Nieosiągalne - C. Wanebelle - ebook

Nieosiągalne ebook

C. Wanebelle

4,0

Opis

Jayleen Conley, młoda dziewczyna, która miała ciężkie dzieciństwo postanawia uciec ze swojego patologicznego domu. Robiąc to popełnia poważną zbrodnię, a ścigana przez policję wpada prosto w ramiona pewnej tajemniczej kobiety, prowadzącej szpital psychiatryczny. Jak się okazuje, łączy ją z Jayleen wspólna przeszłość. Pomaga dziewczynie w pogodzeniu się z ciemną stroną jej psychiki. Czy zrodzi się pomiędzy nimi głęboka więź?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 389

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



C. Wanebelle

Nieosiągalne

© C. Wanebelle, 2018

Jayleen Conley, młoda dziewczyna, która miała ciężkie dzieciństwo postanawia uciec ze swojego patologicznego domu. Robiąc to popełnia poważną zbrodnię, a ścigana przez policję wpada prosto w ramiona pewnej tajemniczej kobiety prowadzącej szpital psychiatryczny, którą jak się okazuje, łączy z Jayleen wspólna przeszłość. Pomaga dziewczynie w pogodzeniu się z ciemną stroną jej psychiki. Czy zrodzi się pomiędzy nimi głęboka więź?

ISBN 978-83-8126-759-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wstęp

Będąc małymi dziećmi widzimy świat jedynie w jasnych, bardzo jaskrawych barwach. Nie dostrzegamy żadnych ciemniejszych kolorów, wszystko wokół nas zdaje się być idealnie dobre i bezpieczne. Z czasem, gdy zaczynamy dorastać zdejmujemy coraz częściej te barwne, wesołe okulary i dostrzegamy, że coś jest nie tak. Ludzie stają się wobec nas źli, nieraz nawet zupełnie bez powodu, a dzikie zwierzęta rozszarpują się na strzępy, zamiast się ze sobą przyjaźnić, jak w bajkach, które nam czytano na dobranoc. Ten proces przejścia z idealnego dzieciństwa w okrutną dorosłość bywa bolesny, ale jeszcze bardziej bolesne jest przedwczesne odebranie małemu człowiekowi jego dzieciństwa, bezlitosne, nagłe zdarcie mu z nosa kolorowych okularów i zmuszenie go do oglądania szarej rzeczywistości. Próbujemy ochronić dzieci przed tym, tworzymy dla nich w domu małą utopię, pozbawioną zła i niebezpieczeństw. Z czasem dociera do nas, że tylko odseparowanie ich częściowo od reszty świata jest w stanie ich uchronić w pełni przed wszelkiego rodzaju krzywdą. Nie będzie to jednak trwało wiecznie, ponieważ każdy mur obronny z czasem zaczyna się sypać, a my odkrywamy, że w nas samych tkwi zło ze świata zewnętrznego. Przed innymi można uciec, lecz nie przed samym sobą.

Rozdział 1

(rok 2008)

— Pewna jesteś, że możemy ją zostawić samą? — zapytał ojciec moją mamę, wychodząc z domu na przyjęcie.

— Oczywiście. Jayleen ma już 10 lat, raczej nie zrobi nic głupiego. Wie, że nie wolno jej wpuszczać nikogo obcego, a poza tym będzie z nią brat — odparła ze stoickim spokojem, nakładając na dłonie swoje cienkie, ozdobne, czarne rękawiczki.

Spojrzałam z dołu na ojca. Był bardzo wysokim, silnym mężczyzną. Przybrał jak zwykle surowy, przepełniony gniewem wyraz twarzy, napinając się jak struna. Przełknęłam nerwowo ślinę, spuszczając nieśmiało głowę, aby uniknąć patrzenia mu w oczy. Nie próbowałam nic ukryć, po prostu mój ojciec zawsze budził respekt. Twierdził, że tylko tak zyska szacunek ze strony innych ludzi. Nigdy nie okazywał czułości, zawsze był skrajnie chłodny i potwornie zaborczy.

— Postarasz się być grzeczna kochanie, prawda? — zapytała ciepłym głosem mama, gładząc mnie po głowie. Natychmiast się rozluźniłam pod wpływem jej dotyku i poczułam się znacznie pewniej.

— Tak mamo. Obiecuję — odpowiedziałam, ośmielając się w końcu znów spojrzeć w górę na ich twarze.

Ojciec prychnął głośno pod nosem, a ja w reakcji na jego gest wpiłam się palcami w spódnicę matki, jakbym próbowała w ten sposób powiedzieć: „Jestem w strefie mamusi. Nie dosięgniesz mnie tutaj”.

— Chodźmy już, bo zaraz się spóźnimy — poganiał poirytowany spoglądając raz na mnie, a raz na drzwi frontowe.

Mama delikatnie zabrała moją dłoń ze swojej spódnicy uwalniając się z uścisku i wyszła z domu wraz z tatą posyłając ostatni raz w moją stronę kochany, słodki uśmiech. Gdy usłyszałam trzask drzwi wydałam z siebie głębokie, przeciągłe westchnięcie. Trochę bałam się zostawać w domu bez rodziców. Mieszkaliśmy na obrzeżach Denver w dość niebezpiecznej okolicy, tuż przy lesie. Często kręciły się tam jakieś nieciekawe typy. Choć mój o 5 lat starszy brat — Evan był na górnym piętrze nie dodawało mi to wystarczającej otuchy. Ten dom bez mamy stał się jeszcze bardziej obcy i przerażający, niż zwykle. Panowała noc, a to nie jest zbyt przyjazna pora dla dziecięcej wyobraźni. Sięgnęłam niepewnie po telefon swoją chudą, drobną dłonią i wybiłam na klawiszach numer bliskiej przyjaciółki młodszej o rok — Lisy.

— Hej Lisa, mogłabyś przyjść do mnie na noc? Porobiłybyśmy wiele fajnych rzeczy — zaoferowałam, zaciskając dłonie na słuchawce od telefonu.

— Czekaj, zapytam mamy — odpowiedziała, odchodząc na chwilę od telefonu. Po paru minutach wróciła i rzekła — Tak, pozwoliła mi. Przyprowadzi mnie za chwile.

— Ok, super. To do zobaczenia u mnie — pożegnałam się już znacznie promieniejąc na twarzy i odłożyłam słuchawkę na miejsce.

Nieoczekiwanie usłyszałam jak ktoś stawia szybkie kroki, jakby w pośpiechu w dół schodów. Odwróciłam się za siebie i ujrzałam zbiegającego po nich Evana z wzrokiem wbitym we mnie i telefon.

— Kogo zaprosiłaś? — zapytał zainteresowany, podchodząc bliżej.

Evan był średniego wzrostu piętnastolatkiem o krótkich, zmierzwionych blond włosach, piwnych oczach, drobnych ustach, zadartym, wąskim nosie i trójkątnej twarzy. Ja i brat mieliśmy identyczne cechy wyglądu. Gdybyśmy byli tej samej płci wyglądalibyśmy jak ta sama osoba.

— Lisę — odpowiedziałam obojętnie, wymijając go w drodze do kanapy.

— A zapytałaś tatę o pozwolenie?

Zatrzymałam się w miejscu i westchnęłam przeciągle, po czym odwróciłam się do niego i zapytałam niepewnie:

— Myślisz, że się rozzłości?

— Na pewno. Przecież wiesz, że on nie znosi, jak robimy cokolwiek bez jego zgody — wyrzucił z siebie lekko rozgniewany, jakby chciał jeszcze dodać: „Głupia jesteś. Nie znasz naszego taty?”, lecz się powstrzymał od komentarza.

— Trudno — odparłam, wzruszając ramionami — Już ją zaprosiłam i tyle — dodałam stanowczo swoim dziecięcym, piskliwym głosikiem, rzucając się leniwie na kanapę przed telewizorem.

Paręnaście minut później do drzwi zadzwoniła Lisa. Mieszkała dosyć niedaleko, więc droga do mojego domu nie zajęła jej zbyt wiele czasu. Wpuściłam ją z radością do środka, po czym upewniłam się, że dokładnie zamknęłam za nią drzwi. Oglądałyśmy film i grałyśmy w różne gry przez parę godzin, gdy o 22:34 rozległ się dzwonek. Pomyślałam, że może rodzice już wrócili, więc podbiegłam do drzwi, zabezpieczyłam je na wszelki wypadek łańcuchem i otworzyłam je lekko, wyglądając przez szparę. Ujrzałam przed sobą wysokiego, postawnego mężczyznę, ubranego w luźne, czarne spodnie i zapiętą bluzę o tym samym kolorze. Po lekko posiwiałych, brązowych włosach poznałam, że ma pewnie około 40-stu lat. Stał sztywno z dłońmi ukrytymi w kieszeniach bluzy i przyglądał mi się z lekko wytrzeszczonymi w przerażający sposób oczami.

— Są może rodzice? — zapytał swoim grubym głosem, zaglądając znad mojej głowy do wnętrza domu. Z pewnością ujrzał tam przez ułamek sekundy Lisę, ponieważ wzdrygnął się i zaczął mówić z jeszcze większą determinacją:

— Muszę zadzwonić. Mogę wejść do środka? — zapytał, wyciągając gwałtownie z kieszeni swoją wielką dłoń i wsadzając ją w szparę pomiędzy drzwiami, a ścianą. Aż odskoczyłam lekko do tyłu z przerażenia, po czym natychmiast zaczęłam napierać na drzwi, aby je z powrotem zamknąć, lecz nie byłam w stanie, ponieważ wciąż blokował je ręką.

— N-Nie! Proszę odejść! — krzyczałam panicznie, jeszcze silniej napierając na drzwi z przerażeniem.

— Ja chcę tylko skorzystać z telefonu! Wpuść mnie!! — warknął, usiłując dosięgnąć dłonią mojego ramienia, jakby chciał mnie pochwycić.

— Proszę mnie zostawić!!! — wrzasnęłam, gdy w końcu udało mi się odepchnąć od siebie jego rękę i zamknąć z trzaskiem drzwi. Natychmiast zabezpieczyłam je wszystkimi zamkami i oparłam się o nie plecami, próbując uspokoić swój oddech i łomot serca.

Chwilę później Evan zbiegł po schodach na dół, żeby zobaczyć co się dzieje.

— Stało się coś? Słyszałem krzyki — oznajmił, spoglądając raz na mnie, a raz na Lisę, która stała w kompletnym bezruchu w salonie z przerażeniem wymalowanym na twarzy.

— Jakiś pan próbował tu wejść — odrzekłam, już nieco się uspokajając.

— Co?! — zapytał zaskoczony, przyglądając się drzwiom frontowym — Zamknęłaś drzwi na wszystkie zamki? — wyjrzał przez jedno z okien znajdujących się niedaleko od wejścia do domu.

— Tak, zamknęłam — odpowiedziałam, obserwując go jak przechodził z okna do okna.

W końcu przestał wyglądać na zewnątrz i spojrzał na mnie poważnym, karcącym wzrokiem.

— Następnym razem, jeśli ktoś zadzwoni poczekaj, aż ja otworzę drzwi, okej? — zmarszczył brwi surowo.

— Okeeej — wydusiłam z siebie, spuszczając wzrok na dywan.

Evan wrócił do swojego pokoju na górnym piętrze, a ja kontynuowałam zabawę z Lisą. Paręnaście minut później do naszych uszu dotarł trzask stłuczonego szkła. Serce z wrażenia omal nie przestało mi bić. Lisa upuściła pionek z naszej gry planszowej i trzymała wciąż dłoń w powietrzu, jakby ktoś ją zamroził w tej pozycji. Evan od razu zbiegł z powrotem na dół wywracając oczami.

— Boże, co tym razem?! Co zbiłyście? — zaczął się rozglądać nerwowo po pokoju w poszukiwaniu owego przedmiotu.

— Evan… — wypowiedziałam jego imię w ogromnym stresie, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Chłopak zmierzył mnie pytającym spojrzeniem, wciąż rozgniewany — To nie byłyśmy my… — oznajmiłam, przekierowując wzrok z twarzy brata na wysoką, ciemną postać zmierzającą w jego stronę od tyłu. Wydałam z siebie natychmiast głośny krzyk przerażenia, a Lisa chwyciła kurczowo moje ramię ze strachu. Zdezorientowany Evan odwrócił się za siebie, gdy właśnie mężczyzna, którego widziałam wcześniej u drzwi uderzył go w głowę kijem bejsbolowym z naszego ogródka. Przypomniałam sobie wtedy o tylnych drzwiach do naszego domu, które były zrobione ze szkła. Mężczyzna musiał je czymś wybić. Evan opadł na ziemię, łapiąc się za obolałą głowę, a ja natychmiast chwyciłam Lisę za dłoń i pociągnęłam ją za sobą w pośpiechu na górne piętro, aby schronić się tam przed włamywaczem, który właśnie przekierował swoją uwagę z mojego brata na nas i ruszył w naszą stronę. Szybko wbiegłyśmy do mojego pokoju, gasząc za sobą światło i schowałyśmy się w szparę pomiędzy łóżkiem, a skrzynią z zabawkami, nakrywając siebie od góry kocem, aby nie było widać naszych głów. Zapadła kompletna cisza. Niczego nie było słychać poza ciężkimi krokami stawianymi w górę schodów i naszymi przyspieszonymi oddechami. Próbowałam się uspokoić, aby nie było nas tak słychać. Włamywacz wszedł w końcu na górę i zaczął stawiać powolne, przepełnione groźbą kroki, zbliżając się do drzwi mojego pokoju. Z każdą, kolejną sekundą coraz bardziej rosła we mnie panika. Czułam się tak, jakby to miały być ostatnie chwile mojego życia. Nieoczekiwanie dźwięk kroków ustał tuż przy moich drzwiach. Zapadła grobowa cisza. Słyszałam tylko łomot swojego serca i głośny, nerwowy oddech Lisy, który raz spowalniał, a raz przyspieszał przy napływach przerażania. Nagle ciszę przerwał gwałtowny huk otwieranych drzwi. Wtedy z wrażenia aż wstrzymałam oddech zaciskając powieki, a Lisa jeszcze głośniej i szybciej zaczęła oddychać. Bałam się, że była zbyt głośna i zdradzi przypadkiem nasze położenie.

Usłyszałam, jak kroki zbliżyły się powoli i ostrożnie do miejsca naszej kryjówki. Lisa już całkowicie popadła w panikę i wydała z siebie niekontrolowany jęk przerażenia. Wtedy znienacka włamywacz odkrył nasze głowy i rzucił koc na podłogę, po czym chwycił moją przyjaciółkę za ramię i szarpnął ją w swoją stronę. Dziewczynka próbowała mu się wyrwać z przeraźliwym krzykiem, który przyprawił mnie o dreszcze. Poderwałam się do góry ze spojrzeniem wbitym w plecy mężczyzny, próbującego pochwycić na ręce wrzeszczącą Lisę. Moje serce zaczęło walić jak oszalałe, obraz rozmył mi się pod łzami paniki zmieszanej z determinacją. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam uciec, więc pozostało mi go powstrzymać. W ostatniej chwili zamroczona potężnymi, negatywnymi, rozszarpującymi od środka emocjami sięgnęłam po swój granitowy przycisk do papieru i uderzyłam nim z całych sił oprawcę w tył głowy. Mężczyzna się skulił z bólu, a ja w panice kontynuowałam z rozpaczą wymalowaną na twarzy swój atak ciężkim przedmiotem, aż sprawiłam, że włamywacz całkowicie opadł na ziemię, lecz na tym nie poprzestałam. Dalej biłam go po głowie granitem klęcząc na kolanach, obraz miałam już całkowicie rozmyty przez łzy napływające mi do oczu, wszystko słyszałam tak, jakbym znajdowała się w jakiejś bańce — zagłuszony krzyk przerażenia Lisy, czyjeś szybkie, niewyraźne kroki po schodach zmierzające ku górnemu piętru, aż w końcu obrzydliwy dźwięk pękającej czaszki, gdy coś prysnęło mi na twarz. Byłam tak zszokowana, że z wrażenia w końcu upuściłam granitowy przedmiot na podłogę. Miałam tylko nadzieję na to, że to nie było to, co miałam na myśli, jednak gdy w końcu obraz przed moimi oczami wrócił do normy i spojrzałam na swoje drżące dłonie… Ku swojemu przerażeniu odkryłam, że tak, to była krew! Przekierowałam wzrok na nieruchome, rozluźnione całkowicie ciało mężczyzny. Wtedy miałam okazję po raz pierwszy wyraźnie przyjrzeć się temu, co narobiłam. Nagle przestałam cokolwiek czuć. Nie wiem, czy to nastąpiło w wyniku tak wielkiego szoku, że już moje ciało nie było w stanie go znieść, czy może po prostu byłam zbyt zmęczona, aby jakkolwiek na ten obrzydliwy widok zareagować. Tył głowy oprawcy był całkowicie zmasakrowany. Poczułam, jak coraz silniej uderzają we mnie mdłości. Nieoczekiwanie usłyszałam niewyraźny głos Evana, który coś do mnie krzyczał z przerażeniem. Nie miałam sił nawet podnieść na niego wzroku. Nie wytrzymałam i w końcu zwymiotowałam na martwe ciało i spojrzałam ukradkiem na zapłakaną, stojącą w całkowitym bezruchu Lisę. Poczułam na swoim ramieniu dłoń Evana, która zmusiła mnie do poderwania się na równe nogi.

— Jay! Jay! Jezus, Jay! Jezus!!! — tylko te słowa udało mi się wyłapać z ust brata, gdy potrząsał mną mocno, nie mogąc się uspokoić.

Dalej już nic nie pamiętam. Chyba zemdlałam z wrażenia. Na miejscu kilku kolejnych dni od tamtego wydarzenia pojawiła się głęboka, czarna dziura, ubytek z mojej dziecięcej pamięci. Myślę, że to z powodu traumy. Pamiętam już tylko, jak polecono mojemu tacie, aby zabrał mnie na terapię i faktycznie poszłam na nią parę razy, lecz potem ojciec stał się wyjątkowo wybuchowy, zaczął mnie za wszystko obwiniać, stał się surowy nawet wobec mojej matki, która zawsze próbowała załagodzić sytuację. Jego reakcja mnie ani trochę nie zdziwiła. On zawsze był jak chodząca, tykająca bomba — wiecznie spięty, o chłodnym wyrazie twarzy, wiecznie niezadowolony. To była tylko kwestia czasu, kiedy w końcu miał wybuchnąć. Moje morderstwo przelało jego czarę nienawiści i zawodu. Zaczął mnie nawet raz na jakiś czas zamykać na klucz w ciemnym, przerażającym, starym schowku pod schodami, bo uznał, że „miejsce małych potworów, takich jak ja jest w ciemnościach” i że nie może już dłużej na mnie patrzeć. Słyszałam nieraz przez drzwi, jak mama kłóci się z ojcem o to, żeby przestał mnie traktować jak śmiecia, a on mając już dość jej żalów i pretensji podnosił na nią rękę. Evan nigdy nie ingerował. Zawsze stał jedynie z boku i się przyglądał wszystkim tym sytuacjom. Myślę, że za bardzo bał się ojca, aby cokolwiek zrobić. Siedząc tak w ciemnościach schowka miałam okazję na dużo przemyśleń, ale również przerażających zwidzeń, które były wytworem mojej wyobraźni. Pożerana przez traumę po tamtym tragicznym wydarzeniu, poczucie winy i całkowitą bezradność pozostało mi tylko marnie się pocieszać, że wcale nie postąpiłam niezgodnie z zasadami. Ja tylko zabiłam złego człowieka. On chciał skrzywdzić Lisę, ja go powstrzymałam, a przecież tak robią bohaterowie… Prawda? Zdarzały się w końcu te upragnione chwile, gdy pozwalano mi wyjść ze schowka, abym tylko mogła przekonać się, że przebywanie poza nim nie jest wcale dobre. W nim przynajmniej miałam święty spokój, nie licząc odgłosów mojej bitej matki i jej jęków z bólu i rozpaczy, a poza swoim ukryciem byłam skazana na komentarze ojca, gnębienie i przebywanie pod jego wieczną obserwacją. On zawsze wszystko musiał kontrolować. Nawet, gdy mama przychodziła wieczorem do mojego pokoju, aby pośpiewać kołysankę, która znacznie mnie uspokajała i wpływała wręcz kojąco na mój chaotyczny, paranoiczny umysł. Ojciec co rusz podchodził do drzwi i walił o nie pięścią każąc jej się pospieszyć, ponieważ „nie mógł się skupić na oglądaniu telewizji przez jej wycie”. Jak ja go nienawidziłam. Czasem przyłapywałam samą siebie na wyobrażaniu sobie ojca z rozbitą głową na miejscu tamtego włamywacza, lecz zaraz starałam się pozbyć tych okrutnych, nikczemnych myśli.

— Jay, dlaczego twój tata nas cały czas obserwuje? — zapytała w końcu Lisa, bawiąc się ze mną w ogrodzie. Westchnęłam przeciągle i spojrzałam w okno znajdujące się na górnym piętrze domu, w którym widoczna była surowa twarz mojego ojca, częściowo ukryta w cieniu. Przypominała trochę z mojej perspektywy oblicze jakiegoś ducha, lub nawet demona.

— Po prostu się martwi — skłamałam kontynuując zabawę, jakbym wcale nie była przejęta, czując na sobie jego spojrzenie.

Z każdym dniem mój strach i bezsilność coraz bardziej przeobrażały się w prawdziwą desperację i nieposkromiony gniew. Po pewnym czasie już tylko zależało mi na tym, aby zniszczyć wszystko, czego się bałam, wszystko czego NIENAWIDZIŁAM. To jedno wydarzenie, to jedno morderstwo, moment w którym tata w końcu wybuchł, to wszystko porwało mnie z mojego niewinnego, dziecięcego świata w mrok.

Rozdział 2

(rok 2017)

— Jay, czemu ty się pakujesz? — zapytała zdezorientowana Lisa, która właśnie przerwała zabawę na telefonie komórkowym, aby móc na mnie spojrzeć. Siedziała na moim łóżku, gdy ja tymczasem wciskałam nerwowo część niezbędnych rzeczy do średniej wielkości torby (telefon z nową kartką sim, fałszywy dowód osobisty).

— Mam już 19 lat. Myślę, że to idealny wiek na wyniesienie się z domu — odpowiedziałam tym charakterystycznym dla siebie chłodnym, niewzruszonym tonem.

— Dokąd pójdziesz? Nie boisz się reakcji ojca? — spojrzała na mnie z niepokojem przenikliwie, napinając lekko swoje ciało.

— Póki co prześpię się w jakimś tanim hotelu, a co dalej zobaczy się z czasem. Zarobiłam dosyć sporo pieniędzy, część ukradnę też ojcu — rzekłam z wyuczoną obojętnością, podchodząc do szafki, aby zabrać z niej jakieś ubrania. Tymczasem Lisa wstała gwałtownie z łóżka, zbliżyła się do biurka, na którym leżała moja rozpięta torba i zajrzała podejrzliwie do środka. Przyjaźniłyśmy się od dziecka, więc doskonale mnie znała i wiedziała, że mam tendencję do pakowania się w jakieś niebezpieczne, nieraz niezgodne z prawem sytuacje — stąd jej ostrożność. Lisa z natury była wyjątkowo spokojna i nieśmiała, lecz nasza wspólna tragedia z dzieciństwa sprawiła, że jeszcze bardziej zamknęła się w sobie i już z nikim nie rozmawiała poza mną i paroma innymi, bliskimi osobami.

— Po co ci czarna peruka i fałszywy dowód osobisty? — zaczęła nabierać coraz większych podejrzeń, jeszcze natarczywiej grzebiąc w mojej torbie, gdy nagle zamarła w miejscu. Po dłuższej chwili milczenia wyjęła pistolet — Jay… Co to ma być? — zapytała z głęboką powagą jak matka, która przyłapała na czymś dziecko — Do reszty zwariowałaś?!

Zerwałam się z miejsca i wyrwałam jej broń z dłoni, aby z powrotem wsadzić ją do torby. W odpowiedzi na jej pytanie jedynie posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie.

— Jay, proszę… — wymamrotała znacznie łagodniej, odgarniając kosmyk swoich czarnych, długich, prostych włosów za ucho — Nie zrób niczego, co by mogło dla ciebie skończyć się aresztem, okej? — próbowała mi spojrzeć w oczy, lecz opuściłam celowo głowę w dół, unikając wszelkiego kontaktu wzrokowego. Dziewczyna zacisnęła nerwowo swoje wąskie, drobne, blade wargi, wciąż przyglądając mi się uważnie z bliska, aż w końcu dała sobie spokój i wyszła z mojego pokoju szybkim krokiem, trzaskając za sobą silnie drzwiami.

Naprawdę pragnęłam jej powiedzieć o wszystkim, lecz nie mogłam… Nie potrafiłam. Z jednej strony była tak blisko, w zasięgu mojej dłoni, lecz z drugiej mentalnie tak daleko… Byłam jak człowiek spragniony na morzu, z jednej strony woda go niesamowicie kusiła, pobudzając jeszcze bardziej pragnienie, a z drugiej wiedział, że nie może się jej napić, bo umrze. Fizycznie stale przebywałam wśród ludzi, psychicznie byłam całkowicie odizolowana. Wszyscy dostrzegali tę izolację, uważali to za wynik mojej specyficznej osobowości, lecz nie zdawali sobie z tego sprawy, jak bardzo chciałabym się do nich naprawdę zbliżyć. Pragnęłam jakiejś głębszej więzi, lecz coś mnie stale trzymało z dala od ludzi. To było okropne. Łatwiej by było, jakbym była psychopatą i nic nie czuła, lub osobą w pełni zdrową potrafiącą nawiązywać normalne kontakty społeczne, a tak to znajdowałam się pomiędzy jednym, a drugim. Nie nawiązywałam kontaktów z ludźmi, lecz jednocześnie wciąż czułam potrzebę bliskości jak inni.

— A ty dokąd idziesz? — usłyszałam za swoimi plecami gruby, przepełniony grozą głos ojca, gdy zamierzałam właśnie wyjść z torbą przewieszoną przez ramię tylnymi drzwiami domu.

Zmarszczyłam swoje ciemne brwi w gniewie i westchnęłam przeciągle zmęczon

a jego niezmiennym schematem działania. Przeczesałam palcami swoje sięgające do ramion, proste, postrzępione na końcach, pociemniałe blond włosy i w końcu łaskawie odwróciłam się przodem do niego.

— Wyprowadzam się — odparłam stanowczym, niewzruszonym głosem.

— Słucham? — wypluł jeszcze niższym, poważniejszym tonem, unosząc lekko obie brwi do góry. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego rodzaju buntu z mojej strony — Głupia! — prychnął — Dokąd myślisz, że się wyprowadzisz? — zapytał, śmiejąc się szyderczo. Udawał rozbawionego moją „naiwnością”, lecz mimo to dało się wyczuć w jego śmiechu cień niepewności.

— O to się już nie martw. Mam załatwione miejsce do nocowania — rozciągnęłam usta w lekkim uśmiechu, przepełnionym jadem.

W trakcie naszej rozmowy zupełnie niepostrzeżenie do salonu wkroczyła mama ze ścierką w dłoni. Najwyraźniej coś przed chwilą sprzątała, jednak przerwała zaniepokojona ostrą wymianą zdań pomiędzy mną, a ojcem. Ubrana była w długą, bordową spódnicę, białą koszulkę z krótkim rękawkiem, na wierzch której zarzucony był szary fartuch, a jej długie, brązowe włosy zostały upięte w niedbałą kitkę. Jak zwykle miała podbite oko i parę głębokich zadrapań na ciele. Wyglądała żałośnie. Nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego nigdy nie zadzwoniła na policję w sprawie przemocy, jaką ojciec wobec nas wszystkich stosował. Nie potrafiłam jej wybaczyć tych wszystkich lat, w trakcie których błagałam ją o pomoc, a ona tylko stała i przyglądała się temu, co mi robił ojciec, bo zbyt bała się, aby cokolwiek na to poradzić.

— Nigdzie nie pójdziesz! Nie masz na to mojej zgody! — powiedział uniesionym tonem ojciec, zagradzając mi drogę.

— A kim ty jesteś, abym potrzebowała twojej zgody?! — krzyknęłam mu prosto w twarz, patrząc w oczy przepełnionym nienawiścią spojrzeniem i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia naparłam bokiem na jego klatkę piersiową, aby go staranować. Mężczyzna był dosyć silny i postawny, więc nie dał tak łatwo się zepchnąć na bok. Wdaliśmy się w napiętą, pozbawioną słów szarpaninę. Moja matka jak zwykle stała w bezruchu i przyglądała się tej scenie z niepokojem.

— Nie będziesz mnie tu dłużej trzymać śmieciu! Nie jesteś moim panem, jesteś nic nie wartym gównem!! — zaryczałam ze złości rozrywając mu przypadkowo koszulę. W końcu ojciec nie wytrzymał mojego naporu i poleciał parę kroków do tyłu, uderzając plecami o tył kanapy — Głupiec!!! Nic mi nie możesz zrobić!!

Mężczyzna aż cały poczerwieniał na twarzy ze zniewagi. Wyjął pas ze swoich spodni warcząc ze złości i zaczął nim bić o kanapę w napadzie szału, jakby w ramach ostrzeżenia. Ja wciąż stałam w bezruchu, zupełnie nieporuszona tym widokiem, ze splecionymi ramionami i dumnie uniesioną głową do góry. Ojciec już rzucił się w moją stronę biorąc zamach ręką, w której trzymał pas, gdy nagle odezwał się głos Evana dochodzący ze schodów.

— Przestań! Dosyć!

Chłopak zbiegł na dół z głębokim niepokojem wymalowanym na twarzy i podszedł do nas, stając pomiędzy mną, a ojcem.

— Dosyć — powtórzył, stojąc przodem do tego żałosnego agresora — Odpuść jej, ona się tylko wygłupia. Wcale nie zamierza się wyprowadzić.

— Co?! A właśnie, że zamierzam! — powiedziałam z oburzeniem, podnosząc ton głosu.

— Jay, nigdzie nie idziesz — rzekł surowo Evan, odwracając głowę w moją stronę z irytacją.

— Nie będziecie mi już dłużej rozkazywać — wysyczałam przez zaciśnięte zęby, ruszając w stronę tylnych drzwi nerwowym krokiem.

— Skarbie… — odezwał się cichy głos mamy sprawiając, że znów przystanęłam w miejscu — Nie idź, proszę. Jak będziesz chciała się wyprowadzić to w porządku, ale jeszcze nie teraz. Wszytko w swoim czasie — wyjaśniła najłagodniej, jak tylko była w stanie. Tak naprawdę nigdy nie widziałam jej rozgniewanej. Częściej była zrozpaczona, lub zastraszona, ale nigdy nie rozgniewana. Jej prośba sprawiła, że trochę się uspokoiłam, lecz wciąż byłam przepełniona odrazą wobec swojej rodziny. Pomimo tego znów odwróciłam się przodem do nich i fukając pod nosem wróciłam przyspieszonym krokiem na górne piętro do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Oczywiście nie zamierzałam tak łatwo im odpuścić. Chciałam po prostu poczekać na odpowiedni moment, gdy będę miała pewność, że nikt mi nie przeszkodzi w mojej ucieczce. Siedziałam zamknięta w swoim pokoju aż do czasu, gdy nastała noc i wszyscy domownicy położyli się spać. Otworzyłam ostrożnie drzwi tak, aby przypadkiem zbyt głośno nie zaskrzypiały i zeszłam powoli po schodach na dolne piętro z torbą przewieszoną przez ramię. Moment, w którym zmierzałam już coraz bardziej do szklanych drzwi prowadzących na ogród miał w sobie coś stresującego i jednocześnie niezwykle ekscytującego. Wiedziałam, że ojciec mógł się obudzić w każdej chwili, gdy tylko usłyszy podejrzany dźwięk dochodzący z salonu. Pomimo to nie traciłam pewności, że cały plan na ucieczkę się powiedzie. W końcu po upłynięciu tej napiętej chwili, która zdawała się trwać nieskończoność dotarłam do szklanych drzwi i pociągnęłam za klamkę, otwierając je na oścież. Chłodny, przyjemny powiew wiatru uderzył w moją twarz, rozwiewając mi włosy do tyłu. Już postawiłam krok na trawie, gdy sobie przypomniałam o Evanie i matce. Gdy ja ucieknę, oni dalej będą męczeni przez ojca. Byłam na nich zła, lecz pomimo tego i tak ich kochałam. Bez względu na to, jak bardzo próbowałam siebie oszukać, że tak nie jest, uczucia zawsze brały nade mną górę. Westchnęłam z rezygnacją i zrzuciłam tymczasowo torbę na trawę, po czym spojrzałam w niewielkie okno pokoju ojca, który mieścił się na piętrze domu. Panowała tam kompletna ciemność, więc nie było szans, abym cokolwiek tam ujrzała, pomimo to wciąż przeszywał mnie lęk, że zobaczę stojącą po drugiej stronie szyby, przyciemnioną twarz taty. Miałam dość jego wiecznej kontroli. Ta nieznośna bezsilność… Ona wyżerała mnie od środka przez cały ten czas. Nie ma gorszego uczucia od bezsilności, gdy zdaje ci się, że już zawsze będziesz ofiarą i bez względu na to, jak ciężko będziesz się starać, ty nigdy nie wyjdziesz z tej klatki. Oni zawsze będą ciebie traktować jak swoją zabawkę, niewolnika, zwierzę. Mój ociec właśnie zawsze taki był. W pracy wiecznie walczący ramię w ramię o wyższe stanowisko, w domu wyżywający się, kontrolujący wszystko, abyśmy my nie zechcieli go zepchnąć na dno, abyśmy przypadkiem go nie zawiedli, skrzywdzili. Tymczasem to ON krzywdził NAS i wiecznie zawodził. Jest takim TCHÓRZEM. Pod każdym jego wybuchem złości krył się olbrzymi STRACH. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, dlatego w pewnym etapie swojego życia zaczęłam odczuwać nad nim przewagę. Wiedziałam, że potrafię go zniszczyć równie mocno, jak on zniszczył mnie. Za każdym razem, gdy patrzyłam w to jedno okno na samej górze trwoga mieszała się u mnie z ogromną nienawiścią i desperacją. Panowała wokół mnie tak głucha, charakterystyczna dla tej okolicy i pory cisza, że głosy w mojej głowie stały się nieprzyjemnie głośniejsze. Skupiłam swój wzrok na kiju bejsbolowym Evana, opartym o ścianę domu. Dostrzegłam w nim swoją wolność, a także wolność matki i brata. Podeszłam do niego niepewnie i chwyciłam za rękojeść. Przeszył mnie nieprzyjemny, zimny dreszcz. Tej nocy to ja miałam mieć kontrolę nad wszystkim. Oparłam koniec kija bejsbolowego o swoje ramię i wróciłam się z powrotem do domu, ruszając powoli schodami na górne piętro. Z każdym, kolejnym, przebytym stopniem przypominałam sobie kolejne winy swojego ojca, a złość oraz nienawiść rosły we mnie z każdą sekundą. Gdy doszłam na samą górę naszło mnie wspomnienie tego, jak byłam małą dziewczynką i zdarzało mi się, siedząc w schowku pod schodami wyobrażać sobie ojca na miejscu tamtego pana, któremu rozbiłam głowę. Wtedy zazwyczaj wypełniało mnie ciężkie do opisania uczucie, przyjemne, kojące, lecz jednocześnie całkowicie przeze mnie niezrozumiałe. „Dlaczego ta myśl mnie tak bardzo cieszyła?” — wiecznie zadawałam sobie to pytanie.

Podeszłam ostrożnie do lekko uchylonych drzwi pokoju ojca i popchnęłam je delikatnie tak, aby otworzyły się szerzej, a następnie wkroczyłam niczym cień do środka. Ojciec spał spokojnie w łóżku, głośno pochrapując, z jedną ręką zwieszoną bezwładnie, a pod nią leżała przewrócona butelka częściowo wylanej już wódki. Brzydziłam się nim. Przed oczami przeleciały mi znów wspomnienia, jeszcze nie tak dawne jego, poniżającego moją matkę, bijącego ją do nieprzytomności zazwyczaj dlatego, że nie wykonała jakiejś roboty domowej tak, jak było zgodnie z jego myślą, lub nie chciała seksu, gdy on miał na to ochotę. Traktował nas jak zwierzęta! Taki syf jak on nie powinien żyć na tej planecie! Zacisnęłam pod wpływem olbrzymiego, ciężkiego do zniesienia gniewu dłonie na rękojeści kija bejsbolowego, zrobiłam wielki zamach i w nagłym ataku furii zaczęłam bić po głowie ojca, który nawet nie zdążył do końca się przebudzić, a już doznał tak poważnych obrażeń, że stracił przytomność. Nie zamierzałam tak szybko przestać, lecz usłyszałam skrzypienie drzwi dochodzące z korytarza. Wystraszyłam się i natychmiast rzuciłam kij na ziemię oraz ukryłam się w wielkiej, starej, drewnianej szafie, która skierowana była przodem do łóżka. Usłyszałam czyjeś, zbliżające się, ciężkie kroki i świst głęboko nabieranego powietrza do płuc z zaskoczenia. Domyśliłam się, że musiał to być Evan. Zajrzałam przez niewielką szparę pomiędzy drzwiami w szafie. Widziałam brata tylko do pasa, jak przystanął przy łóżku, na którym leżał we krwi nasz ojciec. Chłopak tak stał długo w milczeniu. Nie miałam pojęcia, jakie emocje wyrażał właśnie na twarzy, o czym myślał, a ciekawość nie dawała mi spokoju. Zupełnie niespodziewanie ojciec się ocknął w szoku, łapiąc jak najwięcej powietrza do płuc, jakby wynurzył się z wody. Spojrzał niemrawo na Evana z dołu i wymamrotał o resztkach sił:

— Synu… Jayleen… Mnie zaatakowała. Proszę… Wezwij… Pomoc.

Evan wciąż stał w milczeniu, nie odpowiadając na jego prośbę. Wtedy w oczach mężczyzny nadzieję natychmiast zastąpił niepokój. Chyba nie do końca rozumiał reakcję swojego syna. Nagle wydarzyło się coś, czego nigdy bym nie przewidziała. Evan w jednej krótkiej chwili poruszył się gwałtownie z miejsca, chwycił za kij bejsbolowy, który leżał wtedy na podłodze i uderzył nim z całej siły ojca w głowę, dobijając go. Byłam w szoku. Aż otworzyłam szeroko oczy z niedowierzania po tym, co ujrzałam. To było zupełnie niepodobne do mojego brata. Może i stawał nieraz po stronie matki, jednak mimo wszystko starał się być uległy wobec ojca, a teraz tak po prostu go zabił. Dokończył to, co ja zaczęłam. Evan odłożył kij z powrotem na podłogę i wyszedł z pokoju, pozostawiając drzwi otwarte. Odczekałam dłuższą chwilę, aby mieć pewność, że zamknął się znów w swoim pokoju i wyszłam niezwykle ostrożnie z pomieszczenia, zeszłam na palcach po schodach i wybiegłam z domu tylnymi drzwiami. Chwyciłam za swoją torbę i ruszyłam pędem wzdłuż ulicy w stronę najbliższego, taniego hotelu, jaki mogłam znaleźć. Czułam się tak, jakbym przed kimś uciekała, jakby odpowiedzialność za to, co zrobiłam przybrała postać osoby i mnie goniła przez tę całą drogę. W końcu dotarłam do jakiegoś małego hotelu. Założyłam dość realistyczną, czarną perukę o włosach sięgających do ramion, aby wyglądem pasowała do zdjęcia na moim fałszywym dowodzie osobistym. Wiedziałam, że wpakuję się w jakieś tarapaty, dlatego przygotowałam się w razie czego, gdyby trzeba było ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. Udało mi się bez problemu zameldować w hotelu pod fałszywym imieniem i nazwiskiem. Gdy weszłam do swojego pokoju poczułam głęboką, nie do opisania ulgę. Nareszcie znajdowałam się w miejscu, gdzie byłam bezpieczna i przede wszystkim znajdowałam się z dala od rodziny. Starałam się nacieszyć najlepiej, jak tylko mogłam tą pierwszą chwilą prawdziwej wolności w swoim życiu.

Rozdział 3

Następnego poranka, gdy się obudziłam na łóżku hotelowym i rozejrzałam z lekką dezorientacją po pokoju natychmiast przypomniałam sobie, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Przez dłuższą chwilę nie mogłam uwierzyć w to, że ja naprawdę to wszystko zrobiłam. Pomyślałabym, że to był tylko sen, gdyby nie fakt, że znajdowałam się poza swoim domem. Wstałam powoli z łóżka, wyszykowałam się do wyjścia i opuściłam swój pokój hotelowy. Gdy wyszłam na zewnątrz budynku intensywne promienie słoneczne uderzyły w moje nieprzyzwyczajone jeszcze do światła oczy, oślepiając mnie chwilowo. Dotknęło mnie głęboko uczucie, jakbym nie znajdowała się już w doskonale znanej mi dzielnicy Denver, lecz jak w jakimś zupełnie innym wymiarze. Właśnie zamierzałam nacieszyć się tą dziwną, lecz zarazem zdumiewającą wolnością, gdy nagle tuż pod hotelem ujrzałam zaparkowany radiowóz i tu moja wolność się skończyła. Drzwi samochodu gwałtownie się otworzyły. Zanim kierowca zdążył z niego wysiąść natychmiast obróciłam się na pięcie tyłem do niego i wyruszyłam żwawym, nerwowym krokiem z powrotem do hotelu, lecz nagle usłyszałam młody, kobiecy głos.

— Proszę pani! — tym słowom towarzyszył trzask drzwi od radiowozu, na dźwięk którego od razu przyspieszyłam — Proszę Pani! — w tym momencie usłyszałam zbliżające się, szybkie kroki, więc w końcu całkowicie przystanęłam w miejscu i odwróciłam się w stronę osoby, która mnie wołała.

Była to średniego wzrostu, wysportowana, młoda policjantka. Miała owalną, delikatnie opaloną twarz, ciemnozielone oczy o pewnym, dominującym spojrzeniu, ciemne brwi, drobny nos oraz wąskie usta, wykrzywione w swawolnym uśmiechu. Swoje średniej długości, ciemnobrązowe, proste włosy miała upięte starannie w idealnie wygładzoną kitkę. Po jej plakietce dowiedziałam się, że nazywa się Shannon Tyler.

— Pani się nie boi, ja chcę tylko zadać parę pytań — oznajmiła przyjaznym, rozbawionym głosem, podbiegając do mnie truchtem. Gdy w końcu miała okazję przyjrzeć się mojej mocno umalowanej twarzy z bliska, w jej oczach pojawił się cień podejrzliwości, lecz zaraz znów przybrały one pogodny wyraz. Cieszyłam się, że nie zapomniałam tego dnia założyć swojej czarnej peruki. Modliłam się w myślach, aby mnie nie rozpoznała — Przepraszam, że zabieram Pani czas, ale wczoraj pewna dziewiętnastoletnia dziewczyna zamordowała kijem bejsbolowym swojego ojca i uciekła z domu. Ostatni raz została złapana na monitoringu ulicznym gdzieś w tej okolicy — machnęła energicznie ręką, wskazując na otaczające nas domy oraz ulicę, przy której stał hotel — Czy widziała może ją Pani? — zapytała nagle poważniejąc i wyjęła z kieszonki swojej błękitnej koszuli moje zdjęcie sprzed paru miesięcy, aby mi je pokazać. Musiała je dostać od mojej matki, lub brata.

— Nie… — urwałam na chwilę udając, że się zastanawiam — Nie kojarzę jej — odrzekłam, kiwając głową przecząco.

Kobieta westchnęła z rezygnacją i schowała z powrotem zdjęcie do kieszeni.

— Rozumiem. No cóż, przepraszam za marnowanie pani czasu — powiedziała rozczarowanym, ponurym tonem, po czym wyruszyła z powrotem do radiowozu.

Gdy wracałam żwawym, zdradzającym stres krokiem do hotelu obejrzałam się jeszcze ostatni raz za siebie i przyłapałam młodą policjantkę na dalszym przyglądaniu mi się zza okna samochodu w nieco podejrzliwy sposób. Natychmiast z powrotem zwróciłam głowę przed siebie udając, że niczego nie widziałam i w końcu wyszłam poza jej zasięg wzroku wchodząc do środka budynku. Wiedziałam już, że nie mogę tam zostać ani dnia dłużej. Postanowiłam spakować swoje rzeczy i wykwaterować się z hotelu. Udałam się pieszo do domu Lisy. Gdy stanęłam przed jej drzwiami na ganku przeszył mnie dreszcz. Bałam się, jak zareaguje na tę całą sytuację. Z pewnością dowiedziała się już o morderstwie. Nacisnęłam niepewnie na dzwonek i odczekałam krótką chwilę, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i stanęła w nich Lisa z takim wyrazem twarzy, jakby się mnie spodziewała już od dłuższego czasu.

— Wejdź — rzekła tonem wyczyszczonym z emocji i wpuściła mnie do środka, po czym zamknęła pospiesznie za mną drzwi upewniając się, że nikt z zewnątrz nas nie zobaczył — Jak mogłaś coś takiego zrobić… Znowu — zagadnęła z rozpaczą i rozczarowaniem, zagradzając mi drogę w korytarzu, jakby skrycie nie chciała mnie głębiej wpuścić — Myślałam, że można ci ufać, że to się więcej nie powtórzy, a ty znów to zrobiłaś! Znów zabiłaś! I to w dodatku w taki sam sposób jak w dzieciństwie: poprzez rozbicie czaszki — zaczęła stopniowo coraz bardziej podnosić na mnie głos, wylewając całą skrywaną dotąd złość — Jesteś chora, powinni byli cię wtedy od razu zabrać do psychiatry… — wypluła z odrazą, po czym zamilkła na dłuższą chwilę z powagą wymalowaną na twarzy, jakby chciała coś jeszcze dodać, lecz nie wiedziała do końca co.

— Niewdzięczna! Gdyby nie ja — ta psycholka, którą nagle zaczęłaś gardzić ty byś już dawno nie żyła! Gdyby nie ja, to ten stary zboczeniec by ciebie wtedy porwał jak byłaś dzieckiem i Bóg wie co by ci zrobił! — krzyczałam na nią z głęboką urazą — Nic nigdy nie rozumiałaś — zmarszczyłam brwi, usiłując powstrzymać łzy napływające do oczu. Nie cierpiałam okazywać słabości nawet najbliższym — Gdy ty po tym całym zdarzeniu spokojnie żyłaś sobie ze swoją idealną rodzinką ja byłam przetrzymywana w zamknięciu, głodzona przez wiele dni, stale bita przez ojca! Nikt nie chciał stanąć po mojej stronie!! — ostatnie słowa wyjęczałam nie mogąc powstrzymać rozdzierającego smutku — Myślisz, że żyjąc w takich warunkach jest łatwo pozostać przy zdrowych zmysłach? — z oczu pociekły mi pojedyncze łzy, lecz szybko je otarłam licząc na to, że pozostały niezauważone.

Nastała głęboka, napięta chwila ciszy. Cała złość ulotniła się z twarzy Lisy w jednej chwili i zastąpiła ją dezorientacja zmieszana z zaskoczeniem.

— Nie rozumiem… Co prawda fakt, byłaś zawsze wychudzona i miałaś pełno siniaków, lecz byłam przekonana, że nabiłaś je sobie bawiąc się. Twój ojciec zawsze wydawał się taki miły, gdy do nas podchodził, jak się bawiłyśmy u ciebie w ogrodzie… — wspomniała niepewnie, spuszczając nieśmiało wzrok.

— Pff! Przez cały ten czas udawał, żeby ludzie nic na niego nie mieli! Prawda jest taka, że raz na jakiś czas pozwalał mi się z tobą bawić nie z troski o moje dobro, lecz o swoją własną reputację. Bał się, że sąsiedzi dostrzegą, jak rzadko pojawiam się poza domem i zaczną coś podejrzewać — wyjaśniłam wciąż targana od środka gniewem, lecz starałam się mimo wszystko nie podnosić już głosu na Lisę.

— No dobrze, ale czy naprawdę nie było innego wyjścia? Czy naprawdę musiałaś go zabić? — spojrzała na mnie wciąż z brakiem przekonania.

Tym razem to ja zamilkłam w chwilowym zastanowieniu, lecz po chwili odezwałam się pewnie:

— Zasłużył sobie na śmierć i tylko to się dla mnie liczy.

Na twarzy Lisy pojawiła się głęboka, nieprzyjemna niechęć, wręcz bym powiedziała pogarda.

— Musisz odpowiedzieć za swoje czyny — rzekła z przekonaniem — Jesteś niebezpieczna, powinni coś z tobą zrobić. Ty naprawdę tracisz nad sobą kontrolę, Jay. Normalni ludzie nie zabijają — dodała z powagą, przybijając mnie wzrokiem do ziemi.

— Widzisz Lisa, „normalność”… — urwałam na chwilę uśmiechając się sztucznie — To pojęcie bardzo względne — dokończyłam, po czym obróciłam się na pięcie i wyszłam pewnym krokiem z jej domu, mając dość tej całej konwersacji.

Dziewczyna wybiegła tuż za mną, a ja widząc to przyspieszyłam jeszcze kroku. Zrezygnowała z dalszej pogoni i zatrzymała się na swojej werandzie, wodząc za mną uważnym wzrokiem.

— Dzwonię na policję, Jay!!! — zawołała za moimi plecami, gdy przekroczyłam granicę jej trawnika — Nie ujdzie ci to płazem, rozumiesz?!! — pogroziła.

Prychnęłam kpiarsko pod nosem, chowając obie dłonie do kieszeni swojej luźnej, dżinsowej kurtki i szłam dalej dumnie przed siebie, nie odwracając się w stronę Lisy ani razu. Idąc tak bez celu wzdłuż ulicy i mijając kolejne domy zastanawiałam się nad tym, co ze sobą zrobić dalej, gdzie się podziać. Miałam zostać w hotelu, lecz tamta policjantka chyba mnie trochę rozpoznała, więc byłoby to zbyt ryzykowne, natomiast u Lisy nie było mowy o zostaniu, ponieważ nasze relacje się trochę („trochę”, to mało powiedziane) zepsuły. Może w sumie postąpiła słusznie zwracając się przeciwko mnie, może faktycznie miała rację. Jestem potworem… Ale ja chcę być potworem, bo wolę być potworem i być silna, niż być niewinna i być słaba. Nie ma gorszego uczucia na Ziemi niż poczucie kompletnej bezsilności. Ono mnie rujnowało i wypełniało mnie każdego dnia coraz większą ilością myśli samobójczych. Odniosłam wrażenie, że samo to paskudne poczucie bycia gorszym i słabszym było bliskie uśmiercenia mojego organizmu, który pragnął z czasem coraz bardziej się poddać. Twój mózg ma zakodowane w sobie, że musisz być silny, bo w przeciwnym razie nie znajdzie się miejsce dla ciebie na świecie. Niewinność jest piękna, to prawda… Sama jej kiedyś broniłam, ale świat jest trochę inny, niż byśmy chcieli, żeby był i nie zdołamy go nigdy zmienić. Mój ojciec myślał, że już zawsze będę słaba, pod jego całkowitą kontrolą, pozbawiona poczucia jakiejkolwiek wartości tak jak wtedy, gdy byłam dzieckiem, lecz któregoś dnia coś się zmieniło. To stało się w dniu, w którym ponownie usłyszałam przez zamknięte drzwi ciemnego schowka kłótnie rodziców, a raczej po prostu ojca krzyczącego na matkę. Tym razem naśmiewał się szyderczo ze mnie, że jestem żałosna, nic nie warta i że nic nie mogę zrobić, nigdy go nie powstrzymam, że już zawsze będzie mógł robić ze mną, co chce. Gdy matka się sprzeciwiała tym słowom z jękiem, wtedy następowały te doskonale znane mi odgłosy bicia i jeszcze głośniejszy jęk, lecz z bólu. Pamiętam, jak dotknął mnie olbrzymi, nie do opisania, rozdzierający gniew i nieoczekiwane poczucie dumy. Wiedziałam, że tkwi we mnie siła, wtedy to dokładnie poczułam. Przez całe moje wychudzone ciało przepłynął silny dreszcz emocji. „Pokażę mu… Jeszcze pokażę… Jeszcze zobaczy z kim zadarł. Myśli, że jest królem?” — syczałam przez zaciśnięte zęby cicho, kiwając się raz do przodu, raz do tyłu jakby coś mnie napadło, po czym wybuchnęłam niekontrolowanym złośliwym, szyderskim śmiechem. Nagle ojciec uderzył pięścią w drzwi od drugiej strony, żeby mnie uciszyć. W wyniku tego zaczęłam jeszcze głośniej się śmiać. W końcu ojciec nie wytrzymał i otworzył szeroko drzwi, chwytając mnie za tył koszulki oraz wyszarpał mnie ze schowka na korytarz. Nieopodal mnie stała wciąż załzawiona, czerwona na twarzy mama. „Czego się śmiejesz smarkulo?!” — wrzasnął na mnie grubym głosem ojciec. Ja na to odpowiedziałam z szerokim, jadowitym uśmiechem na twarzy: „Z ciebie, żałosna gnido. Bóg musiał mieć naprawdę zły dzień tworząc ciebie” Oczywiście, jak można się już domyśleć w następstwie ojciec zaczął mnie okładać pięściami i kopać, a ja tylko dalej się głupawo śmiałam, szepcząc: „Zabiję cię. Zobaczysz, że jeszcze cię zabiję”. Mężczyzna odszedł na chwilę tylko po to, aby poszukać swojego pasa. Wykorzystałam ten moment na spojrzenie matce w załzawione, przerażone oczy. W końcu zapytałam, krztusząc się prawie co słowo: „Po co tu stoisz? Czemu jeszcze nie odejdziesz? Nie widzisz? Nie widzisz do czego to nas doprowadza?” Matka spuściła wzrok zalana wstydem i poczuciem winy. Odpowiedziała: „Musimy się go słuchać. Gdybyś była grzeczna, nie robił by tego” Z jej oczu polały się kolejne łzy. Ponownie zmarszczyłam brwi w napływie gniewu, lecz tym razem skierowanego na nią. Jak mogła jeszcze tak mówić? Nigdy nie sprawiałam problemu, a i tak ojciec się nade mną znęcał. Dobrze wiedziała, że to nie moja wina, a nawet jeśli bym sprawiała kłopot on nie miał prawa mnie bić. Widziałam w niej tchórza, słabe, trzęsące się popychadło, nie posiadające swojego zdania. Brat zawsze jej mocno bronił, lecz ja doskonale wiedziałam, że gdyby naprawdę się postarała, mogłaby sprowadzić pomoc, a ona się nigdy nie starała. Nigdy nie śmiała się przeciwstawić mężowi, nigdy nie stawiała najmniejszego oporu. Zawsze mnie to najmocniej bolało. To, że moja matka, ostatnia osoba, którą kochałam wybierała mojego ojca, zamiast mnie. ON zawsze był ważniejszy… Zawsze.

Nieoczekiwanie z oddali dostrzegłam migające, czerwono-niebieskie światła policyjne, które pojawiły się na horyzoncie ulicy. Po chwili mym oczom ukazała się reszta radiowozu. Natychmiast zeskoczyłam na bok ulicy, chowając się w najbliższe krzaki. Całe szczęście radiowóz po prostu mnie minął, pędząc dalej wzdłuż ulicy. Chyba zmierzał w kierunku domu Lisy. Czyżby faktycznie spełniła swoje groźby i zadzwoniła na policję? Odniosłam wrażenie, że nie ważne, gdzie pójdę radiowozy i tak są niemal na każdym kroku. Pozostanie w Denver byłoby wyjątkowo męczące, przepełnione strachem przed tym, że za rogiem czai się policja. Uznałam, że najlepiej byłoby wynieść się na jakiś czas do jednej z pobliskich miejscowości. Wyruszyłam w stronę głównej ulicy wyjazdowej z Denver, aby spróbować złapać jakiegoś stopa. Obrałam drogę wiodącą przez las, aby nie być zbyt na widoku w razie, gdyby w okolicy znów pojawił się radiowóz. Kiedy dotarłam już do jednej z zatok ulicznych odkryłam, że to miejsce jest już częściowo zajęte przez młodą prostytutkę. Uznałam, że mimo wszystko przystanę tam w niewielkiej odległości od kobiety licząc na to, że może jednak złapię jakiś samochód. Gorzej by było, gdyby pomyśleli przez nią, że ja również jestem prostytutką. Tego dnia samochody o wiele rzadziej przejeżdżały, niż zwykle. Podeszłam do krańca zatoki i wyciągnęłam kciuk do góry za każdym razem, gdy zjawiło się jakieś auto, lecz minęło wyjątkowo dużo czasu, a wciąż żaden kierowca nie chciał się zatrzymać. W końcu częściowo się poddałam, bo ręka już mnie rozbolała od trzymania jej stale w górze. Spojrzałam znużonym wzrokiem na prostytutkę, której również tego dnia się nie szczęściło. Była bardzo niska, miała trochę ciałka, lecz nie wskazywało to jeszcze na otyłość, jej włosy miały średnią długość, były czarne i silnie połyskujące, jakby włożyła w nie tonę lakieru. Ubrana była w wysokie, czarne kozaki, różową mini spódniczkę oraz czarny top na ramiączkach. Po jakimś czasie włożyła sobie papierosa do ust i wygrzebała z torebki zapalniczkę, aby móc go zapalić, lecz przez dłuższą chwilę miała z tym problem z powodu drżących dłoni. Nie było zimno, więc albo musiała na coś chorować, albo drżenie dłoni było skutkiem silnego stresu. Zaczęło mnie trochę to zastanawiać, z jakiego powodu mogłaby być tak zestresowana. Zazwyczaj bym nie zawracała sobie głowy takimi sprawami, jednak wtedy miałam aż zanadto czasu, aby rozmyślać nad problemami prostytutki. Kiedy kobieta w końcu napotkała mój wzrok od razu przekierowałam z powrotem spojrzenie na las przed sobą. Potem nie mając już na czym się skupiać zaczęłam rozglądać się ze znudzenia w poszukiwaniu jakiś interesujących szczegółów w otaczającym mnie obszarze. W końcu dostrzegłam z daleka mały krzyż postawiony tuż przy drodze, po drugiej stronie ulicy. Stało pod nim wiele wypalonych, żółtych zniczy i mały miś przewiązany w szyi żółtą wstążką. Przebiegłam szybko na drugą stronę ulicy, aby móc się temu przyjrzeć z bliska. Wtedy dopiero dostrzegłam przybitą do krzyża, niewielką tabliczkę z napisem: „Spoczywaj moja mała Rosie w pokoju”. Czyżby miał miejsce tam jakiś wypadek, w którym zginęło dziecko? Tak wiele się działo w Denver, a ja o niczym nigdy nie słyszałam, nawet o tych wydarzeniach, które miały miejsce w okolicy, gdzie mieszkałam. Wróciłam z powrotem na zatokę uliczną, gdy nagle zatrzymał się tam jakiś czarny samochód. Wysiadł z niego wysoki, szczupły, dojrzały facet o posiwiałej brodzie i włosach oraz wyjątkowo chłodnym, poważnym spojrzeniu. Podszedł szybkim krokiem do prostytutki, która na jego widok upuściła papierosa z wrażenia i zaczęła lekko drżeć na całym ciele.

— I co? Zarobiłaś coś? — zapytał groźnie, chwytając ją silnie za przedramię.

— Dziś niewiele — wyjęczała cicho, wyciągając z torebki parę banknotów.

Mężczyzna wyrwał jej agresywnie dolary z dłoni i przejrzał je marszcząc brwi w skupieniu.

— Tak mało?! — krzyknął, rzucając banknotami kobiecie w twarz — Jesteś do niczego!! Nawet dupy porządnie nie jesteś w stanie sprzedać! Jesteś nic nie wartą, bezużyteczną pizdą — splunął na nią, a kobieta wykrzywiła twarz w rozpaczy wybuchając płaczem.

— Ja naprawdę robiłam, co mogłam. Ile jeszcze mam się starać?! Oddaję ci zawsze wszystko, co mam! — mówiła zapłakanym głosem.

— Masz przynosić więcej forsy, rozumiesz?! — mężczyzna dalej żywił pretensje, nie zważając na wymówki kobiety. W końcu przestał panować nad swoim gniewem i uderzył z pięści w twarz prostytutkę tak silnie, że aż upadła na ziemię. Mężczyzna na tym nie poprzestał i dalej okładał ją pięściami, a ona błagała go, żeby przestał kuląc się w samoobronie. Poczułam silny przypływ gniewu, zupełnie podobny do tego, gdy ojciec ze mnie szydził i mówił, że zawsze będę pod jego kontrolą. Zacisnęłam obie dłonie w pięści i napięłam całe ciało, prostując się.

— Zostaw ją! — wrzasnęłam, zrzucając z ramienia swoją torbę na ziemię i podchodząc do nich bliżej. Mężczyzna nawet nie zwrócił na mnie uwagi, bo był zbyt zajęty biciem kobiety. W końcu nie wytrzymałam, gdy poczułam kolejną, lecz tym razem nieporównywalnie silniejszą falę gniewu, która całkowicie wyłączyła mój umysł i zmusiła mnie do tego, abym rzuciła się na tego mężczyznę, chwyciła go za oba ramiona i odciągnęła od dziewczyny z ogromną siłą tak, że aż poleciał na plecy. Gdy ujrzałam załzawioną, czerwoną od ciosów twarz kobiety poczułam przez sekundę głęboki żal, lecz zaraz go zastąpił jeszcze głębszy szał skierowany na mężczyznę. On był zupełnie jak mój ojciec. Myślał, że może mieć władze nad nią, że ma prawo ją bić, traktować jak gówno, jeśli nie posłucha. Za kogo on się miał?! Zanim zdołał się poderwać z powrotem do góry natychmiast skoczyłam na niego całym ciałem, przypierając go do ziemi i zaczęłam walić pięściami o jego klatkę piersiową w dzikiej furii, potem w twarz, aż w pewnym momencie do reszty straciłam nad sobą kontrolę i wgryzłam się mu z całych sił w szyję, wydając z siebie zwierzęce ryki. Nie czułam już nic poza tą silną, potężną adrenaliną. Obraz zaczął mi się lekko rozmywać przed oczami, moje ciało wciąż w niekontrolowanym szale zadawało kolejne ciosy, gdy umysł całkowicie się wyłączył. Pamiętam tylko jeszcze, jak słyszałam w tle wrzask przerażenia tamtej prostytutki, a dalej film mi się już urwał. Nastała ciemność. Najgorsze jest to, że nie poprzedziła ją utrata przytomności. Ta ciemność tak po prostu znikąd naszła mnie w trakcie mojego ataku. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje.

Rozdział 4

Nagle do mych uszu dotarł odległy dźwięk syren policyjnych. Natychmiast odruchowo poderwałam głowę do góry, nie pamiętając co się stało. Poczułam pod dłońmi pękające pod ciężarem mojego ciała gałązki oraz liście. Podniosłam się powoli na równe nogi i rozejrzałam się po lesie, w którym się znajdowałam nieobecnym spojrzeniem. Przez pnie drzew przebijał się obraz ulicy, więc oddaliłam się tylko trochę od zatoki, na której wcześniej się znajdowałam. Dopiero myśląc o zatoce ulicznej i o tamtej prostytutce powoli zaczęłam kojarzyć poszczególne zdarzenia. W końcu przypomniałam sobie wszystko do momentu, gdy rzuciłam się na tamtego mężczyznę. Gdy zorientowałam się, że syreny policyjne stają się coraz głośniejsze dotknęła mnie nagła panika. Rozejrzałam się nerwowo wokół siebie w poszukiwaniu swojej torby, lecz musiałam ją zostawić na zatoce. Nie mogłam odejść bez niej, tam były wszystkie niezbędne dokumenty. Szybko wybiegłam z lasu, aby poszukać swojej własności. Akurat natrafiłam prosto na swoją torbę, gdy tylko przekroczyłam granicę drzew. Do mych uszu dotarł głośny, kobiecy szloch dochodzący z drugiej strony zatoki, lecz nie chciałam marnować ani chwili na sprawdzenie co się dzieje. Policja miała tam przybyć lada chwila. Chwyciłam pospiesznie ramiączko od swojej torby i wtedy po raz pierwszy zorientowałam się, że całe moje dłonie są ubabrane krwią. Upuściłam torbę z wrażenia i obejrzałam je uważnie. Zaczęłam oglądać całe swoje ciało w poszukiwaniu innych plam krwi. Serce jeszcze mocniej mi przyspieszyło. Znów zamarłam w bezruchu, gdy natrafiłam wzrokiem na całkowicie przemokniętą krwią górę swojej białej bluzki z krótkim rękawkiem. Wyjęłam z torby lusterko i gdy spojrzałam w nie, uderzyło we mnie ogromne przerażenie. Cała moja szyja, usta i dolna szczęka były ubrudzone krwią. Z ust ściekały mi pojedyncze jej stróżki. Splunęłam na ulicę — krew, co gorsza nie moja. Dlaczego miałam usta wypełnione czyjąś krwią? Dlaczego wcześniej nie poczułam na języku tego ohydnego, metalicznego smaku? Nie zdawałam sobie sprawy z powagi tego, co zrobiłam. Nagle dotarło do mnie, jak syreny policyjne stały się przerażająco głośne. Byli już tak blisko, a ja dalej stałam z szokiem wymalowanym na twarzy, cała we krwi. Chwyciłam torbę i popędziłam głęboko w las. Biegłam tak szybko, jakby goniło mnie stado wilków, byleby jak najdalej od ulicy. Mój oddech był niezwykle szybki i płytki, a stres zmieszany z wysiłkiem fizycznym sprawił, że zrobiło mi się gorąco jak w piekarniku. W końcu opadłam na ziemię, próbując opanować swój oddech. Syreny policyjne nagle ucichły, co świadczyło o tym, że dotarli już na miejsce. Zdjęłam z siebie ubrudzoną bluzkę, wyjęłam butelkę wody z torby i wylałam sobie ja na szyję, usta i klatkę piersiową zmywając w ten sposób większość krwi. Schowałam zakrwawione ubranie i przebrałam się w nowe. Dopiero po dłuższym czasie zorientowałam się, że końce mojej czarnej peruki również są mokre od krwi.

— A niech to szlag! Dlaczego akurat peruka?! — wyszeptałam ze złością sama do siebie, zrzucając ją z głowy jednym, energicznym ruchem dłoni. Schowałam ją do torby razem z innymi brudnymi rzeczami, po czym wyruszyłam w głąb lasu. Po pół godzinie las zaczął się przerzedzać i wyszłam na pole. W oddali zobaczyłam dom, a niedaleko od niego wiejską drogę. Niestety zdążył już zapaść zmrok, a jazda autostopem w nocy nie byłaby zbyt bezpieczna. Wszystkie światła w oknach domu były zapalone. Naszedł mnie pomysł, że jeśli zaoferuję właścicielowi pieniądze, to może pozwoli mi u siebie przenocować. Wyruszyłam przez pole do domu i niepewnie zadzwoniłam do drzwi. Usłyszałam po drugiej stronie ciężkie kroki, które zatrzymały się bardzo blisko i tkwiły tak w kompletnej ciszy przez dłuższą chwilę. Nagle drzwi gwałtownie się otworzyły powodując, że aż podskoczyłam lekko w miejscu, a po drugiej ich stronie stał średniego wzrostu, tęgawy, łysy mężczyzna w czarnej, wygniecionej koszuli i ogrodniczkach. Z samego wyglądu oszacowałam, że chyba był w średnim wieku. Mężczyzna zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem od stóp po głowę, marszcząc brwi nieufnie.

— Dobry wieczór. Przepraszam, że zajmuję Panu czas, ale znalazłam się w nieciekawej sytuacji i potrzebuję pomocy. Nie znam w ogóle tych okolic, zginęła mi gdzieś mapa i całkowicie się zgubiłam. Nie mam gdzie nocować. Chciałam wynająć pokój w hotelu, ale wylądowałam na polu ze swoją marną orientacją w terenie — zaśmiałam się cicho w lekkim onieśmieleniu, zgrywając słodką idiotkę — Czy miałby może Pan jakiś pokój do wynajęcia? Zapłacę ile Pan tylko zechce — oznajmiłam błagalnym tonem, niewinnie patrząc.

Mężczyzna stał przez dłuższą chwilę w milczeniu, wciąż przeszywając mnie niepewnym spojrzeniem, aż w końcu rozpromieniał na twarzy i odpowiedział:

— Myślę, że coś się znajdzie. Wejdź — zaprosił mnie do środka.

Nieśmiało przekroczyłam próg jego domu, zamykając za sobą drzwi. Od razu poczułam przyjemne ciepło i zapach jakiegoś gotowanego jedzenia.

— Dobrze, że się zjawiłaś — oznajmił, podchodząc do mnie bliżej — Takiej ślicznej dziewczynie jak ty mogłoby się stać coś bardzo złego o tej porze — zagadnął dziwnym tonem nieoczekiwanie kładąc swoją dłoń na mojej talii i przyciągając mnie lekko do siebie. Zbyłam trochę jego gest nerwowym śmiechem, odsuwając się na bezpieczną odległość. Chyba powoli zaczęłam żałować tego, że zdecydowałam się u niego zostać. Ten mężczyzna patrzył na mnie w wyjątkowo nieprzyjemny sposób.

— Żyje Pan tu sam, czy z kimś? — zapytałam, usiłując brzmieć na zrelaksowaną.

— Żona nie żyje, a dzieci już są dorosłe, więc się wyprowadziły — odrzekł, prowadząc mnie powoli na górne piętro.

— To musi się Pan tu czuć wyjątkowo samotnie — stwierdziłam nieco obojętnym głosem.

— Nie jest tak źle. Mam wielu dobrych znajomych, którzy mnie odwiedzają — odpowiedział zatrzymując się przy jednych z drzwi na górnym piętrze, po czym otworzył je na oścież i zaprosił mnie do środka.

Była to średniej wielkości, skromna, całkiem przytulna sypialnia z dwuosobowym łóżkiem, wielką szafą i małym biurkiem.

— Oto twój pokój — oznajmił.

Zapłaciłam mu gotówką tyle ile chciał, po czym weszłam od razu do sypialni, zamykając za sobą drzwi na klucz. Noc była wyjątkowo spokojna i głucha. Wyjęłam z torby lustereczko i spojrzałam na swoje odbicie. Nie było widać już jakichkolwiek śladów krwi na moim ciele, za to wyglądałam wyjątkowo ponuro i groźnie. Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, że przez cały ten czas marszczyłam lekko brwi ze złości i zaciskałam swoje drobne wargi. Moje piwne oczy mocno pociemniały dodając mi jeszcze bardziej srogiego wyglądu. Odłożyłam lusterko na biurko i rzuciłam się leniwie na łóżko. Dzięki całkowitej ciszy i ciepłej, przytulnej atmosferze od razu udało mi się zasnąć. Następnego ranka obudziło mnie głośne pianie koguta. Podniosłam się powoli z łóżka, przecierając oczy i spojrzałam na zegarek wiszący na przeciwnej ścianie. Była dopiero szósta nad ranem. Wyszłam z sypialni i zakradłam się na palcach do łazienki licząc na to, że nie obudzę właściciela domu. Umyłam się szybko, zrobiłam sobie mocny makijaż planując znów udawać kogoś innego i wróciłam do wynajmowanego pokoju, aby obejrzeć perukę. Co prawda poprzedniego dnia była brudna we krwi, ale zdążyła już wyschnąć, a dzięki ciemnej barwie nie było w ogóle widać przebijającej się czerwieni. Zamierzałam ją ubrać po pożegnaniu się z gospodarzem i opuszczeniu tego domu. Póki co schowałam ją z powrotem do torby i zeszłam niepewnie na dolne piętro. Okazało się, że mężczyzna już od dłuższego czasu nie spał i oglądał telewizję w salonie.

— Widzę, że Pani już wstała — nieoczekiwanie odwrócił się w moją stronę, zanim zdążyłam się przywitać — Ładnie Pani wygląda. Dla kogo tak się Pani wymalowała, jeśli można wiedzieć? — zapytał posyłając mi wyuzdany uśmiech.

— Dla siebie — odpowiedziałam starając się brzmieć w miarę życzliwie — Będę niedługo szła. Dziękuję, za użyczenie mi pokoju.

— Mam taką jedną jeszcze prośbę, zanim pójdziesz — rzekł, podrywając się z wysiłkiem z fotela — Czy mogłabyś jeszcze sprawdzić w stodole, czy konie mają wystarczająco dużo paszy?

— Emm… Jasne — odparłam, a gdy poczułam, jak mężczyzna kładzie dłoń na moim plecach natychmiast ją zrzuciłam i ruszyłam szybkim krokiem do stodoły. Była dosyć duża. Gdy weszłam do środka w mój nos od razu uderzył odór końskiego łajna. Wykrzywiłam twarz w obrzydzeniu i rozejrzałam się uważnie po wnętrzu. Znajdowały się tam boksy z końmi, ciasne klatki wypełnione królikami i wielki, czarny pies przykuty krótkim łańcuchem do ściany. Zwierzę na mój widok zaczęło merdać ogonem w ekscytacji i chciało pobiec w moją stronę, lecz łańcuch zaraz pociągnął go z powrotem do tyłu. Pies nie mogąc się ze mną pobawić zrobił smutne oczy i zapiszczał. Zrobiło mi się go żal. Nie powinien był być przykuty. Tak duże psy potrzebują ruchu. Patrząc na ciasne klatki wypełnione po brzegi królikami można się było domyśleć, że ich właściciel nie dbał ani trochę o komfort swoich zwierząt. Dostrzegłam trochę w nich samą siebie. Czułam dokładnie to, co one teraz. Tą potworną bezsilność, utratę wolności, bezradność. Ludzie są najokrutniejszymi stworzeniami na świecie. Niszczą naturę, zwierzęta, a nawet samych siebie. Są jak chodząca, tykająca bomba. To tylko kwestia czasu, kiedy wybuchną i do reszty zrujnują tę planetę. Współczuję w tym wszystkim zwierzętom. One nic złego tak naprawdę nie zrobiły. Trzymały się od początku naturalnego porządku, a któregoś dnia pojawił się człowiek i zburzył wszystko.

Podeszłam powoli do tego smutnego psa i pogłaskałam go po głowie czule. W końcu nie zważając na reakcję właściciela, gdy się zorientuje puściłam psa z łańcucha. Zwierzę zaczęło biegać wokół mnie z zachwytu i skakać na mnie. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, po czym delikatnie zdjęłam jego ciężkie łapy ze swojego brzucha i sprawdziłam, czy konie mają wystarczająco paszy, a pies tymczasem wybiegł na pole. Nagle do stodoły wpadł gospodarz, cały czerwony na twarzy ze złości.

— Ty! — wskazał na mnie palcem — Ty jesteś morderczynią! Widziałem cię przed chwilą w wiadomościach! — powiedział podniesionym tonem.

Zesztywniałam cała na ciele i patrzyłam mu prosto w oczy w całkowitym bezruchu. Nie wiedziałam za bardzo, co począć. Mężczyzna stał przy samym wejściu zagradzając je swoim ciałem. Nie miałam dokąd uciec.

— Zamierzałem zadzwonić na policję, ale pomyślałem, że nie będę się z tym śpieszyć. Skoro już wiem, jaką jesteś szmatą, to może trochę się z tobą zabawię — znów uśmiechnął się w ten obrzydliwy, zboczony sposób, który sprawił, że zaczęło się we mnie buzować.

Wyprostowałam się, unosząc głowę dumnie do góry i spojrzałam na niego z wyższością, mówiąc:

— Nie powinieneś się mnie bać, skoro jestem mordercą?

Zrobiłam parę kroków w jego stronę, aby mu pokazać w ten sposób, że się go nie boję.

— A co mi zrobisz? Nic mi nie zrobisz! — wrzasnął oburzony, jakbym zraniła jego dumę.

Ostatnio zamordowałam silnego, wysokiego mężczyznę gołymi rękoma. Wciąż nie miałam pojęcia, jak ja to dokładnie zrobiłam, ale byłam stuprocentowo przekonana, że nie użyłam do tego jakiegokolwiek narzędzia. Dlaczego więc miałabym sobie nie dać rady z jakimś niskim wieśniakiem, który ledwo wstawał z fotela o własnych siłach?

— Skoro uważasz, że nie mam z tobą szans, to proszę. Droga wolna — odparłam ze stoickim spokojem, otwierając szeroko ramiona w jego stronę na znak, że może atakować.

Mężczyzna parsknął kpiarsko pod nosem i podszedł do mnie szybkim krokiem, chwytając mnie za ramię i obracając tyłem do siebie. Gdy usiłował wepchnąć mi dłoń do majtek wymierzyłam mu jeden, solidny cios łokciem w twarz, wciąż udając opanowanie, choć gniew rósł we mnie z każdą sekundą. Wieśniak skulił się lekko, chwytając za obolały, krwawiący nos i wyjęczał ze złością:

— Ty gówniaro! Ja ci jeszcze pokażę! — znów rzucił się w moją stronę, lecz ja w ostatniej chwili wymierzyłam mu kopniaka w krocze, po czym chwyciłam go za głowę i zadałam mu w nią porządny cios kolanem. Miał być tylko jeden, lecz się zapędziłam i zadałam kolejne, aż nagle facet znieruchomiał i opadł bezwładnie na ziemię. Zbadałam mu tętno wciąż dysząc z emocji — żył, tylko stracił przytomność. Pobiegłam do jego domu, aby zabrać stamtąd swoją torbę, po czym włożyłam na głowę perukę i stanęłam przy krańcu ulicy, aby kontynuować próby schwytania autostopa. Nie sądziłam, że na wiejskiej drodze złapię coś szybko, gdy nagle przystanął w pobliżu jakiś biały samochód osobowy. Podeszłam do niego z głęboką ulgą, że ktoś się zatrzymał. Gdy kierowca opuścił szybę odkryłam, że była to ta sama młoda policjantka, którą widziałam przy hotelu. Z tego, co pamiętałam miała na nazwisko Tyler. Nie była ubrana w mundur, więc musiała mieć wolne godziny od pracy. Mimo wszystko serce mi przyspieszyło na jej widok, bo bałam się, że się zorientuje kim jestem. Już przy pierwszym naszym spotkaniu patrzyła na mnie dość podejrzliwie.

— O, to Pani — uśmiechnęła się do mnie pogodnie — Zabiorę Panią. Dokąd Pani się wybiera?

— Właściwie to postanowiłam wybrać się tak ogólnie na długą wycieczkę po Colorado, aby zwiedzić sobie różne miejscowości. Uznałam, że podróż autostopem będzie bardziej ekscytująca. Dokąd Pani jedzie? — zapytałam schylając się, aby móc spojrzeć w jej ciemnozielone oczy.

— Do Estes Parku — odpowiedziała z zadowoleniem.

— W porządku, to zabiorę się z Panią — uśmiechnęłam się szeroko i wsiadłam na tylne siedzenie jej samochodu — Na imię mi Janet — skłamałam, podając jej dłoń na przywitanie.

Kobieta obróciła się przodem do mnie i z wyjątkowo pogodnym nastawieniem uścisnęła moją dłoń, mówiąc:

— Ładne imię, Janet. Ja jestem Shannon.

Gdy kobieta wyruszyła w drogę starałam się jakoś ją zagadywać, aby nie panowała pomiędzy nami krępująca, cicha atmosfera.

— Z jakiego powodu właściwie jedziesz do Estes Parku? — zapytałam z ciekawości.

— Do rodziny. Moja matka tam mieszka — odpowiedziała, spoglądając na mnie w przednim lusterku — Łapałaś autostopa w bardzo niebezpiecznej okolicy. Dobrze, że na mnie trafiłaś, a nie na kogoś mniej życzliwego — zagadnęła.

— Naprawdę? Nie wiedziałam, że jest to niebezpieczna okolica. Nie jestem stąd, więc nie znam się tak — wzruszyłam lekko ramionami.

— Musisz koniecznie czytać wiadomości. Niedaleko miejsca, w którym stałaś wczoraj został brutalnie zamordowany mężczyzna — rzekła poważniejąc.

— Zamordowany? A wiesz może coś więcej na ten temat? — dopytywałam się z udawanym zainteresowaniem.

Shannon wypuściła ciężko powietrze z płuc i otworzyła szerzej oczy na myśl o tamtym zdarzeniu.

— Dziewczyna potwornie zmasakrowała mu ciało. Odgryzła mu spory kawałek szyi i niemal całą twarz — na te słowa aż się wzdrygnęłam. Kompletnie nic z tego nie pamiętałam. Może to nawet lepiej — Jego ciało było mocno poturbowane i pokryte głębokimi śladami po pazurach — dokończyła opis, po czym ciągnęła dalej, lecz o sprawcy morderstwa — Policja przepytywała świadka tego zdarzenia. Kobieta ujrzała zdjęcie Jayleen Conley i rozpoznała jej twarz. Powiedziała, że to jej sprawka. Teraz Jayleen jest poszukiwana już za dwa morderstwa.

Wpiłam się silnie palcami w siedzenie na myśl o tym, co sama zrobiłam. To stąd miałam tyle krwi w ustach. Zebrało mi się mocno na wymioty, gdy zrozumiałam, że miałam na języku czyjeś fragmenty twarzy i szyi.