Nie spieprz tego! Jak zachować więź z dzieckiem - Monika Janiszewska, Anna Olejnik - ebook

Nie spieprz tego! Jak zachować więź z dzieckiem ebook

Monika Janiszewska, Anna Olejnik

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

A gdyby to nastolatki miały ocenić nas?

Jeśli macie się za najlepszych rodziców na świecie, to zapnijcie pasy. Zdziwicie się, jak wiele grzeszków, o które posądzacie swoje dorastające pociechy, można przypisać wam samym.

Zakazujemy dzieciom tego, na co sami sobie pozwalamy. Nastolatki nie znoszą podwójnych standardów. Nie są już wpatrzone w swych rodziców – po prostu się na nas poznały. Już potrafią nas właściwie ocenić i zbuntować się przeciw niesprawiedliwości.

Wspaniałą i kochającą rodzinę, wasze wyjątkowe więzi z dziećmi budowaliście latami. Przerabialiście wszelkie małe i duże konflikty, zwyczajowe potyczki i sposoby na oddalanie się od siebie. Tak czy inaczej jesteście na ostatniej prostej. Ale to nie koniec. Ani nadzieja na odbudowę, ani ryzyko zerwania relacji nigdy nie były tak blisko jak teraz. Wybierajcie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 304

Data ważności licencji: 3/13/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

„No, pięknie! Mnie nie pozwalasz podjadać przed obiadem, a sama opychasz się ciastem”.

„Kiedy wymsknie mi się jakieś brzydkie słowo, to jest wielka afera, ale gdy ojciec klnie za kierownicą jak szewc, to jest OK. Himalaje hipokryzji!”

No i nam się dostało. Nasza dorastająca latorośl pokazała nam kolejną żółtą kartkę.

Nastolatkowie – jakże kochani i jakże niestrudzeni tropiciele rodzicielskich niedoskonałości… Zdaje się, że mają radar wyłapujący wszelkie nasze gafy, potknięcia i podwójne standardy. Zwłaszcza te ostatnie. Bo nic tak nie irytuje dorastającego człowieka, jak zakazywanie mu tego, na co sami sobie pozwalamy, lub wymaganie od niego więcej niż od samych siebie. Nic tak nie mierzi jak podwójna moralność i niespójność dorosłych.

Znamy takie sytuacje aż nazbyt dobrze. Dzień po dniu konfrontujemy się ze spojrzeniami spod byka, kwaśnymi minami i ocenami wystawianymi przez nasze nastoletnie dzieci, analizujemy własne oczekiwania i domowe zasady, weryfikujemy je i wcale nie tak rzadko zmieniamy. Bo nastolatek nie będzie realizował pustych ideałów, nie podąży za wartościami, które jedynie głosimy, a z którymi nie wiąże się żadne działanie. Nie zakończymy już tematu słowami: „bo tak ma być”, „bo tak się robi”, „bo tak trzeba”, „bo ja tak mówię”. Nasze dziecko to już nie kilkulatek wpatrzony w nas jak w obraz, stawiający nas na piedestale i uważający rodziców za superbohaterów. Oj, nie! Dla młodego człowieka jesteśmy ludźmi z krwi i kości, mającymi swoje słabości, gorsze i lepsze dni, wzloty i upadki. I bardzo dobrze. Tak właśnie powinniśmy być postrzegani. Ważne, by nie bać się przyznać do błędów, by nie kreować na kryształowych.

W niniejszej książce oddamy głos nastolatkom. Oni opowiedzą, co ich frustruje w zachowaniach dorosłych, jakie wymogi uważają za niesprawiedliwe, irytujące lub zbędne. Podzielą się też tym, co jest dla nich ważne i rozwojowe.

Każda ze stron ma swoje potrzeby i oczekiwania – czasem dość podobne, a czasem skrajnie odmienne. Jak się spotkać w swoich pragnieniach, zasadach, celach i dążeniach? W jaki sposób przekazać młodemu człowiekowi ważne wartości, by uznał je za niewymuszone? Jak rozpoznać „powinności” i oczekiwania otoczenia zatruwające umysł i nie cedować ich na własne dzieci? O tym wszystkim jest ta książka – momentami poważna, czasami zabawna, niekiedy refleksyjna. Ale zawsze szczera do bólu. Jesteśmy przekonane, że każdy z was odnajdzie cząstkę własnego życia w choć jednej z kilkudziesięciu opisanych historii. I to nie przygana, nie chcemy wystawiać nikomu cenzurki. Jesteśmy też dalekie od dawania gotowych recept i wskazywania jedynie słusznych rozwiązań. Pragniemy za to pokazać, że młodzież dostrzega o wiele więcej, niż nam się niejednokrotnie wydaje, i nie cierpi pustych frazesów. Poszukuje własnej drogi i dąży do coraz większej autonomii. To z kolei dla nas, rodziców, oznacza setki potyczek i dyskusji pod hasłem: „A ja tak nie uważam”.

Ktoś może zapytać: A więc co? Mam się na wszystko zgadzać? Mam uznać, że nastolatek ma rację? Niekoniecznie. Pamiętajmy jednak, że może ją mieć. Że rozpoznaje swoje potrzeby, że potrafi przeanalizować plusy i minusy danego zachowania, że jest mniej zainteresowany schedą po poprzednich pokoleniach niż my, a tym samym bardziej otwarty na niesztampowe, ale służące mu rozwiązania. To wiek, w którym z natury odrzuca się to, co sztuczne, stereotypowe, konwencjonalne. Kiedy alergicznie reaguje się na wszelkie „bo tak wypada”. Kiedy ma się odwagę iść ku temu, co jest bliższe sercu. Kiedy zadaje się sobie pytania: Czy to jest dla mnie? Czy to ze mną rezonuje?

Nie zawsze musi być od linijki, nie zawsze musi być w ząbek. Niech będzie autentycznie! Z poszanowaniem odrębności młodego człowieka oraz tego, co mu w duszy gra.

Może czas przyjrzeć się sztywnym domowym zasadom i nieco je odkurzyć, zwłaszcza jeśli są wyśrubowane na tyle, że sami ledwo z nimi wyrabiamy – albo wcale?

To niełatwe zostać przyłapanym na jakimś potknięciu. Trudno również przyjąć słowa krytyki wypowiadane przez własne dziecko. Cierpi na tym nasze rodzicielskie ego. Ale powrotu do czasów, kiedy było ono nieustannie łechtane przez malucha, już nie ma.

Pozostaje pogodzić się z faktem, że dorastające pociechy będą coraz częściej wyłapywać wszelkie nasze niespójności i mówić: „Sprawdzam!”. Ale dobrze, gdy nam wygarniają, gdy mają odwagę powiedzieć, że dostrzegają zgrzyt pomiędzy tym, co głosimy, a tym, co robimy w codziennym życiu. Bo to oznacza, że poszukują wartości, że im na tych wartościach zależy. Wskazuje również na to, że nasze relacje jeszcze nie legły w gruzach, że jest szansa na zbudowanie więzi opartej na prawdzie i otwartości, na pożegnanie się z narzuconymi regułami i zastąpienie ich wartościami służącymi obu stronom. Czego i sobie, i wam, drodzy rodzice, życzymy.

Część pierwsza

Wymagam po to, żebyś miał lepiej niż ja

„Jak ty wypowiedziałaś to słowo, mamo? «Rajwer»? Serio? Chyba raczej «riwer», jeśli mowa o rzece. A mi mówisz, jaka to nauka angielskiego jest ważna. Ech…”

To scenka rodzajowa z życia matki i jej córki, przeuroczej skądinąd, wkraczającej właśnie w wiek nastoletni. Albo inna sytuacja:

„Ja mam sprzątać biurko, bo niby mam na nim bałagan? Jeśli to jest bałagan, to co powiesz o swoim biurku? Tam jest wszystko: jakieś papiery, notesy, brudne kubki, talerz z niedokończoną bułką, zegarek. Czysta hipokryzja”.

Znacie to? Nie? Cóż, najwyraźniej nie popełniacie spektakularnych gaf, gdy mówicie po angielsku, i nie lubujecie się w twórczym chaosie. Pewnie też nie przeklinacie, nie zarywacie nocy, by oglądać Netflixa, nie przeglądacie portali społecznościowych, nie używacie cukru i nie obrabiacie środkowej tylnej partii ciała czepialskiego szefa. No i masz! Trafili się rodzice idealni, bez zadatku na hipokrytów. Możecie odłożyć tę książkę na półkę i wrócić do niej za jakiś czas, kiedy na powierzchnię wypłyną różne wasze niedoskonałości.

Być może wcale nie jesteście kryształowi – po prostu wasze nastopociechy nie wyspecjalizowały się jeszcze w głębokiej, bezwzględnej analizie zachowań rodzica.

Jeśli natomiast przytoczone scenki brzmią znajomo, witajcie w klubie. Płyniemy tą samą chybotliwą łódeczką ze spostrzegawczym nastolatkiem na pokładzie. Nastolatkiem, który bacznie nam się przygląda, słucha nas, analizuje nasze zachowanie, wyciąga wnioski i ocenia. Częstokroć w bardzo bezpośredni sposób – bez owijania w bawełnę i bez słownych głasków. Nie ma co liczyć na metodę kanapki, stosowaną przez menedżment, w której suche fakty i cierpkie słowa przeplatałyby się z plastrami miodu na nasze rodzicielskie serce.

I gdzie tu sprawiedliwość, gdzie wytchnienie? – chciałoby się zapytać. Kiedy w końcu będzie z górki? Przecież chcemy tylko, żeby było dobrze. Dzień po dniu dokładamy wielu starań, by nasze dziecko miało lepiej, niż dawniej mieliśmy my. Zależy nam na tym, by mogło się swobodnie rozwijać, by miało dobry start, by kształcili je otwarci i kreatywni pedagodzy, by zdrowo się odżywiało i dbało o swój dobrostan fizyczny, by było ambitne, oczytane, odważne i przebojowe, by dbało o środowisko. I można by tak wymieniać jeszcze długo.

Jawna niesprawiedliwość

Równie często staramy się uchronić dziecko przed złymi wyborami, przed powielaniem naszych potknięć i błędów. I wszystko to robimy w jak najlepszej wierze. Sęk w tym, że przez to wymagamy od naszego nastolatka więcej niż od nas samych. Niejednokrotnie dzieje się to niepostrzeżenie. W codziennej gonitwie i ferworze spraw do załatwienia nie zwracamy uwagi, że upominamy naszą latorośl, a po chwili sami zachowujemy się w sposób, który dopiero skrytykowaliśmy.

Dziecko ma nie siedzieć z nosem w telefonie, a kiedy z żalem go odkłada, widzi, że my sami scrollujemy serwisy społecznościowe. Zaganiamy syna do czytania książki, bo po pierwsze: „Ile można gapić się w ekran?”, a po drugie: „Czytanie rozwija wyobraźnię i wzbogaca słownictwo”. I wszystko pięknie, tyle że kiedy synuś z wyrazem cierpienia na twarzy zasiada do lektury, słyszy, jak odpalamy nasz ulubiony serial. Co tu dużo mówić – chłopaka szlag trafia na tak jawną niesprawiedliwość. Podobnie jak wtedy, gdy nastolatek słyszy, że ma mówić poprawną polszczyzną i nie używać wulgarnych przerywników, ile razy, do jasnej cholery, mamy mu o tym przypominać?

Jeśli nie zdarzają wam się podobne sytuacje, to jesteście totalnie niesamowici. Większości rodziców przydarzają się one nader często. Co więcej, zwykle nie dostrzegamy absurdalności własnych zachowań.

Kiedy przyłapiemy naszego nastolatka na piciu coca-coli i wcinaniu batonika, to gorliwie wygłosimy pogadankę na temat konieczności ograniczania spożycia cukru. Ale o dwudziestej drugiej równie ochoczo wciągniemy trzy kawałki ciasta, bo przecież po ciężkim dniu coś się nam od życia należy, bo wyjątkowo dobry wyszedł nam ten sernik, bo przecież szkoda go wyrzucić.

Podwójne standardy

Ot, taka nasza słabostka. Każdy jakąś ma. I szafa gra, bo nikt nie jest ideałem. Tylko że jest jeden szkopuł. Nasza pociecha otrzymuje od nas sprzeczne komunikaty – i im częściej jest nimi zasypywana, tym większy budzą one opór. Stąd już tylko jeden krok do codziennych sprzeczek, kończących się markotną miną i grobową ciszą lub – wręcz przeciwnie – krzykiem i trzaskaniem drzwiami.

Kiedy na spokojnie zastanowimy się nad konfliktami z naszymi dorastającymi dziećmi, być może zorientujemy się, że sporo kłótni to skutek właśnie podwójnych standardów. Tobie nie wolno, ale mama lub tata mogą.

Nastolatek nie odgaduje naszych motywacji. Nie skupia się na dobrych chęciach, zamiarach ani intencjach rodzica. Więcej – ma to głęboko w nosie. Dla dorastającego człowieka liczy się tylko, że jego starsi krytykują go za to, co sami robią na legalu. To irytuje, budzi frustrację i sprzeciw. Zwłaszcza że w tym wieku jest się szczególnie wyczulonym na niespójność, podwójną moralność i niesprawiedliwość. Nastolatek jest niczym radar: z marszu wyłapuje, że to, co rodzic mówi i robi, nie pokrywa się z tym, czego wymaga od swojego dziecka. Obrazek nijak ma się do treści, co godzi w młodociane pojmowanie pojęć uczciwości i bycia fair.

I nie ma znaczenia, że rodzic nie robi tego naumyślnie, wręcz przeciwnie – najczęściej postępuje nieświadomie, nie analizuje swoich zachowań. Nie ma znaczenia również to, że „codzienna hipokryzja” zdarza się właściwie każdemu i że zdecydowanie łatwiej wytknąć ją komuś, niż dostrzec u siebie. Liczy się to, że nasza dojrzewająca pociecha czuje się głęboko zraniona, kiedy surowo oceniamy jej niedociągnięcia i błędy, a własnych nie zauważamy w ogóle lub z łatwością je usprawiedliwiamy. Nastolatkowi trudno pojąć, że rodzic traktuje swoje potknięcia z pobłażaniem, a nie potrafi być wyrozumiały dla dziecka.

„Że co? Serio? Jak?” – takie pytania ma w głowie nasza latorośl, kiedy sunie do swojego pokoju, pokonana naszą beznadziejnością, i ma error (w młodzieżowym slangu: nie rozumie, o co w tym wszystkim chodzi – przyp. red.).

„Skąd ten foch?” – zastanawiamy się, o co naszemu dziecku chodzi. Skąd ta skwaszona mina? Czy my w tym wieku też byliśmy tacy przewrażliwieni? Niemożliwe, że aż do tego stopnia! W głowach im się poprzewracało i szukają dziury w całym. Człowiek haruje jak wół od rana do nocy, żeby toto miało lepiej, a toto niczego nie docenia. Ni w ząb! A przecież to, że nie zeżre głupiego batona, tylko wyjdzie mu na dobre. Podobnie jak to, że w ciągu roku przeczyta choć kilka książek spoza listy szkolnych lektur. Książek naprawdę ciekawych, przepięknie wydanych, dobranych zgodnie z preferencjami młodego czytelnika. Książek, na wyszukanie których poświęciliśmy sporo energii i wolnego czasu. Tak, tak, tych skrawków wolnego czasu, jakie nam pozostają.

I taki strumień myśli może nie mieć końca – przecież podobnych rodzicielskich oczywistych oczywistości jest cała masa.

Nasz nastolatek powinien kłaść się wcześnie spać, bo odpowiednia dawka snu pozwoli mu skoncentrować się w szkole i jest potrzebna, aby jego organizm regenerował się i dojrzewał.

Nasz nastolatek powinien uprawiać jakiś sport, aby jego kondycja nie była bliska zeru i aby jego rozwój fizyczny i umysłowy przebiegały harmonijnie.

Nasz nastolatek powinien rozwijać jakąś pasję, mieć jakieś hobby. To go uskrzydli, doda pewności siebie, odciągnie od elektroniki i wszelkiego rodzaju głupot.

I tak dalej… Jest w tym sens? Jest. Jest w tym rodzicielska mądrość? Jest. Jest i chęć szczera – tylko nie ma oficera.

Bo wszystko to można o kant tyłka rozbić, jeśli my sami kładziemy się spać o drugiej w nocy i następnego dnia snujemy się po domu niczym zombie; jeśli sport w naszym wydaniu ogranicza się do sprintu po przekąskę do lodówki w przerwie na reklamy; jeśli nasz zapał do gry na gitarze ostygł już po trzeciej lekcji, a najmocniej pielęgnowanym hobby zdaje się cosobotni shopping w galerii handlowej.

Oczywiście my to wszystko usprawiedliwimy i zracjonalizujemy. Wszak na każdą z tych aktywności trzeba mieć czas, a u nas z tym niestety kruchutko. No, naprawdę chcielibyśmy pobiegać. Tylko kiedy? No, chętnie wyspalibyśmy się jak ludzie. Tylko kiedy znajdziemy czas na siamto i owamto? Nie da rady! Dawniej był czas na wszystko, ale to już nie wróci.

Tyle z perspektywy rodzica. A nasto? Jak zwykle dostrzega drugą stronę medalu. Skoro starzy siedzą po nocach, nie ćwiczą i nie mają żadnych zajawek, to znaczy, że tak też można. Tak też jest OK. Świat się nie zawali. Co więcej, nikt się o to do rodziców nie przyczepi. Nikt nie ma do nich pretensji. Ergo, do mnie również nikt nie powinien wnosić zażaleń. I trudno się dziwić takiemu rozumowaniu.

Krótko mówiąc, lekko nie jest. Ale też nikt nie obiecywał, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie. No, chyba że w telewizyjnych reklamach otumaniających przyszłych rodziców przesłodzonymi obrazkami idealnej rodziny jedzącej wspólnie śniadanie o poranku – wszyscy są zgodni, uśmiechnięci i pełni energii, bułki się nie kruszą, dżem nie wala się po stole, a herbata się nie rozlewa. Zresztą, gwoli szczerości, to byłoby nudne.

Presja i matkowskazy

Cóż zatem zrobić, by codziennie nie natrafiać na opór synalka lub córuchny i nie musieć staczać setnej słownej potyczki o wszelkie powinności, zasady, normy czy rytuały?

Z pewnością warto przyjrzeć się temu, w jaki sposób na nasze pojmowanie tego, co słuszne i dobre dla dzieci, wpływają oczekiwania społeczne. Presja, której poddawane są przede wszystkim matki, jest ogromna. I często dzieje się to na długo przed tym, zanim nasza pociecha przyjdzie na świat. Już czas, kiedy staramy się o dziecko, obfituje w dobre rady, wskazówki, podpowiedzi i ostrzeżenia. Jedynie słuszne, rzecz jasna. A potem, kiedy już możemy pochwalić się wszem wobec radosną nowiną, którą okraszamy zdjęciami (zdaniem postronnego odbiorcy przedstawiającymi bulwę ziemniaczaną, naszym – najukochańszą fasolkę machającą do nas rączką), liczba sugestii nie ma końca. Matka, teściowa, ciotka, siostra, kuzynka, przyjaciółka, koleżanki z pracy – każda ma swoje przemyślenia i matkowskazy. A to tylko wierzchołek góry lodowej.

Dochodzą do tego książki adresowane do rodziców, artykuły publikowane na portalach i blogach parentingowych, podcasty nagrywane przez pedagogów i terapeutów. Są tego setki. A każdy ceduje na nas określoną powinność, oczywiście „dla DOBRA DZIECKA”.

Przyszłe mamy powinny dbać o kondycję w trakcie ciąży, monitorować poziom witamin, wyciszać się, uprawiać jogę, myśleć pozytywnie, wykonywać ćwiczenia oddechowe i uelastyczniać krocze. Powinny wykorzystać okres ciąży na wszelkie drobne przyjemności, na które wkrótce zabraknie czasu.

Przyszli tatusiowie również stają przed wyzwaniami. W końcu kto, jeśli nie oni, pomogą kobietom przygotować dla dzieciątka solidną wyprawkę, najlepiej w duchu eko: ubranka z organicznej bawełny, biodegradowalne pieluszki o naturalnym składzie (na przykład wyprodukowane z pulpy drzewnej), wegańskie kosmetyki do pielęgnacji niemowląt, pierwsze zabawki z naturalnych materiałów. I kto, jeśli nie oni, urządzi pokoik w wesołych, a zarazem uspokajających barwach, z meblami pomalowanymi naturalną farbą i pokrytymi naturalnym olejem. A wszystko po to, by nasz malutki człowiek obcował z naturą i rozwijał się prawidłowo.

A to, moi drodzy, dopiero pierwszy, malutki krok na wyboistej drodze, która z czasem coraz bardziej się rozwidla i prowadzi nas na bezdroża. Nurt rodzicielstwa bliskości (chustonoszenie, co-sleeping, wsłuchiwanie się w potrzeby dziecka), wychowywanie i edukowanie metodą Montessori (podążanie za zainteresowaniami dziecka i jego indywidualnym tempem przyswajania wiedzy), stosowanie francuskich metod wychowawczych (zawartych choćby w znanym tytule W Paryżu dzieci nie grymaszą), a może korzystanie z doświadczeń Finów lub Holendrów, którzy stawiają na rozwój przez swobodną zabawę z rówieśnikami przy jednoczesnym szybkim ich usamodzielnianiu…

Ogrom możliwości momentami przytłacza i sprawia, że trudno nam podążyć za tym, co podpowiada intuicja. Teoretycznie wszystkie te nurty i metody mają pomóc rodzicom w trudach wychowania. W praktyce bywa, że wywołują przeciwny efekt. Niestety, a może stety, nie ma uniwersalnej metody, która zagwarantowałaby naszym pociechom idealne dzieciństwo, ani sprawdzonej recepty na ich sukcesy w dorosłym życiu.

Pogoń za dzieckiem doskonałym

Tak właściwie to dobrze, że jej nie ma. Dziecko – młodsze czy starsze – to nie produkt, który należy starannie opakować, sprawnie ograć PR-owo i dobrze sprzedać. A wydaje się, że część rodziców tak właśnie podchodzi do tematu wychowania. Znajdziemy superskuteczną metodę wychowawczą i nasza pociecha będzie grzeczna i dobrze ułożona (cokolwiek to znaczy). Popracujemy odpowiednio nad jej edukacją i będzie bardzo mądra. Pomożemy dziecku znaleźć pasję, by uczyło się wytrwałości i cierpliwości oraz by doskonaliło w jakiejś dziedzinie. Znajdziemy mu odpowiednie towarzystwo, które będzie ciągnęło je w górę. Za kilkanaście lat nasza latorośl osiągnie, co tylko będzie chciała, jeśli odpowiednio nią pokierujemy.

Tylko gdzie w tym wszystkim jest adresat rodzicielskich planów? Wygląda na to, że w pogoni za doskonałym dzieckiem, które sobie wymarzyliśmy, kompletnie nie dostrzegamy dziecka z krwi i kości, które jest tuż obok. Dziecka, które potrzebuje naszej miłości, bliskości i akceptacji – takim, jakie jest.

Nasza pociecha nie garnie się do uczestnictwa w szkolnych konkursach ani do wystąpień publicznych? Uszanujmy to. Nie zarzucajmy jej rozleniwienia i braku ambicji. Nie każdy lubi rywalizację, nie każdy dobrze się czuje na świeczniku. Podobnie jak nie każdy ma staranne, miłe dla oka pismo i nie każdy może pochwalić się zeszytami godnymi mistrza kaligrafii. Schludność szkolnych zeszytów lub jej brak niczego nie przesądza. A z pewnością nie zaważy na życiowych wyborach.

A jeśli nasz nastolatek zabiera się do nauki o dwudziestej? Do pewnego stopnia to jego sprawa. Jeśli dopełnia swoich obowiązków, to może nie ma o co kruszyć kopii? Prawdopodobnie jest typową sową, której wieczorne pory nie przeszkadzają w koncentracji. Swoją drogą, zastanówmy się, czy my sami nie zasilamy szeregów nocnych marków i nie kończymy firmowej prezentacji przed północą?

A może oczekujemy, by nasza córka była przebojowa i potrafiła zawalczyć o swoje? Tymczasem ona, jako nader delikatna i wrażliwa osóbka, chętnie oddaje innym głos i podporządkowuje się ich decyzjom. Mamy zgrzyt, bo przecież tym, którzy rozpychają się łokciami, podobno jest w życiu łatwiej. Pytanie brzmi: Czy my sami jesteśmy tacy hej do przodu? Być może notorycznie żalimy się na kiepską atmosferę w pracy i toksycznego szefa, ale nic nie robimy, by poprawić tę sytuację.

Liczymy, że w kontaktach z młodszym rodzeństwem syn będzie przejawiał więcej empatii, podczas gdy sami mamy kłopot z przyjęciem dziecięcego sposobu myślenia i spojrzeniem na rzeczywistość z perspektywy kilkulatka.

Projektowanie własnych oczekiwań

Jeśli zatem bardzo chcemy mieć wysokie oczekiwania, to podnieśmy poprzeczkę sobie. Wtedy na własnej skórze odczujemy, jak trudne bywa sprostanie takim czy innym wymaganiom. I dowiemy się, czy mają one rzeczywiście sens w codziennym życiu. A jeśli będziemy dostatecznie wytrwali, to kto wie, może nasze nastoletnie pociechy zaczną nas naśladować? Nie możemy jednak brać tego za pewnik.

Naszym zdaniem najuczciwszym podejściem do sprawy jest założenie, że – owszem – miejmy oczekiwania względem dzieci, ale stawiajmy ich potrzeby i pragnienia na równi z naszymi. Ważne, by nie kształtować młodego człowieka według naszych fantazji i upodobań, ale by prowadzić z nim dialog i pozwalać mu szukać własnej drogi.

Nie same oczekiwania są tu zresztą problematyczne, ale sposób, w jaki się zachowujemy, gdy dzieci ich nie spełniają. Jeśli traktujemy nastolatka jak ulepszoną kopię nas samych, pozbawioną słabości i wad, to nie ma szans, by relacja z nim nie kulała.

Starsze dzieci podświadomie wyczuwają, że rodzice używają ich do realizowania własnych niespełnionych ambicji, do budowania ich własnego wizerunku, do wzmacniania ich własnego poczucia wartości. Odbierają przekaz płynący od rodzica: „Chcę, byś był / była kimś innym, niż jesteś”, „Chcę, byś był lepszy / była lepsza”, „Chcę, byś był doskonały / była doskonała”, „Nie ma dla mnie znaczenia, jaki / jaka jesteś naprawdę, liczy się to, jaki powinieneś / jaka powinnaś być”.

Wierzymy, że tak jak maleńkie dzieci same odnajdują swój rytm spania i jedzenia, wystarczy im po prostu towarzyszyć, tak samo nastolatkowie potrzebują swobody i wolności, by mogli określić swój rytm dnia (włączając w to sen, odżywianie się, naukę, rozwój zainteresowań, relacje z rówieśnikami i tak dalej). Obserwujmy ten proces i bądźmy blisko, ale niekoniecznie wchodźmy z butami w każdy z tych obszarów, bo „trzeba”, bo „w moim domu nie będziesz…”, bo „ja wiem lepiej, co dla ciebie dobre”.

Ci młodzi ludzie będą kształtowali własne podejście do życia, nauki, rozwoju czy pracy latami. Będą musieli popełnić swoje błędy, czasem podobne do naszych z młodości, a czasem zgoła inne. I trzeba im na to pozwolić. To proste i trudne zarazem.

Czy to rzeczywiście nasze własne oczekiwania?

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Wstęp
Część I. W tyglu dobrych chęci i paradoksów
Wymagam po to, żebyś miał lepiej niż ja
Jawna niesprawiedliwość
Podwójne standardy
Presja i matkowskazy
Pogoń za dzieckiem doskonałym
Projektowanie własnych oczekiwań
Czy to rzeczywiście nasze własne oczekiwania?
Ustawić do pionu
Po co komu ten teatrzyk?
Zawszę mogę zostać youtuberem
Sztuczność i pozerstwo
Bezwzględne posłuszeństwo to nie szacunek
Autentyczni czy fałszywie idealni? Jak nastolatkowie obnażają prawdę o nas samych
Mądrzy, silni, nieomylni
Sprawdzam!
Puste prawdy – łapka w dół
Młodzież widzi paradoksy
Nie rozumiem, o czym mówisz
Poluzować gorset powinności
Młodzi oczekują autentyczności
Moje zdanie nikogo nie obchodzi
Masz się nie wychylać
Codzienność na własnych warunkach
Podwójne standardy osłabiają relację
Pusta teoria czy praktyka?
Nam gówniarzeria nie wchodzi na głowę
Z pozycji siły
Nie przymuszajmy, nie zawstydzajmy
Hipokryzja rodzi sprzeciw i pogardę
Pozwólcie nam działać po naszemu
Co się dzieje w głowie nastolatka i gdzie jest granica granic?
Rodzic – jednostka specjalna
Co tam słychać w potylicy?
Nie jestem racjonalny, mamo, bo nie mogę
Karuzela emocji
Musi nas tykać
Trzymać wspólny front
Nie robią nam na złość
Co robimy nie tak?
Powściągnąć oczekiwania
Bądźmy ciekawi
Część II. Przyłapani
Doceń to, co masz
Rodzina jest najważniejsza
Jak zwykle na ostatnią chwilę
Czytanie rozwija
Jak coś robisz, skup się na tym
Życie to nie wyścig po metkę
Nie ma co dramatyzować
Ważne jest tu i teraz
W życiu trzeba mieć jakąś pasję
Nie ma co zazdrościć innym
Walcz o swoje
Jak cię widzą, tak cię piszą
Nie podjadaj przed spaniem
Więcej empatii, dziecko
Trochę kultury!
Bez wulgarnych epitetów
Każdemu należy się szacunek
Lepsza najgorsza prawda od kłamstwa
O zdrowie trzeba dbać
Najpierw obowiązki, potem przyjemności
Nie bądź rozrzutna
Porządek na biurku to porządek w głowie
Nie ściągaj, bądź uczciwy
Nie pij tych syfiastych napojów
Postaw na naturalność
Liczy się jakość kontaktu, a nie ilość

Projekt okładki i ilustracje wewnątrz książki

Maria Antonina Mazurek

instagram.com/mariantonina_illustration

Opieka redakcyjna

Krzysztof Chaba

Marianna Starzyk

Opieka promocyjna

Maciej Pietrzyk

Adiustacja

Kinga Kosiba

Korekta

Irena Gubernat

Marta Stochmiałek

Copyright © by Monika Janiszewska & Anna Olejnik

Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024

ISBN 978-83-240-8972-7

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek