towarzystwa. Zamierzał znaleźć jakieś miejsce, gdzie nikt by mu nie przeszkadzał i, o ile to możliwe, gdzie w ogóle nie świętowano Bożego Narodzenia. Wyjaśnił to pani Lewis i poprosił o sugestie.

Sekretarka wspomniała o Vermoncie, Aspen, Santa Fe i parku Disneya. Charles odrzucił wszystkie te pomysły po kolei. Park Disneya!

– Mniejsza o to – westchnął na widok jej zdesperowanej twarzy. – Sam coś wymyślę.

Skinęła głową z wyraźną ulgą.

Pod wieczór musiał jednak przyznać, że znalezienie odpowiedniego miejsca w tak krótkim terminie okazało się trudniejsze, niż przypuszczał. Zabrał teczkę z papierami i wrócił do domu. Wziął prysznic, podgrzał sobie w mikrofalówce lasagne na kolację i zdrzemnął się trochę, a potem ze świeżym entuzjazmem powrócił do poszukiwań. Było nieco po ósmej wieczorem.

Obdzwonił pół tuzina linii lotniczych i stwierdził, że żąda niemożliwego. Nie należał jednak do ludzi, którzy łatwo godzą się z porażką, toteż usiadł przy komputerze i zaczął szukać na własną rękę. Przekopując internet, natrafił na stronę, gdzie zamieszczano propozycje zamiany domów na okres świąt.

Jedna z propozycji pochodziła od kobiety, która poszukiwała domu w Bostonie. Charles przeczytał wiadomość dwukrotnie, zaskoczony szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Kobieta była nauczycielką i mieszkała w małym miasteczku w stanie Waszyngton, a poszukiwała miejsca w Bostonie, gdzie mogłaby się zatrzymać na okres dwóch tygodni, od siedemnastego do trzydziestego pierwszego grudnia. Ten termin bardzo mu odpowiadał i Charles wpadł w podniecenie.

Wyglądało na to, że trafił na dobrą okazję, która w dodatku nie będzie go kosztować majątku. Nie musiałby się meldować w żadnym hotelu, a zatem matka nie miałaby możliwości wyśledzić miejsce jego pobytu. Wszystko pasowało doskonale.

Od razu napisał e-maila.

Od: „Charles Brewster” <[email protected]>

Do: „Emily Springer” [email protected]

Wysłano: 14 grudnia

Temat: Zamiana domów

Szanowna Pani,

Odpowiadam na ogłoszenie zamieszczone na internetowej stronie „Zamiana domów”. Jestem wykładowcą na Harvardzie, mieszkam w Bostonie. Moje mieszkanie jest kompletnie urządzone, ze wszystkimi wygodami, są tu dwie sypialnie. Jeśli napisze Pani do mnie pod podany wyżej adres, odpowiem na wszelkie pytania. Czekam na rychłą odpowiedź.

Z poważaniem

Charles Brewster

Bardzo szybko otrzymał odpowiedź. Oczywiście pani Springer przysłała mu listę pytań. On również chciał jej zadać kilka, ale zgodził się na zamianę już wtedy, gdy zapewniła go, że będzie zupełnie sam w domku w małym miasteczku we wschodniej części stanu Waszyngton. Każde z nich podało swoje referencje.

W kolejnych e-mailach ustalili wszelkie szczegóły. Emily chyba sądziła, że winna mu jest jakieś wyjaśnienie co do powodów swego przyjazdu do Bostonu, Charles zaś nie uznał za stosowne zawiadamiać jej, że jej motywy zupełnie go nie obchodzą, nie wspominał jednak o własnych. Perspektywa spędzenia dwóch tygodni w miasteczku o nazwie Leavenworth była bardzo kusząca. O ile pamiętał, gdzieś w tej okolicy znajdowało się wielkie więzienie federalne. Tym lepiej, pomyślał. Im mniej świętowania, tym będzie szczęśliwszy. Święta w miłym miasteczku z więzieniem, za to bez świątecznej atmosfery, to było właśnie to, o czym marzył.

Pozostało jeszcze tylko kupienie biletu. I tu znów internet przyszedł mu na ratunek. Ponieważ i tak przeważnie nie wiedział, czy jest dzień, czy noc, nie miał nic przeciwko podróżowaniu nocą.

– Wszystko załatwione – pochwalił się pani Lewis następnego ranka.

Odpowiedziała krótkim skinieniem głowy.

– A więc zdecydował się pan na wyjazd.

– Tak.

– Proszę mi nie mówić nic więcej – dodała, ostrzegawczo unosząc dłoń do góry.

– Dlaczego? – zdumiał się.

– Jeśli pańska matka znów zadzwoni, będę mogła z czystym sumieniem powiedzieć jej, że nic nie wiem.

– Doskonale – ucieszył się Charles.

Przynajmniej raz udało mu się przechytrzyć matkę i jednocześnie wymazać Boże Narodzenie z kalendarza.

Uczelnia w okresie świątecznym była zamknięta i Charles wiedział, że jeśli matka nie będzie mogła się do niego dodzwonić, to uzna, że syn po prostu zdecydował się nie odbierać jej telefonów. Rzadko je zresztą odbierał; uważał identyfikację numeru dzwoniącego za znakomity wynalazek. A nawet gdyby matce jakimś cudem udało się podczas ferii dotrzeć do pani Lewis, to i tak niczego by się nie dowiedziała!

Z chwili na chwilę to wszystko podobało mu się coraz bardziej.

Na dwa błogosławione tygodnie miał uciec od świąt i matki za jednym zamachem. Nic lepszego nie mogło go spotkać.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dzwonek zasygnalizował koniec ostatniej lekcji tego popołudnia i uczniowie wybiegli z sali w takim pośpiechu, jakby budynek miał za chwilę wybuchnąć. Faith Kerrigan dobrze ich rozumiała. Sama również nie mogła się już doczekać końca tygodnia i rozpoczęcia ferii świątecznych.

Do sali zajrzała Sharon Carson.

– Faith, może masz ochotę wybrać się ze mną na zakupy dziś po południu?

Faith jęknęła w duchu, wyobrażając sobie tłumy w centrum handlowym. Dzięki temu, że była samotna, nie musiała robić wielkich przedświątecznych zakupów; była to jedna z zalet nieposiadania rodziny, teraz jednak ta myśl wprawiła ją w przygnębienie.

Zresztą nie było prawdą, że nie miała rodziny. Dzięki siostrze już trzykrotnie została ciotką. Faith bardzo kochała swoich siostrzeńców, ale zawsze marzyła o tym, że sama pewnego dnia zostanie matką, a po rozwodzie przyszło jej się rozstać z tą nadzieją. Nie od razu to jednak zrozumiała; na początku naiwnie sądziła, że powtórnie wyjdzie za mąż, dotychczas jednak nie spotkała nikogo, kto by ją choć trochę zainteresował. Nie przypuszczała, że tak trudno jest znaleźć porządnego mężczyznę. Teraz zaś, w wieku trzydziestu lat, czuła, że jej szanse na zamążpójście maleją z dnia na dzień.

– Nie dzisiaj, Sharon, ale dziękuję za propozycję – odpowiedziała.

Przyjaciółka oparła się o drzwi klasy.

– Przecież lubisz chodzić na zakupy. Czy coś ci popsuło humor?

– Właściwie nie. – Oprócz nieistniejącego życia uczuciowego, jedyną rzeczą, która psuła jej humor, była perspektywa przebrnięcia przez kilka jeszcze dni nauczania.

– Na pewno? – nie ustępowała Sharon.

– Na pewno – uśmiechnęła się Faith.

Ona i Sharon były tego samego wzrostu – około metra siedemdziesięciu – ale Sharon była o dziesięć lat starsza. Ciekawe, że obydwie jej najbliższe przyjaciółki miały po czterdzieści lat. Jednak Emily i Sharon miały lekką nadwagę, Faith zaś udawało się utrzymać szczupłą, sportową sylwetkę. Emily była idealną nauczycielką przedszkolną, cierpliwą i łagodną, a poza tym nieodkrytą pięknością. Miała kręcone ciemne włosy, ciemne oczy i zupełnie nie wyglądała na swój wiek. W odróżnieniu od Faith, ani trochę nie interesowała się sportem; jej zdaniem, codzienna bieganina za pięciolatkami dostarczała jej aż nadto wysiłku fizycznego, toteż nie miała najmniejszej ochoty zapisywać się na siłownię czy kupować rowerka do ćwiczeń. A prawdę mówiąc, Faith nawet nie była pewna, czy w Leavenworth w ogóle jest jakaś siłownia.

Faith trzy razy w tygodniu biegała ponad cztery kilometry, a w każdy weekend wydłużała trasę do dziesięciu. Zawody sportowe zostawiała kolekcjonerom koszulek; ona do nich nie należała. Zaczęła biegać wkrótce po rozwodzie i szybko weszło jej to w krew.

– Dawno nie wspominałaś o Emily. Co u niej słychać? – zapytała Sharon.

Poprzedniego lata, gdy rodzina Sharon planowała wycieczkę na północ do stanu Waszyngton, Faith zasugerowała, by odwiedzili Leavenworth. Gdy Emily dowiedziała się, że przyjaciółka Faith będzie w okolicy, zaoferowała się jako przewodniczka po miasteczku. Emily była niezwykle gościnna i świetnie gotowała. Sharon po powrocie z wyprawy była nią zachwycona.

– Rozmawiałam z nią w niedzielę – mruknęła Faith i zabrała się do wycierania tablicy. – Zabawne, że akurat o niej wspomniałaś, bo od paru dni nie mogę przestać myśleć o tej rozmowie.

– Sądziłam, że codziennie wymieniacie e-maile.

– Tak... no, prawie codziennie.

Faith napisała do Emily poprzedniego dnia, ale nie otrzymała odpowiedzi. To oznaczało, że Emily jest niezwykle zajęta. Była pewna, że odpowiedź już na nią czeka w domu.

– Obawiam się, że ją uraziłam – przyznała i dopiero teraz uświadomiła sobie, że rzeczywiście tak mogło być. – Emily zadzwoniła do mnie, co rzadko jej się zdarza, żeby mi powiedzieć, że Heather nie przyjedzie do domu na święta. A ja jej powiedziałam, że czas już, żeby Heather zaczęła żyć własnym życiem i żeby skorzystała z tego najlepiej, jak potrafi. – Gdyby mogła, najchętniej cofnęłaby te słowa. – Nie mogę uwierzyć, że nie okazałam jej więcej współczucia – ciągnęła.

Wróciła do biurka i usiadła na krześle. Czuła się okropnie. Przyjaciółka zadzwoniła, licząc na jej zrozumienie, a Faith ją zawiodła.

– Nie rób sobie wyrzutów – poradziła Sharon, siadając przy uczniowskim stoliku.

– Emily nie ma ochoty samotnie spędzać świąt i nie można się jej dziwić.

– Nikt nie lubi samotnie spędzać świąt.

Faith również tego nie lubiła; zamierzała odwiedzić swoją siostrę Penny i świętować wraz z jej rodziną.

– Okazałam się kompletnie bezduszna. Biedna Emily.

Nic dziwnego, że nie odpowiedziała na jej e-maila.

– I co teraz zrobisz? – zapytała Sharon.

– A dlaczego myślisz, że chcę coś zrobić?

Przez twarz Sharon przemknął uśmiech.

– Bo cię znam. Widzę to w twoich oczach.

– No cóż, mam pewien pomysł.

– Jaki?

Faith się rozpromieniła.

– Zrobię Emily niespodziankę i pojadę do niej na święta.

– Myślałam, że wybierasz się do siostry – zdziwiła się Sharon.

– Wybierałam się, ale Penny to zrozumie. – I chyba nawet poczuje ulgę, dodała Faith w myślach.

– Możesz mieć kłopoty z biletem na samolot.

– Wiem... Jeszcze nie sprawdzałam.

Owszem, mógł to być problem, ale Faith była przekonana, że znajdzie jakiś sposób, by się dostać do Leavenworth, nawet gdyby miała lecieć w środku nocy. Musiał być jakiś lot na lotnisko Tacoma w Seattle między piątkowym wieczorem a dniem Bożego Narodzenia.

– Moja szwagierka pracuje w agencji turystycznej. Chcesz numer do niej?

– Tak. Dzięki, Sharon.

Poszły razem do pokoju nauczycielskiego i wyjęły z szafek swoje torebki. Sharon wyciągnęła komórkę i podyktowała numer.

– Jeśli jest jakiś lot, to Carrie go znajdzie – zapewniła. – Masz zamiar zadzwonić do Emily i uprzedzić ją o swoich planach?

– Na razie nie. Nie chcę jej robić przedwczesnych nadziei, skoro jeszcze nie wiem, czy ten plan wypali.

– W najgorszym razie możesz pojechać samochodem.

– Raczej nie. – Faith znała tę trasę na tyle dobrze, że nie miała ochoty ryzykować jazdy drogą międzystanową w środku zimy.

Przełęcz Siskiyous mogła się okazać nie do przebycia. A poza tym niebezpiecznie było wybierać się w tak daleką drogę w pojedynkę.

– Nie martw się, Carrie na pewno zdobędzie jakiś bilet – rzekła Sharon z przekonaniem.

Faith zadzwoniła do agencji, gdy tylko znalazła się w samochodzie. Carrie okazała się niezwykle pomocna i obiecała szybko dać znać, co da się zrobić. Teraz, gdy plan był gotowy, Faith czuła rosnące podniecenie.

Już z domu zadzwoniła do siostry. W tle rozmowy słyszała walki trojga siostrzeńców; sprawiało to wrażenie, jakby lada moment dzieciaki miały się pozabijać. Penny uprzejmie wyraziła rozczarowanie, ale Faith wiedziała, co o tym myśleć. Zresztą ona sama również musiała przyznać, że chętnie spędzi ferie z dala od rozkrzyczanych dzieci i codziennej rutyny. Kochała ich jednak i rodzina była dla niej ważna, obiecała więc, że odwiedzi ich wkrótce po Nowym Roku.

Dopiero teraz doszła do wniosku, że nie słuchała Emily wystarczająco uważnie dlatego, że sama miała kogoś, z kim mogła spędzić święta. Nieobecność Heather stanowiła tylko część problemu; najistotniejsze było to, że oprócz córki Emily nie miała w pobliżu żadnej bliskiej duszy i skazana była na samotność. Faith była zdumiona, że nie zauważyła tego wcześniej.

Zaraz po rozmowie z siostrą usiadła do komputera i zalogowała się do internetu. Poczuła zdziwienie, gdy nie znalazła żadnej wiadomości od Emily, ale niezrażona sama napisała kolejnego e-maila:

Od: „Faith” <[email protected]>

Do: „Emily” [email protected]

Wysłano: czwartek, 16 grudnia

Temat: Prezent w drodze

Kochana Emily,

Już od tygodnia nie miałam od Ciebie żadnej wiadomości. Wybacz, że nie zachowałam się jak przyjaciółka.

Niedługo dostaniesz prezent.

Odezwij się jak najszybciej.

Całuję.

Faith

W pół godziny później zadzwoniła Carrie.

– Mam dobrą i złą wiadomość.

– Zdobyłaś bilet?

– Tak, udało się. Masz lot, ale tylko do Seattle. Do Wenatchee nie było już wolnych miejsc. To jest ta zła wiadomość.

Leavenworth leżało o kilka godzin drogi od Seattle. Tę odległość można było bez trudu przebyć wynajętym samochodem.

– Wynajmę samochód – powiedziała Faith.

– O tym też pomyślałam, ale agencje wynajmu samochodów o tej porze roku również przeżywają oblężenie. Jedyny pojazd, jaki jeszcze pozostał dostępny w całym Seattle, to siedmioosobowy mikrobus.

Faith przygryzła wargę.

– Hm...

– Zarezerwowałam go, bo był ostatni, ale jeśli ci nie odpowiada, mogę zrezygnować.

Faith zastanawiała się tylko kilka sekund.

– Nie rezygnuj. Biorę.

Dwudziestego piątego grudnia zamierzała być w Leavenworth u Emily. Mało tego, zamierzała przywieźć Boże Narodzenie z sobą: wszystko, włącznie ze świątecznymi ozdobami.

Mam choinkę, oczekuję propozycji.

ROZDZIAŁ CZWARTY

W opinii Emily wszystko ułożyło się znakomicie, poza jednym drobiazgiem: nie udało jej się skontaktować z Heather i powiadomić o swoim przyjeździe. Ale to nie miało wielkiego znaczenia; Emily była pewna, że Heather będzie zachwycona.

Wczesnym rankiem w niedzielę wyleciała z Wenatchee i w pół godziny później wylądowała na lotnisku Sea-Tac. Po kolejnej godzinie siedziała już w samolocie lecącym bezpośrednio z Seattle do Bostonu, a jednocześnie Charles Brewster, który sprawiał wrażenie chodzącego stereotypu roztargnionego profesora, podążał w przeciwnym kierunku, do Leavenworth. Jedno z nich zmierzało na wschód, drugie na zachód; ich szlaki w jakimś punkcie przecinały się. Mieli wrócić do swoich domów pierwszego stycznia.

Dwa wspaniałe tygodnie w Bostonie. Emily wiedziała, że Heather ma dużo nauki, ale to w niczym nie przeszkadzało. Najważniejsze było to, że będą mogły spędzić razem dzień Bożego Narodzenia.

Niestety, nie znała rozkładu zajęć córki. Próbowała się z nią kilkakrotnie skontaktować, lecz Heather nie odpowiadała na zostawiane wiadomości. Jej współlokatorka, Tracy, nie chciała powiedzieć nic wprost, lecz z rozmów z nią Emily odniosła wrażenie, że Heather niewiele czasu spędza w akademiku. Widocznie nauka kosztowała ją więcej czasu, niż wcześniej przyznawała przed matką. W takim razie niespodzianka była najlepszym pomysłem, pomyślała Emily, gdy już w mieszkaniu Charlesa Brewstera po raz kolejny wybrała numer Heather. W każdym razie zmusi ją to, żeby zrobiła sobie trochę wolnego i...

Owszem, Heather z całą pewnością była zaskoczona.

– Mamo! – wykrzyknęła do słuchawki tak głośno, że bębenki w uszach Emily omal nie popękały. – To niemożliwe, żebyś była w Bostonie!

Więcej było w tym okrzyku przerażenia niż radości.

– Nie wiedziałam, że masz komórkę – stwierdziła Emily ze zdziwieniem.

Zaraz po wylądowaniu zadzwoniła do akademika i Tracy podała jej numer telefonu komórkowego Heather. Gdyby Emily znała ten numer wcześniej, zaoszczędziłaby im obu wiele frustracji.

– To nie mój telefon – wyjaśniła Heather. – Należy do... przyjaciela.

– Do Bena?

– Nie. Ben już nieaktualny.

Tą wiadomością też nie uznała za stosowne podzielić się z matką wcześniej.

– Gdzie jesteś?

– Nieważne. A gdzie ty jesteś? – odrzekła Heather z tłumioną złością.

Emily wyrecytowała adres mieszkania Brewstera, ale Heather chyba w ogóle nie zawracała sobie głowy, żeby go zanotować.

– Już się nie mogę doczekać, kiedy cię zobaczę – powiedziała Emily. – Może przyjedziesz tutaj i...

– Wolałabym, żebyśmy się spotkały w Starbucks naprzeciwko mojego akademika.