Nie dajmy się zwariować! - Dana Platter - ebook

Nie dajmy się zwariować! ebook

Dana Platter

0,0

Opis

Darwin: Czegoś w życiu się nauczyliśmy. Nie dać się zmanipulować czyli — nie dawać sobie wciskać propagandy, obłąkanych doktryn, mitów ani innego psychotycznego postrzegania rzeczywistości. I nie pozwolić na ograniczenie wolności słowa. Erwin: A co z intuicją? Nie wierzysz w intuicję? Darwin: Owszem. Właśnie intuicja mówi mi, że koniec tej przygody z Marsem i czas wracać na Ziemię. Trzeba ratować naszą planetę. Erwin: Przed kim? Darwin: Przed głupcami. (Fragment sztuki ”Ekspedycja Mars One”)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 537

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dana Platter

Nie dajmy się zwariować!

Na okładce rzeźba Görana Strååta „Kasper”

Medborgarplatsen, Södermalm, Sztokholm

Projekt okładki i zdjęcie: Kenneth Platter

Zdjęcia: Michał Dzieciaszek, Krzysztof Marianiuk i Mieszko Tyszkiewicz

Podziękowania:

Kenneth Platter

© Dana Platter, 2023

Darwin:

Czegoś w życiu się nauczyliśmy.

Nie dać się zmanipulować czyli — nie dawać sobie wciskać propagandy, obłąkanych doktryn, mitów ani innego psychotycznego postrzegania rzeczywistości. I nie pozwolić na ograniczenie wolności słowa.

Erwin:

A co z intuicją? Nie wierzysz w intuicję?

Darwin:

Owszem. Właśnie intuicja mówi mi, że koniec tej przygody z Marsem i czas wracać na Ziemię. Trzeba ratować naszą planetę.

Erwin:

Przed kim?

Darwin:

Przed głupcami.

(Fragment sztuki ”Ekspedycja Mars One”)

ISBN 978-83-8351-640-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Drogi Czytelniku,

nie wiem, kim jesteś, ale zakładam, że jesteś osobą oczytaną i ciekawą wiadomości, co się obecnie dzieje w Szwecji, w tym wrzącym tyglu multikulti. Nie zawiedziesz się, biorąc niniejszy tom do ręki.

Szwecja to dzisiaj wieża Babel, kraj kontrastów i absurdów wartych opisania. Zrobiłam to więc w moich kabaretach satyrycznych oraz w sztukach teatralnych. Oba programy kabaretowe oraz jedna ze sztuk zostały wystawione w Sztokholmie przez Polskie Towarzystwo Teatralne w Szwecji i spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem ze strony polonijnej publiczności.

Utwory opierają się na autentycznych wydarzeniach i można by je określić jako tragifarsy lub czarne komedie. Kilka sztuk zostało przetłumaczonych na język szwedzki dla jednego z teatrów sztokholmskich, niestety próby pierwszej z nich przerwała pandemia.

Mieszkam w tym kraju od roku 1983, jestem ławnikiem w jednym z okręgowych sądów sztokholmskich, a więc wiem, o czym piszę. Po prawie każdym tekście umieściłam przypisy, które objaśniają osoby i/lub wydarzenia, które mogą być nieznane czytelnikowi zamieszkałemu w Polsce. Wszystkie postacie mówią do siebie „na ty” odkąd w roku 1967 wprowadził ten zwyczaj ostatni dyrektor generalny Zarządu Służby Zdrowia i Aptek Bror Rexed.

Mam nadzieję, Czytelniku i Czytelniczko, że pośmiejesz się, zadziwisz, zastanowisz lub oburzysz, ale nie pozostaniesz obojętny(a) w stosunku do kraju, który od dawna był czymś w rodzaju ziemi obiecanej dla Polaków, a obecnie jest jak statek, który stracił busolę i dryfuje po oceanie absurdu i bezsilności.

Sztokholm, listopad 2021

Siły absurdu, ich zadufanie w sobie, brak zdolności logicznego myślenia oraz utrata instynktu samozachowawczego narażają na szwank bezpieczeństwo kraju i jego obywateli w obliczu niezwykle groźnej sytuacji międzynarodowej. Równie groźna jest sytuacja wewnątrz kraju ze względu na stale rosnącą ilość gangsterów, zagrażających stabilności państwa. Skutkiem błędnych decyzji oraz braku umiejętności przewidywania siedzimy wszyscy na beczce prochu. Miejmy nadzieję, że nie wybuchnie…

Sztokholm, sierpień 2023

Dana Platter

autorka niepokorna

Kabaret Linoskoczka

Wchodzi Artysta z odkurzaczem i śpiewa na melodię zespołu Queen „I want to break free!”:

1. „Ja chcę z szafy wyjść!

Ja chcę z szafy wyjść!

Ja chcę z szafy wyjść,

już nie chcę ukrywać się dłużej,

żyć jakby w podróży donikąd,

ja chcę z szafy wyjść;

Chcę kochać i też kochanym

chcę być!

Ja chcę wolnym być!

Na lewo, na prawo, od przodu, od tyłu

i w poprzek chcę kochać,

ja nie chcę się kryć;

Precz z normą!

Niech żyje namiętność i żar!

O życie, słodkie życie chociaż krótkie

lecz pełne miłości

to dla mnie poezja i marzeń mych cel.

Miłości skrzydła mi daj,

miłości skrzydła mi daj!

(Autor tekstu nieznany)

WchodziKonferansjerka:

Witam państwa bardzo serdecznie na premierze naszego kabaretu Linoskoczka. Istnieje takie przekleństwo: obyś żył w ciekawych czasach. Obawiam się, że właśnie w takich czasach żyjemy. Groteskowa rzeczywistość sama ciśnie się pod pióro, a właściwie pod klawisz komputera. Nasza rzeczywistość to są realia mniejszości narodowej w Szwecji. Polskie kabarety odnoszą się do realiów w Polsce, szwedzkie — do realiów szwedzkich widzianych przez Szwedów, a nasz kabaret wypełnia niszę — szwedzka rzeczywistość widziana oczami Polaków. Skecze, które państwo zobaczą i usłyszą „same” mi się napisały…

(Wchodzi Linoskoczek w trykotach, z kolorową parasolką w ręku. Otwiera parasolkę i chwiejąc się staje na grubej, namalowanej na podłodze, linii. Muzyka cyrkowa.) A cóż to za postać chwieje się na linie z parasolką? To Linoskoczek! Chodź tu do nas, Linoskoczku! Chcesz nas zabawić czy postraszyć?

2. Linoskoczek:

Jedno i drugie! Witam państwa, jak widzicie, jestem linoskoczkiem i chodzę po linie z parasolką w ręku dla równowagi. Nie mam siatki ochronnej. Balansuję cały czas, żeby nie spaść. Moim celem jest przeżyć i nie wypaść ze społeczeństwa, nie stoczyć się na dno. To nie jest łatwe, gdy jest się w innym kraju, nie zna się języka, obyczajów i kodów społecznych.

Wyjechałem z mojego kraju, ponieważ nie mogłem sobie tam znaleźć miejsca. Nie pasowałem do ogółu. Ale tu też nie pasuję.

A państwo jak? Nie byłem szczęśliwy w moim kraju, tu też nie jestem. Bo co to znaczy — być szczęśliwym? To wyzbyć się pożądań. A ja nie potrafię. Chcę żyć dobrze, swobodnie, wygodnie, chcę być znany, podziwiany i kochany. Ale kto dziś kogo kocha? Ludzie samych siebie nie kochają to jak mają kochać innych? Wszędzie panuje nienawiść: w internecie, w mediach socjalnych, w miejscach pracy, a czasami i w rodzinie.

Ludzie szukają drogi do szczęścia na przełaj i podtruwają mózg, czym się da: alkohole, dopalacze i różne chemiczne podpórki. Oddają swoją wolność i zdrowie za złudzenia i przekształcają się w stado niewolników. Przedwcześnie starzeją się, chorują i umierają. A ja tak nie chcę, dlatego balansuję na linie. Z parasolką.

Wszystkie normy i wartości, jakie były dotąd, przeminęły z wiatrem. To jak nastawię odpowiednio parasolkę, to zamiast spaść to może polecę? Gdzieś, gdzie nie ma błędnych, „jedynie słusznych” teorii, fałszywych guru, morza nienawiści i manipulacji. Tylko gdzie są takie wyspy szczęśliwe? Czy może ktoś z państwa wie? Bo przecież nie tylko ja jestem linoskoczkiem, każdy z państwa nim jest. A więc wiecie, o czym mówię… (Linoskoczek zeskakuje z linii i wychodzi, trzymając otwartą parasolkę. Na scenę wchodzi Kobieta i kładzie się na podłodze).

Konferansjerka:

Szwecja ma parlament, jak wszystkie demokratyczne państwa, a w tym parlamencie dzieją się rzeczy różne. Otóż rankiem 17 marca 2014 roku sprzątaczka znalazła na sali obrad śpiącą kobietę. Nikt nie wiedział, kim jest ani jak mogła wejść do strzeżonego przecież budynku. Pijana w sztok kobieta nie kontrolowała swojej fizjologii i pomyliła salę obrad z toaletą.

3. Intruz w Riksdagu

Wchodzi Sprzątaczka na salę obrad. Czuje smród, zatyka nos. Znajduje śpiącą, pijaną Kobietę. Staje jak wryta, następnie próbuje ją obudzić.

Sprzątaczka:

Halo, obudź się, co tu robisz? (Kobieta nie reaguje. Sprzątaczka potrząsa nią.) Wstawaj! (Dzwoni po Strażnika.) Ochrona! Proszę szybko na salę obrad!

Strażnik (wchodzi):

O co chodzi?

Sprzątaczka:

Tu leży jakaś brudna, zapijaczona kobieta. Jak mogła tu wejść?

Strażnik:

Nie mam pojęcia, na pewno to nie było na mojej zmianie. Zadzwonię na policję. (Wyjmuje telefon i dzwoni. Do Sprzątaczki): Zajęte. (Sprzątaczka rozkłada ręce. Strażnik dzwoni jeszcze raz.)

Halo tu ochrona parlamentarna. Co jest, … rwa, telefonów nie odbieracie? Można człowieka zadźgać, a u was zajęte!

Telefonistka(zza sceny) :

Tu policja. Zajęte, bo mamy za mało telefonistek. Nie mamy środków. I proszę nie używać nieparlamentarnych wyrazów!

Strażnik:

Ale ja dzwonię z parlamentu! Wszystko, co tu się mówi, jest parlamentarne! Proszę przysłać patrol, odkryliśmy kobietę przebywającą nielegalnie na sali obrad!

Telefonistka(zza sceny):

To ją przykryjcie, bo się jeszcze przeziębi! Wysyłamy patrol.

Wchodzi dwóch Policjantów. Zatykają nosy.

Policjant I:

Gdzie jest osoba nieupoważniona?

Strażnik:

Tu leży.

Policjant I (potrząsa kobietą):

Halo, proszę wstać. Tu policja. Nazwisko, dowód osobisty?

(Kobieta coś bełkocze, ale nie wstaje. Policjanci stawiają ją na nogi).

Policjant II:

Nazwisko, dowód osobisty?

Kobieta(rozgląda się nieprzytomnie):

Ale zaspałam… To ja już pójdę, muszę dzieci odebrać z przedszkola. (Chwiejąc się kieruje się do wyjścia, Sprzątaczka wymiata ją mopem ze sceny.)

Policjant I (do Policjanta II):

Może ją aresztować?

Policjant II:

Nie możemy jej aresztować, bo porusza się o własnych siłach i nie stanowi zagrożenia dla społeczeństwa. (Zwraca się do Strażnika): Co wy nie kontrolujecie, kto wchodzi do parlamentu? Kamer nie macie?

Strażnik:

Mamy, ale są przestarzałe. Nie rejestrują detali. Trudno kogoś

zidentyfikować.

Policjant II:

To dlaczego nie kupicie nowych, dokładnych?

Strażnik:

Nie mamy środków.

Sprzątaczka(nieśmiało):

Przepraszam, ale mnie się coś wydaje…

Policjant I:

Proszę śmiało mówić!

Sprzątaczka:

Ja myślę, że to była przedstawicielka społeczeństwa. Ona szukała swoich reprezentantów w parlamencie, żeby im coś przekazać.

Policjant II:

Co na przykład?

Sprzątaczka:

No nie wiem, ale pewnie miała jakieś prośby, żądania…

Policjant I:

No to mogła przecież napisać do jakiejś partii, a nie tu się wdzierać i zanieczyszczać!

Sprzątaczka:

No trudno zanieczyścić coś, co już nie jest czyste…

Policjant I:

To nie nasza sprawa, stopień czystości w Riksdagu. Od tego są politycy. Idziemy! (Policjanci wychodzą. Sprzątaczka z obrzydzeniem ogląda miejsce, na którym leżała kobieta).

Poseł (wchodzi):

Co tu się dzieje, podobno złapaliście terrorystkę?

Strażnik:

A tam zaraz terrorystka. Zwyczajna obywatelka, trochę na gazie…

Poseł:

Gaz, puściła gaz? Łzawiący, trujący?

Strażnik:

E tam zaraz gaz. No może obywatelka wypuściła trochę gazów, ale nie tyle, żeby wybuchło!

Poseł:

My tu obradujemy bez wytchnienia, uchwalamy ważne ustawy, a tu wdziera się ktoś nielegalnie!

Sprzątaczka:

No to dobrze, że coś w ogóle uchwalacie, że to nie jest polski Riksdag! (1)

Poseł:

Proszę sobie nie żartować, my tu ciężko pracujemy!

Sprzątaczka:

No za takie pieniądze to musicie coś robić!

Poseł:

Oczywiście, że tak. Nasza najnowsza uchwała dotyczyła zaktualizowania naszych honorariów; były za niskie, a więc podnieśliśmy jednogłośnie demokratyczną decyzją.

Sprzątaczka:

Też bym chciała, żeby mi demokratycznie podniesiono honorarium. Przecież te brudy po tej pijaczce to ja będę musiała sprzątnąć!

Poseł:

I to jest twoje zadanie. Naszym zadaniem jest reprezentować społeczeństwo. (Podnosi palec do góry).

Sprzątaczka:

Pijani politycy reprezentują pijane społeczeństwo. Ten od was co ukradł butelkę whisky w Systembolaget (2), właściwie nie różni się od tej pijaczki co tu leżała na sali. (Poseł wychodzi). No może jeszcze nie defekował w Riksdagu. Ale jak się rozwinie to i to zrobi! (Wychodzi wraz zeStrażnikiem.)

Konferansjerka:

Ostatnio zawrotną karierę zrobił zaimek „hen”. Nie było go dotąd w języku szwedzkim ale teraz, za sprawą zwolenników i zwolenniczek bezpłciowości, toruje sobie drogę. Ale żeby wszedł na stałe do języka trzeba zacząć wprowadzać go od początku, czyli — od przedszkola.

4. Hen

Przedszkole. Dzieci bawią się na podłodze. Przedszkolanka Jenny daje dziewczynce lalkę, a chłopcu samochodzik. Przedszkolanka Jessika zabiera chłopcu samochodzik.

Jessika:

Robin, zostaw tę zabawkę. Tu masz lalkę, baw się! (Zabiera dziewczynce lalkę). Robyn, zostaw tę zabawkę. Tu masz samochodzik, baw się! (Dzieci uderzają w płacz).

Robyn:

Ja chcę lalkę!

Robin:

Ja chcę samochodzik!

Jessika:

Dzieci, jak wy nic nie rozumiecie. Te zabawki, które wybieracie, to utrwalanie tradycyjnych ról płci i droga do przyszłej dyskryminacji kobiet w społeczeństwie.

Jenny:

Jessika, jak ty mówisz do dzieci, przecież one nic z tego nie zrozumieją.

Jessika:

No tak, masz rację. Ale jak mam przekonać Robina, żeby bawił się lalką, a Robyn, żeby wybrała samochodzik?

Jenny:

Jak? Prosto — obiecaj dziecku nagrodę. (Zwraca się do dziewczynki). Robyn, jeśli będziesz się bawić samochodzikiem to dostaniesz podwójnego lizaka!

Jessika:

Ech, wiesz, lizak może wyrobić w dziewczynce nieodpowiednie nawyki, które w przyszłości mogą zepchnąć ją na podległą pozycję w relacjach między płciami.

Jenny:

Ależ Jessika, co ty wygadujesz, w przyszłości nie będzie różnic płci. Przecież płeć to konstrukcja społeczna. Nie czytałaś naszego planu nauczania?

Jessika:

Tak, czytałam. Tak, wiem, że przedszkole ma przeciwdziałać tradycyjnemu podziałowi na płeć męską i żeńską, to jest szkodliwe dla równouprawnienia. Wszyscy są równi i mają się bawić takimi samymi zabawkami, tak samo się zachowywać i tak samo ubierać. Rodzice powinni nadawać dzieciom płciowo neutralne imiona. Mamy wychować przyszłe pokolenia, w których nie będzie różnicy płci. W każdym razie nie będzie jej widać na pierwszy rzut oka.

Jenny:

No widzisz, rozumiesz więc wytyczne planu nauczania. Jest jeszcze masa pracy przed nami. Jak wiesz, 98 % nauczycieli przedszkoli to kobiety.

Jessika:

No właśnie. Dlaczego?

Jenny(bierze na bok Jessikę):

No bo ci mężczyźni, którzy wybierali zawód przedszkolanki to byli najczęściej pedofile.

Jessika:

No ale oni chyba kochają dzieci?

Jenny:

Tak, tylko kochają inaczej. A wiesz, jaka jest różnica między pedofilem a pedagogiem? Pedofil kocha bardziej!

(W międzyczasie dzieci wyrywają sobie zabawki i zaczynają się bić).

Robin:

Jessika, ona mi zabrała lalkę. Buuu!

Robyn:

Jenny, on mi wyrwał samochodzik! Uuuuu!

Jenny:

Robin, nie możesz mówić „ona”.

Robin:

Hon!

Jenny:

Masz mówić „ono” — „hen”!

Jessika:

Robyn, nie możesz mówić „on”.

Robyn:

Han!

Jessika:

Też masz mówić „ono” — „hen”!

Dzieci (razem):

Ono, hen, oddaj moją zabawkę!

Jessika:

Dzieci, to nie są wasze zabawki. Teraz zbierajcie się, zaraz przyjdą po was rodzice.

Wchodzi Ann, Matka Robyn ze smartfonem w ręku, wzrok utkwiony w ekran, nie patrzy na dzieci ani na przedszkolankę. Po drodze potyka się o swoje dziecko.

Jenny(do Matki):

Słuchaj Ann, nie możesz ubierać Robyn w różowe koszulki i legginsy, to jest niepedagogiczne. Ono jeszcze zacznie się uważać za dziewczynkę.

Matka(podnosi nieprzytomny wzrok znad smartfona):

Poczekaj, tylko wyślę tego SMS-a. O co chodzi, o kolor? Ależ Jenny, ona tak lubi różowy!

Jenny:

To je przekonaj, że to jest brzydki kolor, taki dla niemowląt i ono jest na to za duże.

Matka:

To w jakim kolorze mam jej kupować rzeczy?

Jenny:

W czarnym! Nie będzie się w przyszłości różnić od innych!

Przez scenę przechodzi Artystka pokazując napis „20 lat później”.Na scenę wchodzą Allan i Robin z krzesłami. Robin ma puszkę piwa w kieszeni. Siadają, Robin wyjmuje piwo i popija.

Allan:

No i jak ci leci, Robin?

Robin:

Nie za bardzo. Żona mnie rzuciła kiedy straciłem pracę.

Allan:

Co, wylali cię? Nie robiłeś tego, co ci każą?

Robin:

No, robiłem, tylko że wiesz, miałem szefa kobietę. Ona była po dwóch fakultetach, a ja — po dwóch piwach.

Allan:

O … rwa, i co?

Robin:

Nie rozumiałem, co ona ode mnie chce. Siedziałem jak człowiek przy komputerze i oglądałem sobie strony z dziewczynkami, a ona jak na mnie nie wsiądzie, że to w pracy zabronione!

Allan:

A te dziewczynki to były dzieci?

Robin:

No co ty, dorosłe! Pełnoletnie!

Allan:

Ale co ty, nagie baby oglądałeś?

Robin:

No taaak… No wiesz, jak już przyjąłem zamówienie i wydałem towar z magazynu to nie miałem co robić. Chciałem więc zobaczyć na czym polega ten brak różnicy płci.

Allan:

Ależ Robin, przecież byłeś żonaty, to chyba wiesz!

Robin:

Ale mnie w przedszkolu uczyli, że nie ma różnicy płci, że nie ma „on” i „ona”, jest „ono”! Hen! A w szkole uczyli, że różnica płci to jest promowanie dyskryminacji kobiet i że trzeba ją zwalczać!

Allan:

Zwalczać kobiety?

Robin:

Nie, dyskryminację! Płeć to konstrukcja społeczna, a nie biologiczna i postępowy człowiek jest płciowo neutralny.

Allan:

Robin, chyba coś pokręciłeś…

Robin:

Słuchaj, Allan — to jest jedynie słuszny, społecznie prawidłowy punkt widzenia: żeby była równość w społeczeństwie to trzeba zatrzeć różnicę płci. Wszyscy mają mieć równe szanse. No więc ja na internecie chciałem zobaczyć czy rzeczywiście ta różnica nie istnieje.

Allan:

Stary, to ty nie mogłeś przekonać się w realu, czy ta różnica istnieje czy nie? Nie miałeś dziewczyn w szkole?

Robin:

No miałem, tylko nie mogłem ich znaleźć…

Allan:

Jak to?

Robin:

No bo wszyscy byli tak samo ubrani, mieli podobne tatuaże i kolczyki w nosie i palili to samo zioło. To skąd miałem wiedzieć kto jest kto?

Allan:

Jak to skąd! Ci, co mieli najlepsze oceny to były dziewczyny, a ci co najsłabsze — chłopcy! To po tym się poznaje! I po tym, że ci co studiują na uniwersytetach to też dziewczyny.

Robin:

E, ja na uniwerek to nie zdawałem, to nie wiem. Ledwie ukończyłem zawodówkę…

Allan:

A żonę jak znalazłeś?

Robin:

No, poderwała mnie taka jedna i oświadczyła, że czuje się kobietą i chciała, żebym to potwierdził.

Allan:

I co, potwierdziłeś?

Robin:

Nie bardzo wiedziałem, jak to zrobić, ale mi pokazała. I z tego pokazywania to nawet dziecko się potem urodziło.

Allan:

O, to gratuluję. A co się urodziło, dziewczynka czy chłopak?

Robin:

Nie wiem, jakiej jest płci, bo w przedszkolu zabronili o tym mówić.

Allan:

O, ...rwa, to przecież łatwo sprawdzić, jakiej dziecko jest płci!

Robin:

No tak, ale ja tego nie mogę powiedzieć, bo jakby dziecko w przedszkolu wychlapało, że w domu mu powiedzieli że jest dziewczynką albo chłopcem to jeszcze bym stracił prawo widywania. No bo jestem przecież po rozwodzie.

Allan:

A dlaczego się rozwiodłeś?

Robin:

Ja nie chciałem, ale to żona oświadczyła, że chce mieć mężczyznę w domu, a nie bezpłciową amebę!

5. Piosenka„Tango z fotografią”

Orkiestra gra tango, rzekomo argentyńskie,

scenę przecina kolejowy tor,

dwóch komediantów stroi miny kabotyńskie,

śpiewają o miłości, zdradzie połączonej z grą.

I nagle jeden przyklęka tuż przede mną,

całuje coś i wręcza teatralnym gestem —

to zdjęcie… On mi daje swoje zdjęcie!

I patrzy na mnie dziko, a ja czuję, że jestem!

I już tango brzmi jak argentyńskie,

bieleją twarze ekspresyjnie, dramatycznie,

miłość i zdrada zyskują monstrualny wymiar

w reflektorów świetle demonicznym.

Po przedstawieniu gasną reflektory,

publiczność bije brawo frenetycznie,

aktorzy jakby wyciągnięci z magla

kłaniają się jak lalki mechaniczne.

WchodziKonferansjerka:

Proszę państwa, jemy, pijemy i ważymy coraz więcej. Co z tym zrobić? Zupełnym szałem okazała się w Szwecji dieta LCHF.

Posłuchajmy…

6. Dieta-cud

Kawiarnia. Wchodzi Przyjaciółka I, siada przy stoliku i za chwilę dołącza do niej Przyjaciółka II z ciastkiem. Obie ubrane elegancko, w sukienkach, na wysokich obcasach i w kapeluszach. Witają się, obejmują i cmokają w policzki, a raczej w przestrzeń około-policzkową. Siadają. Przyjaciółka II łapczywie je ciastko.

Przyjaciółka I:

No co u ciebie, kochana? Wszystko dobrze?

Przyjaciółka II:

Mąż mnie rzucił. Dla tej chudej lafiryndy z naprzeciwka. Muszę sobie poprawić wygląd i samopoczucie więc się odchudzam.

(Kończy jeść ciastko i oblizuje łyżeczkę).

Przyjaciółka I:

Czym, ciastkiem?!

Przyjaciółka II:

Tak. Wiesz, ja już próbowałam różnych diet i żadna nie daje

wyników na dłuższą metę.

Przyjaciółka I:

A jakie diety próbowałaś?

Przyjaciółka II:

No wiesz, próbowałam LCHF.

Przyjaciółka I:

Co to znaczy?

Przyjaciółka II:

Low carbs high fat.

Przyjaciółka I:

Moja droga, ja języków obcych nie posiadam poza rosyjskim w wersji przygranicznej. Powiedz mi po polsku.

Przyjaciółka II:

Mało węglowodanów, dużo tłuszczu.

Przyjaciółka I:

No to co, to taki problem?

Przyjaciółka II:

Tak, bo to trzeba przestać jeść szybkie węglowodany, wiesz wszystko na „p”: pieczywo, pasta, pizza, powidła, pierogi, pyzy, pączki, piwo, pierniczki, a ja tak lubię szybkie węglowodany, im szybsze tym lepsze!

Przyjaciółka I(rozmarzona):

Kartofelki, bułeczki z dżemikiem, ciasta, ciasteczka, torty…

Przyjaciółka II:

To nie jest na „p”, to można.

Przyjaciółka I:

No, ale to też jest szybkie. Szybko uzależnia. Pojadanie też jest na „p”. I pokusa też.

Przyjaciółka II:

No właśnie. Próbowałam przestać, ale nie mogłam. Jestem chyba uzależniona. Narkomanka produktów na „p” — pyszności. A tu zaczęło się pisać o nowej diecie 5:2. Postanowiłam spróbować.

Przyjaciółka I:

A na czym ta dieta polega?

Przyjaciółka II:

Je się wszystko przez pięć dni w tygodniu, a przez dwa się pości.

Przyjaciółka I:

Hm, pości się, mówisz. To znaczy nic się nie je.

Przyjaciółka II:

No można suchy chleb i wodę.

Przyjaciółka I:

A, to taka dieta więzienna. Albo przedszkolna. Wiesz, w tym drogim, ekskluzywnym przedszkolu w Sztokholmie dzieci dostawały właśnie chleb i wodę na śniadanie. A jak ty wytrzymywałaś post?

Przyjaciółka II:

Modliłam się.

Przyjaciółka I:

Coś ty! Nie wiedziałam, że jesteś taka religijna.

Przyjaciółka II:

Ja też nie wiedziałam. Ale przypomniałam sobie, że biblia zaleca częsty post to pomyślałam sobie, że może przy okazji zapracuję na zbawienie wieczne.

Przyjaciółka I:

No proszę, jaka jesteś praktyczna — upiekłaś dwiepieczenie na jednym ogniu.

Przyjaciółka II:

Nie mów mi o pieczeni! Aż mi ślinka na język leci!

Przyjaciółka I:

Widocznie za mało pościsz. Jakbyś spróbowała diety 4:3 a potem 3:4 to już byś nie czuła głodu. Anoreksja gotowa.

Przyjaciółka II:

Wiesz, to może sama spróbuj, a potem mi opowiesz czy działa.

Przyjaciółka I:

Nooo, nie wiem czy się zdecyduję. Gospodarz kiedyś tak odchudzał konia. Konisko za dużo jadł i gospodarz stopniowo zmniejszał mu porcje.

Przyjaciółka II:

No i co, koń zeszczuplał?

Przyjaciółka I:

Zeszczuplał, zeszczuplał, a potem padł.

Przyjaciółka II:

Wiesz, doszłam do wniosku, że post to jednak nie dla mnie.

Postanowiłam odchudzić się na tasiemca.

Przyjaciółka I:

Co takiego?

Przyjaciółka II:

No, połyka się główkę tasiemca, on się zaczepia w jelicie i

stopniowo chudniesz.

Przyjaciółka I:

Coś podobnego! A czy to nie jest niebezpieczne?

Przyjaciółka II:

Może trochę, ale skuteczne! Trzeba być odważną i próbować nowych wyzwań. Mogła to robić Maria Callas i Angelina Jolie, mogę i ja. A przy tej metodzie można wszystko jeść i to się chudnie! Powiem ci więcej: ja już tego tasiemca połknęłam i dlatego mogę jeść ciastka!

Przyjaciółka I:

A czy tasiemiec lubi ciastka?

Przyjaciółka II:

On wszystko lubi i dlatego on zjada to, co ja. A ja chudnę. Może też spróbujesz? Wiesz, tasiemca można łatwo kupić z Chin przez internet za jedyne 1500 zł.

Przyjaciółka I:

Moja droga, niektórym rodzina umieszcza na nagrobku czy w nekrologu rycinę kota albo gołębia, widziałam nawet dinozaura, a tobie będą mogli wyryć tasiemca. Ja tam się nie będę odchudzać przy pomocy pasożytów, ja się w ogóle nie mam zamiaru odchudzać. Kochanej kobiety nigdy nie jest za dużo! (Wychodzą).

WchodziKonferansjerka:

A kto tu do nas idzie? (Wchodzi Teodora.) To pani Teodora! To aż z Pasikurowic pani do nas do Szwecji przyjechała? Ma pani problem? To proszę opowiedzieć może coś poradzimy!

7. Teodora z Pasikurowic

Teodora jestem. Teodora z Pasikurowic. Witam pięknie tu wszystkich co przyszliście i pokornie porady upraszam; no wedle tej nagrody w niebiesiech, poradźcie, co mam robić, bo już całkiem skołowana jestem.

Onegdaj nasz proboszcz w kościele powiadał: nie lękajcie się i zawierzcie Jezusowi. To żem zawierzyła i teraz na tacę pół emerytury daję, a jużci, jajca na plebanię noszę, kury i kiełbasy, i ciasto jak upiekę a też; a jak ksiądz dobrodziej chodzi po kolędzie, to się starannie przygotowuję: czeszę włosy, obmywam się, wydłubuję brud spod paznokci, a i zakładam najlepszom kieckie i buciki co je mam po matuli, a tak, i skrapiam ruskimi perfumami, no wiecie, duchi się nazywajom. Sień chodnikiem wykładam, co by se ksiądz dobrodziej stóp nie powalał; zamiatam podwórko, wieszam na płocie kolorowe balony, a w oknie portret łojca świętego, przystrojony kwieciem rozmaitem i oświecony lampkami choinkowymi.

Potem klęczę wedle proga czekając księdza dobrodzieja, córka otwiera mu drzwi, a ja jego całuję w rękę na powitanie i zapraszamy na pokoje, gdzie już kolacja czeka, a też i 1500 zł w kopercie i butelka łyski, a jużci, bo mówił, że po tym mszalnym to go ino mdli, a pić musi, bo mu każom zapisy jakoweś. To jak se u mnie poje i popije, to mnie zawżdy chwali i obiecuje, że nagroda w niebiesiech mnie nie ominie — życie wieczne. Ojejku!

A po jego wyjściu kładę się krzyżem w miejscu gdzie jego stopy dotykały ziemi i tak leżę przez trzy dni, a jużci; poszczę i umartwiam grzeszne ciało pejczem, co mój syn kupił mi w jakiejś nowoczesnej porno szopie, ino przedtem zakładam sobie pampersa. Tak zawierzyłam Jezusowi!

Co to porno to nie wiem, ale syn mówił, że to dobre dla ludzi i żeby się nie bać.

A ksiądz dobrodziej na ostatnim kazaniu powiadał, że problem wielki jest, kiedy rodzice się kłócom i rozwodzom, to dziateczki miłości od rodziców nie dostajom i lgną do księdza, żeby tę miłość dostać. I tulą się do księdza. To jak, wielebny ma im tej miłości odmówić? To nie po chrześcijańsku by było. A i ksiądz powiadał jeszcze, żeby iść protestować przeciw temu, no, jak mu tam — gender, bo to diabelski wymysł i duszyczki dziateczek kala. Ino ja se tak teraz myślę, że wielebny, co przeca w sukience chodzi, a dziateczki kocha wszystkie, bez różnicy płci, no bo głaszcze, dotyka, na kolana bierze i na plebanię czasem też, to chyba jednakowoż ten gender popiera. A? No widzicie jak już całkiem skołowana jestem i nic nie rozumiem, no bo jedno mówi, a drugie robi.

A ten gender to jużci moje gąski gęgają. No. A czy to jakaś nowa zaraza, czy co? Czy ja mam te moje gąski powybijać? Panie Boże dopomóż, niech ten ksiądz dobrodziej mnie oświeci. Toż księżulo uczony, a ja prosta baba, to ja nie wiem. A że stara już jestem, to sem tak myślała, że trzeba by dom i ziemię na parafię zapisać, żeby nagrodę w niebiesiech dostać, ale teraz to już sama nie wiem, to pokornie porady państwa proszę. Zapisywać te gospodarke czy nie zapisywać? No mówcie, co robić, bo już całkiem skołowana jestem.

Teodora pozostaje na scenie, wchodzi Zespół.

8. Piosenka „Zabawa w remizie”

Chodźcie duchem na zabawę

drogą polną tuż za wsią,

potem skręćcie wnet za stawem,

do remizy pędźcie wprost.

Piekło z niebem na zabawie,

anioł z diabłem w karty gra,

muzykanci jak szatany

tną od ucha — rach ciach ciach!

Diabeł smyczkiem dyryguje

i zacina nim przez łeb,

naród tańczy, nóg nie czuje,

wódka w żyłach gra, nie krew.

A dziewuchy od swych samców

nożem by odcinać trza,

od gorąca i od tańców

już gotowe — tylko brać!

Diabeł w klarnet wichrem dmucha,

kamieniami w bęben ciska

i harmonią się okręca,

i ślepiami chytrze błyska.

Aż tu nagle krzyk i piski:

„Biją naszych!” Błysnął nóż,

krwią zalały im się pyski

i z podłogi poszedł kurz.

Tak bywało na zabawach

hen w remizie tuż za wsią,

można powspominać łzawo,

dziś szaleje reggae, rock.

Dzisiaj szatan heroinę

do żył wlewa albo crack,

hard rock mózg na wpół rozcina,

uszy gwałci dziki rap.

Zespół schodzi ze sceny.

Konferansjerka:

Rumuńscy żebracy w Szwecji wzbudzają niesłychane emocje. Media aż pękają od reportaży, felietonów i listów do redakcji. A my zrobiliśmy z tego kabaret!

9. Żebrak

Metro w Sztokholmie. Wchodzą Pasażerki, siadają na krzesłach, wchodzi Żebrak z kubkiem i zaczyna żebrać potrząsając kubkiem. Jedna pasażerka wrzuca doń parę monet, druga nie.

Pasażerka A:

Co, nie wrzuciłaś nic żebrakowi? Serca nie masz.

Pasażerka B:

Ależ mam, to ty jesteś egoistką.

Pasażerka A:

Co takiego?

Pasażerka B:

Najnowsze badania naukowe wykazują, że to właśnie egoizm jest powodem do dawania jałmużny. Aktywuje się wówczas ośrodek nagradzania w mózgu, uwalnia się dopamina i ten, co dał jałmużnę czuje się lepiej.

Pasażerka A:

Aha, a co to ta dupamina?

Pasażerka B:

Nie dupamina tylko dopamina! To jest substancja sygnałowa, która przewodzi impulsy. Uwalnia się, jak człowiek robi coś, co mu sprawia przyjemność, np. je, pije, bierze narkotyki albo uprawia seks.

Pasażerka A:

Albo daje jałmużnę?

Pasażerka B:

Dokładnie. Poza tym ja nie daję takim żebrakom, którzy nie mówią po szwedzku. Uważam, że jak się przyjeżdża z innego kraju na żebry to należałoby przejść jakieś kursy żebrania, uprawniające do tego rodzaju działalności.

Pasażerka A:

Hm, może masz rację. W końcu żyjemy w takim świecie, że trzeba ciągle podnosić kwalifikacje, żeby nie zostać w tyle. Żebraków też to powinno dotyczyć.

Pasażerka B:

A w ogóle to powinni płacić podatki. Wszyscy płacą podatki to dlaczego żebracy mają być wyłączeni?

Pasażerka A:

E, chyba trochę przesadziłaś. Mnie się wydaje, że oni raczej powinni się ubiegać o stypendium.

Pasażerka B:

Stypendium? Z jakiego powodu?

Pasażerka A:

No bo rozszerzają wachlarz wielokulturowości w naszym społeczeństwie. Obstawili wszystkie wejścia do metra, stacje kolejowe, sklepy, bankomaty, ubarwili, można powiedzieć, ulice. Czy to nie jest wielokulturowość? Stypendium byłoby przyznawane na dalszy rozwój w tym kierunku.

Pasażerka B:

Wiesz, masz rację. Nie pomyślałam o tym. Można by wśród nich też zrobić casting do opery żebraczej. I wiesz co jeszcze? Oni spełniają rolę wychowawczą.

Pasażerka A:

Co masz na myśli?

Pasażerka B:

No odkąd tak obsiedli ulice to Szwedzi zaczęli mieć straszne wyrzuty sumienia. Zaczęli się czuć winni, że tamci siedzą na ulicy i żebrzą, a Szwedzi nie muszą. Zaczęła się gorąca dyskusja w mediach na temat winy. Szwedzi czują się winni, że nie muszą żebrać.

Pasażerka A:

Ee, to na to jest sposób — niech każdy co tak czuje idzie na praktykę do żebraka. Od razu się poczuje lepiej. I dupamina mu się uwolni!

Pasażerka B:

Dopamina! No to już część tak zrobiła. Jak policja wyrzucała żebraków z ich obozowiska pod Sztokholmem, to przyszli demonstranci, zabarykadowali się z żebrakami w tych szopach i nie chcieli wyjść! W końcu żebracy sami poszli, a Szwedzi zostali. Policja musiała usuwać Szwedów, a nie obywateli Rumunii.

Pasażerka A:

Ja rozumiem, to była walka o wielokulturowość, w końcu taki wianuszek slumsów wokół Sztokholmu upodobniłby miasto do Rio de Janeiro — powstałyby fawele. To dopiero egzotyka!

Pasażerka B:

Przecież wiesz, że nasze społeczeństwo opiera się na założeniu, że wszyscy ludzie mają równą wartość (3). Temu dał wyraz ten właściciel sklepu w Göteborgu, który oblał wodą żebraczkę, siedzącą pod jego sklepem. Ona siedząc w brudzie na ulicy szargała swoją godność ludzką i on ją oblał wodą, żeby jej to uzmysłowić.

Pasażerka A:

Tego nie zrozumieli ci, którzy zagrozili, że zrobią coś jego dzieciom, np. porwą, pobiją czy jeszcze gorzej. To są bojownicy o prawa człowieka gotowi pójść na całość. Wiadomo, że przy każdej walce ktoś może być pobity.

Pasażerka B:

Albo i gorzej.

Żebrak(trzymał się z boku, ale teraz podchodzi do Pasażerek):

Szanowne panie, ja znam szwedzki i słyszałem, co mówicie. Ja tylko udaję cudzoziemca.

Pasażerki A i B (razem):

No nie, dlaczego?!

Żebrak:

No bo ja też popieram wielokulturowość i chciałem się przyczynić. W końcu jesteśmy w Unii Europejskiej i jest mi głupio, że nie wyjechałem żebrać do innego kraju. Tak że żebrzę na razie w Sztokholmie, ale jak uzbieram to wyjadę do Europy podtrzymywać dobre imię Szwedów. Niech inne narody wiedzą, że popieramy wielokulturowość na wszystkich frontach, na froncie żebraczym też!

(Pasażerki wybuchają śmiechem, wybiegają. Żebrak wychodzi za nimi potrząsając kubkiem).

Konferansjerka:

Wydawałoby się, że płeć jest stałym i głęboko zakodowanym wyznacznikiem tożsamości ludzkiej. I ta wartość, jak wszystkie inne, okazały się względne. Od 1998 roku 6334 osoby w Szwecji otrzymały diagnozę „transseksualizm”. Liczba ta ciągle wzrasta. Mniej więcej 1:10.000 mężczyzn chce zmienić płeć na żeńską, a 1: na 30.000 kobiet na męską, czyli trzy razy więcej mężczyzn niż kobiet chce zmienić płeć. O czym to świadczy?

10. Trans-artyzm

Na scenę wchodzi Żona, robi umizgi do „niby” lustra, po chwili wchodzi Mąż.

Mąż:

Moja droga, muszę ci coś z przykrością zakomunikować.

Żona:

Co takiego?

Mąż:

Chcę rozwodu.

Żona:

Dlaczego? Nie jesteś ze mną szczęśliwy?

Mąż:

No jestem… To znaczy nie jestem. Byłem. Ale właściwie nigdy nie byłem…

Żona:

Odezwał się po trzydziestu latach małżeństwa! Teraz oświadcza mi, że nie był ze mną szczęśliwy! Jestem zdruzgotana! Mamy przecież trójkę dzieci, mieliśmy budować dom, a ty chcesz się rozwieść!

Mąż:

Moja droga, nie wiem, jak ci to powiedzieć. Postanowiłem wyjść z garderoby. Ja nie czuję się mężczyzną…

Żona:

A kim?

Mąż:

Baranem!

Żona:

Chryste Panie! A co to znowu za choroba?

Mąż:

To nie choroba, to tożsamość. Wiesz przecież, że są osoby homoseksualne, biseksualne, transseksualne, queer?

Żona:

Tak, wiem, tyle się o tym mówi, pisze, ciągle jakieś demonstracje, pochody czy festiwale dumy, tak że trudno nie wiedzieć.

Mąż:

Ale są też osoby trans-artystyczne, a o tym się nie mówi.

Żona:

No nie, o tym nie słyszałam… To niby jakie?

Mąż:

Sex to płeć, prawda? A art?

Żona:

Sztuka, po angielsku.

Mąż:

Tak, ale po szwedzku znaczy gatunek. No więc ja właśnie do takich osób należę.

Żona:

Kochanie, to niemożliwe, ja przez cały czas małżeństwa niczego nie zauważyłam. No, może poza tym, że specjalnie bystry, przepraszam cię, nigdy nie byłeś, ale kładłam to na karb trudnego dzieciństwa.

Mąż:

Moja droga, ja się maskowałem. Starałem się być tak ludzki, jak tylko mogłem, dlatego nic nie zauważyłaś. Ale teraz będę sobą! Nareszcie! I dlatego chcę się rozwieść, no bo zakładam, że nie będziesz chciała dalej żyć z baranem!

Żona:

To ja też muszę ci coś wyznać. Ja się czuję kobietą, właściwie samicą — pumą…

Mąż:

No, mnie to nie dziwi. Zawsze byłaś dzika i agresywna.

Żona:

Taka moja kocia natura. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że to jest, jak mówisz, trans-artyzm. Myślałam, że to po prostu miłość do zwierząt. Puma o przecież taki duży kot, a ja uwielbiam koty, kocham koty i czuję z nimi duchowe pokrewieństwo. Postanowiłam więc zrobić operację plastyczną i upodobnić się fizycznie do kota.

Mąż:

Co ty mówisz? To robią takie operacje w Szwecji?

Żona:

W Szwecji jeszcze nie, ale w USA tak. Widziałam w Internecie taka jedną Amerykankę przerobioną na kota. Mogła ona, mogę i ja.

Mąż:

To musi być strasznie drogie! A skąd weźmiesz pieniądze?

Żona:

Ze sprzedaży mieszkania, oczywiście.

Mąż:

Chcesz sprzedać nasze mieszkanie? A gdzie będziemy mieszkać?

Żona:

Ty w obórce, baranie, a ja znajdę sobie bogatego sponsora.

Mąż:

Co?!

Żona:

Przecież chcesz się rozwieść!

Mąż:

Nie chcę, ale muszę.

Żona:

A co powiemy dzieciom?

Mąż:

Powiemy im, że żyjemy w takich czasach, gdzie każdy ma prawo być sobą, może zmienić poglądy, płeć, orientację seksualną, to może i gatunek. Precz z normami, które ograniczają jednostkę. Precz z konserwatywnym podziałem na ludzi i zwierzęta!

Żona:

W każdym człowieku jest coś ze zwierzęcia, a w każdym zwierzęciu coś z człowieka.

Mąż:

Niech żyją barany!

Żona:

Niech żyją pumy! (Wychodzą).

Wchodzi Konferansjerka:

Niech żyje homo, -bi, -nad, -pod i transseksualizm! Niech żyje transwestytyzm i trans-artyzm! Niech dzieci mają po kilkoro rodziców! Niech żyje pomieszanie z poplątaniem!

11. Piosenka „Latin lover”

Obcas wysoki, obcisłe spodnie,

ramiona wdzianka sterczą modnie,

oczy pałają, papieros w ustach,

we włosach brylantyna tłusta,

na palcu sygnet, a nad tym wszystkim

Yves Saint Laurent zmieszane z whisky;

blask w oczy bije od pomady

gdy idzie on — the latin lover!

Siła i męskość nieodparta

przyciąga damy urokiem czarta,

zapach dyskretnie przypomina

co może dać szału godzina

a dotyk w tańcu … kolana miękną

gdy wokół muzyka i piękno

upaja; drżyjcie baby

bo wchodzi w akcję — latin lover!

Konferansjerka:

Smartfony opanowują psychikę coraz większej ilości ludzi. Uzależniają jak alkohol i narkotyki. W Sztokholmie terapeuta Patrik Vincent otworzył przychodnię dla tzw. mobilzombies czyli osób uzależnionych od internetu, facebooka, smartfonów i gier komputerowych.

Wchodzi Felek i szuka czegoś gorączkowo na podłodze.

12. Rozgarnięty telefon

Felek:

Gdzie jesteś, skarbie? Chodź tu, chodź do tatusia! (Wchodzi Maciek.)

Maciek:

Cześć Felek, co, dziecko zgubiłeś?

Felek:

Cześć Maciek! Wiesz, stała się tragedia. Wypadł mi telefon komórkowy.

Maciek:

Mówiłeś jak do dziecka. Tu zgubiłeś, pod latarnią?

Felek:

Nie, ale tu jest jasno.

Maciek:

A zdrowego rozsądku przypadkiem nie zgubiłeś?

Felek:

Nie, dlaczego, przecież myślę logicznie. W ciemności nic nie widać, prawda?

Maciek:

Prawda.

Felek:

No to jak nic nie widać to nic nie można znaleźć. A tam gdzie jasno, to widać, prawda?

Maciek:

Prawda.

Felek:

No to jak widać, to można znaleźć. No więc szukam, tam gdzie jasno, logiczne, nie?

Maciek(drapie się po głowie):

No niby tak. A ten telefon to zwyczajny czy smartfon?

Felek(z dumą):

Smartfon.

Maciek:

„Smart” to znaczy, bystry, ogarnięty. No to jak on jest taki ogarnięty to dlaczego cię sam nie znajdzie?

Felek:

On nie jest ogarnięty, on jest rozgarnięty.

Maciek:

Przecież mówię — ogarnięty.

Felek:

Ale to nie to samo, ogarnięty i rozgarnięty. Co, polskiego nie znasz?

Maciek:

Wszystko jedno, jak jest taki „smart”, to czemu się nie odzywa?

Felek:

No właśnie! Ja bez niego nie mogę żyć!

Maciek:

Ty chyba jesteś uzależniony?

Felek:

Nazywaj to jak chcesz, ale moje całe życie jest w tym telefonie. Bez niego nie wiem, kogo znam i do kogo mogę dzwonić albo wysłać SMS-a!

Maciek:

Wiesz, ludziom coraz telefony upadają na tory w metrze czy na dworcu no i skaczą po nie. Potem nie mogą się wspiąć na peron, bo to wysoko, nadjeżdża pociąg i …. adiu, fruziu grygorek! (Robi wymowny gest).

Felek:

Co ty mówisz… Ale ja się im nie dziwię, sam bym skoczył. Za matką, żoną, kochanką bym nie skoczył, ale za telefonem tak!

Maciek:

No to jesteś uzależniony. Trzeba by cię na odwyk.

Felek:

A są takie?

Maciek:

Jest jeden w Sztokholmie. Założył go były narkoman telefoniczny.

Felek(płaczliwie):

Co ja zrobię bez telefonu… Wiesz(łapie się za kieszeń) — ja czuję, że teraz dostałem SMS-a!

Maciek:

Co ty, bez telefonu czujesz? To się nazywa „phantom vibration”. To takie odczucie jak czasem mają ci, co im amputowano nogę, a oni czują w niej ból.

Felek:

Dokładnie. Ja go czuję całym sobą!

Maciek:

To jak miłość. Tylko nie umrzyj mi tu z miłości!

Dziewczyna(wchodzi, w ręku ma telefon):

Słuchajcie, znalazłam właśnie telefon. Cały czas na ekranie wyskakiwało „Felek, Felek, I love you!” I nie było nadawcy! Czy może któryś z was nazywa się Felek?

Felek(rzuca się w kierunku Dziewczyny):

To on, to mój telefon, mój skarb! Jestem ci szalenie wdzięczny! Co mogę dla ciebie zrobić?

Dziewczyna (przygląda mu się przez chwilę. Obchodzi go w kółko i lustruje od stóp do głów):

Hm, możesz mnie zaprosić na kawę.

Felek:

Wiesz, to wyślij do mnie SMS-a, ja zaktualizuję swój status na Facebooku, spytam cię czy chcesz dodać do listy przyjaciół i potem będziemy czatować.

Dziewczyna:

A czy nie prościej się od razu umówić, skoro się widzimy w realu?

Felek:

Nie, ja tak nie potrafię. Ja muszę przez internet. Od tego mam przecież smartfona!

Maciek(odciąga Felka na bok):

Coś ty, głupi? Ładna laska, umów się od razu.

Felek:

Nie umiem! Nie wiem jak! (Zaczyna płakać. Dziewczyna bierze go za rękę.)

Dziewczyna:

Cii, nie płacz, masz tu chusteczkę, wszytko będzie dobrze…

Felek trzyma kurczowo telefon w dłoni i wpatruje się w ekran; Dziewczyna prowadzi go za rękę jak ślepca. Wychodzą. Maciek patrzy za nimi z wyrazem politowania na twarzy, po czym również wychodzi.

13. „Szatański koktajl”

Zmieszaj uncję obłędu, beczułkę tęsknoty,

pożądania trzy kwarty, antałek ślepoty,

cztery czary fantazji, morze namiętności

— wyjdzie szatański koktajl: udręka miłości.

Przypraw szczyptą zazdrości, wlej oczarowania

trzy łuty, zamieszaj różdżką do kochania;

wstrząśnij płyn o północy i rozlej w puchary,

jeden podaj miłości — będziesz jej ofiarą…

Konferansjerka:

Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz aż się zepsujesz — stwierdził ponad czterysta lat temu nasz Jan Kochanowski i do dziś ma rację. Trafiamy więc czasem, albo i często do lekarza…

14. Kopyta

Z gabinetu wychodzi Lekarka i szuka wśród publiczności następnego pacjenta.

Lekarka:

Sbigynia Sebesynsky! (Wchodzi Pacjent.)

Pacjent:

Zbigniew Szczebrzeszyński. To ja.

Lekarka:

Nie mogłeś sobie wziąć łatwiejszego nazwiska? Skąd jesteś?

Pacjent:

Z Polski. To jak mam się nazywać? Ali Hussein?

Lekarka:

No chociażby. Przynajmniej da się wymówić. (Przedstawia się ipodaje rękę). Åsa Svensson.

Pacjent:

Bardzo mi przyjemnie.

Lekarka:

To się jeszcze okaże. Proszę do gabinetu. (Siadają). Co ci

dolega?

Pacjent:

Kopyta.

Lekarka:

Słucham?

Pacjent:

No przecież mówię — kopyta. Żona twierdzi, że jak tak dalej będę harował, to kopyta wyciągnę. To ja przyszedłem, żeby pani doktor zbadała, czy już są daleko wyciągnięte.

Lekarka:

Jeśli dobrze rozumiem, to chodzi ci o nogi? Proszę pokazać!

Pacjent:

E, kiedy się wstydzę, bo mam nieogolone.

Lekarka:

To gabinet lekarski a nie wybieg dla modelek! Pokazać!

Pacjent(podciąga nogawkę):

Proszę, to jest pierwsza noga. Czy daleko wyciągnięta?

Lekarka:

Nie, ale trochę spuchnięta. Dużo stoisz?

Pacjent:

W pracy to cały czas, ale w domu to leżę z nogami na kanapie przed telewizorem. Też cały czas. Żona mówi, żebym z nią poszedł zatańczyć albo na spacer, ale mnie się nie chce.

Lekarka:

Jakbyś się poruszał, to by ci brzuszek trochę opadł.

Pacjent:

No, mnie już wszystko opada. Żona tak twierdzi, bo ja znad brzucha to już nic nie widzę co tam jest na dole.

Lekarka:

A widzisz, jakbyś zaczął tańczyć albo biegać to i żonę byś zadowolił i sam kondycję poprawił.

Pacjent:

No, zatańczyć to ja bym mógł, ale z tobą. Ale z moją starą to mi się już nie chce.

Lekarka:

Słuchaj, bez takich słów. Ja dla ciebie nie jestem partnerką do tańca. Jestem lekarzem! (Wstaje i dumniewypina pierś).

Pacjent:

Przepraszam, ja tylko tak. Ale ty masz takie ma ładne oczy…

Lekarka:

Słuchaj, jak nie przestaniesz, to ja cię oskarżę o molestowanie. Proszę nie jeść pustych kalorii i więcej się ruszać! Wypisuję receptę na ruch.

Pacjent:

A Viagrę mogłabyś zapisać?

Lekarka:

Masz problemy ze współżyciem?

Pacjent:

No, żona tak twierdzi.

Lekarka:

To przyślij do mnie żonę, ja jej powiem co ma robić.

Pacjent(z nieukrywanym zainteresowaniem):

A ty znasz jakieś sztuczki? Co?

Lekarka:

Owszem. Ale jak je żona zastosuje, to możesz wyciągnąć, jak to nazywasz, kopyta.

Pacjent:

No trudno. Zginę, można powiedzieć, na posterunku, ale co użyję, to moje! (Rzuca się na Lekarkę).

Lekarka:

Coś ty! Przestań! Nie!!! (Ucieka przed Pacjentem. Wybiegają.)

Konferansjerka:

3 maja 2014 roku Systemet wypuścił na rynek osławiony, długo zakazany napój alkoholowy — absynt pod nazwą „Grön opal” (zielony opal). Trunek zawiera 72% alkoholu i jest skrajnie niebezpieczny. Może wyżreć błonę śluzową ust, przełyku i żołądka, spowodować halucynacje, paraliż i zatrzymanie akcji serca. Pierwszą partię sprzedano w trzy godziny.

15. Magiczny napój

Przy stole siedzi Felek. Na stole butelka absyntu „Grön Opal”. Obok butelki stoi szklanka. Na szklance leży ażurowa łyżeczka z kostką cukru, w szklance zielony napój. Wchodzi Wania.

Wania:

Felek, widzę, że już się zaopatrzyłeś w nowy trunek, absynt. Szybki jesteś!

Felek:

Jaki on tam nowy. We Francji pito absynt już w XIX wieku.

Wania:

No owszem, pito, ale ilu oszalało albo oślepło? Albo jedno i drugie.

Felek:

E, to takie strachy na lachy. Pił Picasso, pił Hemingway, Degas, van Gogh, Toulouse-Lautrec, Strindberg i proszę, jacy byli twórczy! Ja też chcę być twórczy.

Wania:

No jak masz coś do powiedzenia to twórz. Pisz, graj, komponuj, maluj.

Felek:

Kiedy nie mogę bez kiku. Musi mnie coś kopnąć. Chcę spotkać zieloną wróżkę, chcę przeżyć zieloną godzinę!

Wania:

Ja cię mogę kopnąć, jak chcesz. Bezpłatnie!

Felek:

No wiesz, tylko spróbuj. Mnie chodzi o magię, chwilę szczęścia, zmianę postrzegania. Chcę wyjść poza rzeczywistość.

Wania:

Ty chcesz być wielki. I myślisz, że jak się odurzysz, to będziesz. Na przełaj do szczęścia.

Felek:

Wiesz, może trochę tak. Ta codzienność to taka nudna. Spróbujemy?

Wania:

Ty próbuj. Ja wzywam pogotowie.

Felek:

Mój drogi, absynt jest legalnie wyprodukowany i wypuszczony na rynek przez monopol alkoholowy w Szwecji. To znaczy, że jest zdrowy i bezpieczny.

Wania:

Taaak, wszystkie produkty alkoholowe są zdrowe i bezpieczne. To jest genialne posunięcie państwa poprzez Systembolaget: wypuścić na rynek owiany legendą trunek i wytruć nieproduktywnych pijaków. Około miliona osób w Szwecji ma problemy z alkoholem, kosztują, a nie produkują. Trzeba się pozbyć tych najgłupszych.

Felek:

E, ty to wszędzie widzisz teorie spiskowe. Puścili do sprzedaży absynt, żeby przerzucić pomost kulturowy do Francji. W końcu szwedzka dynastia Bernadotte stamtąd się wywodzi, a na co dzień Szwecja w ogóle nie ma kontaktu z kulturą francuską. No chyba że w Paryżu zaatakują terroryści, to Szwecja sobie przypomina, że istnieje takie państwo jak Francja. (Nalewa absynt na łyżeczkę z cukrem, wlewa do szklanki, upija łyk. Muzyka The Beatles: „Lucy in the sky with the diamonds”. Znowu pociąga ze szklanki. I znowu. Wchodzi Zjawa — Zielona Wróżka. Felek zrywa się, wyciąga ręce w jej kierunku.)

Najdroższa, czekałem na ciebie! Daj mi natchnienie!

Zjawa:

Opisz mnie!

Felek(zawiany, natchniony):

Jesteś dla mnie poświatą, udręką i ponętą wlokę się za tobą ze zranioną piętą, z mą piętą achillesową, w którą wbiłaś strzałę …

Zjawa:

Dość! Widzę, że za mało wypiłeś absyntu. Albo się napij więcej, albo idź z tą piętą do ortopedy!

Felek:

Ale to moja pięta achillesowa! Ortopeda tu nie pomoże!

Wania:

Ty idź do psychologa. Nie nabijaj kasy przemysłowi alkoholowemu.

Felek(zupełnie pijany):

Me nerwy chore, roztrzęsione

mają choć jedną, dobrą stronę:

ja czuję świat! Ja czuję wszystko!

Choć … niech diabli wezmą rzeczywistość!

(Wyciąga ręce do Zjawy):

Na moje nerwy tak stargane

ty tylko możesz być balsamem, twój spokój chłodzi mą gorączkę,

szeptem łagodzi zmysły drżące…

Zjawa:

Tyś mężczyzną — atrakcyjnym, ale słabym.

Chciałbyś znaczyć, lecz nie umiesz się postawić!

Twoja psyche jest zagadką i dla ciebie, i dla innych,

nie odciąłeś jeszcze w sobie pępowiny!

Wania:

No i masz wytłumaczenie. Już wiesz, co cię gryzie.

(Zjawa znika. Zrozpaczony Felek sięga po szklankę. Wania odciąga go. Felek wali głową w stół. Wania wyciąga telefon i dzwoni na 112.)

Pogotowie? Mówi Iwan Groźny. Nie, ja ci nie grożę, no skąd. Ja się nazywam Groźny. Proszę przysłać ambulans. Kolega stracił przytomność i kisi łeb na stole. Po czym? Po Zielonej Wróżce! Nie, ja nie bredzę, jestem w pełni władz umysłowych! Nie wiesz p co to Zielona Wróżka? To strzel sobie kieliszek absyntu, to się dowiesz!

(Muzyka Edith Piaf „Le foule”. Felek ożywa, zaczyna się ruszać, upada na podłogę i zwija się, robi gąsienicę. Wania próbuje go postawić na nogi, Felek nie daje się. W końcu Wani udaje się i wyprowadza chwiejącego się Felka. Wraca, wyciąga piersiówkę i pociąga łyk.) A to Polaczyszka, w Szwecji mu się kultury francuskiej zachciało… Ta kultura francuska to ma coś w sobie. Pociąga… (Upija łyk). Ja też pociągam… (Wychodzi).

Konferansjerka:

W Szwecji, a właściwie w całej Skandynawii, rządzi mentalnością mieszkańców tzw. prawo Jante, czyli Jantelagen. Jest to pojęcie stworzone przez norweskiego pisarza Aksela Sandemose, który wychował się w Danii. Pisarz negatywnie zobrazował mieszańców miasteczka, któremu nadał nazwę Jante. Kwintesencją tego prawa jest równanie w dół. Nie wyobrażaj sobie, że jesteś kimś!

16. Jantelagen — Nie wyobrażaj sobie, że jesteś kimś!

Na scenę wchodzą Baśka i Kaśka.

Kaśka:

Cześć Baśka, kopę lat, jak ci leci tu w Szwecji?

Baśka:

Chodzę na kurs szwedzkiego, moja droga i nic się nie mogę nauczyć. Nauczyciel jest sam cudzoziemcem, nie poprawia wymowy, a uczniowie każdy z innego kraju, głównie spoza Europy. Muszą się najpierw nauczyć alfabetu.

Kaśka:

To dobrze, że nie możesz się nauczyć, zwiększa to twoje szanse na rynku pracy.

Baśka:

Co ty opowiadasz, przecież wiadomo, że bez znajomości języka nie można dostać pracy.

Kaśka:

A ze znajomością języka też nie. No co ty? Nie słyszałaś o tej Amerykance?

Baśka:

Nie, opowiedz!

Kaśka:

No wiesz, dziewczyna była niesamowicie zdolna ambitna, sprężyła się i nauczyła się mówić płynnie po szwedzku w sześć miesięcy. I poniosła zasłużoną karę: już ponad rok jest bezrobotna. Nikt nie chce jej zatrudnić. A powinna była robić jak inni nowi Szwedzi, co chodzą na szwedzki, nawet po dwudziestu latach pobytu: spać na lekcjach i pobierać zasiłek.

Baśka:

Wiesz, na kursie w rozmowie z nauczycielem powiedziałam, że mam dyplom uniwersytecki to on mi na to: Nie przyznawaj się, że masz studia! A ja na to: A co to, choroba weneryczna?

Kaśka:

I miał rację. Czy masz studia czy nie, to i tak zaczniesz i skończysz na sprzątaniu. Jantelagen.

Baśka:

Niby co?

Kaśka:

Pierwsza zasada Jantelagen: Nie wyobrażaj sobie, że jesteś kimś.

Baśka:

Ale ja jestem kimś! Ja mam doktorat z pedagogiki penitencjarnej.

Kaśka:

No i co? Nie mów, że chcesz pracować w więziennictwie?

Baśka:

Tak, mogę resocjalizować więźniów.

Kaśka:

A w jakim języku?

Baśka:

Po polsku i po angielsku.

Kaśka:

W szwedzkich więzieniach siedzi sporo Polaków, spróbować zawsze można. Tylko ja nie jestem pewna czy oni chcą być resocjalizowani.

Baśka:

Dlaczego nie?

Kaśka:

Pewnie nie słyszałaś też o tym facecie, co odbył karę za napad? Wypuścili go i znowu obrabował, żeby wrócić do więzienia. Tam miał wikt i opierunek, kolegów, siłownię, spacery, a na wolności co? Pustka, samotność, izolacja.

Baśka:

To niesamowite! Może w takim razie spróbuję się przekwalifikować, tylko na kogo?

Kaśka:

Możesz zostać dopełniaczem.

Baśka:

Co, mam zostać przypadkiem gramatycznym?

Kaśka:

To lepsze niż zostać przypadkiem socjalnym albo psychiatrycznym. Widzisz, dopełniacz dopełnia towar na półkach sklepowych np. w Lidlu, Coop Forum, ICA, Hemköp. To spokojna i niestresująca praca. Jedyne co trzeba to rozróżniać kolory i naklejki.

Baśka:

Ależ ja zmarnuję moje studia!

Kaśka:

Druga zasada Jantelagen: Nie sądź, że jesteś lepsza i mądrzejsza od innych. Ustawianie towarów na półkach pomoże ci zrozumieć, że wszyscy ludzie są tyle samo warci, co towary w Lidlu.

Baśka:

O Boże, co ja zrobiłam, po co ja przyjechałam do tej Szwecji!

Kaśka:

Przyjechałaś, bo pewnie wierzyłaś, że tu jest raj na ziemi.

Baśka:

Tak, wiesz przecież jaką Szwecja ma dobrą renomę w Polsce.

Kaśka:

Tak, wiem. Ten mit się nie zmienił od czasów Palmego. A tu każdy z innego piekła rodem i nie wiadomo czego się trzymać.

Baśka:

No mówiłaś, że ten Jantelagen to pewniak?

Kaśka:

Zgadza się. Jak się oszlifuje kanty i dopasuje do grupy, to żyć, nie umierać! Każda praca w kolektywie czy sąsiedzi na klatce to właśnie ten raj. Jeśli np. nikt do nikogo się nie odzywa, bo nie musi, to ty też nie. To znaczy, że posiadasz kompetencję socjalną.

Baśka:

Wiesz co, ja chyba wyjadę do Rosji. Dusza słowiańska, nieokiełznana — to ja. Tam się odnajdę.

Kaśka:

Jedź, jedź, szukaj swego miejsca na ziemi. I tak wszyscy w końcu wylądujemy w kalifacie! Zobaczycie! (Wychodzi).

Baśka:

A może by do Francji? Je suis Charlie! (4)

Po kolei wchodzą na scenę Linoskoczek i cały Zespół.

Linoskoczek(podchodzi do każdej osoby z Zespołu):

Zrób coś z tym! No zrób coś z tym!

Aktorzy:

A z czym, a z czym, a z czym?

Linoskoczek:

Z życiem!

17. Finałowa piosenka „Zrób coś z tym!”

Jeśli stoisz na rozdrożu

wiedz, że mogło być ci gorzej,

te rozstaje coś ci dają —

wybór masz!

Życie to jak talia kart,

as w rękawie coś jest wart

zwłaszcza jeśli karta ci nie idzie…

Zrób więc pokerową minę

i pogłówkuj odrobinę

na co stawiać by nie dać się bidzie!

Poradź sobie z życiem,

zrób to należycie,

zawsze przecież jakiś wybór masz!

Nie daj się rozpaczy,

może być inaczej

i przywołaj uśmiech na twarz!

Ważna sprawa — znaleźć siłę,

własną drogę, choć zawiłą,

szukać zmiany, wykuć plany,

ostro jedź!

Najważniejsze — koncentracja,

dojść do celu; nie libacja,

nie głupoty, tylko do roboty!

Piękna przyszłość się rysuje

chyba, że się coś zepsuje

wtedy pierwsze koty za płoty!

Poradź sobie z życiem,

zrób to znakomicie,

zawsze przecież jakiś wybór masz!

Nie daj się rozpaczy,

może być inaczej

i przywołaj uśmiech na twarz!

Konferansjerka:

Proszę państwa, przedstawiam Zespół:

Paulina Czarnota, Monika Dobra, Piotr Jodłowski, Daniel Jonczyński, Kamil Jonczyński, Beata Laszkowska, Dominika Pacut, Helena Rusiecka, Marta Szubert, Paweł Szwichtenberg!

Nasza piosenkarka: Małgorzata Jabłoński!

Nasz kompozytor: Andrzej Ibek!

Goście z Polski: Agata Grześkiewicz i Grzegorz Bukowski!

Reżyserka, producentka i Przewodnicząca Polskiego TowarzystwaTeatralnego w Szwecji: Ewa Nordin oraz ja, Dana Platter, autorka tekstów tego programu. (Wszyscy kłaniają się).

Dziękujemy państwu za przybycie! Do zobaczenia na linie!

Sztokholm 2015

Kabaret został wystawiony przez Polskie Towarzystwo Teatralnew Szwecji dwukrotnie 7 lutego 2015 roku w Teatrze „Reflex”w Sztokholmie.

Przypisy:

1. Polsk Riksdag (polski sejm) — wyrażenie powstałe w XVIII wieku jako określenie burzliwej, chaotycznej i bezproduktywnej dyskusji. Wyrażenie powstało pod wpływem zasady liberum veto stosowanej w czasie sejmów w Polsce oraz praktyki zrywania sejmów. Termin jest znany w Szwecji, Danii, Norwegii, Finlandii, Niemczech i w Holandii.

2. 1 lutego 2014 radny miejski z ramienia partii socjaldemokratycznej Tomas Rudin ukradł butelkę whisky w sklepie alkoholowym Systemet. Radny ma dochód roczny 1.177.000 koron, whisky kosztowała 500, — koron.

3. Jedna z głównych zasad polityki szwedzkiej „Alla har lika värde” (wszyscy ludzie mają tę samą wartość) jest błędnie przetłumaczonym artykułem nr 1 Deklaracji praw człowiekai obywatela ONZ uchwalonej w Paryżu 10.12.1948, któryw oryginale brzmi:„All human beings are born free and equal in dignity and rights”co tłumaczy się na polski „Wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod względem godności i praw”, a na szwedzki „Alla människor är födda fria och lika i värdighet och rättigheter.”

4. 7 stycznia 2015 terroryści islamscy zaatakowali w Paryżu redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo” i zabili dwanaście osób, w tym pięciu karykaturzystów i dwóch policjantów, oraz ranili jedenaście osób. Przez Francję przeszła fala protestów pod hasłem „Je suis Charlie!” (jestem Charlie) na rzecz wolności słowa i druku.

Kabaret „Ihaha! Końska sprawa …”

Piosenka „Furman” w wykonaniu Stanisława Jopka i zespołu Śląsk. Tanecznym krokiem wbiegają dwa Konie w maskach, pogania ich Furman z batem. Okrążają scenę i wybiegają rżąc: Ihaha! Ihaha! Furman strzela z bata i podąża za nimi. Wybiegają ze sceny. Wchodzi Konferansjerka.

Konferansjerka:

Witam państwa na drugiej premierze naszego Kabaretu Linoskoczka. Dlaczego Linoskoczka? Wiedzą ci, którzy byli na naszym poprzednim przedstawieniu. Wyjaśniamy tym, którzy popełnili błąd i nie byli: balansujemy, proszę państwa, jak wszyscy, w coraz bardziej obłąkanym świecie, balansujemy jak linoskoczek na linie.

W poprzednim programie żartowaliśmy sobie z różnych zjawisk społecznych i politycznych, występujących w Szwecji. W tym programie robimy to samo. Przez rok niektóre sprawy zaszły jeszcze dalej, niż były i konia z rzędem temu, kto zrozumie o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego zatytułowaliśmy program „Ihaha! Końska sprawa…” Zapraszamy!

1. Stefan i Morgan (Koński dialog) (1)

Konie wchodzą z powrotem, ciągną załadowany wóz.

Koń Stefan:

Jak ci leci, Morgan?

Koń Morgan:

Lekko nie jest, Stefan.

Stefan:

Przecież ci pomagam, Morgan.

Morgan:

Musisz, Stefan.

Stefan:

Nie muszę. Chcę. A to różnica. Jesteśmy team.

Morgan:

Niby co?

Stefan:

Team. Konie w zaprzęgu. Pracujemy razem.

Morgan:

Dobrze. Tylko dlaczego wyłącznie my mamy ciągnąć ten chłam? Dlaczego inne konie nie biorą odpowiedzialności?

Stefan:

A kto inny to uciągnie? My jesteśmy humanitarni. Sumienie świata. Musimy ciągnąć.

Morgan:

A inni nie mogą pomóc?

Stefan:

Oni pomagają, ale swoim. A my obcym. My kochamy obcych. Im bardziej są nam obcy tym lepiej. Wzbogacają nas kulturowo. Nie pamiętasz, co powiedziała była pierwsza kobyła Mona? (2)

Morgan:

Tak, że oni mają kulturę a my nie.

Stefan:

A były pierwszy ogier Fredrik (3) kazał nam otworzyć serca.

Morgan:

I portfele.

Stefan:

Poza tym oni głęboko wierzą.

Morgan:

W co?

Stefan: We własną wyższość. I w Boga. A my nie. Religię wsadziliśmy do lamusa. Musieliśmy więc ją czymś zastąpić — wymyśliliśmy religijny humanitaryzm. I feminizm. Nie zapominaj, że jestem premierem pierwszego feministycznego rządu na świecie.

Morgan:

Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć skoro jestem twoim ministrem! Ale nie bardzo rozumiem co masz na myśli…

Stefan:

Zaraz ci to wytłumaczę. Jak dajesz wszystko swoim i nie chcesz dać obcym to jesteś rasista. A jak zabierasz swoim i dajesz obcym to jesteś humanista.

Morgan:

I wtedy jest dobrze i sprawiedliwie?

Stefan:

Tak. Wtedy jest dobrze i sprawiedliwie. I humanitarnie. Bo wszyscy są równi!

Morgan(zastanawia się):

Ale niektórzy są równiejsi!

Stefan:

Gdzieś już to słyszałem…

Morgan:

A klacze? Czy one też chcą ciągnąć i dawać za darmo?

Stefan:

O tak! One to uwielbiają. Patologicznie altruistyczne z natury. Zbrzydło im równouprawnienie i chcą podporządkować się obcym. Mieć klapki na oczach i być im poddane. Religia tych naszych nowych koni tak właśnie się nazywa — poddanie.

Morgan(poufnie):

Wiesz, słyszałem, że konie z innych europejskich stajni to już się z nas śmieją, że my, szwedzkie konie, tak każdego ciągniemy kto nam wskoczy na wóz. Już kończy nam się obrok i boksy w stajniach, stodoła pusta, a my pozwalamy dalej wskakiwać sobie na wóz.

Stefan:

Durnie! Nie rozumieją, że my bierzemy konie najlepszej rasy — araby. To inwestycja na przyszłość. Będą się rozmnażać i zapełniać kraj. Nasze stare perszerony wymrą i kto wtedy będzie ciągnął wóz?

Morgan:

Ale słyszałem od koni sąsiadów, że te araby to nie są konie pociągowe tylko rozrywkowe. Lubią się rozrywać. Do pracy się nie nadają.

Stefan:

To jakieś uprzedzenia rasowe. One nie są solidarne. Nie słuchaj ich!

Morgan:

I rżały ze strachu, że wśród tych nowych są konie trojańskie!

Stefan:

Ach to jakaś paranoja! Koń trojański to przecież też koń. Wszystkie konie mają równą wartość! Sąsiedzi powinni uczyć się od nas. (Z emfazą, robiąc krok do przodu):

My jesteśmy sumieniem świata, wzorem do naśladowania, jesteśmy apostołami dobra, ciężko pracujemy, jesteśmy hojni, nasze klacze są równouprawnione i ciągną z nami w zaprzęgu aż do zdechu. My walczymy o prawo innych koni do naszego obroku. Tak nam dopomóż Bóg i partia! (Wchodzi Furman i strzela z bata.)

Furman:

Stefan, Morgan — dość tego pyskowania! Wyładować wóz i obrócić po następnych. Dzienna porcja — dziesięć tysięcy rasowych arabów czeka za miedzą! (Furman i Konie wybiegają ze sceny).

*

Konferansjerka:

Żeby powstał człowiek, trzeba do tego dwojga. A nie wszyscy tę szansę od życia dostają. Samotne kobiety, pragnące mieć dziecko, jeździły do klinik zapłodnienia in vitro do Danii. W Szwecji takiej możliwości dla nich nie było. Prawo do zapłodnienia pozaustrojowego miały tylko małżeństwa, pary żyjące w konkubinacie oraz lesbijki. Ale teraz to się zmieniło. Od 1 kwietnia 2015 weszła w życie ustawa przyznająca samotnym kobietom prawo do tzw. sztucznej inseminacji. Po dwóch miesiącach funkcjonowania ustawy Ministerstwo Zdrowia alarmuje, że brakuje donatorów. Czas oczekiwania na zabieg wynosi cztery lata. Potrzeba około pięciuset dawców, których nie ma. Szwecja będzie zmuszona importować nasienie z Bliskiego Wschodu. Pytanie jest: gdzie ci mężczyźni?

2. Gdzie ci mężczyźni?

Klinika Zapłodnienia In Vitro w Sztokholmie. W recepcji siedzi osoba przyjmująca podania samotnych kobiet o tzw. zapłodnienie pozaustrojowe. W poczekalni siedzą trzy Kobiety.

Recepcjonistka:

Numer 2011 proszę!

Kobieta (podrywa się z krzesła):

To ja!

Recepcjonistka:

Imię, nazwisko, wiek?

Kobieta:

Malin Karlsson, 39 lat. I 9 miesięcy.

Recepcjonistka:

Co dopiero teraz się ocknęłaś, że chcesz mieć dziecko?

Za pięć dwunasta? Wiesz, że refundujemy koszty sztucznego zapłodnienia tylko do czterdziestki?

Malin Karlsson:

Tak, doktór, ale ja musiałam się najpierw wykształcić, zdobyć pracę i mieszkanie, a w pracy chciałam zrobić karierę i ani się obejrzałam — jestem tuż przed czterdziestką. A bardzo chcę mieć dziecko.

Recepcjonistka:

Nie jestem lekarzem, lekarz zbada cię potem. Ja przyjmuję podania. Proszę podać przyczynę, dlaczego ubiegasz się o donację nasienia.

Malin Karlsson:

Ja nie mam partnera.

Recepcjonistka:

A dlaczego nie?

Malin Karlsson:

Nikogo odpowiedniego nie spotkałam. W pracy były samotne kobiety robiące karierę i żonaci mężczyźni na stanowiskach szefów.

Recepcjonistka:

To nie mogłaś wykorzystać szefa jako donatora?

Malin Karlsson:

No niby mogłam, zwłaszcza, że warunkiem pozostania w pracy było zostanie kochanką szefa, ale nie chciałam go jako ojca mego dziecka.

Recepcjonistka:

A czego mu brakowało?

Malin Karlsson:

Wszystkiego. Był stary, łysy, szurał nogami i mówił przez nos.

I czkał.

Recepcjonistka:

Może miał polipy w nosie?

Malin Karlsson:

Nie wiem, nie badałam go. Nie był też specjalnie inteligentny i ciągle się chwalił.

Recepcjonistka:

Czym?

Malin Karlsson:

Że zna wpływowe osoby, dużo może i groził, że jak nie pójdę z nim do łóżka to o karierze mogę zapomnieć.

Recepcjonistka:

I poszłaś z nim?

Malin Karlsson:

No tak, wzięłam tabletkę nasenną żeby nie być obecna i zabezpieczyłam się, żeby nie zajść w ciążę.

Recepcjonistka:

A teraz chcesz się poddać sztucznemu zapłodnieniu?

Malin Karlsson:

Tak. A jakich macie dawców? Czy są wykształceni, inteligentni, przystojni?

Recepcjonistka:

O tak, są wśród nich lekarze, architekci, naukowcy, jest nawet jeden noblista.

Malin Karlsson (ucieszona):

O, to świetnie, to poproszę o noblistę!

Recepcjonistka:

Do noblisty są długie kolejki. On nie nadąża produkować. A ty masz już mało czasu. Za trzy miesiące kończysz czterdzieści lat i wtedy będziesz musiała sama pokryć koszty zapłodnienia. A to jest ponad czterdzieści tysięcy koron.

Malin Karlsson:

Oj, to co ja mam zrobić?

Recepcjonistka:

Nie możesz pójść do jakiejś knajpy albo dyskoteki i tam kogoś znaleźć?

Malin Karlsson:

Próbowałam — nic z tego. Nikt mi się tam nie podobał.

Recepcjonistka:

Ale nasi donatorzy też mogliby ci się nie spodobać.

Malin Karlsson:

Tak, ale ja go nie widzę i nie muszę czuć jego oddechu!

Recepcjonistka:

Rejestruję cię w kolejce. Masz numerek 2085.

Malin Karlsson:

Jak to? Przecież dopiero miałam 2011?

Recepcjonistka:

Tak, ale w czasie naszej rozmowy rejestrowały się samotne potencjalne matki na internecie i kolejka się wydłużyła. Numer 2086! (Wstaje druga Kobieta.)

Kobieta:

Chantal Chevigny, lat 40.

Recepcjonistka:

A ty dlaczego nie urodziłaś dotąd dziecka?

Chantal Chevigny:

Miałam takie zagmatwane relacje. Jeden partner nie chciał dziecka, bo nie czuł się do tego dojrzały. Sam jeszcze potrzebował opieki. Inny uważał mnie za Arabkę, bo mam czarne włosy i oświadczył, że nie będzie płodził muzułmanów. Tłumaczyłam mu, że pochodzę z Wallonów, którzy przybyli do Szwecji trzysta lat temu, ale on nigdy o nich nie słyszał. Trzeci mój partner oświadczył, że Ziemia jest przeludniona i on nie będzie się rozmnażał. A jak tak chcę mieć dziecko! Czy macie jakiś inteligentnych, wykształconych, przystojnych donatorów?

Recepcjonistka(ze sztucznym uśmiechem):

Owszem, mamy, ustawiam cię w kolejce. Numer 2095. Numer 2096! (Podchodzi trzeciaKobieta).

Kobieta:

Marlena Oberek, lat 28.

Recepcjonistka:

Ty jesteś taka młoda, dlaczego się zgłaszasz? Przecież masz jeszcze masę czasu, na pewno znajdziesz sobie męża albo partnera. Skąd jesteś?

Marlena Oberek:

Z Polski. I jestem dziewicą! Ja już nikogo nie znajdę!

Recepcjonistka(zdumiona):

Ale dlaczego?

Marlena Oberek:

Jeśli w tym wieku jestem nadal dziewicą, to znaczy, że nikt mnie nie chciał, i teraz nikt nie chce być pierwszy. A tatulo mi powiadali, że mam być dziewicą do małżeństwa. No więc trzymałam się i co teraz? Ja poproszę o donatora!

Recepcjonistka:

No dobrze, rejestruję cię. Numer 3055.

Marlena Oberek:

A masz kogoś, kto jest wysoki, wykształcony i inteligentny? I przystojny?

Recepcjonistka(ze sztucznym uśmiechem):

Tak, tak. Nie ma sprawy. (Wstaje i mówi podniesionym głosem wkierunku kulis): Na dziś zamykamy! Proszę przyjść jutro! Hej då! (Kobiety wychodzą. Recepcjonistka sadowi się ponownie na krześle). Numer 1 proszę! (Wchodzi Mężczyzna.)

Mężczyzna:

Hej!

Recepcjonistka:

Hej. Proszę, siadaj. Rozumiem, że chcesz zostać donatorem.

Mężczyzna:

Tak, po to tu przyszedłem.

Recepcjonistka:

Imię, nazwisko?

Mężczyzna:

Franek Filut.

Recepcjonistka:

Możesz przeliterować po szwedzku nazwisko?

Franek Filut:

F som fantastisk (fantastyczny), I som imponerande (imponujący), L som (chrząkazażenowany) latmask (leń), U som underbar (cudowny), T som tatuerad (wytatuowany).

Recepcjonistka:

Wiek?

Franek Filut:

40 lat.

Recepcjonistka:

Wykształcenie?

Franek Filut:

Podstawowe.

Recepcjonistka:

Pijesz?

Franek Filut:

Jak wszyscy, normalnie. Co piątek. Do niedzieli wieczorem.

Recepcjonistka:

Palisz?

Franek Filut:

Normalnie — dwie paczki dziennie.

Recepcjonistka:

Narkotyki?

Franek Filut:

Normalnie — próbowałem zioło, ale to dla mnie za słabe.

Recepcjonistka:

Pracujesz?

Franek Filut:

Chwilowo nie, ale rozglądam się.

Recepcjonistka:

Za czym?

Franek Filut:

No, za pracą! I za dziewczynami też!

Recepcjonistka:

To jesteś nieżonaty?

Franek Filut:

A po co? Jak się mogę piwa napić to po co mi cały browar?

Recepcjonistka:

Dlaczego chcesz zostać dawcą?

Franek Filut:

Ja chcę przekazać moje geny jak największej ilości kobiet! Ja jestem supermężczyzną!

Recepcjonistka(półgłosem do publiczności):

Aha, samiec alfa. (Do mężczyzny): No to chyba możesz robić to drogą naturalną!

Franek Filut:

Co?

Recepcjonistka:

Przekazywać swoje geny! Spotykać się z kobietami!

Franek Filut:

E, to zbyt męczące. Trzeba rozmawiać, a ja z babami nie umiem gadać, trzeba kupować kwiatki, zapraszać do restauracji, a to kosztuje, a ja chwilowo nie mam kasy, to przyszedłem tutaj. Ile płacicie za kubek?

Recepcjonistka:

To zależy. Od symbolicznej korony do tysiąca koron.

Franek Filut:

O … rwa! A od czego to zależy?

Recepcjonistka:

Od tego, na ile okażesz się płodny. Płacimy po tym, jak nasze pacjentki zajdą w ciążę. Jeśli będą bliźnięta — płacimy podwójnie. Jeżeli trojaczki — to potrójnie.

Franek Filut:

Słuchaj, to ja mogę już dostarczyć materiał!

Recepcjonistka:

Dobrze, tylko proszę podpisać papier, że nie rościsz żadnych pretensji do dzieci, które ewentualnie przyjdą na świat.

Franek Filut:

Jasne, że nie! Jakby odziedziczyły mój charakter, to święty z nimi nie wytrzyma! To gdzie podpisać? (Recepcjonistka podsuwa mu papier, Franek Filut podpisuje i wychodzi.)

Recepcjonistka:

Numer 2! (Wpada Dziennikarz.)

Recepcjonistka: