Nic więcej - Piotr Pietrzak - ebook + audiobook + książka

Nic więcej ebook i audiobook

Pietrzak Piotr

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy czuliście kiedyś samotność? Czy czuliście pustkę w pokoju pełnym ludzi? Czy czuliście zazdrość na widok całującej się na ulicy pary? Zazdrość, która serce zamienia w kamień spadający w otchłań tęsknoty? Czy byliście w miejscu, gdzie zapomina się o swoich pragnieniach? I wtedy, pojawia się ONA. Osoba wlewająca do waszego serca balsam nadziei na lepsze jutro. Osoba przezwyciężająca mroki niespełnionych uczuć, której miłość, wypełnia każdą komórkę waszego ciała…

Piotr, dwudziestoczteroletni student akademii sztuk pięknych, takiej osoby poszukiwał od dawna. Mimo traumatycznych wydarzeń z dzieciństwa konsekwentnie dąży do realizacji swoich marzeń. Rozdarty pomiędzy nieposkromioną ambicją a swoimi skrywanymi pragnieniami, nawiązuje romans z żoną wpływowego mecenasa sztuki. Jednak gdy los stawia na jego drodze Agnieszkę, przekonuje się, że życie i miłość nie są łatwą ścieżką, ale najeżonym wieloma pułapkami torem przeszkód. Z pozoru przelotny flirt szybko okazuje się mocną relacją, która wywrze wpływ na każdą osobę z ich otoczenia i nikogo nie pozostawi obojętnym. Nic więcej to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia dwojga ludzi, poszukujących prawdziwego uczucia we współczesnym świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 400

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 26 min

Lektor: Konrad Biel

Oceny
4,1 (87 ocen)
39
29
11
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Aleksandra Bartczak

Fotografia na okładce

© maksym, Руслан Галиуллин, kbarzycki, Teodor Lazarev | stock.adobe.com

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

Anna Jeziorska

[email protected]

Wydanie I, Chorzów 2020

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c

tel. 600 472 609, 664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

dystrybucja.liber.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2020

tekst © Piotr Pietrzak

ISBN 978-83-7835-823-7

Dla M.

Prolog

Każde otwarcie nowej galerii Jerzego Boruckiego było wyczekiwanym wydarzeniem towarzyskim. W swojej kolekcji posiadał już kilka prestiżowych miejsc, zaznaczając swoją obecność w niemal każdym dużym polskim mieście, jednak najnowszy obiekt miał być prawdziwą perłą na artystycznej mapie stolicy. Nie tylko ze względu na swoje rozmiary i przepych, ale również dlatego, że podczas jej inauguracji chciał przedstawić młodego, zdolnego artystę, z którym wspólnie planowali ten wieczór od wielu miesięcy. Niestety, ów debiut odbył się bez jego autora.

Piotr wielokrotnie zastanawiał się, jak do tego doszło. Jak to się stało, że tak długo wyczekiwany moment okazał się jego największą klęską? Długi czas analizował, gdzie mógł popełnić błąd. A może nie było w tym jego winy, tylko los okrutnie z niego zadrwił? Takich pytań zadawał sobie setki. Odpowiedzi nie uzyskał żadnej.

Było to tym bardziej dotkliwe, że wcześniej wszystko układało się po jego myśli. Był młody, zakochany i otworzyły się przed nim możliwości, o których wcześniej nawet nie mógł marzyć. Jeśli szczęście dałoby się jakoś zmierzyć, tamten czas należałoby umieścić u progu najwyższej skali.

Niestety życie napisało inny scenariusz.

Wystarczyła jedna chwila, aby jego marzenia, nadzieje i plany nagle legły w gruzach. Jeszcze gorsze było to, że nic nie mógł zrobić. Mimowolnie stał się jedynie obserwatorem swojego rozpadającego się świata.

Przez długi czas walczył, jednak życie go przerosło. Nie widząc żadnego rozwiązania i nadziei, w końcu poddał się i uciekł. Uciekł od miejsc, od ludzi, od wspomnień. Dla wielu był to cios, z którym musieli się zmierzyć, ale najbliżsi zrozumieli, wiedząc, że musi odnaleźć się na nowo.

Był to czarny okres. W takich chwilach, gdy mężczyzna chce zapomnieć, wybiera zazwyczaj jedną z dwóch dróg: alkohol lub kobiety. On wybrał tę drugą opcję. Uwodził bez opamiętania, chcąc stłumić wewnętrzny ból. Bywały miesiące, gdy spotykał się z kilkoma kobietami jednocześnie. Bez wyrzutów sumienia, całkowicie na chłodno. One traktowały go jako ucieczkę od codzienności, on je – jako kolejne trofea. Był łowczym, a one zwierzyną. Beznamiętnie zatracał się w tym coraz bardziej, aż nocny telefon od zazdrosnego męża okazał się bardzo gorzką pigułką. Wtedy osiągnął dno. Zrozumiał, że musi wydobyć się z tej matni, i postanowił być sam.

Trwało to długo, zbyt długo. Dryfując bez celu, przekonał się, że samotność zabija. Powoli, acz konsekwentnie otępia zmysły i czyni obojętnym na wszystko i wszystkich. Gdy nieubłaganie zbliżał się do tej niebezpiecznej granicy, postanowił wziąć się w garść. Na nowo zdefiniował siebie i swoje priorytety. Zrobił swoisty rachunek sumienia i był to impuls, którego tak potrzebował. Cel, który zawrócił go na właściwą drogę, był prosty i klarowny. Nie wiedział jak i nie wiedział kiedy, ale przyrzekł sobie, że ponownie sam pokieruje swoim życiem i odbuduje swój utracony świat.

Miesiącami otrzepywał się z kurzu wspomnień i samotności, aż ponownie odnalazł pasję, która zawsze była jego głównym motorem napędowym. Był pustym naczyniem, które na nowo zaczęło się zapełniać. Każdy dzień był wyzwaniem, któremu z radością stawiał czoło.

Nigdy jednak nie zapomniał drogi, którą przeszedł, i czego na niej doświadczył. Niektóre zdarzenia wyparł z pamięci, inne natomiast go wzmocniły. „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” – powtarzał po wielokroć. Z młodego chłopaka przeistoczył się w mężczyznę, który sam decyduje o swoim losie, a siła i determinacja stały się jego głównym orężem.

Nie zapomniał również tamtego pamiętnego wieczoru, podczas którego wiele było pytań o jego nieobecność. Pełniący rolę gospodarza, zmęczony tłumaczeniem Borucki, wskazywał raz za razem stary zeszyt w twardej błękitnej oprawie, stojący na wysokim drewnianym podeście.

Usłyszała to również młoda, elegancko ubrana para, przechodząca tuż obok z kieliszkami szampana w dłoniach. Zaintrygowani, szybko udali się we wskazanym kierunku.

1. Gdynia

Słońce już w pełni wzeszło nad horyzontem, zalewając plażę intensywnie pomarańczowym światłem. Spokojne morze delikatnie muskało piaszczysty brzeg, a lekka bryza i bezchmurne niebo dopełniały całości idealnego letniego poranka. Wymarzone warunki dla wszystkich poszukujących wytchnienia od turystycznego gwaru, który już za chwilę odmieni oblicze tego nadmorskiego miasta.

Piotr zawsze wykorzystywał takie chwile, choć jogging nie był jego mocną stroną. Wielokrotnie przyznawał to sam przed sobą, zmuszając się do kilku kilometrów biegu. Preferował siłownię, pływanie czy rowerowe wycieczki po krajobrazowych ścieżkach Trójmiasta. Jednak o tej porze roku wschody słońca są tak niezwykłe, że nie sposób im się oprzeć. Co więcej, szybko przekonał się, że to również świetny sposób na zebranie myśli i efektywne zaplanowanie rozpoczynającego się dnia.

Zbiegł z twardej nawierzchni Bulwaru Nadmorskiego wprost w miękki piasek. Sportowe buty zapadały się z każdym kolejnym krokiem, więc bieg stawał się coraz bardziej uciążliwy. Po kilku minutach postanowił dać odpocząć zmęczonym mięśniom. Przystanął i oparł ręce na biodrach. „Co za widok” – pomyślał. Z jednej strony iskrzący się w słońcu morski horyzont, z drugiej majestatyczny Sea Towers. Położony zaledwie kilkadziesiąt metrów od nadbrzeża, złożony z dwóch wież apartamentowiec z miejsca stał się symbolem nowoczesnej Gdyni. Sto kilkadziesiąt metrów prestiżu i luksusu. W Trójmieście jest wiele pięknych miejsc, oryginalnych budynków i luksusowych hoteli, jednak widok Sea Towers – codziennie oglądany z własnego balkonu – niezmiennie go zachwycał.

Gdynię wybrał nieprzypadkowo. Zachwycił się Śródmieściem z jego nowoczesnymi budynkami, zadbanymi kamienicami i szerokimi, wypełnionymi ludźmi placami. Ulica Świętojańska przypominała mu główne ulice wielu śląskich miast, gdzie się wychował. Jednak gdyńskie Śródmieście ma coś, czego nie ma wiele innych dużych miast – bliskość morza. A to luksus, do którego zawsze zmierzał.

Jako przyjezdny Piotr miał również tę przewagę, że nie dzielił Trójmiasta na Gdynię, Sopot i Gdańsk. Dla niego to jedna wielka, wspaniale różniąca się metropolia. Mając ochotę na wypoczynek, wybierał długie sopockie plaże. Planując wieczorne wyjście, stawiał na romantyczną gdańską Starówkę. Natomiast w Gdyni czuł powiew nowoczesności, który stale go napędzał.

Trening zazwyczaj kończył właśnie na plaży, ale w tamten poranek nie miał jeszcze dość. Coraz cieplejsze promienie dodawały energii, więc ruszył dalej. Po drewnianej kładce wbiegł na nadbrzeże pobliskiej mariny, jak zawsze podziwiając zacumowane jachty. Był zapalonym żeglarzem, a oceaniczny rejs wciąż był marzeniem, którego nie zdołał jeszcze zrealizować. Wszystko w swoim czasie.

Wbiegł na Skwer Kościuszki i na samym jego końcu zawrócił, okrążając pomnik kształtem przypominający rozpięte żagle. Następnie, choć widział je dziesiątki razy, uśmiechnął się z uznaniem na widok zabytkowych okrętów i żaglowców, na stale zacumowanych w porcie. Legendarny Dar Pomorza wciąż robił ogromne wrażenie.

Gdy po chwili dotarł do centralnie położonej fontanny, minął pierwszych, udających się na plażę turystów.

***

Nie do końca zasłonięte żaluzje wpuszczały do sypialni trochę światła. Pomimo panującego półmroku łatwo można było dostrzec zarys leżącej na łóżku postaci. Poranną ciszę przerwał dźwięk otwieranych drzwi, a następnie przytłumiony odgłos spadających na podłogę butów.

Piotr podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju. Dysząc, oparł łokcie na kolanach, powoli wyrównując oddech.

– Słyszę, że trening był udany? – Tajemnicza postać poruszyła się i spod cieniutkiej kołdry wyłoniła się śliczna blondynka.

– Zdecydowanie! – odpowiedział, łapczywie łapiąc powietrze.

– Znajdziesz jeszcze siły, aby zająć się mną? – Usiadła na łóżku, przywierając swym nagim ciałem do jego pleców.

Niewielu mężczyzn oparłoby się takiej pokusie, ale dziś nie miała szczęścia.

– Przykro mi, ale za godzinę muszę być w galerii – rzucił beznamiętnie.

– Wiesz, mogłabym zostać i poczekać na ciebie… – Lekki zawód w jej głosie zdradzał, że nie takiej reakcji się spodziewała. – Troszkę tu ogarnę, przygotuję coś smacznego.

– Przepraszam, Mone, ale nie dziś, nie wiem, kiedy wrócę. – Wziął głęboki oddech i po chwili dodał: – Skoczę pod prysznic.

Odchodząc, nacisnął włącznik umieszczony po prawej stronie okna. Pozostawiona dziewczyna pełnym rozczarowania wzrokiem obserwowała z wolna podnoszące się żaluzje, odsłaniające budzące się miasto.

***

Ciemny mercedes c coupe, wyjechawszy z podziemnego garażu, skręcił w lewo i przemknął przez automatycznie otwieraną bramę nowoczesnego osiedla. Znikając tuż za kolejnym zakrętem, przyspieszył, przeszywając powietrze ciężkim odgłosem ośmiocylindrowego silnika. Piotr uwielbiał to auto. Celował w ten konkretny model, ponieważ jego elegancja i sportowy charakter idealnie odzwierciedlały jego samego. Pewnego siebie, odnoszącego sukcesy trzydziestolatka.

Dojazd do pracy zajmował mu około pół godziny, nieco dłużej, gdy centrum zaczynało się korkować. Miał jednak ten komfort, że jego zawód nie był w żaden sposób godzinowo unormowany. Swoją drogą, zawsze uśmiechał się, słysząc to określenie w odniesieniu do artystów. Fakt, prowadzenie galerii sztuki było formą działalności gospodarczej i jak każdy przedsiębiorca ponosił koszty i płacił podatki, które skutecznie sprowadzały go na ziemię. Jednak zysk nigdy nie był jego priorytetem, to sukces sam w sobie był najistotniejszy. Dla niego praca to spełnianie marzeń i realizacja największych ambicji. Gdy to się osiąga, uczucie jest bezcenne, a ekonomia schodzi na dalszy plan.

– No, jesteś wreszcie! – Młoda, około dwudziestopięcioletnia szatynka spostrzegła go, gdy wchodził przez frontowe drzwi.

– Dzień dobry, Jolu!

– Dobry, dobry, nie zagaduj – odpowiedziała stanowczo z wyczuwalną nutką humoru w głosie.

Uwielbiał, gdy grała rolę szefowej. Była niezwykle kompetentna, dlatego pozwalał jej na wiele. Gdy spojrzał na nią z rozbawieniem, jak zwykle jego uwagę przykuły jej paznokcie. Zawsze idealne. Niesamowite, ale to przez nie się poznali.

Jadąc kiedyś autobusem, nudził się jak mops, bezmyślnie przeglądając kolejne internetowe strony. Było duszno, parno i podróż dłużyła się w nieskończoność. Ocknął się nagle, gdy na jednym z przystanków wsiadła niska szatynka, ubrana w krótkie ogrodniczki. O dziwo, nietypowy strój wydał mu się bardzo seksowny. Jednak to jej paznokcie zaintrygowały go najbardziej. Miały idealnie owalne kształty i lśniły krwistą czerwienią. Oczywiście słyszał o tipsach, ale tak długo bił się z myślami, że w końcu zapytał, czy są prawdziwe. Słysząc tak nietypowe pytanie z ust mężczyzny, z miejsca się roześmiała. Gdy odpowiedź była twierdząca, szybko wyobraził sobie ich dotyk na całym swoim ciele. Upewniwszy się, że nieznajoma jest singielką, zaprosił ją na drinka. Dość szybko okazało się, że nie zbudują udanego związku, ale na stałe połączyła ich przyjaźń i pasja do sztuki. Stworzyli bardzo zgrany duet, który wzajemnie się uzupełniał. Dlatego pod jego nieobecność galeria należała w całości do Jolanty.

– Mamy mały problem i należy szybko podjąć decyzję – powiedziała, przeglądając dokumenty.

– Zamieniam się w słuch – odpowiedział z lekką ironią.

– Właśnie dostarczyli pracę Krystiana i należy wytypować dla niej miejsce.

– Jak to? – Nagle spoważniał. – Przecież o tym miał zdecydować on sam!

– Właśnie o to chodzi. – Zawiesiła głos. – Niestety, nie przyjedzie. Przed chwilą dzwonił.

– Niech to szlag!

Takiej informacji Piotr się nie spodziewał. Krystian był z nimi od samego początku i nigdy nie zawiódł. Współpracowali ze sobą od wielu lat i nie zdarzyło się, aby przepuścił jakikolwiek event.

– Dobra. – Rozejrzał się po wnętrzu galerii. – Zobaczmy, jak będzie wyglądać w tamtym rogu.

***

Późnym wieczorem galeria opustoszała. Zbliżał się kolejny wernisaż, więc Piotr jak zwykle w samotności chciał dopiąć wszystko na ostatni guzik. Przechadzał się pomiędzy rzeźbami ustawionymi na wysokich kolumnach, spoglądał na obrazy wiszące na białych, gładkich ścianach, rozważając plusy i minusy ich odpowiedniego położenia. W głębi duszy wiedział, że wszystko jest w porządku i na swoim miejscu, dlatego wkrótce odpuścił.

Zmęczony usiadł w dużym fotelu z bardzo wysokim, obitym skórą oparciem. Fotel był antykiem, podarowanym przez jednego ze stałych klientów galerii i zgodnie z życzeniem darczyńcy był również jednym z eksponatów. Piotr uwielbiał w nim siedzieć, bo w zestawie miał podnóżek, na którym mógł wyprostować nogi i w spokoju ocenić wyniki swojej pracy.

Rozejrzał się i poczuł dumę z tego, co osiągnął. Przeszedł długą drogę, aby znaleźć się w tym miejscu. Dzięki uporowi i konsekwentnemu działaniu stworzył z zaniedbanego lokalu miejsce spotkań i wymiany poglądów, umożliwiając wystawianie prac artystom o jeszcze nieugruntowanej pozycji, takim jak on sam. Galeria okazała się strzałem w dziesiątkę. Bardzo szybko pojawiły się osoby, które chciały poświęcić swój czas i energię, aby poprzez sztukę móc wyrazić siebie. Grupa zapaleńców okazała się solidnym fundamentem w początkach działalności.

Czasem, sięgając wstecz, miewał wątpliwości, że może poświęcił za dużo, może zbyt wiele cennych chwil przemknęło gdzieś obok. Jednak każdy kolejny sukces utwierdzał go w przekonaniu, że obrał właściwą drogę.

Rozsiadł się wygodnie i oparł brodę na zwiniętych w pięści dłoniach. W zadumie spuścił wzrok i zastygł w bezruchu. Nagle wstał i wyszedł do pomieszczenia obok. Wrócił, trzymając stary zeszyt w twardej błękitnej oprawie. Usiadł ponownie w fotelu i powoli zaczął wertować strony. Trwało to dłuższą chwilę, gdy pojawił się niespodziewany gość.

– Wciąż go zapisujesz? – Dojrzały męski głos dobiegł od strony wejścia.

Znał ten głos, więc nawet nie spojrzał w kierunku przybysza.

– Od dawna już nie.

– Może powinieneś?

– To już przeszłość. – Zamknął zeszyt i wstał, aby się przywitać. – Ale dziękuję, że go zwróciłeś. Dobrze, że jesteś, Jerzy.

Starzy znajomi uścisnęli dłonie na powitanie.

– Chodź, skoczymy na drinka. Widzę, że ci się to przyda.

Jerzy objął Piotra ramieniem, po czym wyszli, wsiadając do oczekującej na zewnątrz limuzyny.

***

Frekwencja na wernisażu przerosła najśmielsze oczekiwania. Wnętrze galerii wypełniło się po brzegi ludźmi, łaknącymi nowości i odmiany. Nowatorskie rzeźby, nowoczesne malarstwo, a wszystko przeplatane współczesnym performance’em okazały się silnym magnesem.

Piotr, ubrany w ciemny garnitur i fioletową koszulę, nie zaniedbując obowiązków, witał się z każdym z osobna. Serdeczne powitania, uściski dłoni oraz gratulacje zdawały się nie mieć końca. Gdy w tłumie dostrzegł przywołującego go Jerzego, stojącego w towarzystwie pięćdziesięcioletniego mężczyzny w smokingu, przeprosił swoich rozmówców i udał się w ich kierunku.

– Poznaj, proszę, Krzysztofa Kinowskiego – przedstawił swojego towarzysza Jerzy.

– Bardzo mi miło. – Piotr uścisnął wyciągniętą dłoń Kinowskiego.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Pomimo swoich lat uścisk wciąż miał mocny. – Byłem na pana pierwszej wystawie, w Warszawie. Wtedy jednak nie mieliśmy okazji się poznać.

– Cóż… – odpowiedział szybko Jerzy, widząc lekkie zakłopotanie na twarzy Piotra. – Można powiedzieć, że debiut odbył się w dosyć nietypowych okolicznościach.

– Widać jednak, że nie traci pan rozpędu. – Kinowski z uznaniem rozejrzał się wokoło. – Wspaniałe miejsce. Gratuluję!

– Dziękuję, ale to zasługa wielu osób, również Jerzego.

– Z pewnością. To dzięki niemu mam również okazję tutaj być. – Kinowski poklepał swojego przyjaciela po ramieniu.

– Zaprosiłem Krzysztofa, bo tak jak ja lubi inwestować. Tradycyjne wydawanie forsy nieco go znużyło. – Na twarzach obu mężczyzn pojawiły się lekkie uśmiechy. – Tobie natomiast zastrzyk gotówki z pewnością się przyda.

– Cóż, taka branża… – odpowiedział Piotr i wszyscy trzej wybuchli gromkim śmiechem.

– Myślę jednak, że jest to rozmowa na później – stwierdził Jerzy.

– Tak czy inaczej, już dziękuję za zainteresowanie moją skromną galerią. – Lekko skinął głową. – Wspaniałe wieści, a to dopiero początek wieczoru. Może napijecie się po szklaneczce whisky?

Propozycja Piotra zyskiwała aprobatę, gdy zza swoich pleców usłyszał znajomy kobiecy głos.

– A czy ja mogę liczyć na kieliszek szampana?

Odwrócił się i zaparło mu dech. Mone ubrana w czerwoną suknię i z prostymi blond włosami opadającymi na odkryte ramiona robiła piorunujące wrażenie.

– Dla ciebie wszystko. – Pocałował dziewczynę w policzek. – Panowie, przedstawiam moją przyjaciółkę Monikę.

Zarówno Jerzy, jak i Krzysztof ukłonili się, szarmancko całując dłoń Moniki.

– Mam nadzieję, że nie będzie nietaktem, jeśli porwę na chwilę gospodarza?

Doskonale zdawała sobie sprawę, że tak uwodzicielskim uśmiechem każdego mężczyznę nagnie do swojej woli. Nie zwlekając, odciągnęła Piotra na kilka kroków.

– Wyglądasz cudownie! – Będąc wciąż pod wrażeniem, oparł dłoń na jej odsłoniętych plecach.

– Dziękuję. – Oboje zatrzymali się, stając naprzeciw siebie. – Jak to powiedziałeś przed chwilą? Zrobisz wszystko?

Monika była w pełni świadoma swojej kobiecości i płynącej z niej siły. W tamtej chwili rozkoszowała się jego spojrzeniem. Poczuła przyjemny dreszcz podniecenia. Pomyślała, że gdyby naprawdę można było pożreć wzrokiem, byłaby w opałach.

– Co zechcesz – odpowiedział, spoglądając głęboko w jej niesamowicie brązowe oczy.

– Zatem… Chciałabym dokończyć nasz ostatni poranek. – Nachyliła się i nie zważając na otaczających ich ludzi, delikatnie pocałowała go w usta.

W tym momencie uświadomił sobie, dlaczego się z nią spotyka. Co spowodowało, że ze wszystkich uwodzących go kobiet wybrał akurat ją? Była absolutnie cudowna. Ta mieszanka kobiecej delikatności i pewności siebie działała na niego niczym najsilniejszy afrodyzjak.

Gdy magia chwili nieco zelżała, sięgnął do kieszeni marynarki.

– Czekaj w łóżku – powiedział lekko ściszonym głosem, wręczając pęk kluczy.

– Z przyjemnością, ale najpierw poproszę mój szampan…

Jak na rozkaz odwrócił się i odszedł w kierunku kelnera. Po wydaniu krótkiej dyspozycji, z jednoczesnym wskazaniem na obserwujących całą sytuację Jerzego oraz Krzysztofa, zabrał z kelnerskiej tacy dwa kieliszki szampana. Wracając, zerkał na ściskającą w dłoni klucze i uśmiechającą się uwodzicielsko Monikę. Piękna kusicielka osiągnęła swój cel. Ten wieczór to również jej tryumf.

***

Zdarzają się takie chwile, gdy męskie ego sięga zenitu. Osiągane cele i wiążąca się z tym dawka adrenaliny dają niezwykłe poczucie siły. W tamtą noc Piotr miał pełne prawo tak się czuć. Leżąc na plecach, obejmował tulącą się do jego nagiego torsu śpiącą Monikę. Delikatnie przesuwał opuszkami palców po jej opalonej skórze. Czasem, dla odmiany, bawił się jej odrzuconymi do tyłu włosami.

Patrząc w sufit, starał się rozłożyć to wspaniałe uczucie na najmniejsze składniki. Z czasem poddał się jednak, gdy z pełną mocą przebijała się jedna myśl, jedno pragnienie – CHWILO, TRWAJ!

Uśmiechnął się lekko i zamknął oczy. Zasnął spokojny, spełniony, po prostu szczęśliwy.

***

Następnego dnia nagły dzwonek do drzwi odciągnął Piotra od obiadu. Wstał od stołu, aby otworzyć, sięgając jeszcze szybkim ruchem po kolejny kęs soczystego mięsa.

– Jesteś sam? – zapytał bez ogródek stojący w drzwiach Jerzy.

– Teraz już tak. Proszę, wejdź.

W mieszkaniu unosił się smakowity zapach pieczonego kurczaka, którego Jerzy spostrzegł, wchodząc do jadalni.

– Dopiero jedenasta. Nie za wcześnie na obiad?

– Za późno na śniadanie. Chcesz trochę? – zaproponował. – Kurczak z pieczarkami, będzie ci smakować.

– Chętnie – odpowiedział, siadając przy stole.

Piotr podał sztućce oraz talerz z lekko zarumienionym mięsem, polanym sosem pieczarkowym. Przysunął również miseczkę z brązowym ryżem.

– Gratuluję wczorajszego wieczoru. Przyznam, że liczba towarzyszących rodzicom dzieci zaskoczyła nawet mnie.

– Faktycznie. – Piotr usiadł na swoim miejscu. – To była nowość. Nie spodziewaliśmy się tego. Ale wyszło nieźle, prawda?

– Nawet lepiej! – dodał z pełnym uznaniem Jerzy.

Na chwilę zapadła cisza, gdy obaj smakowali swoje dania.

– Myślę, że już czas na powrót.

Te nagłe słowa Jerzego zaskoczyły Piotra, który spojrzał z uwagą na swojego gościa. Od dawna nie poruszali tego tematu.

– Obaj doskonale wiemy, że Jola da sobie radę sama – Jerzy ciągnął swoją myśl, a Piotr słuchał uważnie. – Jest niezawodna, wielokrotnie to udowadniała. My powinniśmy się skupić na stolicy.

– Może i masz rację – przyznał po chwili Piotr. – Jednak teraz to nie takie proste. Wiele spraw ułożyłem tu sobie na nowo…

– Zauważyłem. – Jerzy nie pozwolił mu dokończyć zdania. – Niezwykła ta Monika. To coś poważnego?

– Wydaje mi się, że tak.

– Piękna, trochę zaborcza, lubisz takie. – Na twarzy Jerzego pojawił się lekko szyderczy uśmiech.

– Jak widać, sporo o mnie wiesz – chłopak spróbował się odgryźć.

– Wiem, bo sam takie lubię. Znam cię nie od dziś, mamy podobny gust. Między innymi dlatego przyszedłem.

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni jasnej marynarki i wyciągnął telefon komórkowy. Przeciągnął palcem po dotykowym ekranie. Po chwili pokazał smartfon Piotrowi, który nagle spoważniał.

– Kiedy? – Odłożył sztućce i chwycił komórkę, aby lepiej się przyjrzeć.

– Dokładnie za tydzień. Mejla z zaproszeniem dostałem kilka dni temu.

Piotr, coraz bardziej zainteresowany treścią, kilkakrotnie przesunął palcem po ekranie, wczytując się w szczegóły.

– Dlaczego mówisz mi dopiero teraz?

– Nie byłem pewny twojej reakcji. – Spojrzał na niego uważnie. – Nie wiedziałem, czy chcesz, no wiesz, do tego wracać…

Piotr odłożył telefon, po czym ciężko opadł na oparcie krzesła. Zamyślony rozejrzał się wokoło.

– Miałeś rację. Po prostu nie wiem.

***

Czasem wystarczy jedna chwila, aby czyjś świat zmienił się diametralnie. Niespodziewana informacja całkowicie wybiła Piotra z rytmu i niezmącony spokój wyparował niczym kamfora. Nagle z całą siłą wróciły wspomnienia, które starał się zatrzeć w pamięci. Długi czas misternie tkał swoją nową rzeczywistość, w głębi duszy wiedząc, że i tak skazany jest na porażkę. Od tych wspomnień nie było ucieczki.

Zaledwie kilkanaście godzin wcześniej w tym pokoju rozkoszował się ciałem Mone. Teraz, siedząc z opartymi na biurku nogami, w towarzystwie butelki Jacka Daniel’sa, spoglądał przez okno. Nieruchomo patrzył w dal, jakby za rozświetlonym latarniami horyzontem miał znaleźć odpowiedź.

Przytknął napełnioną szklankę do ust i pociągnął spory łyk. Po chwili wyprostował się i sięgnął po leżący obok laptop. Otworzył go i blask dużego monitora rozjaśnił pogrążoną w mroku sypialnię. Zajęło trochę czasu, zanim wyszukał plik z datą zamiast nazwy. Podwójne kliknięcie komputerowej myszki przerwało nieznośną ciszę i na ekranie pojawiły się zdjęcia. Kolejne kliknięcia kontynuowały fotograficzną podróż w czasie, do okresu, w którym wszystko było możliwe. Zatrzymane w kadrze chwile, w których szczęście było na wyciągnięcie ręki.

Wkrótce zdjęcia przestały mu wystarczać, więc włączył pierwszy na liście film. Zazwyczaj do takich minidokumentów z przyjemnością się wraca, ale on przez długi czas ich unikał, bo przypominały mu o Niej. Starał się zapomnieć jej głos, jej uśmiech, jej pełne miłości słowa i smak jej pocałunków. Pragnął, aby czas i nowe wyzwania pomogły zatrzeć to uczucie. Niestety, na próżno.

Unikał ich również dlatego, że nie chciał widzieć tam siebie samego. Tak beztroskiego i bez pamięci zakochanego. Utracone uczucie było ogromnym ciężarem i dlatego postanowił wciąż żywe wspomnienia schować głęboko w pamięci komputera. Przez ostatnie lata nauczył się walczyć z tęsknotą, coraz bardziej poświęcając się pracy i wszelkim obowiązkom, które często sam sobie wyszukiwał. Teraz, tak nagle i niespodziewanie, te namiętności powróciły ze zdwojoną siłą i tej sile nie potrafił się oprzeć.

***

Zasnął w ubraniu. Noc była krótka i płonne okazały się nadzieje, że podlany alkoholem sen przyniesie ulgę. Budząc się, powoli otworzył ciężkie powieki. Już po chwili poczuł pierwsze, nieprzyjemne uderzenie porannego kaca. „Oto winowajca” – pomyślał, spoglądając na stojącą na biurku niemal pustą butelkę whisky.

Położył się na plecach, podkładając rękę pod głowę. Najbliższa poduszka była za daleko, aby po nią sięgnąć. Przez dłuższą chwilę starał się uporządkować myśli. Przechylił głowę i spojrzał na ciemny monitor komputera. Gdy jego wzrok na powrót wylądował na wypełnionym halogenami suficie, zakrył ramieniem oczy i siarczyście zaklął.

– Kurwa mać!

Z niemałym wysiłkiem podniósł się i usiadł na łóżku. Na krótką chwilę zamyślił się, po czym wstał i, zdejmując koszulkę, wyszedł do łazienki.

W tym samym czasie Mone, korzystając z podarowanych niedawno kluczy, weszła do mieszkania. Ubrana w obcisły biały top i dżinsowe szorty, po cichutku, chcąc zrobić miłą niespodziankę, przemknęła do sypialni. Rozejrzała się po pokoju, w którym panował niecodzienny bałagan. To ją zdziwiło, bo Piotr uwielbiał porządek. Z łazienki dobiegał szum wody, więc domyśliła się, że bierze prysznic. Gdy podeszła do biurka, aby zabrać pustą butelkę, zauważyła leżące obok pióro oraz stary zeszyt w twardej błękitnej oprawie. Przyjrzała się im z zaciekawieniem.

Podnosząc zeszyt, poruszyła bezprzewodową myszkę, uruchamiając uśpiony laptop. Na ekranie zobaczyła twarz dziewczyny, o której tak dużo słyszała. Usiadła w fotelu i zaczęła przeglądać kolejne zdjęcia.

Wychodząc z łazienki, z przepasanym na biodrach ręcznikiem, Piotr od razu spostrzegł włączony monitor. Tuż obok leżały klucze na zapisanej kartce. Gdy ją podniósł, klucze z metalicznym dźwiękiem osunęły się na blat biurka.

Piotr, jesteś cudownym mężczyzną, ale nie mam już siły.

Wiele rzeczy przemilczałam, mając nadzieję, że coś się zmieni, że ty się zmienisz.

Nie chcę konkurować z jej wspomnieniem. Zasługuję na więcej.

Zawsze Twoja

Mone

Gdy treść zapisanych słów dotarła do jego wciąż lekko skacowanego umysłu, mocno zacisnął prawą pięść. Po chwili rozluźnił uścisk i zgnieciona kartka potoczyła się po biurku, po czym spadła na podłogę.

Usiadł w fotelu i przysunął komputer. Przez moment przyglądał się wyświetlonemu na ekranie zdjęciu. Następnie zdecydowanym ruchem zamknął je i nacisnął ikonkę internetowej wyszukiwarki. Wpisał: Agnieszka Kulesza spotkanie autorskie. Otworzył pierwszą wyszukaną stronę.

Wydawnictwa Videograf

Mają zaszczyt zaprosić na wieczór autorski

Agnieszki Kuleszy, debiutanckiej powieści:

„Wypełnić pustkę”

8 lipca, godz. 17.00

Dom Literatury, Krakowskie Przedmieście 87/89, Warszawa

Po zanotowaniu adresu zamknął laptop, wstał i podszedł do dużej szafy. Przesunął lustrzane drzwi i z górnej półki wyciągnął sportową torbę z czarnej skóry. Miała w kilku miejscach wyraźne przetarcia, służyła mu już dłuższy czas. Położył ją na łóżku. Gdy po kilku minutach była już pełna, podszedł do szuflady z bielizną i wyjął podłużne czarne pudełko. Otworzył je i sięgnął po leżące na biurku pióro. Pudełko wrzucił do torby, zasuwając zamek.

Po godzinie, ubrany w sięgające za kolana dżinsy i białą koszulkę polo, stanął na chwilę pośrodku sypialni. Do końca nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi, ale wiedział, że zrobić to musi.

2. Warszawa część 1

Było już późne popołudnie, gdy ciemny mercedes mijał północne rogatki stolicy. Tuż za restauracją McDonald’s Piotr spojrzał w prawo i uśmiechnął się do wspomnień. Znał tę okolicę doskonale, bo tu wynajmował swój pierwszy pokój.

Dzielnica Młociny – kilkadziesiąt lat temu podwarszawska wieś – w ostatnim czasie przeszła wielką metamorfozę. Pojawiły się nowoczesne osiedla, sportowe obiekty, zrewitalizowane parki i wszelkie udogodnienia, przyciągające młodych, dynamicznych mieszkańców. Rozbudowana komunikacja, w szczególności końcowa stacja metra, zapewniła dojazd do centrum w zaledwie kilkanaście minut. Wiecznie zakorkowana dwupasmowa wylotówka nad polskie morze przeistoczyła się w wielki węzeł komunikacyjny dzięki budowie mostu Północnego, wkrótce nazwanego mostem MariiSkłodowskiej-Curie. Piotr był świadkiem jego budowy. Wielokrotnie klął na czym świat stoi, gdy roboty drogowe wydawały się nie mieć końca, a autobusy i tramwaje jadące w stronę stacji metra nadrabiały drogi rozlicznymi objazdami. Dziś jazda po tamtej okolicy to czysta przyjemność.

Podobno warto pamiętać pierwszą noc w nowym miejscu. Ze swojego pierwszego warszawskiego wieczoru, właśnie w tym małym pokoiku na Młocinach, Piotr miał luki w pamięci, ponieważ z radości upił się i zasnął na starej twardej kanapie. Pamiętał natomiast doskonale ten wyjątkowy moment, gdy z okien pociągu pierwszy raz ujrzał panoramę miasta. Wciąż posiadał kolejowy bilet, zachowując go na pamiątkę tamtego dnia, który tak bardzo odmienił jego życie.

Warszawa od zawsze była jego celem. Już jako nastolatek rozpowiadał wszem i wobec, że chce tam zamieszkać. Pragnął być w centrum wydarzeń. Dla niego stolica to nie zatłoczone ulice, pośpiech czy wszechobecny hałas, na który wielu narzeka. Warszawa to idea, szansa na realizację ambicji, którym chciał dać ujście. Kiedyś nauczyciel w liceum powiedział mu: Jeśli stoisz w miejscu, to się cofasz. Głęboko wziął sobie te słowa do serca, stały się jego siłą napędową i życiowym mottem.

Stolica szybko została jego domem. Nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi, ale to tu rozpoczął studia, znalazł pierwsze zatrudnienie i nawiązał nowe przyjaźnie. Poznawanie miasta zbiegło się z najbardziej dynamicznym okresem w jego życiu, a z natury ciekawy świata, chłonął każdą nowość, czerpał pełnymi garściami z każdej znajomości.

Kiedyś w Muzeum Lotnictwa spotkał weterana w pełnym umundurowaniu. Poprosił o trochę wspomnień. Początkowo niechętny wiarus przemógł się i rozmawiali kilka godzin. Innym razem, podczas spaceru po Lesie Bielańskim, natknął się na bezimienne groby z czasów II wojny światowej. Było to niezwykłe przeżycie. Historia, której uczył się w szkole, teraz była wręcz namacalna. Pomimo swej tragicznej przeszłości Warszawa powstała z ruin i dzięki swym europejskim aspiracjom stała się istotnym punktem na mapie kontynentu. Za tego niezłomnego ducha stolica Polski jest godna podziwu i szacunku.

Opuszczając Młociny, wjechał na Wisłostradę, jedną z głównych arterii miasta. Każde mijane miejsce to inne wspomnienie. Po lewej stronie nadbrzeże Wisły, po prawej zabytkowe budowle, których centralnym punktem jest olśniewająca Starówka. Właśnie w jej pobliżu zatrzymał samochód, bo tam znajdowało się jego ulubione miejsce.

Niemal każda metropolia aspiruje do posiadania centralnej fontanny, wokół której tętni życie mieszkańców, będąc jednocześnie atrakcją turystyczną. Rzym posiada di Trevi, Londyn kompleks na Trafalgar Square, Singapur niezwykłą Fontannę Bogactwa. Dumą Warszawy jest Park Fontann. Najbliżej jej do La Font màgica w Barcelonie. Podobnie jak w Hiszpanii, w wybrane dni, tuż po zmroku, warszawski kompleks fontann rozbłyskuje feerią barw. Wraz z towarzyszącym podkładem muzycznym zmienia się w przyciągające tłumy multimedialne show. Dla wielu ten niezwykły laserowy pokaz jest żelaznym punktem weekendowej rozrywki.

Jednak prawdziwą przyjemnością jest codzienna możliwość rozkoszowania się orzeźwiającą bryzą. Szerokie obrzeża głównej fontanny są stworzone do beztroskiego wylegiwania się w upalne dni. Jest to tak rozluźniające, że wiele osób ucina sobie tam drzemki. Piotra również to nie ominęło. Pewnego razu, wyczerpany, przespał kamiennym snem około dwóch godzin. Mijający ludzie z pewnością słyszeli głośne chrapanie.

Upał ponownie przyciągnął tłumy, więc minął największą z fontann, udając się w kierunku najmniejszego punktu całego kompleksu. Usiadł na pobliskiej ławce, obserwując piszczące dzieci, przebiegające przez strumienie wody, wyrzucane niczym małe gejzery. Uśmiechnął się, ponieważ sam czynił tak wiele razy. Nie zważając na konwenanse i zdziwione spojrzenia dorosłych, zdejmował buty i w poszukiwaniu ochłody szalał tak jak one. „Dlaczego dziś miałoby być inaczej?” – pomyślał.

Gdy chłodna woda zaczęła spływać po jego nagich stopach, rozluźnienie ogarnęło ciało, po sam czubek głowy. Zdecydowanie tego mu brakowało po kilku godzinach jazdy samochodem. Rozejrzał się wokoło. Na trawniku obok zauważył młodego chłopaka w koszuli i krawacie, niezbyt przejmującego się marynarką, na której leżał. Wtedy pomyślał, że to miejsce jest takie, jakim je lubi. Pełne ludzi i śmiechu, beztroski i kompletnego relaksu. Tak odmienne od nieodległego biznesowego centrum.

***

Zmierzchało, gdy dotarł do celu. Niewielki dom na Żoliborzu był końcem jego podróży. Podszedł do drewnianych drzwi, wyciągając z kieszeni spodni klucze. Przekręcił zamek. Gdy wszedł do środka, zaskoczyła go panująca wewnątrz cisza. Położył torbę na podłodze i rozejrzał się po pomieszczeniach. Znajdująca się na lewo kuchnia jak zwykle była w nienagannym stanie.

Szedł w kierunku salonu po prawej stronie korytarza, gdy wychyliła się z niego drobna staruszka w okularach i z otwartą książką w dłoni. Bez słowa zbliżył się i czule ją objął. Nareszcie był w domu.

Choć minęło już sporo czasu, od kiedy się wyprowadził, jego pokój na piętrze pozostał bez zmian. Rozkładana kanapa pod oknem wciąż miała udawać sypialniane łóżko. Tuż obok niewielkie sfatygowane biurko z jasnego drewna. Naprzeciwko duża, nowoczesna, biała szafa z przesuwanymi drzwiami. Dziwny kontrast na tak małej powierzchni.

Ten pokój od zawsze był jego pracownią, więc w kącie upchnięte zostały sztaluga, kilka płócien oraz masa szkiców. Artystyczne zapędy było widać również na jednej ze ścian. Ktoś, kiedyś podarował mu kalendarz z podobiznami roznegliżowanych modelek. Po krótkim namyśle postanowił zrobić z niego swego rodzaju mozaikę. Lubił obserwować reakcję odwiedzających go dziewczyn na widok pięknych kobiet tuż nad jego łóżkiem. Nie wszystkie były zachwycone, uważając, że jest to mało dojrzałe. Jedna z nich uwielbiała ten pomysł. Dlatego wciąż tam wisiały.

Fakt, że ten pokój nie zmienił się nawet na jotę, był dla niego bardzo istotny. Mieszkał już w wielu miejscach, w zapuszczonych kawalerkach i przestronnych apartamentach, w kraju i za granicą. Ale ten niewielki pokoik był jego ostoją. Doskonale wiedział, że gdziekolwiek będzie, zawsze może tu wrócić i wszystko będzie, tak jak lubi, a kochająca Babcia zawsze czeka z utęsknieniem.

Położył torbę obok łóżka i na chwilę przysiadł. Spojrzał przez zasłonięte okno. Latarnie zaczęły już rozświetlać okolicę. Odchylił się lekko do tyłu, wyciągając z kieszeni klucze do samochodu oraz telefon komórkowy. Zostawił je na biurku, zszedł po schodach, do krzątającej się już w kuchni staruszki. Bez ceregieli zajrzał do lodówki i szybkim ruchem sięgnął po karton soku pomarańczowego.

– Wybierasz się gdzieś? – zapytała, wyciągając talerze z komody.

– Tak – odpowiedział, popijając sok.

– Do Darka?

– Nie, nie dziś. – Wziął kolejny łyk. – Jest ładna pogoda, mam ochotę się przejść.

– Darek był tu rano. Pytał, czy już jesteś, bo nie odbierałeś telefonu.

Położyła talerze na okrągłym, nakrytym białym obrusem w kwieciste wzory stole.

– Zadzwonię do niego, gdy wrócę.

Po kilku kolejnych łykach odłożył karton na swoje miejsce. Zamknął lodówkę i na pożegnanie pocałował Babcię w policzek.

– Do zobaczenia. – Szybkim krokiem wyszedł z kuchni, kierując się do drzwi.

– Pamiętaj, że kolacja będzie czekać! – krzyknęła, gdy wychodził z domu.

***

Z zapadnięciem zmroku warszawska Starówka zmienia swoje oblicze. Sztuczne oświetlenie nadaje jej niepowtarzalny klimat. Restauracje i puby, w dzień oblężone przez turystów i rodziny z dziećmi, zapełniają się stałymi bywalcami, dla których ulubiona knajpa to dopiero rozgrzewka przed czekającym towarzyskim maratonem. Gdzie i jak się zakończy? Tego nie wie nikt i w tym cała zabawa. Obserwując roześmiane twarze, Piotr starał sobie przypomnieć, ile razy on sam budził się w miejscach, w których nie planował, u boku kogoś, kogo ledwie znał. Wtedy jednak nie był tym zainteresowany. Chciał być sam, w swojej wciąż trwającej sentymentalnej podróży.

Mijając Kolumnę Zygmunta, spojrzał na oświetlony w oddali Stadion Narodowy. Tuż za Pałacem Prezydenckim przystanął przy hotelu Bristol. Zamyślił się na chwilę. Po kilkunastu minutach, idąc spacerowym krokiem, dotarł do bramy Uniwersytetu Warszawskiego. Usiadł na ławce, opierając łokcie na kolanach.

W głowie kotłowały mu się myśli. Ileż wspomnień, ileż pięknych chwil związanych było z tym miejscem. Nigdy nie zapomni tej ekscytacji, gdy po raz pierwszy przestąpił próg uczelni. Czuł, że rozpoczyna coś niezwykłego, że otwiera nowy rozdział. W tym miejscu poznał ludzi, którzy odegrali, i wciąż odgrywali, ważne role w jego życiu. Również w tym miejscu poznał ją. Nie planował tego, jednak los zdecydował według własnego uznania. Przypadek? Przeznaczenie? Nieistotne. Życie rządzi się swoimi prawami.

Przed jej poznaniem okazywanie uczuć nie było w jego stylu. Cieszył się adoracją wielu kobiet, które na wszelkie sposoby starały się go uwieść. Łechtały tym jego ego, a on był tym zachwycony. Uwielbiał te niezobowiązujące związki, zawsze ustanawiając barierę przed głębszym zaangażowaniem. Gdy pojawiła się ona, nagle puściła tama, zalewając jego życie uczuciem, któremu nie potrafił się oprzeć. Ono zmieniło go na zawsze.

Po latach zrozumiał, że pojawiła się w idealnym momencie. Podświadomie czegoś poszukiwał, nie do końca umiejąc to zdefiniować. Tamten okres był tak intensywny, obfitujący w tak wiele doznań, że można by nimi obdarować kilka życiorysów. Ona była ostatnim elementem jego życiowej układanki. Ofiarowała mu więcej, niż mógłby przypuszczać.

Spoglądając na nieco wyludnione już Krakowskie Przedmieście, sięgnął do najgłębszych pokładów własnej pamięci i spostrzegł biegnącego siebie sprzed kilku lat. Wszystko wokół rozjaśniło się, a wyobraźnia zamieniła letni wieczór w jesienny poranek…

3. Małgorzata

Tamten rok był niezwykły. Początek października bardziej przypominał zakończone niedawno lato niż rozpoczynającą się właśnie jesień. Temperatura oscylowała wokół dwudziestu stopni Celsjusza, co wszyscy przyjmowali z ogromnym zadowoleniem.

Lawirując wśród przechodniów, zdyszany Piotr wbiegł pomiędzy dwie kolumny z orłami na cokołach, które wieńczyły bramę uczelni. Gestem pozdrowił kilku znajomych, siedzących na ławkach pod platanami i korzystających z fantastycznej pogody. Zbliżając się do pomarańczowo-białego budynku, zwolnił kroku, po czym wszedł przez masywne podwójne drzwi.

Po szerokich schodach Akademii Sztuk Pięknych, prowadzących na pierwsze piętro i rozchodzących się na dwie strony, wbiegał po kilka stopni naraz, spoglądając ukradkiem na powieszone na ścianach obrazy. Na piętrze, pod oknem, czekał już na niego najbliższy kumpel, Daro, ubrany niczym XIX-wieczny uliczny malarz. Wyróżniały go również niebieskie okulary przeciwsłoneczne, popularne wśród artystycznej bohemy lenonki.

– No siema. Jak tam? – Daro przywitał się, ziewając.

– W porządku.

– Ja jeszcze nie doszedłem do siebie po wczorajszym. – Upił łyk kawy z plastikowego kubka, próbując się dobudzić. – Gdy wyszedłeś, zostałem jeszcze chwilę, i to był błąd.

– Mówiłem…

Daro z trudem odepchnął się od ściany, która chwilowo była jego oparciem.

– Cholera, miałeś rację. Ale musisz przyznać, że Mariolka dała wczoraj show!

– To fakt. Taniec na barze był niezły. – Poklepał przyjaciela po ramieniu. – Jednak następnym razem nie pozwól siostrze tyle pić.

Piotr uśmiechnął się znacząco, wchodząc do jednego z pomieszczeń po prawej stronie korytarza.

– No właśnie o tym mówię. Tyle razy twierdziłem, że zostałem podrzucony do tej rodziny. – Przystanął na chwilę i dodał ze smutkiem: – Niestety, nikt mi nie wierzy.

***

Sklep Colorex mieścił się na warszawskiej Pradze, dzielnicy położonej po drugiej stronie Wisły. Dojazd do pracy nie był dla Piotra najłatwiejszy, ale lubił tę okolicę, tę atmosferę oraz fascynowali go tamci mieszkańcy, którzy niezmiennie uważają się za jedynych prawdziwych warszawiaków. Dla prażan miasto za rzeką to inna Warszawa.

Colorex widać było z daleka. Prostokątny budynek mieniący się wszystkimi kolorami tęczy, z marmurowym frontonem w kształcie trójkąta. Gdy się tam zatrudniał, ten oryginalny wygląd był jednym z głównych argumentów przy podjęciu decyzji.

Nieco spóźniony w pośpiechu wszedł do środka i biegiem udał się na zaplecze, gdzie mieścił się magazyn. W korytarzu spotkał mężczyznę w firmowej niebieskiej koszuli, z plakietką kierownika, przypiętą do kieszeni.

– Coś się stało? Rzadko się spóźniasz – wciąż przeglądając trzymane w rękach dokumenty, odezwał się do zdyszanego Piotra.

– Przepraszam, wykłady nieco się przeciągnęły. Obiecuję, że to się nie powtórzy.

– W porządku – odpowiedział kierownik. – Wiem, że nie jest łatwo godzić naukę z pracą tutaj.

– Bywa różnie, ale wie pan, że daję radę – odparł z dumą w głosie.

– To prawda. Pamiętaj jednak, że każdy potrzebuje chwili wytchnienia. Jeśli coś takiego poczujesz, daj znać, OK? – powiedział, nie odrywając wzroku od dokumentów.

– Dobrze.

– Pamiętaj, że wypoczęty pracownik, to bardziej zadowolony i co ważniejsze, bardziej efektywny pracownik – popłynęły kierownicze słowa mądrości. – A teraz zmykaj się przebrać. Za dziesięć minut masz być w magazynie.

– Tak jest! – Odwrócił się i znikł za drzwiami przebieralni.

***

U progu rozpoczynającego się weekendu każda pracująca osoba przyzna rację twierdzeniu Einsteina: Wszystko jest względne. Piątkowe godziny w pracy, choć mają tyle samo minut i sekund, co poniedziałkowe, upływają jakoś szybciej i przyjemniej. Piotr nawet nie zauważył, gdy rozpoczął się upragniony piątkowy wieczór.

Tuż po dwudziestej trzeciej wszedł do klubu. Ubrany w ciemne dżinsy, czarną marynarkę i grafitową koszulkę polo, zszedł po schodach, pokrytych czerwoną wykładziną. Po minięciu kasy i skręceniu w prawo, przeszedł długim korytarzem prowadzącym do okrągłego parkietu z fontanną na samym jego środku. Ten oryginalny pomysł zawsze powodował pewnego rodzaju zamieszanie. W trakcie każdej imprezy prędzej czy później znalazła się dziewczyna chcąca na niej zatańczyć lub facet chcący się w niej ochłodzić. Jedno było pewne: ochrona zawsze miała z powodu tej fontanny ból głowy, a obserwujący – spory ubaw.

Piotr rozejrzał się i z daleka spostrzegł machającego do niego Dara w jednej z otaczających parkiet lóż. Podszedł i przywitał się z towarzystwem, w którym przeważały dziewczyny.

– Długo każesz na siebie czekać! – pożalił się Daro.

– W przeciwieństwie do niektórych inni muszą pracować. – Uśmiechnął się, spoglądając na kilka kołyszących się na parkiecie osób.

– Dobra, dobra. Nie mówmy o przykrych sprawach w tę piękną noc… – Objął siedzącą po swojej prawej stronie blondynkę. – Co pijemy?

– To, co zawsze – stwierdził Piotr, wciąż obserwując parkiet.

Daro podniósł się nagle i niezbyt taktownie zawołał w kierunku przechodzącej obok stolika kelnerki.

– Kotku, dwie butelki Johnny’ego Walkera i kubeł lodu!

Gdy po kilku minutach kelnerka powróciła z zamówieniem i zaczęła rozkładać szklanki na stole, tuż obok jak spod ziemi wyrosła atrakcyjna blondynka. Oparła dłoń na ramieniu siedzącego na skraju skórzanej kanapy Piotra.

– Witaj, skarbie!

Piotr przerwał rozmowę i odwrócił się w jej kierunku.

– Cześć, Wiola. Nie nazywaj mnie tak. – W jego głosie nie było entuzjazmu, jakiego się spodziewała.

– Oj, już przestań. Ile będziesz się jeszcze gniewał?

– Za ostatni czy ten poprzedni raz? – Wyczuwalna ironia w jego głosie rozbawiła towarzystwo.

– Mówiłam, że nie jestem grzeczną dziewczynką – powiedziała zalotnie.

Gdy tylko kelnerka ruszyła w stronę baru, Wiola usiadła na kolanach Piotra.

– Ale obiecuję, że dziś będę aniołem!

Chwyciła butelkę i napełniła jedną ze szklanek. Przystawiła Piotrowi do ust, a gdy sączył pierwszy łyk, odsunęła szklankę i namiętnie go pocałowała. Zapowiadała się szalona noc.

Ubywający w butelce alkohol niczym klepsydra odmierzał upływający czas. W późnych godzinach nocnych dyskoteka pękała w szwach, a ogłuszająca muzyka nie pozwalała na swobodną rozmowę. Piotr, wracając z parkietu, niemal krzykiem zwrócił się do stojącego przy stoliku Dara:

– Widziałeś Wiolkę?

– Nie, stary, gdzieś przepadła!

– OK, zaraz wracam! – Dopił whisky ze szklanki i odszedł w kierunku toalet.

W pośpiechu podszedł do pisuaru. Ostatnie godziny na parkiecie oraz wypity alkohol dawały już pierwsze oznaki zmęczenia i braku równowagi, więc lewą ręką oparł się o ścianę. Częsty widok w męskiej toalecie. Uśmiechnął się, słysząc, damsko-męską rozmowę w kabinie, tuż za jego plecami. Po chwili jednak rozpoznał znajomy kobiecy głos.

– No szybciej, zdejmuj te spodnie! – dziewczyna zalotnie, acz stanowczo popędzała towarzysza.

– Wydawało mi się, że jesteś tu z kimś?

– Masz rację, zdawało ci się!

Wtedy Piotr odepchnął się od ściany, zapiął spodnie i odwrócił w stronę kabiny. Słuchając delikatnych postękiwań oraz głuchych odgłosów ciał obijających się o jej ścianki, chwycił za klamkę. Wewnątrz zapadła nagła cisza.

– Zajęte! – odezwał się męski głos.

Piotr nie zwykł dawać za wygraną, więc tym razem bardziej zdecydowanie uderzył pięścią w drzwi.

– Co jest, kurwa! – zirytował się facet.

Drzwi uchyliły się i stanął w nich przystojny brunet, zapinający właśnie rozporek. Za jego plecami Wiola w popłochu poprawiała rozchełstaną koszulę, spod której widoczny był koronkowy stanik. Ktoś inny na jego miejscu spytałby: „Co ty tutaj robisz?” lub – co gorsza – „Dlaczego?”. Na widok tych jednorazowych kochanków Piotr tylko się uśmiechnął. Jakikolwiek komentarz czy wybuch złości były całkowicie zbędne. Wiola po prostu taka była, choć z pewnością za długo to tolerował. Takich jak ona znał wiele.

Powoli odszedł w kierunku umywalki. Brunet nie odezwał się ani słowem. Widać był na tyle inteligentny, że szybko zrozumiał sytuację.

***

W pracowni ASP na ustawionych w okrąg krzesłach siedziało dziesięć osób. Przed każdym na małych drewnianych podestach stały przykryte białymi narzutami prace, które uczestnicy warsztatów mieli przygotować na ten poniedziałkowy poranek.

Przysypiający Daro nawet nie zareagował, gdy przez ciężkie drewniane drzwi do sali wszedł wykładowca. Stukot obcasów rozniósł się po pomieszczeniu, gdy starszy mężczyzna w nieco sfatygowanej brązowej marynarce i spranych dżinsach zbliżył się do obecnych.

– Witam wszystkich. O ile pamiętam, na dziś mieliście przygotować rzeźbę odzwierciedlającą wasze usposobienie. – Spojrzał na Dara i westchnął głęboko. Mógł krzyknąć, ale znał go zbyt dobrze. – Widać, że niektórzy pracowali po nocach. No, nie zwlekajmy zatem, poproszę o prezentację. Może na początek… pani Bilewska!

Ładna szatynka w okularach zsunęła narzutę, odsłaniając gołębia z rozpostartymi skrzydłami. Na pierwszy rzut oka mocne nawiązanie do chrześcijańskiego symbolu pokoju.

– Świetne odwzorowanie, niezłe proporcje. Bardzo dobrze.

Profesorska ocena wywołała uśmiech satysfakcji na twarzy dziewczyny.

– Pan Kraśnik! – Profesor wskazał kolejną osobę.

Chłopak w czerwonym swetrze przygotował rzeźbę ryby.

– Mniemam, iż nie jest to kolejny symbol religijny, ale zamiłowanie do wędkarstwa? – zapytał z lekką ironią w głosie.

– Dokładnie – odpowiedział chłopak.

Profesor powolnym krokiem zbliżył się do Piotra.

– Ciekawe, co pokaże nam dziś nasz obiecujący talent. – Wszedł do środka okręgu i stanął tuż przed nim. – Prosimy!

Piotr szybkim ruchem zdjął narzutę i odsłonił rzeźbę całującej się nagiej pary. Zdające się falować włosy kobiety całkowicie osłaniały jej plecy. Mężczyzna, obejmując kochankę silnym ramieniem, drugą dłoń trzymał na jej krągłym pośladku.

– Cóż, można powiedzieć, że nieco monotematyczne w pana przypadku. – Wyczuwalny sarkazm w jego głosie rozbawił zebranych. – Trzeba jednak przyznać, że pod względem wykonania ponownie wspiął się pan na wyżyny.

Ostatni wybuch śmiechu na sali obudził Dara, który niemal spadł z krzesła. Profesor nie omieszkał tego skomentować.

– Widzę, że powrócił do nas również pan Dariusz. Tu jednak nieco się obawiam, ale zobaczmy, cóż takiego dla nas przygotował.

Daro poprawił się na krześle i spojrzał na pozostałych. Ziewnął i z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru powiedział:

– Chciałem tylko zaznaczyć, że bardzo się napracowałem i oczekuję trochę szacunku!

Siedząc akurat naprzeciwko Bilewskiej, przedstawił swoje szumnie zapowiadane arcydzieło. Spokojna i nieco staroświecka dziewczyna szeroko otworzyła oczy na widok rzeźby dłoni z wyprostowanym środkowym palcem. Piotr skrył twarz w dłoniach, z niedowierzaniem kręcąc głową. Natomiast Daro, wyłoniwszy się zza rzeźby, odezwał się do oburzonej koleżanki:

– Nie bierz tego tak do siebie, złotko…

Kilka minut później Daro z Piotrem wypadli z sali, śmiejąc się do rozpuku.

– Niezłe, stary, naprawdę niezłe…

– Eee tam, taki żarcik. – Machnął nonszalancko ręką.

– Ale uważaj, kiedyś profesor może stracić cierpliwość i się doigrasz.

– Przestań! – żachnął się Daro. – Zna nas, więc wie, ile jesteśmy warci. Zostawmy to. Powiedz lepiej, co ta Wiolka odwaliła! Brak mi słów. Ma szczęście, że nie trafiła na mnie!

– Daj spokój, było, minęło.

– Masz rację, ale, do cholery, są jakieś zasady! No, przynajmniej powinny być. Głupia suka!

Gdy kończył zdanie, zza rogu długiego korytarza wyłoniła się atrakcyjna kobieta w kremowej garsonce i takiego samego koloru kapeluszu. Bijąca od niej pewność siebie nieco onieśmielała, ale również przyciągała spojrzenia.

– À propos suczek… – Daro nie potrafił oderwać wzroku od nieznajomej. – Hm, apetyczna…

– Przestań się ślinić. Nie wiesz, kto to jest? – zapytał Piotr.

– Nie, ale chętnie się dowiem. – Zatarł dłonie, jakby szykując się do działania.

– To żona Boruckiego.

– Poważnie? Tego Boruckiego, mecenasa sztuki? – Daro nie ukrywał zaskoczenia.

– Dokładnie.

Gdy ich mijała, poczuli zapach jej zmysłowych perfum. Odwrócili się za nią instynktownie, jakby na zawołanie.

– Ciekawe, co tu robi? – powiedział Piotr, gdy wchodziła do pracowni, z której oni właśnie wyszli.

– Jak widać, przyszła do profesorka, więc wkrótce się dowiesz. – Daro ocknął się, gdy zamknęła za sobą drzwi. – Chodź, skoczymy na browarka.

Piotr stał w lekkim zamyśleniu, spoglądając w stronę pracowni. Po chwili odwrócił się i podbiegł do kumpla, który odszedł już na kilka kroków.

Nagle drzwi pracowni otworzyły się. Wychylił się z nich profesor, rozglądając się na boki.

– Piotr, Piotr! – krzyknął w stronę odchodzących chłopaków.

– A nie mówiłem – powiedział uśmiechnięty Daro, odwracając się w stronę profesora. – A jest pan pewien, że nie chodzi o mnie?! – krzyknął na cały korytarz.

Mina profesora była aż nazbyt czytelna. Jednoznaczny przekaz, że tym razem nie podzielał jego poczucia humoru.

– To narka, zobaczymy się później – pożegnał się Piotr i odszedł w kierunku czekającego w drzwiach wykładowcy.

W pracowni Borucka oceniała rzeźby na podestach. Stała tyłem do wejścia, więc Piotr mimowolnie spojrzał na jej obcisłą spódniczkę. Zauważyła to, gdy się odwróciła, a on nie zdążył jeszcze podnieść wzroku. Przez ułamek sekundy w jego oczach dostrzegła delikatne zakłopotanie. Sprawiło jej to nieskrywaną przyjemność. Teraz to ona wbiła wzrok w niego. Tę elektryzującą chwilę przerwał nagle profesor.

– To jest właśnie…

– Tak, wiem, pan Piotr – przerywając profesorowi w pół słowa, wyciągnęła rękę w kierunku chłopaka.

– Dzień dobry – odpowiedział, nieco onieśmielony, ściskając jej dłoń.

– Wiele o panu słyszałam. – Ponownie odwróciła się w stronę rzeźb i podeszła do jego pracy. – Mniemam, że to pana?

– Tak.

– Świetne! Naprawdę dobre. Przyznam, że pana reputacja potwierdza się w każdym calu. – Kończąc zdanie nieco przeciągłym tonem, taksowała Piotra od stóp do głów.

– Dziękuję.

– Ale do rzeczy! – Jej głos zmienił się w bardziej władczy i konkretny.

– Taaak… – rozpoczął profesor. – Piotr, poprosiliśmy cię tutaj, bo pani Małgorzata chce kupić coś wyjątkowego na zbliżające się urodziny swojego męża. Oczywiście wiesz, czym zajmuje się pan Borucki?

Piotr potwierdził skinieniem głowy.

– Zastanawialiśmy się zatem, czy nie mógłbyś towarzyszyć pani Małgorzacie podczas najbliższej wystawy, która odbędzie się w Krakowie, i służyć radą w wyborze czegoś odpowiedniego.

– Rozumiem, że chodzi o MCK w najbliższy czwartek? – zapytał, spoglądając na nich oboje.

Jego zorientowanie w temacie zrobiło wrażenie.

– Dokładnie tak. Czwartek, godzina dwudziesta. Zaznaczam, że jest to wyjazd dwudniowy. Czy znajdzie pan dla mnie czas? – spytała Borucka.

– Jak najbardziej. Jeśli tylko pan profesor usprawiedliwi moją piątkową nieobecność, to jestem do dyspozycji.

– Oczywiście, oczywiście, nie ma najmniejszego problemu – pospiesznie odpowiedział profesor.

Nie zwlekając, Borucka zaczęła zakładać długie eleganckie rękawiczki, dając tym sygnał, że spotkanie uznała za zakończone. Odchodząc w stronę drzwi, tym razem nie podała ręki na pożegnanie.

– No to załatwione. Odbiorę pana tuż po czwartkowych zajęciach. Zatem do zobaczenia.

Gdy wyszła, jej oschły ton pozostawił lekki niesmak. Nieco wyniosłe zachowanie Boruckiej zaskoczyło ich. Byli jednak świadomi pozycji jej męża, który hojnie wspierał zarówno uczelnię, jak i większość liczących się wernisaży, dlatego męską dumę postanowili odstawić na bok. W tamtej chwili byli co do tego absolutnie zgodni, ale każdy zostawił te przemyślenia tylko dla siebie.

***

Propozycja spędzenia kilku dni w stolicy Małopolski była bardzo interesująca i nim Piotr się spostrzegł, czekał już z małą walizką przed bramą wejściową ASP. Szukał akurat czegoś w telefonie, gdy podjechał biały sportowy mercedes. Przez opuszczoną szybę od strony pasażera usłyszał głos Boruckiej.

– Witaj, Piotr! Wrzuć, proszę, walizkę na tylne siedzenie.

Otworzył drzwi i spełnił prośbę. Po chwili, witając się, usiadł na przednim miejscu pasażera.

– Mam nadzieję, że nie czekałeś długo? – zapytała. – Niestety obowiązki nieco mnie zatrzymały.

– Nic nie szkodzi – odpowiedział.

– To dobrze.

Ruszyła dynamicznie i nie zważając na zakazy ruchu, pomknęła po Nowym Świecie. Skręciwszy w prawo na rondzie de Gaulleʼa, znaleźli się na Alejach Jerozolimskich. Stąd już była prosta droga w kierunku Krakowa.

Oceniając luksusowe wnętrze pojazdu, Piotra zainteresowały nagle rękawiczki Małgorzaty, gdy trzymała dłonie na kierownicy. Skórzane, zapinane na zatrzaski, z małymi dziurkami na kostkach. Dodawały jej drapieżności i tak też prowadziła. Była dobrym kierowcą, ale dało się wyczuć lekką niepewność przy zbyt gwałtownym wyprzedzaniu kolejnych samochodów. Niemniej podróż upłynęła bardzo szybko.

***

Jak na żonę milionera przystało, wybrała krakowski Sheraton Grand. Piotr pierwszy raz miał nocować w takim hotelu, co sprawiło mu ogromną przyjemność. Zachwycał się każdym detalem swojego apartamentu.

Wieczorem, czekając w hotelowym lobby, postanowił wyjść na zewnątrz i napawać się bliskością Wisły, Wawelu i Plant. Był już w królewskim mieście, ale nigdy w tak luksusowych warunkach. Elegancki garnitur, mercedes na parkingu, do tego wernisaż i nocleg w pięciogwiazdkowym hotelu. „Zapowiada się świetny wieczór” – pomyślał. Uśmiech nieskrywanego zadowolenia pojawił się na jego twarzy. Wciąż rozmarzony rozglądał się wokoło, gdy pojawiła się Borucka.

– Mam nadzieję, że mnie nie opuszczasz? – spytała, uśmiechając się promiennie.

Wyglądała wspaniale. Ubrana w długą złotą suknię, z cieniutkim kremowym szalem na ramionach oraz długimi, sięgającymi za łokcie rękawiczkami. Całości dopełniały iskrzące się diamentowe kolczyki i duża kolia. Wiele czterdziestolatek emanuje seksapilem i kobiecością, ale ona była zjawiskowa. Gdy na nią patrzył, był dumny, że to on będzie dziś jej towarzyszem. Dlatego nie odpowiedział na jej pytanie. Nie musiał. Zauważyła, jakie wrażenie na nim wywarła.

– Może teraz ty poprowadzisz, dobrze? – Wyciągnęła rękę, wręczając kluczyki.

– Oczywiście – odpowiedział, zachwycony. – Z przyjemnością.

***

Dojazd do Międzynarodowego Centrum Kultury zajął zaledwie kilka minut. Gdy weszli do środka, tłum wypełniał już główną salę. Borucka szybko wyłapała znajome twarze. Z każdym witała się serdecznie, zapominając na chwilę o stojącym nieco z tyłu towarzyszu. Piotr nie miał jej tego za złe. Imponowała mu tym, że znała niemal wszystkich. Oczywiście wielka w tym zasługa jej męża, dla którego prowadziła firmę PR, ale Małgorzata bezsprzecznie była inteligentną, umiejącą odnaleźć się w towarzystwie kobietą. Rozsiewała swój czar, który był jej największym atutem.

Odszedł na kilka kroków i przystanął przy jednym z wiszących na ścianie obrazów. Przypatrywał się uważnie, zastanawiając się, jak namalowałby go on sam. Analizował odcienie i kontury, perspektywę i pociągnięcia pędzla. Stał tak przez dłuższy czas, co nie umknęło uwagi Boruckiej.

– Myślałam, że interesuje cię tylko rzeźba? – zapytała.

– Poświęcanie się tylko jednej dziedzinie ogranicza – odpowiedział bez namysłu. – A przecież nie o to chodzi w sztuce.

– Zgadzam się. Jednak nie można być dobrym we wszystkim, nie uważasz?

– Dobrym można być w wielu rzeczach. Wyzwaniem jest bycie najlepszym. – Spojrzał na jej zaintrygowaną twarz.

– Touché – powiedziała z uznaniem. – Chodź, odszukamy kelnera, a potem znajdziemy to, po co przyjechaliśmy.

***

Wernisaż dobiegł końca około północy. Gdy wyszli na zewnątrz, poczuli rześkie powietrze bardzo ciepłej i pogodnej nocy.

– O, jak cudownie! – Borucka zamknęła oczy, rozkoszując się chwilą. – Może zostawimy auto i przespacerujemy się? To przecież niedaleko.

Wystarczyło krótkie spojrzenie na magicznie rozświetlony krakowski rynek, aby uznać to za doskonały pomysł.

Nie mogli darować sobie zobaczenia najważniejszych zabytków nocą, więc zwlekali z powrotem do hotelu. Minęli Basztę i udali się w kierunku Sukiennic. Przeszli na ich drugą stronę, przystając przy pomniku Adama Mickiewicza.

– Piękne miasto, prawda? – zapytała, spoglądając na wieżę kościoła Mariackiego. – Byłeś wcześniej w Krakowie?

– Tak, ale wiele lat temu, więc to nieco mgliste wspomnienia.

– Mój mąż się tu urodził. Spędził tu młodzieńcze lata, ale studia wybrał już w Warszawie. – Spojrzała na Piotra z zaciekawieniem. – Podobnie jak ty. Skąd pochodzisz?

– Z małej miejscowości na Śląsku. Szkoła podstawowa rzut kamieniem od późniejszego liceum, kilka pubów, jedna dyskoteka, wyjazd na studia. Standardowa historia.

– W pogoni za marzeniami nie ma nic standardowego – odpowiedziała z pełnym przekonaniem. – Ja również pochodzę z małej miejscowości. Moja droga była często kręta i wyboista, ale najważniejsze to mieć wytyczony cel i niezmiennie dążyć do jego osiągnięcia. A jeśli spotkamy na tej drodze odpowiednie osoby, to jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami.

Z tym pozytywnym nastawieniem zawrócili i weszli w ulicę Wiślną. Przechodząc obok Pałacu Biskupiego, oboje bez słowa spojrzeli na mocno wyeksponowane okno papieskie, aby uczcić pamięć wielkiego człowieka – Jana Pawła II.

Gdy weszli do parku prowadzącego na Powiśle, Małgorzata mocno przylgnęła do Piotra. Może to lekki chłód, a może panujący wokół półmrok sprawiły, że chciała mieć go bliżej siebie. Wyczuł to i przystanął na chwilkę.

– Proszę poczekać! – Zdjął marynarkę i okrył jej odkryte ramiona.

– Dziękuję.

Piotr rozejrzał się po parku. Spodobały mu się wysokie czarne latarnie, których światło nadawało temu miejscu iście bajkowy klimat.

– To Planty, najsławniejszy park w Krakowie – odezwała się z zachwytem. – Okala całe Stare Miasto.

Nie wiedział o tym. Naturalnie słyszał o legendarnych Plantach, ale nie wiedział, że park jest tak duży. Rozglądał się, zafascynowany, tym bardziej że w oddali można już było dostrzec majestatyczny Wawel.

Gdy dotarli do Wisły, Zamek Królewski ukazał się w pełni. Był niezwykły. Całe wzgórze było ogromne, a oświetlona Wieża Zygmunta III górowała nad resztą zabytkowego kompleksu. Patrząc na potężne mury, można było poczuć powiew historii z nimi związanej. Znaczenie tego miejsca było przyjemnie przytłaczające.

Po dotarciu do hotelu stanęli przy drzwiach pokoju Małgorzaty. Z małej kopertówki wyciągnęła magnetyczną kartę do otwierania drzwi.

– Dziękuję za pomoc i wspaniały wieczór. Bardzo miło z twojej strony, że zdecydowałeś się na ten wyjazd. Potrzebowałam rady kogoś nowego, kogoś młodego, a nie wciąż tych samych marszandów.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział, patrząc jej w oczy.

Jego spojrzenie nieco ją onieśmieliło. Spuściła wzrok, bawiąc się trzymaną w dłoniach kartą.